Osoby:@Boyd Callahan & @Alise L. Argent Miejsce rozgrywki: Okolice resortu przy masywie Mont Blanc, Wielkie Ognisko. Rok rozgrywki: 14 lutego 2020 Okoliczności: Wieczorem z okazji święta zakochanych odbywało się popularne wśród lokalnej ludności, magiczne ognisko. Dzięki zaklęciom i zaplanowanym atrakcją minusowa temperatura wcale nie przeszkadzała.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie sądziła, że sprawy przybiorą taki obrót, że Boyd zdecyduje się zaprosić ją na walentynki. Właściwie podejrzewała dwa lub trzy spotkania, a potem zwyczajne przejście na koleżeństwo, które w przypadku fajnie rozwijającej się więzi i relacji było znacznie bezpieczniejsze od tych zakrawających na romantyzm. A oni naprawdę dobrze się rozumieli, nawet jeśli na początku zarzucała sobie fantazję na ten temat. Bo przecież niby jak mogli się na tak wielu płaszczyznach dopełniać? Po wypadzie w góry i wszystkim tym, co się tam wydarzyło, Alise nie mogła się jednak doczekać. Kompletnie nie miała pojęcia czego się spodziewać i oczekiwanie nieoczekiwanego wydało się jej najbezpieczniejszą oraz najlepszą z opcji, aby nie psuć sobie dobrej zabawy. Niespodzianki. Kolejną cudowną wiadomością było to, że chyba specjalnie dla wszystkich par lub mających się ku sobie ludziom, pogoda powstrzymała się od płatania figli ze śniegiem lub piorunami. Miało być bezchmurne niebo, słabszy wiatr u ewentualne, drobne opady białego puchu z nieba po dwudziestej drugiej. Oparła dłonie na biodrach, stojąc przed lustrem i przyglądając się sobie krytycznie. Nie chciała się nazbyt angażować lub nakręcać, nie miała szczęścia do relacji damsko-męskich. Większość jej doświadczeń była przygodami, nie licząc Elijah, z którym los zwyczajnie ich ze sobą rozdzielił. A co niby innego właśnie robiła, strojąc się dobre czterdzieści minut i nawet robiąc bardziej widoczny makijaż? Ciężko było jej ukryć jakieś dziwne ślady zaangażowania, być może oczekiwań. Pokręciła głową, sięgając z walizki inny strój, który bardziej odpowiadał jej sposobowi bycia niż elegancka sukienka w zielonym kolorze i zniknęła w łazience, zerkając wcześniej na zegarek. Późno! Nie mając już czasu na dalsze gdybanie, złapała za płaszcz, na którego rzecz porzuciła swoją błękitną kurtkę i za torebkę, narzucając wierzchnie odzienie. Nie chciała się spóźnić. Na szczęście do miejsca spotkania nie było tak daleko, akurat kończyła zapinać rząd guzików, gdy wyszła zza rogu, dostrzegając swoją dzisiejszą randkę. Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, zatrzymując błękitne ślepia na jego twarzy w momencie, gdy się przed nim zatrzymała. Uśmiechnęła się odrobinę nieśmiało, podchodząc i tylko trochę stając na palcach, aby dać mu całusa w polik na przywitanie. Na szczęście obcasy skutecznie ułatwiały jej życie. - Widzę, że łączy nas punktualność. Jest też druga możliwość, która brzmi znacznie romantyczniej i po prostu tak się za mną stęskniłeś, że nie mogłeś się doczekać i przyszedłeś wcześniej?- zapytała zadziornym głosem, puszczając mu oczko. Nie odsunęła się jednak zbyt daleko, czując w nozdrzach zapach męskich perfum i przyjemne ciepło, które rozbiegało się iskrami po jej ciele z każdym oddechem, który brała. Wydawał się jeszcze innym chłopakiem niż kilka dni temu! Miał całkiem inny wyraz twarzy, jego aura zmieniła się też pod wpływem nastawienia. A może sobie wyolbrzymiała? Nieważne, dziś mogła. Trzymając w dłoni — zamiast na ramieniu — torebkę, rozejrzała się po przystrojonym czerwonymi balonami korytarzu. Resort planował wiele atrakcji tego wieczoru i nocy, jednak mając w głowie słowa bruneta o tym, aby się ciepło ubrała, wiedziała, że intymne masaże czy jacuzzi nie było dzisiejszym planem. To by do niego, do niej nie pasowało. Nie byli jakoś specjalnie szybcy w dokładniejszym zapoznawaniu się fizycznie, nie licząc przypadkowego prysznica w pełnym ubraniu. Na samą myśl, uśmiechnęła się rozbawiona. Jasny kosmyk subtelnie zakręconych włosów spłynął jej na twarz, gdy znów na niego spojrzała z ciekawością. Pomyślała o pudełku, które miała w torebce, jednak uznała, że to nie jest właściwy moment, aby mu je dać. Będą lepsze niż przed wyjściem z kurortu. - Idziemy? Zapytała tylko z odrobiną ekscytacji w głosie, nauczona poprzednim razem, że w kwestii wyboru formy spędzania czasu, można było mu ufać. Kiwnęła głową na przywitanie mijającej ich koleżance z domu, po czym czując powiew z zewnątrz, który wpadł przez otwierane drzwi, leniwie ruszyła w ich kierunku. Było wcześnie, niebo wciąż nosiło ślady wędrującego po nim słońca, barwiącego je na horyzoncie różem oraz pomarańczem. Kolejny podmuch zimnego wiatru uderzył w twarze, porywając w powietrze kilka luźnych kosmyków włosów, które uciekły z eleganckiego koka na boku i wywołując rumieniec od nagłej zmiany temperatury. Wyjątkowo nie ubrała czapki, nie chcąc zniszczyć złotych zawijasów. Przed nimi droga rozchodziła się w trzech kierunkach, więc odwróciła głowę w jego stronę. - Która ścieżka jest nasza?
Rzeczywiście, resort oferował kilka walentynkowych atrakcji dla wszystkich chętnych wczasowiczów, ale nie zdecydował się z nich skorzystać, po pierwsze dlatego, że – tak jak cały ośrodek – były one raczej z gatunku tych eleganckich (widział ostrygi w menu imprezy) ewentualnie zdecydowanie zbyt romantycznych (masaż gorącą amortencją) i nie pasowały mu do charakteru ich relacji, po drugie zaś zostanie w hotelu, nawet gdyby działo się tu coś naprawdę fajnego, wydawało mu się zbyt banalne. Chodź, Alina, zejdziemy sobie po prostu piętro niżej? Zdecydowanie za proste. Nie potrzebował wiele czasu, by zorientować się, co innego ciekawego można zrobić w okolicy i jego wybór, skonsultowany oczywiście z Fillinem, który chwilę się zastanowił z miną wielkiego eksperta randek i ocenił, że spoko, padł na organizowane w okolicy ognisko, które według pomocnego recepcjonisty miało mieć jeszcze kilka innych atrakcji i naprawdę przyjemny klimat. Jak zwykle nie potrzebował wiele czasu, żeby się przygotować, bo ładnemu we wszystkim ładnie i tak nie miał zbyt dużego wyboru; zaangażowanie w sprawę było jednak niemałe, gdyż zamienił sweter i zwykłą kurtkę na koszulę i elegancki czarny płaszcz, który do tej pory miał swoje zastosowanie głównie na pogrzebach, ale na randkę też nadawał się świetnie, przyczesał z grubsza Ulizanną i psiknął Czarnoksiężnikiem, tym na specjalne okazje, a na koniec jeszcze upewnił u Fillina, że nie wygląda jak wieśniak i ruszył ze sporym zapasem czasu na spotkanie Ali, bo był gotowy za wcześnie i nie wiedział, co ze sobą zrobić. - Czekam od wczoraj – zapewnił ją w odpowiedzi na zaczepkę, a gdy zbliżyła się, by obdarzyć go całusem, objął ją, przyciągnął lekko do siebie i przytulił na powitanie, co trwało tylko krótką chwilę, wystarczającą jednak na to, by oblało go przyjemne ciepło i owionął zapach dziewczyny. Gdy odsunęli się od siebie, spojrzał na nią uważniej i od razu dostrzegł w niej jakąś zmianę; mało spostrzegawczy był, dlatego nie wiedział, czy to zasługa fryzury, makijażu czy czegoś innego – Bardzo ładnie dziś wyglądasz – pochwalił – To znaczy zawsze tak jest, ale dziś to jeszcze ładniej niż zwykle – uściślił, żeby sobie nie pomyślała, że normalnie to mu się nie podoba – Ale jakbyś wyglądała brzydko, to ja i tak bym chciał się z tobą spotykać, bo wiesz, no, lubię z tobą spędzać czas – sprecyzował, żeby sobie nie pomyślała, że go obchodzą tylko jej zgrabne nogi i długie włosy, i naprawdę się starał, ale wychodziło mu to tak pokracznie, jakby pierwszy raz w życiu rozmawiał z przedstawicielką przeciwnej płci. Kurwa. Chyba jednak był zestresowany. – Chodźmy, chodźmy – przytaknął prędko, chwytając jej dłoń i ruszając przed siebie dziarskim krokiem, by zostawić za sobą ten nieudolny komplement, a gdy opuści resort i dotarli na rozdroże, udał, że się zastanawia, chociaż doskonale wiedział, którędy powinni pójść. –No nie wiem. W lewo? Zobaczymy, najwyżej dojdziemy do jaskini górskich trolli, jak nie pourywają nam głów to zawrócimy i wybierzemy inną drogę. A może akurat będzie fajnie – oznajmił, puszczając jej oczko i idąc w wybranym kierunku. Droga prowadziła oczywiście do wspomnianego wcześniej ogniska, chociaż musieli maszerować co najmniej kwadrans, zanim do niego dotarli; znajdowało się na uboczu miasteczka, na wielkim placu, którego centrum stanowił olbrzymi, mieniący się rozmaitymi kolorami płomień, od którego biło niesamowite ciepło. Dookoła niego rozstawione były solidne, drewniane ławy i szerokie leżaki, na których można było się wygodnie rozłożyć w dwójkę i na przykład podziwiać rozgwieżdżone, nocne niebo; wszystkie siedziska były obłożone grubymi kocami w warkoczowy splot, miękkimi poduszkami i tkaninami imitującymi owcze skóry, tak by podczas relaksu przy ognisku można było się nimi opatulić. Zmrok jeszcze nie zapadł, ale na całym terenie paliły się lampki i lewitujące lampiony, dzięki którym nie groziło im pogrążenie się w ciemności po zachodzie słońca. Na terenie imprezy było już całkiem sporo osób, ale nie na tyle, by powstał tłok; gdzieś w tle grała muzyka, ogień trzaskał wesoło, dookoła rozchodził się szmer wesołych rozmów i śmiechów nie tylko obecnych tu zakochanych, ale też grup przyjaciół czy rodzin. Jemu się podobało. Przeniósł uradowany wzrok na dziewczynę. - I co myślisz? Zostajemy?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Jak to możliwe, że za każdym razem wyglądał całkiem inaczej? Szata nie zdobi człowieka, wnętrze jest oczywiście ważniejsze, ale w przypadku Irlandczyka, nadawała mu nowego wyrazu. Zupełnie tak, jakby doskonale odnajdywał się w każdej roli społecznej. W dresie przypominał typowego sportowca z gronem fanek, mundurek dawał szczyptę łobuza, a sweter we wzorki — słodyczy. W tym olbrzymim kotle skojarzeń Ala po cichutku uznała, że elegancki płaszcz z koszulą.. Cóż, uwielbiała koszule. Był w tym wydaniu niesamowicie przystojny i trudno było jej odwrócić spojrzenie, bezkarnie wędrujące po jego sylwetce i twarzy. Ulżyło jej też trochę, bo miała obawy, czy aby na pewno nie przesadziła ze sobą i swoim wyborem, nie chciała go przytłoczyć, a już wcale nie chciała wyjść na jakąś desperatkę. A jednak — było przecież gołym okiem widać, że blondynce zależało, aby wyglądać jak najlepiej. Słysząc odpowiedź na swoje przywitanie, nie mogła powstrzymać zadowolonego uśmiechu, którego nie mógł dostrzec, bo akurat dostawał całusa w polik. Weszło jej to w jakiś nawyk, bo teraz nie wyobrażała sobie, aby zachowywać się inaczej. Z cichym mruknięciem dała się przyciągnąć, posyłając mu pociągłe spojrzenie spod ciemnych, długich rzęs i tkwiąc w powitalnym uścisku, zaciągnęła się zapachem mieszających się ze sobą perfum. Na tle delikatnego aromatu, kwiatowego aromatu jej perfum te Boydowe doskonale się wyróżniały. - Zaraz mnie do tego przyzwyczaisz i będę chciała więcej. Cofnęła się nieco w końcu, grzecznie stając naprzeciw swojej walentynki. Przekręciła głowę w bok rozbawiona jego słowami, czując, jak różowieją jej policzki, a dłoń mimowolnie sięga ku górze, zgarniając jasny kosmyk z twarzy znów za ucho, jakby zawstydzenie próbowała zamaskować. Zdawała sobie sprawę, że kobieta w makijażu — nawet delikatniejszym, bo specjalnie wulgarnego nie zrobiła, wyglądała już inaczej, niż na szkolnych korytarzach. Pomijając już chwalenie jej starań przed lustrem i skorzystanie z pomocy szminki, w głowie najbardziej utknęły jej ostanie słowa, które wypowiedział, sprawiając zdecydowanie największą radość. - Gdy się poznaliśmy a, to nigdy nie podejrzewałam, że ja też zacznę lubić spędzać z Tobą czas. I z Tobą rozmawiać. Wyznała nieco ciszej, całkiem szczerze i wzruszyła przy tym delikatnie ramionami, sprawiając, że materiał czarnego płaszcza zakołysał się delikatnie na szczupłym ciele. Kiwnęła głową, zaciskając palce na jego dłoni i dając się prowadzić ku wyjściu na zewnątrz. Musiała przyznać, że brunet nie wyglądał na takiego, co denerwowałby się przed spotkaniem z dziewczyną i nawet go o to nie podejrzewała. Ba, zdążyła się już na tyle przyzwyczaić do jego szczerości i nietuzinkowych komentarzy oraz komplementów, że uznawała to wszystko za część uroku osobistego. Naprawdę nie lubiła kłamstw, chociaż sama miała jedno, olbrzymie na sumieniu. Zacisnęła na chwilę usta, przymykając też powieki pod wpływem chłodnego podmuchu. Powietrze było przyjemne orzeźwiające, zostawiające dreszcz na ciele po tym, jak rozeszło się po płucach, gdy wyszło się z ciepłego budynku. Argentównie to jednak wcale nie przeszkadzało, ba, nawet zdążyła się przyzwyczaić i to polubić. Śnieg zaskrzypiał wesoło pod stopami, a ona zerknęła przez ramię na pozostawione za nimi ślady, niknące gdzieś na wydeptanej ścieżce. Odwróciła głowę w jego stronę po tym, jak zapytała o właściwą drogę ze spokojną miną, dochodząc do wniosku, że niezależnie, którą wybiorą to i tak będą się dobrze bawić. Przesunęła powoli wzrok z jego profilu przez ramię, aż do dłoni, w której trzymał jej własną. - Okey. Brzmi nieźle. Z trollami też damy sobie radę, jak nie czarami, to można wbić im obcas w oko. Będą bardziej przydatne niż do biegania. Ty masz cela, ja mam broń, duet idealny. Zauważyła ze spokojem, zerkając na swoje buty. Bawiło ją to, jak rzekoma kwintesencja elegancji i seksapilu, mogła przekształcić się w zabójczą broń, zdolną do wydłubania oka. Nieczęsto decydowała się na korzystanie z tego typu obuwia, zwykle łapiąc za trampki, bo i bez obcasów była dość wysoka. Dziękować Merlinowi za tego, kto wymyślił trzymające ciepło rajstopy, bez których by chyba umarła, trzęsąc się niczym galareta. Z ciekawością przyglądała się zmieniającemu się otoczeniu. Las zdawał się rozchodzić na boki, pozostawiając pomiędzy drzewami coraz więcej przestrzeni. Zajęta rozmową o głupotach, wcale nie zwracała uwagi na dystans, który musieli pokonać. Oddalili się nieco od wioski, chociaż gdzieś w oddali widoczne były spiczaste, pokryte śniegiem dachy, kontrastując czerwienią z wysokimi drzewami. Gdy wyłoniło się olbrzymie ognisko, pnące się po wysokich balach ku niebu i mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy, aż rozchyliła wargi w zdziwieniu. Miała wrażenie, że dosięga granatowego nieba obsypanego tysiącem gwiazd, które pomimo blasku płomieni i lampionów, wciąż było doskonale widoczne. Zrobiło się jej cieplej od podmuchów wiatru niosącego teraz ze sobą nie tylko górski chłód, ale i ognisty oddech. Przesunęła spojrzeniem po drewnianych, rzeźbionych ławach rozstawionych dookoła kamieni tworzących okrąg dla ogniska, a następnie po wyściełanych wełnianymi kocami w ciekawym splocie, leżankach. Miały kolorowe poduchy, mniejsze i większe — jedne gładkie, inne znów w motywach reprezentujących skarby tej okolicy. Zatrzymali się gdzieś pomiędzy paleniskiem a widniejącą w za nim altaną obłożoną jasnymi lampkami z jasnego, sosnowego drewna. Do uszu poza trzaskającym na drewnie płomieniem, dobiegała również muzyka oraz szepty i rozmowy otaczających ich ludzi, których właściwie nie dostrzegała. Słysząc jego pytanie, zamrugała zaskoczona, wyrwana z zamyślenia. Na buzi Brytyjki pojawił się promienny uśmiech, a ona sama wyglądała, jakby dostała najpiękniejszy prezent na świecie. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, jednak widocznie zabrakło jej sposób i zamiast tego westchnęła głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem. Po co komu ostrygi lub luksusowe masaże, gdy zaraz za rogiem było coś takiego? Niewiele myśląc, obróciła się przodem do niego, unosząc ich dłonie do góry, aby opleść obydwiema swoimi rękoma tę należącą do niego dłoń i zacisnąć. Spojrzała mu w oczy, nie mogąc powstrzymać tego durnego szczęścia wymalowanego na buzi, ukazującego się w dołeczkach w polikach. Czasem tego naprawdę nie znosiła, że nie była w stanie ukryć żadnej emocji, bo wszystko miała wypisane na twarzy. - Nie wiem, jak to znalazłeś, ale jest niesamowite. - odezwała się w końcu, robiąc krok w jego stronę i z łatwością kładąc jego rękę na swojej talii, aby zwolnić swoje i objąć go mocno, zaciskając palce na jego płaszczu. Oparła brodę na jego torsie, patrząc z dołu z zachwyconą miną, znów czując perfumy połączone z zapachem jego skóry. - Wiesz, że nigdy wcześniej nie byłam na takiej walentynkowej randce? Ba, ledwo się zaczęła, a Ty postawiłeś poprzeczkę tak wysoko, że nie mam pojęcia, jak niby dałoby się to przebić. Oczekiwanie od Ciebie nieoczekiwanego to najlepsza niespodzianka Boyd. Zawsze mnie pozytywnie zaskakujesz. Westchnęła cicho, patrząc mu chwilę w oczy, aby zaraz jeszcze na chwilę zatopić twarz w jego płaszczu i uśmiechnąć się pod nosem, przymykając powieki. Całe szczęście, że było dość głośno, bo była pewna, że marsz grany przez jej serce usłyszeliby w resorcie. Trzask ognia i zapach pieczonych pianek przywrócił ją do rzeczywistości. Była ciekawa, co dalej, chociaż dostała już więcej, niż mogła chcieć. Złapała go jednak za rękę i pociągnęła bliżej ogniska, zerkając jednak na jaśniejącą altanę. - Tyle tutaj atrakcji, że kompletnie nie wiem, od czego powinniśmy zacząć. Jak myślisz? - zapytała z niezdecydowaniem, nachylając się nieco w stronę płomienia, który akurat mienił się wszystkimi odcieniami błękitu. Był niczym zaczarowany, nie mogła oderwać wzroku, zwłaszcza od tych skaczących przez niego iskierek, różowych i żółtych.
Nie pamiętał już nawet ich pierwszego spotkania, to znaczy doskonale wiedział, że jakiś czas temu staranował dziewczynę na korytarzu, a potem powiedział coś na tyle nieprzyjemnego, że w odwecie oberwał od niej kawałkiem chleba, nie wracał jednak pamięcią do tego momentu; chwilami odnosił wręcz wrażenie, że zna ją od zawsze i że to wcale nie jest ich dopiero trzecie czy czwarte spotkanie. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie zrobił wtedy na niej najlepszego wrażenia, i choć już ją chyba za to przeprosił, to po jej słowach poczuł się w obowiązku, żeby jeszcze troszkę się wytłumaczyć. - Poznałaś mnie w zły dzień. Niestety często takie miewam – przyznał od razu, nie chcąc udawać, że to była jakaś wyjątkowa sytuacja i że dziewczyna już nigdy nie padnie ofiarą jego kiepskiego humoru i nie zostanie jakoś buracko ofuknięta przy nieadekwatnej do reakcji sytuacji; chciałby, żeby tak było, i planował się starać, ale nie zawsze się kontrolował. Nie miał oczywiście na celu zniechęcenie jej do siebie, raczej lojalne uprzedzenie – Ciągle jestem zdziwiony, że nie dość że do mnie przyszłaś z tą książką, to jeszcze zrobiłaś mi zakładkę i chciałaś ze mną gadać. Większość ludzi by się obraziła, i całkiem słusznie – dodał, i ruszyli zgodnie równym krokiem w stronę wyjścia z hotelu, po drodze mijając kilka znajomych osób, bo większość ludzi właśnie wracała z centrum miasteczka do hotelu, by skorzystać z oferowanych przez niego atrakcji w spa. Ale nie oni; oni byli gotowi na przygodę, nawet na spotkanie dzikimi trollami. Odpowiedź Alise i jej plan na kooperację w odparciu ewentualnego ataku wywołał u niego wielką wesołość. - No no, jaka waleczna! – skomentował z ewidentną aprobatą – Nie pomyliłaś czasem domów? – spytał ze śmiechem, sugerując jakoby jej miejsce było wśród brawurowych Gryfonów. Niestraszny był im żaden cel podróży, nawet potencjalnie niebezpieczny, dlatego szli dziarsko, umilając sobie czas wędrówki jakąś mało znaczącą, ale przyjemną pogawędką; szybkie tempo (i bliska obecność dziewczyny, z którą wciąż mieli splecione dłonie również, ale wmawiał sobie, że to tylko szybkie tempo) sprawiało, że nawet nie dokuczał mu chłód zimowego wieczoru, mimo tego że było dość mroźno. Gdy dotarli na miejsce, tylko rzucił okiem na to, co ich otaczało, rejestrując najbardziej rzucające się w oczy fakty, i szybko spojrzał na Alise, żeby zobaczyć jej reakcję na to, co jej proponował; wyglądała na autentycznie zachwyconą, gdy wodziła wzrokiem po trzaskającym wesoło ogniu, tych wszystkich miękkich i puszystych miejscach do siedzenia, po altanie z zachęcającym, przytulnym wnętrzem. Bardzo go cieszyło, że tak łatwo mógł wyczytać z jej twarzy, co naprawdę myśli i jak się czuje, i z przyjemnością patrzył w jej roześmiane oczy, kiedy odwróciła się przodem i sama wślizgnęła w jego objęcia. Po jej słowach nie mógł powstrzymać śmiechu i pokręcił głową z niedowierzaniem; musiał na chwilę odwrócić wzrok i spojrzał gdzieś w okolice ognia, gdziekolwiek, byle nie na nią, bo poczuł ogromną chęć pocałowania jej, ale przecież randka dopiero się zaczęła, a ona w schronisku ewidentnie sugerowała, że chciałaby się jeszcze trochę wstrzymać. - No to wygląda na to, że zrujnowałem ci wszystkie kolejne walentynki, bo już nigdy nie będziesz mogła iść w nie na randkę, skoro już osiągnęliśmy pierwsze miejsce w tej kategorii – odpowiedział na tyle nonszalancko, na ile pozwalała mu rosnąca w środku presja – Cieszę się, że ci się podoba i że nie musimy zawracać do trolli. Ale wiesz, to trochę twoja zasługa, w końcu ty byłaś moją inspiracją przy wyborze tego miejsca – wyznał już bardziej poważnie, choć wciąż z uśmiechem, który błądził po jego ustach prawie bez przerwy odkąd tylko się zobaczyli i nie mógł zrobić nic, by go powstrzymać; zresztą wcale nie chciał. Poszedł posłusznie za Alise, gdy ta pociągnęła go w stronę ogniska, i chwilę cieszył nim oko, rozważając jednocześnie odpowiedź na jej pytanie. Jego wzrok padł na drewnianą konstrukcję w rogu terenu. - Zobaczmy, co jest tam, a do ogniska wrócimy jak się całkiem ściemni, to będzie fajniej – zarządził, i tym razem to on skierował ich wspólne kroki we wskazanym przez siebie kierunku. Altana, która po spojrzeniu z bliska okazała się być dużo większa, niż wyglądała, była rozjaśniona ciepłym światłem rozwieszonych dookoła lampek, a w swoim wnętrzu skrywała przestronny, błyszczący parkiet, po którym kręciło się już kilka par, bujających lekko w rytm nastrojowej muzyki sączącej się z magicznej szafy grającej. Z drugiej strony, w rogu, rozstawiono niewielkie okrągłe stoliki, przy których można było usiąść, by odpocząć od tańca lub spróbować czegoś z obfitego bufetu, zajmującego całą szerokość altany po przeciwnej stronie. Przy części z jedzeniem znajdował się również bar, oferujący oczywiście rozmaite magiczne grzańce reklamowane hasłem „Wypij raz, ogrzej się na całą noc” i całą gamę drinków o frywolnych nazwach w stylu „Strzała kupidyna”, a także imponujących rozmiarów fontanna z czekoladą, niemalże tak wielka jak kolorowy płomień na zewnątrz. Z jednej strony z altany rozpościerał się widok na plac z ogniskiem, z drugiej zaś można było przejść na połączony z nią taras widokowy, idealny do podziwiania pięknego, górskiego krajobrazu w nieco bardziej kameralnej atmosferze. Zatrzymali się na środku, rozglądając dookoła. - No dobra, ja wybrałem, teraz twoja kolej. Jemy? Pijemy? Tańczymy? Jestem do usług w każdej kwestii – oznajmił, chcąc dać jej możliwość zdecydowania, na co ma ochotę, ale jedno spojrzenie na jej twarz wystarczyło, żeby sam dobrze wiedział – Głupio pytam, od razu widać, że jesteś łasa na tę czekoladę – rzucił żartobliwym tonem, ruszając w tamtą stronę, a po drodze zahaczyli jeszcze o jeden ze stojących przy ścianie wieszaków, by zostawić tam swoje płaszcze, gdyż w środku było zdecydowanie za ciepło na okrycia wierzchnie, szczególnie jeśli w dalszych planach mieli poczęstowanie się grzańcem.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Pokręciła głową, patrząc mu w oczy. - To część Ciebie, więc sobie z tym poradzę. Oh, byłam obrażona chyba jakieś pięć minut, ale potem pomyślałam, że rzuciłam w Ciebie tostem i nie mogę oceniać. Wytłumaczyła ze wzruszeniem ramion, całkiem szczerze. Pominęła fakt, że wydawało się jej, że Boyd miał w sobie jakiś nietypowy, ciekawy kolor, a jego brązowe, iskrzące złością oczy zapadły jej w pamięci na tyle, że na zakładkę z bałwanem zwyczajnie zasłużył. Nie miała problemu też z faktem, że to jego przystojny wygląd też się przyczynił do podtrzymania konwersacji w salonie, a nie krótkiej wymiany książek. Miała silną intuicję, za którą podążała, podobnie, jak za impulsami. Momenty ją z łatwością porywały. Mogła z nim rozmawiać nawet o trollach i pokonaniu ich szpilką, to nie mógł być przypadek. Nad domem też się nigdy nie zastanawiała, o czym nie omieszkała mu wspomnieć. Była zachwycona. Kto by nie był? Widok rozciągający się przed jej oczyma zapierał dech w piersiach na czele z kolorowym ogniskiem. Była niestety romantyczną dość dziewczyną i trudno było ukryć jej podekscytowanie, chęć podskoku z radości. Te wszystkie emocje malujące się na jej buzi często wprawiały ją w zakłopotanie, bo w książkach zawsze pisali, że kobiety powinny mieć tajemnice, aby zachować atrakcyjność. Dlatego więc wcisnęła się w jego ramiona, czując swój nowy ulubiony zapach w nozdrzach i jego ręce na swojej talii, do których mogła się tam przyzwyczaić. Uniosła na chwilę brwi, wodząc wzrokiem po jego buzi, kiedy odwrócił głowę i spojrzał gdzieś na bok. Uśmiechnęła się zaczepnie pod nosem. - Czyżbym Cię zawstydziła, że ode mnie uciekasz? Zacisnęła mocniej objęcia, z premedytacją na niego patrząc z dołu, widocznie zadowolona z reakcji. Nie wpadła na to, że mógł chcieć ją całować chyba tylko dlatego, że sama tłumiła podobne pragnienie. Lubiła bliskość i pieszczoty, jednak w dzisiejszych czasach ludzie tego nadużywali, a ona chciała, aby było to jakimś małym uwieńczeniem ich niespodziewanej relacji. Nie chciała, aby całował ją tak po prostu, jak każdą inną dziewczynę. Widziała, że jego spojrzenia z każdym ich spotkaniem odrobinę się zmieniały. Na jego słowa nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, bo jedyne co jej przychodziło do głowy to to, że był cień szansy, że będzie musiał pobijać samego siebie. Łapiąc jednak samą siebie na tej myśli, poczuła przyjemne trzepotanie w okolicach brzucha, przesuwając spojrzenie gdzieś na jego szyję i kręcąc głową z niedowierzaniem. Dobrze, że oddechem opatulał ich chłodny wiatr i miała wymówkę na swoje poliki. - Ja? Dlaczego? Kojarzę Ci się z czymś tutaj? Boyd, myślisz, że.. Mhmm, nieważne. Posłała mu krótki uśmiech i spojrzenie, gryząc się w język, aby nie palnąć czegoś głupiego. Niechętnie opuściła jego ramiona, jednak miała wrażenie, że każda kolejna sekunda w nich pozbywała się jej oporów przed chęcią pocałowania go. Te wszystkie słowa, gesty — jak niby miała reagować inaczej? Jak podziękować? Patrząc w ogień, westchnęła, pocierając palcem o jego dłoń, którą trzymała w bezpiecznym uścisku. Kolorowe płomyki były hipnotyzujące. Wyprostowała się, patrząc na niego z uwagą i kiwając głową, bo faktycznie, gdy opatuli polanę zmrok, ognisko nabierze większej mocy. Poszła za nim bez cienia sprzeciwu, czując jakieś zdenerwowanie — jednak nie takie męczące, ciężkie. Należało ono do tych przyjemnych, elektryzujących. Drewniana konstrukcja przywitała ich blaskiem tysiąca lampek, które kojarzyła z fortem. Musiała być otoczona zaklęciem, bo pomimo braku ścian, wewnątrz było przyjemnie ciepło. Przesunęła spojrzeniem po parach na parkiecie — wystrojonych w sukienki dziewczętach, chłopcach patrzących na nie z uwielbieniem, mających najlepsze koszule. Byli też starsi, bardziej dostojni goście, rozmawiający przy okrągłych stolikach w kącie sali. Były białe, na każdym tkwiła świeczka i bukiet kwiatów. Stoły uginały się od miejscowych specjałów, nazwy niektórych drinków sprowadziły do jej głowy frywolne skojarzenia. Uwagę jasnowłosej krukonki przykuł jednak szelest, którego źródłem okazała się olbrzymia fontanna z płynną czekoladą, blisko której znajdowały się długie i patyczki, którymi można było nadziewać przysmaki. Spojrzała na niego z uśmiechem, wciąż nie dowierzając. Przysunęła się bliżej, dodatkowo drugą ręką łapiąc za jego ramię. - Może jednak Ty powinieneś dalej decydować, skoro Twoje wybory są tak niesamowite? - zapytała, przekręcając głowę na bok. Zaśmiała się na jego słowa, złapana na gorącym uczynku. Nie była tym typem dziewczyny, która wstydziła się jeść na randkach i udawała dbanie o figurę, zwłaszcza gdy aromat czekolady mieszał się z zapachem jego perfum. - Masz mnie. Chcę czekolady, ale to dopiero początek mojej listy życzeń, skoro się tak oferujesz. Zaznaczyła niewinnie, puszczając mu oczko. Robiło się coraz cieplej. Ruszyli więc najpierw do wieszaków, aby oswobodzić się z ubrań. Alise martwiła się, że mogła przesadzić, jednak widząc kreacje pozostałych gości, było jej jakoś lepiej. Wiedziała, że ma ładne ciało i figurę, nigdy jednak tego nie używała — zwykle wybierając obszerniejsze rzeczy, mniej zobowiązujące. Dziś jednak chciała się podobać, dlatego strój był lepiej przemyślany, mając na celu podkreślenie mocnych punktów w jej aparycji. Nie chciałaby nigdy łapać mężczyzny na wygląd. Zsunęła jednak z siebie płaszcz po odpięciu wszystkich guzików z drobnym niepokojem, odwieszając go na wieszak. Zamiast pierwotnie wybranej sukienki, miała kombinezon, składający się z krótkich szortów podkreślających długie nogi, dodatkowo uwieńczone szpilkami oraz z bluzki na długi rękaw, całej wykonanej z koronki. Biały strój pozbawiony był dekoltu, a element wyższych spodenek w talii przecinał pasek, podkreślając jej szczupłą figurę. Śniada skóra malowała się pod delikatnym materiałem, spod którego widać było biustonosz. Zacisnęła ręce na rękawie, umieszczając jedną z rąk pod swoim biustem, a drugą puszczając luźno wzdłuż ciała, ignorując złoty kosmyk włosów spływających na ramię. Przygryzła dolną wargę, robiąc krok w jego stronę. - Przesadziłam? Pewnie tak, ale.. - westchnęła, stając przed nim i z rumieńcem na twarzy, przesunęła wzrok gdzieś w dół, dostrzegając kątem oka malujący się pod kwiecistym wzorem dekolt. T było takie głupie. Bo co miała mu powiedzieć? Że miało być doskonale i z premedytacją korzystała z walorów estetycznych swojego ciała, żeby mu zaimponować. Zamiast tego zamilkła, łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę fontanny. Przesunęła spojrzeniem po dodatkach, biorąc dwa patyczki do rąk i nadziewając na jeden piankę, a na drugi truskawkę. Zanurzyła je pod strumieniem czekolady, znów czując jej aromat w nosie. Z pełną powagą, ignorując stukot obcasów, stanęła przodem i wysunęła zdobyte łakocie nieco w jego stronę — Które wolisz? Podzielę się z Tobą! Po lewo kusząca truskawka, a po prawo zaskakująca pianka. Wytłumaczyła z uśmiechem, próbując zachować powagę i przysunęła mu praktycznie pod nos zdobycze, żeby miał komfort wyboru. Nie miała pojęcia, Ci lubił, a czego nie, bo jeszcze do wymiany tą informacją nie dotarli. Obstawiała truskawke, bo kto ich nie lubił? - Może dwa? Są jeszcze banany, winogron - mogę Cię rozpieszczać cały wieczór!
Obserwował w milczeniu tańczące płomienie, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy, zastanawiając się przez chwilę w co on najlepszego się wpakował i kiedy właściwie zaczęło mu tak bardzo zależeć na tym, żeby zafundować dziewczynie najlepszą randkę, na jaką tylko było go stać, zamiast po prostu zaprosić gdziekolwiek, wręczyć kwiatki i odbębnić szybki rytuał paru pytań i komplementów, by jak najszybciej dopiąć swego i spędzić resztę wieczoru tak jak Fillin z Laurel podczas imprezy w restauracji; zaczepne pytanie towarzyszki zmusiło go do powrotu do rzeczywistości. - Wręcz przeciwnie, Alise. Wręcz przeciwnie - stwierdził, bo zdecydowanie zamiast onieśmielać, raczej zachęcała do śmiałości; oderwał wzrok od ogniska, i odgarnął jej delikatnie opadające na twarz luźne kosmyki, ostrożnie, żeby zbyt zamaszystym ruchem nie zrujnować przypadkiem misternego splotu fryzury. Po tym, jak ostatnio wybiegł myślami aż do własnej śmierci, kreując przy okazji mało optymistyczny scenariusz, starał się tego nie robić i nie zastanawiał się teraz, czy będzie jeszcze miał okazję, żeby zabrać ją na randkę w ten wyjątkowy dzień; jeśli tak, to pewnie już powinien zacząć się zastanawiać, co zrobić, żeby przeskoczyć tą wysoko postawioną poprzeczkę. Z drugiej strony zaś, Alinkę chyba wcale nie trudno było zachwycić, co zdecydowanie stanowiło część jej uroku. Niezmiernie go zaintrygowało, kiedy dziewczyna zaczęła mówić, chciała o coś zapytać, ale zaniechała dokończenia wypowiedzi; oczywiście nie miał zamiaru jej na to pozwolić, bo to była jedna z gorszych zbrodni, jakie można popełnić podczas rozmowy. - Co, co? Co myślę? Dokończ, musisz! Za takie urywanie zdań się idzie do więzienia, nie wiedziałaś? Chciałaś spytać o coś głupiego? Dawaj, im głupsze tym lepsze, ja ci ostatnio powiedziałem, że jesteś ziemniakiem, muszę wiedzieć czy to przebijesz – nalegał, jak irytujący dzieciak; po części naprawdę chciał wiedzieć, cóż takiego chodziło jej po głowie, ale trochę to zależało mu po prostu na tym, żeby postawić na swoim i ją przekonać, tak dla zasady – Wrzucę cię w zaspę, jak mi nie powiesz – zagroził wreszcie, siląc się na poważny, złowrogi ton, ale jak zawsze zdradzały go wesołe oczy i igrający w kącikach ust uśmiech. Chwilę później znaleźli się już w altanie, która otuliła ich przyjemnym ciepłem i przywitała całą gamą walentynkowych atrakcji; oczywiście że musieli spróbować wszystkich, przynajmniej on był na to przygotowany, a cały dylemat polegał jedynie na wyborze kolejności, w jakiej to zrobią. Zaczęli od wyswobodzenia się z płaszczów, a gdy tylko to zrobili, i miał szansę zobaczyć, co Alinka ma na sobie i jaka wspaniała jest w tej koronce, to zaraz pożałował, że już jej powiedział że bardzo ładnie wygląda, bo głupio było mu to teraz powtarzać drugi raz, a z wrażenia zapomniał, że istnieją jeszcze inne miłe przymiotniki, którymi można kogoś skomplementować; gapił się zapewne na nią przez chwilę jak ghul na malowane wrota, i byłby tak stał aż zgasłoby ognisko, gdyby dziewczyna sama nie zagadała, wyrażając niepewność co do swojego stroju. - Nie wydaje mi się, ale nawet jeśli, to wiesz, jak dla mnie to możesz codziennie tak przesadzać – zapewnił gorliwie, pilnując patrzenia jej w oczy zamiast w koronkę (która kusiła, nie powiem że nie), gdy ciągnęła go w stronę fontanny – Bardzo ci do twarzy w tym… w tej…e… – wykonał bliżej nieokreślony gest ręką, bo nie potrafił znaleźć odpowiedniego określenia – …sukience z nogawkami? – zakończył dość topornie, ale co mógł poradzić, że o modzie miał pojęcie jeszcze mniejsze niż o historii magii. Czekał cierpliwie, aż Alise wybierze dodatki do czekolady, a gdy to zrobiła i podetknęła mu pod nos, bez wahania zdecydował się na zaskakującą piankę, którą to pożarł od razu w całości, nie zważając na to, czy przypadkiem nie cieknie po nim czekolada. - Oferujesz tylko rozpieszczanie owocami czy jakieś inne też? – dopytał, przechylając głowę w bok i przyglądając się jej z ciekawością – Truskawki śmierdzą i nawet czekolada im nie pomoże – oznajmił z pełną powagą, odsuwając patyczek z powrotem w jej stronę – Także pozwolę ci się nią uraczyć, chociaż osobiście uważam że powinniśmy je wszystkie stąd zabrać i wyrzucić do śmieci. O, albo zaniósłbym je Juniorowi. On lubi żreć takie obleśne rzeczy: pająki, truskawki… ucieszyłby się – dodał, po czym, zainspirowany własnymi słowami, zerknął na pobliski bufet w poszukiwaniu czegoś bardziej niebanalnego – Owoce w czekoladzie są przereklamowane – zawyrokował, zapominając na chwilę, że miało być romantycznie, po czym chwycił za nowe patyczki i pociągnął dziewczynę w stronę długiego stołu suto zastawionego najrozmaitszymi potrawami i zimnymi przekąskami – Jadłaś kiedyś pstrąga w czekoladzie? Albo pieczoną cukinię? – spytał, przyglądając się daniom – Wybierz mi coś oryginalnego. Zaszalejmy, a co! Pamiętaj: im głupsze, tym lepiej – poprosił, powtarzając wypowiedzianą już wcześniej dewizę i podał dziewczynie długą wykałaczkę i pozostawił jej absolutną dowolność wyboru, licząc na coś jak najbardziej obrzydliwego.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Alise też szukała podobnej odpowiedzi wśród kolorowych płomieni, łudząc się, że powiedzą coś mądrego. Prawda była taka, że nie chciała pchać się w żadną relację przy powrocie do Wielkiej Brytanii, obowiązując się kolejnego wyjazdu ojca, a być może nawet bardziej — kolejnego rozczarowania. To nie była ani jej wina, ani Elijah, a jednak bolesna nauczka sprawiła, że miała więcej pokory. Teoretycznie, bo odkąd spotkała bruneta — wszystko wymykało się jej z rąk. Nie potrafiła zapanować nad chęcią zobaczenia go, była ciekawa, tego, co mówił i naprawdę lubiła jego oczy. Przecież każdy — łącznie z nią samą — widział, jak zależało jej na tej relacji. Przesuwała zamyślonymi oczyma po jego twarzy, łapiąc się na zastanawianiu nad tym, co mogło się wydarzyć. Uśmiechnęła się łagodnie na dotyk jego palców, który przemknął przez policzek i zahaczył jasny kosmyk o ucho. Bum. Poczuła, jak jedna z dłoni zaciska się ukradkiem na materiale płaszcza, odrobinę podekscytowana odpowiedzią. - Hej, o czym tak myślisz? Sama nie lubiła, gdy ktoś zaczynał i nie kończył, a jednak sama zrobiła tak samo, co ją odrobinę zirytowało. Prawda była taka, że w momencie, gdy zdała sobie sprawę o tym, jakie słowa chciały wypłynąć spomiędzy jej ust, utknęły gdzieś w gardle, onieśmielone jego spojrzeniem, jego osobą. Nie była kimś, kto planował — a tu same takie rzeczy tworzyły się jej w głowie, że nie miała pojęcia, co z nimi zrobić. Słuchała jego małego monologu z malującym się na twarzy rozbawieniem, pozwalając sobie co rusz posyłać spojrzenie błękitnych oczu na twarz studenta. - Oho, czy Ty mi grozisz, tak jawnie? Łobuz z Ciebie, Boyd. - rzuciła z udawanym oburzeniem, wplątując w swoją reakcję prychnięcie. Trudno było ukryć jednak dołeczki w policzkach, które pojawiały się nawet przy próbach zamaskowania uśmiechu. Przygryzła dolną wargę, kiwając głową i przyznając mu rację, a jednak nerwowo zaczęła stukać o siebie paznokciami, zawieszając spojrzenie w śniegu. Czy to był ten moment, gdy miała umrzeć ze wstydu? Gdyby nie iskierki w oczach, uwierzyłaby, że ogarnia go złość. - Skoro aż grozisz więzieniem i zaspą, to chyba nie mam wyjścia. - wzruszyła ramionami, zwalniając i trochę się za nim chowając, żeby przypadkiem nie widział jej twarzy, a nie powie mu, żeby się odwrócił. Objęła jego dłoń swoimi, rękę nieco do siebie przytulając. - Bo wiesz, pomyślałam sobie, że byłoby miło, gdybyśmy mogli spędzić ze sobą jeszcze kilka różnych świąt. Mruknęła cicho, wbijając wzrok przed siebie i czując, jak płoną jej policzki, uśmiechnęła się na własną głupotę, kręcąc głową. To było gorsze niż ziemniaki. Całe szczęście była inteligentna i nie powiedziała wprost, że mogłaby spędzić z nim następne walentynki. Bała się tak wielkich słów, chociaż była odważną dziewczyną. Miejscowi naprawdę hucznie obchodzili walentynki. Błyszczącymi oczyma pochłaniała wzrokiem kolejne fragmenty wnętrza zimowe altany, nie omieszkując zachwycać się wewnętrznie wymyślnymi sukniami lub pięknie udekorowanymi ciastkami. Przestała się nawet jakoś bać, sięgnąć po polecane olbrzymim szyldem grzane wino, wiedząc gdzieś w środku, że z nim nie musiała się obawiać picia. Ojciec zawsze mówił, żeby tylko nie sięgała po alkohol z nieznajomymi, a chociaż oni znali się tak krótko, miała wrażenie, że trwa to znacznie dłużej. Przesunęła palcami po koronce, strzepując z biustu niewidoczny kurz i zaciskając usta. Większość dziewcząt sięgała po suknie lub spódnice, a ona naprawdę najlepiej i najswobodniej czuła się w spodniach lub szortach, ku niezadowoleniu swojej rodzicielki. Podeszła do niego, chowając za siebie ręce, przyglądając się jego koszuli. - Hmmmm, kusząca propozycja, przemyślę to. - zapewniła z delikatnym wzruszeniem ramion, znacznie swobodniej — uspokojona, że nie przesadziła. Zawsze było jej tak głupio, jak wkładała coś bardziej rzucającego się w oczy — chyba przez Carson miała w nawyku i wbite w głowę, że nie powinna wyglądać lepiej od niej, skoro aspirowała na królową szkoły. A jednak dla niego chciała być najładniejsza na tej randce i z premedytacją podkreśliła każdy atut swoje sylwetki. Przesunęła dłonią po jego koszuli, poprawiając mu koszulę przy kołnierzyku, uśmiechając się pod nosem do zapachu perfum. Spojrzała na niego z dołu krótko, przełamując wcześniejsze zawstydzenie. - Lubię Cię w koszuli. A potem już porwała go do fontanny, śmiejąc się na próbę nazwania wybranego przez nią stroju. To było urocze, że tak się starał. Znaleźli się przed olbrzymim strumieniem płynącego szczęścia, a ona miała wrażenie, że obydwoje teraz będą pachnieć, jak czekoladki. Było mnóstwo owoców, łakoci czy nawet solonych przekąsek, które z pomocą patyczka można było zalać czekoladą. Wybrała dwa, czając się jeszcze na kawałek pomarańczy, jednak ostatecznie zostawiła to na później. Z niewinnym uśmiechem zdecydowała się obdarować go przysmakiem, zastanawiając się, co wybierze. Wyglądał tak niewinnie, gdy opadał mu na czoło kręcony kosmyk włosów i przekręcił głowę, wlepiając w nią ślepia. Była pewna, że w brzuchu unosi się jej stado motyli, zastanawiając się, jak najlepiej to ukryć. - Myślę, że moja oferta jest trochę bogatsza, ale od czegoś trzeba zacząć. - wzruszyła ramionami, mówiąc nieco ciszej i gdy odsunął w jej stronę patyczek z truskawką, sama ją zjadła. Słodki owoc dobrze kontrastował z czekoladą, chociaż gorzka byłaby znacznie lepsza. - Śmierdzą? Skąd taki brak sympatii do truskawek? To podobno niezły afrodyzjak, a Ty wybrałeś piankę! I teraz cały plan zrujnowany! Nie martw się, zjem za Ciebie. Hmm? Przereklamowane? Westchnęła teatralnie z udawanym oburzeniem, puszczając mu oczko i wyrzucając do kosza zużyte patyczki. Oblizała usta z resztek czekolady, zadowolona. Grzecznie ruszyła za nim, przeczesując wzrokiem syto zastawione półmiski i tacki z olbrzymim wyborem wytrawnego jedzenia. Samo prosiło się, żeby coś zjeść. - Pstrąga w czekoladzie..? Zapytała z niedowierzaniem, całkiem nie mogąc wyobrazić sobie walorów smakowych ryby z czekoladą, zawieszając na wyżej wspomnianym mięsie spojrzenie. Zdecydowała się jednak podjąć tego zadania, biorąc od niego patyczek. - Podziwiam Cię, że tak mi ufasz. Odważny z Ciebie chłopak. - zabrzmiała dość poważnie, nie mając pojęcia, czym mogły być niektóre z lokalnych przysmaków. Wybrała jednak coś na wzór pomarańczowej kluski niewiadomego pochodzenia, nadziała na patyk razem z kawałkiem wołowiny — tu coś obiło się jej o uszy, że może być smaczne. - Tylko błagam, nie umieraj mi od tego. Poprosiła jeszcze, unosząc na chwilę brew — aby zaraz się uśmiechnąć i gestem dłońmi wskazała mu fontannę, zastanawiając się, czy na pewno tam pójdzie. Sama zdecydowała złapać za talerzyk, przesuwając spojrzeniem po potrawach i próbując wybrać coś dla siebie. - Właściwie, to chętnie coś zjem, zanim rzucimy się w wir atrakcji. Włożyć Ci coś? - posłała mu krótkie spojrzenie, sięgając do jednej z misek i wrzucając sobie trochę sałatki z owocami i mięsem. Dorzuciła jakieś pojedyncze przysmaki i gdy Boyd wrócił, zajęli jeden z okrągłych stolików — dobrze trafili, bo przy balustradzie i z dobrym widokiem na góry. Nadziewała właśnie pomarańcz na widelec, opierając się wygodnie o jasne krzesło, mając założoną nogę na nogę. Zawiesiła na nim spojrzenie. - No dobra — zdradź mi! Jaka jest Twoja ulubiona potrawa? - zapytała z ciekawością, wsuwając sobie sałatę z owocem do buzi i pałaszując ze smakiem, bo dobrany do tego sos był naprawdę genialny. Mogła zapytać o wszystko, a jednak wybrała jedno z podstawowych pytań. Spojrzała na jego talerz, zastanawiając się, co mogłaby sobie z tego ukraść. Przypomniało się jej też, że miała w głowie pewien pomysł, potrzebując do jego realizacji jeszcze kilku informacji. - I chciałam Cię jeszcze zapytać o Twój ulubiony kolor, skoro już tak spełniasz życzenia. Co pijemy? Mogę iść. Zaproponowała jeszcze, odwracając głowę i patrząc na wszystkie te skomplikowane nazwy napoi. Ciekawe, co kryły poszczególne z nich! Ruchem głowy zgarnęła luźny kosmyk, który uciekł z upięcia na bok, wprawiając pozornie niesforny i chaotyczny kok na bok.
Kostki:
1 Błękitne wino wypełnione Felix Felicis — nisko procentowy, efektywny napój o złotych bąbelkach. Serwowany w wysokich kieliszkach, ma delikatnie słodkawy posmak winogron i jagód. Dodany do niego eliksir szczęścia sprawia, że otrzymujecie olbrzymią pewność siebie, pomyślność oraz podejmowanych przez siebie
3 Grzane Wino z dodatkiem przypraw korzennych i pianą z piernika. Intensywne, odrobinę gorzkawe w smaku. Wypicie go rozgrzewa, a także niweluje senność, dając energię do działania. Ma dużą zawartość alkoholu, który pozostaje jednak stłumiony przez inne dodatki.
2,6 Strzała Kupidyna, najbardziej popularny drink walentynkowy. Smakuje jak drogi szampan z dodatkiem ulubionego owocu — każdy odczuwa go inaczej, podobnie jak zapach napoju. Czerwona piana wywołana jest dodatkiem amortencji, mająca pomóc zakochanym w miłym spędzeniu wieczora.
4 Tęczowy likier — mieniący się niczym ognisko, unoszą się z niego małe obłoczki i pachnie niczym kolorowe pianki. Nie jest mocno procentowy, ale zawartość eliksiru sprawia, że osoba, która go wypiła, ma doskonały humor, zapomina o wszystkich problemach i wizje na jawie. Najczęściej kwiatki lub jednorożce.
5 Hot Winter — duży i elegancki drink z wieżą z owoców, składający się z kilku białych warstw, serwowany w dużych kieliszkach. Jest odrobinę gęstszy niż pozostałe napoje, ma nietypowy, bardzo głęboki smak — owoce dodają słodyczy i lekkości. Zawiera trochę afrodisi, zwiększającej popęd seksualny i pociąg do kontaktu fizycznego.
- A pewnie że tak! – zawołał entuzjastycznie, zadowolony że prośbą i groźbą wydobył z dziewczyny to, co miała na myśli i że chodziło jej akurat o to; po jej wypowiedzi jakoś nie dotarło do niego, że może mieć na myśli coś konkretnego, jak przyszłoroczne walentynki, a taka propozycja pewnie zarazem by go uradowała jak i nieco przeraziła, bo jak wiemy, nie najlepiej na niego działało zbyt dalekosiężne planowanie relacji – Mamy mnóstwo świąt to wyboru, codziennie jakieś jest. Z takich bardziej niekonwencjonalnych to na przykład niedługo będzie Dzień Pandy. O, albo Dzień Kurczaka z Rożna – dodał, zapewne bardzo imponując jej przy okazji taką wiedzą i tylko coraz bardziej zachęcając do siebie, no bo która dziewczyna nie byłaby zachwycona wizją wspólnego celebrowania takich wspaniałych okazji? Na razie jednak świętowali walentynki, i to nie byle jak, bo w naprawdę pięknej scenerii i z bogactwem różnych romantycznych atrakcji; noc jednak była krótka (niestety), więc jeśli chcieli skorzystać ze wszystkich, w tym również ze spędzenia paru chwil w ciepłych objęciach siebie nawzajem i w towarzystwie klimatycznego ogniska, musieli zacząć natychmiast. Uśmiechnął się jeszcze tylko, gdy po pozbyciu się okryć Alise poprawiła mu kołnierzyk i powiedziała takie miłe słowa, zanotował też w myślach, żeby na spotkania z nią wybierać jednak koszulę zamiast swetra i ruszyli w stronę fontanny, gdzie rzekomo przez niechęć do truskawek przypadkowo zrujnował jej plan na uwiedzenie go za pomocą jedzenia. - E tam truskawki, ty jesteś wystarczającym afrodyzjakiem – odparł niefrasobliwie, nie zastanawiając się zbyt długo (wcale) i nie biorąc pod uwagę, że może ją zawstydzić czy coś, a później wpadł na swój genialny plan zmiany menu i po chwili zerkał już na smakowity bufet znad ramienia Alise, by dostrzec, czym postanowi go uraczyć. Kawałek wołowiny wyglądał całkiem nieźle, pomarańczowa kluska niewiadomego pochodzenia nieco mniej go przekonywała, ale dzielnie odebrał patyczek i udał się z powrotem do czekoladowej kaskady, by tam zaopatrzyć się hojnie w polewę. - Jestem dzielnym Gryfonem! I chyba przy okazji nieśmiertelnym, skoro jadłem każde eksperymentalne danie z kategorii Parówkowe Wariacje serwowane przez Fillina – uspokoił ją jeszcze, zanim się oddalił, zostawiając ją na moment samą przy potrawach. Wrócił szybko ze swoją pyszną przekąską, a po drodze zahaczył jeszcze raz o bufet, żeby szybko wrzucić sobie na talerz cokolwiek co przypominało mięsko, okrasił sowicie węglowodanem i zasiadł z Alise przy stoliku. Spojrzał przelotnie na rozpościerający się za balustradą pejzaż ośnieżonych szczytów gór, stwierdził jednak, że widok siedzący z nim jest znacznie atrakcyjniejszy, przeniósł więc szybko wzrok z powrotem na dziewczynę i uniósł w górę patyczek z czymkolwiek-to-było w geście toastu, by następnie pochłonąć jednym gryzem. - Mmm… no, powiem ci… powiem ci że jakby mi ktoś powiedział, że to połączenie to wymyślne danie jakiegoś szefa kuchni to może i nawet bym uwierzył – ocenił z zamyśloną miną krytyka kulinarnego, odkładając wykałaczkę na talerz i przechodząc do przyjemniejszej części posiłku, czyli zjedzenia czegoś normalnego. Pytanie Ali wywołało jednak kolejną chwilę zadumy, podczas której grzebał widelcem w ziemniakach, myśląc intensywnie nad tą ważną kwestią – E… nie wiem. Zjem wszystko – powiedział z zapewne głupią miną, bo nie doszedł do żadnego mądrego wniosku; nie był w stanie wybrać między żeberkami a kotletem a zupą z kalafiora czy frytkami – Najbardziej lubię wszystko, co było żywe zanim trafiło na talerz, białe warzywa i cokolwiek co ma w składzie wafel – uściślił śmiertelnie poważnie i na tyle szczegółowo, na ile się dało – A ty? – odbił piłeczkę, i ledwo przełknął pierwszy kęs swojej kolacji, już musiał się zastanawiać nad kolejnym pytaniem, które jeszcze bardziej zbiło go z tropu, bo o ile jedzenie było ważną częścią jego życia, wiadomo, o tyle kolorom nie poświęcał zbyt wielkiej uwagi. - Strasznie trudne pytania zadajesz – oznajmił, trochę zakłopotany, że nie może ot tak udzielić odpowiedzi, i zrobił w głowie szybki przegląd wszystkich kolorów, by wreszcie stwierdzić – Ciemnozielony może? Taki wiesz, jak bluszcz w cieniu – sprecyzował znów na tyle, na ile się dało, bo był przekonany, że odcień o którym myśli ma jakąś profesjonalną, nic nie mówiącą laikowi nazwę typu „burgund” albo „akwamaryna”, ale oczywiście go nie znał – Coś jeszcze chcesz wiedzieć? Pytaj śmiało, ale od razu uprzedzam, że za każdym razem będę pytał też o twoją odpowiedź – zastrzegł niby poważnym tonem, żeby sobie nie myślała, że wypyta go o wszystko, a sama nie będzie się zwierzać. Na wzmiankę o napojach odezwał się w nim wewnętrzny dżentelmen, który kazał mu zaoferować, że nie nie, on sam przyniesie napoje, i tak też uczynił, zrywając się z miejsca i chybcikiem ruszając do baru, gdzie obsłużyła go czarująca pani; składając zamówienie, Boyd nonszalancko (w jego mniemaniu, bo tak naprawdę to trochę spanikował jak zobaczył bogatą kartę drinków o coraz to wymyślniejszych nazwach, w tym w większości nie do końca dla niego wymawialnych, bo po francusku) poprosił, żeby go zaskoczyła i podała dwa polecane przez siebie drinki, i chwilę później wracał do swojej randki z jednym kieliszkiem wypełnionym błękitnym winem, musującym złotawymi bąbelkami oraz drugim, zwieńczonym efektowną czerwoną pianą. Nie miał pojęcia, z czego się składały, ale musiał przyznać, że oba wyglądały całkiem zachęcająco. - Nie umiałem wybrać spośród tych fikuśnych nazw, więc pijemy wybór barmanki. Który wolisz? – powiedział, stawiając kieliszki na stole i podając Alise ten wybrany przez nią; od razu zaczął sączyć swojego drinka, całkiem przyjemnego w smaku, zalatującego mocno jakby winogronami, a przy okazji bardziej smakującego jak gazowany soczek niż alkohol (słowem: wóda to to nie była, niby szkoda, ale z drugiej strony może to i lepiej). Z każdym łykiem rozlewało się po nim przyjemne ciepło wraz z uczuciem, że może wszystko, i nie była to wcale ta dobrze mu znana, popychająca do idiotycznych decyzji pewność siebie która pojawiała się po piątym piwie, to było coś zupełnie innego, wypełniający go spokój, kojące poczucie, że wie co robi, i że wszystko dziś pójdzie jak z płatka. Jakby nagle otrzymał gwarancję, że tej nocy ma farta. Spojrzał na dziewczynę, lekko oszołomiony tym co poczuł, i nagle go tknęło, co musi teraz zrobić. - Alinka! Zatańczymy! – niby zapytał, ale bardziej oznajmił, odstawiając swój kieliszek i zrywając się z miejsca, by zaraz złapać ją za rękę i poprowadzić w stronę parkietu, nie czekając aż wyrazi swoją aprobatę albo dokończy jeść sałatę z pomarańczą. Nie musiał; wiedział, że za nim pójdzie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Wywróciła oczyma, uśmiechając się pod nosem na jego żywą reakcję i odpowiedź, chociaż była przekonana, że nie do końca rozumiał, o co jej chodzi, ale może to i lepiej. Sama nie była fanką snucia planów i scenariuszy, dużo lepiej i praktyczniej żyło się chwilą, wyciskając z niej wszystko, co możliwe. Czasem tylko wrodzona nuta romantyzmu zaburzała ten rozsądek. Na szczęście, nie objawiało się to zbyt często, jednak dziś była ku temu wyjątkowa okazja. A pomyśleć, że miała z rodzicami do Apsen jechać. - To prawda, święta mamy chyba na wszystko. No i zaraz mamy święto Patryka, ile zostało, miesiąc? Nie zapomniała o tej Irlandzkiej fieście, gdzie rzekomo można było biegać z różdżką i mówić prawdę, a żaden mugol by i tak nie uwierzył. Intrygował ją też motyw koniczyny i złotych garnców, a najbardziej cieszyła się z tego, że chciał ją ze sobą zabrać na dzień, który tak uwielbiał — a przynajmniej tak wynikało z jego opowieści. Dzięki niemu jednak Irlandia znalazła się bardzo wysoko w rankingu miejsc, które chciała zobaczyć. - Nie żartuj, że istnieje święto kurczaka z rożna Boyd. Zwykle sportowcy byli dużymi bucami, pozbawionymi umiejętności prawienia komplementów i skupiającymi się głównie na przyziemnych aspektach związku. Gryfon nie dość, że ujmował ją swoją szczerością, to jeszcze potrafił tak czarować urokiem osobistym, że jedynie zaśmiała się z niedowierzaniem, kręcąc głową i czując, jak znów robi się jej cieplej, zwłaszcza na policzkach. Nawet te głupie truskawki nie były już powodem do zmartwień, bo zapomniała o ich istnieniu — pamiętając jednak, że nie darzył ich sympatią. Była dobra w zapamiętywaniu oraz wykorzystywaniu drobiazgów, maleńkich, pozornie nic nieznaczących informacji, które jednak nadawały człowiekowi indywidualnego kształtu. - Jesteś niemożliwy, bajerancie paskudny. Rozbrajasz mnie, a nawet nie zbliżam się do pętli, żeby zdobyć punkt. - westchnęła z udawanym oburzeniem i nutą rezygnacji, zaraz jednak łapiąc się na myśli o tym, aby być, chociaż skutecznym afrodyzjakiem. Jak to możliwe, że coraz bardziej i bardziej lubiła jego towarzystwo i coraz mniej przejmowała się ewentualnymi wybuchami? Miał wady, ale ona też nie była święta. No i znał jej sekret, a to łączyło ludzi podobno. Ze zwątpieniem w oczach obserwowała ów klusko-podobny twór zanurzany w czekoladzie, bo wołowina jakoś bardziej ją przekonywała niż ona. Nawet ta nieszczęsna ryba, która samym zapachem powinna wybijać czekoladę z głowy już była lepsza. A co, jeśli ów kluska była z marchewki i hibiskusa? Stanęła obok, pozwalając sobie ukraść jeszcze kawałek banana i winogrono, aby również zamoczyć je w czekoladzie i leniwie spałaszować, obserwując zmagania entuzjasty kulinariów. Zmarszczyła brwi. - Co to znaczy parówkowe wariacje? Filin potrafi przygotować je na tak wiele sposobów? I trochę też skromnym, uroczym i zdecydowanie odważnym. I mam nadzieję, że przypadku pożywienia ta nieśmiertelność się sprawdzi, bo nie wiem, nie ufam temu pstrągowi i klusce. Wzruszyła ramionami, tłumacząc swoje zwątpienie i wsuwając sobie banana do ust, zawiesiła na chwilę błękitne ślepia na strumieniu czekolady. Pokręciła głową, zamykając oczy i karcąc się w duchu, po czym zostawiła go samego z moczeniem pstrąga i złapała za talerzyk, wkładając sobie jakąś kolację. Była tak zestresowana randką i tym, czy wejdzie w ten nieszczęsny kombinezon, że poza tostem od rana, nie miała niczego w ustach. A owocowe sałatki zawsze były świetne. Zajęli jeden z lepszych stolików, a dziewczyna powiodła spojrzeniem na rozciągający się nad linią drewnianej belki widok na ośnieżone szczyty. Niewątpliwie jednym z największych uroków tego resortu była możliwość obserwowania gwiazd, których z Londynu nie było widać wcale. Uśmiechnęła się pod nosem, wsuwając do ust mango i wróciła uwagą do swojego ulubionego gryfona, lustrując go wzrokiem. Najfajniejsze było to, że nawet gdy milczeli, na próżno było szukać tej nuty niezręczności. - Jest tak nieprawdopodobnie smaczne czy tak skrajnie obrzydliwe, że aż da się zjeść? - dopytała z ciekawością, mieszając widelcem w talerzu i zerkając w stronę jego własnego, aby bezceremonialnie ukraść mu jedną z frytek. Jak to możliwe, że ich nie zauważyła? Ziemniaki były silnym elementem wiążącym ich relację. I tak podjadając, zadała kilka pytań, szczerze zaciekawiona. W końcu chciała go poznać, nieco to rozwinąć, a nie ciągnęła go na randkę, aby tylko obściskiwać się w krzakach i potem udawać, że się nie znają. Uniosła brew zaintrygowana tym waflem, który nijak miał się do kalafiora czy pietruszki, a także produktów mięsnych. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy. - Skąd się wziął wafel?? Kryje się za tym głębsza historia? Ja? - przerwała na chwilę, zastanawiając się tym razem nad odpowiedzią. Pytanie się o coś było znacznie prostsze. Zamieszała widelcem w talerzu, łapiąc na niego kawałek mięsa i rukoli. - Lubię zupy — mogą być ostrzejsze, frytki i wszystko, co ma maliny i nie ma miodu. Odparła w końcu z delikatnym wzruszeniem ramion, starając się odpowiedzieć jak najdokładniej. Nie była specjalnie wybredna, rzeczy, których nie jadła, było tak niewiele, że zmieściłyby się na palcach jednej ręki. Podjadła trochę, prychając z rozbawieniem na jego stwierdzenie i już mu współczując w myślach, bo do trudnych pytań nawet nie dotarła! Pokręciła więc głową, zaprzeczając, przez co jasny kosmyk włosów spłynął jej na białą koronkę na piersiach. - Myślałam, że wybierzesz ciemniejsze odcienie czerwieni, takie winne, a jednak zieleń do Ciebie pasuję przez koniczynkę. - powiedziała szczerze, niezbyt kryjąc swoje skojarzenia. Gdyby obstawiała przed burgundem odcienie zielonego, wybrałaby te jaśniejsze. A teraz, jak wspomniał o kolorze bluszczu, uznała, że pasowałby do jego oczu. - Pytaj, o co chcesz — gdy tylko nadejdzie Cię ochota. Egoistycznie i chciwie zabrzmię, jak powiem, że wszystko, więc uznajmy, że tyle, ile koniecznie. Puściła mu oczko i posłała uśmiech, odwracając od niego spojrzenie i wracając do rozgrzebanej sałatki. Miała brzydki nawyk wyjadania najpierw tego, co najbardziej lubiła. No i okazjonalnie kradła frytki z jego talerza, gdy uznawała, że nie zauważy. Obserwowała, jak rusza w stronę baru z zainteresowaniem, nie mając pojęcia, co przyniesie im los. Napojów w ofercie było tak wiele, a ona żadnego nie umiała odróżnić. Były piękne i kolorowe. Trochę obawiała się wysokich procentów, które z jej słabą głową mogłoby wszystko zrujnować, jednak, co zrobić? Zdała się tutaj na niego i na barmankę. Przesunęła spojrzeniem po przyniesionych przez niego napojach. - Barmanka, to się pewnie zna. Wyglądają naprawdę ładnie, postarali się. Zauważyła, wysuwając dłoń po ten z czerwoną pianą, łudząc się, że to może malinowa chmurka. I faktycznie, smakował delikatnie i wyrafinowanie, a unoszący się z niego zapach, gdy tylko trafił do jej nosa, wywołał uśmiech i jakąś taką falę gorącą. Poczuła dreszcz na skórze, a gdy błękitne tęczówki zatrzymały się na twarzy siedzącego naprzeciw bruneta, aż rozchyliła usta w zaskoczeniu. Zawsze był taki przystojny czy to ona już zwariowała do reszty? Zarumieniła się, nieśmiało owijając złoty kosmyk, który uciekł z niesfornego koka dookoła palca. A co, jeśli się źle bawił i tak naprawdę wolał brunetki? Jaki był jego ulubiony smak lodów? Już chciała coś powiedzieć, gdy zerwał się z miejsca z tą pewną siebie aurą i złapał ją za rękę, na co jedynie kiwnęła głową, robiąc jeszcze łyka napoju i dając mu się porwać bez słowa marudzenia. Wlepiła spojrzenie w ich splecione palce, przygryzając dolną wargę. Wolną dłonią przesunęła po materiale kombinezonu, czując, jak głośno wali jej serce w piersi. Szedł na parkiet, jednak ona dostrzegła ciekawsze miejsce i delikatnie pociągnęła go w tamtym kierunku. Taras również miał drewniane podłoże, dochodziła do niego muzyka, a do tego otoczony był utrzymującą ciepło, niewidzialną bańką. Minęli jakąś chichoczącą parę dziewcząt w towarzystwie swoich kawalerów, a ona odetchnęła cicho, go górski krajobraz znów zatańczył przed jej oczyma. Bez drewna i przeszkód, był jeszcze piękniejszy. Lubiła tańczyć, więc niewiele myśląc, przysunęła się, obejmując rękoma jego szyję i pozwalając mu opleść się rękoma w talii. Spojrzała na niego z powagą, znów zapominając o oddechu i słowach, tonąc w tych jego oczach. - Jaki typ dziewczyn lubisz? W sensie, jakie Ci się podobają? Zapytała w końcu z ciekawością pod wpływem jakiegoś impulsu, nad którym nie zapanowała. Zamrugała zaskoczona, przysuwając się i chowając zawstydzoną buzię przy jego szyi, pokręciła głową. - Albo nie, nie mów. To jedno z pytań było na później. To może inaczej, lubisz tańczyć? Odetchnęła głębiej, czując zapach jego skóry wymieszanej z perfumami i tą dziwną nutą, która rozchodziła się z każdym oddechem po jej ciele. I znów te motylki w brzuchu, walenie serca. Miała olbrzymią potrzebę dowiedzenia się o nim absolutnie wszystkiego i zaczynała tracić nad tym kontrole, przesadnie ciesząc się z tego, że trzymał ją w objęciach. Ładne miał te oczy, ale jak teraz miała w nie spojrzeć?
- Tak, parówki na pierdylion sposobów, musiałabyś spytać jego o konkretne przepisy, bo ja nie wnikam, tylko jem, jak się poleje keczupem, to każda wariacja jest zjadliwa. A w urodziny i po wygranym meczu robi mi takie ośmiorniczki, to moje ulubione – wyjaśnił zupełnie poważnym tonem, niemalże z rozmarzeniem uraczając się wspomnieniem tych wykwintnych dań, które kojarzyły mu się z sielankowymi porankami na kacu i ciepłem mieszkania wymagającego pilnego wietrzenia domowego ogniska w mieszkaniu na Alei Amortencji. Zaśmiał się na jej kolejne słowa, kiedy uraczyła go takimi komplementami, uznając to za wyborny żart, bo co jak co, ale akurat do uroczego to mu było daleko – Tak, tak, cały ja, i nie zapominajmy o „kulturalny” i „elokwentny” – dorzucił, podtykając smakołyki pod strumień pachnącej czekolady, której słodka woń niekoniecznie dobrze komponowała się z resztą, ale był gotów zaryzykować, w końcu nie bał się wyzwań. Ani rozstroju żołądka. – Jakbym jebnął po tym pstrągu, to musisz mnie reanimować – zastrzegł jeszcze, po czym, gdy już miał cały arsenał przekąsek, dołączył do dziewczyny siedzącej przy jednym ze stolików i zabrał się powoli za konsumpcję, choć nie był zbyt głodny; ponieważ nie musiał się na szczęście martwić czy wciśnie się w koszulę, to pochłonął porządny obiad w kurorcie, a teraz dodatkowo podekscytowanie związane spotkaniem z Alise sprawiało, że nie myślał o takich rzeczach jak jedzenie. - Wiesz co, sam nie wiem, co gryz, to nowa przygoda – ocenił, przełykając pstrąga, który smakował tak parszywie w połączeniu z kakaową polewą, że musiał go przegryźć frytką, co wcale nie było bardzo pomocne i chyba tylko pogorszyło sprawę – A proszę bardzo, sama spróbuj – zachęcił, podtykając jej ostatni patyczek, zwieńczony jakimś bliżej niezidentyfikowanym zielonym warzywem, i w oczekiwaniu na jej recenzję tej pyszności zaczął grzebać widelcem w swoim talerzu, a później rozpoczęli kulinarną dyskusję, dzieląc się ulubionymi potrawami. Nie spodziewał się, że wywoła swoją odpowiedzią takie zdziwienie u dziewczyny, i aż zachichotał, słysząc jak podejrzliwie docieka genezy pojawienia się wafla w jego jadłospisie. - A potrzeba tu jakiejś historii? To tylko wafel przecież, a nie jakiś, nie wiem, żelazobeton – powiedział rozbawiony, używając pierwszego przykładu głupiej, niezjadliwej rzeczy która przyszła mu do głowy, a potem wysłuchał, co wymienia Alise i stwierdził w myślach, że mógłby zjeść to wszystko – Całe szczęście, że wolisz maliny od truskawek. Ej! Jadłaś jakieś głupie rzeczy jako dzieciak? Na przykład, wiesz, ja lubiłem chleb moczony w czaro-coli albo tosty z bananem i majonezem – i w ramach zakładów z kolegami też na przykład ziemię ale to chyba zwierzenie na inną rozmowę – No dobra, to teraz już wiesz, czemu niestraszny był mi pstrąg w czekoladzie – dodał, jakoś nie przemyślawszy tego, że może to nie jest najlepszy temat i może powinien był skierować rozmowę na jakieś bardziej romantyczne tory, zagaić na przykład o, kurwa, cokolwiek o czym rozmawiali z kobietami amanci w przedstawieniach o miłości, na które nigdy nie chadzał. Ale pamiętajmy, po pierwsze był to prosty człowiek wykazujący się zdolnością konwersacji raczej niewysokich lotów, a po drugie naprawdę interesowały go śmieszne nawyki Alise z dzieciństwa, bo to mogło całkiem sporo powiedzieć o człowieku; o nim na przykład można było wywnioskować, że miał dziką fantazję i kiepski gust kulinarny. Gdy zmienili temat, trochę go znów zaskoczyła jej wnikliwa analiza kolorystyczna jego osoby i to, że w ogóle była w stanie do niego jakiś dopasować; wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia na jakiej podstawie to stwierdzasz, ale czerwony też może być. W końcu to barwa Gryffindoru – stwierdził, bezwiednie nadziewając na widelec kawałek pomidora w tymże kolorze, i naprawdę było mu to wszystko jedno, nie potrafiłby też odwdzięczyć się jej tym samym i zgadywać, który mógłby być jej ulubionym; jednocześnie nie chciał by Alise poczuła się przez niego spławiana, dlatego z ulgą przyjął jej ofertę do pytania o cokolwiek i postanowił od razu je wykorzystać – To mi powiedz, co cię najbardziej wkurwia – poprosił, a wydawała mu się, przynajmniej podczas tych ich kilku spotkań, taka łagodna i spokojna, że nie zdziwiłby się zapewne, gdyby mu oznajmiła, że nic, że nie ma takich rzeczy, że nie da się jej wytrącić z równowagi; zapomniał zupełnie, że udało mu się to przecież zrobić, gdy pierwszy raz się spotkali. Był zadowolony, że barmanka udzieliła mu pomocy w wyborze odpowiednich drinków, bo gdyby miał zrobić to sam, pewnie nie umiałby się powstrzymać i skończyliby nad kuflami piwa, co jemu oczywiście by się podobało, ale jego randce to już pewnie niekoniecznie; gdy wracał z eleganckimi kieliszkami do stolika, to spodziewał się, że jeszcze chwilę sobie posiedzą i porozmawiają, ale już po kilku pierwszych łykach alkoholu ta dziwna wewnętrzna siła kazała mu udać się na parkiet. Alise zaś po drodze zdecydowała, że lepszym miejscem do tańca będzie taras, na co chłopak ochoczo przystał, i poszedł za nią posłusznie. Poza altanką nie było ludzi, bo na razie wszyscy tłoczyli się przy bufecie albo pląsali w środku; ulokował dłonie w okolicach talii dziewczyny i zapewne powinien się teraz trochę zdenerwować, skupić część uwagi na tym, by jej nie podeptać i żeby kiwać się do rytmu muzyki, a nie w przypadkowy sposób, nic takiego jednak nie przyszło mu do głowy. Choć tancerz był z niego przeciętny, jako że doświadczenie miał okazję zdobywać jedynie na rzadkich szkolnych balach i ewentualnie wieczorami w objęciach towarzystwie Fillina (który był dobrym partnerem do ćwiczeń, bo miał gabaryt szczupłej nastolatki), to tym razem czuł się jak król parkietu i nawet przez myśl mu nie przeszło, że coś mogłoby pójść nie tak. Tymczasem kolejne pytanie Alinki było jeszcze trudniejsze niż poprzednie, a w czasie, gdy on zastanawiał się nad odpowiedzią, próbowała zmienić temat i z niego zrezygnować. - O nie, nie, nie ma wycofywania się, wiesz jak to jest, pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika – zaprotestował niby żartobliwie, błysnąwszy rymowanką z czasów pierwszej klasy, ale mówił poważnie; normalnie to może by nie drążył, widząc jak się zawstydziła sama sobą, ale nawet się nie zastanawiał, wiedział, że musi odpowiedzieć - Hmm. Nie wiem, jakie są typy dziewczyn, ciężko tak uogólnić – przyznał, puszczając ją na chwilę jedną ręką, by mogła zrobić piruet, a był to ruch naprawdę godny Tańca z Czarodziejami, a przy okazji zmuszał ją do odklejenia twarzy od jego szyi – Ty mi się podobasz, więc jeśli tylko wiesz jakim typem jesteś, to masz odpowiedź – dodał prosto z mostu, bo szczery był jak złoto i nie chciało mu się kombinować i owijać w bawełnę, że gustuje w miłych blondynkach z Ravenclawu i tak dalej; może jakaś subtelna aluzja zrobiłaby większe wrażenie, ale trudno – A ty? Jakich nie lubisz? – oddał jej pytanie w trochę zmienionej formie, przyglądając się jej uważnie z nadzieją, że już nie będzie chowała twarzy; nie widział sensu w pytaniu o upodobania, bo te przecież już doskonale znał, a przynajmniej tak twierdził płynący w jego żyłach magiczny drink, podpowiadający, że to przecież oczywiste, że lubi jego.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie musiał się martwić, reanimację miała opanowaną, więc kiwnęła jedynie głową i z odrobiną dezaprobaty patrzyła, jak pstrąg niknie pod strumieniem czekolady. To był zły pomysł, jednak odwaga i brak w niej czasem rozsądku jakoś wybitnie do gryfona pasowały. Na jego słowa uniosła brew z niedowierzaniem, jakim cudem znalazł pozytywną iskrę w tym szaleństwie. - Wiesz co? Zostawmy te pyszności Tobie, lepiej sobie z nimi poradzisz! Zauważyła z entuzjazmem, posyłając mu jeden ze swoich ładniejszych uśmiechów i odwracając głowę, bo za nic nie mogła się przemóc do spróbowania brokuła czy innej zieleniny, która pachniała drogą, szwajcarską czekoladą. Zajęli miejsca, a poza podkradaniem mu frytek z talerza, przegryzanych sałatką z kurczakiem i owocami, wpadli w dyskusję. Nie były to tematy jakieś trudne i życiowe, ot tak podstawowa wymiana informacji, a kwestia wafla w tym zestawieniu była wyjątkowo intrygująca. Wydała z siebie ciche westchnięcie zamyślenia, krojąc truskawkę na pół. - Pamiętam! Jak oddałam Ci książkę, jadłeś wafelki. I wysłałeś mi je nawet. To Twoje ulubione? Nie miała pojęcia, co to jest żelazobeton i czy w ogóle istnieje, jednak nie zamierzała wdawać się w szczegóły używanych przez niego słów, bo to nie był pierwszy raz. Nie licząc wulgaryzmów, używał całkiem sporo mugolskiego nazewnictwa, którego czarownica nie potrafiła zrozumieć. Odpowiedziała mu też pytanie, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Zaskakujące, jak normalnie ze sobą rozmawiali, gdy przez myśl właśnie przebiegało jej ich pierwsze spotkanie w tym nieszczęsnym korytarzu, gdzie to zachowywał się jak zwykły buc, a ona nie patrzyła, gdzie lezie. Przypadki chodzą podobno parami. - Maliny są najlepsze! Szkoda, że truskawki wygryzają je w większości słodyczy czy deserów. Nigdy nie lubiłeś truskawek? Czy jadłam dziwne rzeczy... - powtórzyła cicho, patrząc na swój talerz i usiłując sobie cokolwiek przypomnieć. Jej rodzina chyba jednak nie była zbyt ekstrawagancka w kulinariach, bo niczego wyjątkowego i zaskakującego nie mogła sobie przypomnieć. Mama zawsze pilnowała, aby z ojcem się dobrze odżywiali. - Chyba nie, masło orzechowe z bananem czy ser z gruszkami nie jest chyba tak zmyślny, jak Twój banan z majonezem. Jak na to wpadłeś? Moja matka ma fioła na punkcie zdrowego jedzenia niestety, często doprawia je ziołami, które mają jakieś cudowne właściwości wspomagające. Kompletnie nie mogła wyobrazić sobie nawet wizualizacji tego przysmaku. Urzekające, jak na tle bruneta wydawała się nudną i zwykłą osobą, chociaż wcale jej to nie przeszkadzało. Rozumiała, dlaczego nie bał się ryby i nadal bardzo go za nią podziwiała. Ruchem palców zgarnęła jasny kosmyk za ucho, kradnąc kolejną frytkę i siadając wygodniej na krześle, podsunęła się nieco. Przez chwilę odwróciła wzrok na bok, przyglądając się zarysowanym na granatowym tle szczytom gór. Widok zapierał dech w piersiach. Zaraz jednak wyprostowała głowę, posyłając mu łagodny uśmiech. Właściwie to Alise nie zależało na romantycznych wyznaniach i uniesieniach, bo wierzyła w magię drobnych gestów i słów. Nic więc dziwnego, że wysunęła dłoń na blacie jasnego stolika, palcem rysując kształty na wierzchu jego dłoni z tak olbrzymią niewinnością na twarzy, że nikt nie mógłby się na nią gniewać za naruszenie przestrzeni osobistej. - Chyba przez intuicję. Lubię dobierać ludziom kolory, wiele mi to o nich mówi. Również wzruszyła ramionami, odkładając na bok widelec, bo się najadła. Wciąż jednak badała obuszkiem palca fakturę jego skóry. Mieli inne podejście do życia, inny pogląd na świat i zadawali kompletnie inne pytania, jednak to nie było nic złego. Różnice mogły tylko sprawiać, że każde z nich nauczy się spoglądać z nowej perspektywy. W żaden sposób nie czuła się ignorowana, bo przecież to on ją na wspólne walentynki zaprosił i bardzo się starał, a dla krukonki znaczyło to więcej, niż tysiące zadanych pytań, czy posłanych spojrzeń. Chciał z nią spędzić czas, to było wystarczające, nawet nazbyt dające satysfakcję. Na jego pytanie zacisnęła usta i przesunęła spojrzenie z jego twarzy gdzieś w przestrzeń, zastanawiając się kilka sekund nad odpowiedzią, która wcale nie była taka prosta i oczywista. Zdawała sobie przecież sprawę, jak miękką i opiekuńczą jest osobą, jak wiele wybacza. - To nie tak, że coś mnie denerwuję — bo mi szkoda życia na złość, nienawiść czy chowanie do kogoś urazy, ale bardzo nie lubię kłamstwa, braku lojalności i niesprawiedliwego traktowania. Czasem zapominam na chwilę o tym, że człowiek z natury kieruje się egoizmem i że nic nie dzieje się bez przyczyny, ale szybko mi przechodzi. O! Nie lubię też wykorzystywania i nieumiejętności przyznania się do błędu. A Ciebie co hmm.. Co najbardziej lubisz w ludziach? Odpowiedziała w końcu dość wyczerpująco, starając się jak najlepiej przekazać swoje myśli, niezależnie jak banalnie i prosto brzmiała. Wspomniała o napojach, jednak uprzedził ją i uciekł od stolika, oferując przyniesienie picia. Korzystając z okazji, blondynka raz jeszcze przesunęła spojrzeniem po twarzach walentynkowego wydarzenia, uśmiechając się na widok sukien czy bukietów kwiatów, pełnych pasji spojrzeń. Obserwowanie szczęścia innych mogłoby być jej pasją. Spojrzała w dół, dłońmi poprawiając delikatny materiał koronki, przylegający do skóry oraz białego biustonosza, wygładziła też palcami szorty. Kolorowe napoje były intrygujące, zwłaszcza ten niebieski, jednak Ali zdecydowała się na różową piankę, łudząc się, że będzie miała cokolwiek wspólnego z malinami. Każdy łyk był jednak rozgrzewający, intensywny. Pokrywał jej buzię rumieńcem, pozwalał dostrzegać go wyraźniej, przez co nieśmiało spojrzała mu w oczy, gdy wyciągnął rękę i bez zawahania zacisnęła na niej palce, dając się porwać na parkiet, chociaż nie podejrzewała go o sympatię do tańców. Uznała jednak, że taras da im więcej prywatności, lepsze widoki i będzie mogła mieć go tylko dla siebie, chociaż nie wiedziała, skąd tak egoistyczna myśl przemknęła przez jej głowę. Była przerażona słowami, które tak bezczelnie uciekały spomiędzy jej ust, zupełnie jakby nie miała nad nimi kontroli. Mocniej więc zacisnęła dłonie na jego ciele, przytuliła twarz do szyi, drażniąc skórę ciepłym oddechem. - Pierwsze słyszę! - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, zerkając na niego z dołu. Przesunęła spojrzeniem po jego ustach, policzkach, nieśmiało odszukując spojrzenia brązowych oczu i to był pierwszy z zapewne wielu błędów, które mogły się wydarzyć. Poczuła jakieś napięcie wewnątrz siebie, odrobinę strachu, gdy zaczął jednak odpowiadać i wcale nie zignorował jej durnego pytania, jak przypuszczała, że będzie. Dała się prowadzić, obracając pod wpływem płynnego ruchu, a jasne kosmyki włosów ze świstem przecięły powietrze, naruszając strukturę luźnego upięcia, które coraz gorzej się trzymało. Nie mogła powstrzymać uśmiechu na jego słowa i delikatnego drżenia ciała, wypieków na policzkach. Gdy znów znalazła się blisko, objęła rękoma jego szyję i przytuliła mocno, wciąż kołysząc się w rytm muzyki. - To właściwie dobrze, że Ci się podobam. Więc jesteś za blondynkami. Palcami przesunęła po jego plecach ku górze, dotykając karku. Otumanienie potęgował zapach, który od niego czuła — lub czuła po prostu dookoła, nie była pewna. I mogłaby obiecać, że w tym brązie można utonąć tak, jak ona traciła teraz grunt pod nogami. - Nie lubię szarych kolorów, fałszywych serc, wykorzystujących kobiety amantów. Bo znacznie ważniejszy jest człowiek niż to, jak wygląda. Jednak częściej zwracam uwagę na wyższych chłopaków. - odparła cicho, nie mogąc oderwać od niego oczu, słowa zamieniając w cichy szept. Znów słyszała, jak głośno bije jej serce, jakby dźwięk razem z krwią niósł się żyłami, roznosząc się echem. Zbliżyła się mocniej, przylegając swoim ciałem do jego i zmroczona amortencją z drinka, przymknęła oczy, przesuwając swoim nosem po jego nosie, palcami naciskając na jego kark, aby nieco się pochylić. Poczuła jego oddech na swoich ustach, to przyjemne ciepło, aż zakręciło się jej w głowie. - Myślę jednak, że całkiem lubię Ciebie. Dodała prosto w jego wargi, zanim z odrobiną nieśmiałości go pocałowała, jedną z dłoni zsuwając na talię i zaciskając palce na materiale jego koszuli, chyba zapomniała, jak się oddycha.
Czas spędzony na rozmowie i zajadaniu frykasów mijał naprawdę szybko i przyjemnie, a choć wydawać by się mogło, że rozmawiali o mało znaczących rzeczach, to - przynajmniej według Boyda - przecież na tym etapie znajomości dużo więcej mogli się o sobie dowiedzieć zadając proste pytania i śmiejąc się z głupot, które robili jako dzieci, niż podczas poważnych dysput o polityce międzynarodowej czy sensie życia. I tak opowiadał Alince o tych waflach, słuchał z zainteresowaniem jej historii o gustach kulinarnych z młodości i tego, jak wyznaje co jej najbardziej przeszkadza w innych, i z każdym wypowiadanym przez nią zdaniem miał wrażenie, jakby jej postać robiła się coraz jaśniejsza, coraz bardziej wyraźna i przede wszystkim, coraz bardziej interesująca; z każdym słowem miał ochotę wiedzieć więcej. Odwdzięczał się jej tym samym, udzielając odpowiedzi na trapiące ją kwestie zawsze szczerze i na tyle obszernie, na ile potrafił, chcąc pozostawić między nimi jak najmniej luk i niedomówień. Zaczął opowiadać i wyglądało na to, że w kwestii ludzi mieli podobne podejście, bo lubił w nich odwrotne rzeczy, niż te które drażniły ją, jak szczerość, lojalność, sprawiedliwość; mnóstwo ich różniło, w wielu kwestiach znajdowali się na dwóch przeciwległych biegunach, i może to powinno ich do siebie zniechęcić, jednak te przebijające się nieśmiało jak pierwsze przebiśniegi podobieństwa sprawiały, że rozwijanie tej znajomości było bardzo kuszące. Nawet, jeśli ryzykowali w przyszłości zranienie, bo przecież nie wszystkie różnice można przeskoczyć kompromisem - trudno. Mógłby zostać przy tym stoliku i rozmawiać na błahe tematy do rana, ale że po pierwszych łykach nogi same poniosły go na parkiet, to kolejną część randki mieli spędzić w tańcu. Pytania nagle zrobiły się trudniejsze, może bardziej bezpośrednie, ale wciąż nie na tyle, by nie mógłby odpowiedzieć, wyznał więc bez ogródek dziewczynie, co o niej sądzi, bo nie chciał by miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy jest w jego typie. Naprawdę nigdy wcześniej się nie zastawiał, czy ma jakiś, wszystko jednak wskazywało na to, że były to urocze blondynki o złotym sercu i łagodnym usposobieniu; zabawne, bo zawsze mu się wydawało, że wyląduje u boku takiej, która będzie chętna, by wypić z nim beczkę piwa i obić parę mord. Ale w sumie od tego przecież miał Fillina. Przyjemny dreszcz przeszedł po jego ciele wraz ze słowami padającymi z ust Alise, słowami potwierdzającymi to, co już doskonale wiedział, ale wcale nie niepotrzebnymi, bo zarazem będącymi dla niego zielonym światłem. Nie miał już wcale zamiaru odpowiadać jej werbalnie, zresztą i tak by nie zdążył, bo niemalże w tej samej sekundzie ich wargi zetknęły się; musiał powstrzymać mimowolny uśmiech wpełzający mu na usta, gdy wreszcie nadszedł moment, na który miał ochotę od samego początku tego spotkania. Ujął twarz w Alise swoje dłonie i odwzajemnił pocałunek, bardziej śmiało niż ona, ale wciąż powoli i delikatnie. Zatracił się w nim zupełnie, stracił poczucie czasu, a lekkie muśnięcia po jakimś czasie przerodziły się w bardziej intensywne, zas dłonie chłopaka zawędrowały z twarzy Alinki na plecy, by przycisnąć ją do siebie jeszcze bliżej i mocniej. Gdyby ktoś stojący obok powiedział mu później, że widział jak ich stopy odrywają się od ziemi, a oni sami unoszą w górę, to by uwierzył, bo tak właśnie się czuł. - Tyle tu atrakcji, ale ta zdecydowanie najmilsza - powiedział cicho z uśmiechem, gdy odsunęli się od siebie na chwilę, wciąż jednak pozostając na tyle blisko, że stykali się czołami; wyprostował się, by przytulić do siebie Alinkę i pocałować ją jeszcze w głowę, walcząc jednocześnie z przyspieszonym oddechem i sercem bijącym tak, jakby chciało wyrwać się z piersi. - Nie żebym musiał się jeszcze rozgrzewać, ale idziemy do ogniska? - zaproponował po chwili, gdy pobujali się jeszcze chwilę w rytm muzyki; w międzyczasie zrobiło się zupełnie ciemno i nastały idealne warunki do tego, by zasiąść w cieple trzaskających płomieni i otulić się miękkimi kocami i jeszcze poprzytulać. Gdy się z nim zgodziła, złapał ją za rękę i poprowadził do wyjścia z altany, by udać się w stronę wielkiego ognia, mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Zgodziłaby się z nim. Ludzie nie byli tacy skomplikowani, na jakich siebie kreowali. Proste i małe rzeczy były kluczem do wszystkiego, a co mogło być ważniejsze w ich wieku i na etapie, na którym byli od wiedzy na temat ulubionych wafelków czy napojów? O dziwo, rozmowa przebiegała im naprawdę dobrze — żadne nie wchodziło drugiemu w słowo, nikt się nie denerwował i tematy się im nie kończyły. Z początku myślała, że to wszystko się nie uda, bo przecież przy królu dowcipu i odwagi z Irlandii, ona była po prostu nudną dziewczyną ze zbyt dużą fascynacją smokami oraz sympatią do magicznych stworzeń. W najważniejszych kwestiach zdawała się jego przeciwieństwem, a pomimo tego coraz bardziej lubiła obraz, który zaostrzał się jej przed oczami. Zastanawiała się, dlaczego przed światem zgrywa takiego upartego nerwusa, kiedy za brązowymi tęczówkami kryło się tak wiele do odkrycia. Nie był takim ignorantem, za jakiego ludzie mogli go odbierać. Popiła trochę drinka z czerwoną pianką o malinowym posmaku, słuchając go z uwagą, gdy opowiadał jej o tym, co on w ludziach lubił. Gdyby Alise potrafiła czytać w myślach, to z pewnością by się z nim zgodziła, że podobieństwa między nimi znajdowały się na tak ważnych płaszczyznach, że warto było ryzykować — nawet jeśli miało się skończyć fiaskiem, to i tak miło spędzali czas, tworząc wspólne wspomnienia. Intensywne i barwne. Nie było sensu gdybać nad przyszłością, której nie znali i na której scenariusz nie mieli większego wpływu, lepiej było cieszyć się teraźniejszością, a ta wśród rysujących się dookoła gór i wielkiego ogniska, była naprawdę przyjemna. Nie wiedziała, co strzeliło jej do tego głupiego łba, że zapytała o takie rzeczy! Karciła samą siebie, kryjąc twarz w okolicach jego szyi, zaciskając palce na jego koszuli, czując intensywny zapach jego perfum, od których kręciło się jej w głowie. Przywarła do niego mocniej, mając w szerokich ramionach gryfona jakieś przyjemne poczucie bezpieczeństwa i odcięcia się od reszty świata, poniekąd przysłuchując się bijącemu w jego piersi sercu. Ulżyło jej, że nie uciekł, a pewne siebie oświadczenie, że była w jego typie — wywołało zadowolony uśmiech, który ciężko było jej powstrzymać, przyjemne łaskotanie w brzuchu. Sprawiło nawet, że z jego drobną pomocą znalazła odwagę, aby obdarować go spojrzeniem błękitnych oczu rzuconym spod długich rzęs. Wyglądał całkiem inaczej niż w dniu, w którym się poznali i Ali nie mogła się nadziwić, ile emocji potrafił w niej zbudzić przez sam uśmiech i bezpośrednie spojrzenie, gdy mocno obejmował ją w talii podczas ich leniwego tańca, który chyba zszedł na dalszy plan. Zupełnie jakby muzyka sama wprawiała ich ciała w ruch, a im całkiem co innego chodziło po głowie. A przynajmniej jej, bo im dłużej patrzyła mu w oczy, tym mniejsza odległość ich dzieliła i częściej niż powinna, myślała o smaku jego ust. Uśmiechnęła się tylko, mówiąc coraz ciszej, zanim łamiąc wszystkie swoje zasady, dała mu całusa. Z początku nieśmiały i delikatny gest nabierał na sile, zmieniał się z każdym oddechem, który wymieniali. Czując dłonie na swoich policzkach, ona sama jedną dłoń zacisnęła na jego plecach, łapiąc w palce koszulę, a druga przesunęła wyżej, drażniąc palcami kark chłopaka. Niewinne całusy zmieniły się pocałunek sprawiający, że serce biło szybciej. Uśmiechnęła się pod nosem, przygryzając jego dolną wargę, gdy odsunęła się na chwilę zaczerpnąć powietrza, aby zaraz pocałować go raz jeszcze, pchana amortencją i chyba własnym zainteresowaniem, bo przecież głupio było jej przed sobą jeszcze przyznać, że wydawał się ten gest tak właściwy. Nie wiedziała, czy minęła cała piosenka, czy dopiero refren, co całkiem odcięła się od wszystkiego, co Boydem nie było. Wcale nie miała ochoty go puszczać, odsuwać się. - No nie wiem, wieczór się dopiero zaczął. - zauważyła z niewinną miną, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy i ustach, żeby zaraz dać się grzecznie objąć i zatonąć w jego ramionach. Buziak w czoło był rozczulający, sprawił, że mocniej go przytuliła, o ile było to możliwe, przymykając oczy. Miała wrażenie, że bicie ich serc przedziera się przez muzykę rozbrzmiewającą w altance, wtórowanie oddechem niczym po dzikim biegu. - Mhm, chodźmy. Nie mogła odmówić, gdy jej spojrzenie powędrowało poza drewnianą konstrukcję w stronę wysokiego ognia, który mienił się wszystkimi kolorami. Zacisnęła palce na jego dłoni, dając się porwać w stronę wyjścia i przez zieloną polanę, prosto do wolnej leżanki — całkiem zapominając o płaszczach, bo nad siedziskiem roztaczała się niewidzialna bańka, która utrzymywała dodatnią temperaturę. Nie było jednak tak ciepło, jak w altance i dzięki temu leżące na niej koce wydawały się niezwykle kuszące. Puściła jego dłoń, aby zajął miejsce i sama zsunęła szpilki, wsuwając się na wyściełane poduchami siedzisko. Nie miała pojęcia z początku jak usiąść, dostrzegając jednak w końcu rozwiązanie i bezczelnie wsuwając się pomiędzy jego uda, nogi, oparła się o jego tors i złapała go za ręce, aby objął ją w pasie. Okryła ich kocem, przesuwając spojrzeniem po drewnianych balach trawionych ogniem, którego iskry rozsypywały się dookoła i porwane przez wiatr, gasły gdzieś w ciemności. Zacisnęła palce na jego dłoni, drugą wysuwając i zgarniając jasny kosmyk włosów na bok. - Nie podejrzewałam, że masz w sobie tyle romantyzmu. - zaczęła z nutą rozbawienia, mówiąc jakoś instynktownie ciszej, bo miała wrażenie, że echo porwie każde słowo. Odchyliła głowę do tyłu, przechylając ją nieco na prawo, aby spojrzeć na niego z dołu. - Hej, gdyby teraz leciała spadająca gwiazda, o czym byś pomyślał?
Najchętniej nie opuszczałby tego tarasu i tak do końca wieczoru został tam, bujając się z Alise w objęciach i całując ją, bo to było takie przyjemne, dużo bardziej niż sobie wyobrażał; coś mu jednak podpowiadało, że nie mogą tak wiecznie, i że mimo wszystko warto kontynuować też nie-fizyczną część poznawania się, dlatego w końcu zaproponował, że mogą teraz usiąść przy ognisku. Na wybranej przez Alinkę leżance było nie tylko wygodnie, ale też ciepło i miło, to ostatnie głównie dzięki bliskiej obecności dziewczyny. Odchylił się na oparcie leżaka i przez chwilę patrzył w górę, na rozgwieżdżone niebo – żaden był z niego esteta, nigdy nie ekscytowały go piękne widoki i krajobrazy, ale gdyby miał wybrać jeden ulubiony, zdecydowanie byłby to ten nad głową. Może dlatego, że kojarzył mu się z wolnością podczas latania? Stłumił śmiech na uwagę dziewczyny o romantyzmie; wcale się za takiego nie uważał, zdecydowanie bardziej wolałby pójść na piwo i prażynki, ale postanowił to przemilczeć. - To jedna z wielu moich tajemnic. Nie mów moim kolegom, bo będą się śmiali – odparł konspiracyjnym szeptem, żartując oczywiście, bo nigdy ani trochę się nie przejmował tym, co o nim myśleli inni (oprócz Fillina, wiadomo, on był wyrocznią). Po jej pytaniu zastanowił się chwilę i rzucił jej pytające spojrzenie, początkowo nie rozumiejąc sensu tego pytania. Co niby miałby pomyśleć? - E... „o, leci spadająca gwiazda”? – odpowiedział trochę głupio, a potem jakby przypomniał sobie coś ważnego – Czekaj, czekaj, to nie gwiazda, tylko meteroid. Nie żeby mi to robiło jakąś różnicę, ale mam brata fanatyka astronomii, muszę w jego imieniu dbać o prawidłową nomenklaturę. Żebyś widziała, jak się kiedyś spruł jak powiedziałem, że Pluton to planeta… Pojebało mi się, ale potem specjalnie mu wmawiałem, że tak jest, żeby go powkurzać i prawie umarł z oburzenia. Straszny świr, mówię ci. Eh, muszę mu kupić teleskop – dodał, trochę zbaczając z tematu, ale tak jakoś miewał, że jak się rozgadał, szczególnie o tych głupich purchlakach, to zapominał, że może niekoniecznie to interesujące kwestie. Przeniósł wzrok z powrotem w górę – I co z tymi gwiazdami? Ej, znasz się na tych całych konstelacjach? Ja niby wiem jak każda wygląda, bo Peter, no czyli mój brat-astro-nerd ma taki jebitny plakat w pokoju, a to znaczy że ja też, ale nie wiem, na niebie to jakoś wszystko inaczej wygląda i wszystko się miesza – przyznał, wodząc wzrokiem po niebie i licząc na to, że Alise wykaże się tutaj lepiej niż on. Po chwili przypomniał sobie, że ma dla dziewczyny prezent, więc wyjął z kieszeni marynarki pakunek i chwilę obracał go w rękach. – Nie wiedziałem, co ci dać z tej okazji, a jak już mnie olśniło, to wpadłem na dwa – uprzedził, poczekał aż otworzy prezent i gdy wyjęła niewielką, grubą książeczkę i zaczął tłumaczyć o co chodzi – Pamiętasz, jak się interesowałaś, jak mugole robią animowane bajki? No, to mniej więcej tak, tylko że lepiej oczywiście – zaczął, chwytając za przedni róg kciukiem i szybko puszczając kartki, a na kolejnych stronach pojawiał się ruchomy obraz przebierającego łapkami gada w akompaniamencie spadających serduszek – Szybki zarys tego, co autor miał na myśli: chciałem ci namalować biegnącego pegaza, nawet odważnie próbowałem, ale wyglądał za każdym razem jak po udarze, smok tak samo, jeśli nie gorzej… Jedyne zwierzę, jakie potrafię, to krokodyl, więc nie miałem wyjścia, ale wiesz, od krokodyla to blisko do smoka, nie? I zobacz, zobacz Alina, posypałem mu łuski brokatem. Poprzyklejał mi się do palców i potem wszystko dookoła się świeciło. No, a deszcz serc na koniec miał stanowić akcent romantyczny – wyjaśnił – Nie martw się, kolejne takie dzieło dostaniesz najprędzej za rok, bo wyczerpałem na to cały zapas kreatywności – zaśmiał się, chociaż wcale nie powinno mu być do śmiechu, dłubał nad tym kineografem pół nocy zanim doprowadził go do stanu jako takiej używalności, nie mówiąc o tym ile się nad tym napocił, namęczył i naklął. No, ale efekt chyba był całkiem przyzwoity, jak na jego zdolności przynajmniej. Drugim prezentem był wisiorek z irlandzką koniczynką, prosty i delikatny (JAK ALINA). – A to akcent irlandzki, no wiesz, musisz jakoś nadrobić ten pechowy fakt, że jesteś z Anglii – zażartował, chociaż trochę się martwił, czy trafił w jej gust.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Była zachwycona tym wieczorem. Nie obchodziła nigdy walentynek w ten sposób, a Boyd obok sprawiał, że uśmiech nie schodził jej z twarzy. Lubiła bijące od niego ciepło, jego dotyk. Biła od niego tak olbrzymia szczerość, że orzechowe tęczówki aż lśniły, hipnotyzując jeszcze bardziej. Wiedziała, że jest głupkiem i nie powinna angażować się tak szybko na płaszczyźnie emocjonalnie, ale co zrobić, gdy on naprawdę przypominał Rogogona? Usiadła wygodnie, wbijając spojrzenie w tlący się przed nimi ogień. Wysokie, kolorowe płomienie leniwie pochłaniały drewno, skrzecząc wesoło. Zerknęła na jego profil, gdy patrzył w gwiazdy i podążyła tam ze swoim wzrokiem, odszukując na granatowym niebie większych i bardziej błyszczących, srebrnych punkcików. Lubiła patrzeć w niebo – niezależnie czy to pełne słonecznych promienie, czy księżycowego blasku. Obydwa sprawiały, że pojawiało się w niej to dziwne uczucie, że świat jest olbrzymi, a ona jest malutka. Ruchem głowy zgarnęła kosmyk włosów na bok, unosząc na chwilę brew na jego słowa z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. - Tak, na pewno. Dostaniesz łatkę najromantyczniejszego gryfona w zamku, to zmieni całej Twoje życie. Zażartowała, wywracając oczyma, bo oczywiście nie zamierzała się tym dzielić. Pomimo swojej otwartości, większość rzeczy trzymała dla siebie, a ta chwila i tworzone w niej wspomnienia były wyjątkowe. Trąciła go delikatnie łokciem, odwracając uwagę tak, aby z łatwością ukraść mu całusa w polik i szczelniej zakryć się kocem. Kombinezon wcale nie był ciepły, chociaż wcale o tym nie myślała. Słuchała go z zainteresowaniem. Zawsze, gdy mówił o rodzinie, pojawiała się w jego głosie ta troska i ciepło. Kochał swoje rodzeństwo i to było piękne. Dlaczego ona nie miała żadnego? Ta więź wydawała się jej naprawdę wyjątkowa. - Ma ciekawe hobby. Sama kiedyś myślałam, żeby do astronomii przysiąść, a potem wciągnęły mnie smoki. Na pewno byłby zachwycony teleskopem! Też chodzi do Hogwartu? Meteoroid, hmm? Gwiazdę łatwiej zapamiętać. - stwierdziła szczerze, wzruszając delikatnie ramionami. Oparła się wygodniej, przesuwając dłońmi po miękkim materiale okrycia. Wróciła jeszcze spojrzeniem na niebo. - Jebitny? Znam kilka nazw, ale nie wiem, czy umiałabym je znaleźć. Z Meksyku było ładnie widać Trójkąt letni, ale nie znalazłabym go pewnie tutaj. Umiem tylko... No, jak one się nazywały? Duży miś i mały miś! To te,, nie? Wyciągnęła dłoń, wskazując na dużą i błyszczącą gwiazdę, posyłając gryfonowi pytające spojrzenie, bo uznała go za autorytet w tej dziedzinie. Na pewno wiedział więc niż ona, dzięki Peterowi. Opuściła dłoń i odwróciła głowę w jego stronę z wymalowanym na buzi zaskoczeniem. Gdy wręczył jej pudełeczko, zarumieniła się i speszona wbiła w nie spojrzenie, rozchylając delikatnie usta. - Zwariowałeś Boyd. - skomentowała cicho, brzmiąc wyjątkowo nieśmiało, jak na siebie. Ostrożnie wyjęła prezent – notes, dość gruby i z ładną okładką, przyglądając się jej z zaciekawieniem. Gdy wytłumaczył co to, aż wydała z siebie głośne westchnięcie zachwytu. - To jest.. Jesteś niesamowity! To najpiękniejszy prezent, jaki dostałam! Sam to zrobiłeś? Pamiętałeś? Dopytywała z fascynacją, autentycznie wzruszona jego poświęceniem dla tego wieczoru i czasu, który włożył w książeczkę. Patrzyła jak zaczarowana na zmieniające się obrazki, które wydały się jej bardziej magiczne, niż cokolwiek znanego w tym świecie. Niewiele myśląc, obróciła się i uniosła, zamykając mu usta pocałunkiem. Dość czułym, tak jakby próbowała mu podziękować, a wydało się jej, że to ciągle mało. Gdy w końcu odsunęła się, złapała go za rękę i ścisnęła mocno, raz jeszcze patrząc na notesik. - Krokodyle są wyjątkowe. Najlepsze. Kojarzą mi się z Tobą. Jest idealne, dziękuje. Jesteś.. Jesteś.. Oh, sama nie wiem nawet, jak to ująć. Koniczynka? Na szczęście! Jest piękna. Zapniesz mi? Zapytała z uśmiechem, przyglądając się wcześniej biżuterii. Każda dziewczyna lubiła biżuterie, zwłaszcza gdy dostała ją od chłopaka, którego lubi i był to pierwszy raz, gdy otrzymała to od kogoś innego, niż rodzice. Była pewna, że jak za chwile nie przestanie się uśmiechać, to jej tak zostanie. Ruchem dłoni zgarnęła włosy na bok, przesuwając się tak, żeby miał dostęp do jej szyi. Na skórze widniał dreszcz podekscytowania. Wieczór był zdecydowanie długi i niezapomniany. To były udane walentynki, które miała nadzieję, obydwoje zapamiętają. Nawet nie wiedziała, kiedy wzeszło słońce nad górującymi nad okolicą szczytami.