Przed wejściem na statek stoi zardzewiała tabliczka, a obok niej mosiężna kropielnica. Gdy podchodzisz, odkrywasz napis: "Oddaj część siebie, a ujrzysz to, co ukryte". Jeśli wypełnisz kropielnicę ludzką krwią (250 ml), przed Twoimi stopami wyciągnie się kładka prowadząca na opuszczony statek. Nie da się wejść na statek w inny sposób, a jakakolwiek deportacja na pokład kończy się w 100% na rozszczepieniu.
Statek jest opuszczony. Wszędzie walają się pajęczyny i prawdziwe szkielety. Drewniana podłoga ugina się głośno ciężarem Waszych stóp. Nie ma tu żywej duszy…
Jeśli zapłacisz 100 galeonów to możesz wykupić sobie w ten sposób prawo do drugiego rzutu kostką w tym temacie.
Wydarzenie:
1 - w beczce po prawej stronie zagnieździł się bogin, z którym musisz się zmierzyć i go uwięzić z powrotem w beczce. 2 - pod Twoją stopą pęka jeden szczebelek. Skręciłeś kostkę, ale znalazłeś sakiewkę z kamieniem szlachetnym wartym 50 Galeonów. 3- ręka szkieletu złapała Cię za kostkę i przykleja się do Twojej nogawki niczym Trwały Przylepiec. Jeśli poświęcisz dwa posty by ją odczepić i odłożyć do właściciela (leży nieopodal), znajdziesz w drugiej ręce fiolkę z jedną porcją veritaserum. Miejsce przylepienia ręki będzie Cię piec do końca dnia. 4 - przypadkiem/celowo nadepnąłeś/dotknąłeś na pewien czarny naszyjnik, z którego wyleciał strumień zielonej magii i pochwycił Twoją dowolną kończynę. Zniszczył Ci w niej kość, przez co kończyna jest gumowata i jej nie czujesz. Potrzebujesz eliksiru Szkiele-Wzro. Naszyjnik zamienia się po tym w proch. 5 - przy sterze dostrzegasz ducha znajomej Ci osoby. Czy ktoś zmarł Ci w rodzinie? A może to sąsiad, który mieszkał po drugiej stronie ulicy? Tak czy siak duch będzie świdrować Cię wzrokiem. Zachorowałeś właśnie na bezsenność. Będzie utrzymywać się trzy noce. 6 - u Twoich stop rozbija się jakaś stara butelka po rumie. Opary z niej okazują się eliksirem Rozpaczy. Dopóki nie zostaniesz stąd zabrany, nie opuścisz tego miejsca albo nie przesłonisz ust i nosa nękać Cię będą najboleśniejsze wspomnienia.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Sytuacja była trudna, ale i tak dziewczyna dosyć dobrze sobie radziła. Pomimo uczucia kompletnego zagubienia starała się nie popadać w panikę. Na pewno to by jej nic nie dało. Miała tylko nadzieję, że to wszystko wkrótce minie i będzie w stanie normalnie funkcjonować. - Ja... no nie bardzo... Ale to minie, prawda? - na to liczyła, bo w sumie niewiele mogła poradzić na całą tę sytuację. I choć chłopak zaproponował jej to, by udała się do jakiegoś specjalisty to jednak zaraz pociągnął ją w stronę widzianego kawałek dalej statku. Nie protestowała. Nie wiedziała w sumie gdzie indziej mogłaby się podziać. Chociaż może jej duch by jej w tym pomógł. Zdawał się być całkiem pomocny. Kiedy znaleźli się przy pomoście niemal od razu dostrzegła dosyć sporą kropielnicę. I chyba już domyśliła się, co powinna zrobić nim zobaczyła znajdujący się w pobliżu napis. Niemal instynktownie przyłożyła czubek różdżki do lewego nadgarstka i przecięła znajdującą się tam żyłę, otwierając żyły i sprawiając, że krew zaczęła spływać z rany do znajdującej się pod nią misy. Nieco to trwało, ale w końcu podobna krwawa ofiara zapewniła im wejście na pokład. I w zasadzie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że po wejściu na deski strąciła starą butelkę, która stała na beczce przy burcie i... wyglądało na to, że zawierała ona jakiś eliksir. Głowa ponownie została przeszyta niezwykle uciążliwym bólem, który zdawał się przebijać przez cały jej umysł. Najgorsze jednak było to, że widziała pewne obrazy, które... wydawały jej się wspomnieniami. Nie miała jednak żadnego kontekstu. Zupełnie jakby oglądała fragmenty scen nieznanego sobie przedstawienia teatralnego. Wiedziała jednak, że to co widziała było... niezwykle tragiczne. Widziała śmierć starej czarownicy, która leżała w łóżku, a jej ciało przez jakiś czas walczyło o ostatni oddech nim w końcu... nie była w stanie go ponownie zaczerpnąć, a spojrzenie jej ciemnych oczu stało się niewidzące i puste. Widziała jak mężczyzna w czarnej i ciężkiej szacie spogląda na nią z góry z surowym wyrazem twarzy, a następnie podnosi szpicrutę, którą uderzył ją przez dłoń z taką siłą, że przeciął jej skórę, a szkarłatne krople zaczęły wsiąkać w ciemne drewno podłogi starej biblioteki. No i widziała rozszalałe stworzenie... podobne do smoka, ryczące donośnie zakrwawionym pyskiem. Obok niego znajdował się dosyć młody mężczyzna, który leżał na ziemi z rozszarpaną nogą, która silnie krwawiła. Nie wiedziała czemu widziała te sceny, ale wiedziała, że były one realne i z pewnością dotyczyły niej samej...
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Różnili się na wielu płaszczyznach, często dość fundamentalnych, a jednak jakimś cudem udało im się utrzymać znajomość - ba, nawet się przyjaźnili, przynajmniej wedle standardów Nikoli. Już w przedziale ekspresu Londyn-Hogwart można było dostrzec, że ulepieni byli z zupełnie innej gliny, ale kto by się tym przejmował, po raz pierwszy jadąc do nowej szkoły i nie znając praktycznie nikogo? W takich momentach człowiek rad jest z jakiegokolwiek towarzystwa, zawsze bowiem łatwiej odnaleźć się w nowym środowisku z przynajmniej jedną znajomą gębą. Chociaż więc przyszłemu Puchonowi buzia nie zamykała się praktycznie przez całą drogę, podczas gdy Cassian spędził tych kilka godzin w większości na słuchaniu i udzielaniu odpowiedzi na (liczne) pytania współtowarzysza, to najwyraźniej zawiązała się między nimi wówczas nić porozumienia, która teraz doprowadziła ich aż do tego opuszczonego okrętu. Oczywiście, wymagało to wielu przekonywań, wręcz natręctwa i namolności, ale za to satysfakcja towarzysząca ostatecznej zgodzie na wyprawę była słodka niczym zwycięstwo. Zresztą Puchon był przekonany, że po wszystkim Cass nie będzie żałował udziału w przygodzie, może nawet wracając do niej we wspomnieniach, kiedy w trakcie roku szkolnego obrzydną mu książki, biblioteka i nudne jak flaki z olejem przygotowania do egzaminów. Do tej pory nie zdarzyło im się wrócić z jakiegokolwiek wypadu niezadowolonym, więc i tym razem chłopak nastawiał się na eskcytującą wycieczkę. Podobnie jak niemal siedem lat temu, tak i teraz różnica w ich nastawieniu widoczna była na kilometr, chociaż oprócz ich dwójki dookoła nie było śladu żywej duszy. Wiatr ucichł, a morze uspokoiło się, jak gdyby przed chwilą ktoś nagle wybudził je ze snu, w który teraz ponownie zpadało całe wybrzeże. Jak okiem sięgnąć, wszędzie malował się spokojny, nadmorski krajobraz, który ktoś inny mógłby nawet uznać za sielankowy, gdyby nie piętrzący się przed nimi statek. Z bliska łajba wydawała się jeszcze większa, niźli ją sobie wyobrażali, co tym bardziej podsyciło w Nikoli chęć zbadania każdego jej zakamarka. W swoich fantazjach już biegał po pokładzie, zaglądając do licznych kajut, by znaleźć tam butelki z rumem, mapy skarbów i skrzynki pełne pereł lub innych drogocennych cacuszek. Tego zapału zdecydowanie nie podzielał jego towarzysz, będący niczym namolny głos rozsądku, tym bardziej irytujący, że rzucający trafnymi argumentami. Nikola nie zamierzał jednak rezygnować z planów na to popołudnie, nawet gdyby objawił mu się teraz sam Merlin i zganił go za lekkomyślność. Ahoj przygodo! -A to co? - zapytał, kiedy przyjaciel dołączył do niego w miejscu, gdzie powinien znajdować się...ten opuszczany mostek, jak mu tam było...trap! Pamiętał to słowo z jednej z książek o statkach, którą pożyczył od ojca, żeby móc lepiej zrozumieć, jak wyglądało życie Cassiana zanim trafił do Hogwartu. Co prawda nie wszystkie informacje był w stanie przyswoić, ale pamiętał wypieki na twarzy towarzyszące przeglądaniu planów Titanica, które rozkładały się spomiędzy stronic atlasu. Po trapie nie było jednak ani śladu, co więcej dookoła próżno było szukać nawet jednej dość długiej deski, po której mogliby się dostać na pokład. Dopiero po chwili Nikola spostrzegł zardzewiałą tabliczkę, stojącą nieopodal, którą wiatr musiał obrócić tyłem do brzegu. Niewielki kawałek metalu z wybitymi nań literami, który mógłby uchodzić za zupełnie normalny znak turystyczny, gdyby nie treść wiadomości. Przeczytał na głos widniejący na tabliczce napis, poczym zagwizdał cicho.-No no, robi się coraz ciekawiej. Nie wiedział, czego właściwie oczekiwał po tej wyprawie, ale spodziewał się raczej, że będą musieli się jakoś wdrapać na statek, może coś wywarzyć, ale do głowy by mu nie przyszło, że wejście może wymagać jakiejkolwiek ofiary. Słyszał już w Luizjanie historie o krwawych rytuałach, magii krwi i obrzędach wymagających przeróżnych poświęceń, ale jeszcze ani razu nie spotkał się z czymś takim twarzą w twarz. Wiedział, że starsi uczniowie coś organizowali, ale jego nikt nie brał pod uwagę przy szukaniu chętnych, w końcu nadal ciążył na nim Namiar. W zasadzie wybranie się na opuszczony wrak bez możliwości rzucenia nawet najprostszego zaklęcia również nie należało do najmądrzejszych posunięć, ale Nikola po cichu liczył, że przyjaciel zapomniał dokładnej daty jego urodzin i nie jest świadomy, w co się właściwie wplątał. -Myślisz, że to na poważnie? Może ktoś wystawił tę tabliczkę dla żartu?- zapytał, przyglądając się bliżej wiszącemu obok naczyniu-Ja bym coś takiego zrobił- dodał po krótkim namyśle. Wizja przerażonych turystów, niepewnych z czym mają do czynienia, ślepo wierzących we wszystko, co im się podsunie...idealny materiał na psikusy. Wyszczerzył się głupio, widząc wzrok przyjaciela, ale odsunął się na bok, pozwalając mu samemu zbadać znak i widniejącą na nim informację. -To jakie mamy opcje?
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Miał wrażenie, że z Violettą jest zdecydowanie coś bardzo, bardzo nie tak. Zwłaszcza że to on za dużo się wypowiadał i nie uzyskiwał od niej żadnych konkretnych odpowiedzi. Przeszło mu nawet przez myśl, że może krukona w końcu będzie większym dziwakiem od niego, jeśli chodzi o aspołecznych krukonów. - Powinno. - Odpowiedział na jej niezdecydowane słowa, pewniej niż zamierzał. Właściwie z amnezją bywało różnie, więc sam był tego dobrym przykładem, a raczej średnim. W końcu stracił część pamięci jako dziecko, a przecież z biegiem lat zamazują nam się wspomnienia, nawet te najlepiej pamiętane i wcale nie trzeba dostać zaklęciem oblivate. - Czekaj! - Wyrwało mu się mimowolnie, ale nie zdążył powstrzymać Strauss, która postanowiła rozciąć sobie rękę i napełnić kropielnice swoją krwią. Otworzył mimowolnie usta, spoglądając na Viole, jakby była jakaś niepoczytalna, a w gruncie rzeczy sam przed chwilą tak się zachowywał. Gdyby wiedział, że żeby tu wejść, należy "oddać część siebie" i to w dość brutalny sposób to na pewno zaprowadziłby dziewczynę do tego lekarza. Chociaż sam nie był do końca tego taki pewien. Kiedy przed ich stopami wyciągnęła się kładka prowadząca na opuszczony statek, nie skończyły się owe dziwne zjawiska czy niebezpieczeństwa, a wręcz przeciwnie. Viola rozbiła jakąś butelkę, a jej opary musiały jakoś dziwnie na nią działać, ponieważ stała otumaniona nieco bardziej niż wcześniej, możliwe też, że tylko Fenrirowi się tak wydawało. Chyba za bardzo przyglądał się Violi, nie uważając pod nogi, niespodziewanie jego stopa wpadła w pokład. Rozległ się trzask pękniętego szczebelka. Przez chwile krukonowi wydawało się, że to pękła jego kość. Wyjął nogę z dziury, niemal wstrzymując swój krzyk. Chyba nic mu się nie złamało, ale bolało jak diabli. Spojrzał obok na sakiewkę, która leżała i mimowolnie jakby ciekawość nieco zaleczyła jego ból, zerknął do środka — znajdował się tam kamień szlachetny, chyba o sporej wartości, ale tego będzie musiał dowiedzieć się później. Każdy drobny ruch stopą powodował silny ból. Nie chciał utknąć na statku widmo, bez załogi, prawdopodobnie z duchami, które obecnie sobie drzemały? Podobała mu się ta Luizjana, ale był całkowicie przekonany, że więcej tych cholernych duchów nie zniesie. Wydał z siebie głośny syk, mając wrażenie, że zaraz zemdleje.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie wiedziała czemu, ale słowa chłopaka w jakiś dziwny sposób ją uspokajały i w sytuacji, gdzie nic nie wiedziała i niczego nie była pewna to jednak jemu ufała i stwierdzała, że chyba faktycznie było tak jak mówił. Tak było o wiele prościej niż podejrzewać go o złe zamiary i wprowadzanie w błąd. Przynajmniej miała jakiś punkt zaczepienia. Nie zwracała większej uwagi na to, że jej towarzysz starał się ją powstrzymać przed samookaleczaniem. Skoro to była jedyna znana im droga, by dostać się na statek to nie miała nic przeciwko temu. W końcu zawsze mogło się to skończyć o wiele gorzej. Przynajmniej z takiego założenia wychodziła. Z natłoku negatywnych obrazów, które musiały być jej wspomnieniami wyrwał ją dopiero głośny hałas. Odruchowo odwróciła głowę w jego kierunku i dostrzegła jak towarzyszący jej chłopak zapada się jedną nogą pod podkład. Ruszyła bez zastanowienia w jego kierunku i gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko, ukucnęła, by przyłożyć swoją różdżkę do uszkodzonej kostki i wyleczyć ją odpowiednim zaklęciem, co przyszło jej niezwykle naturalnie. Może taka była jej specjalizacja? Kto to wie. - Wszystko w porządku? Już nie boli? - zapytała jeszcze z troską i upewniwszy się, że jej zaklęcie odniosło pozytywny skutek w końcu wstała i pociągnęła chłopaka na dalsze poszukiwania skarbu.
Ktokolwiek nie znał Nikoli i Cassiana wiedział, że ta dwójka jest jak ogień i woda. Z nastawieniem na to, że puchon był zdecydowanie tym bardziej płonnym, emocjonalnym młodzieńcem, który do każdej swojej sytuacji życiowej podchodził niesłychanie wręcz emocjonalnie, euforycznie, gdzie gryfon zdecydowanie bardziej będąc chłodnym radził sobie wręcz doskonale z gaszeniem tego zapału. Żaden z nich nie był chyba w stanie określić jak to się właściwie działo, że ta dwójka tak świetnie ze sobą kooperowała przez tyle lat biorąc pod uwagę, że w większości przypadków powinni co najmniej się nienawidzić. I faktycznie, niewątpliwie każdy z nich denerwował czy wręcz irytował drugiego swoimi pewnymi i charakterystycznymi zachowaniami, a jednak zawsze jakoś bilans strat i zysków wychodził na plus. I właśnie tak udało im się przetrwać tyle lat.
Cassian przeważnie znajdował się te kilka kroków za nadgorliwym przyjacielem, który dosłownie kilka sekund wcześniej wystrzelił do przodu niczym na latającej miotle. Zastanawiającym było to skąd on ma tyle energii i to jak zawsze znajduje jej ujście. Tak też było i tym razem na obu płaszczyznach - tej realnej i tej dziejącej się w umysłach chłopców. Kiedy Nikola snuł marzenia o skarbach, brunet nastawiał się raczej na niezobowiązującą wycieczkę, która, poza tym, co już znaleźli nie przyniesie nic więcej. Jak bardzo się zdziwił, kiedy jego oczom ukazała się tabliczka koło trapu prowadzącego na pokład. - No pięknie... - Mruknął do siebie jeszcze nawet jej nie czytając. Nastawiał się na jakieś ostrzeżenie typu: “Własność prywatna, nie wchodzić” albo “Tej łodzi pilnuje zły, trzygłowy pies. Wchodzisz na własną odpowiedzialność”. Prawda wydawała się dużo gorsza biorąc pod uwagę wszystkie zasłyszane przezeń historie.
Nie raz i nie dwa dało się słyszeć najrówniejsze historie, w których korzystano z magii wykorzystującej ofiarę z własnego ciała - krew. Należało się osłabić, pokazać, że jest się w stanie oddać nawet cząstkę siebie, by finalnie oddać również cząstkę własnej duszy. W końcu traumatyczne wydarzenia często pozostają z nimi na całe życie, zostawiając pewną część naszej osobowości w tyle.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że i na tym etapie Nikola nie da za wygraną, a on już nawet nie miał ochoty się spierać. Z drugiej strony spodziewał się również konsekwencji wynikających z tego, gdyby chcieli oszukać magię. Nie bez powodu w wielu podręcznikach jasno jest powiedziane, że straszne rzeczy dzieją się z tymi, którzy chcą uniknąć reguł gry. Wykorzystał nieuwagę Nikoli i przejeżdżając końcem różdżki po wierzchu własnej dłoni doprowadził do jej rozcięcia. Ciecz kropla, po kropli skapywała do naczynia, a Cass uważnie się jej przyglądał. Chcąc przyspieszyć proces zacisnął mocniej pięść, by nie rozwlekać tego procesu w nieskończoność. - Powiedz przynajmniej, że znasz jakieś zaklęcie bandażujące. - Rzucił kąśliwie w stronę przyjaciela Cassian. Sam mimo tego, że chciał być magimedykiem, nie przykładał się za bardzo do magii leczniczej skupiając się całkowicie na eliksirach. Wiedział, że podczas tego ostatniego roku i tę zaległość będzie musiał odpracować.
Trap powoli zaczął się wysuwać, kiedy ostatnia z kropel magicznie zdawała się przelać czarę. Czuł się trochę słabiej biorąc pod uwagę to, że właśnie oddał na potrzeby zaklęcia prawie szklankę własnej krwi. - O właśnie taką. - Powiedział, kiedy już definitywnie cała magiczna sztuczka zakończyła się powodzeniem i skierował swoje kroki wprost na pokład. Im szybciej ta wejdą, tym szybciej będą mogli go opuścić.
Cass dobrze poznawał zapachy butwiejącego drewna, morskiej bryzy i przesiąkniętych wilgocią żagli. Zdecydowanie znajdowali się tutaj, gdzie chcieli, ale towarzystwo było nie zgoła inne. Pokład wyglądał tak, jak gdyby nigdy tutaj nikogo nie było. No może nie nigdy, ale od śmierci spoczywających w tym miejscu szkieletów nawet na pewno. Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy następując na złą deskę, ta zdawała się zarwać pod nim skutecznie usidlając jego kostkę. Z niej samej na całe wręcz ciało promieniował ból. - Kurwa... - Syknął Cassian szukając oparcia w Nikoli. - Pomożesz? - Powiedział już spokojniej wyciągając w jego kierunku dłoń. Był prawie pewien, że ból towarzyszący mu podczas omyłkowego stąpnięcia będzie mu towarzyszyć jeszcze przez pewien czas, ale nie chciał nawet o tym myśleć. Był to kolejny znak, który mówił o tym, że należało się stąd zbierać tak szybko jak to możliwe.
Trudno zliczyć, ile razy chłodny racjonalizm Cassiana uratował Niko przed szkodą - czy to szlabanem, wyrzuceniem ze szkoły, poważnym urazem, a może nawet i ryzykiem utraty życia. O ile Puchon wykazywał się niemalże wzorowym zmysłem opiekuńczym w stosunku do innych, tak jeśli chodziło o własne wybryki, jego głupota i naiwność nie znały umiaru. Swojego czasu maniakalnie wręcz organizował nocne wypady do Zakazanego Lasu, nalegając, że przecież muszą poznać tajemnice kryjące się między drzewami. Gdyby nie towarzystwo Gryfona, który miał z nim czasami istne skaranie boskie, Niko zapewne dawno już przepadłby bez wieści wśród niebezpiecznej gęstwiny, by zostać znalezionym bez głowy czy wątroby kilka dni lub tygodni później. Można więc powiedzieć, że chłopcy równoważyli się wzajemnie: Cassian studził szkodliwy entuzjazm Nikoli, a Nikola dbał o to, by Cassian nie pozostawał zbyt bierny na aktywności pozaszkolne. Jedno było pewne - nie mogli się ze sobą nudzić.
Różnice w ich charakterze objawiły się także teraz, kiedy Nikola pogrążony był w myślach o żartach, które mógłby spłatać turystom, podczas gdy jego towarzysz postanowił rozprawić się ze znakiem informującym o zapłacie za wstęp na okręt. Dopiero po chwili do chłopaka dotarło, co przyjaciel przedsięwziął, jednak było już za późno, szkarłatna krew spływała kropla po kropli do mosiężnego naczynia. -Pojebało cię?! - złapał gwałtownie za przedramię gryfona, odciągając jego dłoń od misy.-Nie możesz sam spuścić sobie tyle krwi! I to w taki sposób! - spojrzał z wyrzutem na Gryfona, przyglądając się z bliska ranie, gorączkowo główkując nad sposobem zatamowania krwawienia. Rozejrzał się dookoła, ale prawda była taka, że nie miał pojęcia, jak brzmi zaklęcie bandażujące...a nawet gdyby wiedział, to zapewne teraz nie byłby w stanie sobie go przypomnieć. Jego wzrok momentalnie przestał być wesoły i żartobliwy, wyrażając teraz szczere zmartwienie i troskę. -Poczekaj.- rzucił stanowczo, po czym oddalił się kawałek, uporczywie wpatrując się w ziemię. Chwilę krążył dookoła, najwyraźniej czegoś wypatrując, aż wreszcie przykucnął i podniósł z ziemi kawałek deski, która musiała odpaść od burty. Nie drewno go jednak interesowało, a wystające z niego gwoździe, którymi roztargał spód wzorzystej koszuli, otrzymując tym samym pasek materiału. Wrócił do przyjaciela i wyciągnął dłoń w geście sugerującym, że Gryfon powinien uczynić to samo. -Jesteś w stanie rzucić chłoszczyść?- zapytał, unosząc nerwowo kąciki ust. Nie był może uważnym słuchaczem na lekcjach, ale wiedział, że należałoby wyczyścić, a najlepiej zdezynfekować materiał, zanim użyje go do obandażowania rany. Był gotów samemu rzucić zaklęcie, chociaż liczył się z tym, że noszony przez niego Namiar straci moc dopiero jutro, więc każde użycie zaklęć poza szkołą i zajęciami mogło wiązać się z poważnymi konsekwencjami. Nikola mimo wszystko nie chciał wylecieć ze szkoły, a wizyta w Ministerstwie Magii też mu się nie marzyła, tym bardziej teraz, kiedy panował tam straszny syf po śmierci Floyd'a, niemniej w obencej sytuacji miał zgoła inne priorytety.
Niko niewiele pamiętał z samego bandażowania rany; starał się nie dać tego po sobie poznać, ale denerwował się jak diabli i niewiele brakowało, a znalazłby się na skraju paniki. Starał się jednak ostrożnie owinąć dłoń Cassa w wyczyszczony materiał, zawiązując na koniec dość solidny węzeł. Uważnie zlustrował swoje dzieło, zanim puścił ramię Gryfona, spoglądając na niego pytająco, jak gdyby czekał na ocenę swoich poczynań. -I jak się czujesz? Niemałym zdziwieniem było dla Puchona to, z jakim przekonaniem Cassian wszedł po trapie na pokład. Być może jego niechęć ustąpiła miejsca zniecierpliwieniu, a może nie chciał słuchać matkowania Nikoli, w każdym razie już chwilę później oboje znajdowali się na pokładzie opuszczonego okrętu. Miejsce to wyglądało dużo mniej ekscytująco, niźli się tego spodziewał - żadnych skrzyń ze skarbami, beczek z rumem czy innych podobnych wartościowości. Zamiast tego dookoła walały się truchła...załogi, czy może innych śmiałków takich jak oni? Statek cuchnął zgnilizną, wydawał się mroczny i osnuty dziwną, ponurą aurą. Nie miał jednak okazji, by rozejrzeć się po nim dokładniej, zdążył bowiem zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy za sobą usłyszał trzask łamanych desek i przekleństwa Gryfona. -Na Merlina, Cass, żyjesz? - zapytał, łapiąc towarzysza za zdrowe ramię i pomagając mu wygramolić się z nowopowstałej dziury. Nawet on musiał przyznać, że ich przygoda nie malowała się dobrze.
Wciągał właśnie przyjaciela z powrotem na pokład, kiedy tuż za masztem, przy przeciwległej burcie dostrzegł kobiecą sylwetkę. Mniej więcej czterdziestoletnia, szczupła i gustownie ubrana niewiasta wychylała się, obserwując fale rozbijające się o łajbę. I ona musiała go dostrzec, bo odwróciła się w jego stronę, uśmiechając się jakby...smutno i...tęsknie? Nie dane mu było jednak przyjrzeć się kobiecie, musiał bowiem asekurować Gryfona, gdy ten wyciągał drugą nogę ze zbutwiałej pułapki, a gdy ponownie spojrzał w miejsce, gdzie ta uprzednio stała, nie dostrzegł już nikogo. Zamiast tego usłyszał cichy, melodyczny śmiech, ale tak wyraźny, jakby ktoś śmiał mu się wprost do ucha. Miał wrażenie, że gdzieś już słyszał ten głos, bardzo dawno temu, ale nie potrafił sobie przypomnieć, do kogo należał. Dźwięk okazał się jednak równie ulotny, jak jego widmowa właścicielka, zlewając się z szumem morza i świstem wiatru. Rezonował jednak w jego głowie jeszcze przez długi czas po całym incydencie, nie dając chłopakowi spokoju. -Jesteś w stanie chodzić?- zapytał wreszcie, nadal trochę otumaniony, próbując otrząsnąć się z gnębiącego przekonania, że skądś znał tę kobietę. -Jeszcze się dobrze nie rozejrzeliśmy, a ty już jesteś dwukrotnie poszkodowany. Mam wrażenie, że próbujesz sabotować tę wyprawę- dodał po chwili, już swoim zwykłym, beztroskim i żartobliwym tonem. Koniec końców udało im się wejść na okręt, nie czas więc na rozmyślania o tajemniczej kobiecie-widmo, a na myszkowanie po kajutach. Coś przecież muszą mieć z tego popołudnia, poza samymi siniakami i bliznami.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Momentalnie wręcz na twarzy Cassiana pojawiło się zdziwienie. Nie spodziewał się aż tak nagłej, gwałtownej reakcji ze strony puchona. Ciężko było odmówić teraz troski i zmartwienia płynących z obu stron, bo gryfon potraktował ofiarę, jako coś co i tak trzeba będzie złożyć, a czy nie lepiej osłabić jedynie określoną jednostkę, drugiej pozostawiając pełne pole do popisu? On nie czuł się wcale tak źle, może i ilość krwi była całkiem spora jak na jednorazowy wypad na łajbę, ale bywały w jego życiu takie sytuacje, w których kaleczył się nawet mocniej i do tej pory przetrwał. Nadal nie wiedzieli jednak co czeka ich a dole i jeśli tam przyjdzie im złożyć kolejną ofiarę, pozostawienie przynajmniej Nikoli w pełni sił może okazać się czymś niemożliwym
Już jakiś czas nie widział swojego przyjaciela w takim stanie. Chłodno kalkulującego, zatroskanego i zmartwionego czymś tak błahym jak parę centymetrów rozciętej skóry. Niemniej jednak w tym wypadku nie zamierzał kwestionować żadnych z jego słów. Wiedział, że teraz przyszedł moment ogarnięcia się do takiego stopnia, w którym uda im się iść dalej i nie będą musieli rezygnować z wyprawy na rzecz lizania ran. Cassian posłał mu uważne spojrzenie obserwując co właściwie zamierzało się wydarzyć. Dopiero po chwili zorientował się, że chłopak czegoś szuka. Stanowczy, nerwowy chód z początku nie pasował do puchona, jednak z czasem, przynajmniej w opinii obserwatora, był czymś co wychodziło mu nad wyraz naturalnie, jakby był właśnie w swoim żywiole. - Nie powinno być z tym jakiegoś wielkiego problemu. - Odpowiedział, kiedy zobaczył brudny kawałek szmatki, albo któregoś z żagli. Skupił się mocniej przez chwilę i mocniej zacisnął dłoń na rękojmie różdżki. Po wykonaniu odpowiedniego gestu wypowiedział zaklęcie. -Chłoszczyć!
Materiał momentalnie oczyścił się ze wszelkich zabrudzeń czyniąc z siebie może nie idealny, ale dobry, roboczy sposób na zabandażowanie. Oglądał w skupieniu nie komentując kompletnie sposobu w jaki chłopak go bandażuje. Wyglądało to całkiem profesjonalnie i dokładnie. No może poza węzłem wykonanym przez chłopaka, który zacisnął się odrobinę za mocno wywołując lekkie wymknięcie wyrywające się z krtani chłopaka. Niemniej, szybko potem posłał łagodny uśmiech chcąc udobruchać chłopaka i pozwolić mu trochę zejść z emocji. Wiedział, że Nikola w tym stanie za długo nie da sobie rady utrzymać emocji na wodzy, a panika w połączeniu z jego entuzjazmem niewątpliwie były mieszanką wybuchową. - Nie ma tragedii. Dziękuję - Westchnął ostentacyjnie rozglądając się wokół siebie.
Zdecydowanie przez Cassa zaczęła przemawiać już chęć skończenia tej niesamowicie udanej podróży, w ciągu której już dwie rzeczy chciały ich zabić. Niemniej jednak nie mógł pokazywać tego po sobie, bo nie chciał się wewnętrznie zgodzić, że pomysł na poczucie pod stopami pokładu był całkiem niezły. Koniec końców gryfon na morzu czuł się lepiej niż na stałym lądzie i jeszcze do niedawna każdą wolna chwilę, którą by mógł rozdysponować, poświęciłby na to by zajmować się łodzią. Żeglować. Niestety nie zawsze wszystko wyglądało tak jak się chciało, dlatego też wiedział, że jak bardzo by nie chciał nadal spędzenie życia na morzu pozostanie jedynie w strefie marzeń, które jednak będą na wyciągnięcie ręki - ale bardziej w perspektywie wakacji od stałego lądu.
Patrząc na to jak ugrzązł pomiędzy deskami może i faktycznie jego chód był zbyt pewny. To już trzeci raz, kiedy coś działo się nie tak i ze względu na natężenie w ciągu ostatnich kilku minut wszelkiej maści złowrogich zjawisk czyhających tuż za rogiem powoli zaczynał się zastanawiać czy specjalnie coś ich nie przestrzega przed tym, aby nie zbliżać się do tego miejsca. Z drugiej strony, mógł czaić się tu skarb nie do opisania, który specjalnie spełnia określone warunki ochrony, ażeby co bardziej leniwych gapiów po prostu przepędzić. - Czy ja mam dziś na sobie ogromny czerwony punkt z dopiskiem: traf mnie? - Zapytał na poły żartobliwie na poły całkiem serio.
Dopiero teraz poczuł to jak stopa bardzo go na przemian piecze i boli. Zacisnął mocniej zęby wykrzywiając się co było jasnym sygnałem bólu. I będąc szczerym już biorąc na poprawkę to, że będzie przez jakiś czas kuśtykać miał już zamiar wracać, gdyby nie fakt, że w otworze, z którego wyciągnął właśnie stopę znalazł sakiewkę pełną galeonów. Nie przyglądał im się nawet bardziej szczególnie od razu pakując całą jej zawartość do swojej torby. - Myślę, że jednak nic mi nie będzie. - Powiedział uchylając klapę torby i ukazując zawartość Nikoli. - Może to jednak szczęście? - Dodał kuśtykając do miejsca, które wydawało się wprawionemu oku Cassiana zejściem pod pokład.
Nie chciał już zwlekać nawet minuty dłużej biorąc pod uwagę, że minuty dzieliły ich od dość zapewne potężnego spuchnięcia kostki przez chłopaka, a dodatkowo obolały Cass to marudny Cass. Puchon niewątpliwie z miłą chęcią uniknąłby również tego biorąc pod uwagę to, że jego towarzysz w tej materii nie grzeszył dziś miłosierdziem. - Uwierz mi, że gdybym to ja sabotował tę wyprawę to już moczyłbym się w bali. - Powiedział w jego kierunku z rozmarzonym wyrazem twarzy. Niewątpliwie biorąc pod uwagę jego obecny stan gorąca kąpiel zdawała się być wybawieniem. - To co, tym razem ty pierwszy? - Zagaił prezentując mu wręcz teatralnie zejście pod pokład i kłaniając się w pas. Może to chociaż na chwilę pomoże rozładować atmosferę.
Cassian nie chciał patrzeć, jak Nikola chodzi zestresowany, dlatego też pozwalał samemu sobie na większe rozluźnienie. Wiedział, że jeśli we dwójkę będą się wzajemnie nakręcać to ani nie osiągną założonego, swoją już drogą, że tylko przez jednego z nich celu, ani nie wrócą z w miarę znośnymi humorami. A żaden z nich nie chciał mieć do końca dnia skwaszonej miny i siedzieć, będąc obrażonym na cały świat.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor zmierzał sobie właśnie mega powolnym, nieco zbyt luzackim krokiem w stronę kolejnej części statku ot tak powłuczyc się. Nie spodziewał się, że pod stopą pęka jeden szczebelek. A teraz jest tu ze skręconą kostką, ale za to jaki skarb znalazł sakiewkę z kamieniem szlachetnym wartym 50 Galeonów. I tez wcale nie miał ochoty na wchodzenie na statek ale starsi koledzy tak kusząco namawiali... perspektywa rozwalenia statku była naprawdę bardzo ciekawa. Było naprawę mało miejsc w których Wiktora nie było. - O. To będzie baaaaardzo ciekawe znalezisko. - powiedział na głos i już go nie było. Jak szybko się pokazał tak szybko znikł. z/t
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Skoro Shawn przystał na jej plan, nie pozostawało im już nic innego, jak tylko ruszyć ku pordzewiałej łajbie i przekonać się czy w środku istotnie czeka na nich coś ciekawego. Chociaż kiedy już kroczyli po piasku ku okrętowi, Shercliffe robiła to dość niepewnie, wciąż zerkając ku wzburzonej wodzie na wypadek, gdyby ta znów postanowiła posłać ku nim morderczy szkwał czy inne zdradliwe cholerstwo. Po wszystkim co ją na tej wycieczce spotkało, nie miała już za grosz zaufania do Luizjany i była przekonana, że nie ona jedyna. Obrzuciła krytycznym wzrokiem zakrwawioną rękę chłopaka i jego podarte ubranie, bo chociaż oboje w tym wypadku ucierpieli, brunet zdawał się być w o wiele gorszej sytuacji tym bardziej, że uszkodzeniu uległa także jego różdżka. — Mogę coś na to zaradzić, jeśli chcesz — mruknęła, skinieniem głowy wskazując na rękaw jego koszulki i zaschnięte strużki czerwonej posoki. — Chociaż jeśli wolisz rozsiewać wokół siebie aurę badassa to jasne, zrozumiem — dodała pół czartem, pół serio, unosząc dłonie w obronnym geście. Zdradził ją jednak rozbawiony uśmiech, którego ostatecznie nie potrafiła powstrzymać. — Zaskakująco ci z tym do twarzy… Czym się zajmujesz? — zapytała, przekrzywiając nieco głowę. Zdawała się być szczerze zainteresowana odpowiedzią, a nie tylko zażegnaniem ciszy. Na widok starej tabliczki, na którą natknęli się u celu tej krótkiej podróży zaklęła cicho, a potem westchnęła ciężko i wspierając dłonie na biodrach obróciła się ku towarzyszowi. "Oddaj część siebie, a ujrzysz to, co ukryte…" Też coś – o mało nie prychnęła do swoich myśli. Zamiast tego zrobiła w głowie szybką kalkulację. Mosiężna kropielnica, z której unosił się metaliczny zapach, który wychwycił jej wrażliwy nos, jasno sugerowała czego się oczekiwało od każdego turysty, który chciał przetrząsnąć zakamarki statku. — Cóż, wydaje mi się, że tobie już wystarczająco krwi dziś upuszczono — zauważyła, wyciągając własną różdżkę. Wycelowała nią w przedramię i wybierając odpowiednią inkantację, magią rozcięła sobie nadgarstek. Zdążyła przesunąć rękę nad misę, nim pierwsze krople świeżej krwi skapnęły do środka. Keyira wypuściła powoli wstrzymywane od kilku sekund powietrze i zacisnęła zęby, to rozluźniając, to zwijając dłoń w pięść, by pobudzić krążenie. Nie wiedzieli w końcu ile krwi będzie potrzeba, by przekupić magię okrętu lub cokolwiek, co go strzegło. Na szczęście kładka pojawiła się przed nimi zanim zdążyła odczuć jakieś poważne skutki ubytku krwi. Shercliffe drgnęła odruchowo, kiedy most na pokład wystrzelił ku burcie i cofnęła rękę znad kropielnicy, zerkając ku Shawnowi. — Morderczy szkwał, toczenie krwi… Jak myślisz, co będzie następne? — zapytała, unosząc brew, a zaraz potem syknęła, kiedy ból w przedramieniu dał o sobie znać.
Zazwyczaj zachowywał się przy Alexie tak, jakby zupełnie nie przejmował się jego zachowaniem, chłodnym spojrzeniem czy przerażającym opanowaniem. W chwilach, w których inni ludzie uciekali od jego przyjaciela, on sam uśmiechał się szeroko i drażnił go bardziej. Jednak był wyczulony na te drobne zmiany nastroju, na te powiewy chłodu niczym w styczniu na Syberii. Teraz także poczuł, że mięśnie samoistnie napinają się pod wpływem spokojnego tonu Alexa na wieść, że on sam nie może używać zaklęć. Cóż, to nie była zdrowa reakcja. Mimo to uśmiechnął się szeroko i machnął lekko ręką. - Co może nas spotkać na opuszczonym statku... Nic mi nie będzie - odparł swobodnie, starając się wierzyć, że tak właśnie będzie. Chciał wierzyć, że nic ich nie zaatakuje i nagle nie wyskoczy na nich jakieś stworzenie. W końcu nawet jeśli coś tam siedziało, to raczej miało lepsze rzeczy do roboty niż zjadanie dwóch żylastych mężczyzn, prawda? - Poza tym, nic mi nie będzie, bo idę z tobą i nie jestem jakimś patykiem, co się złamie pod byle uderzeniem. Daj spokój... Idziemy to zobaczyć i się dobrze bawić. Przyda się, zanim pójdę rozmawiać z Chrisem, bo te "jakby nie chciał" wymaga jednak wyjaśnienia... Z obu stron - rzucił jeszcze, a kiedy w końcu przyjaciel zgodził się na wyprawę dalej, z uśmiechem na twarzy ruszył na pokład. - A powiedz mi, jak tam z Élé? - spytał, starając się zmienić temat rozmowy na coś spokojniejszego, kiedy dochodzili do miejsca, w którym powinna być kładka na statek. Rozejrzał się po brzegu, po czym skupił na tabliczce. Pięknie... Mają się osłabić? Właściwie już i tak był ranny. - Zaczyna się ciekawie - rzucił wyjmując różdżkę, którą ostatecznie zbił sobie w ranę na tyle, żeby ta na nowo zaczęła krwawić i skapywać na wyznaczone miejsce. Trzymał rękę tak długo, aż przed jego oczami pojawiła się kładka. Dopiero wtedy włożył nieprzydatną różdżkę do kieszeni i ruszył do przodu. - Zastanawiam się nad kupnem nowej różdżki, skoro ta już pękła... Może tutaj w ramach pamiątki bym sobie kupił? - rzucił mimochodem, wchodząc powoli na pokład.
Alex wobec Joshuy w zasadzie w każdej sytuacji zachowywał się jakby miał karcić młodszego brata, bo choć miotlarz nie był od niego aż tak młodszy jak na przykład jego przyszła żona to jednak od czasu do czasu należało go, tak po rodzinnemu ogarnąć. Tak było też w tym przypadku, kiedy niespodziewanie Walsh wyznał mu o swoich brakach w edukacji w rzucaniu zaklęć po jakimś tam rytuale. I być może w innej sytuacji by go po ludzku zjebał, gdyby nie fakt, że sam właśnie był w trakcie samodzielnej wyprawy po amulet o nieznanych właściwościach, nie mówiąc już o przeciwnościach, jakie mogły spotkać go na drodze. - Zawsze jak ktoś tak mówi w mugolskich filmach, to kończy się to trwałym kalectwem. – mruknął, wciąż topiąc swoje buty w głębokim piasku i żałując, że nie ściągnął ich przed tą całą wyprawą. Teraz nie miało to żadnego sensu. Nie zastanawiał się nad tym co mogło czekać ich na opuszczonym statku, ale zważywszy na to, że przywitał ich uderzeniem bocianiego gniazda, które o mało ich nie zmiażdżyło, to pozostawało liczyć na to, że nic ich nie zabije. - Z Élé? – powtórzył, zupełnie jakby nie rozumiał pytania, ale nie odpowiedział na nie od razu. Zerknął na przyjaciela, który właśnie czytał tabliczkę, a już po chwili się zranił, wlewając krew do naczynia. – Ofiara z krwi. Wspaniale. – mruknął, nie komentując już faktu, że ten ponownie się osłabił, tym razem fizycznie, wywalając z siebie bagatela szklankę krwi. Zacisnął usta przez chwilę milcząc i patrząc jak rozpościera się przed nimi kładka, na którą wszedł tuż za Joshem, choć kroki stawiał dość ostrożnie. - Różdżka z Luizjany. Brzmi sensownie. – mówił serio. Jeżeli chciał kupić różdżkę, to nie mógł znaleźć sobie lepszego miejsca na coś naprawdę wyjątkowego. On sam aktualnie posiadał dość rzadki rdzeń, zdobyty przez siebie, ale to była całkowicie inna sprawa. – Co do Élé… – po prostu wiedział, że jak zostawi tę kwestię bez odpowiedzi, to Walsh będzie drążył. – To nic takiego…
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Spojrzał na przyjaciela z ukosa, gdy wspomniał o mugolskich filmach. Coś w tym było, w horrorach zawsze coś się pieprzyło i wszyscy umierali. Był też drugi rodzaj filmów, do którego pasowałaby sceneria oraz jego słowa. - Powiedziałbym nawet, że to jest dobry wstęp do mugolskiego horroru albo filmu porno, ale patrząc na nas dwóch, raczej nie będzie nam dane spotkać napalonych duchów kobiet piratów, czy czegoś w tym stylu - zaśmiał się, przypominając sobie marnej jakości filmy, które w dzieciństwie próbowali mu pokazywać koledzy. Zanim przeprowadził się do Hogsmeade i stracił prawie całkowicie kontakt z mugolami. Pokręcił głową, starając się pozbyć marnej jakości obrazów z pamięci, skupiając się już w pełni na ciekawszym temacie - Alex i jego urocza blondynka. - Élé… Éléonore, jeśli wolisz, żebym używał jej pełnego imienia - zaśmiał się jeszcze na krótką chwilę, zanim zaczął oddawać krew. Nie zastanawiał się nad tym, jak dużym będzie to osłabieniem dla jego organizmu. Nie mógł używać magii, Alex musiał bronić ich obu, w razie gdyby rzeczywiście miało ich coś przykrego spotkać na pokładzie, więc wydawało mu się jasnym, że to on powinien oddać krew. Kiedy szli po kładce, poczuł, że zaczyna mieć zawroty głowy i bez pytania, zwyczajnie złapał się ramienia przyjaciela, na moment się zatrzymując. - To rozejrzę się po sklepach, jaki asortyment mają i czy jakaś będzie odpowiadać mi - rzucił z lekkim uśmiechem na twarzy, choć przymknął oczy, aby uspokoić jakoś wirujące otoczenie. - Nie masz ze sobą czekolady, nie? Wiedziałem, żeby zawsze nosić ze sobą cynamonki… - spytał, siląc się na swobodny ton, chwilowo nie komentując braku odpowiedzi w sprawie jego związku. Pomimo osłabienia, uśmiechnął się szeroko, a jego spojrzenie błysnęło. Nie było co stać tak dłużej, skoro mogli zobaczyć, co jest na statku, a i nie wiedzieli, jak długo kładka pozostanie widoczna. - Słuchaj, osłabiłem się dla ciebie, więc musisz zagwarantować mi dawkę słodkości i rozwinąć temat Éléonore. Co to znaczy nic takiego? Cofnęliście się w relacji? - spytał, wchodząc na pokład i rozejrzał się po nim. Było tu… Spokojnie. Naprawdę spodziewał się czegoś więcej. Dostrzegł stojące nieopodal beczki i skierował ku nim swoje kroki. Czyżby jednak krył się tu skarb w postaci rumu? Złapał za pierwszą beczkę, otwarł ją… O cóż. Niczym nosorożec z szafy wyskoczył na niego bogin. Wyskoczył, to za dużo powiedziane. Wpierw pojawiły się trupie dłonie, a później zmumifikowana postać kobiety wyszła z beczki, kierując się w jego stronę. Czuł, jak strach zaczyna wkradać się do jego serca, jak zmusza go do wycofania się. - Um… Alex? - odezwał się cicho, stawiając kolejny, nieco chwiejny krok w tył. Nic nie pomagało powtarzanie sobie, że to nie jest babcia, że ona jest w Hogsmeade, żywa. Bogin wyciągał ku niemu martwe ramiona, jakby oskarżał o zostawienie, a on sam zaczynał mieć ochotę zwyczajnie skulić się że strachu i zapłakać, niczym dziecko. - Kurwa, Alex, chodź tu! - krzyknął, nie próbując nawet kryć przejęcia. Bogin. Pęknięta różdżka. Problemy z magią. Pięknie, po prostu, kurwa, pięknie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie było w czym imponować. Właściwie znała dwa zaklęcia, a raczej tych dwóch zwykle używała - oczyszczające rany i wyczarowujące bandaż. Nic więcej nie potrafiła i nawet nie próbowała się uczyć. Z większymi ranami zwyczajnie szła do kogoś, kto się na tym znał, licząc na pomoc. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała głos Boyda, a już zupełnie, kiedy potwierdził, że wszystko z nim dobrze. Przynajmniej nie zostali od razu pozbawieni czegoś ważnego. Skinęła głową na znak, że zgadza się z nim, iż wiatr nie był normalny, a po chwili ruszyła ostrożnie przed siebie, w kierunku statku. - Skoro tak pilnie strzeżony, to raczej znajdziemy na nim coś ciekawego… Jak myślisz? - zasugerowała, przecierając wierzchem dłoni łzawiące wciąż oczy. Niby już widziała, ale wciąż jeszcze piekły ją podrażnione miejsca, wywołując kolejne łzy. Liczyła jednak, że za chwilę przestaną, a jak nie, to zamierzała i tak dać z siebie wszystko przeszukując statek. - Mam nadzieję, że oberwiesz mniej niż za ostatnim razem, gdy widziałam ciebie w czasie bójki z Brewerem. Mamy wrócić cali do domków, żeby nas nikt nie zjadł - zaśmiała się jeszcze, kiedy docierali powoli do miejsca, w którym powinna być kładka. Niestety, zamiast niej, widoczna była jedynie tabliczka z informacją. Podeszła bliżej, żeby odczytać, iż muszą wypełnić kropielnice krwią. Zerknęła niżej i widząc, że nie jest ona płytka, westchnęła. - Dobra, skoro tak świetnie się uzupełniamy, to dawaj tutaj ramię. Oddajemy krwi po równo, a potem zabandażuję ci to ramię - zarządziła, uśmiechając się krzywo. Następnie nacięła swoje lewe przedramię, aby uciskając rękę po bokach rany, napełnić do połowy kropielnicę. Po wszystkim obandażowała swoją rękę i czekała, aż Boyd skończy ofiarę i będą mogli iść dalej. - Skoro tu oddajemy krew, to ciekawe co będzie dalej.
- Mam nadzieję, że coś co mi zrekompensuje popękaną różdżkę - mruknął, obracając przedmiot w palcach i spróbował rzucić jakieś nieszkodliwe zaklęcie, żeby przetestować, czy w ogóle jeszcze działa; ze zwykłym Lumosem dała radę, z bardziej skomplikowanym Lumos Solar już nie i tylko wydała z siebie żałosny świst i parę bladych iskier. Bardziej zaawansowanych czarów nawet nie próbował z niej wydobyć, bo słyszał o przypadkach, w których uszkodzona różdżka po próbach czarowania odbijała magię tak, że mogła upierdolić komuś rękę, a on i tak był już wystarczająco ranny. - Może jakiś skarb piratów albo... albo jakiś zajebisty czarnomagiczny artefakt - zawyrokował, zmierzając w stronę statku. Nadal w ogóle nie kalkulował tego, czy warto w ten sposób ryzykować i pakować się w to tajemnicze miejsce; może gdyby Lou jakoś poddała w wątpliwość sens eksplorowania pokładu, gdyby rzuciła jakieś "hej, to niebezpieczne", to by się zreflektował, ale na szczęście towarzyszka była nie tylko jego drugą połówką, ale i dzielną Gryfonką - więc nie mieli wyjścia. Na wspomnienie bójki z Maxem też się zaśmiał, wspominając ten dzień z nutą nostalgii - O tak, to był porządny wpierdol... - odparł, lekko rozmarzony, ale zaraz wrócił na ziemię - Ale hej, ej, on też oberwał. Nie mów tak jakbym przegał - sprecyzował z wielkim oburzeniem, trochę tylko urażony, ale nie było więcej czasu na roztrząsanie tamtego pięknego wydarzenia, bo oto statek zażądał od nich ofiary w postaci krwi. Całkiem sporej ilości krwi. Mógłby pewnie załatwić to sam, skoro i tak już z niego ciekło, ale przystał na propozycję Lou co do sprawiedliwego podziału: jak współpraca, to współpraca. Napełnił kropielnicę do końca, a gdy tylko ostatnia kropla znalazła się w naczyniu, tuż pod ich stopami zmaterializowała się kładka, prowadząca na pokład. Gdy już oboje byli porządnie zabandażowani (szkoda że opatrunek nie pomagał na ból), ruszyli dalej, by znaleźć się na pokładzie. Statek wyglądał na opuszczony, pokryty imponującymi pajęczynami i zapełniony jakimiś dziwnymi gratami, które wyglądały, jakby leżały tam od stu lat. Chwilę rozglądał się dookoła, po czym odwrócił do Lou i skomentował jej wcześniejsze słowa - Zapowiada się ciekawie, oby nie trzeba było ofiarować kończyn - mruknął i trącił stopą coś, co wyglądało jak kość - Myślisz, że to prawdziwy szkielet? Może trzeba będzie składać ofiarę z człowieka? Powinniśmy zagrać w pergamin-kamień-różdżka żeby rozstrzygnąć, kogo poświęcamy w razie czego - oznajmił, mimo wcześniejszego wypadku i niezbyt przyjemnego otoczenia, w wyśmienitym dowcipnym humorze, jakby nie brał zupełnie na poważnie ewidentnych sygnałów zła, które wyzierało z każdego zakątka mrocznego pokładu.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Wciąż nie był w stanie otworzyć oczu. Drobinki piasku utkwiły w najwrażliwszych zakamarkach i były jak mikroskopijne ostrza. Przeklinał siebie, swoją nierozważność, wieczne roztargnienie i... głupi los. Bo przecież znów musiał namieszać, prawda? Nie mogło obejść się bez komplikacji! Oczywiście - mógł się spodziewać, że prosto nie będzie, że statek-widmo tak łatwo nie podda się eksploracji, ale... żeby już na starcie? Wsparty o umięśnione ramię Lazara dotarł na pokład starej łajby. Miło było wyczuć pod nogami coś innego niż piach. Deski skrzypiały złowrogo, a on miał wrażenie, że teraz wyostrzyły mu się wszystkie pozostałe zmysły. Przerażało go to w takim samym stopniu, co wkurwiało. Co zrobiłby bez Lazura? Poradziłby sobie? Wątpliwe. Przecież teraz nie potrafił nawet poprawnie rzucić zaklęcia, no bo jak miałby ocenić cel? Był niemalże bezbronny i to było najgorsze. Czuł się bezużyteczny. - Dzięki. - wychrypiał szczere, choć mało wylewne, podziękowania - Jak tu jest? Widzisz coś ciekawego? - zapytał, jednocześnie prostując się i wyciągając na powrót swoją różdżkę. A potem odsunął się na krok od chłopaka, wygrzebał z kieszeni spodni swoje okulary, założył je na nos i... nakierował na nie różdżkę. Nie było to proste i zajęło mu to chwilę, ale w końcu transmutował je w grubą taśmę, która teraz zakrywała jego zamknięte powieki. Od razu lepiej. - Mam rzucić Lumos? - właściwie nie miał pojęcia, czy przyda się dodatkowe światło. Jego i tak otaczała głęboka ciemność. Postąpił jeszcze kilka niepewnych kroków, chcąc być choć odrobinę samodzielnym. Wyglądał jak jakieś pieprzone zombie - wyciągnięte ręce i rozdziawiona paszcza, jakby to miało pomóc mu w poruszaniu się... A gdy kopnął jakiś kawałek deski, to przygarnął go i nadał mu funkcję laski. Tak było łatwiej. Do czasu, bo nagle... Nie, to niemożliwe... - Bab... Czy to..? - pokręcił głową, chcąc wyzbyć się tego głosu. Tych szeptów. Jednocześnie tak znajomych, tak słodkich i tak... przerażających. Choć wiedział, że najprawdopodobniej to tylko jego wyobraźnia, jakieś halucynacje spotęgowane zmęczeniem i brakiem wzroku, to jednak... wszystko było tak realistyczne. Jakby stała tuż obok. - Lazur, widzisz... coś dziwnego? - zawołał, zdając sobie sprawę, że jego głos brzmi dziwnie i podkreśla jego dezorientację. Przełknął ślinę. I nie zdążył przesunąć się na krok, gdy lodowaty wiatr przeszył go na wskroś. Znał to uczucie, choć tym razem było ono o wiele dobitniejsze. Jakby serce i płuca zamarzły na sekundę, jakby on sam spotkał się ze śmiercią. Tak przez... moment. Niewątpliwie jakaś zjawa przeleciała mu przez klatkę piersiową. Zadrżał. - Obyśmy znaleźli tu skarb piratów. - bo inaczej wszystko to nie będzie warte takiego poświęcenia...
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Spojrzała na Boyda z ukosa, nie kryjąc rozbawienia, gdy tylko zaczął zastanawiać się, co też mogą znaleźć na pokładzie statku. - Czarnomagiczny artefakt? Czyżbyś interesował się zakazanym i powinnam się ciebie obawiać? - spytała, siląc się na poważny ton, ale zaraz roześmiała się głośno. - Cokolwiek to będzie, niech jest przydatne dla naszej dwójki! - dodała z entuzjazmem. Prawdę mówiąc, nie pogardziłaby czarnomagicznym artefaktem, ale nie mówiła o tym głośno. Z takimi przedmiotami, mimo wszystko, należało obchodzić się ostrożnie, żeby samemu nie skończyć jako ofiarą. Temat bójki z Maxem zbyła już śmiechem, tracajac lekko Boyda. Owszem, obaj wyglądali wtedy równie kiepsko i nie była pewna, czy można byłoby powiedzieć o którymkolwiek z nich, jak o przegranym, bądź wygranym. Jednak nie było zbytnio czasu na zastanawianie się nad tym, gdyż już po chwili zostali zmuszeni do upuszczenia sobie krwi. Dziwna opłata, ale w porządku. Póki dzielili się równo, mieli większe szanse, że coś ciekawego znajdą na statku. Przynajmniej wierzyła w to. Kiedy już zabandażowała rany ich obu i weszli na pokład, zaczęła rozglądać się po okolicy, wypatrując wartych uwagi przedmiotów. Obecność szkieletów dodawała grozy, ale także pobudzała wyobraźnię. - Jeśli jest prawdziwy, to pytanie czyj? Pirata, czy innego poszukiwacza przygód? - dopytała, samej rozglądając się. Mimowolnie wyjęła różdżkę, aby w razie czego móc się bronić. Tak uzbrojona podeszła do jednego ze szkieletów, wyciągając w jego stronę lewą rękę. - Wyglądają jakby mieli pilnować statku… - dodała, ostrożnie dotykając kości, po czym spojrzała na Boyda z udawanym oburzeniem. - Hej, czyli jak będzie trzeba złożyć ofiarę z człowieka to nie poświęciłbyś się, żeby mnie uratować? - spytała, a gdy odwracała od niego spojrzenie dostrzegła coś. Błyskotkę. - Heeej… zobacz! Pasowałby mi, czy wolałbys dać Bonnie? - spytała, podchodząc do naszyjnika i biorąc go do ręki. Obejrzała go, po czym rzuciła w stronę Gryfona. W tej chwili dostrzegła jak zielony promień magii wylatuje z niego i owija się wokół jej lewego przedramienia. Przez moment naprawdę wystraszyła się, że aktywowała zaklęte zaklęcie niewybaczalne, dobrze wszystkim znane. Szczęśliwie wciąż żyła. Jednak po chwili poczuła w miejscu, w które trafił promień, ból, który równie szybko zniknął. Wraz z nim zniknęła kość. - Zut! Co to ma być?!
Taki był z niego czarnoksiężnik jak z ghula profesor, więc pewnie gdyby rzeczywiście wpadł mu w ręce jakiś nasączony czarną magią przedmiot, sam nie wiedziałby, co z nim zrobić, co nie znaczyło, że sama myśl, że mogliby coś takiego znaleźć, nie była kusząca; odpowiedział śmiechem na pytanie Lou sugerującej jakoby był kimś, kogo trzeba się bać, i chwilę później znajdowali się już w głębi pokładu i zajęli się eksplorowaniem kości i innych interesujących znalezisk. Przystanął nad jednym ze szkieletów i zacisnął palce na nie do końca sprawnej różdżce, w razie gdyby ten postanowił jednak ożyć i ich zaatakować. - Na pewno kogoś kto był tu przed nami. Kto wie, może nawet ktoś z naszej wycieczki. - skomentował poważnym tonem dociekanie Lou, chcąc dodać jeszcze większy element grozy do tego spotkania, po czym udał, że bardzo intensywnie zastanawia się nad kwestią poświęcenia swojego życia za dziewczynę. - No nie wiem... może... ewentualnie... ale jak się poświęcę, to będziesz musiała wtedy godnie mnie zastąpić i dotrzymać towarzystwa Fillinowi - ostrzegł ją, zerkając jednocześnie do wnętrza jakiejś mocno zakurzonej, chyba nadgniłej beczki, w którym jednak nie dostrzegł niczego interesującego. Odwrócił się, słysząc słowa o błyskotce i zaraz złapał lecący w jego stronę naszyjnik, by rzucić nań okiem. - O. Weź go, do ciebie bardziej pasuje coś co leżało koło szkie.. - urwał w pół słowa, bo z ozdoby wydobył się zielony promień światła, który zaczął owijać się wokół jego prawej dłoni. Podniósł wzrok na Lou, by zauważyć, że z nią dzieje się coś podobnego; dziwnemu zjawisku towarzyszyło przeszywające, intensywne, ale krótkie ukłucie bólu. - Kurwa. - syknął, wypuszczając przeklęty naszyjnik z dłoni, która nagle sflaczała i wisiała bezwładnie jak pusta rękawiczka. Kości zniknęły. Chwilę patrzył na rękę z mieszaniną niedowierzania i przerażenia, bo co jak co, ale akurat te cholerne paliczki były mu wyjątkowo potrzebne w jak najlepszym stanie, bez nich cała jego kariera legnie w gruzach. Postanowił, że muszą się jak najszybciej stamtąd wydostać, zanim dojdzie im więcej obrażeń. - No to mamy nasz czarnomagiczny artefakt. Chodź, spierdalamy stąd. - zarządził, ciągnąc Lou za rękę i ruszając w pierwszym lepszym kierunku, który, jak się miało zaraz okazać, prowadził na podpokład.
/ztx2 -> podpokład
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Autentycznie roześmiał się na jego słowa. Dźwięk jego śmiechu odbił się echem pomiędzy – wydawałoby się – otwartą przestrzenią statku. Czy było to w ogóle możliwe? Chyba nie miał teraz czasu ani takiej ilości skupienia, aby się nad tym zastanawiać. Tu i tak nic zdawało się nie być normalne. - Tak, napalone duchy kobiet z pewnością byłyby zachwycone moją reakcją. – mruknął jeszcze przez ostatnie takty rozbawienia i rozejrzał się uważnie po pokładzie. Nie sądził, aby Josh na serio myślał, że Voralberg mógł mieć cokolwiek wspólnego z porno, nie mówiąc już o napalonych kobietach. W takich sytuacjach można by było w istocie pomyśleć, że orientacja Alexandra jest zgoła odmienna, niemniej pozostawała w stałej koncepcji. - Wyglądasz jakbyś był pijany. – skwitował, zerkając na niego spode łba dokładnie w tym samym momencie, w którym ten złapał się jego chudego ramienia, ale nie odsunął się, dzielnie podtrzymując ciało przyjaciela mimo ogólnego dyskomfortu. – Wyglądam, jakbym nosił po kieszeniach czekoladę? W sumie nigdy nie lubiłem czekolady. – abstrakcyjne myśli zdawały się krążyć po jego głowie, przeskakując z tematu na temat z taką łatwością że można było pomyśleć, że to on miał problemy z poukładaniem sobie niektórych spraw. Wycelował w niego różdżkę w taki sposób, jakby chciał wbić mu ją pod żebra i choć bywały czasy, w których miał na to ochotę, tak teraz nie był to jeden z tych właśnie momentów. Szepnął kilka zaklęć uzdrawiających mając nadzieję, że choć na jakiś czas wzmocni to ciało osłabionego mężczyzny. - Po tej całej imprezie trochę pogadaliśmy. Chyba jest w porządku. – tajemniczy uśmiech wkroczył na jego twarz, kiedy na powrót skupił się na pokładzie. Zaczekał aż Walsh będzie w stanie poruszać się bez jego pomocy, a później zaczął zwiedzać to miejsce z ciekawością, zupełnie jakby jeszcze chwilę temu bynajmniej nie chciało ich zabić. Nie powiedział nic więcej, zadzierając podbródek ku górze i zerkając w miejsce, gdzie jeszcze jakiś czas temu było bocianie gniazdo. Ułożył ręce pod biodra i podrapał się po głowie dochodząc do wniosku, że tutaj raczej nic niczego nie znajdą. Kurwa Alex chodź tu! Przeszedł go dreszcz, kiedy usłyszał przerażony głos przyjaciela i szykując się psychicznie na potencjalnie możliwe scenariusze pomknął w kierunku Joshuy bardzo szybko dostrzegając go w towarzystwie bogina. Nie zatrzymał się mimo wszystko, już w międzyczasie wyczarowując obok siebie galopującego patronusa z impetem szarżującego wprost na widmo martwej babci miotlarza. -Josh, Joshu. Spójrz na mnie. – złapał go za ramiona, swoim ciałem odgradzając go od stworzenia, przed którym dodatkowo osłaniał ich mglisty koń. Wpatrywał się w niego twardo i intensywnie, i nie będąc pewnym na ile przeraziła widziana go przed chwilą perspektywa. – Już dobrze. To tylko bogin, Irène jest cała i zdrowa. – dodał, domyślając się, że gdzieś podświadomie Walsh o tym wiedział, niemniej takie stwierdzenia nierzadko pomagały dojść do siebie. Poczekał aż ten się uspokoi i odwrócił się, odcinając zaklęcie, jednakże uprzednio upewniając się, że widma nie ma nigdzie w pobliżu. Ostatnie czego im brakowało to ich własne koszmary. Postąpił krok czy dwa do przodu, można rzecz wręcz patrolując teren, jednakże kolejny przebyty metr zakończył się dźwiękiem pękającego szkła dokładnie pod jego nogą. Zacisnął usta dostrzegając butelkę po rumie, choć mina zrzedła mu nieco, kiedy zaczęły wydobywać się z niej niezidentyfikowane opary. Gwałtownie, niczym poparzony, zaczął się cofać, ale było zdecydowanie za późno, aby poprawnie zareagować. Kaszlnął raz, później drugi, czując coraz większy niepokój. I wtedy go uderzyło, jedno za drugim, raz po razie, wbijając igłę po igle. Upuścił różdżkę i złapał się za głowę, próbując uspokoić myśli, które nie dawały mu spokoju zamieniając się w jego koszmar na jawie. - Nie, nie, nie, nie. Dlaczego…. DLACZEGO. – majaczenie raczej nigdy nie wskazywało na nic dobrego, a w przypadku człowieka, który właśnie padł bez powodu na kolana – z pewnością.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
On wierzył, że Bruno poradziłby sobie i bez niego, i gdyby tylko chłopak wyraził głośno swoje obawy i wątpliwości, energicznie by temu wszystkiemu zaprzeczył. Stek bzdur – nie był mu tutaj do niczego potrzebny. — Bardzo... ciemno i brudno. Da, rzuć — zerknął na niego kątem oka, gdy ten przestał się w końcu szamotać z różdżką i zagryzł wargę na widok opaski. Skoro zasłonił oczy, to uznał je za całkiem bezużyteczne – a to był wyjątkowo niepokojący widok. — Może powinniśmy przemyć je wodą? Twoje oczy. — Chyba nigdy nie było w nim tyle niepewności co teraz. Wpakował ich w tę sytuację i nie potrafił znaleźć odpowiednio dobrego rozwiązania. Opiekun roku. Zrobił kilka niepewnych kroków, nie wiedząc, czy pokład nie zapadnie się pod jego ciężarem i kucnął przy tabliczce, samemu również rzucając lumos. Różdżka nagrzała się przy tym niepokojąco, ale nie zwrócił na to większej uwagi... — Oddaj część siebie, a ujrzysz to, co ukryte — przeczytał powoli, z jeszcze silniejszym niż zwykle rosyjskim nalotem; śpiewną patyną na powierzchni zagmatwanej angielszczyzny. — Rozumiesz coś z tego? — dotknął zakrwawionymi palcami tabliczki, a potem spojrzał w górę, prosto na chłopaka, który wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha. Co za paradoks. —Co widziałem? Wszystko w porządku? Białyś jak ściana. — Zmarszczył brwi i przyglądał mu się jeszcze przez chwilę; krew z otwartej, wciąż niezaleczonej rany powoli, lecz uparcie skapywała do kropielnicy. Mina Bruna sprawiła, że otoczenie szkieletów, o których wolał mu nie mówić, wywołało u niego nieprzyjemny dreszcz, choć z początku nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia. Kiedy kropielnica napełniła się odpowiednio mocno, a przed nim zmaterializowała się klapa, wystraszył się na tyle mocno, że odskoczył jak oparzony, trącając jedną z pobliskich beczek. Był to dopiero początek nieszczęść, bo ta zatrzęsła się znacznie mocniej, niż powinna od zwykłego trącenia i po chwili wypadł z niej bogin, który szybko przybrał postać jego matki – z sinymi wargami, podkrążonymi oczami, ze strzykawką w ręce i nieobecną, rozmarzoną miną. — R...riddi — miał dość, naprawdę dość. Nie powinien był tutaj przychodzić. Różdżka nie chciała z nim do końca współpracować, a i on czuł się coraz słabiej, coraz gorzej. To pewnie ta rana, powinien był ją zaleczyć już dawno temu. Zacisnął zęby i skupił się mocniej. Trzeba było działać, bo dołączą do armii pokładowych ozdób. — Riddikulus. — Mama przetarła dłonią twarz, zmywając z niej tym samym makijaż, który miał go tylko wystraszyć. Wstała i zaczęła się śmiać. Ile jeszcze razy będzie oglądał ten obrazek? — Kurwa mać, to był zły pomysł, ten pokład. Poczekaj. Episkey. — Użycie czaru leczącego nie było dobrym pomysłem, różdżka nagrzała się mocno, a na jej powierzchni pojawiło się pęknięcie. Pięknie, tego tylko brakowało. Zrzucił z pleców plecak i wygrzebał w nim fiolkę eliksiru wiggenowego, której zawartość wypił łapczywie. Potem podszedł do Bruna i położył mu dłonie na policzkach. — Wszystko dobrze? Chcesz iść dalej? Moja różdżka chyba nie będzie zbyt przydatna... — naprawdę się o niego martwił i troska wyzierająca spomiędzy słów tylko dodatkowo je potwierdzała. Odgarnął loczek z brunowego czoła, czekając na odpowiedź. Żałował, że go tu zaciągnął – tym razem nie zamierzał go przekonywać. Może potrzebował głosu rozsądku? A może przypomnienia, że nigdy nie było mu po drodze z mądrymi wyborami...
Nawet nie wpadłby na to, żeby winić Lazara o wszystkie nieprzyjemności, które ich spotykały. Był dorosły i, przynajmniej póki co, świadomy swoich decyzji, niezależny, a także zdrowy na umyśle. Potrafił decydować sam za siebie. Nie pierwszy raz pakował się w kłopoty i gdzieś w środku miał głębokie przeczucie, że wszystko dobrze się skończy. I że wzrok też odzyska. Chciałby jeszcze zobaczyć ten zawadiacki uśmiech i szaro-błękitne oczy. Choć raz... Pokręcił głową zapytany o sens tych przewrotnych słów. Dopiero po chwili coś zamajaczyło mu w głowie. Część siebie... Przeklęty statek. Zapewne chodziło o samookaleczenie. Mógłby wyłupić swoje gałki oczne, w końcu marny miał z nich pożytek, ale zanim zdążył zażartować w ten ponury sposób, to coś szczęknęło i dalsze dźwięki sugerowały, że udało im się otworzyć tajemne wrota bez brunowych patrzałków. Miał tylko nadzieję, że Lazarowi nic nie jest. Nie miał pojęcia, jak długo siedzą już na pokładzie. Kompletnie straci rachubę. I dopiero wtedy, gdy Lazar podszedł do niego i gdy poczuł kojące ciepło jego rąk, to... oprzytomniał. Jak gdyby wyrwany z głębokiego snu. - Tak. Dobrze... - odpowiedział, delikatnie łapiąc chłopaka za przeguby dłoni - Idźmy. Właściwie... nie widzę problemu. - prychnął, bo co mu pozostało prócz żartowania ze swojej ułomności? - Teraz nie ma sensu zawracać, za dużo już poświęciliśmy. - dodał i brzmiał przy tym nad wyraz pewnie, a ton głosu miał zdecydowany - Ty będziesz moimi oczami, a ja będą Twoją różdżką. - zdobył się na uśmiech, kierując twarz na wprost, gdzie (według niego) stał Lazar. To dziwne, ale czuł się przy nim... bezpiecznie.
[zt x2 → podpokład]
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
A więc nadszedł kolejny dzień, kiedy udało mu się rozbawić Człowieka z Marmuru. Nikt nie mógł mu już wmówić, że to jest niemożliwe. Uśmiechnął się szeroko, zadowolony z dźwięku śmiechu przyjaciela. Lubił go, mógłby słuchać go częściej, gdyby nie był niczym święty Graal - dostępny dla wybranych, wart poświęcenia, za który wielu mogłoby zabić. Skomentowałby go bardziej, gdyby nie osłabienie, wywołujące kolejne zawroty głowy. Za dużo krwi stracił w krótkim czasie. Potrzebował zatrzymać się na chwilę, podeprzeć, odpocząć. Szczęśliwie Alex nie uciekał z ramieniem, a wytrzymał dzielnie jego dotyk. - Wyglądasz na takiego, który jest przygotowany na wszystko, ale rozumiem, że twój ogier jest na tyle silny, że nie nosisz czekolady na wypadek spotkania dementora - rzucił w odpowiedzi, po czym sam parsknął krótkim śmiechem, słysząc jak absurdalna była to myśl. Gdzie mógłby spotkać dementora, skoro wszystkie były na swoim miejscu w Azkabanie? Plus rzeczywiście, skoro nigdy wcześniej nie lubił czekolady, nie było sensu, żeby miał ją przy sobie. Zainteresowanie słodkim stracił zupełnie, gdy tylko zaklęciarz zaczął swoje uniki co do odpowiedzi na pytanie o Éléonore. - Powiedz mi tak szczerze. Nie wiesz jak określić waszą relację, czy zwyczajnie czerpiesz przyjemność z dręczenia mnie? - zaśmiał się, licząc, że ten rozwinie temat. W końcu obaj wiedzieli, że nie odpuści, a jedynie odłoży temat w czasie, jak w tej chwili. Rozglądanie się po pokładzie było całkiem spokojne, ale już po chwili musiał, po prostu musiał, zrobić coś głupiego. Po części był świadom, że będzie tego żałował, kiedy otwierał beczkę, ale później nie myślał już o niczym. Strach przejął nad nim kontrolę i choć nie był skóry do ucieczki, czuł jak cały zaczyna się trząść, a oczy zaszły mu łzami. Zrobił dwa kroki do tyłu, a może więcej, sam nie wiedział, wpatrując się w postać przed nim. Babcia. Jego kochana babcia, teraz martwa. Nie… To nie była ona… Przecież nie dostał informacji, że zmarła, więc żyła, była w Hogsmeade. Jednak postać spojrzała na niego z wyrzutem, wyciągając ponownie ku niemu ręce, jakby chciała go złapać. Nie wiedział, kiedy krzyknął po przyjaciela, ale nagle Alex znalazł się przed nim. Nie widział go dokładnie, mając obraz zniekształcony przez łzy w oczach. Wpatrywał się w bogina, przeganianego przez patronusa i powoli docierały do niego słowa, wypowiadane dobrze znanym głosem. Zamrugał, pozbywając się łez z oczu, pozwalając dwóm dużym kroplom stoczyć się po jego policzkach, zanim otarł je odruchowo brzegiem dłoni. - Tak. Bogin - mruknął, czując się źle. Wyrzuty sumienia znowu go uderzyły. Miał zostać z babcią w Hogsmeade, zamiast wyjeżdżać na dwa miesiące. Przecież ona nie rozpoznawała jego kuzynki. Przyłożył dłoń do oczu, starając się uspokoić, skupić na nowo na teraźniejszości, na miejscu i czasie, w jakim rzeczywiście był, potwierdzając Alexowi, że mogą iść dalej, choć sam stał jeszcze chwilę w bezruchu. Być może, gdyby ruszył się od razu, drugi mężczyzna nie zostałby ofiarą czegoś, dziwnego zaklęcia, zaczynając nagle krzyczeć. Majaki? - Alex? Alex! Wstawaj, słyszysz? Idziemy dalej, nie zostajemy na pokładzie. Chodź, idziemy! To nie jest realne, patrz na mnie - przemawiał do niego stanowczym tonem, podnosząc z kolan. Kiedy w końcu obaj w jakiś sposób doszli do siebie, pozostało im nic innego, jak iść dalej - pod pokład.