Osoby:@Virgil H. Turner, @Ceinwedd Eurgain Cadogan Miejsce rozgrywki: korytarz Hogwartu nocą Rok rozgrywki: luty 2020 Okoliczności: niezdarny taniec pomiędzy rzeczywistością a wizją
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Sen wlewał się w czarę myśli; zatruwał, nasiąkał przeklętą grozą zawartą w pozornie wiotkiej oniryczności; męczył i wbijał się niczym sztylet w maniackiej serii ataków. (Sen mógł być kiedyś prawdziwy - Merlinie, będzie prawdziwy, czuje to, tak jak zawsze). Znajomy, szkolny korytarz dłużył się, ociosany wewnętrznym spojrzeniem widok wydawał się nie mieć końca, znajome ściany, znajomy układ - wszystko znajome, było zarazem zasadzką. Trwając w tym sennym transie, zanurzał się wewnątrz zamku, pod podeszwami stóp czując chłodne połacie posadzki. Dostrzegał czworonożną sylwetkę, irracjonalnie wplątaną w utarty schemat Hogwartu, zieleń spojrzenia wbijał w majaczący tuż przed nim pocieszny zarys kucyka. Zwierzę biegło, głuche na czyjeś wołania (dziewczęcy dziwnie znajomy głos, którego nie mógł przypisać do określonej twarzy). Odkrył że zwierzę go prowadziło, zwierzę jest przewodnikiem, zatrzymywało się, zawsze, kiedy oddzielał ich dystans uznany za zbyt rozległy. Wreszcie, zastygło już ostatecznie. Korytarz dobiegał końca. Sen zaczął dobiegać końca. Ślepy zaułek. Zwierzę zaczyna się zmieniać. Jest… Obudził się, ciężko dysząc, krztusząc się niczym w napadzie nieokreślonej choroby. Odgarnął natychmiast pościel i usiadł na skraju łóżka. Za oknem noc panowała bezwzględną głębią granatu; w ciemności jedynie iskrzyły się jej srebrnego koloru ślepia łączące się w konstelacje gwiazd. To był sen - tylko sen - tylko. Westchnął cicho, próbując się uspokoić, przeczucie pomimo tego nie gasło - wręcz przeciwnie narastało z szybkością bolesnej, rozlewającej się opuchlizny. Pomimo wolności studenta, tkwił nadal pośród Hogwartu - ojciec oznajmił dosadnie że musi sam zapracować na opłacenie mieszkania, stąd bezustannie gromadził, knut po kolejnym knucie kwotę na wymarzony wynajem. Świadomy że ryzykuje szlabanem, co zresztą w jego przypadku nie było żadną nowością wysłuchał swej intuicji. Wstał, w miarę dyskretnie wysunął się z dormitorium, jedynie zarzucił niedbale skażoną wymięciem bluzę. Ruszył przed siebie - na wyższe piętra - nie wiedział dokładnie dokąd.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Czemu spać nie możesz? Bo zimno. Tyle lat w tym samym szkolnym łóżku, a jednak objęcia tej pościeli w miejscu tak bezpiecznym jak szkolne dormitorium pozostawały zimne, obce, wciąż tęskniła do domu gdzie do snu kołysała ją z wolna rytmiczna kompozycja wiatru pogwizdującego zaczepnie w wybitych witrażach okiennic takt w takt z kapiącą sufitowymi dziurami wodą. Dormitoria były przytulne, niewielkie, pościel była zawsze czysta i zawsze miękka, sen choć kwitł w obietnicach spokoju i regeneracji nie nadchodził. Nie zimą. Szczególnie nigdy zimą... Dlaczego błąkasz się po korytarzach? Noc jest przecież zawsze pełna strachów. Ale ona przecież w te strachy wszystkie tak naiwnie wierzy, te ghule wszystkie tak swobodnie chwyta w ramiona, wszelkim potwornościom z radością i ochotą uchylając bramy własnego serca. Czy to dlatego? W gęstą ciemność z taką ochotą, zanurzyć się choćby na chwilę, rękę do niej wyciągnąć, w ten mrok, którego imieniem jest przecież wieczna samotność. Jak bezsenna sowa, wielkooka wróżka Hufflepuffu, nocne spacery to nie miejsce dla niej, a jednak była obecna, a jednak wydawała się aż boleśnie na miejscu. Wychylając się nieroztropnie zza zakrętu wypadła wprost na tę ścianę, zaraz, ale ściany przecież się nie poruszają, więc jak? Ręce, choć niezdarne jak pisklęcia łapy, chwyciły się tej kamizelki kurczowo niby tonący z przestrachem odżegnujący się przed losem, by nie wpaść w nieskończoną czarność morskiej toni szkolnego dywanu. Podniosła wzrok na jego twarz, profil, który w półmroku przypominał bardziej marmurową rzeźbę ożywioną lekkomyślnie rzuconym zaklęciem niż człowieka z krwi i kości, takiego przecież samego bezsennego co ona sama. Zadrżała, chłód wieczora wślizgnął się pod cienki materiał piżamy w skaczące beztrosko hipopotamy, chłód, który dogonił ją z tych pieleszy porzuconych w puchońskim dormitorium, chłód, który zawsze doganiał, kiedy tylko się zatrzymała. Ale czy dlatego drżała? Czy z powodu tego zmęczenia śmiertelnego ciągnącego się sinym łukiem pod jego dolnymi powiekami, czegoś na tej twarzy jakby dostrzegł w ciasno splatanych ściegach rzeczywistości coś, czego człowiek dostrzegać nie powinien, nie chce, nie lubi. - Dy.. ke... mmnn.. - świetnie, jeszcze lepiej powinna z nim tym językiem swoim zmyślonym w dyskusje się wdawać. Z pewnością dojdą do porozumienia, ciekawe tylko, czy nim wzejdzie słońce- Virgil. - powiedziała cicho i choć chciała uciec wzrokiem, to jednak nie wiedziała dokąd i po co, skoro jego spojrzenie kryło tak wiele historii, a ona tak bardzo chciała znać je wszystkie. Chciała zapytać, dlaczego się błąkał, ale musiałaby wtedy powiedzieć o swoich powodach, a przecież, no przecież nie znała swoich wcale. Tak wyszło. Tak wyszło, Virgil.
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Ciemność wypacza zmysły; włócząc się, rozlewając doszczętnie swe cielsko, prężąc się w okolicznych cieniach wygasza straże percepcji. Wszystko - staje się mdłe, wszystko staje się niczym, jest tylko czerń, gęsta czerń, niemrawo kreślone kształty które wyławia się z trudem przez rozszerzone do granic, żarłoczne przestrzenie źrenic. Jej obojętność - jej gęsta, zgaszona kurtyna powinna sprawiać, że również nie będzie nic czuć. A jednak czuje. Jasna cholera. Czuje. Czuje zbyt wiele, z tłukącym się pod żebrami, pędzącym zawzięcie sercem, z tętnieniem dudniącym w skroniach, z kakofonicznym szumem drażniącym bez przerwy uszy. Z wizją, jeszcze tlącą się w jego przebłyskach synaps, której nie zapomina, którą rozważa, rozbija na pojedyncze cząsteczki łudząc się że zrozumie ukryty w niej, cały przekaz. Szept intuicji ponownie przejawia bezbłędność - całość rozgrywa się prędko, przemyka w ułamkach sekund, pomiędzy jednym a drugim bezmyślnym odruchem mrugnięcia. Zderzenie sprawia że mięśnie nagle sztywnieją; sprawia że wszystko staje się jasne, zbyt jasne, tembr dziewczęcego głosu wpisuje się zgodnie w senny scenariusz przestrogi, zyskuje imię, nazwisko, którego tak rozpaczliwie szukał. Nie wie jednak, co jej powinien przekazać; wie tylko, że teraz nie może jej stracić, nie może jej zgubić - musi powiedzieć cokolwiek, musi ją ostrzec, musi… Chaos pałęta się w głowie i skacze w tańcu zniszczenia. Zaciska w milczeniu usta, w wąską linię prześladujących ich dwoje niedopowiedzeń. Napięcie, ciążące pomiędzy nimi jest beznadziejne, nieznośne, nie może już go wytrzymać. Nie może milczeć, choć nie wie również, które pozyskać słowa. - Cein - wygłasza najpierw półszeptem, nieco nieśmiało jakby otrząsał się z nieznanego letargu, jakby niepewny był, czy rzeczywiście powtarza właściwe imię, którym zazwyczaj zwykły ją pieszczotliwie obdarzać osoby z jej otoczenia. - Mamy przesrane - dodał nagle, pod paraliżem lęku, nie będąc w stanie jej bezpośrednio spytać co robi o takiej porze w tak niewłaściwym miejscu.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Trzeszczenie kurzu na odległych parapetach było głośniejsze niż jej praktycznie nieobecny oddech. Wpatrywała się z uwagą jego twarzy, szukając na niej odpowiedzi na niezadane przez żadne z nich pytania. Dlaczego tu jesteś Virgil, czy tak jak ja uciekasz? Każdy z nas ucieka, dokąd, tylko dokąd, bo dlaczego to wielka tajemnica. Ramiona zadrżały jej bezwarunkowo, kiedy melodia jego głosu wślizgnęła się, gadzi język ślizgona, łaskocząc w uchu gdzieś do środka głowy, zaplatając swój gładki urok pomiędzy jej suchymi i spragnionymi wilgoci uwagi zwojami. Jasne i cienkie niby bibułka powieki opadły w przestrachu, gotowa była na karę, spodziewała się przecież śmiechu, to nie pierwszy raz, nie ostatni pewnie, raz urodzony ofiarą na zawsze pozostajesz ofiarą. Kurczowo trzymając się połów kamizelki wpatrywała się w milczeniu w jego mostek jakby dopatrując się pod nim bijącego serca, dla uspokojenia własnego, chcąc wiedzieć, że jest tam i bije i tak samo jak jej własne drży przed tą otaczającą ich ciemnością. Bo noc przecież, Virgil, a my tu tacy... sami. - Prze... - podniosła wzrok z trzaskiem rozchylając powieki, a płuca zadrżały od gwałtownego wdechu, zatrzymanego w piersi jak królik w światłach samochodowych lamp- Dlaczego? - tak głupie pytanie, bo przecież to oczywiste, bo się szlajają po szkolnych korytarzach nocą, a jednak przestrach z którym te słowa uleciały spomiędzy jego bladych warg wzbudziły w niej wątpliwość. Dlaczego,Virgil? ...jakby wcale nie mówił o szkole, jakby wcale nie mówił o nocnych eskapadach tylko o życiu samym w sobie. Mamy przesrane bo jesteśmy, bo istniejemy w tym miejscu i przestrzeni kontinuum nieprzerwanym. Gdybyśmy byli kiedy indziej, gdzieś indziej, nie mielibyśmy przesrane, wiedziałbyś o tym prawda? Tylko czy jej powiesz...