Pomieszczenie nieduże, kameralne. Posiada bardzo wysokie okna, dobrze oświetlone. Nie brakuje tu dwóch donic z roślinami, wielu lamp oliwnych i paru garści świetlików krążących wokół.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Z powodu problemu ze wzmożonymi klątwami grafik przyjęć działu psychiatrii był wypełniony aż po brzegi. Każdy pracujący tu magiopsychiatra nie mógł narzekać na brak pracy. Niekiedy żadne z nich nie miało chwili na przerwę. Od rana do siedemnastej miała pacjentów. Między nimi znajdowała raptem piętnaście minut, aby ochłonąć, zdystansować się i przygotować. Kiedy wychodził ostatni to zostawała po godzinach, aby nadrobić dokumentację. Przez nawał pracy nie była w stanie na bieżąco jej uzupełniać, a było tego od groma. Kiedy teoretycznie powinna być już w domu, to robiła obchód po stałych bywalcach Magiopsychiatrii, którzy wymagali wsparcia farmakologicznego. Nie miała serca zostawiać wszystkiego na głowach pielęgniarek. W pewnym momencie po prostu przysnęła w swoim gabinecie, co było bardzo, ale to bardzo niemile widziane w jej fachu. Niestety, ale nie było innej możliwości. Nad ranem wypiła sporą ilość kawy i z pomocą zaprzyjaźnionej pielęgniarki dosyć szybko się ogarnęła - dzięki magii możliwe było wszystko. Podładowała się energią na tyle, aby przyjąć kolejną piątkę pacjentów jednego dnia. O godzinie osiemnastej nie przypominała już samej siebie sprzed dwóch dni. Cudze problemy huczały w jej głowie. Dzisiaj zamierzała wrócić jednak do Doliny Godryka by o siódmej rano ponownie stawić się w miejscu pracy. Pracowała zbyt krótko w tym szpitalu aby ubiegać się o dzień wolny czy o przejęcie chociażby dwóch pacjentów przez równie zarobionych kolegów po fachu. Na samym szczycie pliku arkuszy znajdował się wniosek o rozłożenie pacjentów do czterech dziennie, a nie pięciu - niekiedy sześciu. Nie wysyłała go jednak bowiem jeszcze wahała się czy nie zostanie to źle odebrane przez ordynatora. Tak więc wybiła godzina osiemnasta piętnaście, a Samantha Carter zamiast wyjść z gabinetu i wrócić do domu to jeszcze dokańczała wypełnianie podsumowania terapii dwóch ostatnich pacjentów. Pieczątka szła w ruch, kilka podpisów, szelest pergaminów... a na parapecie ustawione były cztery puste kubki po czarnej kawie. Na jej twarzy widoczne było zmęczenie, ale nie tylko fizyczne lecz i psychiczne. Nie wyobrażała sobie zostawiać tych wszystkich ludzi samych ze sobą kiedy tak cierpieli po serii uciążliwych klątw. Z drugiej strony musiała myśleć o sobie, ale skoro Alexa i tak nie ma nigdy w domu to mogła pozwolić sobie na kilka nadgodzin, aby od poniedziałku zacząć pracę z czystą kartą, bez zaległości. Oparła policzek o brzeg dłoni i zamknęła oczy. Tylko te formularze i wróci do domu. Musi jeszcze zebrać się na pełnię odwagi i złożyć wniosek o tymczasowe zmniejszenie limitu pacjentów na jeden dzień. Nie ukrywała, że było jej ciężko skoro regularnie teleportowała się pod bramę Hogwartu, aby udzielać tam konsultacji nieletnim uczniom. Wyprostowała się kiedy do gabinetu weszła młoda stażystka. - Miałam za moment kończyć, Susan... czy ta konsultacja jest naprawdę pilna? Nie może ktoś inny przejąć tego pacjenta? - zapytała młodą dziewczynę, która zawstydzona zaprzeczyła i podała jej kartę. Wszyscy inni magiopsychiatrzy już dawno byli w domach. Stłumiła jęk i pokiwała głową choć nie miała siły. Chociaż zerknie z czym ktoś do niej przychodzi... a gdy zobaczyła nazwisko Voralberga to aż zaklęła pod nosem. - Jak ja mu dam zaraz konsultację to się nie pozbiera... - podniosła się zza biurka i wtedy do gabinetu wszedł Alexander we własnej osobie. Zatrzymała się, a na jej twarzy namalowało się niemałe zaskoczenie. Uniosła wysoko brwi na widok Alexa. - Wiesz, że wynaleziono zaklęcie patronusa jakieś dwieście lat temu? - rzuciła na powitanie, a wzrok miała zaiste bardzo pytający. - Co to ma być? Co tu robisz?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Mówiąc szczerze sądził, że owe przyspieszenie będzie przyspieszeniem faktycznym, a nie jedynie poprawieniem tego czasu o zaledwie dziesięć, może dwadzieścia minut. Dwadzieścia minut musiał jednak wypełniać przepustkę i drugie dwadzieścia czekać na resztę formalności, co dawało łącznie czterdzieści. Czterdzieści minut na to, aby iść na górę. Być może w innych okolicznościach zrozumiałby postępowanie szpitala, ale teraz absolutnie nie. Co prawda nieco uspokoił go fakt, że faktycznie Sam tu jest, żyje i prawdopodobnie ma się dobrze, skoro przyjmuje pacjentów, niemniej irytował go fakt, że się przepracowywała. On to chociaż w Hogwarcie miał miejsce, gdzie mógł w spokoju odpocząć, a ona? Od dwóch dni nieprzerwanie pracuje i śpi gdzie? Na twardej kozetce dla pacjentów? Ostatecznie podziękował recepcjonistce i uraczył ją kolejnym, nieco szczerszym uśmiechem, bardzo zadowolony z faktu że może iść na górę, choć iść to zbyt mało powiedziane, kiedy dosłownie biegł tam co trzy stopnie w poszukiwaniu gabinetu Carter. Jeżeli chodziło o oddział psychiatryczny, to chyba znajdował się na samej górze, co nie ułatwiało mu sprawy, ale brnął dzielnie, doszukując się ostatecznie gabinetu, do którego nawet nie pukał, a dosłownie wparował jak oparzony, od razu zastając Sam w pozycji (ledwo) stojącej przed swoim biurkiem. Najwyraźniej zdążyła się już zapoznać z tym, kto ją za chwilę odwiedzi. To, że spiorunował ją wzrokiem było mało powiedziane. Wyglądała strasznie. - Patronusy i wyjce są passe, Ciebie wolę za nierozwagę opieprzać osobiście. – rzucił lodowato i zamknął za sobą drzwi, wciąż w ręce trzymając plakietkę i czując jak jej zapięcie wpija mu się w dłoń od zaciskiwania na niej palców. – Możesz mi powiedzieć, co tu robisz? – oczywiście był to skrót myślowy od „dlaczego się przepracowujesz i absolutnie o siebie nie dbasz, mimo że o to samo suszysz mi głowę”. Sam nie wiedział kto tu teraz był hipokrytą, on czy ona. Nie zbliżał się, wciąż wpatrując się w nią i doszukując się nowych szczegółów jej zmęczenia, które irytowały go jeszcze bardziej. Nie przywitał się ani werbalnie, ani machinalnie, nie. W żaden sposób. Odkąd tu wszedł i ją zobaczył był jeszcze bardziej wkurzony. - Nie obchodzi mnie czy masz jeszcze jakichś pacjentów, idziemy do domu, musisz odpocząć. – syknął i rozejrzał się, jakby szukał jakichkolwiek dowodów na to, że ktokolwiek miałby tu przyjść. Wtedy odprawi go z kwitkiem, nawet jeśli miałby to być sam ordynator tego oddziału. Jakby tu zemdlała albo stałoby się jej coś gorszego, to rozniósł by ten szpital i musieliby go na tym oddziale zamknąć. – Mam to wyperswadować Twojemu przełożonemu? – był w stanie to zrobić, ba! Nawet już zaczął odwracać się w kierunku drzwi, a nie sądził aby miała na tyle sił fizycznych aby go zatrzymać.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Spiorunowanie wzrokiem nieco ją rozbudziło choć sam fakt obecności Alexa w jej gabinecie był tutaj wysoce niepodobny. Swoimi gabarytami wypełniał to pomieszczenie całym sobą i sprawiał, że momentalnie czuła się niemal jak w domu. Przybiegł tu - wściekły - ale stał naprzeciw, zimny jak lód, spięty i gotów chyba roznieść wszystko wokół. Nie pierwszy raz widziała tę złość i dzięki temu zrozumiała jedną zasadniczą rzecz: Alex postanowił wrócić do domu wtedy kiedy ona wzięła sobie nadgodziny. Nie rozumiała jego złości, ale widać było już z daleka jak go nosi. - Pytasz się, w miejscu mojego pracy, co ja tu robię? - odparła pytaniem na pytanie i odłożyła spokojnie jego kartę pacjenta. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Powinna wiedzieć, że jest zdolny do szaleństwa kiedy coś sobie zakoduje w myślach. Zamknęła kałamarz i odsunęła na bok. Nim się zorientowała to podeszła w stronę Alexa. Jego chłód i napięta postawa nie odstraszały jej, a dawały jej sygnał, aby być bliżej bardziej niż kiedykolwiek. Nie lubiła kiedy cokolwiek mu dolegało. Stukot obcasów odprowadził ją do pół metra przed jego oblicze. Zamiast kajać się tutaj i usprawiedliwiać, wyciągnęła ręce i oplotła je wokół jego żeber, przytulając przy tym policzek na wysokości jego mostka, niedaleko serca. Westchnęła ze zmęczeniem. - Niech zgadnę... wróciłeś do domu, a mnie nie było. Teraz już wiesz co to za uczucie, które mi towarzyszyło od miesiąca. - wytknęła mu i dopiero po chwili oderwała się na pół kroku i podniosła głowę, aby odnaleźć w jasnych oczach więcej złości i tej świadomości własnej hipokryzji. Nie uśmiechała się ale też nie podnosiła głosu - nie miała na to siły. Dopiero dotykając Alexa uzmysłowiła sobie jak ją bardzo rwą mięśnie, głównie karku i ramion. Piasek pod oczami był już nie do zlikwidowania przez kofeinę. Ta ciężkość umysłu... dopóki go nie zobaczyła to nie zdawała sobie sprawy z rozmiaru swojego zmęczenia. - Nie możesz awanturować się ordynatorowi bo to dopiero mój trzeci miesiąc pracy. Dokończę parę podpisów, pieczątek i będziemy mogli wrócić do domu. Czy może chcesz koniecznie tę konsultację? - oparła chłodne dłonie na wysokości jego przedramion, niedaleko nadgarstków. Przy zapytaniu po jej ustach przemknął lekki uśmiech. Złościł się, ona na niego, martwił się o nią, a ona wytknęła mu hipokryzję. Mimo tego nie mogła trzymać się narzuconego przez niego dystansu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
W gabinecie iskrzyło i to bynajmniej nie w tym dobrym sensie. Miał wrażenie, że za chwilę stąd wyjdzie, trzaśnie drzwiami i pójdzie sobie stąd bez niej. Oczywiście po jakimś krótkim czasie by wrócił, ale potrzebował się opanować, bo miał poczucie przechodzącego go jednocześnie zirytowania, gniewu, niechęci do przebywania w Mungu, ale też troski i smutku nad stanem Sam. Miał wrażenie, że to jego wina. Skoro tak długo nie wracał do domu to również postanowiła się rzucić w wir pracy i nie tyle co odpłacić mu pięknym za nadobne, co po prostu nie chcieć siedzieć tam samą. Pomijając oczywiście Abla, który rzucił się na miskę z jedzeniem jakby nie jadł od półtora dnia, co nie mijało się z prawdą. - Nie, pytam się co robisz tu tak długo, że nie było Cię wczoraj, w nocy i jeszcze cały dzień dzisiaj. - nadal jego głos nie był najprzyjemniejszy, co więcej zdawał się unosić coraz bardziej choć nie na tyle, aby było cokolwiek słychać za drzwiami gabinetu psychiatrycznego, które same w sobie miały trzymać tajemnice pacjentów za kluczem. Czujnie obserwował jak zbliża się do niego, jak zwykle, kiedy chciała go uspokoić albo po prostu była tak zmęczona, że była to tego kolejny dowód – nie myślała racjonalnie. Oddychał ciężko, ale nie odsunął się, kiedy się przytuliła. No cholera jedna mała, nie potrafił jej odtrącić i się na nią gniewać, szczególnie teraz kiedy wyglądała tak, jak wyglądała. - Przynajmniej wiedziałaś gdzie jestem i miałem gdzie wygodnie spać. – zerknął ponad nią i zerknął na kozetkę i chwalmy Merlina, że nie wiedział że spała na tym krześle. Oparł podbródek na jej włosach i westchnął mocno, wypuszczając przynajmniej część gniewu razem z powietrzem. Przyciągnął ją do siebie i przytulił, czując jak powoli leci mu w rękach. - Trudno. Jesteś dobrym psychiatrą, znajdziesz inną pracę. – mruknął i spojrzał na nią ponownie, kiedy się odsunęła. – Masz dziesięć minut, a później Cię stąd wyniosę bez cienia skrupułu. – dodał i pozwolił jej w razie czego odejść z powrotem do biurka, choć nie odstępował jej, dopóki bezpiecznie nie usiadła, a sam stanął przy oknie i zerknął przez nie. – Wystarczy że już mnie prywatnie konsultujesz wbrew mojej woli. – powstrzymał się, naprawdę, naprawdę mocno, aby się nie uśmiechnąć, bo wspomnienie o faktycznej poradzie lekarskiej go rozbawiła. Przecież nie po to tu przyszedł i nie miał zamiaru tak łatwo poddać się w gniewie na nią. Co to to nie, nie tym razem.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Alexander wyglądał jakby miał ochotę stąd wyjść, krzyknąć, rzucić Bombardą… a Samantha wiedziała, że tego nie zrobi. Potrafiła uspokoić jego gniew. Widziała, że poniekąd jest on słuszny, ale nie czuła się jakoś specjalnie winna. Ot, czuł to, co ona przez ostatni miesiąc. Kochała go, co nie znaczy, że pójdzie mu na rękę we wszystkich kwestiach i ustąpi. Musi się nauczyć na nowo z nią żyć z, a to wiązało się z ponownym ustaleniem priorytetów oraz uwzględnieniu jej w nich. Próżno więc było szukać w jej jasnych oczach skruchy. Uśmiechnęła się lekko pod nosem kiedy odwzajemnił przytulenie. To pierwszy znak, że ten gniew opada. - Przez klątwy cała magiopsychiatria ma wypełniony po brzegi grafik. Codziennie mam po pięciu pacjentów, a jedna sesja trwa od półtorej do dwóch godzin. Czasami trafi się szósty pacjent, awaryjnie. Oni tutaj toną, Alex. Braki w kadrze to niedopowiedzenie. - oparła pośladki o swoje biurko i sięgnęła po jeden plik dokumentów gdzie musiała dostawić jeszcze trzy pieczątki i własny podpis - co też zrobiła. - Skoro i tak cię nie było w domu to wzięłam nadgodziny i jakoś niechcący przeszło to w nockę.- zerknęła przelotnie na jego twarz. Nie musiała na niego patrzeć aby potrafić wyobrazić sobie jego minę. Znała jego mimikę całkiem dobrze, a planowała poznać na wylot, na nowo. Westchnęła, bo kto jak kto, ale ten tutaj czarodziej nie miałby najmniejszego problemu ze znalezieniem kogoś bliskiego. Gdzież miałaby indziej być niż tu? Jeśli poruszy ten temat to mogliby się posprzeczać. Warto spróbować pominąć ten element spotkania bo cóż… liczyła na wieczorne rozmasowanie ramion. - Alex, kochanie, w dziesięć minut nie zamknę dwóch teczek. Usiądź i nie martw się tak. Myślisz, że nocna drzemka na krześle to dla mnie pierwszyzna? - i w tym momencie nieco się wkopała choć nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy. Obciążony umysł nie myślał tak sprawnie jak w chwili gdyby była wyspana i pełna energii. Usiadła z powrotem za biurkiem i podjęła się próby dokończenia formalności. Przez Alexa zgubiła wątek i musiała przejrzeć arkusze od początku, aby przypomnieć sobie co już zostało dołączone, a co jeszcze trzeba uzupełnić. - Przyznaj, lubisz te nasze prywatne konsultacje.- zagadnęła nie podnosząc wzroku znad pergaminów. Jeden policzek miała uniesiony w powstrzymywanym uśmiechu. Straciła motywację do nadrobienia dokumentacji skoro znów zaczęło ją ciągnąć do Alexa niczym magnes. - Ostatnio nie wyglądałeś jakbyś konsultował się ze mną wbrew woli. - skoro on ją rozpraszał to ona będzie go dekoncentrować słowami i utrudniać podsycanie gniewu. Zaciskała usta by się nie śmiać. Kochała go, tak czy siak. Mimo wszystko próbowała zmusić umysł do dokończenia papierologi. Później pomyśli o Alexie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie cierpiał sytuacji, w której powinien być na nią zły, a najzwyczajniej w świecie nie potrafił się na nią gniewać. Miała tę cholerną przewagę, że ustawiała sobie Voralberga jak chciała, a on miał ochotę zrobić dla niej wszystko łącznie ze ściągnięciem gwiazdki z nieba. Być może właśnie dlatego teraz tak się martwił i okazywał to swoim gniewem. Tak przecież zwykle pokazywał strach, bo każdy się przecież boi, a Alexander prawdopodobnie poza dziwnymi magicznymi stworzeniami bał się utraty bliskich, a już na pewno jej mimo że zawitała w jego życiu na nowo dopiero kilka miesięcy. - A nie możesz wziąć ich do domu? Im szybciej stąd wyjdziemy tym lepiej. Swoją drogą mogliby zatrudnić więcej specjalistów, to dramat abyście musieli się przepracowywać. – wiedział, że robiła to z własnej woli, a mimo wszystko cholernie go to gryzło. Zgrzyt jego zębów było słychać w całym gabinecie, kiedy wydała swoją nieświadomą tajemnicę, że spała na krześle. – Jeszcze lepiej. – prychnął, oceniająco patrząc tym razem na krzesło, które choć wyglądało na wygodne to siedzenia, tak było zdecydowanie beznadziejne jeżeli chodziło o spanie. Patrzył przez okno na ciemne, powoli szykujące się już do zimy ulice. Trwał przy nim w ciszy, wsłuchując się w krzątanie się Samanthy przy dokumentach. Zerknął na nią kątem białych tęczówek i choć nie uśmiechał się, aby sprawiać pozory tak wewnątrz rozeszło się w nim przyjemne ciepło. - Zależy o jakich konsultacjach mówimy. – rzucił zdawkowo, znów przerzucając swój wzrok na zimną szybę i zaplatając ręce na piersi. Był niczym posąg. Nieco usadowiony w cieniu gabinetu, pilnujący gospodyni tego pomieszczenia przed najgorszymi niebezpieczeństwami, do których również zaliczał się pracoholizm. I choć znów na nią zerknął, tak na drugie stwierdzenie nie odezwał się ani słowem, bo wkopałby się jeszcze bardziej. Z drugiej strony ta wymowna cisza mówiła sama za siebie. Wolał jednak pozostać przy swojej wstrzemięźliwości co do tej wymiany zdań, bo wiedział jak się to skończy.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
- Nie chcę zabierać pracy do domu. W domu chcę po tym odpocząć. To bardzo obciąża psychicznie, nie potrzebuję tego oglądać jeszcze w miejscu, które mi się mile kojarzy. - odparła bez zająknięcia i przerwała, aby zanotować parę zdań, w tym swoją opinię. Dołączyła receptę, ale zanim wypisała ją to musiała upewnić się czy akurat ten lek ma odpowiedni skład tego konkretnego składnika, a z pomocą przyszła jej książka medyczna wyciągnięta zza gabloty. Z tego wszystkiego mrużyła już oczy, przekrwione od czytania w słabym świetle. - Nie ma chętnych, dlatego gdy wróciłam do Wielkiej Brytanii to przyjęli mnie bez wahania. - dopowiedziała jeszcze, ale faktycznie dokańczała pracę bo teraz miała większą motywację do wyjścia - ukochanego mężczyznę stojącego przy oknie niczym rzeźba młodego bóstwa od którego trudno oderwać oczy. Zorientowała się, że coś przeskrobała - najwyraźniej informacja o drzemaniu na krześle tylko go podjudziła ale póki nie rozwijał tematu to nie wchodziła w kłótnię. Naprawdę liczyła na ten wieczorny masaż, ale do tego czasu musi go jakoś rozluźnić. Kiedy dokańczała dokumentację to jeszcze parokrotnie przemieszczała się po gabinecie czemu towarzyszył stukot obcasów. W końcu wszystkie papiery wylądowały za gablotą, a ona stanęła obok Alexandra. Wsunęła dłoń pod jego ramię, niejako sugerując, aby je wyprostował bo chciała się do niego przytulić. - Konsultacje prywatne, udzielane jedynie w zaciszu własnego domu. Nie udawaj, że nie wiesz o jakie chodzi. - oparła policzek o jego ciepłe ramię i tak, opierała o niego połowę ciężaru swojego ciała. - Będziesz bronić się tak przed uśmiechaniem i flirtowaniem z własną kobietą? - zapytała, przenosząc dłoń na wysokość jego mostka i gładząc lekko jego koszulę. - Zachęć mnie do powrotu do domu. - czuła, że testuje jego cierpliwość ale cóż, taka już była. Wymuszała na nim więcej ekspresji i wylewności.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
- Właśnie, powinnaś odpoczywać. – całkowicie wyrwał zdanie z kontekstu, zerkając na nią, choć ona nie patrzyła na niego. No zaraz go coś trafi. – Jesteś uzdrowicielem, nie chcę cię pouczać ale chyba lepiej jeśli będziesz miała trzeźwy umysł dbając o głowy innych. – i nie przepisała zabójczego środka pacjentowi uczulonemu na dany składnik. Obserwował ją w ciszy kiedy zmierzała to w jedną, to w drugą stronę i absolutnie nie skwitował jej podsumowania o przyjęciu. Nie ma chętnych… to niech ich znajdą. Albo nauczą. Albo zaczną lepiej płacić, to być może wtedy się znajdą. Swoją drogą był pełen podziwu, że potrafiła jeszcze na tych obcasach chodzić w miarę prosto. - Pamięć mi dzisiaj szwankuje. – mruknął, rozluźniając splecione ręce i pozwalając jej na przytulenie się. No nie miał serca jej odmówić, szczególnie, że jej stan wołał o pomstę do nieba. Swobodnie utrzymywał jej ciężar – była dość lekka. – Owszem. – był wredny i lubił się droczyć i to właśnie teraz robił, choć po prawdzie starał się nadal opanowywać swoją złość. Zachęć mnie do powrotu do domu.. - Ok. – wypalił, nagle podnosząc ją z ziemi i łapiąc na ręce. – Mówiłem że Cię stąd wyniosę, chyba nie sądzisz że żartowałem. – dodał naprędce, zupełnie jakby przypominając jej, że dotrzymywał obietnic. Zawsze. Przywołał do siebie jej rzeczy i wyszedł z gabinetu, i absolutnie nic sobie nie robiąc zszedł z nią na rękach na dół, mijając recepcję. – Pani Carter już dzisiaj nie przyjmuje. – mruknął do recepcjonistki i puścił jej oko. Miał wrażenie, że zachowywał się jak niesforny nastolatek (bo kto normalny wynosił lekarza ze szpitala), ale tak na niego działała. Kiedy tylko bariera antyteleportacyjna ich nie ograniczała, pstryknął przed wejściem i zniknęli z tego cholernego szpitala. [zt]