Osoby: Padme, @Lysander s. zakrzewski Miejsce rozgrywki: Las Vegas Rok rozgrywki: Początek lutego, teraźniejszy Okoliczności: Spontaniczne walentynki z równie spontanicznym przebiegiem wydarzeń
Spontaniczność była nieodłącznym elementem ich relacji a od dłuższego czasu związku, który wreszcie zaczynał nabierać barw, kształtu i sensu. Walentynkowy pomysł spędzenia kilku dni w Vegas spadł na nią jak grom z jasnego nieba, jednak nie musiała zastanawiać się nad podjęciem decyzji. Przyzwyczajona do szybkiego pakowania się przed nieplanowaną podróżą, już wiedziała co powinna zabrać i do kogo zwrócić się z prośbą o przypilnowanie kota. Zbierając więc w niespełna dziesięć minut wszystkie potrzebne rzeczy, poczekała na Lysandra a potem wraz z nim przeniosła się do miejsca, o którym słyszała tylko z opowieści. Nie ukrywała podekscytowania, lecz natłok ludzi, neonów i dźwięków, specyfiki zupełnie innego kontynentu, w tak dużym mieście sprawiał jej pewien problem. Przeważnie na wycieczki wybierali inne okolice; ciepłą Hiszpanię, tętniące życiem – innym niż tu – Indie, czy stonowaną Szwecję, którą wspominała z wypełniającym serce ciepłem. Być może dlatego, że była pierwszą, która miała okazję poznać rodzinny kraj Lysandra oraz jego rodzinę. Z perspektywy czasu cieszyła się na ich rozłąkę z początku zeszłego roku i nienawiść, którą wobec siebie wtedy żywili, bo w ostatecznym efekcie przyniosła nic innego jak potwierdzenie, że ich uczucia były prawdziwe i silne. Od tamtej pory zresztą uspokoiła się, nabrała wiary w siebie i wiele rzeczy powoli prostowała dzięki Zakrzewskiemu, który widocznie rzeczywiście wziął do siebie prośbę o pomoc. Niemą, bo dalej nie potrafiła wprost opowiadać o swoich problemach i tym bardziej zawracać nimi głowy drugiej osobie, ale w głębi duszy czuła ulgę, że nie była z tym sama. To sprawiało, że kochała go z każdym dniem mocniej – choć czasami chciała go zabić. Pierwsze dwa dni pobytu w Vegas spędzili na zwiedzaniu, trzeciego zaś wreszcie wybrali się do jednego z mniejszych kasyn. Nie wiedząc czego za bardzo się spodziewać ani jak się ubrać, postawiła na czarną klasyczną sukienkę z dekoltem w kształt litery V i sztuczne futro, którego nie miała okazji zbyt często zakładać spędzając zdecydowanie zbyt dużo czasu na kuchni, i być może to okazało się kluczem do sukcesu, czyli wejścia do środka; widziała przecież jak dużą selekcję robiono na początku. Nie było słów, którymi mogłaby opisać wnętrze kasyna i ludzi, których tam napotkała. Większość z nich była charakterystyczna; większość stanowili mężczyźni w towarzystwie pięknych kobiet przynoszących im szczęście w kolejnych rundach odgrywanych gier – i ona z tej roli również nie zamierzała wychodzić, aż do momentu, w którym Zakrzewski nie zachęcił jej do spróbowania. Nie kryła zdziwienia kiedy postawienie na konkretne cyfry – dla niej znaczącej – przyniosło wygraną, a w następnej kolejności wygrana przyniosła królewską kolację wraz z drogim alkoholem, który znacznie zaburzył trzeźwość zmysłów. Gdy po wszystkim szli szeroką aleją nigdy niezasypiającej metropolii, nie śpiesząc się i paląc papierosa, wreszcie z nadmiaru emocji musiała usiąść. Nim jednak zdołała odwrócić się w stronę Lysandra, który zniknął gdzieś za jej plecami chwilę wcześniej, napotkała przed swoim nosem małe plastikowe opakowanie.
Zawsze byłem typem podróżnika, a spontaniczność należała do moich najbardziej charakterystycznych cech. Choć nie chciałem żyć jak mój ojciec, niemal niczym nomad, to lubiłem raz na jakiś czas wyjść z ramy statecznego Lysandra-aurora i być Lysandrem-spontanicznym-gówniarzem. Bycie z Padme (a przy okazji fakt, że przynajmniej ostatnio nie uciekało) idealnie zgrywało się z taką spontanicznością - dziewczyna dość dobrze znosiła moje wybryki i chyba nawet cieszyła się, że raz na jakiś czas wyskakiwałem z propozycją eksploracji jakiegoś miejsca. Oczywiście miałem świadomość, że wycieczka do Vegas to znacznie przyjemniejsza powinność niż wizyta u babci w Szwecji, dlatego nie zamierzałem jej uprzedzać dużo wcześniej. Wyglądało jednak na to, że lubi moje niespodzianki. Cieszyłem się, że wróciła i że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tym razem zamierzała zostać przy mnie choć chwilę dłużej. Czerpałem radość z każdego dnia kiedy mieliśmy się zobaczyć nie mogąc pojąć jak to możliwe, że jeszcze niedawno nie chciałem jej widzieć. Wyjazd do Vegas cieszył mnie tym bardziej, że w przeciwieństwie do większości miejsc, w które ją zabierałem, tego nie znałem aż tak dobrze - byłem tu bardzo krótko, więc tym razem nie pełniłem funkcji przewodnika, ale eksplorowałem okolicę razem z ukochaną, w stu procentach ciesząc się z atrakcji. Po dwóch dniach zwiedzania wystroiliśmy się i ruszyliśmy w miasto, by skorzystać z tego z czego to miasto słynęło. Musiałem przyznać, że mimo garnituru i moich wilowych mocy przy tej dziewczynie definitywnie bladłem. Na pieprzone gacie Merlina, wyglądała tak cudownie, że z trudem byłem w stanie funkcjonować. Miałem poczucie, że każdy mi jej zazdrości. Czarodziejskie kasyno odrobinę mnie zawiodło, więc tym razem zaproponowałem udanie się do mugolskiego. Muszę przyznać, że Padme dość dobrze wtapiała się w niemagiczny tłum, świetnie dając sobie radę z kolejnymi grami, co doprowadziło do zdobycia sporej sumy pieniędzy i jednej z najbardziej wykwintnych kolacji jakie kiedykolwiek jadłem. Tak się złożyło, że towarzyszący jej alkohol był równie zacny, a co za tym idzie wypicie dużej ilości okazało się zdecydowanie łatwiejsze niż można by było przypuszczać (a nie oszukujmy się, podpicie tak gigantycznego dziada jak ja było naprawdę wielkim wyzwaniem). Wracaliśmy do hotelu powolnym krokiem, tak zajebiście szczęśliwi. Przyglądałem się jej z czułością, gdy tak wypalała papierosa powoli podążając chodnikiem. Na moment usiadła, a wtedy ja dostrzegłem stary automat z zabawkami. Nie widziałem takiego od czasu dzieciństwa, kiedy za pięć szwedzkich koron (a po czarodziejskiej stronie - za sykla) kupowałem sobie tego typu durnostój. Z zaciekawieniem sięgnąłem po centy, aby wyciągnąć zabawkę. Jakieś było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, ze w kulce, która wypadła znajdował się plastikowy pierścionek - z różowym "kamyczkiem" w kształcie serduszka. Szczerze powiedziawszy, w moim odczuciu był on co najmniej obrzydliwy, ale moja podpita głowa uznała taką zdobycz za znak od losu. Nie zastanawiając się wcale poszedłem do Padme i z lekką nonszalancją uklęknąłem na jedno kolanko wyciągając w jej stronę plastikowe pudełko z tandetnym pierścionkiem. W tle nie leciała Amortentia West, nie było romantycznych światełek, ani niczego czym mógłbym wynagrodzić średnie okoliczności. Zostałem tylko ja i nieszczęsny skrawek plastiku. - Pads, nie miałabyś może chęci ohajtać się ze mną?- zapytałem, nawet nie zastanawiając się jak kurewsko absurdalnie to brzmi. Gratulacje Lysandrze Skarsgård-Zakrzewski, właśnie zafundowałeś swojej dziewczynie najgorsze oświadczyny ever.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Czarownica zmrużyła oczy w zupełnie naturalnym geście podejrzliwości, kiedy przytępionym od alkoholu, zmęczenia i nadmiaru emocji spojrzeniem przypatrywała się poczynaniom Lysandra. W pierwszym momencie w ogóle nie zrozumiała o co mu chodzi; przyzwyczajona raczej do tego, że oboje unikali wiążących zobowiązań, kroków milowych w kierunku rozwoju związku i przede wszystkim do faktu, że chłopak miał raczej humorystyczne podejście do wielu kwestii zaserwowała mu pełen dezaprobaty uśmiech. Widząc jednak po dłuższej chwili – a raczej goniąc galopujące jak stado buchorożców myśli a myśli wydarzeń – że były Gryfon dalej przed nią klęczał z niezbyt już tęgim wyrazem twarzy, niemal zadławiła się własną śliną. Jednocześnie z tym wyrzuciła niedopałek papierosa gdzieś za siebie i wyprostowała się jak struna, z nadzwyczaj głupim wyrazem twarzy patrząc to na niego, to na pierścionek z automatu, który w swoim okropieństwie posiadał coś miłego. – Czy ty mi się oświadczasz? – wyrzuciła z siebie, gdy tylko pozbierała słowa w całość, choć te nie należały zapewne do tych, których się spodziewał. Właściwie, nie wiedziała jakich słów mógł się spodziewać, bo i nigdy nie zastanawiała się co zrobi kiedy ktoś postanowi się jej oświadczyć. Nie posiadając w sobie naturalnego kobiecego toku myślenia, w którym prędzej czy później zastanawiała się co by było gdyby, myśl o jakichkolwiek zaręczynach czy ślubie spychała hen głęboko w najdalsze zakamarki umysłu, czy też raczej żyła w głęboko zakorzenionym przekonaniu, że z kimś takim jak ona nikt nie wytrzyma nawet kilku dni, a co dopiero całego życia. Przeciągała i milczała, czekała, aż blondyn wybuchnie śmiechem – choć ten moment zaskakująco nie nadchodził. – Lys, nawet sobie kurwa nie żartuj – machnęła palcem wskazującym, czując jak wszystko wewnątrz, wszystkie flaki i narządy, wykręcają się w każdą możliwą stronę wiążąc się na wielki supeł lokujący się w podbrzuszu. Nim jeszcze zdołała wpaść w panikę, która tego wieczoru nawet nie zamierzała się chyba pokazać, ujęła dłoń chłopaka między swoje dwie. – Hajtnę się z tobą, ale wiedz, że będziesz tego żałować – uśmiechnęła się szeroko i nie dodając nic więcej nachyliła się w kierunku blondyna. Zamiast jednak trafić prosto w usta, wraz ze złączeniem ich warg zachwiała się niebezpiecznie i poleciała wprost na niego, a on na środek brudnego chodnika. W głębi duszy miała nadzieję, że auror nie poćwiczył gry aktorskiej i umiejętności kłamania; nie chciała pierwszej w życiu avady rzucić właśnie w niego.
- Na to wygląda - odparłem, już po sekundzie ogarniając, że nawet z moich pijackich ust brzmiało to co najmniej chujowo. Najwyraźniej nie tylko do mnie dotarła absurdalność tej sytuacji, bo również Padme wydawała się co najmniej skonfundowana, a chwilę później wyrzuciła z siebie przekleństwo i zarzut żartu. Wszystko wskazywało, że jest bardzo niezadowolona z tego porywu uczuć, więc zacząłem już przygotowywać się do błyskawicznej ucieczki, a potem zbunkrowania się gdzieś po drugiej stronie globu, gdy nagle zmieniła narracje. Wplecenie jedno zdanie groźby i zgody było równie niedorzeczne, co te całe żałosne oświadczyny, ale tak bardzo cieszyłem się, ze się zgodziła, że nie miałem już nic więcej do powiedzenia. Ochoczo wysunąłem się w jej stronę, by odwzajemnić pocałunek, lecz wtem oboje wylądowaliśmy na ziemi. Leżałem na brudnym chodniku, a na mnie moja dziewczyna. Wróć, moja NARZECZONA! Zaśmiałem się triumfalnie przyciskając ją do siebie. Nie zamierzałem jednak przejmować się brudnym garniturem, ani tym bardziej tracić czasu. Zakochanie i nadmierne pijaństwo sprawiły, że absolutnie zwariowałem. Ścisnąłem jeszcze na moment Pads, a następnie zacząłem się powoli podnosić. Już po chwili energicznie szedłem z nią na rękach, drąc niemiłosiernie mordę: - KURWA, ŻENIĘ SIĘ!
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Oświadczyny Zakrzewskiego były co najmniej sztampowe – patrząc na okoliczności w jakich się znajdowali – ale i oryginalne, bo nie podejrzewała, że którakolwiek koleżanka z jej roku dostanie pierścionek leżąc na ziemi w Vegas. Nie żałowała więc ani swojej odpowiedzi, ani tego, że blondyn nie zapanował nad sobą i dał ponieść się uczuciom, występując publicznie z tym pytaniem i paskudnym plastikowym pierścioneczkiem. I chociaż poczuła ulgę, szczęście i cały wachlarz uczuć, których wcześniej nie spotkała w całym swoim życiu – a w odczuwaniu sprzeczności, mieszanin emocji była mistrzynią – zdołała zdusić w zarodku nieznośny głosik podpowiadający, że jutrzejszego poranka będą tego żałować. Owinęła długie nogi wokół pasa Lysandra, ręce zaś wokół jego szyi i wtuliwszy się podbródkiem w zagłębienie między szyją a ramieniem, obserwowała mijane na ulicy osoby; ich gratulacje i wiwaty były jej całkowicie obojętne, gdy przez dłuższy moment walczyła z szalonym pomysłem wzięcia ślubu natychmiast. Po co mieli czekać? Z jej strony nie spodziewała się żadnych gości, w zasadzie nie zamierzała nawet wysyłać listownego powiadomienia ojcu, dzięki któremu niemal skończyła na oddziale dla obłąkanych. Podejrzewała jednak, że były Gryfon był na tyle zżyty z rodziną, że mógłby odmówić, ale... czy miała coś do stracenia w ogóle wysuwając podobną propozycję? – Lys? – zaczęła i odsunąwszy się nieco, przejęła spojrzenie jego niebieskich oczu – weźmy ślub teraz, jeśli jeszcze nie stchórzyłeś... drugi raz tak samo ładnie ubrani nie będziemy – i czując dziwny ucisk zniecierpliwienia w brzuchu, pochyliła się nad uchem narzeczonego – a moja nowa bielizna wprost nadaje się na noc poślubną – z figlarnym, wciąż jednak nieco pijackim, uśmiechem musnęła koniuszkiem nosa ucho blondyna, oczekując jego reakcji. Na tę długo czekać nie musiała, bo wyrastająca im na drodze kaplica, wprost prosiła się o zaglądnięcie do środka. W stereotypowym myśleniu o szybkich ślubach w Vegas sądziła, że utkną w kolejce; tymczasem nie było ani kolejki a do zamknięcia obiektu pozostało kilka minut – nie mieli więc zbyt wiele czasu na przemyślenie swojej decyzji na spokojnie. Choć Walijka w ogóle nie podejrzewała ich o jej zmianę. Gdy stanęła na prowizorycznym ołtarzu z całkiem ładnym bukiecikiem naturalnych kwiatów, przez moment pomyślała, że zdecydowanie bardziej preferowałaby wyjście za mąż na hiszpańskiej plaży, kiedy jednak ponownie popatrzyła na stojącego u jej boku mężczyznę, wiedziała, że miejsce nie było tak istotne. Była pewna tego, że go kocha i że jest całym – albo co najmniej częścią – jej światem, a tego gdzie miało zaprowadzić ich życie nikt nie mógł przewidzieć. Skoro wytrzymywał z nią do teraz, doprowadzał ją do ładu i nie uważał, że rzeczywiście jest toksycznym człowiekiem, może wreszcie los postanowił dać jej raz na zawsze święty spokój? Wysunęła drobną dłoń w jego stronę a kiedy splotła palce ich dłoni, uśmiechnęła się z czułością. – Spodziewam się chociaż normalnego pierścionka, co? – spytała żartobliwie, dla rozluźnienia atmosfery. Cała ceremonia nie trwała długo; kilka słów wstępu, wymyślone na poczekaniu przysięgi, które ostatecznie brzmiały dość zabawnie, pytanie z sakramentalnym tak i całus, a potem życzenia dla młodej pary z poświadczeniem na papierze, że ceremonia miała charakter wiążący, nie zabawowy. Wszystko to zeszło na drugi plan, kiedy niewiele myśląc po przekroczeniu progu budynku pociągnęła swojego już–męża z powrotem do hotelu.