C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Osoby: Valeria, @Loreen Fawley i @Dragos Fawley Miejsce rozgrywki: Bukareszt, Rumunia Rok rozgrywki: ostatni tydzień sierpnia 2002 Okoliczności: Ostatni tydzień wakacji przed trzecim rokiem nauki w Ardeal to nie tylko najwyższy czas na szkolne zakupy, ale też świetna okazja, żeby spotkać przyjaciół i nadrobić zaległości, zanim rozpocznie się rok szkolny.
O mało nie rozbiła sobie nosa o kocie łby, tak pędziła na miejsce, w którym umówiła się z przyjaciółmi. Była już spóźniona, bo babcia Vladyslava ciągała ją za sobą przez ostatnią godzinę, upierając się, że chce ją odprowadzić i upewnić się, że dotarła tam, gdzie dotrzeć miała. Najwyraźniej nie przyzwyczaiła się jeszcze do tego, że Valeria miała już trzynaście lat i była wystarczająco odpowiedzialna, żeby poruszać się samotnie po magicznych uliczkach Bukaresztu. Dopiero kiedy okazało się, że Negrescu nie uda się załatwić na czas wszystkich swoich pilnych spraw – kilka minut temu – w końcu dała za wygraną i pozwoliła wnuczce się odłączyć. Podeszwy znoszonych trampków ślizgały się na kamiennej drodze, ale Valeria nie zwalniała. Ludzie ustępowali jej drogi, żeby nie dać się stratować, oddech palił w przełyk, płuca paliły od wewnątrz, ale Albescu w pełnym sprincie pokonała ostatni zakręt. Rose i Dragos stali już pod menażerią, Valeria zauważyła ich z daleka. Zatrzymała się tuż za ich plecami. – Je- jestem! – wydyszała, łapiąc oddech. – Przepraszam z spóźnienie. Babcia. – Zamiast wdawać się w szczegóły, wywróciła oczami, a jej mina mówiła: Wiecie jak jest. Dorośli.
Od samiutkiego rana przebierała z nogi na nogę w uczuciu przepełnionym nieposkromioną niecierpliwością. Czuła się tak, jakby ktoś rzucił na otaczającą rzeczywistość zaklęcie spowalniające, a ona była jedyną osobą, której udało się wyrwać z zamulonych ramion. Denerwowała ją przeciągająca się litania mamy, która piąty raz recytowała spis rzeczy mających znaleźć się w szkolnym kufrze (uspokój się rose, przez ciebie zapomnę co mamy kupić), irytował Dragos, który co rusz segregował zebrane do tej pory numery miesięcznika dla smoczych świrów pasjonatów (zabierasz je do szkoły? daj spokój, jakbyś nie mógł zostawić ich w domu skoro przeczytałeś je już milion razy od deski do deski!), a do tego tato co rusz z rozbawieniem mierzwił jej włosy, co po początkowych donośnych protestach zaczęła kwitować obrażoną miną i zmarszczonym noskiem. Nic więc dziwnego, że kiedy w końcu ruszyli, odetchnęła ze szczerą ulgą. Przemierzali kolejne wąskie uliczki pełne gwaru i pałętających się pod nogami dzieci (na to narzekali głównie dorośli), a ona co rusz rozglądała się niespokojnie w poszukiwaniu buźki, za którą zdążyła się już niesamowicie stęsknić. - Och Draagos - marudziła uwieszona na jego ramieniu - nawet Val się dziś spóźnia! - wyraziła swoje zrozpaczenie i westchnęła teatralnie, zupełnie tak jak robiły to zasmucone zastaną sytuacją młode damy. Oglądali kolejną wystawkę prezentowaną za szklaną szybą (dragos, spójrz! jakby tak przymknąć oko to wygląda jak mały smokulec, co myślisz?) kiedy jej uszu dotarł nieco zdyszany, ale jakże przez Rose wytęskniony głosik. - Jesteś jesteś jesteś! - zaśpiewała wesoło, ściskając panienkę Albescu z całych sił, co na pewno nie pomogło złapać jej oddechu po zakończonym chwilę temu maratonie. - Już myślałam, że cię porwali! - zaśmieszkowała, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że z definicją porwania przyjdzie jej mieć już niedługo do czynienia.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Tego dnia w jego domu był istny cyrk. Szkolne zakupy od zawsze były momentem tak ekscytującym i wprawiającym w dobry humor, że czekał na niego cały rok. A gdy ten nadszedł to miał wrażenie, że rodzice i siostra robią dosłownie wszystko, żeby zetrzeć mu ten głupkowaty uśmiech z twarzy. Oana jak trzaśnięta klątwą, w kółko powtarzała o niezbędnych rzeczach do kupienia, Loreen chciała roznieść salon, wchodząc na wyżyny swoich aktorskich zdolności i dobitnie pokazując jak bardzo chce już wyjść z domu, natomiast ojciec, jak zwykle tkwiący poza rzeczywistością, śmiał się tylko i droczył z córką. Na Merlina, jak dobrze, że za kilka dni wracają do Ardeal, bo Dragos przysięgał w myślach, że ktoś wkrótce oberwie. Niewzruszony tym całym chaosem, siedział w kącie i przeglądał gazety wypełnione zdjęciami i ciekawostkami o smokach. Dotarli do Bukaresztu, a ojciec pozwolił im w samotności przemierzać magiczne uliczki i na własną rękę oglądać wystawy wypełnione podręcznikami, latającymi miotłami i magicznymi szatami. Z błyskiem w oku chłonął ten zgiełk, non stop ciągnąc Rose za rękę i ratując ją przed staranowaniem. Jego cierpliwość była wystawiana na próbę, gdy tak czekał pod menażerią, z siostrą uwieszoną na ramieniu i narzekającą na spóźnioną przyjaciółkę. Szturchnął Loreen i wskazał palcem w kierunku postaci, pędzącej niczym Usain Bolt. W tamtej chwili był niemal pewny, że Valeria pobiła rekord w sprincie na 100 metrów. Odetchnął z ulgą, kiedy siostra cały swój ciężar ciała przeniosła na Albescu i rozmasował zdrętwiałe ramię. – Cześć - uśmiechnął się szeroko. A skoro już byli w komplecie, to nie musieli dalej tak stać jak widły w gnoju tylko mogli wejść do menażerii. Och, jakiż on był podekscytowany możliwością oglądania magicznych stworzeń! – Wchodzimy? – po czym nie czekając na odpowiedź, przekroczył próg sklepu.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Odwzajemniła uścisk przyjaciółki, uśmiech kwitł jej na twarzy mimo zadyszki. Każdy dzień wakacji był torturą i kompletną nudą, zawzięcie odliczała dni pozostałe do września. Lipiec w rodzinnym domu spędzała maszerując bez celu po Turdzie – w weekendy, kiedy Andrei był w domu, albo czytaniu w swoim pokoju – w dni robocze. Szczytem ekstrawagancji był seans telewizyjny, jeśli miała szczęście złapać coś ciekawego na dwóch kanałach. Sierpień spędzony u babci był niewiele lepszy – Vladyslava ściągała ją z łóżka wczesnym rankiem i całe dnie dyrygowała nią jak generał, każdy sprzeciw komentując pytaniem: "To chcesz, żebym cię uczyła wróżbiarstwa, czy nie?" Tak bardzo brakowało jej towarzystwa rówieśników, a już w szczególności tej dwójki, że w tym momencie czuła się jak zwycięzca w jakimś bardzo trudnym turnieju. – Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że was widzę. – Mogli się za to domyślać po ilości ulgi w jej głosie, a Rose dodatkowo po zawartości pisanych przez lato listów. – Długo czekaliście? – zapytała, kiedy Dragos tak niecierpliwie wyrwał się do wejścia menażerii (nawet nie odsapnęła!). – Vladka ciągała mnie jako swoją osobistą astystentkę od siódmej rano, jak zwykle. Dacie wiarę, że kazała mi całe lato robić za siebie notatki? Chyba mam od tego jeden nadgarstek większy od drugiego. – Na wszelki wypadek jeszcze raz spojrzała, przykładając je do siebie, ale nie doszła do żadnej konkluzji, bo jej uwagę przyciągnęło wnętrze sklepu pełnego popiskiwań i skrzeczeń.
Ostatnio zmieniony przez Valeria Albescu dnia Pią Mar 27 2020, 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Poczłapała za Dragosem, ale ani na moment nie odrywała roześmianych oczu od twarzy Valerii. Tego lata dały wybitnie w kość swoim gołębiom pocztowym sowom - zawarły nawet podobną uwagę w listach, a Loreen stwierdziła, że na podstawie wysyłkowej częstotliwości można obliczyć ile kilometrów przebyła każda z sówek, zsumować dystans i porównać otrzymany wynik do odległości dzielącej od Marsa. Spojrzała na wskazówki wiszącego w środku zegara i zdała sobie sprawę, że straciła kompletnie zdolność odmierzania czasu. Poranne oczekiwanie wlokło się niemiłosiernie żółwim tempem, ale tutejsze uliczki przemierzali zaledwie od nieco ponad czterdziestu minut, dlatego zawahała się zanim dała odpowiedź przyjaciółce: - Tylko trochę. Ale takie długie trochę - wyjaśniła pokracznie, a widząc pytający wzrok Albescu zaczęła naprędce tłumaczyć, że dzisiejsza doba od wczesnych godzin porannych ciągnie się jej jak świeżo przyklejona do podeszwy buta guma do żucia. Porównanie to wywołało grymas pełen niesmaku na twarzy kobiety stojącej obok. - Gumowe ucho - szepnęła do Valerii obserwując bacznie oddalającą się postać o szpakowatej urodzie. Przyspieszyły nieco kroku, aby dogonić Dragosa, który zniknął w dalszej części pomieszczenia wśród tłumu, ale udało jej się dostrzec jego sylwetkę. - Przekichane. - skrzywiła się na wzmiankę o zachowaniu Vladyslavy. - To jak wykorzystywanie dzieci do niewolniczej pracy. Może sprawmy jej skrzata, co? Dragos, jak uważasz? - szturchnęła delikatnie łokciem brata, który z uwagą obserwował wijące się za szkłem gady. Podeszła bliżej i ignorując karteczkę z zakazem pukania w szkło, odbiła palcami od szyby dzielącej ją od cylindrowca koralowego. Szybko się zreflektowała gdy oberwała od Dragosa w czoło za tę niesubordynację. - Szkoda że nie mają skrzydeł, byłyby bliższe twoim zainteresowaniom - zauważyła, ale jej wzrok przyciągnęło już coś zupełnie innego. Na jednej z bocznych ścianek regału podtrzymującego akcesoria dla zwierząt wisiał plakat, na którym mieniła się złotem szklana kula. Pod spodem tańczyły dłonie co rusz odkrywając i na powrót zakrywając nazwisko jakiegoś medium. - A co do czasu spędzanego z babką... jak tam lekcje? - zapytała z żywym zainteresowaniem przyjaciółkę, która nieraz listownie napomniała, że te zajęcia ją wykańczają, ale też dają sporę satysfakcję.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Merlinie, jak one się wlekły. Nie po to tu przyszli, żeby teraz dyskutować. Niemniej jednak, nawet Dragosowi brakowało wesołego szczebiotu Loreen i Valerii. Pod tą maską znudzenia krył się ciepły uśmiech, ale był już trzynastoletnim mężczyzną, nie mógł ot tak rzucać się jakiejś dziewczynie w ramiona. Historię Valerii skwitował uniesieniem brwi. Doskonale wiedział, że notatki jej babki mogły dotyczyć tylko jednej rzeczy, która była zwykłą stratą czasu. Kto by się przejmował wróżbiarstwem, skoro jest tyle ciekawych książek o smokach do przeczytania? Ciekawość jednak zwyciężyła i zerknął na nadgarstki dziewczyny, jakby chciał się upewnić czy faktycznie tak pilnie notowała cały ranek. – Pokaż! Nie zauważył żadnej różnicy, wobec czego przeniósł swoje zainteresowanie na wnętrze menażerii. Jego uwagę przykuło ogromne akwarium z wściekle wijącymi się stworzeniami w środku. Ostrożnie zbliżył twarz do szyby, kiedy nagle ktoś go szturchnął. – Nie w szczepionkę! No, albo pożyczymy jej Nadisha, on zawsze się wszystkim zajmuje. Albo nie, bo sami będziemy musieli sprzątać pokój. Serce ze strachu podeszło mu do gardła, gdy palce Loreen popędziły w kierunku cylindrowca. Pacnął ją w czoło. – Wystraszysz go, dzikusko – burknął oburzony. Czy ona zawsze musiała wszystkiego dotknąć, chociaż kartka wyraźnie mówiła, aby tego nie robić? Pokręcił głową i wlepił w nią ślepia wręcz krzyczące „oberwiesz kiedyś za tę swoją ciekawość”. Szybko jednak na jego twarz wpełzł błogi uśmiech, bo obecność magicznych stworzeń działała kojąco. Był w siódmym niebie! – Rooose, przecież nie mogą tu trzymać smoków – pouczył ją, a w głębi duszy żałował, że nie jest wystarczająco duży, aby zobaczyć rogogona węgierskiego z bliska. Bez problemu by go pogonił, a co. Spojrzał na plakat, któremu przyglądała się bliźniaczka. Przewrócił oczami i skrzyżował ręce na piersi. – A wy dalej wierzycie w te bzdury? Loreen całe wakacje stawiała tarota – zwrócił się do Valerii – i uważa, że przepowiedziała apokalipsę w ogrodzie. Tak naprawdę to Nadish zapomniał podlać kwiatki, proste – skwitował.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
– Przewiduję – zaczęła, próbując zachować teatralną powagę, ale zadziorny uśmieszek przebijał przez jej pozę – że próbowała podsłuchać, gdzie trzymamy wszystkie galeony, żeby nas okraść – dokończyła dramatycznie, odprowadzając gburowatą panią czujnym spojrzeniem, zanim nie przemaszerowały do innej części sklepu. – Prawda? – zawołała z wdzięcznością na wspomnienie o niewolnictwie, bo w końcu jak inaczej to nazwać? W wakacje nikt nic nie musi, takie jest prawo, z którego została ograbiona. – Ona utrzymuje, że to jest część moich ćwiczeń i że wiele się z tego nauczę. – Wywróciła oczami i aż stanęły jej przed oczami te całe tony pergaminowych zwojów, które w tym miesiącu wypełniła swoim drobnym, koślawym i w ramach zemsty jeszcze bardziej nieczytelnym niż zwykle pismem. Gdyby to miało jej w czymkolwiek pomóc, to do tej pory pewnie już by była najsławniejszą wróżbitką na świecie. – Ale mają rogate ślimaki. – Puknęła palcem terrarium sąsiadujące z cylindrowcem. – To już prawie długoróg rumuński – powiedziała takim tonem, jakby naprawdę nie widziała różnicy pomiędzy smokami i ślimakami. Podążyła potem za spojrzeniem Rose i automatycznie westchnęła z zachwytem na sam widok kryształowej kuli, chociaż nie zdążyła jeszcze przeczytać, o co dokładnie chodzi. Dopiero po chwili zauważyła wypisaną w rogu cenę i tym razem westchnęła z zawodem, bo już myślała, że namówi Fawleyów na wizytę u medium, ale wtedy musiałaby jechać do Ardeal bez podrączników. – Nie uwierzysz! Pozwoliła mi w końcu wczoraj użyć swojej talii! – Ręcznie malowane karty babci były rodową pamiątką, przechodzącą z pokolenia na pokolenie. Do tej pory Vladyslava biła ją po rekach, kiedy tylko spróbowała ukradkiem dotknąć kart, do których wzdychała odkąd pierwszy raz je zobaczyła. Valeria prychnęła, słuchając Dragosa. – Sam jesteś bzdura. Jakbyś wziął to na poważnie, to mógłbyś uprzedzić Nadisha i wtedy by nie zapomniał, i kwiatki by były uratowane. Więc wychodzi na to, że tak naprawdę to przez ciebie wyschły – stwierdziła.
- Ej, tak czy siak ogródek jest martwy - Uniosła wysoko brodę i spojrzała wyzywająco w stronę brata. Sprawa była prosta - jej przepowiednia się sprawdziła, nawet jeśli tylko za sprawą Nadisha, który zignorował obowiązki przydomowe. Kwiaty bez życia, jałowa ziemia i krzyk przerażonej mamy stanowiły klarowny obraz wieńczący jej mentalne rozmowy z tarotem. - Wiesz co to oznacza? Ano to, że miałam rację! - Podkreśliła dobitnie ostatnie słowo i pokazała bratu język. Nie znosiła jak umniejszał jej autorytet i poczynania związane z wróżbiarstwem, a już szczególnie w obecności Valerii. Delikatnie jej zazdrościła możliwości rozwijania wiedzy z zakresu tej szczególnej nauki, ale nigdy nie pozwoliła na to, aby zwracać się do niej w pogardliwej i złośliwej intonacji. Albescu była jej towarzyszką i wsparciem w sytuacjach, których nie był w stanie pojąć nawet Dragos. Niestety, jeśli chodziło o szklane kule, amulety i karty tarota, ich bliźniacza więź nie miała racji bytu. - Po prostu nam zazdrościsz - skwitowała jego słowa i wywróciła porozumiewawczo oczami gdy obróciła się plecami do brata, aby następnie wyrazić głębokim westchnieniem zachwyt nad usłyszaną przed chwilą informacją. - Naprawdę?! Val, to nie byle co! Skoro pozwoliła ci je dotknąć, to znaczy, że faktycznie widzi w tobie potencjał. Jejku, może faktycznie te robienie notatek miało jakiś sens? - Zastanawiała się na głos i odczuwała ten sukces w takim wymiarze jak swój własny. Talia posiadana przez ród Albescu była malowana w jej wyobraźni najpiękniejszą kreską, jaką była w stanie sobie wyobrazić. - Myślisz, że w końcu ci je przekaże? Ciekawe ile to potrwa. Osobiście uważam, że jesteś już wystarczająco dorosła i umiałabyś o nie zadbać. - stwierdziła i zachłysnęła się myślą, że miałaby okazję zobaczyć je na własne oczy. W końcu nie wyobrażała sobie, aby Val je schowała przed jej lśniącym wzrokiem. - Hej, tak właściwie, to co nam zostało do kupienia? Rodzice poszli rozejrzeć się za książkami. Myślicie, że dostaniemy wśród tutejszych akcesoriów jakieś skórzane rękawice ochronne? Jakby nie patrzeć, przydają się podczas zajęć związanych z rozpieszczaniem tych paskudnych gadów... - Skierowała swój wzrok w stronę akwariów ulokowanych na regałach, a potem skupiła swą uwagę na postaci uwijającej się za sklepowym kontuarem. - Może dowiemy się u źródła, tylu tu ludzi, szkoda się przeciskać...
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
- No kolejna – mruknął, komentując stuknięcie Valerii w terrarium. – Nie możecie trzymać paluchów z daleka od tych zwierząt? – przewrócił oczami, zirytowany ich nadgorliwością. Uwagę o podobieństwie rogatych ślimaków do długoroga rumuńskiego postanowił zignorować. Bo jakby tylko otworzył usta to zrobiłby imbę i przydługawy wykład o istotnej różnicy między ślimakami a smokami. A wiedział, że one i tak będą to miały w głębokim poważaniu – przebrzydłe ignorantki zakochane w głupich amuletach, tarocie i szklanych kulach. Ale uwagi o tym, że to on jest powodem masakry w ich ogrodzie pominąć nie mógł. Zmarszczył gniewnie brwi i spoglądał to na Loreen, to na Valerię, nie do końca przekonany czy one tak na serio. – Wam to się już zupełnie w głowach poprzewracało – obruszył się. – Gówno a nie zazdroszczę – oho, pyskówka roku, którą przechodząca obok kobieta skwitowała grymasem wymalowanym na twarzy. Ale słowne potyczki były mocno wpisane w jego relację z siostrą. Na usta cisnęło mu się o wiele więcej słów i bluzg pod ich adresem, ale bardzo szybko zmieniły temat, a dziecięca ciekawość i potrzeba przynależności do grupy nie pozwoliła mu pozostać w tyle. Twardo siedział cicho, słysząc, że poruszana kwestia dotyczy rodowej talii kart. Wziął głęboki wdech i tym razem nie śmiał już nic skomentować, bo zdecydowanie należał do mniejszości w tym gronie. Było 2:1, a więc walka z góry skazana na porażkę. A przegrywać bardzo nie lubił. – Z tym się zgadzam, jesteśmy na tyle duzi, że możemy chyba decydować o tym, co chcemy robić. Przecież ja bym chińskiego ogniomiota pokonał jednym machnięciem różdżki – wykonał nadgarstkiem płynne okrążenie, demonstrując dziewczynom w jaki sposób by tego dokonał. Jego palec był zdecydowanie zbyt blisko oka Loreen, która wyglądała jakby mu go chciała wsadzić w ucho. Pacnął ją w nos i, tak dla bezpieczeństwa, odsunął się o kilka kroków, chcąc uniknąć ewentualnego ataku z jej strony. Na jego usta wypłynął triumfalny uśmieszek. Kątem oka zauważył, że ich rozmowie przysłuchuje się sprzedawca. Coś w jego spojrzeniu mu się nie spodobało i niesiony intuicją, złapał Valerię i Rose za ramię i pociągnął w kierunku rękawic, o których wspomniała bliźniaczka. – Ten kasjer wygląda jakby wyszedł z Azkabanu – szepnął konspiracyjnie, nerwowo odwracając się w jego stronę. Ten jednak zajęty był obsługą klienta i ani trochę nie wyglądał podejrzanie, wręcz przeciwnie – ciepły uśmiech rozświetlał mu twarz i zachęcał do wydawania galeonów w menażerii. – Ugh, przysięgam, tak właśnie wyglądał – zaczął się tłumaczyć. Jego towarzyszki jednak ani trochę nie wyglądały na przekonane.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
– Miała rację! – wstawiła się za przyjaciółką Valeria, kiwając głową z miną znawcy. Była też na pewno skłonna uwierzyć w to, że Dragos im zazdrościł. W końcu było czego! Pewnie w tajemnicy rozkładał karty i załamywał się nad tym, że nic nie rozumie i stąd to całe naśmiewanie się, dlatego Valeria nie przejmowała się tym ani trochę (tak samo jak i jego oburzeniem związanym z ich ciekawskimi rączkami muskającymi szyby terrariów). Zachichotała. – Może i gówno – to słowo powiedziała przyciszonym głosem, bo taki był z niej chojrak, że wolała nie przeklinać głośno przy dorosłych – bo tyle możesz powiedzieć na temat wróżenia. – Burn. Widać było, że jest niesamowicie dumna z siebie, że to wymyśliła. – To było dlatego, że pokazywała mi dużo różnych talii – powiedziała, wyraźnie w rozterce. Babcia ani razu jej nie pochwaliła, ani jednego, nawet kiedy sama Valeria była przekonana, że jej interpretacja karcianych układów przebijała wszystkie poprzednie próby. Za każdym razem wznosiła się na wyżyny swoich umiejętności, a Vlada traktowała jej słowa jak świetny dowcip. Dosłownie – jej jedynym komentarzem były wybuchy śmiechu, które ani trochę nie pomagały Valerii połapać się, co robi dobrze, a czego nie. A kiedy pytała, o co właściwie chodzi, ona tylko machała ręką i mówiła: "Nie przejmuj się". Jak miała się nie przejmować? To doprowadzało ją do obłędu. Jej myśli na chwilę uciekły w tę stronę, ale zaraz Loreen ją od nich odciągnęła swoim pytaniem. Ekscytacja błysnęła w jej spojrzeniu. – Babcia powiedziała, że będą moje, jak będą chciały. – Już zastanawiała się, w jaki sposób miała je zwabić w swoje ręce. To, że nie wiedziała, kiedy to się stanie, było słodką torturą. – Zamiast go pokonywać, mógłbyś go oswoić i osiodłać! – To dużo bardziej jej imponowało, bo nawet jeśli nie miała takich ciągot, żeby się za to nadstawiać, to kto by nie chciał mieć swojego własnego, w pełni oswojonego smoka? W jej przypadku akurat mowa byłaby o takim mówiącym ludzkim głosem, który był bohaterem książki czytanej jej do snu przez Vasylię, gdy była bardzo mała – wiadomo, pomarzyć zawsze można. Odwróciła głowę w stronę sprzedawcy wskazanego przez Dragosa i zmarszczyła brwi. – A czy on nie jest podobny do... – urwała nagle. Do kogo? Nie mogła sobie przypomnieć kogo miała na myśli, więc wzruszyła ramionami. – Nieee, chyba jednak nie jest – powiedziała i już straciła zainteresowanie sprzedawcą. Zamiast tego zajęły ją rękawice. – Chyba kupię te najtańsze, to odłożę różnicę na kadzidła – powiedziała do Rose, pokazując na ceny, jednocześnie wyraz pewnego zniecierpliwienia pojawił się na jej twarzy, kiedy opanowało ją dziwne uczucie. Jakby coś ją swędziało, ale nie wiedziała, gdzie podrapać. Próbowała je zignorować i skupić się na wydawaniu głowie całego kieszonkowego w swoim ulubionym sklepie.
- Ej nooo! - jęknęła wyraźnie niezadowolona, kiedy palec Dragosa odbił się od jej noska. Zmarszczyła go ostentacyjnie, jakby co najmniej rozmazał jej pod nim guano smoków. Już miała się na niego rzucić, kiedy stwierdziła, że zastosuje zgoła inną taktykę - gdy odwrócił się do niej plecami aby zrobić rozeznanie wśród rękawic skoczyła z impetem na jego ciałko, mocno obejmując go dłońmi i przytulając. - Mój najkochańszy braciszek, wydaje mu się, że jest najmądrzejszy! Spójrz no, Val, młody a głupi. - Użyła powiedzonka, które zasłyszała gdzieś w tłumie i nieświadomie zniekształciła je podług własnych potrzeb (skąd mogła wiedzieć, że straci teraz sens), mocno akcentując słowo odnoszące się do wieku Dragosa. Przecież był od niej młodszy, to odgórnie i samo przez się nadawało jej znacznie więcej praw i przywilejów. A już szczególnie mądrości powodowanej życiowym doświadczeniem, ot co! Zafascynowana rękawicami w odcieniu wiśni zdawała się nie od razu zorientować, że towarzysze zawzięcie obgadują biednego pana sprzedawcę. Ujęła je ostrożnie i nałożyła jedną na lewą rękę, aby zaraz zrozumieć, że są one z kolekcji przeznaczonej na dorosłe dłonie. Westchnęła cicho z rozczarowaniem i szturchnęła Valerię w ramię. - Spójrz jakie piękne... - Podsunęła parę rękawic Valerii pod nos - Szkoda tylko, że takie duże - jęknęła z zawodem, odkładając z namaszczeniem rękawiczki na miejsce. Zrobiło jej się trochę lepiej, kiedy zerknęła smutnym wzrokiem na cenę - teraz mogła je stuprocentowo wykluczyć ze swojego koszyka. Żeby za nie zapłacić musiałaby sprzedać smoczą kolekcję figurek Dragosa i jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie zasuwać u boku Nadisha przy domowych obowiązkach. - Kadzidła? - Oczy natychmiastowo jej pojaśniały. W Ardeal zwykły organizować kadzidłowe seanse wieczorowe, podczas których rozpalały kadzidełka poustawiane wcześniej po kątach i zanurzały się głęboko w mięciutkie pufy, odkładając książki i stosy pergaminów z zadaniami domowymi na bok. Rytuał ten znalazł swoje zwolenniczki także wśród szkolnych koleżanek, które uprzejmie pytały, czy mogą zagrzać obok miejsca. Tak naprawdę jednak liczyły się tylko one dwie - Loreen i Valeria - zamknięte w harmonii i pojednaniu ze światem. I wszystko szło pięknie, dopóki Andra Cazacu nie zgłosiła profesorom dyskomfortu odczuwanego przez rozchodzący się dym, który - jak twierdziła - gryzł ją w płuca i nie pozwalał się skupić, powodując migreny. Przez tę wredną jędzę prawie dostały szlaban. - Musimy znaleźć nowe miejsce, gdzie nikt nie przeszkodzi nam w naszych rytuałach. - zauważyła, rozmyślając zawzięcie gdzie by to mogło być. - Dragoos? - zaczęła przymilnie - może ty nam pomożesz, co? - zapytała, wlepiając w brata błagalnie ślepia. Co jak co, ale młodziutki Fawley znał różne zakamarki Ardeal, a jej nic nie przychodziło do główki. Zaraz jednak jej wzrok powędrował w stronę omawianego zawzięcie przez towarzystwo sprzedawcy, bo Dragos zdawał się wciąż nie spuszczać go z oczu. - Faktycznie wygląda jak z więzienia! - zawołała nieco zbyt głośno, przyciągając uwagę najbliżej zgromadzonych klientów menażerii. - Tylko raczej dorabia tam jako dobry duszek, który rzuca złoczyńcom podpieczone mięso szczurów, żeby nie zdechli za szybko z głodu - dodała, kompletnie nie rozumiejąc co Dragos miał na myśli. Uwijający się przy kontuarze mężczyzna miał przyjemne rysy twarzy, podobne zupełnie do nikogo. Spojrzała na Valerię, chcąc znaleźć u niej potwierdzenie swych słów, kiedy jej uwagę zwróciła drobna, maleńka zmiana, niedostrzegalna na pierwszy rzut oka. Ona jednak znała tęczówki przyjaciółki dość dobrze. - Hej Val, patrzysz na dwie różne rzeczy umieszczone po przeciwnych stronach? - zapytała, naśladując Albescu i zezując delikatnie, chcąc sprawdzić, co przyciągnęło jej uwagę. Zaraz zamknęła jednak powieki, a kiedy otworzyła je ponownie, dostrzegła coś, co na pewno zainteresowałoby Valerię. - Spójrzcie, przecież to kadzidło Cassandry! - powiedziała urzeczona i wskazała palcem ponad ich głowy, co z kolei przyciągnęło uwagę sprzedawcy.