The hardest thing I’ll ever do, is walk away still loving you.
Autor
Wiadomość
Lexa Shelby
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
Osoby:@Aiden Ackermann i Lexa Shelby Miejsce rozgrywki: Hogsmeade Rok rozgrywki: 2017 Okoliczności: It’s not break up that hurts most. It’s the post trauma that follows it. It’s waking up and checking up your cell phone for the message that isn’t there. It’s like starting your life over again and you have no idea where to begin.
Była zmęczona. I cholernie przygnębiona. Była zła na samą siebie, ale ostatecznie nie widziała innego wyjścia. I chociaż ta decyzja łamała jej serce na wszystkie możliwe sposoby, to wydawało się to konieczne. Wydawało się być także czymś przez co już nigdy więcej nie zaśnie szczęśliwa. Musiała nad tym długo myśleć, bardzo długo. Szukała w międzyczasie innych rozwiązań, czegoś, czego mogłaby się złapać. Nawet cholernej brzytwy, która poraniłaby jej ręce. Szukała pomocy wszędzie, ale tu nie było jak pomóc. Płakała wielokrotnie kiedy tylko wizja zerwania mignęła w jej głowie, bo przecież nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez niego. Już nie pamiętała jak ono wyglądało przed pojawieniem się w nim Aidena. Było szare, nijakie, bez większego sensu. To on nadał mu tempa i barw, a także cel. I teraz miała wyrzucić ze swojego życia tę część, tę szczęśliwą przyszłość, którą dla niej był. Był jej marzeniem, które teraz miała porzucić. Miała popełnić największy błąd w swoim życiu. Głównie dlatego, że była za słaba. Bo się poddała. Nigdy nie sądziła, że Lisa wygra w tym starciu, ale... Lexa zmuszona została do wycofania się i wywieszenia białej flagi, bo już nie potrafiła się bać każdego dnia. Nie potrafiła żyć w tej przeklętej nieświadomości co tym razem teściowej przyjdzie do głowy, aby ich rozdzielić. To było niesamowicie wyczerpujące. Ta niepewność, stres, podejrzenia... to było za dużo. Walczyła dwa i pół roku. W końcu przegrała. Siedziała przed wizbookiem z pustym, zaszklonym spojrzeniem obserwując wysłaną do Aidena wiadomość proszącą o spotkanie. Cały czas mogła się wycofać. Mogła zmienić zdanie, ale czy ona miała dalej siłę na kolejne dni, miesiące, lata starć? Bo Lisa nie była zwykłą teściową. Ona nie narzucała swoich obiadków, nie była irytująco ciekawska z pytaniami kiedy ślub i dzieci. To był typ człowieka, który nękał cię psychicznie, bo nie odpowiadałaś jej standardom. I wydawać by się mogło, że Lexa już przywykła do tego całego zachowania bully oraz zamachów na ich związek, ale to raczej nie było coś, do czego dało się przyzwyczaić. Lisa skutecznie podkopywała pewność blondynki, a także jej cierpliwość i wewnętrzną siłę do przeciwstawiania się jej. I może Lexa dałaby radę dalej walczyć, gdyby nie ostatni, niedawny występek z eliksirem wielosokowym, który wyczerpał ją całkowicie. Cały czas miała przed oczami tą przeklętą dziewczynę oraz Aidena, który wymieniał się z nią namiętnymi pocałunkami. Nie potrafiła powstrzymać tego bólu w sercu i przyspieszonego oddechu, kiedy tylko przypominała sobie swoją reakcję na tę zdradę, która na dobrą sprawę zdradą nie była. Tylko, że nawet jeśli ostatecznie wyszło na jaw, że to nie był on, do Lexy w tamtym momencie doszło jak bardzo nieprzewidywalna jest Lisa. Jak bardzo nie ma ona hamulców, sumienia i jakiegokolwiek człowieczeństwa w sobie. Każdego razu prześcigała samą siebie, aż w końcu, zdawać by się mogło, sięgnęła szczytu. I to wystarczyło, aby blondynka zaczęła się zwyczajnie obawiać każdego kolejnego dnia. Aż do ostatniego momentu wpatrywała się w przeklętą odpowiedź od Aidena, a także w avatar obok niej czując jak wzbiera w niej lekka histeria. Bo nawet jeśli niczego jeszcze nie zrobiła, to świadomość, że już niedługo mieli przestać być najbardziej zgranym duo, że Aiden miał zniknąć z jej życia i to na jej własną prośbę dobijała ją niesamowicie. Sięgnęła dłonią do ust i zacisnęła mocniej oczy, aby się nie rozpłakać. Starała się uspokoić. Wzięła głębszy, powolny oddech i ostatecznie bez sił wstała z łóżka, aby zarzucić na siebie bluzę, bo jednak listopad nie należał do najcieplejszych miesięcy w roku, a następnie kurtkę i buty. Kiedy była gotowa do wyjścia, zerknęła w świetle przyciemnionej lampy na swoją lewą rękę, gdzie na palcu serdecznym spoczywał pierścionek z białego złota, który otrzymała jako obietnicę już w pierwszy miesiąc ich związku. Przejechała po nim powoli kciukiem i schowała pod całą prawą dłonią, nie chcąc, naprawdę nie chcąc się go pozbywać... ale to był ruch ostateczny. Jeżeli go zdejmie, to znaczy, że to naprawdę miał być koniec. Przez kilka kolejnych minut biła się z samą sobą. Ostatecznie zacisnęła zęby i nawet nie patrząc na to co robi, zsunęła z pewną trudnością pierścionek, który wcześniej nie zmieniał swojego położenia przez dwa i pół roku. Spojrzała na siebie w lustrze przed wejściem i nienawidziła widoku, jaki zastała. Słaba, zrezygnowana. Zauważyła jednak coś jeszcze. Wyciągnęła spod bluzy srebrną literkę A wiszącą zwykle między jej obojczykami i raz kolejny serce jej się nieprzyjemnie ścisnęło na wspomnienie dnia w którym ją otrzymała. Trzymając w jednej z dłoni kółko, sięgnęła rękoma do zapięcia naszyjnika i ściągnęła go z siebie, co by mógł dołączyć do pierścionka; rzeczy, które mu odda dzisiejszego wieczora. Schowała dłonie w kieszeniach kurtki i wyszła z mieszkania, kierując się przed siebie, w miejsce umówionego spotkania. Nieprzyjemny wiatr kuł ją w twarz, a słońce zdawało się już całkowicie zajść. Jej oddech automatycznie zamieniał się w parę, a ona miała wrażenie, że trzęsie się nie tyle co z zimna, co ze stresu i wewnętrznego bólu, który ściskał jej serce tak mocno, że momentami miała wrażenie, że zaraz zapomni jak się oddycha. W lewej dłoni ściskała biżuterię tak mocno, że jeszcze trochę, a przebiłaby ona jej skórę. Nie teleportowała się. Potrzebowała spaceru, długiego spaceru, zimnego powietrza, bo może mogłoby ją otrzeźwić, ale kiedy tylko doszła na miejsce... nie potrafiła zmienić zdania. Znaczy, nie chciała tego robić, nienawidziła siebie za to po co tu przyszła, ale... czy ona już i tak dużo nie wycierpiała? I nawet nie wiedziała do końca za co to wszystko, bo przecież nigdy nie zatrzymywała Aidena w dążeniu do swojego wysoko postawionego celu. Zawsze go wspierała, zawsze brała jego stronę, dbała o to, aby się nie przeciążał, zawsze miał siły i był szczęśliwy. Była jego największą fanką jaka istniała. Kocha go przecież całym sercem. Nawet jeśli miała go zostawić. Dotarła na miejsce. Jeden z parków, aktualnie pusty. Stanęła na środku drewnianego, zaokrąglonego mostu łączącego dwa brzegi rzeki. Pokryty był on cienką warstwą szronu, ale to nie przeszkadzało Lexie, aby oparła się o niego tyłem, wciąż chowając dłonie w kieszeniach. Wypuściła z płuc powietrze, które niemalże od razu przeszło w parę, po czym opuściła głowę, co by spojrzeć na swoje lekko ośnieżone buty. Aidena jeszcze nie było, ale w końcu to ona była przed czasem. Miała jeszcze czas, aby przemyśleć czy faktycznie chce to zrobić. Nie chciała. Ale musiała.
W jego życiu wszystko szło w jak najlepszym kierunku. Od wyjścia z Hogwartu miał już zapewniony dobry start w karierze zawodowego gracza, bo miejsce w akademii, którą organizowała Reprezentacja Korei, było dobrym startem. I to bardzo dobrym, bo to dzięki temu, że pozwolono mu trenować i nawet zagrać w towarzyskim meczu z Japonią, zaczepił się w tamtejszej drużynie. Nie był to szczyt marzeń dla każdego zawodowego gracza, ale na początek - w sam raz. Bo gdzie najlepiej zrobić sobie reklamę jako zawodnika jak nie w drużynie i podczas sparingów? Uciążliwe było dla niego jedno, a mianowicie to, że musiał się przeprowadzić do Korei, żeby nie męczył się przez ciągłe zmiany stref czasowych. Bo jednak podróż z Korei do Japonii i z powrotem była o wiele wygodniejsza niż posiadanie Londynu jako bazy wylotowej. A jednak z Londynu było bliżej do Hogsmeade, gdzie mógł się spotykać z nikim innym jak z Lexą. I początkowo wydawało się to być trudne, bo widywali się raptem tylko w weekendy, nie będące obciążone meczami, ale zdołali wypracować złoty środek. Zresztą kiedy on nie mógł to ona go odwiedzała i wkrótce wrócili do normalnego funkcjonowania. Poradzili sobie z dystansem. Ze wszystkim sobie radzili. Z każdą przeciwnością, z każdą kłodą rzucaną im pod nogi. Oczywiście najwięcej tych kłód rzucała jego matka, Lisa. Z Lisą był taki problem, że wszystko musiało iść według jej wytycznych, a jeśli ktoś w jakikolwiek sposób zakłócał ten wyznaczony przez nią rytm to stawał się dla niej przeszkodą. I tak było w przypadku Lexy. Pojawienie się dziewczyny w życiu Aidena sprawiło, że nie trenował już jak nienormalny, bo Lexa pilnowała, aby ten się nie przeciążał. Wielokrotne opieprze czy wywracanie oczami sprawiły, że Ackermann trenował tyle ile było potrzeba, czasem ciut więcej, ale to jak jego dziewczyna nie widziała i też nie było takie groźne; z widmem przeciążenia fizycznego i psychicznego. Ale przez to nie był w stanie realizować w pełni planów treningowych nadsyłanych przez jego matkę. I to... nie spodobało się Lisie. I od tego się zaczęło. Wielokrotne próby poróżnienia dwójki, sabotowania ich związku. Nie było to częste, ale jak już się zdarzało to... naprawdę uciążliwe. Niemniej dwójka nauczyła się przez to przechodzić i z czasem nie robiło to na nich wrażenia. A przynajmniej tak mu się wydawało. Bo o ile on przestał na to zwracać uwagę, ewentualnie podenerwował się przez trochę na matkę i całą sytuację, o tyle nie mógł wiedzieć, że Lexie z czasem przeszkadzało to coraz bardziej. A też nie był zbyt genialny w czytaniu z niej, czy wszystko z nią w porządku. Jasne, dobrze mu to szło, wyrobił się chłopak przez ostatnie dwa lata; był niezwykle opiekuńczy (pytał czy jadła, każdego dnia!), a przy okazji uosobieniem łagodności przy niej (chyba, że sprowadzało się to do perypetii sypialnianych to nie). Dbał o nią, pilnował by czuła się dla niego ważna, pamiętał o prezentach, nawet jeśli za każdym razem mówiła mu, że wcale nie musiał. Był z nią w stałym kontakcie, mówił otwarcie o tym, co go gryzło. Rozwinął się, podobnie jak rozwinęła się ich relacja. I doskonale pamiętał o obietnicy, którą złożył w ich pierwszą miesięcznicę. Pamiętał o rezerwacji jej palca, której dokonał. I szczerze? Zamierzał ją zrealizować. Mało tego, Aiden po raz drugi odwiedził Liselotte w miejscu jej pracy, gdzie też się poznali, i dokonał zakupu. Nawet zapytał, bo on się nie znał, kiedy byłoby najlepiej to zrobić. Pomimo tego, że najpierw usłyszał "jak najszybciej, nie każ jej czekać" to zdecydował się na drugą propozycję, aby zrobić to w święta. W święta miałby dużo wolnego czasu, były one poza sezonem, mógłby spędzić każdą chwilę z Lexą. I taki był plan, który stworzyli razem raptem dwa tygodnie temu. Kiedy otrzymał wiadomość od Lexy akurat spał. I to nie powinno być zaskoczeniem, bo dzieliło ich trochę godzin. Ale nie zmieniało to faktu, że odkąd żyli oddzieleni o taki dystans to sypiał czujnie - reagując na każdą wiadomość niemalże natychmiast. No bo nie chciał, żeby na niego czekała, a poza tym - co jeśli byłoby to coś ważnego? Dlatego odpisał niemalże od razu, pomijając tylko kilka sekund by wyjść z sennego "niedojebania". Wiadomość trochę go zaskoczyła, bo z reguły terminy spotkań ustalali wcześniej, w oparciu o jego terminarze i jej plan zajęć, ale... nie było powodu do zmartwień. Po prostu zapytał czy tęskni i obiecał pojawić się jak najszybciej może. I tutaj dziękujemy za magię, bo to "najszybciej jak może" nie sprowadzało się do złapania lotu mugolskim samolotem a innego środku magicznego transportu, zwanego dalej świstoklikiem. Ackermann zebrał się z łóżka, ubrał po czym opuścił dom ciotki, by dalej udać się w podróż. Najpierw w miejsce, gdzie był ten cały słynny świstoklik, a potem nim aż do Londynu, a z Londynu samodzielnie deportować. W towarzystwie charakterystycznego trzasku pojawił się w Hogsmeade, na głównej ulicy, skąd musiał jeszcze przejść kawałek do umówionego miejsca. I to też nie zajęło mu długo, bo parę minut. Z oddali wychwycił spojrzeniem sylwetkę Lexy i zaczął się do niej zbliżać, jak taki ninja, żeby ją zaskoczyć. Acz pewnie nie było to trudne, bo przecież dziewczyna miała zajęte myśli zupełnie czymś innym? Dlatego z taką łatwością Aiden zaszedł ją od tyłu by potem objąć w pasie i wcisnąć jej czułego buziaka w policzek, a potem jak gdyby nigdy nic oparł głowę na jej ramieniu by móc cieszyć się jej bliskością. Ciesz się, Ackermann. Ciesz. Najlepiej na zapas. Wlepił wzrok w jakiś punkt przed sobą. — Wiesz, Lexa... też tęskniłem, ale... piąta rano? — Odezwał się, acz bez najmniejszego wyrzutu w głosie. — Co ja ci takiego zrobiłem, że mnie tak ka- — urwał, bo wreszcie zerknął kątem oka na jej twarz, a jej twarz zdradzała, że coś było nie tak. Wyprostował się, nawet wypuścił ją z uścisku po to, by złapać za ramiona i delikatnie odwrócić w swoją stronę. — Płakałaś. — Stwierdził, jakże błyskotliwie zresztą. A jeśli nie płakała to na pewno tego płaczu była bliska. Zdradzały ją jej smutne oczy. — Co się stało? — No bo coś się stać musiało! Nie wiedział, że dopiero ma się stać. Przesunął kontrolnie wzrokiem po jej twarzy, jak gdyby próbując na niej znaleźć odpowiedź na to pytanie, zanim w ogóle ją usłyszy od niej. I szczerze się zmartwił, bo wiedział, że była silną dziewczyną, która nie przejmowała się byle bzdetami, a już na pewno przez nie nie płakała.
Lexa Shelby
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
Tak bardzo chciała nie musieć tego robić. Tak bardzo chciała szczęśliwego zakończenia z nim u boku. Tak bardzo chciała spędzić z nim resztę życia. Bo była szczęśliwa. Była całkowicie, niezaprzeczalnie szczęśliwa kiedy był obok, nawet jeśli widzieli się przez ostatni czas jedynie w weekendy. Nawet jeśli dzielił ich taki szmat drogi. Nawet jeśli różnica czasowa była cholernie duża. Zawsze sobie radzili, ale nie oni byli problemem, a Lisa. I sama Lexa. Bo to ona była zbyt słaba na wszystkie chwyty swojej przyszłej, niedoszłej teściowej, która pragnęła zniszczenia tego związku już od samego początku jego istnienia. I chociaż początkowo blondynka myślała, że faktycznie sobie poradzi, że w końcu kobiecie się znudzi, tak przez ostatni czas wiedziała, że wszystko zacznie jedynie przybierać na sile. To było paskudne uczucie. Wiedzieć, że matka miłości twojego życia zwyczajnie cię nienawidzi i zrobi wszystko, dosłownie wszystko, aby pozbyć się ciebie z życia jej syna. Nawet jeśli zniszczy to szczęście i jego, i jej. To nie była łatwa decyzja. Lexa podejmowała ją wielokrotnie w przeciągu ostatniego czasu, bo zwyczajnie nie chciała tego robić, jednak kiedy tylko sobie przypominała o tych wszystkich rzeczach przez które zmuszona była przechodzić, łamało jej się serce na nowo. Nikt raczej nie zasługiwał na taką teściową, a co dopiero matkę. Ale ona już tak nie mogła. Dlatego podjęła ostateczną decyzję, która mimo, że dobijała ją doszczętnie, musiała stać się rzeczywistością. Czekała na niego z zapartym tchem. Czuła jak nieprzyjemnie ściska się jej żołądek i serce. Te minuty oczekiwania zdawały się trwać całą wieczność, kiedy stała na tym cholernym moście czekając aż przyjdzie. Stresowała się, piekielnie się stresowała. Bała się jego reakcji, bała się tego co jej powie, bała się tego, że sama nie da rady. To było jedno z najtrudniejszych zadań z jakimi przyszło... a raczej przyjdzie wkrótce jej się zmierzyć. W głowie układała zdania, słowa, argumenty, wszystko co jej pomoże to przetrwać. Szykowała się na jego przyjście. Szykowała się na to, co miała powiedzieć i zrobić, a mimo wszystko łzy i tak napłynęły jej ponownie do oczu. Opuściła głowę zawiedziona i zniesmaczona samą sobą, pociągając przy tym nosem. Kurwa... I wtedy też poczuła jak ktoś ją od tyłu łapie. Wiedziała, że czas nadszedł. Aiden jak zawsze jej nie zawiódł. Zawsze był obok kiedy tego potrzebowała. Chociaż szczerze mówiąc, dzisiejszego wieczora wolałaby aby się nie pojawił. Przynajmniej miałaby wymówkę, aby to wszystko przełożyć. Wyczuwając jego ciepłe usta na swoim zimnym policzku, jedynie zacisnęła mocniej powieki i westchnęła cicho pod nosem, chcąc tym samym odpędzić wszystkie łzy, które napłynęły jej w ostatnich minutach do oczu. Był taki kochany. Jego głos działał na nią uspokajająco, ale w tej chwili też wbijał się w jej serce cholernymi szpilami. Nie mogła. Musiała. Nie chciała. Nie było innego wyjścia. Odwróciła się grzecznie w jego kierunku, jednak nie spojrzała na niego. Słysząc pytanie, nie odpowiedziała na nie. Milczała. Czuła narastającą w jej gardle gulę, której nie potrafiła się pozbyć. Co się stało? To nie było pytanie na które chciała odpowiadać. Nie chciała w ogóle tu być. Ale była. I on też, bo go o to poprosiła. Jeszcze nic nie zrobiła, a już się nienawidziła. Co dopiero będzie jak zacznie mówić. No właśnie. - Musimy porozmawiać. - zaczęła prawie że niewyraźnie, bo jej głos był słaby i wyraźnie przybity. Czuła się paskudnie, było jej słabo, jakby miała za chwilę zejść. Trzymany w ręku pierścionek wraz z zawieszką niemalże wypalały swoje piętno na wnętrzu jej dłoni. Serce ją bolało. Tak cholernie. I przez to wszystko nie mogła nawet na niego spojrzeć. Wzrok miała wlepiony gdzieś w bok, w całkowicie randomowy punkt, byle tylko nie musieć spojrzeć w jego oczy, bo nie była na tyle silna, aby na niego patrzeć i się nie rozpłakać. A płakała już dzisiaj wystarczająco dużo. I było to widać. On to widział. - Nie mogę...- mruknęła ledwo słyszalnie na wypuszczonym powietrzu, starając się złapać oddech bliski płaczu. Nie mogła z nim zerwać. Nie mogła go zostawić. Tak bardzo go kochała, tak bardzo jej serce do niego lgnęło... Ale nie mogła mu tego teraz powiedzieć. Musiała z tego wybrnąć. - Nie mogę tak dłużej, Aiden. - powiedziała, w końcu podnosząc na niego to swoje cholernie smutne spojrzenie. - Nie mam już siły, nie mam już cierpliwości... jestem zmęczona ciągłą walką. - mówiła, a serce jej się krajało z każdym kolejnym słowem coraz bardziej. Czuła wręcz jak ono pęka na kolejne kawałki, które roztrzaskują się na ziemi. - Nie potrafię dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie jest. - mówiła, ponownie opuszczając spojrzenie, bo jak widziała to... zdezorientowanie, tą żałość w jego oczach przemieszaną z jednoczesną miłością do niej, to łapała się na tym, że może jednak nie powinna tego robić. Milczała. Wszystko co sobie ułożyła wcześniej w głowie nagle zniknęło. Zapomniała o każdym argumencie, o każdym słowie, które chciała mu powiedzieć. Każdą formułkę, która miała brzmieć dobrze. Pociągnęła cicho nosem, bo wiedziała, że robi to wszystko wbrew własnemu sercu. A najgorszym uczuciem ze wszystkich nie było to, że ona czuła się źle. Wiedziała, że tym co mówi i co zrobi, złamie też serce jemu. I za to nienawidziła się jeszcze bardziej. Bo od zawsze chciała jego dobra, zawsze chciała jego szczęścia. A teraz to niszczyła i musiała patrzeć na cierpienie, które sama mu zadała. Jakby dzierżyła w ręce sztylet i wbijała w niego raz za razem. Całkowicie świadomie i przemyślanie. - Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało, Aiden... - powiedziała w końcu, podnosząc na niego spojrzenie. - Ale nie chcę już bać się kolejnego dnia. Nie chcę się budzić z obawą, że twoja matka znowu zrobi wszystko, aby nas zniszczyć. - a miała głowę pełną pomysłów. I każdy jeden był gorszy od poprzedniego. - Wygrała, Aiden. - dodała, cholernie zawiedziona, przegrana. Z kompletną bezsilnością, raz jeszcze opuszczając wzrok, bo im dłużej na niego patrzyła, tym gorzej się czuła z samą sobą. - Poddaję się.- przyznała, zamykając oczy, aby nie dopuścić łzom, które napłynęły jej do oczu spłynąć po policzkach. A nie potrafiła powstrzymać tego paskudnego uczucia żalu i złamanego serca. Opuszczała go. Zostawiała, bo była zbyt słaba. - Jeżeli będzie ci łatwiej, nienawidź mnie całym sercem, jestem na to gotowa, ale... - zacisnęła mocniej palce na biżuterii w kieszeni jej kurtki, po czym wyciągnęła rękę, drugą dłonią sięgając do jego dłoni, co by ją otworzyć i położyć na niej prezenty, które kiedyś jej dał. Te prezenty, które wiązały się z obietnicą szczęśliwej przyszłości, która chyba jednak nie była im pisana. - To koniec.
Aiden może i nie był specjalistą w psychologii, ale z Lexą swoje już spędził i nauczył się rozpoznawać jej nastrój. Nie była humorzasta, więc wszelkie zmiany łatwo było wypatrzeć bo... no wyróżniały się. Z reguły była uśmiechniętą dziewczyną, pełną werwy i lubiącą się śmiać. Uwielbiał ją za to, jaka była. Pogodna, miła, uprzejma i trochę też... nienormalna (ale to tylko dlatego, że poleciała na niego i zdecydowała się z nim być, kiedy to mogła mieć dosłownie każdego faceta). Problem w tym, że teraz nic z tego nie widział w niej. To nie wróżyło dobrze. Musimy porozmawiać. Wiecie kiedy ostatnio usłyszał te słowa, wypowiedziane podobnym tonem, podczas gdy Lexa wyglądała tak jak dzisiaj? Na początku związku. W ich miesięcznicę, kiedy to ona chciała z nim zerwać tylko dlatego, że Lisa natłukła jej jakiegoś bullshitu do głowy. I to był początek tych wszystkich zmagań z wdzięczną matką Aidena. Tyle że od tamtej pory ani razu nie usłyszał tego hasła w takiej oprawie. Co najwyżej kiedy zapomniał o urodzinach babci Ebby, ale to wtedy też nie brzmiało tak... jak dzisiaj. Dlatego kiedy z jej ust padło to hasło, to przełknął ślinę i poczuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Nagle, w jednym momencie, poczuł jak gdyby stracił oddech, jak gdyby musiał mocno starać się o każde, kolejne tchnienie. A przecież usłyszał tylko, że muszą porozmawiać. Niby nic takiego strasznego? Pewnie gdyby nie okoliczności i to, jak wyglądała teraz Lexa to by się tym nie przejął a tak... miał złe przeczucie. To nie mogło zwiastować miłej rozmowy. Ani też zwyczajnej reprymendy za to, że zapomniało mu się o jakiejś rodzinnej uroczystości. Zresztą bardzo tego ostatnio pilnował, bo nie lubił zawodzić Lexy. I od tego jednego pouczenia kiedyś to on był pierwszy z życzeniami dla jej babci! Ale to musiała być sprawa większego kalibru. Już samo to, że na niego nie patrzyła tylko pogłębiało to przeczucie. Będzie to coś złego, czego nie chciałby usłyszeć. Tylko co? Spodziewał się kilku opcji, a w żadną nie chciał wierzyć. — O-okay. — Odpowiedział, ale przecież chyba nie wymagała od niego zgody na to. Skoro musieli to musieli. Dlatego nie pozostało mu nic innego jak czekać, aż ona podejmie temat. Bo on nie miał o czym rozmawiać. Znaczy... jasne, że miał! Miał jej wiele do powiedzenia; mógł jej przypomnieć o swoich uczuciach wobec niej, mógł opowiedzieć co mu się śniło, mógł się nawet poskarżyć, że pani w koreańskim ministerstwie była niemiła. Ale to było wiadome, że to nie będzie pogadanka tego typu. Stąd też jego milczenie, podczas którego lustrował jej twarz. Nawet sięgnął dłonią po jej dłoń, jak gdyby chcąc jej tym samym gestem przekazać: "Hej, Lexa, nie martw się. Cokolwiek to jest to damy sobie radę". Bo przecież zawsze dawali. Czasem było trudniej, czasem problemy rozwiązywali super szybko, ale nigdy się nie poddawali. Kolejne półzdanie, bo inaczej nie mógł tego nazwać, wcale nie pomogło. Wolał nie wyskakiwać z domysłami (bo i tak zawsze mu to kiepsko szło) tylko poczekać, aż Lexa zbierze odpowiednią siłę by przekazać mu to, co chciała. I nawet nie miał pojęcia jak jej w tym pomóc, bo niezależnie od tego, co to było, to nie chciał, by się z tym tak męczyła. Tym bardziej, że widocznym było, że nie jest to dla niej łatwe. — C-co? — Bo nie miał pojęcia o co chodzi. Naprawdę był kiepski w domysły, ale też chodziło o to, że nie wiedział dlaczego miałaby udawać, że wszystko jest w porządku. Nie było? Rozumiał to, że nie mieli sielanki, ale czy to nie było w każdym związku? No i dlaczego postanowiła go oszukiwać, że jest dobrze, kiedy tak naprawdę nie było. I kiedy w ogóle tak stwierdziła? — Czekaj, Lexa. Nie rozumiem. — Odpowiedział w końcu. Był naprawdę zbity z tropu, a i pewnym stopniu poczuł się źle z tym, że jednak ona nie postrzegała tego jak on. Że z nimi wszystko w porządku. Bo akurat jednego to się domyślił. Chodziło o nich. Nie miał pojęcia skąd się to wzięło, ani tym bardziej gdzie szukać przyczyny, bo też nigdy się za bardzo temu wszystkiemu nie przypatrywał. Lexa... była szczęśliwa z nim, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. I teraz miał się dowiedzieć, że to nie była rzeczywistość? Że udawała? Milczenie chyba było jeszcze gorsze. Bo wiązało się z oczekiwaniem na kolejne jej słowa, a i nie wiadomo było czy te kolejne wyjaśnią mu całą tę sytuację. Może już dawno by się wszystkiego domyślił, tylko jakiś swoisty mechanizm wyparcia wziął górę i mu na to nie pozwalał? A może zwyczajnie nie chciał się domyślać i wolał zaczekać aż to ona mu wyłoży, jak krowie na rowie, co się działo. Uśmiechnął się na jej stwierdzenie, że jest najlepszym co ją w życiu spotkało. Ale to nie był wyraz pełni szczęścia, że tak powiedziała. To był smutny uśmiech, w pewnym stopniu też wskazujący na jego zagubienie w tej całej sytuacji. Bo niby mówi mu coś takiego, zaraz po tym, jak przyznała, że nie ma już siły udawać, że jest szczęśliwa. Czyli w czym tkwił problem? Ale na wyjaśnienia już nie musiał czekać. I wszystko stało się jasne, ta obawa, która pojawiła się po usłyszeniu jej pierwszych słów dzisiaj stała się prawdziwa. Chodziło o to wszystko, co robiła jego matka. Szaleństwo, którego on nie potrafił powstrzymać, choć wielokrotnie próbował. Naprawdę się starał. Ale ona była niezłomna w postanowieniu by urządzić sobie krucjatę. Polowała na Lexę i nie zamierzała się poddać. Zarówno on, jak i jego ojciec - próbowali. Nie przyniosło to skutku. Przełknął ślinę, zastanawiając się nad tym, co powinien teraz powiedzieć. Miał wrażenie, że kolejne przeprosiny za zachowanie jego matki na nic się tu nie zdadzą bo też ile można? Kiedy stwierdziła, a raczej uznała zwycięstwo jego matki, poczuł jak znów każdy oddech sprawiał mu trudność. Sięgnął dłonią do jej policzka, coby móc otrzeć kciukiem jej łzy. Bo mimo wszystko, mimo tego, że jej słowa cięły jego serce jak takie małe sztyleciki, to nie chciał widzieć jej w takim stanie. Nigdy, niezależnie czego by mu nie zrobiła i jak bardzo nie skrzywdziła, to nie chciał by płakała. Nie mógł może zmienić tych emocji, co nią teraz targały, ale wolał nie patrzeć na te wszystkie krople, które spływały po jej policzkach. I może to było nie na miejscu, bo przecież właśnie próbowała z nim zerwać, a on mimo to dalej zdecydował się na dotyk, ale zadziałał instynktownie. Czuł jak jego serce pęka, acz wciąż nie rozpadło się na drobne kawałki, wciąż się trzymało, pewnie dzięki fałszywej nadziei, że to jest po prostu kolejna przeszkoda, przez którą uda im się przejść. W międzyczasie przyłapał się na tym, że jego oczy też zaczęły błyszczeć. — Lexa. — Podjął po chwili, wpatrując się w nią. — Kocham cię. — Przyznał, spoglądając na trzymane w dłoni przedmioty, które mu oddała. To kółko. To przeklęte kółko. Pojawiło się na jej palcu w dniu, kiedy pierwszy raz chciała się poddać przez działania Lisy, a teraz zniknęło. Z tego samego powodu. Podniósł wzrok na dziewczynę. — Nie wyobrażasz sobie jak bardzo. — Powiedział smutno, dalej na nią patrząc. — Sprawiłaś, że jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi, ale... Ale to nieistotne, jeśli ty nie czujesz się szczęśliwa. Zasługujesz na szczęście, 자기. Bardziej niż ja. — Przeniósł wzrok raz jeszcze na zwrócone przez nią przedmioty. Zawiesił głos na chwilę, dając sobie ten moment, na zastanowienie się nad kolejnymi słowami. — Jeśli ja nie mogę ci tego dać, to... moja osobista porażka. — No bo przecież chcąc nie chcąc to szedł w pakiecie z matką. Musiałby ją chyba zabić, żeby faktycznie się od nich odczepiła a tego nie chciał robić, niezależnie od tego, jak bardzo jej teraz nienawidził. Lexa mu już raz dzisiaj powiedziała, że to koniec. Ale nie byłby sobą, gdyby o to nie zapytał raz jeszcze. Nawet jeśli spodziewał się odpowiedzi, jaką usłyszy. I nawet jeśli miał świadomość, że ta odpowiedź go całkowicie rozbije. — Jeszcze raz: chcesz żebym odszedł?
Lexa Shelby
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
To było najtrudniejsze co musiała zrobić w życiu. Naprawdę. Utrata rodziców była czymś paskudnym, ale wiedziała, że nie może ich już odzyskać. Nie mogła nic poradzić na to, że odeszli. Z Aidenem... Aidena sama odrzucała, nawet jeśli było to z bolącym sercem. Nawet jeśli sama do tego doprowadziła. I wiedziała, że się w końcu domyśli co miała na myśli. Bo tylko raz miała wcześniej ten wyraz twarzy. Ten cholernie rozdarty i cierpiący wyraz twarzy. I to było na samym początku ich przygody, która trwała dwa i pół roku. I to były naprawdę wspaniałe lata. Pełne śmiechu, radości, miłości, uniesień, a także zmartwień, głównie o drugą osobę, bo jednak Aiden i quidditch to było połączenie, które od zawsze sprawiało, że dostawała zawału serca jak tylko obrywał czy wpadał w trybuny. I chociaż na szczęście wychodził ze wszystkich kolizji zwykle obronną ręką, to jednak... jednak wolałaby na to nie patrzeć i tego nie przeżywać. No ale co miała zrobić? To był sport, który kochał i poświęcił mu całe życie, więc ona jako dobra dziewczyna wspierała go z całego serca w tym co robił. Chciała jego szczęścia i sukcesów. Nawet nauczyła się co nieco o tym sporcie. Kochała momenty, gdy była na trybunach VIPa, a ten przed samym rozpoczęciem meczu przylatywał do niej, aby ją pocałować na szczęście. To była tradycja, która zawsze wywoływała u niej uśmiech. Szybko więc pokazała się na językach wszystkich sportowych magazynów jako dziewczyna świetnie zapowiadającego się gracza. I jak na początku się tego obawiała, tak w końcu do tego przywykła, zwłaszcza jak została okrzyknięta największą fanką Ackermanna, która chodziła z jego koszulką z nazwiskiem i przypisanym numerem na plecach. Mimo wielkich obaw na każdym meczu, kochała widzieć jaki jest szczęśliwy gdy jego drużyna wygrywa. W ogóle kochała na niego patrzeć. I go słuchać. I przy nim być. Ale wszystko co dobre, miało się kończyć. W tym przypadku ona miała to zrobić. Widziała jego brak zrozumienia i jeszcze przez chwilę myślała, aby porzucić ten paskudny pomysł, ale skoro już tu wylądowała, skoro już postanowiła... to może powinna dalej w to brnąć. Inaczej nigdy nie zazna spokoju, bo Lisa się nie podda. Ona to wiedziała, Aiden to wiedział. Dopóki Lexa sama nie zacznie latać i nie stanie się graczem na cholernie wysokim poziomie, nigdy nie zostanie zaakceptowana. I musiała się z tym pogodzić. Wahała się. Cholernie się wahała. Mąciła i gadała, nie chcąc ostatecznie przejść do rzeczy, bo wiedziała jak to się skończy. Bo przecież to zaplanowała. Nie do końca, bo tego... raczej nie dało się dokładnie zaplanować, zwłaszcza kiedy chodziło o uczucia, ale wszystko szło mniej więcej w tym kierunku co przewidziała. A kiedy powiedziała wszystko co chciała, przynajmniej po części, zapadło milczenie. Oczekiwała wszystkiego. Że zacznie na nią krzyczeć. Że ją przeklnie. Że odejdzie bez słowa. Że... będzie zły i rozczarowany, ale kiedy sięgnął do jej twarzy, aby obetrzeć jej łzę, poczuła się jak ostatnia szmata, najgorsza szuja, która zostawia kogoś tak wspaniałego tylko dlatego, że nie jest w stanie poradzić sobie z przeciwnościami, które stanęły im na drodze. Przez długi czas myślała, że będą w stanie poradzić sobie ze wszystkim... ale chyba przeceniła swoje możliwości. I w końcu się odezwał, a ona na moment podniosła na niego spojrzenie, aby dostrzec szklące się oczy, których nie widziała praktycznie nigdy przez cały czas trwania ich związku. Nawet kiedy obrywał na meczach, kiedy poobijał się tak, że każdy by płakał... on nigdy tego nie robił, dlatego widok łez, które utkwiły w jego oczach rozbił jej serce jeszcze bardziej. Nie mogła na niego patrzeć w takim stanie, dlatego raz kolejnych odwróciła spojrzenie, aby przysłuchiwać się temu co mówi. I to nie było coś, co ułatwiłoby jej sprawę. - Przestań...- powiedziała kompletnie złamanym głosem, kiedy oznajmił jej, że ją kocha i to nawet nie wie jak bardzo. Zamknęła oczy, nie mogąc nawet powstrzymać łez cisnących jej się do oczu. Bo utrudniał. Tak cholernie to wszystko utrudniał. Mówił rzeczy, które jeszcze bardziej łamały jej serce. Które sprawiały, że nie będzie mogła żyć z samą sobą, ze świadomością, że zostawiła go z własnej woli. I to ją zabijało od środka. Zabijało to wszystko co było w niej dobre, bo zaczynała naprawdę nienawidzić samej siebie za to co mówiła i robiła. Bo przecież go kochała. Z całego serca. Bez niego jest absolutnie nikim, zwykłą ludzką skorupą chodzącą po świecie, całkowicie beznamiętną. Ale była za słaba. Powinien mieć kogoś silniejszego, kogoś, kto faktycznie da radę przeciwstawić się Lisie i go uszczęśliwić. Bardziej niż ona. Jeśli ja nie mogę ci tego dać, to... moja osobista porażka. Nie mogła tego słuchać. Była najszczęśliwsza, kiedy była przy nim. Kiedy ją dotykał, kiedy ją całował, kiedy się uśmiechał i kiedy na nią patrzył. Kiedy ją rozśmieszał i sprawiał, że każdy jej dzień był piękny. Tak jak powiedziała, był najlepszym co ją w życiu spotkało. Wszystko co robił, robił dobrze. To ona była słaba. - Nie mów tak.- powiedziała w końcu, podnosząc na niego swoje zaszklone spojrzenie. Bo wyraźnie ją to bolało. Wyraźnie tego nie chciała. Ale głowa teraz wzięła władzę nad sercem, które bezczelnie miało zostać uciszone. Wbrew wszystkim. - Aiden, kocham cię z całego serca.- powiedziała, sięgając do jego twarzy, co by przejechać kciukiem po jego policzku. - Jesteś najwspanialszym, najukochańszym i najlepszym człowiekiem jakiego znam. Sprawiłeś, że byłam najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Pokochałeś mnie, kiedy ja nie mogłam pokochać samej siebie. I każda komórka w moim ciele mówi mi, że jesteś moim szczęśliwym zakończeniem... - bo wiedziała, że tak było. I nie chciała mu wmawiać, że to wszystko przez to, że zrobił coś źle czy jej uczucie wygasło. Ono było cholernie mocne i zdawało się nigdy nie umrzeć. - Ale ja chyba na nie nie zasługuję. - bo była słaba, bo się poddała, bo pozwala mu właśnie odejść. Nie. Kazała mu odejść. - Kocham cię, bo walczyłeś o mnie i pozwoliłeś mi wierzyć, że jestem tego warta. - prawie że głos jej się załamał, ale ostatkami sił go przed tym powstrzymała. Teraz chciała jedynie płakać i krzyczeć, i wykrzyczeć wszystko, bo zabijało ją to od środka. Jest milion sposobów, aby umrzeć, ale chyba tylko miłość potrafiła cię zabić i utrzymać przy życiu, abyś mogła to poczuć. - Na zawsze będziesz moim „zawsze”.- dodała, ostatni raz przejeżdżając po jego policzku kciukiem, bo chciała go dotknąć ostatni raz póki wszystko zmieni się diametralnie, póki nie będzie odwrotu. - I mogę żałować tego jak skończyliśmy... ale nie tego co mieliśmy. - bo mieli wszystko. Byli szczęśliwi kiedy Lisa się nie wpierdalała z butami do ich związku. A przynajmniej Lexa była szczęśliwa, kiedy miała go po swojej stronie. Kiedy po prostu przy niej był i o nią dbał. Kiedy ją kochał. I świadomość tego, że darzył ją uczuciem ją podbudowywała... ale po prostu nie miała już sił obawiać się każdego kolejnego dnia. To było wyczerpujące, to było niesamowicie stresujące... bać się własnej teściowej. Ta decyzja miała dać jej spokój, ale też złamane serce, którego nie zaleczy absolutnie niczym. Ale jeszcze tego nie wiedziała. Zabrała rękę. Jeszcze raz: chcesz żebym odszedł? Nie. Chwila zawahania. - Tak. - z trudem przeszło jej przez gardło i to na tyle, że mówiąc to, nie potrafiła na niego spojrzeć, bo wtedy wydałoby się, że wcale tego nie chce. Patrzyła więc gdzieś w bok, czując jak paskudnie szklą się jej oczy. Jak palą ją płuca. Jak ściska się jej żołądek. Jak pękło jej serce na milion drobnych kawałków. - Przepraszam... - mruknęła, bo czuła, że jest mu winna przeprosiny, że go zostawia. Że... nie jest na tyle silna, aby dalej walczyć. Że się poddaje. - Zasługujesz na o wiele więcej niż ja. I możesz w to nie wierzyć, ale naprawdę mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy. - i było to absolutnie szczere. Wiesz kiedy to miłość, kiedy chcesz, aby osoba, której pragniesz z całego serca była szczęśliwa, nawet jeśli nie jesteś częścią tego szczęścia. Ale chyba się z tym pogodziła, a przynajmniej starała wiedząc jaką decyzję dzisiaj podjęła. I jak bardzo zraniła nie tyle co siebie, ale jego. Teraz będzie musiała się z tym zmierzyć, z żałobą po osobie, która wciąż jest żywa.
Lexa była... naprawdę najlepszym co go w życiu spotkało. Niby mówi się, że wspólne pasje to najlepsza podstawa dla związku, a oni udowodnili, że wcale tak nie jest. Że to właśnie te różnice potrafią budować i fundamentować relację. Bo można było dzielić się pasjami, wzajemnie się uzupełniać. To dzięki niej się wyrobił, pewnie gdyby jej nie poznał to byłby przygłupem, który jeśli nie pakuje się w kłopoty czy obija sobie płuco, to przeciąża się na treningach (takim przygłupem dopiero znów się stanie). Dzięki niej się wyrobił i pokazał swoją najlepszą stronę. Kochającego, czułego i łagodnego partnera, a nie jedynie szkolnego śmieszka od puszczania uśpionego woźnego w samych gaciach na środek jeziora w łódce bez wioseł. To ona pilnowała by się nie przetrenowywał, aby dobrze zjadł; wspierała go w rozwoju jego kariery, ale i przy okazji pilnowała, by wszystkiego nie poświęcał dla Quidditcha tylko rozwijał też inne swoje strony. Kochał ją. Przez cały ten czas żył w błędzie. Wydawało mu się, że Lexa była szczęśliwa w relacji z nim, a tak naprawdę nie była. Nie mogła być. Lisa do tego nie dopuszczała. I może właśnie do tego dążyła? By nie tyle co swoimi próbami sabotażu doprowadzić do ich rozstania, ale zmęczeniem psychicznym Lexy. On już dawno nie zwracał na nią uwagi. Jasne, nie było tak, że każdą taką próbę traktował milczeniem, albo udawał, że nic się nie stało, bo przecież mieli niejedną awanturę, nie raz i nie dwa było trzaskanie drzwiami, krzyczenie na siebie, ale to nic nie dawało. Lisa dalej robiła swoje. Był zły na siebie. Jak on mógł nie zauważyć, że Lexę coraz bardziej to męczyło? Był też zły na nią. Jak ona mogła mu nie powiedzieć o tym jak się z tym czuje, że coraz bardziej ją to wykańcza. Czy ona po prostu uznała, że nie będzie go męczyć, że to jego matka, że nie chce stawać pomiędzy nimi? I teraz przez to, że oboje zawalili sprawę w podstawowej komunikacji, oraz przez to, że miał matkę jaką miał, stanęli tego dnia naprzeciwko siebie, żeby się... rozstać. Pewnie dlatego stwierdził, że była to jego osobista porażka. Bo był jej partnerem a przeoczył tak istotną rzecz jak to, że nie czuje się ona komfortowo w relacji z nim. A raczej z tym, co się ciągnęło za nimi od tych dwóch lat. Ponad dwóch lat. Porażka, że nie poradził sobie z własną matką. I teraz miał stracić swoje największe szczęście, ale skoro jednak chciała tego i uważała, że będzie to najlepsze, to nie mógł się z tym kłócić. Nie była głupia, nie była małą dziewczynką, która podejmowała decyzje pod wpływem chwili. Nie był to początkowy etap ich związku, żeby mógł jej powiedzieć, że to "normalne" co robi jego matka. Nie mógł się popukać w czoło i powiedzieć "Oj, Lexa, Lexa. Nie martw się. Będzie dobrze!". Bo przez dwa lata to się tylko pogorszyło. Jeśli chodziło o to, czego dopuszczała się jego matka. Nie pomagała. Jej słowa w żadnym stopniu nie pomagały mu znieść sytuacji, w której się znalazł; nie pomagały mu zaakceptować tego, co usłyszał. Działały w drugą stronę - coraz bardziej nie zgadzał się z tym, co się właśnie działo, z tym, czego chciała. No i przecież wcale nie było tak, że nie zasługiwała na szczęśliwe zakończenie. Z całego świata właśnie to ona najbardziej zasługiwała. Mało wycierpiała? Mało straciła? To ona powinna być pierwsza w kolejce po szczęśliwe zakończenie, nikt inny. I nie było to stronnicze, w żadnym stopniu. Właśnie to on mógł takie zdanie podeprzeć największą ilością przykładów. Wtulił policzek w jej dłoń, chyba jak nigdy ciesząc się tym drobnym gestem z jej strony. Miał wrażenie, że to będzie ostatni dotyk z jej strony, który poczuje na swojej skórze. — Lexa... — Wymruczał tylko, głosem kompletnie podłamanym. Powiedział tylko jej imię, ale brzmiało to tak, jakby zaraz za nim miała paść prośba, aby tego nie robiła, aby się nie poddawała; prośba aby z nich nie rezygnowała, bo przecież "zawsze się coś wymyśli". Ale nie powiedział tego, bo przecież... nie zdołali wymyślić nic na psychopatyczne zapędy jego matki. Nikt na to nie mógł nic poradzić. Ani oni, ani Hans, ani nawet matka Lisy, z którą przecież Aiden teraz mieszkał. Zarówno ona, jak i jego ojciec, po prostu radzili, aby nie zwracać uwagi na poczynania Lisy. Ale na to nie dało się nie zwracać uwagi, zwłaszcza że z każdym uderzeniem przechodziła samą siebie i to zwyczajnie robiło się niebezpieczne. Bo do tej pory nikogo nie zaatakowała, ale po tylu próbach, każdej gorszej od poprzedniej, można było wnioskować, że niewiele brakowało, by Lisa Hiragi użyła zaklęć na Lexie. Pewnie dlatego sobie darował. Bo jeśli się nad tym teraz zastanowił to... miała rację. Przede wszystkim zasługiwała na szczęście i bezpieczeństwo, a on jej nie mógł tego zapewnić. Nie radził sobie z własną rodzicielką. Tak bardzo chciał ją pocałować. Przytulić. Ale z drugiej strony wiedział, że nie mógł, albo raczej - nie powinien. To było ich rozstanie, a nie po prostu gorszy dzień, który mógł przepędzić zwykłym gestem. I chyba wydawało mu się, że lepiej dla nich obojga będzie, jeśli tego nie zrobi. Zwyczajnie by wszystko utrudniał, a to by i tak nic nie dało. Bo przecież nie tak, że od jednego gestu można wszystko naprawić; powstrzymać walący mu się na głowę świat. Cofnął się od niej o krok, nie spuszczając z niej swojego smutnego spojrzenia. Nawet spróbował się uśmiechnąć, tak pokrzepiająco, ale... to nie wyszło. Nie potrafił dźwignąć kącików ust by ułożyły się w jakikolwiek pozytywny grymas. — 다시 널 만날 수 있길. — Powiedział tylko, zanim zwyczajnie zniknął z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał. Ackermann deportował się, pozostawiając Lexę z tylko tym jednym zdaniem. Czy rozumiała? Może jej znajomość koreańskiego (bo czegoś jej przecież nauczył przez te dwa lata) na to pozwalała, a może nie. Może kiedyś jej będzie mógł przetłumaczyć, chociaż chyba na to się nie zapowiadało. Bo przecież miało to być na zawsze, to nie tak, że mieli zrobić sobie przerwę, odsapnąć. Tak czy inaczej Aiden powiedział jej tylko jedno. Mam nadzieję, że cię znów zobaczę. I to było jego jedyne życzenie. /zt
Lexa Shelby
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
Byli zupełnie różni. I to ich połączyło. Żadne z nich nie sądziło, że będą w stanie sprawić, aby druga osoba na nich spojrzała. Ale tak się stało. I to było najlepsze co mogło im się przydarzyć. Bo przecież byli szczęśliwi. Lexa była szczęśliwa. Nie wymieniłaby go na nikogo innego i jeśli miałaby ryzykować spotkanie z samą śmiercią w Zakazanym Lesie, zrobiłaby to tylko po to, aby przeżyć to co miała z Aidenem raz jeszcze. Bo to było coś wspaniałego, coś magicznego, coś co zdarza się tylko raz w życiu. A ona to poddała. Wydobył z niej wszystko co najlepsze. Sprawił, że znowu zaczęła się uśmiechać. Sprawił, że zaczęła się cieszyć życiem, że widziała coś więcej niż tylko kolejny dzień. Ubarwił wszystko w jej życie. I nawet te wszystkie problemy i zachwiania, które mieli były niczym, bo przecież mieli siebie nawzajem, a razem mogli wszystko. Byli niezwyciężeni. Dopełniali się, kochali i uzupełniali w każdym możliwym aspekcie. Był dla niej wszystkim. Każde słowo, które wypowiadała było absolutnie szczere. Tak myślała, tak czuła. Kochała go. Nawet teraz, kiedy postanowiła go zostawić. Dlatego to wszystko było takie bolesne. Zapewne poczułaby się o wiele lepiej gdyby jej uczucia nie były tak silne, ale były. Chciała z nim dzielić przyszłość, życie. Chciała mieć z nim kolejne przygody. Chciała się z nim bawić i kłócić. Chciała się przy nim budzić każdego dnia do końca życia. Ale chyba nie było im to pisane. A przynajmniej Lexa tak uważała. Bo zasługiwał na kogoś, kto będzie silniejszy od niej, kto go nie zawiedzie, gdy nastaną trudne czasy. Ona najwyraźniej nie potrafiła mu tego zapewnić. Poddała się, przestała walczyć. I nienawidziła się za to, bo wiedziała, że zawiodła na całej linii. Chciała go dotykać najdłużej jak tylko mogła, bo wiedziała, że to ostatnia okazja. Chciała go pocałować. Chciała się do niego przytulić. Chciała, aby ją objął i powiedział, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli wiedziała, że nie będzie dopóki ona nie zniknie z jego życia. Bo Lisa nigdy nie da im spokoju. Zawsze będzie drążyć, zawsze będzie ich nękać. Lexa była przeszkodą, której musiała się pozbyć i chociaż stawiała się dwa i pół roku, ostatecznie musiała zrezygnować z dalszej walki, bo nie była w stanie się przeciwstawiać kobiecie, która przecież zawsze będzie aktywna w życiu Aidena. To była jego matka, nieodłączna część rodziny. Nie zdziwiłaby się jakby ta poprzez eliksir wielosokowy pojawiła się także na ich ślubie, aby zrujnować także tę uroczystość. I gdyby to miał być najszczęśliwszy dzień w jej życiu, wiedziała, że teściowa zadbałaby o to, aby tak nie było. Nie potrafiła tego zrozumieć. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Nie chciała tego przeżywać. Dlatego też postanowiła zrobić największą głupotę, która miała ją przed tym uchronić. Skazała się na wiecznie cierpienie. Świadomie. Podniosła na niego spojrzenie dopiero w momencie, gdy odezwał się do niej w swoim ojczystym języku. Wcześniej gdy wypowiedział jej imię, nie była w stanie. Bo wiedziała, że się ugnie. A nie mogła. Dla ich własnego spokoju ducha. Albo raczej swojego. Czy postępowała egoistycznie? Tak. Bo widziała, że Aiden tego nie chce. Ona też tego nie chciała, ale to było konieczne, aby mogli dalej funkcjonować. Tyle, że osobno. A przynajmniej tak jej się wydawało. Deportował się. Wtedy dopiero poczuła się samotna. - Aiden?- spytała powietrza, przestrzeni, która ją otaczała. Została kompletnie sama. I kiedy przestała go widzieć, kiedy przestała czuć jego obecność, wszystko w niej pękło. Tama, która utrzymywała ją w ryzach puściła, a z jej oczu popłynęły wszystkie łzy, które wstrzymywała przez ten czas. Błagalnie rozejrzała się jeszcze po okolicy, jak gdyby mając nadzieję, że jest gdzieś obok, ale nigdzie go nie widziała. Naprawdę odszedł. Bezpowrotnie. Poczuła się słaba. Nogi się pod nią ugięły, a ona bezsilnie osunęła się po drewnianych barierkach mostu, ostatecznie siadając na ziemi i podsuwając pod brodę kolana, nie potrafiąc sobie poradzić z zaistniałą sytuacją. Bo straciła właśnie miłość swojego życia. Bo pozwoliła odejść komuś, kogo kochała z całego serca. I przez to zaczęła tracić oddech. Zwykła histeria zaczęła brać nad nią górę. Zapomniała jak się oddycha, a serce bolało ją tak bardzo, że nie chciała już dłużej tego czuć. Chciała, aby ból ustał. Chciała, aby wszystko się skończyło - Wróć...- wymruczała sama do siebie. I nawet jeśli sama go odesłała, kazała mu odejść, momentalnie żałowała tej decyzji. Tak bardzo pragnęła, aby się przy niej pojawił, aby ją przytulił i aby powiedział, że wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciała, aby nie wziął tego wszystkiego na poważnie. Tak bardzo chciała... ale wiedziała, że to już wszystko stracone. I ona była prowodyrem tego złamanego serca i u siebie, i u niego. Płakała. Zwyczajnie płakała, nie powstrzymując już absolutnie niczego. I siedziała na tym cholernym moście, przytulając do siebie kolana w listopadowy mroźny wieczór, modląc się w duchu, aby to wszystko było paskudnym koszmarem. Że jednak tego nie zrobiła. Że to wszystko nie prawda. Wiedziała co robi, wiedziała na co się pisze, ale nie potrafiła sobie poradzić z konsekwencjami. Była świadoma tego, że rano będzie czekać na jego wiadomość. I tak każdego dnia, raz za razem. Że będzie musiała walczyć z chęcią napisania do niego. Że będzie chciała wiedzieć jak sobie radzi, jak się trzyma, czy wszystko u niego w porządku... Samozaparcie. Będzie to od niej wymagać tak cholernie dużej dyscypliny, aby utrzymać się w swoim postanowieniu, że już teraz nie wiedziała czy da radę. Bo go kochała. Z całego serca. - Przepraszam.- wymruczała sama do siebie, przytulając szczelniej kolana i pozwalając, aby jej zimne łzy wchłonęły się w materiał spodni. - Tak bardzo cię przepraszam...