Przechodząc przez ogromne drzwi wejściowe, trafia się prosto do jasnego, eleganckiego lobby. Oczekującymi gośćmi zajmują się usłużne skrzaty - zbierają ubrania wierzchnie, oferują ciepłe napoje i drobne przekąski. W dużym pomieszczeniu nie brakuje kanap i puf. Znajdują się tutaj również niskie stoliki ze świeczkami zapachowymi. Najprzeróżniejsze aromaty magicznie się nie mieszają, nigdy też nie są zbyt silne i przytłaczające. Przy ladzie czeka kilku uśmiechniętych pracowników. Czarownice i czarodzieje starają się spełnić każde marzenie swoich gości, tłumaczą wszystko z anielską cierpliwością i zdaje się, że nic ich nie męczy. Od recepcji prowadzą dwa korytarze - do skrzydła mieszkalnego i do spa.
Tym razem wycieczka z Hogwartu nie została powitana ekstremalną zmianą klimatu. Świstokliki przeniosły wszystkich jednocześnie do tego samego, dużego pomieszczenia... spowitego całkowitym mrokiem. W powietrzu unosił się delikatny zapach kadzidełek, a na temperaturę nikt nie mógł narzekać. Zanim jeszcze rozległy się pierwsze głosy zaskoczenia lub niezadowolenia, łagodne światło powoli rozlało się po ogromnym lobby hotelowym. Na ladzie, siedział uśmiechnięty od ucha do ucha czarodziej o ciemnych włosach i przenikliwie błękitnych oczach, którego uśmiech zdawał się załatwiać lepszą robotę niż magiczne lampy. Bardziej obeznani w czarodziejskim świecie mogli rozpoznać w nim słynnego francuskiego modela i przedsiębiorcę, który (jeszcze przed trzydziestką) zdobył fortunę i niezwykłe uznanie. - Bienvenue!- Radosne powitanie podpowiedziało, że lepiej dobrze skoncentrować się na słowach mężczyzny; solidny francuski akcent nie dawał o sobie zapomnieć. - Nazywam się Gaston Beaudoin i mam przyjemność powitać was w moim resorcie Beaumont. Znajdujecie się w najpiękniejszym zakątku masywu Mont Blanc! - Czarodziej zeskoczył z lady i na chwilę przerwał, żeby pokrótce przywitać się z dyrektorem Hogwartu. Wyciągnął go potem na środek i, obejmując jednym ramieniem, kontynuował. - C'est magnifique! Będziecie się doskonale bawić, zapewniam... Resort jest w pełni do waszej dyspozycji, moi pracownicy zrobią wszystko, żeby was uszczęśliwić. Skrzydło mieszkalne znajduje się tam, wasze bagaże już zostały dostarczone do odpowiednich apartamentów. Niestety przyjechaliście idealnie w sezonie, więc nie ma aż tylu wolnych lokali... Ale na pewno sobie wszyscy poradzimy, będzie tylko weselej! Ten korytarz prowadzi do SPA, mojej małej perełki. Specjalnie dla was zaszły drobne zmiany w cenach - wszystko dla moich słodkich Hogwartczyków! Bardziej aktywnym polecam zwiedzanie. Paradiso wydaje się oderwane od świata, ale nie martwcie się! Słynny magiczny stok znajduje się bardzo blisko, podobnie zresztą jak małe miasteczko. Uważajcie na tubylców, bo mają brzydką manierę mieszania francuskiego z włoskim... I lepiej nie zbaczajcie ze szlaku, konsekwencje mogą być potworne! - Gaston zaczekał chwilę, rozglądając się po swoich brytyjskich gościach. Może czekał na pytania? Wypuścił w końcu dyrektora Hogwartu i zwykłym pstryknięciem przywołał kilka skrzatów. Te naprędce zaczęły rozdawać wszystkim małe czarki z parującym napojem. Beaudoin podziękował im uprzejmym skinieniem głową, a potem zabrał się za wyjaśnianie. - Nasza leciutko doprawiona herbata, polecam wypić przynajmniej kilka łyków. Dzięki niej nie będą wam doskwierały żadne niedogodności związane z nagłym przeskokiem w wysokie góry. Ach... Nie potrzeba żadnych kluczy, bowiem w drzwi od pokoju wystarczy stuknąć różdżką! Jeśli macie jakieś pytania, śmiało. Jeszcze chwilę tu pobędę, a w razie czego łapcie dowolnego pracownika - to będą wasze najlepsze ferie, już my o to zadbamy! Zupełnie znikąd przed każdym pojawiła się mała karteczka z nazwą resortu. Złotym napisem zdradzała numer pokoju i życzyła magicznego pobytu.
Uwaga! Jest to post informacyjny, rozpoczynający ferie. Nie ma przymusu odpisywania na niego, acz istnieje taka możliwość.
Był przygotowany na każdą ekstremalną pogodę i niekomfortową podróż. Durmstrang przygotował go na wiele. W tej szkole taryfa ulgowa nie istniała. Szybkie przemieszczenie się z jednego miejsca w drugie nie zawsze przebiegało bez niespodzianek, jednak tym razem świstokliki, jak i grono pedagogiczne Hogwartu nie zamierzało czynić im niespodzianek. Pierwsze co dotarło do jego zmysłów, było ciemnością, która nie znikła, nawet kiedy zamrugał. Zaraz to do jego nozdrzy dotarła delikatna woń kadzidełek. Subtelny zapach był czymś zdecydowanie na miejscu w mroku, jaki panował w tym obszernym pomieszczeniu. Nie miał czasu na żadną reakcję, czy filozoficzne przemyślenia, zaraz to światło rozjaśniło ciemność i ukazało ogromne lobby hotelowe. Chwila dezorientacji nie trwała długo, zniknęła w ułamku sekundy, kiedy oczy na nowo ujrzały jasność. Nagle słowa powitania rozbrzmiały i przebiły się przez szepty, szumy, gesty niezadowolenia i zaskoczenie. Mężczyzna, który wypowiedział pierwsze być może dla wielu niezrozumiałe słowa i przeszedł gładko na angielski, nie ułatwiał im zrozumienia swoich wypowiedzi. Równie dobrze mógłby mówić po francusku. Viserys starał się wychwycić tylko to, co najważniejsze. Nie uszło mu uwadze też to, że skądś kojarzy tego mężczyznę i gdy skrzaty rozdawały ciepły napój, doszedł do wniosku, że to musi być ten młody przedsiębiorca, który dorobił się majątku przed trzydziestką. Viserys upił z parującej czarki kilka łyków, aby nie narażać się na niedogodności z nagłym przeskokiem w górskie tereny, jak to ujął Gaston Beaudoin. W końcu Francuz zakończył przemowę, a zwiastowało to pojawienie się małych karteczek z nazwą resortu. Złote cyfry na białej karteczce wskazywały na pokój numer 23. Dear nie zwlekając dłużej, udał się do skrzydła mieszkalnego.
Przesiadywała w lobby z dwóch powodów. Widok na padający za szklanymi ścianami śnieg, mieniący się niczym brokat napawał ją jakimś spokojem, po drugie sofy były naprawdę wygodne. Przyszła tu z książką, żeby coś poczytać lekkiego i przyjemnego, a okładkę zaklęciem zmieniła tak, żeby wcale nie było widać, że to jakieś tanie romansidło. Wiele rzeczy błąkało się po jej głowie, choć jakoś zupełnie bez celu - nie umiała znaleźć porządku w swoich myślach chyba próbując oswoić się ostatecznie z tą perspektywą, że... jest na feriach. Nie ma nic do zrobienia, nie trzeba za niczym gonić, nikogo pilnować, odwiedzać, kontrolować. Mogła odpiąć płaszczyk superbohatera swojej rodziny i odstawić tarczę bojowniczki o bóg-wie-co w relacjach międzyludzkich. Zawinięta w wielki sweter z angory trochę czytała, trochę obserwowała podwórze, trochę bujała w obłokach szukając jakiegoś celu. Nie przywykła do wczasów, to były jedne z niewielu ferii, które spędzała na atrakcjach przygotowanych przez szkołę. Była domatorem, wielbicielem swoich czterech ścian, może nie tyle swojej rodziny co swoich własnych rozrywek, które niekoniecznie pokrywały się z atrakcjami zapewnianymi przez miejsca takie jak ten resort. Szczyty Mont Blanc pokonały ją w tym sezonie chyba na dobre, nigdy nie przepadała za wysokościami a i sporty wyczynowe czy ekstremalne były dalekie od tego co ją w życiu kręciło. Stąd też kanapa, książka, filiżanka dobrej kawy w lobby i zamyślone spojrzenie wbite w dal. Dopiero po chwili jej uwagę przykuł ktoś, kto wparował do budynku krokiem co najmniej pospiesznym, by nie powiedzieć zdenerwowanym. W okutanej ubraniami postaci dostrzegała znajomą formę, uniosła więc dłoń w miękkim geście powitania, a leniwy uśmiech wpełzł na jej twarz Czy Dominik Rowle to coś, czego teraz potrzebowała? ...być może.
Cóż, nie był to wypad na narty, jakiego oczekiwał. Miał spędzić miło dzień, poszusować na czartach w słońcu mroźnego poranka, a tymczasem... Ranna Laurel, Annabell z osobowością swojego brata i on z poparzoną twarzą. Ann zdążyła lekko ukoić ból, ale podejrzewał, że jego twarz nadal nie wyglądała za specjalnie. Na szczęście, jakoś udało im się dotrzeć do ośrodka i oddać obie dziewczyny, a szczególnie Laurel pod profesjonalną opiekę. Dominik zdecydowanie oświadczył, że mają się najpierw zająć dziewczętami, a on ze swoim poparzeniem zgłosi się chwilę później. Poszedł więc jeszcze raz do wypożyczalni, aby zareklamować wadliwe czarty. Na szczęście udało mu się je wymienić i miał zamiar zanieść je do pokoju. Wszedł do recepcji, a kroki swe skierował ku schodom. Rozjerzał się jeszcze w roztargnieniu wokół i jego wzrok padł na postać siedzącą na jednej z kanap. Oczy lekko mu się rozszerzyły, gdy w delikatnej blond postaci rozpoznał Dinę Harlow. Zawsze miał mieszane uczucia wobec niej, rozerwany pomiędzy sympatią i podziwem dla dziewczyny a dezaprobatą za ściąganie jego siostry na złą drogę. To znaczy, wtedy tak myślał. Długie lata nie chciał widzieć, że z Emily też było niezłe ziółko. W każdym razie jej urok sprawiał, że zawsze łagodniał i przymykał oko na ich zagrywki, za co później denerwował się sam na siebie. Dina zauwazyła go i na jej twarzy pojawił się ten usmiech, który tak często widział. Odpowiedział na jej powitanie uniesieniem dłoni i rozciąganięciem ust w uśmiechu. Po chwili wahania ruszył w jej stronę, strzepując śnieg z włosów. - Hej, dawno się nie widzieliśmy - zaczął, patrząc w śliczną twarz dziewczyny. Z taką urodą pewnie wiele rzeczy uchodziło jej na sucho. Uśmiechnął się, choć raczej jego twarz wyrażała spore zmęczenie. Potem zdał sobie sprawę, jak wygląda i mimowolnie uniósł dłoń do twarzy. Gdy palce dotknęły skóry Dominik syknął cicho. - Nie zwracaj na to uwagi, mają mi to naprawić, gdy poskładają innych - powiedział dość pokrętnie.
Mieli perypetie przez kilka trudnych lat, kiedy stawiała sobie za punkt honoru sprowadzić Emily na złą drogę. Okazało się jednak z czasem, że młodej Rowle wcale nie trzeba było nigdzie sprowadzać, bo ona sama wiedziała aż za dobrze w co ma ochotę się wpakować najchętniej i wcale nie były to sytuacje wesołe. Harlow wciąż pamiętała, jak przyłapała dawną przyjaciółkę na włamaniu do biblioteki i wspólnie buszowały po zakazanym dziale. Jakby nie patrzeć byłą to inicjatywa Ems. Teraz obie piastowały odpowiedzialne stanowiska prefektów, w związku z czym można by zakładać, że takie sytuacje się nie powtórzą - a jednak pewności nie było wcale. Podniosła się z sofy zaginając róg książki, nawyk, za który wiecznie ją karcono tłumacząc niszczeniem się papieru i odłożyła czytany tomik na podłokietnik. - Dominiku. - z daleka nie zauważyła jego oparzeń, z bliska zaś widziała wyraźnie, że ten wypad na narty chyba mu nie przysłużył. Dotknęła jego ramienia jakby chciała w sympatyczny sposób okazać mu wszelką uwagę tym powitaniem - To prawda, z rok prawie? - starała się cofnąć pamięcią do ostatniego razy, kiedy miała okazję oglądać jego piękne oczy. Cmoknęła słysząc to zawoalowane w uprzejmość polecenie i pokręciła głową wskazując sofę- Siadaj. - wskazała sofę. Kiedy usłuchał pochyliła się nieco nad jego twarzą by przyjrzeć się zaczerwienieniom kalającym jego przystojny profil. Skupiała się w zasadzie na poparzeniu, widząc jednak, że się jej przyglądał spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się mrugając zaczepnie. - Zaraz wrócę, przypilnujesz mojej książki? - machnęła ręką w stronę tomiku i deportowała się do swojego pokoju. Jakież to było nierozsądne posunięcie, akurat skończyła czytać na wybitnie pikantnej scenę miłosnej, byłby straszny wstyd, gdyby Rowle wykazał się nietaktem i w tę książkę sobie zajrzał. Chwilę później pojawiła się na powrót na terenie lobby i gubiąc chude ręce w wielkim swetrze jak dzieciak jakiś powróciła na kanapę. - Ufasz mi? - zapytała z uśmiechem chochlika, dokładnie takim piekielnym błyskiem w oczach z jakim Dom musiał się użerać przez większość dzieciństwa jego siostry
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Zapewne Dominik nie znał większości sytuacji, który wydarzyły się z dwoma dziewczętami w rolach głównych. I chyba dobrze. Jednak lepiej się śpi, kiedy nie ma się tej świadomości. Zresztą Dominik długo nie dopuszczał do siebie myśli, że Em zachowuje się nie tak, jak przystało na przykładną uczennicę i grzeczną dziewczynkę. W tym względzie zachowywał się bardziej jak ojciec. Dopiero ostatnie miesiące nieco otworzyły mu oczy. Wstała i przywitała się, dotykając jego ramienia. W związku z tym znalazła się dość blisko jego osoby i Dominik znów poczuł się trochę nieswojo, jak zawsze w jej towarzystwie. Jej uroda onieśmielała, ale przecież nie zwykł się tak czuć w towarzystwie pięknych kobiet. Krew wili w jej naturze sprawiała, że nie mógł do końca odnaleźć sam siebie, jakby był w obcym umyśle, który musiał sam, świadomie prowadzić. Nienaturalnie. To dość zawiłe i może niezrozumiałe wyjaśnienie, ale właśnie coś takiego czuł. - Jakoś tak - kiwnął głową i posłusznie usiadł na sofie. Uprzednio położył nowe czarty obok kanapy, aby nikomu nie przeszkadzały, choć w recepcji raczej nikt się nie kręcił. Rozpiął kurtkę narciarską, bo było mu już trochę za gorąco w ciepłym pomieszczeniu. Zresztą marsz do wypożyczalni i z powrotem też zrobił swoje. Stwierdził, że nie będzie się teleportował, potrzebował się przejść, mimo że przecież niedawno szedł ze stoku do hotelu wraz z Laurel na rękach. W każdym razie spacer zajął trochę więcej czasu i Dominik pomyślał, że akurat jak wróci to będzie już mógł udać się do medyka. Nie spodziewał się, że wcześniej spotka Dinę, która teraz nachyliła się nad jego twarzą, spoglądając w nią uważnie. Dominik speszył się nieco, zresztą jak zwykle. Dina była chyba dziewczyną, która najczęściej mogła widzieć speszony wyraz jego twarzy. Normalnie raczej mu się to nie zdarzało, umiał się zachowywać naturalnie wśród dziewcząt i potrafił zawsze znaleźć inteligentną replikę okraszoną humorem, mało było rzeczy, które mogły go peszyć. A jedną z nich była panna Harlow. Spoglądał jej w oczy i drgnął lekko, kiedy jej źrenice spotkały się z jego, a urodziwą twarz rozjaśnił uśmiech. Zaklął w myślach, kiedy mrugnęła do niego, nie chciał, żeby widziała, jak na niego oddziałuje. Domyślał się jednak, że była do tego przyzwyczajona. Pytanie czy geny wili były dla niej darem czy przekleństwem? Dla niego zdecydowanie tym drugim, nie lubił tracić kontroli, a w towarzystwie wili to prawie niemożliwe. Zawsze wybije faceta z rytmu, no. - Jasne? - odpowiedział, zamieniając odpowiedź w zapytanie. Uniósł brwi, nie wiedząc, co dziewczyna zamierza. Nim jednak zdążył zapytać blondynka zniknęła. Dominik został sam wraz z książką, którą powierzyła mu pod opiekę. Spojrzał na okładkę, ale albo ktoś nie wykazał się przy projektowaniu wierzchu książki, albo też Dina ją zakamuflowała. Zaintrygowało go, co też takiego czytała, że nie chciała pokazać tego wszystkim naokoło. Zdusił w sobie pragnienie zajrzenia do książki, może to jakiś pamiętnik czy coś? Lepiej nie ruszać. Po chwili zresztą Dina zjawiła się ponownie i Dominik niemal złapał się za głowę, widząc te błyski w jej oczach. To nigdy nie wróżyło nic dobrego, ale może tym razem będzie inaczej? Obserwował jak podchodziła do kanapy i w końcu opadła, tuż obok niego. Spojrzał na nią podejrzliwie. Znał ten uśmiech i to spojrzenie. - Powiedz mi lepiej, czy mam do tego podstawy - uniósł brwi z powątpiewaniem, ale uśmiech zadrgał mu w kącikach ust. - I czy będę żałował tego kredytu zaufania - teraz uśmiechnął się już szeroko. - Załóżmy, że ufam. Co ci chodzi po głowie? - zapytał szczerze zainteresowany, choć z lekką obawą, jak zawsze w przypadku Diny.
Coś takiego było już w starszych braciach, że piekielnie martwili się o swoje młodsze siostry. W rodzinie Harlowów był jednak inny system, choćby ze względu na to, że mężczyzna w domu był tylko jeden - mianowicie, ojciec Pat. Dina, choć najmłodsza spośród latorośli, to jednak otoczona siostrami - bez wątpienia dbającymi o siebie wzajemnie, jednak zasadniczo nie w taki sposób jak robili to bracia. Od pierwszych klas, kiedy jeszcze bardzo otwarcie była małą, zawistną i zakompleksioną żmiją ze slytherinu, zazdrościła Emily takiego starszego brata jakim był Dominik. Oczywiście to był wielki sekret, że się w nim podkochiwała ze trzy lata, raz nawet wysłała mu paskudną, śpiewającą walentynkę - na całe szczęście nigdy się nie domyślił, a Dina po dziś dzień mogła wspominać swoje słodkie zauroczenie z nutką rozrzewnienia i łezką w oku. Teraz byli praktycznie dorośli, teraz to zupełnie coś innego, a jednak wciąż nie umiała powstrzymać uśmiechu na jego widok - nawet jeśli chwilę wcześniej była zasadniczo zamyślona, a w głowie toczyły się jej nieczyste myśli napędzone książeczką - romansidłem. Gdyby miał chęc ją o to spytać, pewnie mogłaby mu powiedzieć parę słów o swoich genach, o tym jak wygląda życie potomka rusałki, kto wie, może była już na tyle dojrzała emocjonalnie żeby być w tym temacie szczerą? Nie czuła żadnej przyjemności, ani żadnego podekscytowania w związku z tym jak postrzegali ją ludzie. Kiedy usiadła na kanapie zaraz zgięła jedną nogę pod kolano drugiej i małym podskoczkiem przysunęła się do niego niebezpiecznie blisko, podciągając rękawy swetra. - Podstawy, żeby mi ufać? - zaśmiała się cicho - Raczej żadnych. - znów zmrużyła lekko oko, ale założyła włosy za ucho ujawniając mu w końcu zawartość zamkniętej dłoni.- Myślę, że nie. - powiedziała podając mu niewielki flakon z eliksirem uzdrawiającym, w drugiej zaś trzymała swoją kapryśną jak właścicielka różdżkę. Praktykowała leczniczą już od jakiegoś czasu, a zaklęcie na poparzenia wcale nie należało do wybitnie trudnych - Spróbuję zaklęciem. - poinformowała go, w domyśle pozostawiając, że jeśli nie zadziała, to eliksir zadziała z pewnością. Harlow była obrzydliwie pewna swoich umiejętności warzelniczych. Kurs na eliksirowara zdała wybitnie śpiewająco, a tworzenie mikstur powoli stawało się niemal rutyną.- Gotowy? - potrząsnęła lekko ramionami, by utrzymać wielkie rękawy wielkiego swetra dalej od nadgarstków i wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem zainkantowała wyraźnie Fringere celując w jego twarz. Miała nadzieję, że nikt nie zrobił sobie z niej żartów i nie rzucił zaklęcia plączącego na jej podręcznik (tak jak ona to robiła koleżankom w czwartej klasie) i zamiast zaklęcia chłodzącego, uśmierzającego ból i kojącego poparzenia nie wyczaruje mu na nosie gromadki purchawek.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Właściwie to Dominik chętnie by się dowiedział, że ta "cudowna" walentynka była właśnie od Diny. Nigdy nawet nie domyślał się, że mogła być w nim zauroczona. Lubiła się z nim droczyć, sprawdzać, jak daleko może się posunąć, ale chłopakowi nawet przez myśl nie przeszło, że mogło wiązać się to z młodzieńczym "zakochaniem". To byłoby całkiem miłe odkrycie. Skłamałby, gdyby powiedział, że sam nie był pod jej wrażeniem lub - jeśli być szczerym - urokiem, dlatego miał w stosunku do niej zawsze mieszane uczucia i niektóre rzeczy uchodziły dziewczętom na sucho. Ach, te stare, młodzieńcze czasy! Nadal jednak miał do niej lekką słabość, nie byłby mężczyzną, gdyby tak nie było. Uroku dodawała jej teraz jeszcze nabyta z wiekiem dojrzałość i spokojniejszy temperament. Wtedy dużo bardziej odczuwał różnicę wieku, teraz ta granica zaczynała się zacierać. Choć patrząc na iskierki w jej oczach wracał myślami do tamtych lat. Miało ochotę lekko się odsunąć, gdy zwinnym podskokiem zjawiła się bardzo blisko niego. I bynajmniej nie dlatego, że było to nieprzyjemne, ale jej naturalna aura wprawiała go w niepewność, której nie lubił czuć. Zawsze wtedy miał wrażenie, że zrobiłby wszystko, o co go poprosi. Pozostał jednak na miejscu, byli przecież dorośli, musiał sobie z tym poradzić, a Dina w końcu nie prosiła się o ten dar (lub przekleństwo), mimo że kiedyś często lubiła go wykorzystywać. Parsknął śmiechem i pokręcił głową. - Tak właśnie myślałem - odparł, spoglądając na dziewczynę z szerokim uśmiechem, bo rozbroiła go tą szczerością. - Ale, jak to mówią, jest ryzyko, jest zabawa, prawda? - zapytał reotrycznie, a jego wzrok padł na fiolkę, którą trzymała w dłoniach. Wyciągnął rękę i zacisnął palce wokół naczynka. Podniósł je na wysokość oczu i z ciekawością przyglądał zawartości. Potem znów przeniósł wzrok na Dinę. - Jeśli nie będę żałować to pozostaje mi tylko posłusznie oddać się w twoje ręce - rozłożył lekko ramiona i odwrócił się zupełnie twarzą w jej stronę, kiedy poinformowała go o użyciu zaklęcia. Gorzej być nie może, prawda? Prawda..? Kiwnął pewnie głową na pytanie, czy jest gotowy. Jasne, że był, choć odczuwał lekki wzrost poziomu stresu. W końcu twarz to nie byle co, gdyby coś niechcący się nie udało to mógłby skończyć gorzej niż z poparzeniami. Postanowił jednak zaufać umiejętnościom Diny, miał nadzieję, że nie zażartuje sobie z niego i nie wyczaruje mu twarzy trolla czy czułków. Jego obawy minęły, kiedy usłyszał wypowiadane przez Dinę zaklęcie. Słyszał je już wcześniej od Annabell, która też uśmierzyła ból jego skóry na jakiś czas. W tym momencie również poczuł, jak ból wyraźnie się zmniejsza i mógł uśmiechać się bez lekkiego grymasu po każdym rozciągnięciu skóry. Chyba warto zapamiętać to zaklęcie. - I co? - zapytał po chwili. - Wyglądam jakoś inaczej? Przystojniej? Choć z tym bym nie przesadzał, bo nie będę się mógł opędzić od dziewcząt, a to na dłuższą metę może być męczące - zaśmiał się krótko, a potem spoważniał. - Ale chyba poparzenia się nie zmniejszyły, co? Miałem już twarz potraktowaną tym zaklęciem i jedynie uśmierzyło ból. Trochę czuję się ignorantem w kwestii uzdrawiania - dodał, myśląc o tym kolejny raz w ciągu paru godzin. - Teraz eliksir, pani magomedyk? - uśmiechnął się, potrząsając lekko fiolką.
Spaliłaby się ze wstydu, gdyby się tego kiedykolwiek dowiedział! Harlow nie była nigdy utalentowana plastycznie w związku z czym śpiewająca walentynka nie była najwyższych lotów - należy jedynie pamiętać, że to był właśnie tamten wiek w którym jeszcze się wierzyło, że własnoręcznie wykonane laurki znaczą tak bardzo wiele więcej niż jakiekolwiek inne podarunki. Nie ma też co się oszukiwać, widać to było nawet w jej obecnych, nieporadnych posunięciach na płaszczyźnie romantycznej, Dina umiała w końskie zaloty znacznie lepiej niż w seksowną i kobiecą kokieterię, a jednak z wiekiem zdawało się, że i ta miękka nuta zaczyna się w jej głowie rozpędzać. Kto wie, może to nie z wiekiem, a z doświadczeniem? Nigdy przecież nie pozwalała sobie na jakieś dłuższe czy głębsze zanurzenia miłosne, zawsze szukając dziury w całym i wszelkie okazywane jej uczucia czy sympatię tłumacząc fałszywością rozdmuchaną przez geny wili. Przechyliła niewinnie głowę na bok i gdyby jej nie znał może i mógłby się nabrać na tę minę aniołka. Zbyt wiele razy jednak w przeciągu ostatnich lat próbowała na nim tego niewinnego ryjka, żeby się dał tak łatwo zrobić w konia. Co jednocześnie wcale nie sprawiało, że nie zamierzała go bajerować. Wciąż pozostawał jej pierwszym, wielkim crushem i wciąż sprawiało jej przyjemność posyłanie mu przeciągłych spojrzeń. Był przystojnym, dorosłym i niezależnym mężczyzną- nie było nic dziwnego w tym, że wydawał się jej atrakcyjny. - Nie spodziewałabym się po Tobie żadnej innej odpowiedzi, Dominiku. - mrugnęła na jego wspomnienie ryzyka wiążącego się z dobrą zabawą. Nie wyglądał jej na kogoś przesadnie zachowawczego, nigdy, ani lata temu ani teraz. Złożywszy na jego dłoni flakon z eliksirem skinęła głową, choć słysząc jak mówił o posłusznym oddawaniu się w jej ręce na ustach zakwitł jej dziwny uśmiech. Coś już miała takiego w głowie, że mężczyzna posłuszny wzbudzał w niej nieodpowiednie myśli i emocje - kto wie, może dlatego, że ten z którym spędzała ostatnio niepoprawnie wiele czasu był taką upartą krową. Zaklęcie podziałało kojąco na oparzenia, co Harow przyjęła z zadowoleniem. Choć nie specjalizowała się w magii leczniczej to jednak ograniczanie swoich umiejętności tylko do eliksirów było nierozważne, a to zawsze przyjemne kiedy możesz pomóc komuś bliskiemu swoimi umiejętnościami. Przewróciła oczami z rozbawieniem. - No jak będziesz jeszcze przystojniejszy, to zaczniesz powodować wypadki na drogach Dom. - puściła mu oczko i zachęcająco dotknęła jego dłoni, żeby wziął ten eliksir co mu go podała- Tak, eliksir, buzi w czółko i będziesz jak nowo narodzony. - kiwnęła głową unosząc brwi. Mogła go otruć, prawda? Ale przecież to by było bez sensu. Jej dłoń pozostała jednak w spoczynku na jego przedramieniu, w oczekiwaniu na polepszenie się jego stanu po spożyciu wiggenowego.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Dobrze, że jeszcze nie "zdziadział" do reszty i nie wyglądał na kogoś, kto boi się ryzyka. Po latach bycia jednocześnie bratem i ojcem z powodzeniem mógłby być nudnym dorosłym. Na szczęście jakoś udało mu się od tego uchować i jeszcze potrafił się zabawić. Choć może ostatnie miesiące nie były do tego odpowiednim czasem i trochę się "zasiedział", ale... Pomyślał, że mógłby po powrocie odezwać się do któregoś z kumpli albo do Charliego i wybrać się do pubu. Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. Na pewno nie dał się nabrać na jej niewinną minkę, co wcale nie oznaczało, że nie łagodniał pod jej wpływem. Z doświadczenia wiedział, że zawsze za słodką buźką krył się istny szatan. Mimo wszystko rozbrajała go i łapał się na tym, że lubi spędzać z nią czas. Rozłożył ręce w bezradnej pozie. - Nic się przed tobą nie ukryje, za dobrze mnie znasz - zaśmiał się krótko. Na szczęście, twarz na skutek zaklęcia przestała go boleć i mógł nieco odetchnąć z ulgą. Poparzenia nie były tym, co tygryski lubią najbardziej (tak, jako że lubił się ze światem mugolskim i miał tak paru znajomych widział nawet jedną z bardziej znanych mugolskich bajek). Pochwaliłby jej zaradność, bo sam już chyba setny raz pluł sobie w brodę za dość niskie umiejętności w magii leczniczej. Jeśli istniał ktoś, kto potrafił zawstydzić Dominika tak, że nie potrafił tego ukryć to była to właśnie Dina. Gdyby miał skłonność do czerwienienia się to pewnie teraz oblałby się rumieńcem. Udało mu się jednak jako tako zachować twarz, choć wzrok zrobił się nieco rozbiegany. Odchrząknął. - Fakt, a tego byśmy nie chcieli. Wobec tego mam nadzieję, że eliksir po prostu przywróci mi moją zwyczajnie przystojną twarz - odpowiedział z szerokim uśmiechem, starając się utrzymać ton i luźny charakter rozmowy. No i nie dać po sobie poznać, że słowa Diny go zawstydziły czy coś... Choć właściwie tutaj chyba znaczenie miało to kto je wypowiadał. TAK, zdecydowanie otrucie go byłoby bez sensu. Jak można pozbawić świat takiego Dominika? No, nie można! Zresztą Dominik ufał Dinie, mimo że ustalili wcześniej, że za dużo podstaw do tego nie ma, ale jednak był dziwnie spokojny, że jej eliksir nie tylko nie będzie trucizną, ale i pomoże mu w kłopocie. Pewnie więc podniósł fiolkę i odkorkował ją. Tylko przez chwilę przyglądał się zawartości i spojrzał na Dinę ze złosliwym błyskiem w oku. - Gdybym nie przeżył... - zaczął grobowym tonem - powiedz mojej rodzinie, że ją kocham - dokończył i uniósł fiolkę do ust. Wypił zawartość na raz, jak kieliszek alkoholu. Leczniczy płyn spłynął do gardła, szczypiąc nieco jego ścianki. Skrzywił się. - Mocne - stwierdził. Ale jak to mówią gorzki lek najlepiej leczy i był na to przygotowany. Twarz go nieco zapiekła, ale może eliksir już zaczął działać? - Jak szybko to działa? - wypowiedział na głos swoje myśli, bo przecież nie mógł widzieć swojej twarzy, a żadnego lustra nie miał na podorędziu. - No i gdzie to buzi w czółko - spojrzał wymownie w sufit, bo na chwilę wróciła mu jego standardowa odwaga i poczucie humoru.
Lepiej, żeby nie wiedziała, że go tak korci do rozrywek i "od-dziadziania" się bo jeszcze się zaplącze w którymś pubie i doprowadzi do skutku swoje nastoletnie fantazje. Zdarzyło się jej juz w przeszłości wykorzystać pijanego, niewinnego mężczyznę - kto wie co by do tego płowego łba wpadło po kolejnych kilku głębszych? Na całe szczęście nie pijała zbyt często. Uśmiechnęła się na jego słowa, przyjmowała z sympatią to, w co ewoluowała ich znajomość przez lata. Były czasy, kiedy nie mogła go znieść, były czasy, kiedy nie mogła znieść tego, że na niego się patrzy, były czasy, kiedy nie mogła znieść tego, że na niego nie patrzy. Cały kalejdoskop kosmicznych emocji, sympatii i antypatii w soczystym kolorze dyniowym. Umiejętności magii leczniczej nie przyszły jej lekko - to żadna tajemnica, że Dina nie była geniuszem. Nie należała do najlotniejszych umysłów w szkole i by się czegokolwiek nauczyć musiała włożyć w to wiele pracy. Eliksiry były dziedziną magii, która była dla niej intuicyjna - magia lecznicza? Ano tu było gorzej, ta nauka wymagała nie tylko skupienia i ogromnej wiedzy, wymagała też pewnej rezolutności i inteligencji w wymyślaniu jak poradzić sobie z konkretnymi przypadkami wypadków i ran czy skaleczeń. Nauka przychodziła jej ciężko, próbowała prosić o pomoc swoich bardziej utalentowanych w uzdrawianiu przyjaciół niestety, nawet kiedy ktoś znający się na rzeczy próbował jej tłumaczyć meandry i tajemnice leczenia - z jej umiejętnościami i przyswajaniem bywało różnie. Dlatego tak czy inaczej zawsze miała pod ręką przygotowany jakiś eliksir, bo na eliksirach, szczególnie tych przygotowanych przez siebie, przynajmniej miała pewność, że może polegać. Klepnęła go lekko, gdy mówił o swej przystojności, tak jakby niemalże ...kokieteryjnie. - Przekaże. - kiwnęła głową szturchając go ponownie- Głupolu. - jak mógł nie wierzyć w jej zdolności warzelnicze, no prawie była by urażona. Przytaknęła, eliksir smakował nie najlepiej ale przynajmniej działał z kopnięciem i efektami można było się cieszyć wcale niedługo po samym zabiegu. - Już byś zauważył, gdybyś spojrzał w lustro. - zaznaczyła i przewróciła oczami podnosząc się lekko na kolanach- Sam się o to prosiłeś, Dom. - mruknęła zaglądając mu w te oczy, którymi próbował uciec w stronę sufitu. Chciał? To ma! Pochyliła się zgarniając dłonią włosy z jego czoła i pocałowała go w sam jego środek, a uczyniwszy to uśmiechnęła się przekrzywiając lekko głowę i mrużąc jedno oko - I jak? - zapytałą cicho - Lepiej?
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Zdecydowanie lepiej, żeby raczem nie pili, bo Merlin wie (albo Dina wie), co mogłoby z tego wyniknąć. A Dominik nic nie umiał poradzić, że nie był odporny na urok Diny i nie można go za to winić. Nie chciałby jednak, żeby wydarzyło się coś, co mogłoby popsuć jego kiełkującą relację z Beatrice. Ale właściwie zaplątać się w jakimś pubie na feriach przy drinku bezalkoholowym... Why not? Przydatnie było posiadać choć jedną z dwóch tych umiejętności: albo znać zaklęcia lecznicze, albo tajniki warzenia eliksirów. Dominikowi trochę bliżej było do eliksirów, zresztą za sprawą pomocy Trice w szkole, ale wolał się oddać w bardziej doświadczone ręce. Zaśmiał się, kiedy udawała urażoną. W jej zdolności wierzył, jak najbardziej, gorzej z intencjami. Oczywiście, teraz już sobie żartował, choć nutka niepewności z dawnych czasów gdzieś tam jeszcze została. - Głupolu, od razu - przewrócił oczami. - To, że nie jestem orłem z leczenia nie oznacza jeszcze aż takiej głupoty, no, nie rób mi tego. Bo zamknę się w sobie - westchnął, kładąc rękę na sercu z godnym aktora dramatyzmem. - Naprawdę? - zapytał z nadzieją i rozejrzał się wokół. Nie zauważył jednak nigdzie lustra, co go trochę rozczarowało, bo w wielu hotelach właściciele uwielbiają zawieszać je gdzie popadnie. Nic to, sprawdzi później, bo niestety podręcznego lusterka też nie miał. Spojrzał na Dinę. - Masz jakieś lusterko pod ręką? O, Merlinie, fakt, sam się o to prosił, drocząc się z panną Harlow! Mógł się spodziewać, że nie zignoruje tak jawnej prowokacji, która nieopatrznie, zupełnie samoistnie wydostała mu się spomiędzy warg. Teraz tym bardziej uciekał oczami w sufit, mimo że bardzo starał się zachować twarz i patrzeć jej prosto w oczy, jak to miał w zwyczaju. Jednak teraz nie umiał, bo jej obezwładniający urok (nawet jeśli nie stosowała go celowo) po prostu go zawstydzał i sprawiał, że czuł się zdezorientowany i niepewny. Dlatego też nigdy nie starał się wchodzić z Diną w bliższe kontakty, szczególnie kiedy była jeszcze tą młodą, nieobliczalną nastolatką parę lat temu. Teraz oboje byli dorośli i Rowle naprawdę mógł bliżej zaprzyjaźnić się z dziewczyną. Była inteligentna i z łatwością prowadziła rozmowę, ale, Merlinie, musiał nadal tak na nią reagować? To trochę komplikowało sytuację. I jeszcze umiała zgrywać taką niewinną, bezczelność, no! Dominik odchrząknął i kiwnął energicznie głową. - Lepiej, tak... Lepiej - uśmiechnął się niepewnie i żeby zyskać na czasie i odzyskać równowagę oderwał wzrok od twarzy dziewczyny. Uniósł dłoń, przygotowując się na falę pieczenia, gdy jego palce dotkną twarzy. Nic takiego jednak się nie stało. Jego skóra powoli wracała do normalego stanu, na policzku nie wyczuł już charakterystycznej struktury poparzeń. Jego uśmiech rozszerzył się i już zdecydowanie pewniej spojrzał na Dinę. - Dziekuję, pani doktor. Albo szaman, bo nie wiem, do której kategorii powinienem cię dopasować - wyszczerzył się i szturchnął dziewczynę łokciem. - Powienien zapytać, jak mam ci się odwdzięczyć, ale trochę się boję... - powiedział pół żartem, pół serio.
Jego śmiech brzmiał bardzo przyjemnie w jej głowie, bardzo perliście, szczególnie biorąc pod uwagę ponury nastrój całej reszty czasu spędzonego na tych feriach. Nie miała zbyt wielu okazji słyszeć tu jak ktoś się śmieje, ani sama śmiać się tak swobodnie, czy luźno rozmawiać na jakiś temat. Była pewna prawda w tym, że o stare znajomości warto dbać. Odczuwała to siedząc tu z Dominikiem i rozmawiając o niczym przecież specjalnym. Mogła mu przecież po prostu ten eliksir dać i zająć się swoimi sprawami dając mu zająć się tym co jego. A jednak zaplątali się w tej błahej rozmowie, niby o niczym, a czuła w sobie jakieś przyjemne ciepło zadowolenia. - Głupi jesteś wcale nie z powodu nieumiejętności leczenia. - szturchnęła go - To rodzona cecha Rowlów, musisz sie z tym pogodzić. - zaśmiała się lekko, zakładając włosy za ucho. Śmiała się tak rzadko, ze aż ją samą zdziwił dźwięk własnego, śmiejącego się głosu.- Wiem, może Cie to zdziwi, ale nie mam. - starała się nie zgubić uśmiechu, w rzeczywistości jednak od jakiegoś czasu usilnie unikała przeglądania się w jakichkolwiek lustrach. Nie podobało się jej co się z nią działo i choć udawało się jej to ukryć przed światem - to nie takie trudne, kiedy jest się wilą - to przed własnymi oczami nie da się schować wyniszczenia organizmu. Trochę dopatrywała się w jego zachowaniu kokieteryjności, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że to autentyczne zachowanie Rowle'a. Sądziła naiwnie, że tak doskonale grał to lekkie zmieszanie i tę krępację jakby? Kiedy uciekł oczami jeszcze bardziej prawie przewróciła swoimi. Odsunęła się po tym skromnym pocałunku i opadła chudym tyłkiem na poduchę kanapy. - No to świetnie, bardzo się cieszę. Znaczy zabieg udany i pacjent przeżyje. - uniosła rozbawiona brwi i sama jakoś dziwnie umknęła przed nim spojrzeniem. Nie umiała przyznać dlaczego tak sympatycznie zakręciło się w jej brzuchu kiedy ktoś jej po prostu... podziękował. Za pomoc. Tak zwyczajnie. Może dlatego, że nie miała w zwyczaju nikomu pomagać i było to uczucie tak strasznie obce? A może dlatego, że dziękował jej właśnie Dominik? Przesunęła się po poduszkach sofy na powrót w stronę swojego pikantnego romansidła, które pozostawiła nim zdecydowała się pomóc ratować przystojną przystojność twarzy kolegi. - Nie ma sprawy, c się nie martw, Dominiku. - powiedziała uśmiechając się kącikiem ust- Coś wymyślę... i dam Ci znać. - mruknęła dwuznacznie, po czym otworzyła swoją książeczkę i wróciła do lektury jak gdyby nigdy nic.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
- Cóż - uniósł rękę i podrapał się po karku - coś w tym chyba jest, ale myślałem, że udało mi się wyłamać z rodzinnej tradycji. Albo chociaż sprawiać takie wrażenie - zaśmiał się wesoło. - Rzeczywiście, trochę zdziwiło. Doświadczenie mówi, że w kobiecych torebkach można znaleźć wszystko, począwszy od lusterka, poprzez eliksiry, a skończywszy na zestawie małego mordercy - powiedział z wesołym błyskiem w oku. - Cóż, będę musiał jeszcze chwilę poczekać, zanim znowu ujrzę moją dawną urodę. Musiałby być dobrym aktorem, żeby udawać swoje zachowanie tak doskonale, a tego talentu chyba nieco mu brakowało. Był raczej szczerym człowiekiem i zwykle było widać, gdy udaje lub robi sobie z czegoś żarty. Kiwnął głową, zadowolony i wdzięczny. - Zdecydowanie, uratowałaś resztę moich ferii - powiedział, puszczając dziewczynie oczko. - Uff, będę się trochę stresował w oczekiwaniu na jakiś twój szalony pomysł, ale co to za cena za uratowanie twarzy? - uśmiechnął się z sympatią. Potem wstał z sofy i schylił się po swoje wymienione na nowe czarty. - Jeszcze raz ci dziękuję i teraz zupełnie serio: odezwij się, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, odwdzięczę się. Wiesz - zaczął nieco niepewnie - ostatnio założyłem nawet tego wizzbooka, więc możesz mnie tam znaleźć, jeśli masz - zaproponował i postanowił pójść się ogarnąć do pokoju i nie przeszkadzać dziewczynie w czytaniu. - Miło było cię znów zobaczyć, naprawdę i... Do zobaczenia kiedyś, mam nadzieję - uśmiechnął się i ruszył w stronę schodów. Powinien raczej uraczyć ją pożegnalnym buziakiem w policzek, ale to mogłoby go wybić z równowagi na resztę dnia.