Sucha sauna, w której można doskonale się zrelaksować. Pomaga usunąć toksyny z organizmu, poprawia krążenie i czyni cuda dla zmęczonych czarodziejów. Prawidłowe korzystanie z sauny polega na robieniu przerw po 8-15 minutach i wchodzeniu pod zimny prysznic (dlatego tuż obok znajdują się dwie kabiny).
Autor
Wiadomość
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Wyczuwała, że gęstniejące powietrze nie jest tylko zasługą temperatury i niewielkiego w rozmiarach pomieszczenia. Chociaż właściwie, może ten mały pokoik nie był w stanie pomieścić dwóch kobiet na raz – ich niewypowiedziane myśli, przekonania i wspomnienia puchły, zabierając chociaż najmniejsze miejsce na oddech. Lia poruszała się po tych domysłach jak we mgle. Nieomylnie wyczuwała, że coś się kroi, że coś między nimi wisi i się klei – co to jednak było? Ręcznik opadł na drewnianą podłogę, a ona stopą wodziła nim po ziemi, żeby na czymś się skupić. W tych automatycznych ruchach odnajdowała namiastkę ukojenia, chociaż daleka była od relaksu. Lewa, prawa. Góra, dół. Miękkość ręcznika pod palcami. Twardość paneli. Żar skóry.A pot spływał i spływał, znacząc ciało niczym diamentowym pyłkiem. Jej mięśnie były jeszcze bardziej spięte, niż zanim tu weszła, chociaż dałaby sobie wtedy różdżkę złamać, że sięgała już do skrajności zmęczenia. Teraz jednocześnie była ospała i pobudzona, pociągała nosem, jakby próbowała zwęszyć myśli panny Swansea. Każdy jednak wie, że myśli nie pachną. Trzeba więc było zadziałać słowami: - Słyszałam, że zostałaś aktorką. Musisz mieć talent wcielania się w role. Zapominasz czasem kim jesteś naprawdę? - Co to było za pytanie? Naprawdę jednak ją ciekawiła, czy kobieta czasem gubiła się w tym co było chwilową rolą, a jej charakterem. Lia na pewno by się mieszała. Nie była podatna na wpływy innych, ale czasem nie ufała samej sobie. Prawie czuła, jak Éléonore otwiera jej skórę, by wlać w jej żyły kolejną dozę niepewności. I bez niej była aktualnie mieszanką najskrajniejszych uczuć. Nieporządkiem w chaosie. Szarpana we wszystkie strony niczym trawa przez wiatr. Być może dlatego właśnie tak dobrze wyczuwała niecodzienną energię, która płynęła pomiędzy ich urwanymi spojrzeniami? Skrzyżowała nogi, oparła łokieć o kolano, a na wnętrzu dłoni położyła brodę, palcami stukając po zaciśniętych wargach. Kiedy tylko rozchyliła usta, by przesunąć po nich czubkiem języka, poczuła słony smak. Głupiutka, może jesteś przewrażliwiona? Może Ci się tylko wydaje? Odpuść. -Na pewno nie rozsądkiem – Odparła w końcu, przerywając ciszę. Dziwne połączenia. Najdziwniejsze. –Niestosowne połączenia, można powiedzieć. I jeszcze te braki w łóżkach? Mam wrażenie, że ktokolwiek obserwuje to z góry, musi się dobrze naprawdę bawić. Na kogo trafiłaś? – Kontynuowała rozmowę, chociaż właściwie co interesowało ją z kim w pokoju jest ta kiedyś ledwie znajoma, a teraz wręcz całkowicie nieznajoma kobieta. Pewnie i tak nie rozpozna obco brzmiących nazwisk. A może się wręcz przeciwnie, jeszcze czymś się zaskoczy? Wzrok przez moment zjechał jej niżej, na poluźniony węzeł, na skrawek skóry. Powoli, po raz pierwszy odkąd się tu znalazły, uniosła spojrzenie by szare oczy odnalazły te błękitne i wwierciły się w nie do granic możliwości. - Jesteś piękna. – Stwierdziła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, kiedy w końcu odwróciła twarz i uniosła ręce, przeciągając się jak zwierzę, cicho przy tym wzdychając. Zawsze była frywolnie szczera.
...Były jak dwa koty przechadzające się ostrożnie po obcym terenie, badające wibrysami nieznane zapachy i sprawdzające, na ile mogą sobie pozwolić, jak daleko są w stanie się posunąć. Obie zawsze spadały na cztery łapy, obie nie stosowały półśrodków, obie były jednak zachowawcze, sprytne i inteligentne - nie dawały owładnąć się emocjom. Choć te nie dawały za wygraną, kotłując się w głowie. ...Éléonore w dalszym ciągu bawiła się swoimi włosami, przeczesując je smukłymi palcami, bo przecież musiała czymś zając ręce. Drugą rękę wyciągnęła wzdłuż drewnianego oparcia i opuściła luźno dłoń, dając złudne wrażenie zrelaksowanej sylwetki. Dlaczego wciąż widziała w Talii swego rodzaju... zagrożenie? Nie były już dziećmi, jej mózg mógł już chyba odpuścić. Co było nie tak? - Raczej mam dobrą pamięć. - odparła, nie mogąc pohamować uniesienia brwi. Cóż, pytanie na pewno nie należało do banalnych. I prawdopodobnie odebrałaby je inaczej, gdyby padło z ust kogoś innego niż panna Vries. Wyczuwała drugie dno, nawet jeśli go tam nie było. Zaskoczyło ją to, skąd kobieta wie o jej ścieżce kariery. Widziała ją na deskach New Magic Theatre, czy może... z kimś o tym rozmawiała? Przez plecy Swansea przebiegł delikatny dreszcz, poczuła się naga, choć w dalszym ciągu jej ciało otulał ręcznik. ...Poczuła jak mała kropla potu spływa jej po obojczyku, drażniąc jej skórę w niepojęty sposób. A może to nie ona, tylko wzrok Talii? Powietrze w dalszym ciągu gęstniało, a ona nie umiała już swobodnie oddychać. Poruszała klatką piersiową jak spłoszona w lesie sarna. Wdychała świeży zapach olejku eterycznego i starała się za wszelką cenę wyglądać na spokojną. Na Merlina, przecież radziła sobie z ogromną tremą, dlaczego teraz nie umiała opanować reakcji obronnych swojego organizmu? Zaciskanie warg nie wchodziło w grę przy tej temperaturze. Wyprostowała więc swoją sylwetkę i położyła dłonie na nogach, od czasu do czasu gładząc miękki materiał zakrywający jej uda. - Z trzema mężczyznami, z których znam tylko jednego. - uśmiechnęła się, odpowiadając. Szczerze, z prawdziwym rozbawieniem spowodowanym tym absurdem. To połączenie było jej bardzo nie na rękę, do tego stopnia, że zaczęła całą sytuację obracać w żart. - Oj tak, niestosowne. - zgodziła się, kiwając z wolna głową - A Ty? Z kim Cię połączyli? - odbiła piłeczkę, choć doskonale wiedziała. Magia wizbooka. ...Odgarnęła kosmyk swoich włosów i wtedy... napotkała jej spojrzenie. Spojrzenie, które przenikało wręcz przez jej duszę. Pokonała tę okropną gulę w gardle i przełknęła ślinę; nie odwróciła jednak swojego wzroku. Nie mogła. Nie chciała. Napięcie było wyczuwalne, powietrze unoszące się w saunie można było z pewnością pokroić nożem. I wtedy Talia się odezwała... A Élé wmurowało. Tego nie mogła się spodziewać. Ściągnęła nieco brwi i rozchyliła wargi, by coś powiedzieć, ale zawahała się. Bardzo powoli i ostrożnie powróciła do swojej poprzedniej pozycji, wsparłszy ponownie głowę o nagrzane deski. Znów zapanowała krótka cisza. A kiedy wreszcie się odezwała, jej głos wybrzmiał zupełnie inaczej niż dotychczas. Był pełen łagodności i... wdzięczności. - Dziękuję. Nie tyle za komplement, bo o Tobie mogłabym powiedzieć to samo, ale... - starała się w dalszym ciągu patrzeć na jej twarz, a nie na nagie ciało - Dziękuję za ocalenie Elaine. Ród Swansea ma u Ciebie dług wdzięczności. - tuż po zakończeniu tej wypowiedzi utkwiła wzrok gdzieś w oddali, na bliżej nieokreślonym punkcie. Ja mam dług wdzięczności... Wreszcie powiedziała na głos te trudne słowa, które miała z tyłu głowy od chwili, gdy Vries weszła do sauny. Nie spodziewała się, że podziękuje jej w takich okolicznościach. A jednak. ...Czy było jej teraz lżej? Otóż... nie do końca.
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Coraz częściej zadawała sobie pytanie, co jest z nią nie tak. Miała wrażenie, że już dawno wypłynęła na meandry nieświadomości, a jej życie toczyło się bez niej, gdzieś obok. Ostatnimi czasy, jej pamiętnik był wypełniony czterema słowami, powtarzającymi się strona po stronie, które zapełniała w maniakalny sposób: „Kim jest Talia Vries?”. Kim jesteś, bestyjko? Być może i dlatego zadała to dziwaczne pytanie, w duchu marząc, by Swansea podsunęła jakąś receptę lub rozwiązanie. „Och, to takie proste być sobą, wystarczy, że zrobisz to i to”. Dwadzieścia sześć lat na tym świecie, a ona nadal nie poznaje siebie w lustrze. Dlatego tez gdy odpowiedź jej nie usatysfakcjonowała, wydęła nieco usta i rzuciła coś w stylu: o tak, to naprawdę przydatna umiejętność. Tylko po to, by zejść czym prędzej z tematu. Ten o współtowarzyszach hotelowej niedoli interesował ją nieco bardziej. Szkoda tylko, że Éléonore była taka tajemnicza. - Prawdziwe szczęście. Albo prawdziwy pech, zależy jak na to patrzysz. Mam nadzieję, że chociaż dali Ci prawo wyboru, z którym zmuszona jesteś dzielić łóżko. – Odparła przewrotnie, przesuwając koniuszkiem języka po wardze, zamierzając ją nieco zwilżyć. Natychmiastowo wewnątrz ust poczuła słoną nutę, co na moment ją otrzeźwiło, jakby co najmniej opadła z całą siłą na ziemię, uprzednio unosząc się kilka centymetrów ponad drewnianą ławą. A może to nie posmak tak działał, a pytanie, które padło w jej stronę? Mrugnęła szybko, potem jeszcze raz i dopiero wtedy się odezwała. - Z trzema osobami, z których znam tylko jedną. – Użyła dokładnie takich samych, wymijających słów, krążąc wokół szerzej odpowiedzi, która cisnęła jej się na język. Coś w niej jednak drżało, że kiedy wypowie jego imię na głos, czar pęknie, kurtyna się podniesie, pył opadnie na deski sceny i tłum zacznie klaskać, krzycząc „cudowne przedstawienie, piękna fikcja, cóż za imitacja prawdziwego życia”. Tak nie odnajdywała się w tym wszystkim, co działo się w ten weekend, że naprawdę nie dałaby sobie złamać różdżki za to, że nie jest to jeden z tych dziwacznych snów, po których budzisz się z zaślinioną poduszką, nie wiedząc kim jesteś i jaki jest rok. Może i na tym by skończyła, gdyby nie fakt, że kiedy odnalazła ją spojrzeniem, Éléonore się uśmiechała; a w jej uśmiechu nie było złośliwości, nie było zastawionych wnyków, a równie znajoma niepewność. Rozedrganie. - Z Dominikiem. – Imię pada, a świat się nie kończy, nie słychać oklasków, Lia nie zostaje wyrwana ze snu. Twarz znajomej kobiety nadal jest tam, gdzie była jeszcze sekundę temu, a Vries łapie się na tym, że bardziej niż obce spojrzenie, jej wzrok przykuwają te krople potu, które gubią się na odsłoniętych fragmentach łabędziej skóry. Wyglądają jak perły. W ich blasku prawie odbijał się cały kalejdoskop uczuć, który rysuje się na eleonorowej twarzy po pozornie niewinnym komplemencie, rzuconym w eter. Talia przez moment pomyślała, iż zaprawdę ta druga musi być dobrą aktorką – to co wyrażała jej mimika było istną przyjemnością do oglądania, nie potrzebowała słów, by skupić na sobie całą uwagę. A może po prostu za długo siedziały w tej cholernej saunie i powoli zaczynają topić im się mózgi? Zgrzyt, zgrzyt – proces powolnego ogłupiania. Słysząc jej słowa, kobieta pochyla się do przodu, zaciskając dłonie na drewnianej ławce. Ustawia się do niej całą sobą, na wprost, otwartą pozycją, jakby sygnalizowała, że w tym momencie słów Swansea nie słuchają tylko uszy brunetki, ale i też serce. Marszczy brwi i powoli kręci głową. - Nie istnieje rzeczywistość, w której jesteś mi jakkolwiek winna za uratowanie Twojej siostry. Posłuchaj, to co się wtedy wydarzyło… - Kluczy, bo nie wie jak wyrazić swoje myśli. Tamten wieczór w Dolinie Godryka pozostawił po sobie bliznę, chociaż nie mogła porównywać swoich przeżyć do tego, co czuła młoda Swansea. Tylko, że nawet jeśli Talia miałaby wtedy stracić nogę, rękę czy nawet i głowę, nadal wkroczyłaby bez zawahania. Tak po prostu powinna się zachować, inne zakończenie tej historii nie miało prawa istnieć. Wzdycha i rezygnuje z próby wypowiedzenia swoich pokrętnych przemyśleń, osuwając się plecami po ścianie. – było i minęło.Nie ma o czym mówić. Zamyka powieki i po chwili zaczyna oddychać miarowo, jakby sen spowił ją w kilka sekund.
...Od tego pamiętnego, przykrego zdarzenia minęło już wiele czasu, wiele dni, miesięcy... A mimo to Éléonore nadal drżała, gdy przypominała sobie biedną Iskierkę odpoczywającą w swojej sypialni. Taką drobną, bezbronną, wycieńczoną. Ale jednak... bezpieczną. Całą i zdrową. Co byłoby, gdyby Talia jej nie pomogła? Wolała nawet sobie tego nie wyobrażać. ...W pannie Vries było tyle samo enigmatyczności, co wdzięku. Z każdym wypowiedzianym przezeń słowem, tak wyważonym i dystyngowanym, wypływały kolejne nuty tajemniczości. Intrygowała, ale jednocześnie... sprawiała, że Éléonore zamykała się w sobie i chroniła przed tym przenikliwym spojrzeniem. Zdecydowanie nie można było zaliczyć ich rozmowy do normalnej pogawędki. Ba! Jakakolwiek normalność trzymała się w tej chwili z daleka od suchej sauny luksusowego resortu u podnóża Masywu Mont Blanc. Sprostanie zadaniu i nie obnażenie się z największych słabości stanowiło nie lada wyzwanie. Ale... Swansea lubiła wyznawania. - Tak, dali prawo wyboru. A Tobie? - zaśmiała się krótko, ukazując światu swoje uzębienie i przymykając powieki. Naprawdę zastanawiała się, co było nie tak z tym hotelem. Nie mieli innych pokojów? Chwała Merlinowi, że były te leżanki, bo inaczej... faktycznie musieliby się jakoś podobierać w pary. Komedia, w jakiej nawet ona jeszcze nie grała. - Szczęśliwie śpię sama. - dodała po pewnej pauzie, biorąc kolejny głęboki wdech i po chwili powolny wydech. Gorąco. ...Wiedziała co usłysz w odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. Wiedziała, a mimo to... nie była gotowa na te słowa. Czemu w jej sercu nadal tkwił cierń imieniem Dominik Rowle? Przecież była już przekonana, że zamknęła tę relację na poziomie przyjaźni, ciepłej znajomości. Trwała w tym friendzonie przez tyle lat, potem wyjechała, przeżyła kilka przelotnych romansów, więc... dlaczego wciąż wzdryga się, gdy pada jego imię? Życzy mu szczęścia. I nie widzi już siebie u jego boku. Nie widzi? Nie wiedziała, co dokładnie zaszło pomiędzy młodym Rowle, a Talią. Ale niewątpliwie gościły w tej zażyłości silne emocje, nie zawsze pozytywne. Jej jednak nic do tego nie było i... powinna trzymać się tej wersji. Tym bardziej, że... w jej sercu zasiały się kolejne nasiona, trochę przez przypadek. Oby tylko nie było z nich kolejnych ciernistych krzewów. - Hm, może to jakaś zależność? Każdy z pokoju zna tylko jedną osobę, a ktoś, kto znajduje się ponad tym wszystkim, patrzy... - Swansea, co ty bredzisz. Chyba jest ci zbyt gorąco, odparowało ci za dużo wody... Nie wiedziała, czy to wpływ warunków sauny, czy spojrzenia Talii. Nie wiedziała nawet, co się z nią dzieje. Skąd u niej te myśli, skąd te przemyślenia i nagły słowotok. ...Strzepnęła ręką kolejną kroplę potu, nie pozwalając jej na to, by i ona drażniła jej skórę. Już dość, już wystarczy. Wyczulone zmysłu muszą zadowolić się jedynie wonią eukaliptusa i rozgrzanego drewna. Żadnego odbiegania myśli. Żadnego. Lecz ten przyspieszony oddech nie pozwala o sobie zapomnieć; nie pozwala zapomnieć o pokrętnych wyobrażeniach i tych wszystkich emocjach, które wbrew pozorom kryją się w jej wnętrzu. Podziękowanie za uratowanie życia Elaine było swoistym wstępem do katharsis dla jej duszy. I sumienia. Obserwowała bacznie, gdy kobieta przybliżyła swą sylwetkę w jej kierunku i gdy się pochyliła. Coś ponownie ścisnęło ją za gardło, a wzdłuż ud przeszedł ją mrowiący impuls. Nagle przestały grać, przestały udawać i karmić się złośliwością, cynizmem, wyrachowaniem. Były szczere, czyste, otwarte, nagie. A Éléonore była bliska wzruszeniu; coś w niej pękło. - Mimo wszystko... zawsze będę o tym pamiętać. - szepnęła i odprowadziła ją wzrokiem. Nie chciała zaburzać tego stanu, nie chciała jej przeszkadzać. Nie mogła jednak powstrzymać się od intensywnego patrzenia na jej przymknięte powieki i rządek gęstych rzęs. ...To był już chyba ten moment, w którym powinna wyjść i obmyć się strumieniem zimnej wody, by ocucić swój umysł i schłodzić rozgrzane ciało. Kabiny znajdywały się tuż obok, a one przebywały w saunie już dobre kilkanaście minut. Swansea miała przeczucie, że jeśli nic z tym nie zrobi, to to wszystko źle się skończy. Cokolwiek miało to oznaczać... ...Nie odeszła jednak. ...A zamiast tego - pokusiła się o ten odważny, spontaniczny ruch i... ściągnęła z siebie ręcznik. Odłożyła go na bok i na nowo spróbowała uregulować swój przyspieszony oddech. Splotła nogi, a dłonie oparła o drewnianą ławkę, palcami jednej ręki wciąż dotykając miękkiego materiału ręcznika, zupełnie jakby asekurowała się i bała porzucić tę ochronę na zawsze. ...Co się z nią, do diaska, działo?
Znużona Talia przymknęła powieki, oddając się tej chwili relaksu w milczeniu tak niezłomnym, że mogło ono wywoływać irytację. Powiedziała przecież wszystko, co miała do powiedzenia i dość wyraźnie ucięła temat, nie było sensu czegokolwiek tu dodawać. Nim Éléonore zdążyła zorientować się, że jej rozmówczyni pogrążyła się we śnie, do środka wszedł całkiem przystojny mężczyzna przed czterdziestką. Rozejrzał się, a kiedy zobaczył, że Éléonore siedzi zupełnie naga, uśmiechnął się dość lubieżnie. Usiadł naprzeciwko niej i choć próbował to ukryć tak dobrze, jak tylko potrafił (czyli nieszczególnie), widać było, że zerkał w jej stronę.
Rzuć kością k6: Parzysta: Po kilku chwilach wahania poprosił Cię o nazwę wizbooka. Wydaje się miły, ale, cóż, sauna nie jest chyba najodpowiedniejszym miejscem na poznawanie ludzi. Możesz mu odmówić lub zaryzykować i podać nazwę. Nieparzysta: Koleś okazuje się być zwykłym chamem. Patrząc na Ciebie bezczelnie, ściąga swój ręcznik, skazując Cię na widok nagiej prawdy. Chyba lepiej będzie stąd uciec.
...Czas mijał, a Swansea to napawała się ciepłym powietrzem otulającym jej nagie ciało, to przyglądała się ukradkiem swojej rozmówczyni, która... ...No właśnie. ...Od dłuższej chwili nie wypowiedziała ani słowa. Wprawiło to blondynkę w konsternację. Odczuwała pewien niepokój. Talia uśmiechała się lekko i oddychała miarowo. Czy był to jakiś test? Sprawdzała ją? Być może czujnie ją obserwowała spod przymkniętych powiek? Zimny dreszcz przebiegł po karku aktorki, zmuszając ją do spięcia swojej sylwetki i oderwania się od relaksu. Wahała się, czy powinna coś jeszcze powiedzieć, czy może po prostu zająć się sobą. To spotkanie i ta rozmowa, i tak zapadną jej w pamięć jako niebanalne, dziwne przeżycie. Istniała jeszcze opcja, że spotka się podczas tego wyjazdu z Dominikiem i wypyta go o Vries. Choć ten wywiad mógłby okazać się bolesny... ...Nagle poczuła zimny podmuch powietrza, który silnie kontrastował z mikroklimatem sauny. Dobrze wiedziała, co oznacza. Zacisnęła rękę na ręczniku, jakby chciała się upewnić, czy nie wyparował. Oczywiście wciąż spoczywał obok jej uda. A potem zobaczyła, ku swojemu niezadowoleniu, że do pomieszczenia wszedł mężczyzna przed czterdziestką. W pierwszej chwili przestraszyła się, że to... Voralberg. Na to nie byłaby gotowa. Ale na szczęście (ehe) był to kompletny random. Mimo to poczuła się niezręcznie. Zerknęła na Talię, ale ta nie zmieniła nawet swojej pozycji, jakby zupełnie odpłynęła. Spała? Mężczyzna dosiadł się do Vries, uśmiechnął się pod nosem, a potem zwrócił swój wzrok na nią, posyłając jej jednoznaczne spojrzenie. I momentalnie w saunie zrobiło się zimno. A przynajmniej tak to odczuła Éléonore. Ręka na ręczniku wzmocniła swój uścisk, a ona sama przełknęła głośno ślinę. Uśmiechnęła się odrobinę arogancko, jak gdyby dając mu do zrozumienia, że są w saunie i nagość nie powinna być czymś nienaturalnym... Odwróciła wzrok i obiecała sobie, że odczeka minutę, a potem wyjdzie. Już i tak powinna była to zrobić, bo przecież niebezpiecznie jej przesiadywać w saunie zbyt długo. ...Jednak to, co się potem wydarzyło, skłoniło ją do szybszego opuszczenia salki. Facet poszedł w ich ślady, ale ewidentnie nie robił tego prozdrowotnie... Nie minęła sekunda, jak Éléonore zagarnęła swój ręcznik, opatuliła się nim i wstała z miejsca. - Talia? - zapytała, ale nie doczekała się reakcji, a przebywanie w jednym, tak ciasnym, pomieszczeniu z tym zboczeńcem było upokarzające, więc... po prostu wyszła. ...Zatrzymała się jedynie pod dyszą prysznica w osobnym pomieszczeniu, by szybko ochłodzić swoje rozgrzane ciało i zmyć z siebie spojrzenie tamtego czarodzieja. Miała dość. Miała ochotę wrócić do pokoju i zasnąć na wieki. Tak... jak Talia.