Górski resort słynie z luksusowych apartamentów, które zapewniają niesamowite widoki. W jednym pokoju znajdują się dwa ogromne łóżka, które perfekcyjnie dopasowują się do preferencji leżącego, a także niezwykle wygodne leżanki. Oprócz prywatnej łazienki, goście korzystać mogą z dwóch dodatkowych pomieszczeń, jakie stanowią obszerne szafy - znajdzie się tutaj wszystko, co potrzebne (od miejsca na czarty i przemoczone kurtki, przez wieszaki na koszule i suknie, po pudełeczka na biżuterię i stojaki na kapelusze). Dodatkowo, na każdego czeka jego własny szlafrok z wyszytym imieniem/monogramem. Jest dokładnie tak miękki, jak życzy sobie nosząca go osoba, a przy tym bez problemu dopasowuje się do temperatury.
Lokatorzy:
1. Bruno O. Tarly 2. Matthew Gallagher 3. Laurel Miskinis 4. Dickens V. Vardana
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Pią 7 Lut - 22:23, w całości zmieniany 1 raz
Na każdego gościa czeka drobny upominek - jest to bon na jeden darmowy zabieg w SPA znajdującym się w resorcie. Można wykorzystać go w dowolnym momencie, przez cały okres trwania ferii. Jeśli masz ochotę na element losowości, rzuć kostką na spersonalizowany bon: 1 - Masaż klasyczny 2 - Masaż peelingujący 3 - Masaż sportowy 4 - Masaż świecą 5 - Masaż czekoladą 6 - Dowolny zabieg na twarz Jeśli chcesz, możesz wybrać dowolną pozycję z powyższej listy.
______________________
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie chciał żadnych tandetnych, tendencyjnych czy co gorsza, nazbyt słodkich i uroczych walentynek, ale jednocześnie nie mógł przejść obojętnie obok takiej daty. Przygotował się więc pieczołowicie do spotkania z młodym Anunnakim, kupując dla niego wcześniej mały prezent. Zagadał również do swoich współlokatorów, by mieć pewność, że nikt nie będzie im przeszkadzał. Nie oszukujmy się, jakkolwiek uważał, że to święto jest trochę głupawe, tak mimo wszystko potrzebował trochę prywatności, o którą podczas tych ferii wcale nie było łatwo. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby zameldować cztery osoby w jednym pokoju, w którym stały tylko dwa małżeńskie łóżka? Całe szczęście, że Laurel i Bruno mieli dzisiaj swoje plany, a i Dick praktycznie nie bywał w ich wspólnej norce. Wreszcie Matthew mógł chwilę odsapnąć na jednej z leżanek. No, przynajmniej do momentu, w którym przypomniało mu się, że powinien jeszcze postawić na stoliku dwa kieliszki i butelkę wina zakupionego w lokalnym sklepie. Nie znał się zupełnie na tym rodzaju alkoholu, ale zawierzył sprzedawcy i miał nadzieję, że Pazuzu nie będzie zawiedziony. Teraz wystarczyło tylko na niego poczekać. Kiedy tylko usłyszał pukanie do drzwi, złapał za klamkę i wciągnął chłopaka do środka, wskazując mu gestem dłoni, aby chwilę poczekał. Sam przeszedł parę kroków dalej, by otworzyć jedną z szuflad przy łóżku i zgarnąć z niej czapkę świstaka, którą zaraz po tym założył swojemu koledze na głowę, czy tego chciał czy nie. - To żebym wiedział, kiedy oglądasz się za innymi w mojej obecności. – Rzucił rozbawiony, przyglądając się chłopakowi uważniej, jak gdyby podziwiał jakiś muzealny eksponat. Szczerze powiedziawszy, ta czapka kompletnie do niego nie pasowała, ale przecież nie o to chodziło. To nie rewia mody, ba, nawet nie musiał jej wcale zakładać. Ot, chciał mu po prostu coś dać z okazji walentynek, a taki prześmiewczy i luźny prezent wydawał mu się najrozsądniejszym wyborem. Niewątpliwie natomiast lepszym niż jakiś ogromny, pluszowy miś, czy czekoladki w pudełku w kształcie serca. Co roku wykładali na sklepowych półkach dokładnie to samo, przez co naprawdę można było się zrzygać od tej słodkości. On wolał obrać inny kierunek. - Mam dla Ciebie coś jeszcze… – Mruknął ciszej, uśmiechając się do niego zawadiacko. Póki co odłożył na bok wszelkie grzeczności i zamiast nalać mu wina do kieliszka, bezceremonialnie pchnął go na pobliską ścianę, wpijając się w jego usta, by obdarzyć go żarliwym i intensywnym, chociaż stosunkowo krótkim pocałunkiem. Przygryzł delikatnie zębami jego dolną wargę, zaraz po tym przesuwając językiem i ustami po jego policzku. (...hide)
Walentynki - święto zakochanych. Nie dało się nie zauważyć, że to DZIŚ i musiałby być idiotą, by założyć, że Gallagher nie będzie chciał tego jakoś uczcić. Matt lubił takie rzeczy i Pazuzu może i by coś z tej okazji zorganizował, byle skrócić smycz, na którą go złapał, ale nie. Nie kupił zupełnie nic, niczego nie wymyślił ani nie zorganizował. Cokolwiek ich łączyło - nie było to związkiem, niczego mu nie obiecywał, więc nie jeśli udawał, że zamierza przestrzegać jakichś norm, to tylko po to, by ułatwić sobie zadanie zacieśniania obroży na gallagherowej szyi. Właściwie był już zmęczony całymi tymi feriami. Nieustanne towarzystwo podludzi, którzy byli zbyt nudni, zbyt nijacy, by mogli go nieco rozerwać. Nałożona maska zaczęła już uwierać go boleśnie, kusić do chociaż chwilowego zdjęcia. Spotkanie z Heaven umożliwiło mu ten moment swobody, głębszego oddechu i teraz bym bardziej miał ochotę na więcej, a jego cierpliwość była bardzo krucha. Widząc wiadomość od Matta na wizzbooku od razu wywrócił oczami i w pierwszej chwili wcale nie zamierzał iść. Trudno było się nie domyśleć, że "pilna sprawa" akurat tego dnia, może nie być wcale tak pilna. Akurat dziś nie zamierzał się z nim widzieć, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń, a nawet postarał się zakręcić blisko jakichś dziewczyn, by wzbudzić inne, jednak to jego bezczelnie naiwne zagranie w pewnym sensie nawet go urzekło. Najwidoczniej doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma do niego żadnych praw, skoro nie wspominał o walentynkach, nie oczekiwał niczego i wziął sprawy w swoje ręce (hehe, dosłownie - dop. aut.). Jeszcze nie wiedział czy go pochwali czy skarci, ale był pewien, że jakoś zareagować musi i gdy tylko został wciągnięty do środka, próbował jakoś wybadać sytuację, przesuwając analitycznym wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co zdradziłoby zbyt wiele osobie, która nagle by się tu pojawiła. Wino na stoliku - pierwszy błąd. Wysunął różdżkę i ze zmarszczonymi brwiami machnął w stronę drzwi, rzucając Colloportus, a zaraz po tym na jego głowę trafiło futrzaste coś, co wydało z siebie przeciągły gwizd. Drugi błąd? Przeniósł pytające spojrzenie na brązowe oczy Matta, nie za bardzo w humorze do tego, by przy tej całej jego zuchwałości wymyślać jeszcze jakieś teksty mydlące mu oczy. Widział przecież, że chłopak czuje się aż nazbyt pewny swojej pozycji. Mruknął zniecierpliwiony i od razu ściągnął z siebie czapkę, rzucając ją na leżankę i już gotów był łaskawie wytłumaczyć Mattowi kilka rzeczy, gdy ten przeszedł do tej części prezentu, której nie miał aż tak ochoty odmawiać. Szybko polubił te ich nieco agresywniejsze pocałunki, choć nie był do końca pewien czy ich przyjemność kryła się w umiejętnościach Matta czy raczej podobne odczucia miałby przy jakimkolwiek innym mężczyźnie. Będzie musiał to sprawdzić. Teraz jednak warknął tylko ostrzegawczo, czując pchnięcie na ścianę, ale od razu oddał pocałunek, zaciskając palce na biodrze chłopaka, by instynktownie przyciągnąć go bliżej. Prawa dłoń przesunął na kark Matta, jednocześnie odchylając też głowę, chcąc dać większy dostęp do swojej szyi bezczelnym ustom, nie przymykając oczu, a mrużąc je jedynie wbijając wzrok w zamknięte drzwi, wciąż zirytowany jego nieostrożnością. Zaraz jednak poczuł, że dłoń chłopaka zdecydowała się przekroczyć wyznaczoną wcześniej granice, bez pozwolenia dobierając się do zamka w jego spodniach. Trzeci. Gniew nieposłuszeństwa wybuchł w nim gwałtownym ogniem, tłocząc wściekłe powietrze nosem, bo usta zacisnęły się już z oburzenia w cienką linię. Wtopił palce w jego kark, odciągając go od siebie gwałtownie niczym złapanego przez hycla kundla i zaraz złapał go za włosy, by szarpnięciem odchylić mu głowę w tył, tym bardziej patrząc na niego z góry. - Co ty sobie myślisz, Gallagher? - warknął, przyciągając go bliżej, by rzucić mu wściekłą pogardą prosto w twarz, by poczuł nie tylko gorący od wywołanych emocji oddech na policzku, ale też miał okazje dobrze przyjrzeć się ożywionym od skoku testosteronu oczom. - Nie jesteśmy u ciebie - olśnił go, co do ryzyka jakiegokolwiek ich zbliżenia w czasie ferii, choć dużo bardziej zniesmaczyła go ta jego samowola w przesuwaniu wyznaczonych granic. - Podchody, czapka, wino, drzwi - wyliczał cedząc drżącym od złości pomrukiem, ani razu nie poruszając przy tym zaciśniętą szczęką, ciągnąc go w stronę wyjścia pewnym krokiem. - I jeszcze przy tym wszystkim - zaczął, po czym oparł się plecami o drzwi, blokując je sobą przed otwarciem z zewnątrz i przyciągnął Gallaghera do siebie, by zamknąć ten jego niewyparzony pysk pocałunkiem, który w swojej delikatności prędzej zachęcał do wszczęcia bijatyki, niż do namiętnie spędzonej nocy. - myślisz, że to prezent dla mnie - dokończył pogardliwie i znów odciągając go od siebie za włosy, naparł przedramieniem na jego bark, by pochylając się zmusić go do klęknięcia. Wyprostował się, by oprzeć się łopatkami o drzwi i spojrzeć na niego z góry, gdy dłoń zajęła się powolnym, stanowczym rozpięciem paska. - To ja go daję tobie
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Ile razy nie czytałby słów, które zapisał w otwartej z Pazuzu rozmowie na wizzengerze, tak cały czas zdawały mu się one podobnie naiwne i idiotyczne, a on sam padał ofiarą walentynkowej przewidywalności. Poprawiał je kilka razy zanim stwierdził, że czegokolwiek by nie napisał, data i tak zdradzałaby jego prawdziwe zamiary. Nie na darmo wspomniał więc o pilnej sprawie, przede wszystkim chcąc zaciągnąć chłopaka do swojego pokoju, a potem… przecież wszystko jakoś się ułoży. Tylko czy rzeczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma do niego żadnych praw? Nie przyznawał się do tego przed sobą samym, a jednak domyślał się, że młody Anunnaki wcale nie uwzględnił go w swych walentynkowych planach. Wielu prawdopodobnie doradziłoby mu, żeby dał sobie spokój, ale Matthew nie zamierzał przejść nad tym do porządku dziennego. Dzieciństwo bez ojca ewidentnie wypaczyło pod pewnymi względami jego poczucie własnej wartości i potrzebę bliskości, przez co nadal szukał swego wzorca męskości, wybuchu testosteronu, momentami przyzwalając nawet na złe traktowanie. Daddy issues? Zresztą miał wrażenie, że odnalazł to, czego tak bardzo pragnął – przecież niekiedy w tych nasyconych chłodem i obojętnością oczach dostrzegał niemożliwy do przezwyciężenia błysk i dziecięcą radość przypominającą tę, która niegdyś towarzyszyła rozpakowywaniu wymarzonego prezentu. Zadurzył się w jego szczerym uśmiechu, który chciałby znacznie częściej oglądać na jego twarzy. Nawet, jeśli coś podpowiadało mu, że powinien zawrócić i że nie był to jeden z tych dobrych chłopaków, którym z entuzjazmem pochwaliłby się rodzinie i przyjaciołom, tak nie potrafił tego uczynić. Zdążyłem już umrzeć w Twoich ramionach. Denerwowało go to, że muszą ukrywać się jak szczury. Czasami przypominał sobie również o jego gwałtownym napadzie wściekłości, który potęgował jego obawy. Wiedział także, że nie powinien ujawniać się ze swym zaangażowaniem, ale mimo to brnął dalej w tę otchłań, starając mu się przypodobać, by nigdy więcej nie musieć usilnie pukać do jego drzwi. Nie każ mi prosić o Twoją łaskę. Jego gość bacznie obserwował pomieszczenie, nie zdradziwszy jednak swoich spostrzeżeń, co wzbudziło w nim pewien niepokój. Podobnie zresztą jak rzucone przez niego na drzwi zaklęcie. Zamykał ich przed światem, choć z drugiej strony może powinien mieć dzięki temu nadzieję, że nie pozostawi go tutaj samego? Czapka wydała z siebie głośny gwizd, ale ostatecznie nie okazała się chyba trafionym wyborem, skoro Pazuzu bezwstydnie zrzucił ją z głowy na stojącą nieopodal leżankę. Nawet nie próbował udawać, że ta niespodzianka mu się podoba. Gallagher zmartwiony ściągnął brwi, ale nie dał się zbić z tropu, stanowczo popychając Anunnakiego na ścianę i łapczywie wpijając się w jego usta. Nie powstrzymało go jego ostrzegawcze warknięcie. Ba, przygotowany był nawet na ewentualne odepchnięcie, ale kiedy chłopak odchylił głowę, dając mu swobodny dostęp do swojej szyi, w duchu odetchnął z ulgą, nie odrywając nawet ust od jego miękkiej skóry. Świadomie sięgnął także do jego rozporka, przekraczając granicę, którą już dawno chciał przekroczyć. Potrzebuję znacznie więcej. Chwilowe, względne posłuszeństwo, z jakim jego partner oddawał się tej subtelnej przyjemności rozochociło go, ale jednocześnie i uśpiło czujność. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że jasnobrązowe, ślizgońskie ślepia zapłonęły żywym ogniem, a nad chłopakiem znów zawładnęła wściekłość. Dopiero, kiedy poczuł jak jego palce brutalnie wciskają się w jego kark, zatrzymał się, a zaraz po tym jęknął głośno, gdy Pazuzu pociągnął go za włosy w tył, spoglądając na niego z góry. Ponownie przyciągnął go tylko po to, by warknąć na niego jak na psa i sprawić, by odczuł na twarzy ten gorący oddech będący jedynie oznaką gniewu i pogardy, po której to nastąpiło wyczerpujące i złośliwe wyliczenie jego dzisiejszych przewinień. Jego pieprzona mania kontroli. Ściągnął brwi, samemu poddając się negatywnym emocjom, wywołującym nieprzyjemny ścisk w żołądku i drażniące dreszcze w okolicach pleców. Spodziewał się jednak, że po tym ataku niepohamowanej furii uścisk zelżeje, a zamiast tego jego towarzysz przeciągnął go za kudły aż do drzwi wyjściowych. – Co Ty kurwa… – Rzucił wyraźnie rozsierdzony gdzieś pomiędzy cierpiętniczymi postękiwaniami, których w żaden sposób nie mógł zwalczyć. Czy on naprawdę chciał go wypieprzyć z jego własnego pokoju? Mógłby chociaż puścić jego włosy, bo to – do cholery – bolało. Tak jak pragnął go całym sobą, tak w tej chwili najchętniej przywaliłby mu w pysk, pokazując że nie może się nim zabawiać jak szmacianą lalką. Zacisnął pięść, ale nim uniósł ją wyżej, a kolejne przekleństwo uwolniło się z jego ust, chłopak oparł się plecami o drzwi i znów przyciągnął go do siebie, bezlitośnie zamykając te usta swym pocałunkiem. Mimowolnie przylgnął do jego klatki piersiowej, oddając mu się w pełni. Romantyzm wyszedł z mody. Odszedł do lamusa, ustępując miejsca intensywnym doznaniom. W powietrzu nadal wyczuwalny był silny zapach feromonów, a on dryfował na tych niebezpiecznych wodach, płynąc coraz to głębiej. Byleby tylko nie utonąć w odmętach jego agresywnych pocałunków i brutalnego uścisku... Czy to schody do nieba, czy może autostrada do piekła? Złap mnie mocniej. Tak, by zabrakło mi tchu.
Już wcześniej miał okazję zobaczyć Matta wycieńczonego - zlanego potem, ledwo łapiącego oddech, a jednak wciąż wciąż z majaczącym na twarzy uśmiechem. Wtedy jednak zawsze była to sprawka treningów, tempa, który im narzucał, pokonywania kolejnych granic, a dziś… Dziś jego zmęczenie było w pewnym sensie subtelniejsze, cichsze, a jednak dawało mu o wiele więcej satysfakcji. - Nie zawsze - odpowiedział mu bez większych emocji, łapiąc go za nadgarstek, by nie wycierał mokrej od łez skóry. - Ale tak jest dużo szybciej - mruknął cicho, nachylając się, by ustami zasmakować słonej ścieżki na jego policzku, zaraz odsuwając się tylko na tyle, by spojrzeć w ciemne oczy, napawając się widokiem bieli skalanej czerwoną siatką. Nie uciekał. A przynajmniej nie teraz, bo ślady po nieudanej próbie nosił teraz na swojej skórze, w postaci kilku nic nieznaczących zadrapań. Ale mylił się. Żaden Anunnaki nie miał w sobie demonów - to sam Pazuzu nim był, a dziś... pokazał mu zaledwie część, bezpieczny wykrój, który zaliczyć można pod fetysz. Ma mu powiedzieć, że sam już nie wie czy bardziej cieszy go jego śmiech, czy bardziej pragnie widzieć go na skraju szaleństwa z rozpaczy, porzucającego wszelką ludzką godność? Jak niby mógłby wytłumaczyć, że to i tak zaskakujące odkrycie - docenić radość kogokolwiek spoza rodziny, nawet jeśli nadal pragnie się go doprowadzić do załamania nerwowego. Ale Matt jest taki niecierpliwy… Ciągle mu mało, chce więcej i intensywniej, a on sam wcale nie ma ochoty rezygnować z czegokolwiek dla zachłannego szczeniaka. Problem w tym, że teraz ze szczeniaka też nie chce rezygnować. Nie odpowiedział mu więc w żaden sposób, a westchnął tylko, rozbijając ciepły oddech o jego szyję i wstał, mając dość tkwienia na tak żałosnym poziomie. Spuścił wzrok, wiodąc dłonią za jego głową, gdy Matt pocałunkami stopniowo podnosił się z kolan i zamyślił się na chwilę nad uczuciem minionej obecności, które pozostawiały jego usta. Zatopił się w ich smaku od razu, gdy odnalazły jego własne wargi, zamykając palce na karku, by przytrzymać go bliżej i powstrzymać tę gadatliwość chociaż na chwilę. Druga z dłoni przemknęła po jego boku, by zatrzasnąć się na biodrze i szarpnięciem przysunąć go bliżej siebie, by ich ciała ciasno się ze sobą stykały. Przez różnicę wzrostu, chcąc zachować tę bliskość, musiał odchylić głowę Matta ku górze, nie myśląc się ani odrobinę pochylić czy zgarbić, a pewnym momencie wręcz wyprostował się bardziej, by spojrzeć mu w oczy, minimalnie wciąż stykając ich usta ze sobą, by utrzymać dość niską głośność rozmowy. - To wszystko nie jest takie proste, Matt - wymruczał uspokajająco, przeczesując palcami włosy chłopaka, chcąc rozproszyć go nieco i przygotować na to, co i tak już powinien wiedzieć. Nie było najmniejszych szans, by tutaj został. Już samo przebywanie na osobności w sypialni w walentynki, było wystarczająco podejrzane, a gdyby ktoś wszedł nagle do pokoju, nawet gdyby po prostu siedzieli tutaj razem, popijając wino… Nie, zdecydowanie nie zamierzał sobie na to pozwalać, a poza tym też nie za bardzo miał ochotę na te walentynkowe banały. - Poczekaj cierpliwie - szepnął, przesuwając dłoń na jego policzek, chcąc objąć w ten sposób twarz i spuścić wzrok nieco niżej, by poprowadzić kciuk po czerwonych od ukrwienia ustach - Po feriach zabiorę Cię do jakiejś dobrej restauracji - znów przeszedł w wibrujący pomruk obietnicy i zatopił intensywne spojrzenie w błyszczącym brązie jego oczu. - A potem zostałbym u ciebie na noc - kontynuował, zaraz na chwilę krótko go całując i łapiąc zaczepnie jego dolną wargę zębami. - Czy to wystarczy byś uwierzył, że daję nam szansę? - spytał, ale czysto retorycznie, bo nie zamierzał przyjmować żadnej odmowy, co wystarczająco zdradzał jego ton i subtelne odsunięcie się nieco w tył, by przejść do poprawiania swojej koszuli, do stanu sprzed wejścia do tego pokoju. Zgarnął czapkę świstaka i omiótł Matta spojrzeniem, unosząc kącik ust z zadowolenia, by zaraz przysunąć się do niego ostatni raz, chcąc pożegnać się intensywniejszym pocałunkiem. Przed wyjściem uchylił lekko drzwi, by sprawdzić czy nie słyszy czyichś kroków na korytarzu, a upewniwszy się, że nikogo tam nie ma - puścił oczko Mattowi z zdecydowanym “napiszę do Ciebie”, po czym zniknął na resztę dnia. | zt