Może zabłądziłeś, a może zawędrowałeś tu specjalnie w poszukiwaniu niebezpiecznych przygód. Jedno jest pewne – na pewno je znajdziesz. Strome, nagie zbacza gór wyglądają złowrogo, wiatr wieje jakby mocniej niż gdziekolwiek indziej, a jego wycie niesie przyprawiające o dreszcz dźwięki łamanego lodu i przeszywających okrzyków dzikich stworzeń.
W tym temacie nie można pisać jednopostówek. Obowiązkowy jest rzut kością, który można wykonać najwcześniej w drugim poście. Zignorowanie efektu lub nierzucenie kości skutkuje konsekwencjami z punktu 9. regulaminu fabularnego. Napisawszy w tym temacie, automatycznie wyrażasz zgodę na ciężkie i długotrwałe obrażenia.
Pierwszą kość rzuca jedna osoba, a reszta grupy stosuje się do jej wskazań.
Kość:
1. Na horyzoncie widzisz potężny, ruszający się kszatłt. Z początku jest niewyraźny, ale po chwili uświadamiasz sobie, że jest to troll ujeżdżający garboroga. Co garsza, zbliża się on w waszą stronę. Wiesz, że nie zdołacie przed nim uciec, ani schować się konwencjonalny sposób. Pozostają wam zaklęcia (skontaktujcie się z Mistrzem Gry, który oceni, czy wybrane przez was zaklęcie ratuje was, czy wręcz przeciwnie – w przypadku doboru dobrych zaklęć postaci, które je rzuciły otrzymują +1pkt do OPCM).
2. Z początku nie jesteście w stanie zlokalizować skąd, ale dochodzi do was ogromny łoskot. Szybko odkrywacie, że za waszymi plecami, zbliża się do was lawina. Ucieczka jest daremna. Śnieg szybko pokrywa was w całości. Na szczęście już wcześniej ktoś spostrzegł waszą nieobecność, a ktoś inny widział dokąd zmierzaliście. Dzięki temu już po niecałej półgodzinie spod śniegu wyciąga was ekipa ratunkowa z psidwakami. Wszyscy do końca ferii nie możecie opuszczać resortu, głównie ze względów zdrowotnych. Rzucacie też dodatkową kością: a osoba z najmniejszą liczbą oczek - kolejną. Osoboe tej odmarzła wiodąca dłoń, jeśli w ostatniej kostce wyrzucisz 1,5 - uzdrowicie ją ratują; 2,4,6 - uzdrowicielom się udaje, ale proces leczenia jest długi i nie możesz jej używać przez trzy kolejne wątki; 3 - nie udało się jej uratować i na zawsze tracisz tę rękę.
3. Znajdujecie zamarznięte ciało trolla. Możecie pozyskać z niego rzadkie części, które następnie sprzedacie wytwórcom eliksirów i różdżek. Wasza łączna ilość pkt. z ONMS równa się sumie pieniędzy, które zarobi każde z was.
4. Nagle za skalnej półki wyskakuje troll i zastępuje wam drogę. Nie jesteście w stanie wyjąć różdżek na czas – stworzenie atakuje. Rzucacie kością: osoba z najwyższym wynikiem pada ofiarą trolla i rzuca kolejną kością: 1,2 - troll uderza cię pałką w plecy łamiąc kręgosłup (rzucasz kolejną kością: parzysta - uzdrowiciele cię poskładają, 1,3 - przez trzy kolejne watki nie chodzisz; 5 - już nigdy nie będziesz chodził); 3,4 - troll uderza cię w głowę (kolejna kość: nieparzysta - ogłusza cię i gdy się budzisz, troll jest już pokonany przez twoich kompanów; parzysta - nie tracisz przytomności, ale w uchu niemiłosiernie ci piszczy, jeśli twoją kością było 4,6 - niesłyszysz na jedno ucho przez trzy kolejne wątki, jeśli 2 - uzdrowiciele nie są w stanie ci pomóc i do końca życia pozostajesz głuchy na to ucho); 5,6 - instynktownie chronisz twarz rękoma, w które uderza cię troll i obie je łamie, przestawiając kości. Ból jest tak straszny, że prosisz towarzyszy o nastawienie rąk, jeśli nie mają łącznie 30 punktów z uzdrawiania robią ci tylko większą krzywdę. Uzdrowiciel, do którego przychodzicie później ma utrudnione zadanie. W wątkach rozpoczętych dwa tygodnie od tego wątku nie możesz używać rąk, ponieważ się zrastają. Pozostali gracze pokonują trolla zaklęciami, każda osoba, która się do tego przyłoży otrzymuje +1 z opcm.
5. Rzucicie kolejną kością: osoba z najmniejszym wynikiem wpada w Laqueushiems – ogromną, mięsożerną roślinę. Pozostali gracze muszą go uwolnić. W tym celu rzucają kością (jedną na post). Gdy ich suma wyniesie 15 oczek, udaje wam się uratować przyjaciela, a osoba, która zdobyła najwięcej oczek dostaje 1 pkt z zielarstwa. Osoba uwięziona przez roślinę będzie potrzebowała lekarstw, które odwrócą skutki wstępnego trawienia, któremu została poddana. Kosztować ją to będzie 10xliczba postów, które zostały napisane nim została uwolniona.
6. Rzucacie dodatkową kością: osoba z najniższym wynikiem (rzuca literę) znajduje w śniegu: A - pochłaniacz magii B - prastarą lunetę C - amulet Ijda Suffian D - różnobarwną muszlę E - świetlistą muszlę F - uszkodzony flet pana G - amulet Myrtle Snow H - lutnię stowarzyszenia zaginionych bardów I - tiarę Albusa.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Ferie. Tak właściwie wciąż nie rozumiała, dlaczego rodzice tak się uparli odesłać ją tak wcześnie. Jej zdaniem nie musieli w ogóle tego robić albo tuż przed rozpoczęciem semestru. Dobrze wiedzieli, że ferie są dla niej ważne, że zawsze wtedy jeździ na mugolskie obozy baseballa. Teraz zostało jej to odebrane, a wciąż nie wiedziała, jak będzie wyglądała kwestia wakacji. Czy może wrócić do siebie i jechać na obóz, czy została uziemiona u wujka, aż nie skończy szkoły. Wujek… Gdyby wiedział, że w myślach narzeka na przyjazd do niego, pewnie poczułby się urażony. Aż skrzywiła się na samą myśl o takiej jego reakcji. To nie tak, że nie chciała być tu z nim. Ona po prostu nie chciała być w Hogwarcie. Riverside było jej drugim domem, który musiała opuścić przez kuzyna. On oczywiście nie został ukarany, bo też dlaczego… Dziewczyna nabrała w dłonie śniegu, z którego uformowała kulkę rozmiarów piłki do baseballa. Nie rzuciła jej jednak, ale ugniatała, aby stała się twardsza i delikatnie próbowała wygładzić palcami. Dobrze, że ubrała rękawiczki, że w ogóle nabrała ciepłych ubrań. Nie pamiętała już, czyim pomysłem było, aby "przygodę" z nową szkołą rozpoczęła od wspólnych ferii. W porządku, wujek Hal też jechał, ale jak oni to sobie wyobrażali? Owszem, uwielbiała go, jednak nie miała zamiaru biegać do niego co chwilę, albo spędzać z nim cały czas. To było przesadne okazywanie uczuć… Z drugiej strony był jedyną osobą, którą, póki co znała. Dołożyła trochę śniegu do kulki z cichym prychnięciem irytacji pod nosem. Naprawdę, żeby być ukaraną za czyjeś zachowanie. Jakby nie zabrali jej laleczki kuzyna, z całą pewnością nabawiłby się teraz hipotermii. Szła przed siebie, nie zwracając zbytnio uwagi na otoczenie, co może nie było najlepszym wyjściem. Zboczyła z drogi i zdecydowanie znalazła się poza szlakiem. W chwili, w której zorientowała się w sytuacji, postanowiła rzucić uformowaną kulką przed siebie, dając upust irytacji. Kulka trafiła w coś, co nie wyglądało na skały, więc Lou skierowała się ostrożnie w tamtą stronę, zapominając na moment, że powinna wrócić na szlak.
Nie chciała wracać do domu, nie tym razem. Miała wrażenie, że zaczyna wkraczać w coraz trudniejszy okres i nie powinna za bardzo pokazywać się na oczy mamie, bo tylko Merlin raczy wiedzieć, w którym dokładnie momencie jakaś jej uwaga ją rozzłości. To nie tak, że nie kochała rodziców, wręcz przeciwnie i właśnie dlatego uważała, że lepiej będzie, jeśli teraz będzie przebywała z rówieśnikami, z którymi mogła drzeć koty, a nie z rodziną, której zawsze mogła powiedzieć o jedno słowo za dużo. Miała za chwilę skończyć siedemnaście lat i najwyraźniej zaczęła dochodzić do wniosku, że to najwyższa pora, by zaczęła decydować sama o sobie. Była jednak Brandonówną i doskonale wiedziała, że obejmowały ją mimo wszystko pewne normy, które nie dotyczyły innych czarodziejów, z pośledniejszych rodów albo tych, którzy nie mieli całkowicie czystej krwi tak jak ona. Czasami bywało to denerwujące, ale na całe szczęście jej rodzice nie byli aż tak zapatrzeni w czubki własnych nosów, by nie dostrzegać, że świat dookoła nich się zmieniał, a co za tym idzie, ich dzieci mogły chcieć czegoś innego i niekoniecznie trzeba było wiązać je łańcuchami do zobowiązań rodowych, które miały piękną tradycję, ale nie każdemu musiały odpowiadać. Nie miała najmniejszej ochoty wybierać się na stok, bardziej odpowiadała jej samotna wędrówka w nieznane i nie obchodziło jej wcale to, że długa spódnica nie pasowała najlepiej do śniegu, który ją otaczał. Miała taką fanaberię, by założyć ją do ocieplanych trzewików i eleganckiej peleryny, a ponieważ całe życie spędziła w świecie czarodziejów, strój jaki na sobie miała, w niczym jej nie przeszkadzał i w gruncie rzeczy nie krępował również jej ruchów, był dostatecznie wygodny i nowoczesny, by mogła swobodnie poruszać się po okolicy. Szal dobrze ogrzewał jej szyję, a rękawiczki skrywały jej szczupłe dłonie o dość długich palcach, o które dbała najlepiej, jak umiała. Nie czuła właściwie chłodu, ostatecznie założyła grubsze ubrania, które nie dopuszczały do niej mrozu, a wiatr nie hulał tutaj jakoś szaleńczo, więc nie czuła się, jakby przedzierała się przez jakąś zamieć. Nie zeszłaby pewnie ze szklaku, gdyby nie dziewczyna, którą wcześniej zauważyła. Miała wrażenie, że ta nie do końca wie, dokąd właściwie idzie, nic zatem dziwnego, że podążyła za nią na wszelki wypadek, ot, w końcu lepiej zgubić się we dwie, niż w pojedynkę, prawda? A może po prostu poukładanej pannie Brandon brakowało znowu jakiegoś ekscytującego dreszczyku, który pozwoliłby jej na zagłębienie się w temacie i poznanie nowych rzeczy? Na zadawanie szczegółowych i na pewno dość upierdliwych pytań, które nie wszystkim musiały się podobać? Tak czy inaczej, ruszyła za Loulou, którą kojarzyła z tego wyjazdu, ale tak po prawdzie to nie miała najbardziej bladego pojęcia, skąd dziewczyna się u nich wzięła, w końcu nie mogła to być raczej jakaś wymiana, biorąc pod uwagę to, o czym plotkowano - nie rozumiała spraw związanych ze światem mugoli, a ponieważ jej rodzina nie uczestniczyła w podobnych wydarzeniach, nie miała co tutaj dywagować, zaś wujka o pewne kwestie wolała jednak nie podpytywać. Czy mogła być krewną kogoś starszego, kto po prostu uznał, że miło byłoby zrobić jej taką przyjemność i zabrać ją w góry? - W resorcie jest zbyt nudno? - rzuciła dość pogodnie, aczkolwiek uważny słuchacz na pewno wyłapałby nieznacznie zaczepną nutkę w jej głosie. Podeszła nieco bliżej do Lou, a następnie zmarszczyła brwi i wyjrzała zza jej ramienia, również orientując się, że znalazły się w pobliżu czegoś, co najmniej nieoczekiwanego.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Bunt nastolatki? Może także tym tłumaczyli sobie zachowanie samej Lou i dlatego postanowili ją odesłać? To nawet miałoby sens, bo przecież kuzyn, podobna do ghula gnida, nie przyznałby się do niczego, co robił. Dopiero jej laleczka, którą znalazła jego urocza siostrzyczka, zaważyła na decyzji… Może w takim razie, gdyby tylko się postarać, mogłaby wrócić do Riverside na następny rok? Szkoda tylko, że Lou nie wpadła na to, żeby tłumaczyć swoje zachowanie buntem. W ogóle się nie wytłumaczyła i skończyła pod nadzorem wujka. Gdyby wiedziała, że jest w pewnym sensie śledzona, pewnie zatrzymałaby się już dawno i rzuciła śnieżką w stronę intruza. Na całe szczęście tak się nie stało, a obecność nieznanej jej dziewczyny, wydała się w tej chwili czymś odpowiednim. W końcu, przed nimi dwiema, leżało zamarznięte ciało trolla. Obserwowała je przez chwilę, zanim spróbowała podejść bliżej. Wtedy jednak nagle odezwała się za nią nieznajoma, doprowadzając Lou prawie do zawału. - Zut! - wykrzyknęła, odwracając się gwałtownie w stronę dziewczyny, a loki zatańczyły jej wokół twarzy. Pomimo chłodu, zamiast ubrać czapkę, Lou założyła jedynie ocieplane nauszniki. Dzięki temu zawsze mogła udawać, że kogoś nie widziała, bo włosy zasłoniły jej widok. Obecnie jednak nie było takiej możliwości. Spojrzała na nieznajomą z mieszaniną zaskoczenia, irytacji, a także ciekawości. Nie wyglądała, jakby miała zaraz ochotę jej dokuczać, czy też wyzywać na pojedynek. Do tego sama spoglądała na ciało trolla. W końcu Lou wyprostowała się, poprawiając puchową kurtkę i uśmiechając się lekko do dziewczyny. - W resorcie brak takich widoków - odpowiedziała zgodnie z prawdą, gestem wskazując ich otoczenie. W jej głosie dało się wyczuć inny akcent, choć zdecydowanie nie zniekształcał on wypowiedzi. Mimo wszystko w szkole mówiono po angielsku, zaś poza nią Lou używała francuskiego. Spojrzała ponownie na trolla, zastanawiając się co też z nim zrobić, poza zostawieniem tak, jak leżał. Czy raczej leżało truchło. Może powinna wrócić do resortu i wspomnieć o znalezisku wujowi? - Wiesz jak pozyskać z niego składniki do eliksirów, czy co tam można zrobić z trolla? - spytała nieznajomą, podchodząc bliżej truchła i oglądając je z bliska. Wątpliwa była to przyjemność, ale nie mogła się powstrzymać. Inna sprawa, że wolała takiego nie spotkać żywego.
Och, może nie powinna tak do niej podchodzić, może powinna wcześniej dać znać, że jest w pobliżu, ale z drugiej strony, jak mogłaby to zrobić? Uprzejmie przeprosić i przedstawić się, jak na tych spotkaniach czarodziejskiej śmietanki, z których po cichu naśmiewała się z tatą? Brakowałoby do tego wszystkiego tylko dygania i innych głupot, które mimo wszystko jej nie pasowały. To, że wychowywała się w oderwaniu od świata mugoli, że nie miała pojęcia, czym jest telewizor, komórka, czy całe mnóstwo innych rzeczy, nie znaczyło wcale, że mentalnie znajdowała się gdzieś w średniowieczu, albo i wcześniej. Po prostu była mniej współczesna w wyglądzie i przyzwyczajeniach, choć to też nie do końca tak, ostatecznie przecież znała zespoły muzyczne, znała najnowszą literaturę i właściwie wszystko, czym żył świat magiczny, nie wiedziała jednak za wiele o tym, co dzieje się wśród mugoli, a opowieści wuja słuchała czasami z wypiekami na twarzy, bo nie chciało jej się w to wszystko wierzyć. Nic dziwnego, że podobnie zachowywała się w czasie spotkań z Bartem, kiedy męczyła biednego chłopaka, by opowiedział jej o tym, albo o tamtym, żeby coś wyjaśnił. Dojrzała już nawet do tego, że umówi się z nim w wolnym czasie w wakacje i wybierze się do Londynu, czy gdzie będzie chciał, żeby mogła sobie kupić prawdziwe trampki. Z nieznanego jej powodu, akurat to obuwie fascynowało ją na tyle, że postanowiła się do niego przymierzyć. Kto wie, może wkrótce całkowicie zmieni styl i z pół eleganckiej osoby zamieni się w kogoś zupełnie innego? Przekrzywiła lekko głowę, gdy dziewczyna się odezwała, ale w żaden sposób nie komentowała jej wypowiedzi. Kojarzyła co prawda, z jakiego języka pochodzi to słowo, nie miała jednak pewności, co dokładnie oznacza, a nie zamierzała robić z siebie jakiejś skończonej kretynki, nie miała również najmniejszych podstaw do tego, by pouczać rozmówczynię w jakiejkolwiek kwestii, czy coś podobnego. Ot, po prostu postanowiła zamienić z nią ze dwa zdania, skoro już obie tutaj wylądowały, bo chociaż lubiła czasem pobyć sama, jeszcze bardziej lubiła chyba poznawać nowych ludzi. Miała to niewątpliwie po ojcu i dziadku, którzy od dawna twierdzili, że ma smykałkę do interesów, ale ona tego nie widziała. - Można powiedzieć, że są zabójcze - zauważyła i wskazała brodą na martwego trolla. Może nie była to najzabawniejsza uwaga pod słońcem, ale mimo wszystko Victorii całkiem się podobała, nie miała również żadnych oporów przed jej wygłoszeniem i nie za bardzo przejmowała się obecnie tym, co dziewczyna o niej pomyśli. Jeśli jednak uzna ją za całkiem przebojową i ciekawą, to Brandonówna z całą pewnością uśmiechnie się z zadowoleniem pod nosem. Założyła ręce na piersi, kiedy jej rozmówczyni postanowiła zabrać się do obrabiania trolla, ale sama pozostała na swoim miejscu. To nie tak, że bała się tam podejść, po prostu wolała na chłodno i z daleka upewnić się, że zwierzę jest naprawdę martwe i nic już im nie zagraża, nie chciała w końcu nagle dowiedzieć się, jak to jest być pociskiem, czy coś podobnego. - O opiece nad magicznymi stworzeniami wiem tyle, że jest wymagana - powiedziała w końcu i przyłożyła palec do warg. - Ale jeśli znasz kogoś, kto się na tym zna, można go powiadomić i wziąć jakieś, bo ja wiem, dziesięć procent z utargu - dodała po chwili. Czy ktoś tutaj przypadkiem wspominał o nosie do interesów? Victoria od najmłodszych lat żyła pośród biznesowych rozmów, spotkań, propozycji i tego wszystkiego, nic zatem dziwnego, że dzisiaj właściwie z miejsca kalkulowała, czy coś jej się opłaca, czy jednak nie.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Najlepiej uznać, że było to zwyczajne wykrzyknienie spowodowane zaskoczeniem. Raczej nie próbowałaby się tłumaczyć z czegoś, co w innych językach mogłoby zostać uznane za przekleństwo. Ostatecznie dobrze, że tylko na tym się skończyło. Choć nieomal dostała zawału, tak spoglądała na dziewczynę dość przyjaźnie, zważywszy na fakt, że i ona nie zachowywała się wrogo wobec niej. Przez takie osoby ciężko było zachowywać urazę wobec całej szkoły za zsyłkę. Na szczęście nie tego tyczyła się rozmowa, a dobór słów nieznajomej spodobał się również Lou, która roześmiała się cicho pod nosem. Jak dla niej żart był wystarczający, żeby przełamać lody. Sama spojrzała również na trolla, zastanawiając się mimowolnie czy dałyby sobie radę z takim samotnikiem, ale może lepiej jednak nie wywoływać trolla z lasu… - Jego już na pewno nie zainteresuje globalne ocieplenie - rzuciła, mniej umiejętnie, ale nie przejmowała się tym szczególnie. Przyglądała się trollowi, korzystając z okazji, że miała go martwego przed sobą, za to w dobrym stanie. W końcu zazwyczaj, gdy staje się z takim stworzeniem twarzą w twarz, raczej nie można przyglądać się im, a raczej należy albo zwiewać, albo walczyć. Z wielkim więc zainteresowaniem przyglądała mu się, aż nie padła ciekawa propozycja zarobienia, korzystając z umiejętności innych. Znała jedną osobę, której wiedza byłaby wystarczająca, ale podejrzewała, że prędzej zostałaby odesłana z notką “niereformowalna” niż udałoby się coś pozyskać z truchła. Z drugiej strony, gdyby spróbować zagrać kartą ulubionej siostrzenicy, która przypadkiem zeszła ze szlaku oraz przypadkiem znalazła martwego, zamarzniętego trolla…? Pokręciła głową na te myśli, wyobrażając sobie, jak cala rodzina dostaje zawału, gdyby wysłać list do jej matki. - Znam jedną osobę, ale podejrzewam, że zanim skończyłabym mówić, dostałabym szlaban i tyle byłoby z zarobku - zaśmiała się, odsuwając jednocześnie od ciała trolla. Mimowolnie rozejrzała się po okolicy w obawie, że za chwilę wyskoczą jego krewni i będą mieć kłopoty. Szkolne pojedynki to jedno, a walka z trollem drugie. Podejrzewała, że mogłaby w szoku stracić przewagę, jaką dawała jej różdżka i choć nie była tchórzem, wolała uniknąć takiej sytuacji. Wróciła do nieznajomej, przyglądając się jej uważnie. Pamiętała, że uczniowie z Hogwartu mieli szaty z emblematem domu, do którego należeli. Na feriach jednak nikt nie przejmował się barwami, przez co Lou miała problem domyślić się, z kim przyjdzie jej widywać się w pokoju wspólnym. Dodatkowo nieznajoma wydawała się starsza od niej, więc pewnie nawet na zajęciach nie będą się widywać. W takim razie nie miało znaczenia, w jaki sposób ją zapamięta, ale wypadało poznać chociaż imię. - Jestem Loulou. Warto się poznać, gdyby przyszło nam bronić się przed jego kumplami - rzuciła, wyciągając rękę w stronę dziewczyny. Opieka nad stworzeniami była wymagana, tak powiedziała dziewczyna? A dla tych, którzy bardziej interesowali się sportem również? Kiedy wybierało się przedmioty potrzebne do wybranego zawodu? Mimowolnie pytania przelatywały przez myśli Lou, która nie była pewna, czy pytać o to kogoś z roku, czy wujka. Byli jednak na feriach i z pewnością nikt nie miał ochoty myśleć o szkole, gdy mógł odpocząć.
Victoria nie zamierzała jakoś szczególnie długo zastanawiać się nad pewnymi kwestiami, czasami po prostu lepiej było przejść nad nimi do porządku dziennego i za taką na pewno uznała ów okrzyk, który mógłby być dokładnie wszystkim, skoro jednak dziewczyna, na którą się napatoczyła, nie zamierzała wyzywać jej tutaj na pojedynek, ani nie zachowywała się w żaden inny, mocno absurdalny sposób, to po prostu panna Brandon postanowiła w prosty sposób nawiązać z nią znajomość. Nie miała z tym najmniejszych problemów, do każdego była w stanie podejść z uśmiechem i zacząć jakąś rozmowę, chociażby o pogodzie, czy wspominając mimochodem o tym, że Ain Eingarp dają koncert w przyszłym miesiącu i oczywiście, już nie ma biletów. Nie, żeby była jakąś wielką fanką, ale mimo wszystko doceniała to, co muzycy robili, aczkolwiek instrumenty zaczarowane w takim stopniu, że wydobywająca się z nich muzyka mogła brzmieć dla każdego w inny sposób, były dla niej już pewnym szaleństwem i być może przesadą. Z drugiej jednak strony musiała przyznać, że działania jej rodziny aż tak bardzo nie odbiegały od tych standardów prezentowanych przez zespół i magiczne pojazdy Brandonów również przejawiały właściwości, jakich nie można było się po nich spodziewać. Co prawda na uwagę dziewczyny jedynie nieznacznie uniosła brew, bo tematy, jakie pojawiały się w rozmowach mugoli było jej właściwie całkowicie obce, ale w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że nie zrozumiała o co chodzi, prędko zresztą uśmiechnęła się na znak, że zgadza się z nią, jednakże tego już nie komentowała. - Szlaban? Z mojego krótkiego dochodzenia, dotyczącego tego, kto tutaj z nami przyjechał, wnoszę, że mówisz o profesorze Cromwellu. Nie uważasz, że byłby zainteresowany naszą ofertą? Mógłby zabrać, co chce, a na dokładkę może nauczyłby czegoś dodatkowo dwa całkowite żółtodzioby - powiedziała na to, nieznacznie przekrzywiając głowę. Nadal dało się w niej wyczuć pewną smykałkę do interesów, nadal najwyraźniej kombinowała, w jaki sposób można by przekonać osobę znającą się na rzeczy do tego jakże szalonego planu i chwilowo nie bardzo obchodziło jej, że mowa w ogóle o nauczycielu. Krew Brandonów miała różne oblicza, mogła przejawiać się zdolnościami do latania na miotle, bezproblemowymi przejściami egzaminów na teleportację, ale również takim układaniem spraw w głowie, by wyciągać z nich zyski. Victoria zaś była nieodrodną wnuczką swego dziadka, który był dość szeroko znany w świecie czarodziejów i można było spokojnie powiedzieć, że starała się iść w jego ślady, być może nieco z pominięciem starszego brata, ale tym nie zamierzała się ani trochę przejmować. - Victoria Brandon - odparła na to, podając jej rękę. Oczywiście, że nie mogła pominąć swojego nazwiska, było do niej przypisane tak mocno, że trudno byłoby oderwać tabliczkę z jej mianem ze środka czoła, gdzie z pewnością była wiecznie przybita. Dziewczyna czuła się w pełni członkinią swojego rodu, była z tego powodu niesamowicie dumna i nie zamierzała wykręcać się od obowiązków, czy łamać jakichś zasad, nie chciała również na siłę pokazać, że ona jest lepsza, że będzie jakimś innym Brandonem, czy coś podobnego. - Przynajmniej wiedziałabym, kogo poprosić o zaniesienie mojej ostatniej woli do resortu - stwierdziła jeszcze zaczepnie i westchnęła popisowo, a później spojrzała ponownie na Loulou i nieznacznie przekrzywiła głowę. - Skąd właściwie jesteś?
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Właściwie dobrze, że nie dopytywała o mugolskie teorie, bo Lou z całą pewnością nie mogłaby jej tego dostatecznie dobrze wyjaśnić. Ostatecznie temat rozmowy zszedł na jej wujka i nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy próbowała sobie wyobrazić, że informuje go o tym znalezisku. Nie dość, że dopiero została oddana pod jego opiekę, to jeszcze bezsensownie ryzykowała życie, schodząc ze szlaku. Z całą pewnością tłumaczenie, że się zamyśliła i przypadkiem trafiła na zamrożonego trolla, nie przyniosłoby efektu w postaci okoliczności łagodzących. - Nie wydaje mi się, żeby myślał o zysku, gdy dwie uczennice mogły trafić na żywego trolla - odpowiedziała, w duchu podziwiając żyłkę do interesów nowej znajomej. Sama mogła o czymś takim pomarzyć, ale też jej rodzina nie zajmowała się czymś zupełnie innym. Nie było u nich rodzinnego biznesu, który miałaby w jakimś stopniu przejąć w przyszłości. Nie zamierzała też iść w ślady rodziców. Praca w ministerstwie wydawała jej się okropnie nudna. Z drugiej strony uczyć też nie chciała… Tak rodził się problem, bowiem nie była pewna, w którą stronę powinna się kształcić. Zawsze pozostawał sport, jednak czy naprawdę chciała pchać się do drużyn? Kochała baseball, ale jego czarodziejskim odpowiednikiem był jedynie (i to tylko w pewnym stopniu), quidditch, co do którego nie miała aż tak wielkiego talentu. Gdyby miała już wybierać, celowałaby w hokej, jednak uczęszczając do Hogwartu, mogła zapomnieć o karierze na lodzie. Nie miała tutaj odpowiedniego miejsca do trenowania, nie mówiąc już o nauczycielu. Sama myśl o tym napawała ją głuchą wściekłością, więc szybko spróbowała skupić się na czymś innym i z ratunkiem przyszła jej dziewczyna, wymawiając swoje imię wraz z nazwiskiem. Cóż, może wypadałoby i samą siebie przedstawić w pełni, a nie tylko imieniem? - Moreau, skoro nazwisko też wolisz wymienić, ale moje nie jest raczej tak znane… Chyba że nie jesteś z tych Brandonów - dopowiedziała, mrużąc oczy, jakby chciała prześwietlić ją spojrzeniem. Nie interesowała się szczególnie rodami, ani ich zajęciami, ale babcia Odile już tak. Zdarzało się, że między swoimi moralnymi pogadankami o tym, jak ważna jest czystość krwi i dlaczego nie wolno spoufalać się z mieszanymi czarodziejami, wspominała inne rody. Nazwisko Brandon również się tam pojawiło jak jeden z tych rodów, który zagubił się w dzisiejszym świecie, jeśli wierzyć plotkom. Dla Lou to wszystko brzmiało dostatecznie nudno, żeby nie zwracała na to aż tak wielkiej uwagi, ale teraz wspomnienia powróciły, gdy tylko nazwisko zostało głośno wypowiedziane. Uśmiechnęła się szeroko na teatralne westchnięcie koleżanki, pokazując ostatecznie gestem, żeby wracały już w stronę szlaku. Nie miała ochoty sprawdzać, jak dobrze radzą sobie obie z zaklęciami. - Z Riverside, jeśli pytasz o szkołę. Przeniesiono mnie i od nowego semestru będę w Hogwarcie - odpowiedziała, próbując nie dać po sobie poznać, jak nie bardzo cieszy ją konieczność zmiany szkoły. - Mieszkałam w Terrebonne. To jest w Quebecu… Byłaś kiedyś tam? - dopytała, nieznacznie próbując zmienić temat.
Mugolskie teorie były czymś, co Victorię fascynowało. Tak samo jak cały świat tych odmiennych ludzi, aczkolwiek doskonale wiedziała, że nie wybrałaby życia między nimi, nawet gdyby mogła. Podobnie było z jej wujkiem, który, chociaż zafascynowany tym wszystkim, co wiązało się ze zwyczajnymi ludźmi bez talentów magicznych, wolał pozostać na zawsze w świecie magii. Nie dziwiła mu się wcale, w końcu mugolskie postrzeganie rzeczywistości było, cóż tu dużo mówić, na wskroś pozbawione fantazyjnej nuty, byli ślepi na niektóre rzeczy i opierali się o technologię, jak ponoć na to mówiono, co nie było zbyt magiczne i niesamowite. Z drugiej jednak strony Victoria musiała przyznać, że mugole musieli mieć całkiem niezłą fantazję, skoro umieli składać w całość samochody, skoro komunikowali się na odległość za pomocą dziwnych, małych urządzeń i tak dalej. Kiedyś wujek rozłożył przy niej wnętrzności jednego z aut i zaczął jej tłumaczyć, co do czego służy, a ona miała niezły mętlik w głowie, a jednocześnie czuła, że w pewien sposób ludzi należy podziwiać, bo potrafili robić równie niezwykłe rzeczy, jak czarodzieje. To była pewna mieszanka, z którą nie do końca sobie radziła, bo świat bez magii wydawał jej się pusty, ale to, co pokazywał jej wujek jednocześnie temu przeczyło. Teraz widać było, jak te dwa światy się różniły i pod pewnymi względami Victoria miała wrażenie, że to oni są zacofani, a nie mugole. Śmiała teoria, ale miała dostatecznie dużo przykładów, by wyciągnąć takie, a nie inne wnioski. - Byłoby w tym zapewne sporo racji, ale gdyby zawiadomić go od razu, że troll jest martwy i zamrożony niczym lody, być może nie zacząłby z miejsca odejmować nam punktów i nakładać szlabanów. Chociaż, kto wie, fantazja niektórych profesorów jest bardziej rozwinięta, niż fantazja dzielnych podróżników - stwierdziła w końcu i odrzuciła włosy na ramię, przypominając sobie o mężczyźnie, który chciał mieć zaczarowany szybowiec. Pierwotnie miał być to samolot, ale tata uznał, że takie ingerowanie w mugolskie dzieła techniki, jest chyba nieco nazbyt drogim działaniem. Co prawda rozmówca posiadał znaczne fundusze, ale i tak zapadła decyzja o zmianie czegoś mniejszego, by od czegoś po prostu, całkiem normalnie, zacząć. Kto wie, czy klient nie wróci, jeśli uzna, że jest zadowolony, ale mimo wszystko wolałby latać magicznym, jak to się nazywało?, odrzutowcem, który nie będzie w ogóle zużywał paliwa, a będzie unosił się za pomocą magii? Trzeba było dbać o kupujących, choćby mieli i najbardziej szalone pomysły, a co za tym idzie, konieczne było udowadnianie, że fantazji ma się więcej niż ociupinę, a zaklęcia nie stanowią dla nas najmniejszego nawet problemu. - Kiedy ktoś jest Brandonem, zawsze jest z tych Brandonów. Zakładając, że mój tata ma dwójkę rodzeństwa, dziadek miał trójkę, a pradziadek, jeśli się nie mylę, aż piątkę, to wędrując w dal można dojść do wniosku, że moje drzewo genealogiczne jest większe, niż mugolskich rodów królewskich - powiedziała na to, śmiejąc się lekko. Nie odebrała stwierdzenia dziewczyny, jako jakiegoś przytyku, choć pewnie wiązało się to z faktem, iż po prostu postępowała zgodnie z wpojonymi zasadami i nie widziała nic dziwnego w wymienianiu własnego nazwiska. Było jej integralną częścią, czego nie dało się zupełnie pominąć i o czym trzeba było pamiętać w każdy czas. - Jak tam jest? - spytała z miejsca, wyraźnie zaciekawiona, bo to jednak było coś, dowiedzieć się o innej szkole od kogoś, kto tam chodził, kto widział to wszystko, brał udział w zajęciach, jakie miały tam miejsce. Trzeba przyznać, że temat zaintrygował dziewczynę na tyle, że odpuściła sobie biednego trolla, skoro i tak nie były w stanie nic z nim zrobić. - Byłam, ale jako mała dziewczynka, mogłam mieć trzy lata? Zdaje się, że z tatą i dziadkiem pojechaliśmy odwiedzić jego siostrę. Znaczy się moją cioteczną babkę, która wyszła za mąż za Kanadyjczyka i przeniosła się tam na stałe zaraz po ślubie. Niewiele z tego pamiętam - odparła na to i lekko wzruszyła ramionami na znak, że wiele nie wie, ale jednocześnie spoglądała zaciekawiona na swoją rozmówczynię, wyraźnie czekając na to, czy ta nieznacznie rozwinie myśl i coś jej opowie, czy też nie. Mogła w zamian opowiedzieć jej o Hogwarcie, Anglii, czy czymkolwiek.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Dla niej mugolskie teorie, technika, ubrania, były czymś normalnym. Fascynował ją bardziej sport, którego widziała odzwierciedlenia w wielu sportach znanych czarodziejom. Oczywiście nie podobało się to jej babci i od pewnego czasu Lou miała wyrzuty sumienia, gdy tylko tęskniła za baseballem, albo w ogóle o nim wspominała. Zawsze wtedy rozbrzmiewały w jej głowie słowa babci Odile, że jest czystej krwi wiedźmą i nie powinna tracić czasu na brudzenie sobie rąk mugolskimi zajęciami. Choć starała się naprawdę z całych sił ją zadowolić, skupiając się na nauce zaklęć oraz tym, co jej sama przekazywała z czarnej magii, aby tylko nie zwracała uwagi na zamiłowanie do baseballa, babcia Odile była nieprzejednana. Zawsze spotkania zaczynały się tyrady dotyczącej jej stroju, pasji, a dopiero później przychodziła nauka. Mimo to dziewczyna tęskniła za nią i miała wrażenie, że babcia zawiodła się na niej w chwili, w której uznano, że karą będzie przeniesienie. Nie rozumiała, w jaki sposób liczą na jej poprawę, kiedy to nie ją należało karać, ale nie widziała większego sensu w dalszym dopytywaniu. Może, gdy wrócą do Hogwartu, wyśle do babci sowę? Na całe szczęście z tych ponurych rozmyślań wyrwała ją rozmowa o wujku i martwym trollu. Choć rozumiała, czym kierowała się Victoria, nie była pewna, czy Hal zgodziłby się na coś takiego. Nie chodziłoby pewnie o samego trolla, co o zejście ze szlaku i świadome narażenie własnego życia. - Trudno powiedzieć, możemy zaryzykować - stwierdziła ostatecznie, poddając się lekko. Właściwie nie wiedziała, jak Hal może zareagować, ale wątpiła, aby ucieszył się z wieści o martwym trollu, którego one znalazły. Właściwie może i ucieszyłby się, gdyby nie to, że uczennice na niego trafiły. Nie wiedziała jeszcze zbyt wiele o tym, jaką reputację ma jej wujek jako profesor, ale wiedziała, że nie chce stawiać go przed krępującą sytuacją dawania jej szlabanu zaraz po przyjeździe. Choć tyle mogła spróbować zrobić. Zacisnęła nieco mocniej usta, słysząc o genealogii. Ród czystej krwi, czyli pewnie znała większość nazwisk, które również nie skalały się krwią mugoli. Babcia mocno interesowała się rodem Brandonów, ale Lou nie miała zbytnio pojęcia dlaczego. Często odpływała myślami, kiedy miała lekcje historii czarodziejstwa z serii “czym grozi mieszanie się z mugolami”. - Warto zapamiętać, żeby nie popełnić podobnej wtopy w przyszłości - odpowiedziała, wypuszczając z siebie powietrze. Przecież widziała, że stojąca przed nią dziewczyna nie zachowuje się, jakby była najważniejsza przez swoją krew. Nie musiała się więc niczego obawiać, no, chyba że pytań o Riverside, które po chwili padło. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, spoglądając na szczyty gór. Przywykła do takich widoków, ale jak to opisać? Drgnęła lekko, gdy zostało wspomniane o ślubie ciotki z Kanadyjczykiem. - A pamiętasz, jak ma teraz na nazwisko? Po ślubie? - spytała z ciekawości, starając się przypomnieć sobie powód, dla którego babcia interesowała się rodziną Victorii. Nie mogła jednak zostawić dziewczyny bez odpowiedzi. Wciągnęła głęboko powietrze, szukając słów na początek. - Moja szkoła mieści się w górze, co pewnie wiesz. Nie w zamku, jak Hogwart, ale naprawdę w środku góry. Jest jednak dobrze zaprojektowana i do środka wpada dużo naturalnego światła. Przez niektóre okna widać nawet małe wodospady wód górskich. Jest dość surowo, ale też blisko natury. Mamy ogromne jezioro no i lasy - odpowiedziała, nieświadoma nawet nieco rozmarzonego tonu, gdy wspominała o swojej szkole.
Wychowywały się w zupełnie innych światach i innych tradycjach, a Victoria, mieszkając w hrabstwie Norfolk, z dala od większych ośrodków miejskich, trzymając się właściwie tylko terenów należących do ich posiadłości, nie miała zbyt wielkiego do czynienia z mugolami, żeby nie powiedzieć, że nie miała go wcale. Wiedziała doskonale, że istnieją, że mają wysoko rozwiniętą technikę, ale mimo wszystko nie miała okazji podziwiać tego zbyt często, przynajmniej do czasu, aż poszła do szkoły. Wtedy też tata zaczął dopuszczać ją do tajemnic swojej pracy, zaczął zabierać ją do Londynu i pokazywać te niezwykłe rzeczy, o jakich nie miała zbyt wielkiego pojęcia. Tłumaczył jej, jak można wszystko zaczarować, by tak naprawdę było przejściami do ich własnego świata, jak z samochodu mugolskiego uczynić całkowicie czarodziejski pojazd. Pozwalał również na to, by jego brat zabierał dziewczynkę na małe wycieczki, by to on wprowadzał ją w świat mugoli, ale oczywiście, on też znał go tylko z doskoku i nie orientował się we wszystkim, czystość krwi jednak w tym przeszkadzała. Nic zatem dziwnego, że o sporej części spraw Victoria nie miała bladego pojęcia, a na część spoglądała niczym na dzikie zwierzęta w jakiejś menażerii. Pewnie właśnie dlatego lubiła rozmawiać z Bartem, a nawet przyszło jej do głowy, że powinni zatrudnić czarodzieja, który jest pochodzenia całkowicie niemagicznego, by pomógł im tak naprawdę uwspółcześnić biznes, który miał się oczywiście dobrze, ale dziewczyna miała poczucie, że trzeba czegoś jeszcze, że trzeba jakiejś nowej, światłej myśli, by pójść dalej i wykonać kolejny, wielki krok. - Najwyżej powiemy, że leżał bardzo blisko szlaku - dodała jeszcze całkiem swobodnie dziewczyna, a później uśmiechnęła się promiennie, jakby właśnie wymyśliła coś niesamowitego i nie chciała z tego w żaden sposób rezygnować. Oczywiście, dostrzegała opory nowej koleżanki i jej logiczniejsza część mówiła jej, że Loulou ma w tym zakresie rację i nie powinna nawet próbować, istniało w końcu niesamowicie wiele argumentów za tym, by tego nie robić, rozpoczynając od odejmowania punktów, a kończąc na powiadomieniu rodziców, którzy pewnie zrobiliby z tego w głowach jakiś niesamowity wybryk, zapominając zapewne całkowicie, że będąc w ich wieku, rozrabiali jak pijane zające. To chyba zawsze działało w ten sposób i niezmiennie Victorię bawiło, a jednocześnie irytowało, bo w końcu czuła się oszukana. - Moja rodzina jest po prostu wielka. Wiesz, pierwszy Brandon osiadł w Norfolk jeszcze w dwunastym stuleciu, więc wierz mi, on i jego potomkowie mieli czas na płodzenie dzieci. Pewnie, gdybym siadła przy drzewie genealogicznym, znalazłabym odnogi, o których nawet nie wiem - powiedziała na to, nieco rozbawiona. Owszem, miała całkowicie czystą krew, w jej żyłach nie było nawet cienia posoki mugolskiej i w pewien sposób była z tego dumna, ale nie oznaczało to jeszcze, że jakoś niesamowicie zadziera nosa. Była dumna ze swojej rodziny, z jej osiągnięć, możliwości i sławy, była zadowolona, bo sporo osób rozpoznawało po prostu jej nazwisko i z miejsca przypisywało ją do odpowiedniej rodziny, kiwając głową z uznaniem. Z drugiej strony, czasami miała wrażenie, że z tego powodu wymaga się od niej o wiele więcej. - Coś na G, ale nigdy nie umiałam tego poprawnie wymówić. Słyszałam tylko, że wyszła za mąż wbrew woli rodziny i to za sporo starszego czarodzieja. Podobno ciotka zawsze kroczyła własnymi drogami i dlatego jest taka wyjątkowa - wyjaśniła jeszcze, starając się przypomnieć sobie, jak dokładnie brzmiało to dziwne nazwisko siostry dziadka. Nie była jednak w stanie podać go tak z głowy, tak jak nazwiska, które wędrowało do niej od strony matki, tym razem całkowicie wschodnie, gdzie szło sobie język połamać. - To akurat zawsze mnie fascynowało, jak tego dokładnie dokonano. Nie jest tam zimno? Czy jest równie duża, jak Hogwart? Poza tym powiedz mi, przeniosłaś się tutaj na stałe? - rzuciła na to, a później spojrzała na rozmówczynię bardzo bystro, by sprawdzić, jaka będzie jej reakcja.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Roześmiała się, unosząc dłonie w geście poddania się. Najwyraźniej na dziewczynę nie było mocnych i jak coś sobie postanowiła, to dążyła do tego. Lou podejrzewała, że mogą nawet nie mieć okazji, aby poinformować o tym wujka Hala. Postanowiła więc odpuścić i nie ciągnąć debaty czy warto, czy nie, nakłaniać go do pozyskania zysku z martwego trolla. Jeśli doszłoby do tego, żeby ostatecznie tutaj wrócić, to chętnie, ale lepiej nie podpadać na początku własnej kariery w nowej szkole. Za to o wiele ciekawsza była dalsza część rozmowy, dotycząca rodzinnych powiązań. Szczególnie że ktoś z Brandonów mieszkał obecnie w Kanadzie. Coś mimowolnie świtało w głowie Loulou, która przez cały czas próbowała sobie przypomnieć więcej z tego, co opowiadała babcia Odile, której najwyraźniej coś nie pasowało w tamtej rodzinie. - Moreau także są dużym rodem, czystej krwi, ale z tego co wiem, to nie przenosili się nigdzie poza Stany Zjednoczone, Kanadę - rzuciła, jednocześnie uświadamiając sobie, że właściwie nigdy się tym nie interesowała. Wiedziała, że bodajże jej pradziadek przybył do Quebecu z Luizjany, ale nie pamiętała, z której strony był to dziadek. Podejrzewała, że ojciec babci Odile, ale wtedy to nie byłby Moreau, a Girac. Jednocześnie to tłumaczyło zamiłowanie babci do voodoo, przynajmniej w oczach Lou. Z zamyślenia wyrwały ja słowa Vicotrii, które wpasowały się jednocześnie w jej myśli. Z tego powodu nie zastanawiała nad tym, co chciała powiedzieć. - Może Girac? - spytała ze śmiechem, uznając, że jest to mało prawdopodobne. - Babcia kiedyś wspominała, że jej brat znalazł sobie młodszą żonę i że to dziwne, że jakakolwiek go zechciała - dodała, wzruszając lekko ramionami. Nie interesowała się zbytnio dalszą rodziną. Zazwyczaj byli zadufanymi w sobie snobami, którzy patrzyli na mugoli tak samo, jak babcia Odile. O ile babcię kochała, tak reszty nie potrafiła słuchać. Ostatecznie nie wytrzymała i w efekcie odreagowała za mocno na kuzynie. Żałowała, że ją przyłapano. Bała się jednak spalić laleczkę, nie będąc pewną, czy zaklęcie przestało działać. Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, spoglądając w niebo. Jak było w Rverside? Bajecznie. Nie wiedziała jednak jak opisać to nowej koleżance. - Nie jest zimno, ani wilgotno, choć mogłoby się tak wydawać. Co do wielkości, myślę, że będzie porównywalne. Nie zdążyłam zobaczyć całości, a zaledwie część korytarzy. Łatwo się zgubić - odpowiedziała z namysłem, po czym zagryzła policzki od środka. Nie wypadało pokazywać, jak bardzo niechętnie podchodziło się do nowej szkoły, prawda? - Tak, na stałe. Trochę ciężko będzie się przestawić na domy zamiast profili, ale dam radę - odpowiedziała z niewielki entuzjazmem. Nagle zapragnęła wrócić do pokoju w resorcie. Zgarnęła śniegu w dłoń i posłała śnieżkę przed siebie, jakby miotała piłką do baseballa.
Cóż, być może. Pod pewnymi względami Victoria była naprawdę podobna do swojego dziadka, do wielkiego biznesmena, który doskonale wiedział, co robić, jak działać i jak prowadzić rodzinny interes, by naprawdę sięgnąć gwiazd. Żałowała, że zmarł przedwcześnie, po prostu rażony nagle chorobą, w czasie, kiedy właściwie nikt nie mógł mu pomóc. Był, a następnego dnia go nie było co do dnia dzisiejsze stanowiło dla niej gorzką lekcję o życiu. Jego rodzeństwo żyło nadal, miało się całkiem dobrze, cieszyło się wnukami i obserwowało to, jak ród nadal się rozwija, jak wszystko w nim właściwie kwitnie, a jego już nie było. To z kolei piekło pannę Brandon, z tego prostego powodu, że go uwielbiała, nie tylko jako bliskiego sobie człowieka, ale mentora, doskonale wiedziała, że mężczyzna miał nie tylko urok, był również oszałamiająco zdolny i wielu ludzi mówiło o nim w swoich domach. Był kimś, kogo się podziwiało. I chociaż ona sama chyba nie chciała tego splendoru - a może chciała, ale jeszcze tego nie rozumiała i nie do końca to odkryła - to jednak była do niego podobna, tak jak mówiono o tym w jej rodzinie. - Pewnie dlatego niewiele wiem o twojej rodzinie, jednak nie interesowałam się tym aż tak bardzo, wystarczy mi, że wiem całkiem sporo o Brandonach ileś pokoleń wstecz i kojarzę innych, których zalicza się do największych w Wielkiej Brytanii. Zupełnie nie wiem, po co mi ta wiedza, ale tak chyba wypada - stwierdziła na to i wzruszyła ramionami, zabawnie wywracając przy okazji oczami. Nie traktowała tej wiedzy jako koniecznej, nie uważała również, żeby była z miejsca lepsza z powodu tego, że jej krew była całkowicie czysta, ale jednocześnie doskonale wiedziała, że gdyby miała się już z kimś wiązać tak naprawdę, a nie tylko w porywach szaleńczej młodości, to właściwie na pewno z kimś, kto również pochodziłby z tak dobrej rodziny. Czy to kwestia wychowania, czy jej własnych przekonań, trudno powiedzieć na tę chwilę, ale jakoś nie czuła wewnętrznego buntu w stosunku do tych założeń, jakie w jakimś stopniu przyświecały jej rodzinie. - Właściwie to całkiem możliwe. Jeśli twoja rodzina również jest taka szlachetna, to może się okazać, że wyszła dokładnie za niego. Historia brzmi całkiem podobnie, więc chyba mamy nowe zadanie domowe. Kto wie, może się okaże, że jesteśmy dla siebie jakąś rodziną - rzuciła na to, starając się przypomnieć sobie nazwisko ciotki ojca, ale nie była w stanie. Kiedy Loulou wspomniała o Giracach, była niemalże pewna, że to to, ale wolała nie podskakiwać w miejscu i wygłaszać już teraz peanów pochwalnych pod ich adresem, zapewniając jednocześnie dziewczynę, że faktycznie mają jakieś wspólne korzenie - choć też nie do końca, biorąc pod uwagę, że potencjalnie ciotka jej taty była żoną brata babki Loulou. Na Merlina, to w ogóle miało jakąś nazwę? Chyba musiałaby to sobie rozrysować, ale teraz nie miała ani jak, ani gdzie. Pozostawiła tę kwestię otwartą, z miejsca jednak decydując, że kiedy tylko wrócą, upewni się w temacie. Śmiesznie byłoby nagle trafić na kogoś, z kim twoja rodzina była jednak powiązana. - Chciałabym tam kiedyś pojechać, przekonać się na własne oczy, jak to wygląda. Zresztą, w ogóle jestem ciekawa, jak prezentują się inne szkoły i instytuty, czy są typowe dla danego kraju i regionu, czy to tylko nam się tak wydaje? - stwierdziła na to w zamyśleniu, brzmiąc przez to nieco inaczej niż do tej pory i po chwili dopiero zerknęła na swoją rozmówczynię, po czym nieznacznie przekrzywiła głowę. - Właściwie... To jakbyś to opisała. Chodzi mi o profile, bo nie do końca czuje, jaka jest różnica - poprosiła jeszcze i opatuliła się szczelnie szalem, bo mimo wszystko zrobiło się już nieco chłodno i Loulou miała rację, że trzeba było już wracać.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechała się pod nosem, słysząc, ile o swojej rodzinie wie Victoria. Ona sama wiedziała to, co było najważniejsze, czyli kto jest kim dla niej. Nie chciała słuchać, a co dopiero uczyć się, o wszystkich poprzednich Moreau albo Girac od strony babci Odile. Zapamiętywała tylko ciekawostki jak to, że brat babci, wujek Gaspard miał młodszą od siebie żonę. Nie pamiętała jej nazwiska panieńskiego, więc teraz nie mogła zaśmiać się, że są z Vic rodziną. Zresztą, nawet Krukonka nie pamiętała nowego nazwiska swojej ciotki. Nie było o czym mówić. Mimo to gdzieś w tl pojawiały się słowa babci. Bądź dumna z nazwiska. Jesteś czystej krwi, więc zachowuj się odpowiednio. Musisz pamiętać nazwiska czystych rodów, żeby nie zbrukać nazwiska jak twój ojciec. Teraz, rozmawiając z dziewczyną z jednego z takich rodów, a która zachowywała sie najnormalniej, zastanawiała się, czy na pewno powinna wszystko to wiedzieć. Może powinna jednak zaprzyjaźnić się bardziej z Victorią, z którą całkiem przyjemnie jej się rozmawiało, aby zacząć zachowywać się choć po części tak, jak oczekiwała tego babcia. Z drugiej strony miała się dobrze bawić, o co starał się wujek. Od myśli na ten temat zaczynała boleć ją głowa, więc z przyjemnością zmieniła temat na własną szkołę. No, dawną szkołę. Ciekawe, czy kiedyś przywyknie do zmiany barw i nie będzie próbowała ubierać turkusowej szaty na zajęcia, zamiast przepisowej czarnej. -Wydaje mi się, że szkoły są dostosowane do terenu, na którym zostały postawione. Hogwart jest zamkiem, niewidocznym dla mugoli, ale za to teren nie pozwala na wbudowanie go w góry. Riverside mieści się właśnie w górach, gdzie trudno byłoby zbudować zamek, chyba że byłby przyklejony do pólek skalnych. O wiele wygodniejsze musiało być wydrążenie korytarzy. Dzięki temu szkoła nie wymaga tylu zaklęć ochronnych przed mugolami, bo nie często ktoś się tam wspina. Dodatkowo osłaniają nas chmury- mówiła z lekkim zamyśleniem i nostalgią, wyczuwalną w głosie. Tęskniła, tak cholernie tęskniła za swoją szkołą, choć nie minął nawet miesiąc, odkąd wyjechała. Spojrzała na Victorię, uśmiechając się lekko kącikiem ust. To pytanie było dość proste. - Do domów jesteście przypisani ze względu na charakter, prawda? U nas nie ma takich podziałów. Profile to zainteresowania. Celujesz w opiekę nad stworzeniami, zielarstwo, idziesz na przyrodniczy. Wolisz quidditch, hokej? Sportowy jest dla ciebie. Ja miałam wybrać sportowy, ale już nie ma to znaczenia - wyjaśniła, śmiejąc się cicho pod nosem, z dosłyszalną goryczą. Cóż, zaczynała od nowa, w nowej szkole, ze starymi upodobaniami. Musiała się dostosować i znaleźć coś dla siebie. W Riverside olewała, chociażby onms, ale tu uczył wujek Hal. Wetknęła dłonie do kieszeni i przez resztę drogi do resortu opowiadała Krukonce o Riverside i ich profilach, a także o herbie i legendach, że widziano w okolicy szkoły reemy.