Żeby zacząć zjeżdżać, trzeba najpierw dostać się na górę stoku. Latające krzesełka zaprowadzą cię tam, gdzie tylko zapragniesz. Mocno nimi kołysze i lecą dość szybko, ale bez obaw, nie da się z nich wypaść. Na jednym krzesełku zmieszczą się maksymalnie 4 osoby.
Walentynki na ogół były jej obojętne. Nigdy nie miała chłopaka, więc nie zastanawiała się nad tym świętem zbyt długo, nie było jej też jakoś szalenie przykro, że jest w tym samym czasie sama. Na wszelkie walentynkowe atrakcje patrzyła raczej sceptycznie i nikomu nie zazdrościła tej mdlącej słodyczy. W tym roku jednak była na to wszystko znacznie bardziej wrażliwa. Nie miała ochoty obserwować tego zamieszania, tym bardziej patrzeć na szczęśliwe pary, które nagle rzucały się w oczy na każdym kroku. Zmęczona tym widokiem w resorcie, doszła do wniosku, że to dobry dzień, żeby spróbować swoich sił w jeździe na czartach. Nigdy nie próbowała wyrzucać z siebie emocji poprzez sport, a nawet jak coś jej odbijało - nie kończyło się to dobrze. Mimo wszystko, obiecała sobie, że spróbuje swoich sił na stoku, bo naprawdę potrzebowała znaleźć nowe zajęcie. Zwłaszcza, że pierwsze dni ferii spędziła z nosem w książkach, siedząc albo nad jeziorem, albo w jakimś innym odludnym miejscu i starając się znaleźć coś pożytecznego z tego, co przywiozła z domu. Oczywiście, z marnym skutkiem. Przed samym wejściem na krzesełka wpięła narty i wzięła głęboki wdech. Już sama wycieczka na górę była dla niej wyzwaniem, nie lubiła wysokości, a te fotele wyglądały naprawdę niestabilnie. Mimo to odpychając się kijkami z całej siły i starając się nie wywrócić już na tym etapie, stanęła w kolejce i przesuwała się do przodu pokracznie. W końcu do niej i jakiegoś mężczyzny, którego trudno było rozpoznać pod wielkimi goglami i kaskiem, zbliżyła się kanapa, na którą wsiedli i polecieli w górę. Złapała się mocno barierki, a drugą ręką zdjęła gogle, tym samym odsłaniając swoją twarz, bo do tej pory sama wyglądała jak jedna, wielka kulka materiału, a nie człowiek. Dopiero wtedy uważniej przyjrzała się mężczyźnie i zrozumiała, z kim oczywiście została posadzona. Pokręciła głową głową i już miała coś powiedzieć, ale zaraz zacisnęła usta, kiedy mocno nimi zakołysało. - Ośrodek ze spa, ale krzesełka na stoku wyglądają, jakby miały się rozpaść przy jednym niewłaściwym ruchu, super - mruknęła. Nie zamierzała już nawet rozmowy zaczynać od tekstu pokroju "znowu ty", bo chyba oboje byli już zmęczeni wiecznym zauważaniem tego faktu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Skupiał się na wypoczywaniu. Choć wakacje były dla niego wyjątkowo relaksującym czasem, z dalszej perspektywy widział, że wplątał się wówczas w zbyt wiele dram i sytuacji, które odbiły się na nim lub jego relacjach z innymi. Tym razem nie chciał i przede wszystkim nie mógł sobie na to pozwolić; nie był już randomowym czarodziejem, który zgłosił się na opiekuna tylko po to żeby towarzyszyć kuzynce w wakacyjnej podróży. Należał teraz do kadry i czy chciał tego, czy nie, musiał zachowywać się tak jak należy. Z wyjątkiem drobnej przemytniczej eskapady, o której myślał coraz intensywniej, zamierzał być grzeczny, a żeby ów zamiar wypełnić, stronił od wszelkich źródeł kłopotów. Rowle natomiast była jednym z nich... ba, była głównym. To przez nią w wakacje wylądowali w klatce, przy niej zawsze musiał zrobić coś głupiego. To o niej pisano w obserwatorze, wystawiając ich „związek” na widok ciekawskich oczu. Był na pokaz, pewnie, ale tylko do momentu kiedy on sam dokonywał wyboru w jakim świetle zostaną zobaczeni. Nie podobał mu się brak kontroli nad sytuacją. Zmiarkował się, że są razem na wyciągu dopiero w chwili, gdy było już za późno żeby się wycofać. Westchnął bezgłośnie i odwrócił głowę w drugą stronę, licząc, że nie zostanie rozpoznany – ale przeliczył się zdecydowanie, bo dziewczyna zaraz się odezwała, a on bardzo wątpił, by miała zadręczać sobą nieznajomych. To nie było w jej stylu. Zerknął na nią, klnąc w myślach. Unikanie kłopotów nie było jedyny powodem, dla którego nie szukał jej towarzystwa. Nie wiedział jak się przy niej zachować, bo i nie wiedział czego się po niej spodziewać. Do tej pory zdawało mu się, że choć wiecznie go czymś zaskakiwała, generalnie rzecz biorąc jest w stanie przewidzieć jej zachowanie – przynajmniej w kwestii ich małej tajemnicy. Wizyta Charliego diametralnie zmieniła to naiwne przekonanie. Zaczęła mówić stanowczo zbyt dużo, a on był wściekły – i sam właściwie nie rozumiał dlaczego aż tak bardzo. — A żeby Cię szlag trafił — odezwał się po francusku, a dołożył do tego uśmiech tak niepozornie sympatyczny, że nie sposób było podejrzewać, że powiedział coś niemiłego. Był na nią zły, ale miał w sobie na tyle rozsądku, by nie okazać jej tego w żaden planowany sposób. Nie chciał żeby wiedziała lub zauważyła, że Charlie powiedział mu o wszystkim. Skoro znów nie mógł jej zaufać, potrzebował zachować tę niewielką przewagę, którą zyskał ślepym trafem; nie zawsze mógł się poszczycić podobnym fartem. — Marudzisz — odezwał się już po angielsku — albo się cykasz. Druga opcja jest wysoce prawdopodobna. Nie wiedziałem, że jeździsz. Zerknął znacząco na jej czarty, a ton jego głosu wskazywał, że mimo że tkwiły na jej nogach, wcale nie posądza jej o jazdę.
Wbrew pozorom, wcale nie próbowała mu zaszkodzić. Miała nadzieje, że Charlie jej posłucha i niczego nie zrobi z tą informacją, nawet jak wiedziała, jak mało jest to prawdopodobne. Co prawda chciała, żeby jej bracia nabrali trochę dystansu i nie ufali mu zbyt łatwo, ale przede wszystkim zrobiła to dla siebie i dla swoich relacji rodzinnych, nawet nie z żalu do Nate'a. Wiedziała, że jeśli pominie go w tej historii, niczego nie wyjaśni a oni nawet częściowo jej nie zrozumieją, więc kiedy zdobyła się na szczerość, musiała to powiedzieć. Paradoksalnie, to właśnie Nate, pewnie kompletnie nieświadomie, ją do tego zachęcił. Po rozmowie z nim zrozumiała, że w końcu musi to zrobić, jeśli cokolwiek ma się poprawić. Chciała go trochę wybadać. Nie wierzyła w opanowanie swojego brata i dziwnym jej się wydawało, że naprawdę miał jej posłuchać. Nawet nie pogadać z mężczyzną? Z drugiej strony, nie spotkała się z żadną reakcją z jego strony, a przecież mijali się w szkole, na korytarzu w kamienicy, okazji było mnóstwo. Nie rozmawiali, ale przecież jeśli się dowiedział, nie mogło być mu to obojętne. Po swoich słowach zerknęła więc na niego, próbując wybadać jak reaguje na nią i z dużym zaskoczeniem przyjęła ten sympatyczny uśmiech, który jej posłał. Od kiedy on w ogóle tak na nią reagował? Nie miała pojęcia co powiedział, ale niezależnie od treści, to było po prostu dziwne. - Nie cykam się - odparła od razu, ale krzesełko podskoczyło i złapała się barierki jeszcze mocniej. Nienawidziła wysokości, nie miała pojęcia czemu w ogóle to sobie robi. Pokonywanie słabości na pewno było tego warte? - I nie jeżdżę, chciałam spróbować, ale to mógł być zły pomysł- mruknęła, zerkając na stok, który było widać po lewej stronie. Patrzyła na niebieską trasę, a i tak wydawała jej się stroma. Zdecydowanie zbyt stroma. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy krzesełkami może też wrócić na ziemię, ale biorąc pod uwagę te wszystkie kołysania, to też mógł być kiepski pomysł. Krzesełka były czteroosobowe, więc siedzieli komfortowy kawałek od siebie, ale przy kolejnym podbiciu trochę przysunęła się w jego kierunku, żeby poczuć się stabilniej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Właściwie sporo ryzykował tamtą odzywką, mogła przecież mieć na sobie biżuterię Snotry, którą podarował jej na balu. Chyba że i na jej noszenie była zbyt dumna? Zaczynał wątpić, że cokolwiek co pochodziło z jego rąk, mogło być dla niej wystarczająco przydatne czy chociażby ładne, by rzeczywiście miała używać tego bez oporów. Zresztą co się dziwić, skoro zaczynała opowiadać swojej rodzinie o ich prywatnych sprawach, musiał być dla niej prawdziwym potworem. Nie było to zaskakującym odkryciem, miał wszak dobrą pamięć, a w niej z wyjątkową dokładnością wyryło się całe zło jakie wobec niej popełnił. A mimo to nie potrafił brać tego za sprawiedliwość. Patrzył na nią raczej pobłażliwie, a ona sama zaraz potwierdziła jego nieskrywane przypuszczenia, oznajmiając mu, że w istocie nie umie jeździć. Nie był dla niej zbyt miły, a mimo to w ogóle nie wyglądała na zrażoną. Nie pojmował jej. Naprawdę jej nie rozumiał. Ilekroć starał się być dla niej delikatny – w różnych sytuacjach, ona musiała robić lub mówić coś, co psuło absolutnie wszystko, kiedy zaś był na nią zły i chciał jakoś ją spławić, trzymała się go jak rzep psiego ogona. Może naprawdę było z nią coś nie tak? Znalazł największą wariatkę na tym świecie i na domiar złego osobiście wcisnął jej w rękę pierścionek zaręczynowy; w kategorii „choroby psychiczne” mogli rywalizować o tytuł mistrza. — Pewnie tak, jeśli jeździsz tak jak pływasz — utkwił wzrok w zjeżdżających stokiem postaciach, bez zainteresowania wyłapując kilka znajomo wyglądających sylwetek. Zamknął się i miał chęć milczeć aż do samego końca tej przesympatycznej przejażdżki; wtedy też krzesełka zatrzęsły się nieco mocniej, a jeszcze mocniej zatrzęsło się zajęcze serce Emily, która postanowiła się przysunąć, wprawiając tym ich „pojazd” w jeszcze gwałtowniejszy ruch. — Czyli się cykasz. Jak będziesz się wiercić to będziemy się kołysać, wpadłaś na to? — gorycz chyba zbyt mocno przebijała przez jego słowa. Na jakim etapie zakończyli ostatnią rozmowę? Sam gubił się w ich pokręconej relacji: jednego dnia się dogadywali, a następnego skakali sobie do gardeł. Ich ostatnia dłuższa rozmowa odbywała się chyba w święta (co było niezłym wynikiem, bo znaczyło, że skutecznie unikali się przez półtora miesiąca) i, o zgrozo, był dla niej wtedy całkiem sympatyczny. Nie powinien teraz przesadzać w żadną stronę, jeśli nie chciał, by czegokolwiek się domyśliła. Westchnął i oparł się o barierkę, wyglądając z przodu i próbując oszacować ich odległość od ziemi. — Boisz się wysokości? — mruknął, kierując na nią spojrzenie.
Nawet nie zwracała uwagi na jego ton i zachowanie, za bardzo zatopiona we własnych myślach. Odtwarzała w głowię rozmowę z Elaine i ich świąteczne spotkanie. Od tamtego czasu raczej się unikali, ale to nie było dla nich niczym szczególnie nowym, a Emily starała się trzymać dystans wobec większości, żeby trochę poukładać sobie w głowie. W jej umyśle zaczęła kiełkować myśl, że krukonka może mieć rację. Może najzwyczajniej w świecie, warto było spojrzeć na tę sytuację z innej perspektywy, bez żalu i rozpamiętywania, zobaczyć co z tego w ogóle może wyniknąć. Zawsze powtarzała sobie, że to co tworzy ich relację i trzyma ich w pewien dziwny sposób tak blisko siebie, to właśnie wszystko to złe, co się między nimi wydarzyło i gdyby nie to - nie byłoby żadnej bliskości. Może właśnie tutaj się myliła i zmiana spojrzenia mogła pomóc bardziej niż przypuszczała. - Obyś ty nie jeździł tak jak się pojedynkujesz. Ja to chociaż jestem drobna jak kogoś stratuje - odparła, ale bez przesadnej złośliwości w głosie, nawet nie było to podobne do charakterystycznego dla niej obrażonego fuknięcia. Zmarszczyła nos i przymknęła oczy, kierując twarz w stronę słońca i starając się nie myśleć o przerażającej wysokości. Oczywiście szarpniecie które jej o tym przypomniało wymagało takiej, a nie innej reakcji i nawet nie zniechęciło jej to, że tylko pogorszyła sytuację. W końcu z wody jej wyciągnął, może był skazany na ratowanie jej tyłka w takich okolicznościach. - Nie rozumiem czemu w ogóle to się rusza, jakby nie mogli tego wystarczająco zabezpieczyć - odparła tylko, patrząc na niego nieprzyjemnie po tym wytknięciu jej oczywistości. Sama nie wiedziała, czy przyznać się do tego lęku, ale chyba już sam ją dostatecznie rozszyfrował i udawanie, że czuje się świetnie nad ziemią nie miało sensu - Nie lubię takiego bezsensownego ryzyka, bezpiecznie jest na ziemi, a nie jak w każdej chwili możesz skończyć jako mokra plama... - odparła wymijająco, co było tylko dłużej opowiedzianym - tak. - Po co ja tu przyszłam - jęknęła, przegryzając wargę i patrząc na zjeżdżających narciarzy. Przecież jeden niewłaściwy ruch i wszyscy skończyliby w gipsie. A ona to już na pewno. Zawahała się chwilę i potem przyszła jej do głowy absolutnie niedorzeczna myśl, ale zgodna z jej dziwnym postanowieniem. - Umiesz jeździć? Pouczysz mnie? - sama nie wierzyła w to co mówi i na jak neutralny ton się zdobyła, a z tego wszystkiego aż odwróciła głowę, nie mając pojęcia jak się zachować. Przegryzła wnętrze policzka, czekając na odpowiedź niecierpliwie.