Osoby:@Caesar T. Fairwyn@Dina Harlow Miejsce rozgrywki: Hogwart Rok rozgrywki: 2013 Okoliczności: "Do you promise?" "I promise" "Do you swear on your life?" "I swear on my life"
Nieskończona sieć szkolnych korytarzy była przestrzenią w której czuła się najswobodniej. Nieograniczone pole rozgrywek na które nikt nie pozwalał, ale których też nikt specjalnie zabronić nie mógł bo przecież to niekoniecznie jej wina. Słowo przeciw słowu, intencja przeciwko intencji. W pewnym momencie wszystko staje się złe i przeszkadza, od wakacji spędzonych w domu w których nikt jej nie rozumiał po rok szkolny w towarzystwie dziewcząt mądrzejszych i bardziej sympatycznych od niej, chłopców kolegujących się z milszymi dziewczętami, a nie z nią, nauczycieli dzielących się spojrzeniem pełnym współczucia i politowania. Denerwowało ją wszystko i choć wiele lat później samoświadomość człowieka w człowieku urośnie na tyle (choć i tak nie bardzo) by wiedzieć, że to kwestia po prostu nastoletnich hormonów, a nie zmowa wszechświata przeciwko niej - to i tak dzisiejszego popołudnia sunęła po korytarzu niczym lodołamacz tnący arktyczne kry na kostki lodu do drinka. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, nie umiała znaleźć ujścia wielkiej pretensji i poczuciu bycia niedocenionym. Nie potrafiła artykułować słów w taki sposób, by móc otrzymać upragnione zrozumienie, a przecież i tak mierząc się z zatroskanymi pytaniami rówieśników mina kwaśniała jej jak mleko na słońcu i reagowała nerwową złośliwością. Stała w oknie marszcząc brwi na zachodzące słońce jakby nawet to, że świat wciąż grał w ten sam sposób od dnia stworzenia było denerwujące! Wszystko źle, splotła dłonie na piersi przysiadając na parapecie i spuściła wzrok patrząc w sieć skrzyżowań i autostrad podłogowych fug. Miała wyrzuty sumienia i pretensje do samej siebie, nieudolnie jednak próbując wyciągnąć rękę na zgodę zawsze kończyła zadzierając nosa i unosząc się dumą. Nienawidziła w sobie tego, że nikt jej nie lubił równie bardzo jak tego, że chciała by wszyscy ją lubili. Dostała właśnie szlaban, za wpuszczanie kolegi w maliny - a precyzyjniej, w diabelskie sidła na zajęciach Zielarstwa - a przecież tylko chciała, żeby jej pokazał, że naprawdę ją lubi. Tak naprawdę naprawdę, najprawdziwiej, prawda? Zmarszczyła brwi dąsając się okropnie i złoszcząc nawet na to nadąsanie, bo mama zawsze jej mówiła, żeby się nie dąsać, bo jej taka kocia morda zostanie. To zostanie! To jej kocia morda! W sumie, gdyby miała kocią morde wszystko w życiu byłoby prostsze...
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
W tamtym momencie zupełnie nie potrafił zachować zdrowego rozsądku, z którego wręcz słyną. Złość, złość wielka, złość przeogromna, złość obrzydliwa, taka której jeszcze nigdy wcześniej nie czuł całkowicie przejęła panowanie nad ciałem młodego Fairwyna. Przez korytarze mknął jak na zabój, nerwowo rozglądając na boki i mocno marszcząc brwi. Kiedy parka, jacyś starsi od niego Ślizgoni stanęli mu na drodze bezpardonowo wręcz przepchnął się pomiędzy ich ciałami, w tyle zostawiając głosy przepełnione pretensją i pouczenia. Nie dbał o to, że byli starsi, że będzie musiał omijać 1/2 dwójki przez miesiąc, bo najprawdopodobniej dostanie wciry czy oberwie jakąś paskudną klątwą, o nie, teraz liczyła się tylko ona. Dina Harlow. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jakie jest z niej ziółko. Pokątnie wielokrotnie obserwował, jak czarowała swoich kolegów z roku czy też starszych życiowym stażem uczniów Hogwartu, bezwstydnie używając na nich tych swoich wilowskich czarów, doprowadzając, a właściwie zmuszając nieszczęśników do czynów poniżających nawet niebezpiecznych dla życia i zdrowia. Dotychczas zupełnie przymykał na to oko, te wszystkie głupkowate występki zwalając na krótki żywot blondynki. Przecież była jeszcze młoda i niewinna, i dziewczynką była, więc raczej morderstwa czy pozbawienia zdrowia innych osób nie planowała. To było takie totalnie nie dziewczynkowe, a przynajmniej nie w oczach Cezara, który kobiety nawet te najmłodsze i najbardziej nierozumne, (żeby nie powiedzieć głupie) szanował, jak na prawdziwego mężczyznę przystało. No, ale kiedy przyszło co do czego, kiedy musiał swego najukochańszego kuzyna ratować przed czarami tej, tej wili przebrzydłej w przebraniu dziecięcia niewinnego, dostał białej gorączki wręcz. Maxa uratował właściwie w ostatniej chwili, a ta mała, przebrzydła wiedźma uciekła mu z miejsca zdarzenia, ale on, on Caesar Tobias Fairwyn, wiedział, że Dine dopadnie, bo przecież rozpłynąć w powietrzu się nie mogła, ba ona to nawet zamku opuścić nie mogła (tak samo zresztą, jak sam szukający), toteż nastolatek zadanie miał trochę łatwiejsze. Poszedł najpierw oczywiście do pokoju wspólnego, ale najbardziej pokrętną drogą jaka istniała, bo on, jakby był nastoletnią dziewczynką uciekającą przed odpowiedzialnością to by robił głupiutkie rzeczy, mając nadzieje, że mój kat mnie nie odnajdzie. I pewnie by jej nie zobaczył, gdy tak mknął jak straszydło przez szkolne korytarze, gdyby nie wytężał wzroku w poszukiwaniu blond, platynowej czupryny. Siedziała na parapecie, zasmucona cała i jakby w depresji, i normalnie to by najprawdopodobniej się przejął losem koleżanki z domu, ale teraz, teraz to ooo niee, miała ładnie mówiąc kłopoty i on tych kłopotów miał być ziszczeniem. Podszedł szybko, pewny siebie, z chłodem i irytacją wymalowaną na buzi, wręcz iskrzyło i chyba tylko dlatego ten starszy chłopak za nim od razu nie poleciał, jak go z ukochaną na tym korytarzu rozdzielił. Złapał wile za nadgarstek, skupiając wzrok dziewczyny na swojej rozwścieczonej twarzy i wyrzekł w jej stronę pierwsze słowa. - Czy Cię bawi krzywdzenie ludzi? - głos ślizgona był zimny, miał mrozić krew w żyłach, twarz ukryta w cieniu tylko potęgowała całą mroczną aurę, która się wokół niego pojawiła, dodatkowo na szyi i czole chłopaka pojawiło się kilka żył związanych z wysiłkiem, szaleńczym biegiem w pogoni za niezrównoważoną trzynastolatką. - Bo jeśli tak, to może Twoje miejsce nie jest w szkole, a w św. Mungu na dziale magicznych chorób psychicznych? - chociaż i tam by sobie z nią pewnie nie poradzili, bo to był najwyraźniej bardzo specyficzny przypadek. Nieuleczalny może nawet.
Nie przyszłoby jej nigdy do głowy, że ktoś posili się na to by dawać jej wciry. Faktycznie często lądowała na dywaniku u opiekuna domu czy wicedyrektor Hogwartu by odbyć pogadankę odnośnie karygodnych i niekoleżeńskich zachowań, których nagminnie się dopuszczała. Wtedy jeszcze nie rozumiała wcale - bo taka inteligencja pojawia się dopiero z czasem - że to dla jej własnego dobra. Wtedy więcej nawet brała wszystkiego jako osobisty atak, więcej uznawała za ciosy i rany prosto w serce i brocząc tak krwią robiła się coraz gorsza i bardziej obrażona, bo, jak przystało na nastolatkę - nikt jej nie rozumiał. Zazwyczaj jednak uchodziło jej to płazem, inni uczniowie albo nie chcieli jej zaczepiać, bo nie warto, była tylko płową szczurzycą ze Slytherinu, albo rzeczywiście wykazywali się wyższym poziomem wrażliwości i rozumieli zachodzący w niej konflikt. To nie tak, że była bezkarna, rówieśnicy jednak nie próbowali nawet wchodzić z nią w dyskusje. Dawno temu ustalono, że z głupimi się nie dyskutuje, bo ściągną Cie do swojego poziomu i pokonają doświadczeniem. Poczuła go w sumie wcześniej niż usłyszała, choć trudno powiedzieć jak właściwie to zadziałało. Może to jakiś wewnętrzny, naturalny, zwierzęcy odruch, system wczesnego ostrzegania przed niebezpieczeństwem. Podniosła wzrok dokładnie w momencie w którym jego doświadczona dłoń chwyciła ją za nadgarstek i aż sapnęła z zaskoczenia, otwierając wielkie, niebieskie oczy. Jak śmiesz! - Co. - palnęła za to, jak na buraczkę przystało i zatrzepotała rzęsami zgrywając słodką idiotkę. W bardzo wczesnych latach życia, kiedy wszystkie ciocie i wujki pochylały się nad nią w rozsłodyczeniu nauczyła się, że z wielu sytuacji można wybrnąć udając głupka. Kto by się po głupku spodziewał czegokolwiek, kto by głupka posądzał o knucie, co więcej, tak doskonałą było to zagrywką, że wielokrotne granie tą samą kartą czyniło ją jedynie bardziej i bardziej przekonującą- O czym mówisz, Fairwyn. - syknęła szarpiąc ręką, niewiele jednak to jej patykowate ramie miało szans w porównaniu ze starszym i dużo zdrowiej zbudowanym chłopcem- Jak jesteś taki skrzywdzony, to może sam musisz iść do Munga, bo bredzisz! - wywołanie kłótni w przypadku tej dziewuchy było proste jak splunięcie z wiatrem, a im więcej włożysz w to zaangażowania tym bardziej owocna będzie to awantura. Kłócić się przecież lubiła od zawsze, szczekała jak mały piesek zza płotu, szczerzyła zęby i straszyła po kątach harpią twarzą. Nikt jednak do tej pory nie patrzył na nią tak, jak patrzył na nią w tej chwili Caesar. Błękit oczu nie przypominał niczego jej znanego, był równie chłodny co skrzący się żarem złości, a ona, głupia gęś wpatrywała się w niego jak w obrazek, jakby się zamienili rolami, jakby on był czarodziejską rusałką, a ona naiwnym chłopcem. - Puść mnie. - powiedziała, ale jakoś tak bez większego entuzjazmu, czy przekonania, próbując robić dobrą minę do złej gry i udawać, że kompletnie nie wie o co mu chodzi i czego on od niej chce. W rzeczywistości wiedziała przecież, no, może nie dokładnie, ale mogła się domyślać, że znów komuś podpadła. Taki styl życia zbuntowanej nastolatki.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Twarz Cezara nie zmiękła nawet na chwilę, niemożliwie wielka wściekłość nie zniknęła magiczne, tak jak zwyczajowo, gdy dochodziło do konfrontacji pomiędzy nim, a jakąkolwiek przedstawicielką płci pięknej. Żar, piekielny żar palił duszę z minuty na minutę jeszcze bardziej rosnąć w środku nastoletniej głowy Fairwyna. Podświadomie czuł wyrzuty sumienia, bo to było zdecydowanie przeciwne wszystkim rzeczom, jakie wpajała mu matka i powinien zelżyć nacisk zimnych palców, które boleśnie wbijał w miękką skórę młodszej koleżanki, ale, no własnie, ale ta arogancka panna przekroczyła pewien nieprzekraczalny wcześniej poziom Cezarowej tolerancji. Brawo dla niej, bo nikomu wcześniej ten cudowny wyczyn się nie udał. Jeszcze mocniej zmarszczył brwi, chociaż mogłoby się wydawać, że to niemożliwe. Ta smarkula wstrętna udawała, że nie wie o co chodzi, zupełnie jakby nic się nie stało, jakby może godzinę wcześniej o mało nie zabiła mu kuzyna. - Co Ty myślisz, że jak zamrugasz tymi niebieskimi bałami to padnę przed Tobą na kolana i Ci odpuszczę - wypluł wściekle. Dotychczas blade policzki nabrały delikatnej różowej barwy, a sam Caesar poczuł, że robi mu się od tych wszystkich nieznanych dotychczas emocji gorąco - O tym, że prawie zrzuciłaś mojego kuzyna z wieży Astronomicznej i gdybym się tam w porę nie zjawił i tego twojego nędznego przedstawienia nie przerwał to zabiłabyś niewinnego człowieka - Miał dziwny zwyczaj plątania po wszelkich zakamarkach szkoły, byleby daleko od ludzi, spokojnie dopracowywać swoje różdżki i tworzyć kolejne dzieła sztuki magicznej. Samotnie, bez gapiów, kolegów z dormitorium szczebiocących na przerwach i po lekcjach o totalnych pierdołach i piszczących dziewczynkach opowiadających sobie o kolejnych miłosnych wyczynach. Ludzie byli upierdliwi, on niezbyt ludzi lubił, więc od nich uciekał, między innymi na Wieżę Astronomiczną. Gdyby tam nie poszedł to stałoby się najgorsze, a ta głupia smarkula nie miała nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. - Nie puszczę. - dodał krótko i stanowczo. Nie wiedział co z nią zrobić, typowe rozmowy z nauczycielami i dyrektorem nic nie dawały, nikt nie potrafił opanować nieznośnej Diny Harlow, a Fairwyn, pomimo że raczej ludzi miał w dupie, nie chciał żeby blondynka dalej panoszyła się po zamku i używała swych czarów na każdym, kto się tylko napatoczył. Bo co jeśli ona pewnego dnia i na nim postanowi tych swoich czarów, marów użyć. On by tego nie przeżył, trzeba było z małą jędzą zrobić porządek i najwyraźniej to jemu, Caesarowi Fairwynowi przyszło to wszystko zrobić. W takim stanie jednak wiedział, że nic nie wskóra. Te wszystkie emocje, nerwy, tylko wpływały na jego złe samopoczucie, a to nie on miał się czuć z tym źle i winny, a ona. Wziął przez nos dwa głębokie wdechy i wypuścił głośno powietrze ustami, przy okazji zamkną oczy, ale dalej trzymał ją za nadgarstek żeby jakimś cudem nie uciekła. Dużo spokojniejszy był po chwili, typowo Cezarowi, chociaż w spojrzeniu dalej czaiła się poprzednia nutka chłodu wywołana całą tą sytuacją. Minę miał poważną, ale z szyi i czoła znikły mu te przerażające, i na swój sposób nieludzkie żyły. - Czy naprawdę nie znasz innych, lepszych sposobów żeby się przed ludźmi popisać? - powiedział spokojnie, wlepiając niebieskie oczy w twarz młodszej dziewczyny. Dokładnie obserwował mimikę Diny, wyszukując nawet najdrobniejszych szczególików świadczących o rozpylaniu przez nią tego wilowskiego czaru. W tej jednej kwestii miała nad chłopakiem przewagę, no ale, on przecież nie był pierwszy lepszy i trochę więcej trzeba było niż trzepot rzęs czy piękny uśmiech. Charakter cenił dużo, dużo, dużo bardziej ogólnie w ludziach. - W sensie, jest naprawdę wiele sposobów. Dobre stopnie, bycie pomocnym czy pracowitym, jakieś miłe gesty w stosunku do innych. Te twoje zabawy chyba niezbyt dobrze działają skoro dalej nie krąży wokół Ciebie wianuszek przyjaciółeczek i wszędzie łazisz sama. - Zdecydowanie nie były to zbyt ciepłe słowa, a już szczególnie, że wymawiał je w stronę głupiutkiej nastolatki, ale wielokrotnie udowodniła Cezarowi, że jest po prostu niebezpieczna dla środowiska i ludzi. On to też nie był przykładem najbardziej lubianego ucznia, więc ktoś pewnie by powiedział, że w swoim wywodzie wyróżnia się wielką hipokryzją, ale też nigdy mu na tym nie zależało. Po prostu sobie żył, nikomu nie wadził nikomu pod nogi na siłę nie wchodził i na to też liczył w przypadku z innymi czarodziejami. No wysrane miał na jakieś bliskie relacje, ale gdyby taki zimny nie był to pewnie prędzej czy później by sobie kogoś do wspólnej nauki na brzegiem jeziora czy spacerów po Hogsmeade znalazł. Tyle, że nie chciał.
Fascynowało ją to w pewnym stopniu, ten ogień, który czaił się w jego oczach. Nie chciała się do tego przyznać, ale zawze ekscytowała się na widok takich szczerych, głębokich, prawdziwych emocji, a ze wszystkich możliwości w palecie złość zawsze wydawała się jej najbardziej spektakularna. Łamiący się łuk jego brwi sprawił, że uniosła kącik ust bezwiednie, co było strasznie głupie uśmiechać się, kiedy ktoś przyszedł natrzeć Ci uszu za bycie głupią gęsią. Zaczęła wyrywać rękę, ale i to robiła bez przekonania, jakaś dziwnie zafascynowana jego osobą. Przełknęła ślinę czując jak jej zasycha w gardle a jej policzki na podobieństwo jego twarzy nabierają buraczanego kolorku - tak doskonale pasującego do jej burackiego zachowania. Rozejrzała się po korytarzu, ale no przecież, w takich sytuacjach okolica zawsze pustoszeje. Nie była pewna, czy to przez nią czy przez niego, uczniowie już zdążyli się nauczyć, że jak ta głupia złośnica Harlow zaczyna się z kimś awanturować to lepiej być daleko, żeby nie oberwać w zęby rusałczym rykoszetem, a najlepiej nic nie widzieć, żeby później nie musieć się użerać z gówniarą na dywaniku nauczycielskim. -Czego Ty ode mnie chcesz, Fairwyn. - skrzywiła się szpetnie na jego zapewnienie o baku zamiaru puszczenia jej nadgarstka. Chciałaby powiedzieć, że go nie zna, że on jej nic nie obchodzi, że wcale nie ciekawi jej głupiego nastoletniego mózgu co on tam grzebie w tych różdżkach po ciemnych kątach. Czemu wszyscy go omijają mimo, że przecież jest takim cichym fajerem. Wcale nie frapowała jej jego postać jako człowieka i wcale nigdy nie przyszło jej do głowy, że chciałaby nawet, żeby czegoś od niej chciał. Skrzywiła się jeszcze bardziej- Zamknij gębę! - podniosła głos podnosząc się również na nogi. Miała bardzo krótki lont a Caesarowi udało się kilkoma tylko słowami uderzyć w tyle czułych punktów. To nie tak, że się uwzięła na jego kuzyna, być może nawet nie pamiętała co to za chłopiec był ani co właściwie mu nagadała, często przecież wiele z jej posunięć czy urokliwych wybuchów podyktowane były chwilową zazdrością bądź zwykłym kompleksem przebywania z ludźmi fajniejszymi od niej. Nie ma to przecież, jak w cudzym oku doszukiwać się źdźbła, kiedy we własnym cały las gęsto zasłaniał widok, bo już nawet nie kłoda. - Nikogo bym nie zabiła, nie bądź głupi. - burknęła odwracając wzrok. Czy mogłaby kogoś zabić? Naprawdę? Nie miewała chwil refleksji i zadumy, jedynym co przewlekle rozwarstwiała i poznawała na wylot w swojej głowie to jj własne bóle i pretensje do świata. Nie zastanawiała się nigdy nad tym jak świat reaguje na jej głupie, szczeniackie wyskoki, nigdy w taki sposób, w jaki powinna to zrobić. Zastanawiała się jedynie, dlaczego wciąz i wciąż nic się nie zmienia, dlaczego cały czas wszystko boli ją tak samo bardzo, a mimo, że czuła się nisko jak pies, Fairwyn górował nad nią dokładając jeszcze więcej kamieni do tego stosu który sama układała sobie na barkach. Milczała głucho, wpatrzona w okolicę jego lewego kolana, jakby ta klamra palców, którą ją trzymał była jakaś magiczna i wiązała ją z nim w tej jednej, przeklętej chwil. - A co Ty możesz wiedzieć - powiedziała jadowitym tonem, podnosząc na niego zmrużone oczy, ale zaraz znów uciekając nimi gdzieś na bok- Jakbyś sam był super popularny! - wyrwała gwałtownie rękę i pomasowała nadgarstek tuląc przedramię do siebie. Krew podchodziła jej już aż do nosa, brakowało jedynie pary idącej uszami. Aż tak było widać jej głupią, głęboką desperację? Aż tak była w tym wszystkim żałosna?
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Szczerze go dziwiła. Każda inna osoba, zapędzona w kozi róg przez kogoś starszego, większego i chyba troszkę straszniejszego, drżałaby ze strachu. A ona, ta paskuda Harrlow śmiała mu się w twarz uśmiechać półgębkiem, jakby go na swój sposób wyśmiewała w tamtym momencie, szydziła paskudnie. Kto to wie, co jej teraz w tej pustej głowie siedziało i jak bardzo wymyślne pomysły w głowie tworzyły. Na pewno nie Cezar. - No właśnie niczego nie chce, niczego nigdy od Ciebie nie chciałem, więc chyba logiczne, że jeśli do Ciebie przychodzę to sprawa jest poważna - dlaczego właśnie taką pozę wybrała, dlaczego robiła z siebie jeszcze większą kretynkę niż była. Cezar wierzył w naprawdę wielu ludzi, był w stanie znieść najokropniejszych typów i najgorsze typiary, ale ta tutaj nastoletnia blondynka sprawiała, że krew mu się w żyłach gotowała i miał ochotę rwać włosy z głowi. Dzięki Merlinowi, zawsze obcinał głowę na krótko, toteż niemożliwym był taki czyn. - Nie wrzeszcz, Dina, na mnie, ani na nikogo innego tym nie przestraszysz - powiedział sucho i kolejny raz zmroził ją wzrokiem, gdy postanowiła kazać zamknąć gębę. Nie skomentował dziecinnej obelgi, westchnąwszy jedynie i kręcąc głową na boki w geście dezaprobaty. Czy naprawdę, miał być jakimś głosem sumienia, tym, który przemówi głupiej gęsi do rozsądku? - Właśnie nie jestem pewien - zaczął kolejny wywód, jeszcze bardziej rozluźniając dotyk swych dłoni, gdyby chciała to jednym ruchem wyrwałaby nadgarstek z zimnych kajdanów palców ślizgona. - Ja nie wiem, czy Ty chcesz komuś zrobić krzywdę, czy po prostu tak głupio sobie z ludźmi igrasz, czy chcesz żeby się bali. - był dużo spokojniejszy, może dlatego, że sprawne oko dostrzegło ewidentną zadumę i coś na wzór skruch lub powolnego opamiętania. Nic wyraźnego, jedynie szybki cień przelatujący po twarzy, powoli malujący w spanikowanym spojrzeniu. - Ale twoje zachowanie nie wpływa tylko na postrzeganie Ciebie, robisz krzywdę innym potomkom wil nawet jeśli totalnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. - zakończył spokojnie, chociaż jego głos skutecznie przeszywał głuchą ciszę, która wokół ich dwójki panowała. Ta chwila sprawiła, że nabrał jakiś dziwnych wyrzutów sumienia. Wiedział, że ona tego potrzebuje, że nie robi tego tylko dla siebie, swoich znajomych czy całkowicie obcych uczniów, że to wszystko głównie dla jej dobra lecz totalnie nieprzyzwyczajony był do takiego mówienia do kogokolwiek, a już szczególnie do dziewczyn. W głowie słyszał głos mamy, która karciła Cezara, kiedy o drugim człowieku powiedział źle, ale przecież, on tylko się martwił. Nie miał złych zamiarów, na początku chciał dziewczynę zranić, teraz po prostu był zaniepokojony. Chyba uderzył w sedno sprawy. Zaskoczony był jej porywczością, jak mocno reagowała na wszystkie bodźce, słowa, czyny. Był w porównaniu trochę, jak głaz. Fairwyna mało co ruszało, a już szczególnie jeśli chodziło o całkowicie obce mu jednostki. Cichy był i spokojny, ale właściwie to robił to co chciał, chodził, gdzie tylko chciał i mówił co tylko chciał. - Ale ja nie potrzebuje popularności, - ponownie zmarszczył brwi, znów się irytował, bo trudno mu było zrozumieć jej myślenie. Naprawdę, pomyślała, że jak będzie robić ludziom na złość to znajdzie przyjaciół? Była w tym wszystkim bardzo irracjonalna i co najmniej niemądra. - Za to Ty jesteś jej głodna i próbujesz ją zyskać na siłę. To nie czyni Cię mniej samotną ode mnie.