Miejsce najczęściej odwiedzane przez dzieci, które uwielbiają wyglądać w wodzie mieniących się tęczowymi kolorami rybek. Są tu rozstawione ławeczki, na których można usiąść i sobie odpocząć. Z boku widnieje tabliczka recytująca raz na godzinę prośbę, aby nie karmić rybek i zachować czystość. Jeśli ktoś ośmieli wyrzucić się choćby papierek na chodnik, zaczyna go opieprzać z góry na dół krzycząc przy tym donośnym głosem. Nie warto jej podpadać!
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - gdy tylko podchodzisz, do Twoich uszu dobiega... żabie kumkanie. Mało tego - pierwsze słowo jakie wypowiesz w tym temacie będzie przez żaby powtarzane skrzekliwym głosem. Głośno, wyraźnie i chórem. Będą w ten sposób przeszkadzać w rozmowie przez dwa Twoje posty. Zgrabnie unikają potencjalnych zaklęć i każda próba ich uciszenia sprawia, że "wykrzykują" owe słowo jeszcze głośniej.
2 - spędzasz czas wedle uznania i nie zauważasz, że zbliża się do Ciebie dziwne pnącze... Rzuć kostką, aby sprawdzić co się stanie dalej.
Nieparzysta - W ostatniej chwili zauważasz korzeń i odskakujesz. O dziwo, rozpoznajesz w roślinie glicynię błyskawiczną. Tabliczka podpowiada Ci , aby to ustrojstwo potraktować zaklęciem zamrażającym. Tym samym uczysz się obchodzić z krnąbrną glicynią i zyskujesz +1 pkt do zielarstwa. Gratulacje! O punkt upomnij się w tym temacie.
Parzysta - Nie zauważasz czającego się niebezpieczeństwa. Nagle Twoją łydkę chwyta dzikie pnącze i... razi Cię ładunkiem elektrycznym. Dziki wrzask tabliczki informacyjnej ją płoszy (bądź reakcja osoby towarzyszącej), dzięki czemu nie tracisz przytomności. Niestety potrzebujesz pomocy. Możesz uleczyć się sam za pomocą eliksiru wiggenowego, a jeśli go nie masz, napisz w szpitalu post na 2000 znaków, gdzie uzyskujesz odpowiednią pomoc.
3 - Gdy tylko podchodzisz do oczka wodnego, Twoim oczom rzuca się pewna magia - wszystkie lilie i kwiaty wokół oczka wodnego "na Twój widok" pięknie rozkwitają rozchylając swoje kielichy. Roztaczają Twój ulubiony zapach (Amortencja w kuferku), który może poczuć każdy, kto Cię mija. Gdy oddalasz się, lilie i kwiaty zamykają się.
4 - spędzasz czas przy oczku wodnym, gdy nagle słyszysz niedyskretne chrząkanie. To tabliczka informacyjna zwraca na siebie uwagę i prosi Cię skrzypiącym głosem o podrapanie jej po tylnej metalowej ściance. Jeśli to robisz, zdradza Ci szeptem, że ktoś zgubił sakiewkę między dwoma kamieniami. Odnajdujesz ją i naliczasz w środku aż 40 galeonów! Po zysk zgłoś się w tym temacie.
5 - czy to możliwe, że ryby mają jednak głos? Mógłbyś przysiąc, że słyszysz spod wody popiskiwanie. Gdy nachylasz się dostrzegasz wyłupiaste oczka tęczowej rybki, która ni stąd ni zowąd opluwa Cię dużym strumieniem lodowatej wody. Gdy tylko się ogarniasz zauważasz, że ta zniknęła.
6 - nagle słyszysz dziwny szelest w krzakach. Zerknąwszy pomiędzy nie, zauważasz... sforę puszków pigmejskich! Na Twój widok większość ucieka, jednak kilka sztuk postanawia obskoczyć Cię i się do Ciebie przytulać. Gdy opuszczasz lokację, wyczuwasz w kieszeni dziwny ruch. To jeden z puszków wpatruje się w Ciebie z uwielbieniem i nie daje się zostawić. Zyskałeś sobie właśnie nowego przyjaciela. Gratulacje! O pupila upomnij się w tym temacie.
Przypadkowe spotkanie kogoś z Hogwartu w pobliskim parku zawsze było prawdopodobne, w końcu była to magiczna wioska, a uczniowie czy studenci bardzo chętnie wybierali własnie te okolice aby odpocząć czy spotkać się ze znajomymi. Dlatego to, że wpadli na siebie z Cassianem nie powinno wcale go dziwić. Za to Gryfon wyglądał jakby był zszokowany owym spotkaniem, jednak z zupełnie innej przyczyny... - Zambabwiańska powiadasz... -powtórzył marszcząc nieco brwi i próbując sobie przypomnieć jakikolwiek opis owej rośliny, jednak sama nazwa nic mu nie mówiła. - Aromatyczna to ona jest na pewno. - przyznał chłopakowi, jednocześnie czując w nozdrzach tę charakterystyczną woń. Magiczne rośliny miały to do siebie, że mogły wszystko. O ile ktoś sobie wymyślił jakieś działanie, zdołał wyhodować dany okaz. Wszystko było możliwe, więc dlaczego nie lilia o zapachu eliksiru miłości? Najwidoczniej ktoś miał fantazję i potrzebował koniecznie do życia właśnie takiego połączenia. Kończąc papierosa przeniósł spojrzenie na bruneta, kiedy ten oznajmił, że jest pierwszy raz w tym parku. - Moim zdaniem to odpowiednie miejsce, jeśli szuka się ciszy i spokoju - zwrócił się do niego, odwzajemniając lekki uśmiech. - Ja też. Zostałem na studia. Teraz będę zaczynał przed ostatni rok i jestem w Slytherinie. - dodał po chwili, rozsiadając się wygodnie na ławeczce, opierając ramiona na jej oparciu. Przymknął oczy. - A Ty masz już obraną jakąś konkretną ścieżkę życiową? - spytał z czystej ciekawości. Jemu samemu bardzo długo zajęło to, aby uświadomić sobie, że chce wiązać swoją przyszłość z magia leczniczą, dlatego ciekawy był jak jest w przypadku młodego Beaumonta.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Starał się maskować skrępowanie tak jak było to tylko możliwe. Oczywiście spotkanie kogokolwiek na terenach tak bliskich tym szkolnym nie powinno go zadziwiać. Dziwił się jedynie temu, że to jego zapach amortencji unosił się w powietrzu... Dlaczego właściwie nie Lucasa? Czy to ta roślina jakkolwiek wybierała sobie tego, z którego będzie czerpać swoją woń? Jego wrodzona ciekawość nie pozwalała mu ustąpić tak, by poddać się łatwo przyjmując, że ot... istnieje właśnie taka roślina. Nie zamierzał jej również zrywać, ale... Chyba przyjdzie w końcu czas na rozmowę z nauczycielem zielarstwa, która... Mogła przejść dla niego na dwa sposoby. Pierwszy z nich to pochwała ciekawości i wyjaśnienie zagadnienia, a druga... I bardziej prawdopodobna – zganienie za braki w wiedzy i odesłanie do podręczników.
Nie chciał jednak dalej krążyć wokół tematów lilii w rozmowie z Lucasem postanawiając go kompletnie poddać. Wchodzili na znacznie bardziej neutralny grunt jakim była szkoła, a ten był dość lekki i przyjemny – zapewne dla obu z nich. Kiedy usłyszał o domu, z którego pochodził Lucas uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Nigdy nie rozumiał antypatii gryfonów, tak silnie z resztą zakorzenionej w stereotypach, w społeczności domu Godryka Gryffindora.
Pytanie o ścieżkę życiową wywołało lekką konsternację. Wiedział, że chce pójść na studia i kształcić się w magii leczniczej. Niemniej jednak zawsze będzie uważał, że wybieranie swojej drogi życiowej tak wcześnie, bo w wieku siedemnastu czy osiemnastu lat to zdecydowanie za wcześnie. - Hmm... I mam i nie mam. - Nie wiedział czy jego odpowiedź jakkolwiek brzmi logicznie, ale chciał przekazać dokładnie to co tkwiło mu w głowie. - Lubię eliksiry, zielarstwo. Całkiem nieźle łapię magie leczniczą... Chyba chcę iść w tym kierunku - zostać magimedykiem.Tylko, że to nie jest jeszcze tak na sto procent, ale w sumie... Nigdy chyba nie jest tak na sto? - Zapytał się Lucasa licząc na jego większe doświadczenie w tej materii niźli jego samego. - A jak jest z tobą?
Pytania o przyszłość zawsze były tymi, które niosły ze sobą pewien optymizm. Zakładaliśmy bowiem, że z góry nam się powiedzie, ale... Niespecjalnie zawsze tak było. Los bywał przewrotny i lubił o tym przypominać.
Kwestia zapachu, który wydzielały kwiaty w stawiku stwarzała zbyt wiele pytań. Lucas nie był świadomy, że woń, którą czuje w tej chwili jest zapachem amortencji Beaumonta, bo nawet by mu się nie przyśniło o tym, że roślina o takim właśnie działaniu istnieje. Dlatego Cass mógł być spokojny - Ślizgon nie pozna tej jego intymnej tajemnicy. Chyba, że sam mu o niej powie. Nie lubił zbytnio poważnych tematów, bo wydawały mu się zbyt ciężkie do rozmowy, jednak tutaj pytanie o przyszłość wydawało mu się naturalne. Skoro gadali o szkole, do której obaj uczęszczali, to chyba można było przy okazji dowiedzieć się czegoś apropos życiowych planów innych ludzi. A w tym przypadku okazało się o dziwo, że chłopaki patrzą w podobnym kierunku. - Serio? Uzdrawianie? - powtórzył, jakby musiał upewnić się czy dobrze usłyszał. Uśmiechnął się pod nosem, przenosząc wzrok na Gryfona. - Popatrz jaki zbieg okoliczności. Też skłaniam się bardzo mocno ku tej dziedzinie. Jeszcze rok temu nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić po studiach, ale zmieniło się to dosłownie na przestrzeni kilku miesięcy, więc wszystko jest możliwe, stary. - próbował podnieść go na duchu, jeśli chodziło o kwestię wyboru swojej przyszłej drogi. W końcu każdy miał ten problem i chyba też każdy zdaje sobie sprawę, że nic nie może być pewne. Nawet Sinclair nie wie czy za kolejne pół roku nie odwidzi mu się magia lecznicza. Kto to wie. Ostatnio ma zajawke na same eliksiry, wiec wszystko przed nim. - Myślałem też trochę nad magirehabilitacją... Trochę inny charakter pracy niż zwykła magia lecznicza, ale wydaje mi się ciekawym zajęciem. Co sądzisz? - spytał, ciekawy jego opinii na temat czarodziejów, którzy zajmowali się przywracaniem sprawności fizycznej chorych. Sam nie wiedział do końca gdzie uderzyć, ale był przekonany o tym, że wchodząc w dziedzinę uzdrawiania, na pewno nie będzie się nudzić.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Cassian nigdy nie miał na siebie zbyt sprecyzowanego planu. Początkowe alta szkoły poświęcił na to by móc normalnie żyć, móc się wyleczyć z magii o ile jakkolwiek byłoby to możliwe. Potem uważał, że najlepszym co może go spotkać będzie pozbawienie go prawa do nauki magii, ale na to nie pozwalał mu wewnętrzny czarodziej, który dbał o to by ten jako tako prześlizgiwał się z klasy do klasy. I gdyby nie fakt, że odbył dość poważną rozmowę z ojcem rok temu, to zapewne nadal traktowałby naukę dość olewczo... Niemniej zaszły w nim poważne zmiany. Chciał się poświęcić teraz wiedzy w całości, jak tylko mógł, a kiedy... Zobaczył, że naprawdę dobrze czuje się tak przy eliksirach jak i przy uzdrawianiu to wsiąknął w to kompletnie.
Przytaknął chłopakowi z delikatnym uśmiechem na ustach. Czyżby znaleźli kolejną nić porozumienia, którą tym razem zdawało się być uzdrawianie? To zadziwiające jak los potrafi pchać ku sobie kompletnie różnych ludzi z podobnymi zamiłowaniami i pasjami by ci, na drodze poznawania mogli wymieniać się doświadczeniami związanymi właśnie z daną pasją. - Totalnie cię rozumiem... - Westchnął głęboko widząc w opowieści chłopaka trochę własnej ścieżki, którą udało mu się przejść. - Ja generalnie nie chciałem robić chyba nic związanego z magią, a teraz? Teraz nie wyobrażam sobie nic innego.
Obieranie danej drogi w życiu było czymś niewyobrażalnie dziwnym, intrygującym, ale po trosze również niemożliwym. Kto oczekuje od siedemnastolatka tego, że już w tym wieku powie co tak właściwie chce robić przez resztę swojego życia. Poza tym... Czas i wydarzenia z nim związane są bardzo zmienne i często nie możemy brać poprawki na niektóre sytuacje, które się nam zdarzą, a często krzyżują niektóre plany. - Magirehabilitacja brzmi bardzo profesjonalnie i naprawdę mam nadzieję, że ci się uda. - Dodał kwitując całość wypowiedzi ciepłym uśmiechem. - Generalnie wydaje mi się, że wymaga dużo samozaparcia, jak reszta magimedycznych dziedzin, ale jest w tym coś takiego surowego, plastycznego. Coś co jedynie pracą twojego umysłu może zostać osiągnięte, a nie tylko utrwalonymi schematami. Tak mi się wydaje. - Dodał jeszcze jakby wykorzystując całkowicie temat. Odchrząknął lekko i potem skomentował jeszcze swoje plany. - Mnie się najbardziej marzy chyba... Produkcja leków? Ale z drugiej strony... Nie chciałbym utknąć nad kociołkiem na resztę życia, jak bardzo nie ukochałbym sobie warzenia eliksirów.
Chciałby bądź co bądź działać w życiu aktywnie. Kochał, naprawdę z całego serca eliksiry, ale wiedział, że te potrafią czasem być nużące. Niemniej jednak... Połączenie tego z czymś aktywnym, wymagającym od niego stuprocentowej uwagi i poświecenia mogło być całkowicie zajęciem pochłaniającym i wypełniającym go, tak jak tego właśnie oczekiwał.
To całkiem normalne, że nie większość uczniów na początku nie wie z czym chce wiązać swoją przyszłość. Jednak kiedy zaczyna się już studia wypadałoby wiedzieć czemu chce się poświęcić więcej czasu, na czym bardziej się skupić, aby móc się temu właśnie oddać w całości, aby było łatwiej za kilka lat. Ale wydawało się, że Sinclair miał wtedy za dużo opcji do wyboru. We wszystkim czuł się dobrze i to było najgorsze. Bo jak skutecznie wybrać coś co może przynieść mu w przyszłości radość z pracy, kiedy jest aż tyle możliwości i każda z nich może być tą "jedyną". Owszem, ciekawe było to, że dwójka z pozoru innych od siebie chłopaków mogła patrzeć w tym samym kierunku i los chciał, że i poznali się w przypadkowym miejscu, dążąc w rozmowie do tak poważnych kwestii. - Naprawdę? Chciałeś czegoś niemagicznego? Dlaczego? - dopytywał się, nie widząc w tym nic złego. - Właśnie, ja też nie jestem w stanie zobaczyć siebie w świecie bez magii. Inna sprawa, że z nią dorastałem, ale trochę wiem o mugolskim świecie nawet nie chciałbym się przestawiać. - powiedział, wzruszając ramionami. Właśnie, chyba każdy w tym wieku ma tendencje do wahań. Ciągłe zmiany, eksperymentowanie, szukanie. To właśnie jest to, co charakteryzuje wiek nastoletni. Jak można wtedy oczekiwać o tak młodego człowieka określenia się w tak ważnej sprawie jaką jest ścieżka życiowa? - Tak naprawdę każda praca powinna być profesjonalna, a sam wiesz jak to wygląda w praktyce. Oczywiście, chciałbym jak mocno wdrożyć się w to i później pomagać innym, najlepiej jak potrafię, ale to już czas zweryfikuje. Zawsze można zmienić profesje w trakcie, prawda? - oznajmił, kończąc papierosa i rozciągając się na oparciu ławki. Przeniósł po raz kolejny wzrok na brunet i uśmiechnął się lekko, usłyszawszy jego słowa. - Produkcja lekarstw... Bardzo ciekawe. I przede wszystkim przydatne dla naszego społeczeństwa. Również będę Ci kibicować, żeby Ci się udało. - odparł szczerze. - Myślę, że jeśli odnajdziesz się w tym, to to nigdy Ci się nie znudzi. Tak uważam. Jeśli dopadnie Cię nuda to chyba oznacza, że to nie było do końca to i warto szukać dalej - sprzedał mu swoją teorię, którą sam miał zamiar kierować się w życiu. Dokładnie tak myślał, że to wszystko działało. Bo prawdziwa pasja powinna rozwijać, ciągle być głodna czegoś innego, a nie kończyć się jak jakiś... sok dyniowy. - Dobra, czas na mnie. Bardzo przyjemnie się gawędziło, ale muszę już wracać - odezwał się, wstając i posyłając łagodny uśmiech chłopakowi. - Naprawdę miło Cię było poznać, Cassianie. Do zobaczenia w szkole. - rzucił jeszcze, podając mu rękę na pożegnanie, po czym ruszył w stronę bramy parku. Po drodze zauważył, że coś rusza się w jego kieszeni. Sięgnął do niej i wyciągnął... puffka. Tak, jednego z tych, które "zaatakowały" go godzinę temu, jak tylko usiadł na ławce. Pogłaskał mały kłębek z błyszczącymi oczkami, po czym schował ponownie do kieszeni. Nawet Sinclair uległ jego urokowi.
//zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Był sam. Poruszał się po parku w Hogsmeade z pewnymi wspomnieniami, chcąc tym samym zapomnieć o tym, że w ogóle obecnie jakkolwiek się porusza. Ubrany w długą, czarną kurtkę, która to zdawała się być jego obecnie najważniejszym okryciem, na klatce piersiowej widniała podkoszulka, a nogi opinały w dość nienachalny sposób dżinsy o tej samej barwie. Równie ciemne buty zdawały się dodawać konkretnego uroku, kiedy to wiedział, że nikt nieproszony do niego nie podejdzie; w dłoni widniał elektroniczny papieros, z którego to pociągał kolejne chmary owocowego dymu. Nie chciał się jakoś bawić w kulturalność, choć skutecznie wyłączał urządzenie, kiedy to wiedział, że ktoś nadchodzi. Przechodził przez park, rozmyślał, zastanawiał się, błądził we własnych myślach, a przede wszystkim czuł nadal pewnego rodzaju niedosyt i chęć pozbycia się samego siebie, kiedy to powoli zapoznawał się ze strukturami rzeczywistości, którą się otacza. I wkurzało go to niemiłosiernie; nie mogąc nic jednak zrobić, mógł jedynie spoglądać dookoła na roślinność, która przecież nie istniała na bezpośrednim widoku promieni słonecznych. Mógł się zastanawiać, aczkolwiek dłuższa stagnacja przyczyni się do bycia parę kroków z tyłu, a tego osobiście nie chciał. Niczym serce w płomieniach, nie mógł znaleźć prawidłowej deski ratunku, gdy wiedział, że koniec końców wszystko, przynajmniej w jego przypadku, jest skazane częściowo na porażkę. Poprawienie okularów, do którego się skłonił, nic nie pomogło. Spoglądanie czekoladowymi tęczówkami dookoła? Także. Pozostawało zatem liczyć, iż uczucie zgorzknienia prędzej czy później minie, pozwalając mu ponownie rozprostować własne skrzydła. Splugawione, poddane poniekąd zniszczeniu, aczkolwiek charakterystyczne, chcące pomagać. Choć obecnie miał dość widoczny kryzys, kiedy to sięgnął po używkę, o tyle jednak nie zamierzał na stałe się w niej zatapiać. Byłby wtedy jedynie próżną osobą, rzucającą puste słowa na lewo i prawo - okalane kłamstwem obietnice przechodziłyby wówczas jeszcze łatwiej przez otwarte palce. Nie zauważył. Zetknięcie struktur z innym człowiekiem może nie było dla niego bolesne, aczkolwiek mocniej chwycił tym samym trzymany w dłoniach przedmiot, by następnie zapanować tym samym nad własną równowagą. — Przepraszam... — mruknął pod nosem, podnosząc spojrzenie czekoladowych oczu na jegomościa... okazało się, że będącą tak naprawdę kobietą. Zlustrował ją dokładnie, aczkolwiek nienachalnie - kojarzył. Kojarzył tę sylwetkę, tę twarz, poniekąd ekspresyjne kolory włosów, które obecnie najbardziej wrzucały się w oczy. Czekoladowe tęczówki zdawały się starać wyłapać jakąkolwiek jej reakcję, zanim to nie przypomniał sobie imienia znajdującej się przed nią dziewczyny. — Eve...? — przechylił głowę niczym ten zbity pies, starając się tym samym zrozumieć, czy aby na pewno się nie pomylił. Mało z nią rozmawiał, praktycznie w ogóle, lecz trudno było jej nie zauważyć na korytarzach szkolnego zamku. Albo na lekcjach. Jednocześnie coś ze stawu zaczęło się odzywać, na co starał się nie zwracać uwagi, aczkolwiek było to zbyt trudne.
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Mieszkała w tym kraju już od lat i zdążyła przez ten czas się do niego przywiązać, nie mogła temu zaprzeczyć. Czasem jednak czuła się tu samotnie, zwłaszcza gdy nadchodził okres świąteczny. Jedyna bliska jej osoba zmarła lata temu, a wyprowadzając się ze Stanów straciła także bliski kontakt z członkami trupy artystycznej, którzy przez kilkanaście lat zastępowali jej rodzinę. Tutaj co prawda miała rodzinę, ale praktycznie nie utrzymywała z nią kontaktów. Święta spędzała sama, tak jak Sylwester, przez co radosna zazwyczaj Eve złapała lekkiego doła emocjonalnego. Na początku to wszystko było jeszcze do zniesienia, ale gdy kilka lat temu jej współlokator zniknął, zdarzało jej się złapać doła przez tą wieczną pustkę. Może dlatego w końcu zdecydowała się pójść na studia? Żeby poznać trochę osób i znaleźć jakieś towarzystwo? Takie ponure rozmyślania towarzyszyły Evedlyn, kiedy wybrała się na spacer po parku. Kilka ostatnich dni niemal wyłącznie spędziła na malowaniu obrazów, czy to w pracy czy w mieszkaniu, przez co dostawała już bólu głowy od ciągłego wpatrywania się w płótno i zapachu farb. Musiała odetchnąć, a czy istniało lepsze miejsce na odpoczęcie od wszystkiego i wyluzowanie niż park czy inne naturalne środowisko? Nawet jeśli takie miejsce było, to Eve nie potrafiła tego dnia na to wpaść, więc w zupełności wystarczało jej przejście się po okolicznych terenach zielonych. Szła powoli, rozglądając się po okolicy, a jej płaszcz powiewał na wszystkie strony niemalże zamiatając ścieżkę. Ciągle odkładała skrócenie go na “jutro”, a potem przeklinała w myślach samą siebie za to, że nadal tego nie zrobiła. Takim żółwim tempem doszła do oczka wodnego, gdy postanowiła na chwilę przystanąć i po prostu popatrzeć na zbiornik wodny. nie stała tak jednak zbyt długo, gdy została wyrwana z zamyślenia nagłym uderzeniem. Zachwiała się na nogach, dzięki czemu szybko wróciła myślami do rzeczywistości. Zrobiła dwa kroki do tyłu, dzięki czemu udało jej się zachować równowagę. No tak, stanęła w tak niefortunnym miejscu, że po prostu ktoś na nią wpadł. Szybko uniosła wzrok, by sprawdzić, czy drugiej osobie nic się nie stało. Chłopak wyglądał na całego, więc odetchnęła. Nie chciałaby być powodem czyjegoś wypadku. - Nie, nie. To ja przepraszam. Stanęłam w takim miejscu… - urwała, nie chcąc przytłaczać chłopaka potokiem słów, co było dla niej typowe. Często musiała sobie powtarzać, że w pewnych sytuacjach gadulstwo nie jest wskazane. Kojarzyła tę twarz. Miała już okazję widzieć chłopaka na szkolnych korytarzach i w salach lekcyjnych, ale studiowała od niedawna, więc mieszały jej się te wszystkie imiona. - Tak, jestem Evedlyn - potwierdziła z uśmiechem. Zrobił taką zabawną minę! - Wybacz, ale nie potrafię przypomnieć sobie twojego imienia. Mógłbyś…? - zapytała przepraszająco. Nie lubiła takich sytuacji, ale udawanie, że doskonale wie z kim rozmawia, byłoby jeszcze bardziej żenujące w skutkach. Dziwny dźwięk dobiegł do jej uszu. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się, ale nie potrafiła zlokalizować jego źródła. Czy to jakaś roślina? A może coś w oczku wodnym?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Święta na szczęście spędził w miłym towarzystwie, ale pewne konsekwencje zdawały się tym samym powoli wbijać swoje szpony i przyczyniać się do uczucia beznadziejności. Nie bez powodu trochę się izolował, kiedy to szedł i nie zamierzał zbytnio z kimkolwiek rozpoczynać rozmowy, wszak nie czuł się zbyt dobrze. Pod względem fizycznym wszystko było w porządku - nadal jadł normalnie i nie omijał posiłków - aczkolwiek, pod względem tego, co znajduje się pod kopułą czaszki, zbyt ciekawe i zbyt dobre rzeczy po prostu się nie działy. Nadal posiadał w sobie dziwną nadzieję, której nie potrafił stłumić w zarodku, ale też, nadzieja ta pozostawała przesiąknięta gorzkim uczuciem braku możliwości wpływu na taki stan rzeczy. Nie wyobrażał sobie, by z dnia na dzień pochwalić się wieloma aspektami z własnego życia, dlatego nie bez powodu je kolekcjonował, tworząc w umyśle specjalnie przygotowane dla nich pokoje. I o ile część z nich została zapoznana z rzeczywistością, tak paru nie zamierzał poddawać działaniu promieni słonecznych. Nie zamierzał pozwolić na to, by ktokolwiek się o nich dowiedział, kiedy to szedł i stawiał kroki w dość ostrożny sposób. Nie zamierzał się potknąć - ani pod względem metaforycznym, ani pod względem fizycznym. I jedno, i drugie mogłoby się spotkać z potencjalnym byciem pośmiewiskiem najgorszego sortu. Zachwianie się pozwoliło mu jednak odnaleźć punkt zaczepienia w rzeczywistości, kiedy to natknął się na dziewczynę, którą kojarzył. Kojarzył, aczkolwiek nie był pewien co do jej imienia, kiedy to wypowiedział je z dozą braku pewności w słowach, które nie znajdowały się na zbyt stabilnym gruncie. Wręcz przeciwnie - był śliski, nieokiełznany, trudny do zrozumienia, a musiał się na nim nieźle trzymać, by przypadkiem się tym samym nie przyczynić się do powstania kolejnych obrażeń. Oręże słów potrafi nie tylko wesprzeć na duchu, ale także zniszczyć wiele rzeczy, nad którymi człowiek napracował się więcej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Podmuchy wiatru, zimnego, chłodnego, odbierającego ciepło, nie były zbyt przyjemne, aczkolwiek sam nie mógł z tym niczego zrobić, kiedy to szczelniej okrył się własną kurtką, zakrywającą jego tył. — Obydwoje chyba trochę zawiniliśmy... — mruknąwszy, spojrzał na nią czekoladowymi tęczówkami, kiedy to poprawił okulary korekcyjne, jakoby chcąc się dokładnie przyjrzeć. Kojarzenie twarzy dziewczyny wydawało się być dość dziwnym zjawiskiem, aczkolwiek pod kopułą czaszki gdzieś te wszystkie informacje muszą się znajdować. Nie bez powodu nieznajome twarze nawiedzają sny, a dziwne głosy - krzyczą podczas koszmarów, przyczyniając się do palpacji serca. Spoglądał na nią ostrożnie, jakoby z dozą dziwnego zastanowienia, choć zachowywał tym samym równowagę; nie chciał, by ta uważała, że jego stanowisko w jej przypadku jest jasne. Zawsze podchodził tak do osób, które kojarzy, ale których nie miał okazji jeszcze poznać. — Czyli się nie pomyliłem. — uśmiechnąwszy się niezbyt pewnie, wszak nie wiedział, na co może sobie w jej towarzystwie pozwolić, skierował spojrzenie czekoladowych oczu w jej stronę. Miła? Ekspresyjna? Sam nie wiedział, kiedy to starał się połączyć wszelkie elementy łamigłówki w jedną, subtelnie działającą całość. — Felinus. Miło mi się poznać. — kiwnąwszy głową, może miał dziwne imię, aczkolwiek nie zamierzał się go wstydzić, wszak, nawet jeżeli ojciec postanowił takie mu nadać, musiał być w tym jakiś sens. Podał jednocześnie rękę - smukłą, pozbawioną wychudzenia, jak to miało miejsce jeszcze parę miesięcy temu, by tym samym zacisnąć ją, o ile dziewczyna będzie chciała, w przyjaznym, powitalnym geście. Jego wzrok również powiódł w stronę oczka wodnego, w którym coś się ewidentnie odzywało, a jako że dziewczyna również to usłyszała... może wcale nie był tak chory na głowie? — Co do... — zastanowił się, podchodząc ostrożnie do miejsca z tęczowymi rybkami, które najwidoczniej posiadały zdolność wydawania z siebie dziwnych dźwięków. Zastanawiało go to, ale kiedy się zbliżył w stronę stawu, no cóż, najwidoczniej jego ciekawość została nieźle wynagrodzona. Nim się zdołał obejrzeć, a sushi postanowiło napluć prosto w jego twarz lodowatą wodą, na co się odsunął i o mało co nie upadł na tyłek, czując, jak robi mu się momentalnie zimno. Musiał chwycić za różdżkę, by tym samym się odpowiednio ogrzać; użycie Calefieri pozwoliło mu tym samym na pożegnanie pewnych skutków. — Plująca ryba, no nie wierzę. — zaśmiał się pod nosem, choć w głębi duszy czuł goryczkę, wszak uważał, że wiązało się to z jego nieszczęściem.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Święta i Nowy Rok zawsze sprzyjały rozmaitym refleksjom o życiu, o całym minionym roku i snuciu planów na przyszłość. Po ostatnim roku Evedlyn miała przede wszystkim ponure przemyślenia. Ale, jak to ona, we wszystkim musiała znaleźć jakiś pozytyw. Chociażby zmiana pracy i zrobienie nowego kursu. No i święta, choć w tym roku było one nieco ponure. Eve najmilej wspominała wypad do baru dzień przed wigilią, kiedy to raczyła się tanim winem w towarzystwie nieznajomych, i gdzie potem, po odpowiedniej dawce alkoholu, wszyscy wspólnie śpiewali kolędy i inne świąteczne przyśpiewki. Miała to szczęście, że była ekstrawertyczką, dzięki czemu nie miała problemów z wyjściem do ludzi i spędzaniem świątecznego czasu z nieznajomymi. Inaczej chyba przyszłoby jej oszaleć lub zgorzknieć. A w zupełności wystarczyło jej już to, że znajomi ze Stanów w żartach nazywali ją “starą panną z kotem”, jakby już się zestarzała. Zderzenie z chłopakiem oderwało ją od tych ponurych rozmyślań i pozwoliło skupić się na tym, co było istotne, bo działo się obecnie. Na szczęście nie założyła wysokich butów, bo wtedy pewnie nie udałoby jej się utrzymać równowagi i niechybnie zawarłaby wyższą znajomość z ośnieżoną i zabłoconą ścieżką parkową. Była jednak w swoich ukochanych trampkach, więc uniknęła upadku. Przypadkowe spotkanie naprowadziło jej myśli na nieco lepsze tory. Zupełnie jakby to spotkanie było zapowiedzią rozpoczęcia nowego roku z hukiem. Dlatego, już bardziej pozytywnie nastawiona, uśmiechnęła się przyjaźnie do chłopaka. - Tak, pewnie tak. Tak w ogóle to chyba rzadko się zdarza, żeby w takich sytuacjach, czy ogólnie w konfliktach, problemach i nieporozumieniach, winna była wyłącznie jedna strona. Zazwyczaj jest tak, że wina leży po obu stronach - zaczęła gadać jak nakręcona katarynka, kiwając głową, i uśmiechając się delikatnie. Gdy już mogła lepiej przyjrzeć się chłopakowi, nabrała pewności, że był jednym ze studentów Hogwartu. Nie była jednak wzorową studentką, więc bywała na niewielu zajęciach, przez co nie zdążyła poznać zbyt wielu osób. Na swoją wątpliwą obronę miała fakt, że przez osiem lat zdążyła odzwyczaić się od uczniowskiego trybu życia i obowiązków z nim się wiążących. - Ciebie również miło poznać. Tym bardziej, że do tej pory nie miałam okazji zapoznać się z uczniami tej szkoły. Jedyną jakąś bliższą znajomość zawarłam jedynie z jedną z nauczycielek - powiedziała, a przyjazny uśmiech nie schodził z jej ust. Było jej tym bardziej miło, że nie wiedziała, czy ktokolwiek w Hogwarcie ją zauważył czy zapamiętał. A tu taka niespodzianka! Bez wahania chwyciła jego wyciągniętą w jej stronę dłoń i uścisnęła ją na powitanie. Zauważyła, że Felinus najwidoczniej również usłyszał ów dziwny odgłos, bo skierował się w stronę stawu, z którego te dźwięki dobiegały. Jego śladem również zaczęła zbliżać się do zbiornika z rybkami, ale nie zdążyła zobaczyć tego co on, bo niespodziewanie chłopak odskoczył do tyłu. Zdążyła dostrzec jedynie opadającą wodę. Zmarszczyła brwi. - O, naprawdę? Która? - zapytała z entuzjazmem, szybciej zbliżając się do stawu. Chwilę potem już sama poznała odpowiedź na swoje pytanie, bo jedna z tych pięknych, tęczowych mend plunęła jej wodą prosto w twarz. Cofnęła się szybko, wzdrygając się przy okazji, bo woda była nieprzyjemnie zimna. - Och, co za… paskuda - powiedziała, potrząsając głową. Eve, mająca na ogół mugolskie odruchy, nie chwyciła za różdżkę, a zamiast tego zaczęła wycierać twarz w chustę, którą miała zawiązaną pod szyją. - Jakie wredne stworzenia - prychnęła, niby z oburzeniem, choć tak naprawdę była rozbawiona tą sytuacją.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dla Felinusa Święta i Nowy Rok to tylko i wyłącznie kolejne tradycje, obchodzone z pokolenia na pokolenie. Może w przypadku tego pierwszego podszedł nadzwyczaj dobrze, odczuwając tę niezwykłą, magiczną atmosferę, przepełnioną krajobrazami skąpanych w białym puchu obrzeży Londynu, aczkolwiek... To drugie polega tylko i wyłącznie na zmianie daty, na niczym więcej. Może jest to poniekąd widoczna metamorfoza, polegająca na przestawieniu jednej lub dwóch cyferek do góry, w zależności od daty, lecz z czasem przestała jakoś kompletnie mu robić różnicę. Owszem, jakieś postanowienia sobie przygotował, ale nie wiedział, czy w ogóle zdoła ich dotrzymać, jako że życie potrafi być niemiłe, społeczeństwo także - pozostawało tylko wierzyć i pchać samego siebie do przodu. By przypadkiem nie cofnąć się w rozwoju i nie być kimś nie więcej, niż starym, samolubnym studentem sprzed końca wakacji. Cofnięcie się we własnych zmianach, które to zauważał z czasem, mogłoby dać mu spokój w związku z myślami znajdującymi się pod kopułą czaszki, ale wiązałoby się to z niemiłymi konsekwencjami. Wolał chyba pozostać - mimo cierpkich uczuć, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu... teraz zależało mu bardziej na innych. I nie zamierzał tego postanowienia zmieniać. Wsłuchał się zatem w jej słowa, analizując je na swój własny, pokręcony sposób. A tak naprawdę... kierując się szeroko rozumowaną logiką. Te były przepełnione prawdą, jakoby Evedlyn posiadała świadomość tego, że często jest to wina dwóch osób, bo nie spoglądały dookoła i nie zważały uwagi na to, w co mogą potencjalnie wpaść. Spotkanie z latarnią na pewno nie byłoby zbyt miłe; wolał Gryfonkę okrytą w bardziej miękkie ubrania niż twardą i zimną dekorację parku znajdującego się w Hogsmeade. — Trudno zaprzeczyć, chociaż niektórzy mogą chcieć wpadać na kogoś specjalnie. — przyznawszy jej rację, spoglądał na nią czekoladowymi tęczówkami w spokojny sposób, nie zamierzając dopuścić niczego pochopnego poprzez spojrzenie obrączek źrenic, w których może znajdować się, jak to bywa z ludzkim gatunkiem (i nie tylko) coś więcej, niż proste uczucia. Skutecznie ukrywał w nich pewnego rodzaju, swoisty ból. Nadal trwał w swoim postanowieniu, nie chcąc się z tym nikim dzielić. Czuł się tak, jakby miał zostać zdzierżony biczem. Być może dlatego się cieszył w duchu, że może mieć do czynienia z kimś innym i tym samym zwrócić uwagę na kompletnie różniące się rzeczy? Na coś, co pochłonie jego umysł, niczym zestawy magicznych krzyżówek? — Czyli jesteś nowa? — zapytał się, bo tak właśnie z jej słów wynikało, kiedy to podejrzewał, że dziewczyna, mimo dojrzałego wyglądu, musi być poniekąd świeżakiem. — Z jedną z nauczycielek? — zastanowiło go to, a on sam przyłożył palce do podbródka, zastanawiając się, która z nich to może być. Jego słowa nie były jednak nachalne, w związku z czym, jak to z nim było, nie wymagał odpowiedzi. Poniekąd nie musiał jej otrzymywać; cisza byłaby również satysfakcjonująca. Nigdy nie odczuwał konieczności znajomości struktur stref prywatnych cudzego życia, dlatego zachowywał tym samym odpowiednią dozę dystansu. Ryba postanowiła go opluć, kiedy to podszedł do stawu; lodowata woda przyczyniła się do nagłego ocucenia, na co wziął głęboki wdech, by potem się niemrawo, aczkolwiek widocznie, uśmiechnąć. Sam nie wiedział, z czego to wynikało - z idiotyzmu sytuacji, czy jednak z czegokolwiek innego, lecz nie zamierzał się nad tym zastanawiać. — Taka jedna, może już jej się znudziło... — mruknąwszy, ocierając własną twarz i delikatnie wilgotne kosmyki włosów, zauważył, jak tęczowe gówno również decyduje się w taki sam sposób potraktować dziewczynę, która poczuła na sobie równie zimną falę wody. Spojrzał raz to na rybę, raz to na Eve, która została przywitana w niezbyt przyjazny sposób, by tym samym wepchnąć dłoń do kieszeni, gdzie trzymał różdżkę. — To sushi chyba naprawdę prosi o to, by zrobić z niego sushi. — zaśmiał się ostrożnie, kiedy to wyobraził sobie, jak to przesyła pocztą Skylerowi tęczową rybę, by następnie zrobić z niej sushi LGBTQ+. Ciekawe, jaki miałoby to popyt... — Gadające ryby, plujące, chociaż czy nie powinny znajdować się o takiej porze pod wodą? — zastanowił się, z racji czystych, biologicznych przesłanek. Warstwa lodu ma na celu izolować poniekąd temperaturę wody od zewnętrznych warunków, a rybki nic sobie z tego nie robiły.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Evedlyn podejście do świąt czy Sylwestra, a nawet innych tradycji, miała nieco inne; wychowana przez grupę artystyczną składającą się z charłaków i wyrzutków, którzy pochodzili z różnych krajów - za dzieciaka nasłuchała się różnych historii o świętach i obrzędach charakterystycznych dla wielu kultur czy wiar. Nigdy jednak nie obchodzili jakoś szczególnie żadnego z tych świąt, więc Eve także się tego nie nauczyła, i nie czuła duchowego czy emocjonalnego przywiązania do tych tradycji. Obchodziła niektóre święta, to prawda. Ale nie miało to dla niej jakiegoś głębszego, duchowego wymiaru. Noworoczne postanowienia miewała, ale tylko dlatego, że lubiła podejmować różne wyzwania, a takim było dotrzymanie danego sobie słowa, czyż nie? No i oto stało się nieuniknione - Evedlyn dostała słowotoku. Ze zwykłego przepraszania za nieuwagę, Gryfonka zrobiła przemowę o winie różnych stron we wszystkich konfliktach czy problemach. Bo Eve, w jej wypowiedzi, chodziło o dużo więcej niż przypadkowe wpadnięcie nie siebie podczas spaceru czy coś podobnego. Może miała rację, może nie, ale była przekonana, że mówi prawdę. A skąd miała to przekonanie - nie wiedziała nawet ona sama. - To prawda. Ale nie miałam na myśli sadystów czy jakichś socjopatów, a to chyba właśnie oni są do takich złośliwości zdolni, nie? Znaczy no, wiadomo, każdemu czasem zdarza się być wrednym i zranić kogoś celowo, ale zrobić to pod wpływem emocji czy złego humoru, to nie to samo co krzywdzić innych dla rozrywki - powiedziała, kręcąc głową nad takim zachowaniem, bo to było dla niej niepojęte. Wiadomo, u niektórych to kwestia problemów psychicznych, i nie bardzo mieli na to wpływ, ale inni robili to dla czystej przyjemności, co było według Gryfonki okropne. Potrząsnęła jeszcze raz głową, aby odgonić myśli o takich złośliwcach, a w to miejsce przyjrzała się chłopakowi. Miał takie miłe, spokojne spojrzenie. - Tak. Wcześniej uczyłam się w Ilvermorny, a teraz coś mnie podkusiło, żeby zapisać się na studia. Już od kilku lat mieszkam tutaj, więc postanowiłam, że na studia nie będę wracać do Stanów, tylko pójdę do Hogwartu. Może powiesz mi, co warto wiedzieć o tej szkole? - zapytała z uśmiechem. W końcu takie wskazówki mogą okazać się przydatne, skoro czekały ją jeszcze trzy lata nauki. A chłopak na pewno wiedział, na co i na kogo warto zwrócić uwagę w tej szkole. - Tak, taką dosyć młodą, od Zaklęć. Profesor Davies. Wydaje mi się, że jest nauczycielką od niedawna, bo jest niewiele starsza ode mnie - odpowiedziała, zakładając za ucho włosy, które przez wiatr rozwiały jej się dookoła twarzy. Miło wspominała spotkanie z nauczycielką w małym, mugolskim pubie. Eve nadal czasem nie mogła się nadziwić cudom, które tak często zdarzały się w magicznym świecie. Tym razem było tak samo - żyła już tyle lat, ale jeszcze nie spotkała do tej pory plującej ryby. Pewnie dlatego tak ochoczo nachyliła się nad zbiornikiem, chcąc zobaczyć ten okaz na oczy. Ciekawość jednak nie zawsze popłaca, o czym dosyć szybko sama się przekonała, gdy pływająca menda opluła i ją. - Tak, też odnoszę wrażenie, że chyba życie jej niemiłe. Choć raczej obawiałabym się ją zjeść. Skoro za życia jest taka wredna, to pewnie jako sushi stawałaby w gardle. Sam pomysł jednak szanuję - odpowiedziała Evedlyn z rozbawieniem. Jak dobrze, że używała wodoodpornych kosmetyków! Inaczej najpewniej wyglądałaby jak obraz nędzy i rozpaczy - z tuszem i cieniami spływającymi po twarzy. Otarła twarz z wody, a chustę przerzuciła niedbale przez ramię. - Teoretycznie, chyba powinny. Ale z drugiej strony to magiczny park i magiczne ryby. Może celowo woda nie zamarza, ponieważ potrzebują one takich warunków? - zasugerowała. Tak naprawdę nie miała pojęcia, co było powodem tego, że rybki nie znajdowały się pod lodem. Wiedza o magicznych stworzeniach, a nawet o tych zwykłych, nie była jej mocną stroną. Wydawało jej się jednak, że raczej nie jest to przypadek, a zabieg celowy.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie miał prawa poniekąd wiedzieć o tym, co się działo w życiu Dear - nie znał jej przecież. Nie zmienia to faktu, że jego podejście do różnych kultur było przejawem narastającej pod jego głową ciekawości, wymieszaną subtelnie ze znajdującą się w nim także należytą ostrożnością. Lowell od jakiegoś czasu starał się przewidywać możliwe kary za czynności, jakich to może się dopuścić. Wolał uniknąć losu przypominającego tego u Boyda, gdzie ten stracił rękę w wyniku zapuszczenia się w stronę Zakazanego Lasu; nie chciał dokładać nikomu cierpienia i tym samym siać terroru. PJeszcze tego Hampsonowi by brakowało, by miał kogoś, kto potrzebowałaby równie podobnej pomocy, gdyż wypadek zdarzył się na terenie szkoły. Dziwne coś, jakoby głos w jego głowie, podpowiadało mu, że lepiej jest nie testować możliwości własnego, posiadanego pod membraną skóry nieszczęścia. Nie zamierzał - już za wiele wycierpiał, by chcieć jeszcze raz pchać samego siebie w paszczę lwa, gdzie to mógłby stracić nie tylko zdrowie, lecz także życie. Poszukiwanie stabilności w jego życiu trwało - niestety, stabilność ta pozostawała rozchwiana, w związku z czym sam powoli odchodził w cień własnych przemyśleń. Może nie tutaj, może nie w tej konkretnej sytuacji, ale ogólnie - może nie był przygaszony, lecz za to wycofany. I chyba obecnie, ze względu na niepewność powstająca pod kopułą jego czaszki, niezabijaną w zarodku, nawet się cieszył z takiego stanu rzeczy. Lowellowi nie przeszkadzał ten słowotok - sama dziewczyna wyglądała na miłą, a sam szukał jakiegoś zajęcia, które to pozwoliłoby poniekąd odsunąć w zapomnienie własne myśli. Odłączyć duszę od logiki, nie pozwolić na to, by trzymane fragmenty narastały, a ścieżki - korodowały. Spoglądał przez to na nią z należytą dozą uprzejmości, wsłuchując się w jej słowa i dokładnie je analizując. Jakoby była to czynność, którą uwielbia robić - i nie ma w tym niczego złego. Sam wiele myślał, sam analizował wiele struktur własnego umysłu - dlaczego miałby nie postąpić tak samo z jej słowami? Poprawiwszy własną kurtkę, stanął bardziej stabilnie w jednym, wyznaczonym przez siebie miejscu - nie wymagał tego od samego siebie. A jednak chciał - chciał porozmawiać. — Sadyści i socjopaci to dość specyficzny temat. — mruknąwszy, zauważył, jak para wydostaje się z jego ust, w zetknięciu z zimnym otoczeniem. Przemieniająca się powoli w nicość, tak samo jak jego słowa przechodzące jedynie w światło wspomnień, zastanawiał się. Nie aż tak, ale koniec końców kiedyś on podobnie się zachowywał, posiadając w sobie ziarenko czystej złośliwości. Może nie był z tego dumny, aczkolwiek dla niego liczyło się obecnie to, kim teraz jest. Nie to, kim był kiedyś. Nie pozwolił zatem demonom przeszłości przedostać się do ram rzeczywistości, jaką to starał się kreować. — Ale tak, to prawda. Czasami wystarczy gorszy humor, by kogoś trącić w taki sposób. — nie był z tego jakoś specjalnie zadowolony, ale sam nigdy nie wyżywał się na innych z powodu własnych nieudolnych starań. Raz się zdarzyło, kiedy to, pod wpływem karmazynowych szeptników, wyżył się na kojocie za to... że istnieje. Że stawia własne łapy na terenach, na których nie powinien w ogóle stawiać, za swoją porażkę, za to, że jest taki słaby. I żałował tego - jak to przystało na człowieka, a nie na maszynę działającą w trybie zero-jedynkowym, żałował swoich czynów, które przepełnione były złością. Agresją. Chęcią zrobienia krzywdy - nawet jeżeli to nie był do końca on. — O, Ilvermory. — uśmiechnął się subtelnie, acz ostrożnie. — Czy jest coś... — najchętniej uderzyłby z grubej rury, aczkolwiek postanowił podejść do tematu na spokojnie, bez jakichkolwiek spekulacji w zakresie własnego doświadczenia. — Unikaj podpadania Pattonowi? Nie wchodź do Zakazanego Lasu? O tym to chyba każdy wie... unikaj pierników łażących tu i ówdzie? — zaproponował, bo kwestia uciekinierów ze szkolnej kuchni pozostawała nadal całkiem szeroko otwarta. — Nie kojarzę, bym uczestniczył na jej lekcjach... Może nawet nie miałem okazji. — zastanowiwszy się, cicho westchnął, ze względu na własne nieudolne próby przypomnienia sobie wyglądu kobiety. Profesor Davies... Nic szczególnego mu nie mówiła. Ot zdawała się być normalną profesor, którą może minął na korytarzu, a która to jednak nie utkwiła w jego pamięci. Może powinien bardziej zwracać uwagę na otoczenie? Sam już nie wiedział, kiedy to lustrował spokojnie dziewczynę. Starał się rozumieć jej poczynania, jej kroki. Słowa spokojnie opuszczające usta - starał się w tym wszystkim znaleźć sens. Najwidoczniej plująca ryba miała wobec nic dość specyficzne plany. Nim się obejrzeli, a obydwoje byli mokrzy na twarzach, wszak zwierzę nie szczędziło we własnych staraniach i próbach. Sam Lowell żyje dość długo na tym świecie, doświadczył dość sporo nieprzyjemnych sytuacji, ale też... nie widział w tym wszystkim jakiegokolwiek sensu. Dlaczego tęczowe sushi upatrzyło właśnie ich? Dlaczego skupiło się głównie na nich? Sam nie wiedział, kiedy to pozbywał się resztki wody z własnej twarzy, wiedząc, że w domu będzie musiał się trochę ogrzać. Może nawet wziąć gorącą kąpiel w ramach odpowiedniego traktowania samego siebie? — Też fakt. Albo miałaby jakieś ukryte ości. — wzruszył ramionami, choć zaśmiał się ostrożnie, wiedząc, jaki to scenariusz zrodził się pod jego kopułą czaszki. Gdyby zjedli w całości po jednej rybie, ta, chcąc się zemścić jeszcze bardziej, będąc wredną mendą, możliwe, iż wyszłaby z ich dup jako całość. I tego raczej wolałby uniknąć - piszczącej, plującej dziwoty. Przynajmniej sam nie musiał się zmagać z kosmetykami, jako że się nie malował, ale tak. Wolał chyba widzieć Evedlyn z makijażem w całości niż w postaci rozmazanych, czarnych smug. — Może nawet woda nie jest tak zimna, jak nam się wydaje. W świecie czarodziejów wszystko jest możliwe. — przytaknął. Magiczny staw, magiczny park, magiczne ryby, magiczni oni. Wszystko przesiąknięte pierwiastkiem czarodziejstwa, chyba tylko ziemia była w tym wszystkim pod tym względem neutralna.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Eve również nie znała Felinusa, więc nie wiedziała, co się dzieje w jego głowie, tak jak nie wiedziała, co nim kierowało w życiu i nie znała powodów jego zachowania. Tak właściwie była zdania, że drugiej osoby nie da się poznać aż tak dobrze, choć w tej chwili jej opinie na ten temat raczej nie miało wielkiego znaczenia. I chociaż niewiele wiedziała o Puchonie, a dodatkowo nie mówił za wiele (niewykluczone, że przez to, iż jej słowotok nieco go przeraził), to wydawał się miły. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie od początku tego krótkiego spotkania, nawet jeśli przez prawie cały czas wydawał się błądzić we własnych myślach. Nie przeszkadzało jej to jednak; sama najczęściej najpierw mówiła a dopiero potem myślała, więc ceniła i na swój sposób podziwiała ludzi, którzy potrafili dokładnie analizować wypowiedzi innych i własne słowa. Tak jak najwidoczniej robił to właśnie jej towarzysz. Bo gdyby tak zupełnie nie chciał rozmawiać czy jej słuchać, to chyba by to jakieś zasygnalizował, nie? - Tak, to na pewno. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę złożoność ich problemów, bo jakby nie patrzeć, to ich zachowanie ma jednak jakieś konkretne podłoże. To chyba jakaś dysfunkcja czy coś. Nie jestem pewna. Ale coś takiego czytałam kiedyś w jednej gazecie - powiedziała, marszcząc brwi i starając się przypomnieć sobie jakieś konkretne informacje. Średnio jej to jednak wychodziło, bo psychologia nie była tematem, na którym znała się choć przeciętnie, więc całkiem możliwe było, że coś tam pomieszała w swoim wywodzie. I to bardzo. Nie przejmowała się tym jednak. - Wyładowywanie emocji w taki sposób wydaje się zwykłym odruchem, nad którym ciężko czasem zapanować. W ogóle panowanie nad odruchami nie jest zbyt łatwe, nie? - zapytała retorycznie, bo doskonale znała odpowiedź. Sama najczęściej nie panowała nad swoim gadulstwem, ale nie tylko to miała na myśli. Eve, choć na ogół miła i przyjazna, gdy miała zły humor potrafiła być naprawdę złośliwa. Przez to zdarzyło jej się nie raz i nie dwa obrazić kogoś celowo, czy wyładować na nim złość w inny sposób. Potem zdarzało jej się mieć przez to okropne wyrzuty sumienia, ale co poradzić na to, że w niektórych sytuacjach nie potrafiła nad sobą zapanować? Wysłuchała wskazówek chłopaka z uśmiechem, notując je sobie w pamięci. Naprawdę uważała, że takie rady mogą jej się przydać w tej wznowionej szkolnej karierze. W każdej szkole, pracy czy innej placówce były niepisane zasady, których wypadało przestrzegać, a także rzeczy i sytuacje, o których nie mówiło się głośno, a których lepiej było unikać. - O piernikach to pierwsze słyszę. To normalne w tej szkole? Znaczy, czy często trzeba u was unikać uciekającego jedzenia? Czy to jakaś nowa atrakcja? - zapytała zaintrygowana. Słyszała o różnych rzeczach mających miejsce w tych okolicach, ale o tym nie dotarła do niej nawet plotka. Kiedyś ten kraj i Hogwart wydawały jej się zbyt poważne i ponure, a tu proszę - takie akcje tuż pod jej nosem! - Nie wiem, czy prowadziła wiele lekcji. Wydaje mi się, że jest tu nowa, tak jak ja, więc możliwe, że dopiero zaczyna uczyć. O ile się nie rozmyśli albo coś - dodała po chwili. W końcu wszystko było możliwe. Nawet to, że Ivy radykalnie zmieni plany i jednak nie będzie uczyć w Hogwarcie. Oplucie przez rybkę nie należało do rzeczy przyjemnych, ale Evedlyn nie narzekała, bo wiedziała, że mogło być gorzej. Tęczowa paskuda mogła na nich plunąć jakąś własną, mało przyjemną wydzieliną, a nie zwykłą wodą, co na pewno byłoby jeszcze mniej miłe. W poczynaniach ryby nie upatrywała też jakiejś szczególnej złośliwości; pewnie po prostu plunęła na pierwsze twarze, które się dzisiaj nad nią pochyliły. - Właśnie! Ciekawe, czy w ogóle jest jadalna. Niektóre ryby wydzielają jakieś substancje, które sprawiają, że ich mięso jest trujące - podzielił się z chłopakiem informacją, którą ostatnio podejrzała w jakimś programie przyrodniczym, gdy była w niemagicznej części miasta. Tajemnicza, wredna rybka mogła mieć te pełno innych możliwych “skutków ubocznych”, więc jedzenie jej nie wydawało się Eve ponętnym pomysłem. - No dokładnie! Chyba nawet w Hogwarcie są sale, w których dzięki zaklęciom panują różne pory roku, więc zaklęcie stale regulujące temperaturę wody nie wydaje się niemożliwe - zgodziła się ze słowami Felinusa. W świecie niemagów mogło to być niemożliwe, ale oni przecież mieli magię, która stwarzała im tyle możliwości!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Każdy z nich pozostawał jedną, wielką niewiadomą. Mogli się domyślać, co drugiemu krąży po głowie, jak również mogli przypuszczać, jakie konkretne myśli znajdują się pod kopułą czaszki, aczkolwiek znajdowało się to w ryzyku obarczenia niechcący błędem. Wysunięcia nieprawidłowych, fałszywych kompletnie wniosków. Lowell wolał tego zdecydowanie uniknąć, by przypadkiem nie być tym jednym, słabym ogniwem, dzięki któremu problemy będą jeszcze bardziej narastać, a dusza ludzka stanie się czymś w rodzaju zniszczonej, popękanej struktury. Nie oceniał zatem pochopnie, będąc świadomym krzywdy, jaką mógłby poniekąd stworzyć. Jakie to słowa mogłyby popsuć drugiego człowieka, stając się perfidnym orężem zadawania obrażeń. Psychika ludzka, mimo że wcześniej nie dbał o to, by inni czuli się przy nim dobrze, nakazywała mu teraz poniekąd o wszystkich dbać, a tego odruchu, mimo samodzielnej nauki oklumencji, nie potrafił do końca powstrzymać. Nie bez powodu miał potem do czynienia z kłopotami w tym zakresie, ale nie potrafił inaczej. Jakby znajdujący się w uśpieniu mechanizm zegara został pobudzony do życia, nie mogąc tym samym w żaden szczególny sposób przystopować. Szedł, tykanie wskazówek przedostawało się do uszu, a inni musieli to znosić, bo mu to nie przeszkadzało w żadnym stopniu. — Zawsze posiada. Jedni mówią, że to wina wydarzeń przeszłych. Inni natomiast... że to wina błędów wynikających z działania dziedziczenia cech. I obydwie wersje są prawidłowe. — dokładnie pamiętał, że wiele chorób psychicznych, które to przejawiały się jako skrajnie niebezpieczne, przechodziły z pokolenia na pokolenie. Z wyjątkową, znacznie większa perfidnością, niż ma to miejsce w przypadku losowych mutacji genetycznych. Nim się obejrzał, a tak naprawdę genetyka zdawała się wieść prym w nowoczesnych próbach załatwienia pewnych problemów. Jej zrozumienie dawało tym samym możliwość określenia podłoża pewnych chorób, jak i zdolności do ich dziedziczenia. Tyle dobrego wynikało pod tym względem zarówno ze świata czarodziejskiego, jak i mugolskiego, chociaż nadal, pozostawał poniekąd różny. Mugole skupiają się głównie na naukowym podejściu, natomiast w przypadku osób korzystających z magii, jest to po prostu zdolność. Coś, co mimo że wygląda na archaiczne podejście, tudzież powrót do lat przeszłych, stało się tak naprawdę znacznie skuteczniejsze. Gdyby przyszło mu być leczonym z obrażeń, jakie to uzyskał, zapewne spędziłby co najmniej kilka lat na szpitalnym łożu. — A to zależy. Wiele od temperamentu osoby, z którą masz do czynienia. — mruknąwszy, sam był doskonałym tego przykładem, nawet jeżeli dziewczyna nie wymagała odpowiedzi na słowa, które to opuściły jej usta. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu cicha woda brzegi rwie, więc w sumie... należy uważać. Prędzej czy później, gdyż woda ta może tak naprawdę zatopić, zamiast przywrócić do życia. Lub pochłonąć niczym języki ognia, trawiąc wszystko dookoła ku własnej, dziwnej przyjemności. Na szczęście taki nie był, w związku z czym mógł poniekąd odetchnąć. Poniekąd, bo opinia w szkole zawsze była poniekąd nieprawidłowa, nastawiona przede wszystkim na to, czym się charakteryzował na początku roku szkolnego. Bójka nie sprawiła, że inni patrzyli na niego przychylnie, ale nadal, pozostawał w swojej dziwnej, swoistej świadomości. Sam jakoś niezbyt znał się aż na tym, co ma do zaoferowania szkoła. Bo nim się obejrzał, a tu Patton dawał ujemne punkty na lekcji, noga profesora Voralberga wyglądała tak, jakby została wrzucona do maszynki do mielenia mięsa, profesor Whitehorn udawała się co chwilę na L4 i jej nie było... O Vin-Eurico już nie wspominając. I o ile podejrzewał, że to właśnie pokój nauczycielski jest miejscem największych plotek, o tyle postanowił ją uświadomić w paru kwestiach - według niego wysoce istotnych. — W sumie rzadko kiedy jedzenie naprawdę zostało ożywione, ale... sam nie wiem. Podobno skrzaty coś eksperymentowały w kuchni i wyszło to, co wyszło. — wzruszył ramionami, bo nie znał genezy powstania tych uroczych stworków, które to nawiedzały ludzi w dość dziwny, aczkolwiek uroczy sposób. Pomijając powodowane przez nich efekty, czuł poniekąd tę magię Świąt, w związku z czym jakoś specjalnie nie narzekał. Chociaż... nie wszystkie pozostawały takie radosne, o czym miał okazję się perfidnie przekonać. Stał stabilnie przed oczkiem wodnym, kiedy to wsłuchiwał się w kolejne słowa Evedlyn. Zastanawiała go ta nowa nauczycielka, ale też, nie miał z nią w ogóle do czynienia. — A to możliwe, że dlatego jej nie kojarzę. W sumie, niezła alternatywa dla profesora Voralberga. — i o ile wiedział, że tego nauczyciela nie da się tak łatwo zastąpić, popatrzyłby innych nauczycieli w akcji. Nie bez powodu - jakoby ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust. W Hogwarcie naprawdę brakowało powiewu świeżości, a może profesor Davies będzie tym małym promyczkiem nadziei na lepsze jutro? Tęczowa paskuda zniknęła w odmętach oczka wodnego, pozostawiając ich z faktem dokonanym. Stety niestety, ale też, wydarzyło się. Mogło być przecież znacznie gorzej, prawda? Zawsze wolał zostać oplutym, aniżeli żeby perfidnie ugryzionym, z ponownie złamanym obojczykiem. Jeszcze tego by mu brakowało. — Tak, przykładowo mięso druzgotków jest trujące. — może złe porównanie, wszak to są istoty magiczne, w postaci nie tyle ryb, co prędzej owoców morza, ale hej, temat podobny, prawda? No i też, mógł podjąć się czegoś innego, bo o ile wcześniej o tym nie wiedział, o tyle profesor Williams go w tym uświadomił. — Albo sale pozwalające na wyczarowanie czegokolwiek. Wyciszające. Wiele tego jest. — uśmiechnąwszy się ostrożnie, skierował do tyłu własne korki, by tym samym powrócić na ścieżkę.
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Evedlyn również starała się nie oceniać ludzi po pozorach, czy z góry wyrabiać sobie opinię na czyiś temat. To bywało bardzo krzywdzące, a ona nie chciała krzywdzić nikogo, nawet w taki sposób. Nie starała się więc od razu wyrabiać sobie na temat chłopaka opinii, bo za krótko go znała, aby to robić. Wydawał się miły i to jej póki co wystarczało, bo przecież do lekkiej rozmowy nie trzeba było znać drugiej osoby na wylot. - Ooo, widzę, że trochę się na tym znasz. Czyżbym rozmawiała z przyszłym uzdrowicielem? - zapytała z zainteresowaniem. Ona sama orłem z nauki nie była; nie bez przyczyny nie poszła na studia od razu po zakończeniu podstawowej szkoły muzycznej. Lubiła jednak poczytać czasem jakąś ciekawą książkę czy czasopismo, niekoniecznie związane z malarstwem czy krawiectwem, stąd też coś tam wiedziała nawet o tych chorobach. Daleko jej jednak było do osoby obeznanej w temacie, dlatego z tym większym zainteresowaniem zareagowała na słowa Felinusa. Nie żeby aż tak interesowała ją ludzka psychika i jej niuanse; po prostu rozbawił ją fakt, że właściwie to przypadkiem weszli na temat, na którym Puchon najwidoczniej się znał. Lubiła takie zbiegi okoliczności. - Hmm… Tak, to też. Niektórzy takie emocje przekształcają w coś innego, sztukę na przykład. Ja ostatnio to też właściwie wolę coś namalować niż straszyć i terroryzować ludzi - powiedziała rozbawiona. Z jej wzrostem i posturą terroryzowanie ludzi było raczej niemożliwe, ale to był tylko szczegół. Chodziło o sam fakt przekształcania negatywnych emocji w coś pozytywnego, kreatywnego. Ona właśnie tak ostatnio starała się wyładowywać negatywne emocje - przelewając je na płótno. Choć, oczywiście, nie zawsze jej to wychodziło, bo siedzenie przed płótnem nie zawsze pozwalało wyładować całą negatywną energię. Dużo zależało od sytuacji, powodu ów emocji i innych okoliczności. Bo czasem nawet Eve zmieniała się w destrukcyjną siłę, i żadne próby malowania tego nie zmieniały. Evedlyn o Hogwarcie nie wiedziała za wiele. Nie dość, że wychowywała się w Stanach i do tamtejszej szkoły chodziła na pierwszym szczeblu edukacji, to jej matka była charłaczką, więc nawet o magii nie mogła jej za wiele powiedzieć, a co dopiero o zagranicznej placówce edukacyjnej… Tutaj mieszkała już kilka lat, ale jakoś nigdy specjalnie nie skupiła się na Hogwarcie i nie szukała o niej informacji. Najpewniej dlatego, że nigdy nie przypuszczała, że jeszcze do szkoły kiedykolwiek wróci. Dlatego każda informacja od chłopaka była dla niej istotna. Zawsze to miło wiedzieć, na co należy zwrócić szczególną uwagę, a czego za wszelką cenę należy unikać. - A tak, skrzaty. One mają chyba własną, specyficzną magię, nie? Może to dlatego? - zaczęła się zastanawiać na głos. Właściwie to niewiele wiedziała o skrzatach, więc mogła się mylić. Nie miała też okazji spotkać żadnego z ożywionych pierniczków, nie wiedziała zatem nawet jak wyglądają te małe cudeńka. Ta szkoła okazywała się być znacznie ciekawsza, niż Eve się na początku wydawało. Nie wspominając nawet o tym, że uczyła tu jej kuzynka z rodziny ojca, o czym dowiedziała się już po rozpoczęciu nauki. Życie to dopiero pisało ciekawe scenariusze… - Tak, chyba tak - zgodziła się z chłopakiem niepewnie. Właściwie to sama nie za wiele miała do powiedzenia o wspomnianym nauczycielu czy jego sposobie nauczania. Może za jakiś czas, jak już trochę pokaże się na tych lekcjach, to będzie miała coś do powiedzenia w tym temacie. Obecnie jednak ledwo rozróżniała poszczególnych profesorów, i nie zawsze pamiętała, kto czego uczył. Dyskomfort wywołany tym nagłym opluciem powoli mijał, a pozostawało rozbawienie. Bo w tym całym zdarzeniu było coś zabawnego. Bo właściwie to o tej porze roku spodziewałaby się dostać w twarz jakąś zabłąkaną śnieżką, a nie splunięciem tęczowego potworka. A tu taka… niespodzianka! - Ooo, to ciekawe. Akurat o takich przypadkach w świecie magicznym to akurat nie słyszałam - powiedziała, wyżej unosząc brwi. Choć właściwie nie powinna się dziwić. Skoro takie przypadki zdarzały się w niemagicznym świecie, to w tym magicznym pewnie było to jeszcze bardziej możliwe i uzasadnione. W końcu magiczne stworzenia pewnie miały bardziej rozwinięte mechanizmy obronne od tych normalnych zwierząt. - Jeszcze nie do wszystkich trafiłam, ale chyba będę musiała wybrać się na kolejne zwiedzanie waszego zamku - powiedziała, również cofając się na ścieżkę. Złożoność magii chyba nigdy nie przestanie jej zaskakiwać.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czasami nawet jest tak, iż człowiek próbuje jakkolwiek przejść ze standardowych schematów do tych niestandardowych, jakoby tym zmniejszyć szansę na rozlanie czary goryczy, niemniej jednak... czy to nie jest tak, że wystarczy wręcz spojrzeć, by tym samym wyrobić sobie opinię na temat danej jednostki, funkcjonującej mniej lub bardziej w społeczeństwie? Sam zauważał, mimo iż starał się tego nie robić, iż to właśnie te pierwsze znajomości, polegające przede wszystkim na wizualnym obeznaniu - w zachowaniu, zadbaniu, zapachu, typowej, charakterystycznej aparycji - powodują wyrobienie sobie podświadomej opinii. Mimo iż tak naprawdę człowiek zechce mieć w pełni kontrolę nad samym sobą, nie jest to do końca możliwe, o czym się Lowell miał prawo przekonywać się prawie codziennie. Bo o ile kontrolował własne ruchy, gładko przejmując nad nimi panowanie, o tyle jednak zauważał, jak wiele znajduje się poza zasięgiem jego otwartej dłoni, wysuniętej do przodu. Jakby cień, który stara się wbić w niego własne szpony - tak się czuł, gdy starał się panować w pełni nad tym, co przepływa przez jego umysł, aczkolwiek niektóre szuflady otwierają się tylko i wyłącznie raz. - Niespecjalnie. Kiedyś o tym myślałem, ale to nie jest moja liga. - nudziłby się w tym wszystkim. Nudziłby się w monotonii wypełniania papierkowej roboty lub pomocy, którą musiałby wystosowywać poprzez zaklęcia. Umawianie na terminy, odpowiedzialność w pełni za stan zdrowia lub życia pacjenta - no dobrze, może nie sprawiało mu to problemu. Może dawał sobie z tym całkiem nieźle rady, co nie zmienia faktu, iż koniec końców czuł, jakby to nie było dla niego. Jakby zawód magicznego medyka nie znajdował się w jego zainteresowaniach. Wbrew pozorom Felinus pracował na szpitalu - co prawda jako sprzątacz - aczkolwiek nie zmienia to znaczącego faktu, iż widział wiele. I widział, jak niektórzy naprawdę się w tym męczą. Albo inaczej - nie było widać po nich jakiejkolwiek cząstki prawdziwego życia. - Teoretycznie i, w sumie praktycznie, jest to najlepsza metoda na ich rozładowanie. - przyznał jej, zaskakująco szczerze. Sam pamiętał, jak ćwiczył z Yuuko grę na gitarze, która, zresztą, była niezwykle odprężająca. Jedno z lepszych wyjść w sytuacji, gdy człowiek naprawdę chodzi niczym kłębek nerwów, w związku z czym lepiej jest z nim nie zaczynać. Nie wiedział jednak, jak wiele z zakresu medycyny wie dziewczyna - bo nie miał jak wiedzieć. Czasami mijał ją na korytarzach, ale, poza chwilowym zawieszeniem spojrzenia czekoladowych oczu na jej charakterystyczne, krzyczące wręcz kolorem włosy, nic się nie działo. Zresztą, nie wiedział nic na jej temat - tak samo, jak ona nie była świadoma tego, jak wiele miejsc skrywa w sobie średniowieczny zamek, zbudowany ze starych materiałów, które, w wyniku używania silnych zaklęć, trzymały się całkiem nieźle. Jak na wiek, jaki ma ta budowla, trzyma się ona całkiem nieźle. Przetrwanie próby czasu zagwarantowało jej renomę w pozostałych częściach czarodziejskiego świata. Nawet jeżeli okazywało się, iż nauczanie w niej wcale nie stoi na najwyższym poziomie, a sam dyrektor ma szanownie gdzieś rzeczy, do których to powinien się odwołać. No cóż. - Tak. I nie potrzebują do tego różdżek, ale nie potrafią się sprzeciwić właścicielom. Wręcz sprawia im radość to, co wykonują. - odpowiedziawszy, sam zastanowił się nad tematem skrzatów domowych, które to przecież goszczą w hogwarckiej kuchni. Rozumiał je, wszak były wychowywane w taki sposób, by służyć w najlepszy sposób tym, do kogo przynależą, co nie zmienia faktu, iż kojarzyło mu się to poniekąd z niewolnictwem. Sam starał się do tego podchodzić raczej na luzie, aczkolwiek... zwierzęta potrafią wybierać tych, do których chcą przynależeć. Skrzaty niespecjalnie - nie potrafią się odwrócić i stwierdzić, że to jest zachowanie, na które im przystoi. Nie potrafią powiedzieć nawet niczego złego na temat głowy rodziny, co jest jeszcze bardziej absurdalne. Lowell posiadał swoje powody, by tym samym nie zaopatrywać się w te antropomorficzne stworzenie; nie chciał. Nie czuł nawet potrzeby; zresztą, temat przeszedł dość płynnie w stronę nauczycieli. W ostatnim czasie tylko Voralberg robił lekcje, odpowiednio przystosowując ich do egzaminów, co nie zmienia faktu, iż pewnej różnorodności w metodach nauczania po prostu brakowało. Każda osoba inaczej wytłumaczy dane zagadnienie. - Myślę, że to kwestia w sumie przystosowania do środowiska. Bo kto będzie polował na takie druzgotki, skoro nie da się ich zjeść? - no właśnie. Po cholerę na coś czekać i łypać zza kąta, by potem nie mieć okazji, by się tym posilić? Każda istota posiada w sumie swój własny mechanizm obronny, tylko różnie wykształcony. Tak samo, dla jednych szkodliwe będzie dane mięso, dla innych - pochodzące od kompletnie innego stworzenia magicznego. - Polecam uważać. Niektóre miejsca nie są... legalne. - mruknął tylko, zanim to nie wykonał kilku kroków naprzód, jakoby zachęcając dziewczynę tym samym do podjęcia się tego samego; stanie przy tym samym oczku wodnym, które ich perfidnie opluło, mogło nie należeć do wielkich przyjemności. - Idziesz? Nie sądzę, by ryby chciały jeszcze raz nas opluć. - uśmiechnął się ostrożnie, wszak w sumie była to prawda. Nie sądził, by te pływające sushi jakkolwiek chciało jeszcze raz się pokazać. +
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Człowiek mógł starać się zapanować nad różnymi odruchami, jak na przykład wyrabianie sobie opinii na czyiś temat krótko po poznaniu tej osoby, ale, wiadomo, nie zawsze mu to wychodziło. Życie jednak polegało na ciągłym samodoskonaleniu się, do którego chyba można było zaliczyć zwalczanie takich właśnie odruchów. Niektórym przychodziło to łatwiej, innym z większym trudem, jeszcze inni nie starali się wcale takiego odruchu zwalczyć. Evedlyn należała do tej pierwszej grupy; dorastanie wśród ludzi przypominających hipisów nauczyło ją otwartości na innych i "nieoceniania książki po okładce". Gdyby jednak wychowywała się w innym środowisku, pewnie byłoby jej o wiele ciężej podchodzić do nieznajomych tak... neutralnie. - Och, no niestety czasem tak bywa. Ja kiedyś chciałam zostać akrobatką w trupie artystycznej - powiedziała rozbawiona, skoro już poruszyli taki temat. Właściwie to przez jakiś czas Eve występowała razem z grupą, ale na dłuższą metę wolała zająć się krawiectwem, a teraz nawet malarstwem. Umiejętności akrobatyczne były jednak przydatne nawet w codziennym życiu. Tak jak chłopakowi na pewno przydawała się wiedza medyczna. Nie ma więc tego złego... - O tak. Czasami nawet wychodzą z tego dzieła o wiele ciekawsze niż te, które tworzy się na spokojnie, bez udziału większych emocji - zauważyła, choć może to było tylko jej zdanie. W końcu każdy malarz, muzyk czy inny artysta miał własne sposoby i podejście do sztuki i tworzonych przez siebie dzieł. Niektórzy potrzebowali do tego emocji, inni ciszy, samotności czy inspiracji przeżyciami własnymi czy innych. Proces tworzenia był mocno indywidualny i nie sposób było go uogólnić. Eve swojej niewiedzy nie traktowała jeszcze jak czegoś poważnego czy negatywnego. Wolała o tym myśleć nieco bardziej pozytywnie - jakby zamek i jego poznanie było kolejną zagadką do rozwiązania, jaką postawiło przed nią życie. Tak było o wiele ciekawiej. I bardziej pasowało do Evedlyn, która właśnie tak podchodziła do życia - jakby było przygodą, nie wyzwaniem. - Więc to może jakiś wybryk ich magii - powiedziała z uśmiechem. Niewiele wiedziała o skrzatach. Coś tam o nich mieli w szkole, ale Eve nigdy nawet nie pomyślałaby o tym, by niewolić jakiekolwiek stworzenie, więc i nie słuchała zbyt uważnie. Po co jej informacje o tym, jak przypadkiem nie uwolnić skrzata czy coś takiego, jeśli nawet nie zamierzała tego stworzenia posiadać? - Myślę, że jakiś desperat by się znalazł. Albo ktoś niedoinformowany - stwierdziła w zamyśleniu. W końcu ludzie mają różne hobby czy rozrywki. Wśród niemagów popularne było polowanie na niektóre stworzenia dla rozrywki. Może wśród czarodziejów też znalazłyby się takie jednostki? Właściwie to na pewno ktoś taki by się znalazł. Ludzie, magiczni czy nie, bywali okrutni. - Och, zapamiętam. A przynajmniej postaram się zachować ostrożność - powiedziała z uśmiechem. Nie miała pojęcia, co takiego nielegalnego może być w szkolnym budynku, ale chyba nie chciała teraz się o tym przekonywać. Nie była już lubiącym myszkowanie dzieciakiem. - Tak, idę. Ale raczej z obawy, że kolejna zechce na mnie napluć - zażartowała, ruszając za Felinusem. Czas się ruszyć od tego pechowego oczka wodnego. Zrównała się z chłopakiem i razem ruszyli w kierunku wyjścia z parku.
|| zt x2
Blaine Jagvarsson
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182
C. szczególne : Tatuaż z runą "Jera" na lewym pośladku
Wychodzenie do Hogsmeade oznaczało dla Blaine'a najczęściej jedno - polowanie. Nie mógł jeszcze wychodzić samemu do Doliny Godryka, bo łamałby tym samym część regulaminu Hogwartu, który znał na pamięć. Polować na magiczne bestie tutaj też nie mógł, bo złamałby kolejny zakaz ministerialny, a dodatkowo jakiś rodowy. Bo Jagvarssonowie nigdy po osiemnastym roku życia nie używali swoich zdolności łowieckich do zgładzenia istnień magicznych. Oni robili to dopiero po przejściu "rytuału", którym był częścią wchodzenia w "faktyczny" stan dorosłości. Nigdy nie wspominał komuś jak on przebiega, ani tym bardziej nie mówił czy jest to bezpieczne czy nie. Nie było sensu - ktoś po prostu nie dostawał raczej możliwości dostąpienia zaszczytu tej wiedzy dopóty nie zaufał. A na zaufanie trzeba było sobie pracować. Ale... To już raczej nie powinien się tym zajmować teraz i skupić się na czymś innym. Na swojej drodze, gdzie zamierzałby być - spotkał przeszkodę. Oczko wodne. A raczej przeszkodą i tak okazywały się dopiero, hmm... dane osobniki w postaci żab, które widząc go... zaczęły kumkać. Na tyle głośno, że musiał coś powiedzieć. — Zamknij się... — A zaraz słyszał jak te zaczęły powtarzać. Zamknij się, zamknij się, zamknij się. No dobra, zaczarowane żaby. Jedyne co było gorsze od zwykłych. Przymykając lekko oczy po prostu usiadł w odpowiedniej odległości od sadzawki i postanowił odpocząć przed polowaniem.
Oczko wodne było jednym z tych miejsc, w które Cam lubiła przychodzić, by mieć święty spokój. Rozłożyć sobie koc na zielonej trawie i poczytać książki albo o czymś pomyśleć. Nie innaczej było dzisiejszego dnia. Spakowała kilak niezbędnych książek, koc i do tego jakieś przekąski. Tak przygotowana szybko zjawiła się nad oczkiem słysząc jak coś popiskuje, nachyliła się nad oczkiem i jak nie została opluta wodą od jednej z rybek. Westchnęła i wytarła się szybko, a potem usłyszała kolejne słowa. Obróciła się wstronę dźwięku ska ten dochodzi.
- Do mnie mówisz?- skierowała swoje pytanie, do znacznie starszego chłopaka, który również pojawił się w tym miejscu.
Wakacje już się rozpoczęły ale jednak wyjazd z Hogwartem odbędzie się dopiero za parę dni. Jego znajomi pojechali do domów, aby się spakować, on siedział w wielkim mieszkaniu profesor Dear... ale idzie oszaleć bo jeszcze czuł się przy niej skrępowany. Powiedział więc, że wybiera się na przedwakacyjne zakupy do Hogsmeade; wykorzystał do tego jej kominek podłączony do sieci Fiuu i kilka chwil później znalazł się w magicznym miasteczku. Przydługie włosy wpakował pod ślizgońską czapkę z daszkiem, poprawił koszulkę i leniwym krokiem szlajał się po sklepach. Kupił sobie wielkiego rożka, którego w trymiga pochłonął i to samo było z kremowym mrożonym piwem. W pewnym momencie ktoś go mijał, kto palił magiczne papierosy. Od razu rozpoznał ten cudowny aromat feniksowych, który działał na niego tak jak na żadnego innego nastolatka. Przypomniał mu się ten smak, a co za tym idzie postanowił sprawdzić czy starczy mu sykli, aby wzbogacić się o paczkę papierosów. Przyda się przemycić je na wakacyjny wyjazd bo ileż można ich kraść Hunterowi? Dosyć szybko okazało się, że nie tylko nie ma odpowiedniej ilości galeonów, ale jest przecież jeszcze niepełnoletni (dwa miesiące do urodzin!) i nijak nikt mu tego nie sprzeda. Jęknął kiedy sobie to uzmysłowił. Nim miał zastanowić się jak rozwiązać ten problem, zobaczył idącego z naprzeciwka pewnego chłopaka. Od razu go rozpoznał bowiem w ciągu dwóch miesięcy pożyczył od niego dwa orle pióra, trzy kałamarze, niezliczoną ilość pergaminów (inaczej dostałby Trolla za nieprzygotowanie do lekcji), parę galeonów i podręcznik od zielarstwa - Puchon o dziwnym akcencie i śmiesznym imieniu. Dało się go lubić za tę jego ugodowość, łagodność i ustępliwość. Można na nim polegać! Co z tego, że absolutnie niczego mu nie zwrócił? Nie miał na to możliwości, a teraz chłopak pojawił się jakby przywołany na zamówienie. - Ace! - uniósł wysoko swoją długą kończynę i pomachał energicznie, zwracając tym samym na siebie uwagę nie tylko chłopaka, ale też innych przechodni. - Normalnie z nieba mi spadłeś... albo z miotły, nie wiem jak sportowcy mówią. - podbiegł w jego kierunku, przystrajając się w uśmiech od ucha do ucha. - Siema! - uścisnął jego dłoń i bardzo przyjacielsko zarzucił rękę na jego przeciwległe ramię. - Co tam porabiasz? Masz czas na piwo ze swoim ulubionym ślizgonem? No nie daj się namawiać! - oczywiście, że coś od niego chciał lecz nie wypada mówić o tym od razu. Najpierw trzeba go zmiękczyć wesołością, przyjacielskim wyrazem twarzy i szerokim uśmiechem. Na Puchonów to działa.
Szedł sobie niespiesznym krokiem przez park w Hogsmeade, odpływając myślami gdzieś bardzo daleko poza jego granice, gdy nagle do świadomości przebiło się głośne wołanie, w dodatku czegoś co brzmiało jak jego imię. W pierwszym odruchu obejrzał się przez ramię, by się upewnić, że to na pewno do niego - zupełnie jakby istniało duże prawdopodobieństwo, że idzie za nim ktoś, kto też ma na imię Ace; po ścieżce błąkały się jednak tylko jakieś starsze panie, wyglądało więc na to, że obiektem który zwrócił uwagę przechodnia biegnącego właśnie z naprzeciwka był on sam. - H-heeeeej Eskil, co tam? - wydukał entuzjastycznie choć niezbyt składnie, gdy postać zbliżyła się i natychmiast mógł rozpoznać w niej naprawdę nie byle kogo, bo Eskila Clearwatera, chłopca tak ślicznego, że nie sposób było od niego oderwać wzroku, gdy już raz przepadło się w tych jasnoniebieskich oczach; do tego Ślizgon wyróżniał się na tle innych nie tylko niezwykłą urodą, urokiem osobistym ale i rzadko spotykaną pewnością siebie, która sprawiała, że zwyczajnie nie sposób było mu odmówić, zignorować czy zbyć. A przynajmniej Ace nie potrafił; no i nie chciał. Jakimś cudem udało im się w naturalny sposób zawrzeć znajomość na którejś z lekcji, gdy poratował młodszego kolegę jakimś kałamarzem czy podręcznikiem i od tej pory rozmawiali głównie przy tego typu okazjach; określenie siebie ulubionym Ślizgonem było w wykonaniu Eskila więc sporą przesadą, ale Ace nie miał zamiaru się tym słowom sprzeciwiać tylko zaśmiał się beztrosko, udając że wcale nie przeszedł go żaden dreszcz kiedy ręka kolegi niefrasobliwie, kumpelsko wylądowała na jego chudym ramieniu. Biorąc pod uwagę charakter ich znajomości, powinien spytać od razu: czego chcesz? ale przecież był ślepy na wszelakie przejawy tego, że Eskil wykorzystuje go dla własnych małych korzyści więc tylko uśmiechnął się do tej twarzy rzeźbionej jakby dłutem samego Michała Czarodzieja i od razu przytaknął. - Piwo? Tak, jasne, chętnie, czemu nie. Nic ważnego nie robiłem. - był zaskoczony tą propozycją, ale w jak najbardziej pozytywny sposób; miał co prawda inne plany, ale nie aż tak poważne, by nie mógł ich zmodyfikować. - Tylko nie mam pojęcia, czy gdzieś w okolicy jakieś sprzedają... nieczęsto tu bywam, więc będziesz musiał robić za przewodnika. - rzucił, oddając inicjatywę całkowicie w ręce Eskila.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Gdy czegoś bardzo chciał to potrafił być przekonywujący, zwłaszcza, jeśli obiektem zainteresowania stawała się osoba pokroju Ace. Chłopak był świetnym kolegą, ale brakowało mu tak zwanego "pazura", a przynajmniej tyle zdołał zaobserwować na podstawie ich sporadycznych spotkań. Nie przeszkadzało mu to dopóty dopóki potrzebował od niego tylko wsparcia materialnego. W pewien sposób go polubił choć trzeba przyznać, że nie traktował go do końca poważnie, pomimo że był od niego młodszy. Przywitał go wylewnie, głośno, ekspresyjnie i naruszał jego sferę prywatną, aby pokazać jak się cieszy na jego widok. Miał nadzieję, że nie reaguje przesadnym entuzjazmem. - To się fantastycznie składa, akurat niedaleko jest sklep z mrożonym piwem. Wiesz, że zaczarowali etykietę, aby samodzielnie schładzała butelkę? Zajebisty wynalazek, zajebisty. - nie miał problemu z zagadywaniem go czy kogokolwiek innego. Wziął za pewnik, że chłopak nie miał żadnych dodatkowych planów, a więc nie odczuwał swojego zachowania jako narzucanie mu się.- Spokojna głowa, jesteś w dobrych rękach. Ze mną nie zginiesz. - wyszczerzył się jeszcze szerzej, dumny jak paw, że za kogoś "odpowiada" i może zaprowadzić go gdzie tylko chce. Nie czuł potrzeby zabierania ręki z jego ramienia bowiem ruszyli powoli naprzód. Lekko nachylił się w jego stronę, aby zaakcentować swoją prośbę. - Słuchaj, tak w ogóle to ty jesteś pełnoletni, co nie? Chcę zrobić kuzynowi niespodziankę i kupić jego ulubione fajki, ale wiesz... ja mam urodziny za dwa miesiące... - co zdradzało cel tego zagadywania i organizowania wspólnego wyjścia na piwo. Zerknął w te niebieskie oczy i uniósł pytająco brwi. - Niby mogę oszukać wzrostem, że mam nawet i dziewiętnaście lat, ale sam rozumiesz jakie to nie fair. Chcę być uczciwy. - on, Eskil i uczciwość? Przestrzeganie zasad? Ktokolwiek zna go bardziej niż powierzchownie od razu zorientowałby się, że za bardzo się tutaj wybielił. - On pali takie fajne magiczne papierosy, a właśnie mówił ostatnio, że coś szybko mu się kończą. Tak dużo ostatnio pracuje, jest też prefektem naczelnym i chłopak nie ma na nic czasu... Fajnie będzie mu zrobić niespodziankę, ale do tego potrzebuję super pełnoletniego kumpla. - cóż, zapewne podsunie Lucasowi jednego czy dwa papierosy, ale resztę zatrzyma dla siebie. Zadbał o to, aby powiedzieć chłopakowi coś miłego i gotów był mu jeszcze trochę posłodzić, aby go zmiękczyć na wypadek gdyby uznał, że coś jest nie tak z tą prośbą.
Eskil zawsze tak miło, wylewnie go zagadywał i tak entuzjastycznie witał, że aż momentami trochę go to peszyło - w końcu nie znali się aż tak dobrze - ale ani przez chwilę nie wydawało mu się to dziwne, po prostu założył, że Ślizgon to jeden z tych ludzi, tych szczęśliwców, którzy po prostu czują się jak tryton w wodzie w każdych okolicznościach i towarzystwie, zawsze wiedzą co powiedzieć i jak zdobyć przyjaciół, gdzie tylko się nie pojawią; zdecydowanie znał go za krótko i zbyt pobieżnie, żeby mieć chociaż cień podejrzeń o jakieś nieczyste, podstępne zamiary. Słuchał krótkiego wywodu o zaczarowanych etykietach i kiwał głową na znak, że jest pod wrażeniem i że tak, no naprawdę, zajebisty wynalazek, niesamowite, musimy koniecznie wypróbować; choć właściwie entuzjastą ani piwa ani innych napojów wyskokowych nie był, więc pozostawało mu mieć nadzieję, że ten fantastyczny przybytek oferuje też i piwo kremowe czy jakieś inne, po którym nie odczuje żadnych skutków ubocznych. Uniósł brwi, zerkając z wyraźnym zainteresowaniem w oczach na Eskila, gdy ten zaczął się konspiracyjnie nachylać i opowiadać bardzo interesującą historię. Bajeczkę, chciałoby się rzec; słuchał w milczeniu, śmiejąc się w duchu, bo choć spokojnie można było go nazwać naiwnym czy łatwowiernym to z pewnością nie na tyle głupim, by dał się nabrać na ściemę o papierosach w formie prezentu dla kuzyna - co nie znaczyło, że z tego powodu zamierzał mu odmówić. Poczekał, aż Eskil skończy swoją barwną opowieść, a słuchało się go miło i przyjemnie nawet mimo wiedzy, że przynajmniej połowa z tego co mówi nie jest prawdą, po czym przystanął na chwilę, zupełnie nie zważając na wijące się nieopodal, podejrzane pnącze, taki był zaaferowany charyzmatycznym rozmówcą. - Wzruszająca historia, Eskil, jesteś wzorem uczciwości - zachichotał, zdecydowanie bardziej rozbawiony niż oburzony i dodał: - Tak, kupię ci te fajki, tylko powiedz jakie i nie pal wszystkich na raz, bo się wyrzygasz. A kuzynowi, jak taki przemęczony, to w ramach niespodzianki lepiej kup kilo orzechów, świetnie działają na mózg. - polecił przyjaźnie, optymistycznie przy tym zakładając że kuzyn-prefekt rzeczywiście jest istniejącą postacią a nie tylko wymysłem. Pochlebstwa dorzucone do prośby niekoniecznie na niego działały pod względem przechylenia szali na stronę zgody lub odmowy, co nie znaczy, że nie było przyjemnie usłyszeć o sobie super kumpel - skwitował te słowa uśmiechem i już miał powoli ruszać dalej i pytać Eskila gdzie jest najbliższy sklep z tymi pożądanymi przez niego papieroskami, kiedy zupełnie znienacka to podstępne pnącze owinęło mu się wokół nogi i poczuł tylko okropny ból i jakby ucisk w lewej łydce, eksplodujący niczym Bombarda; bezwładnie upadł na chodnik, tak zszokowany i przerażony tym niespodziewanym atakiem merlin-wie-czego, że nawet nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Jako pełnokrwisty ekstrawertyk nie miał problemu z nawiązywaniem nowych znajomości czy pogłębianiem aktualnie już stworzonych. Czasem nie potrzebował nawet rozmówcy tylko słuchacza i wtedy gadał, gadał i gadał. Co mniej cierpliwa osoba ukróci mu to gadulstwo i zwróci uwagę, że warto dać innym dojść do głosu. Dosyć szybko się wówczas reflektował i za to nie obrażał. W obecnym przypadku zagadywał Ace jak tylko się dało, aby wprowadzić luźną atmosferę, uśpić jego czujność i przede wszystkim sprawiać wrażenie autentycznie zainteresowanego jego zajęciem, a potem dopiero uderzyć z prośbą. Powinien wykazać się większą empatią albo chociażby cierpliwością, ale nie, on musiał zrobić to na opak i nakarmić chłopaka niezłą historyjką. Fakt, że został zdemaskowany nie zmazał z jego twarzy uśmiechu - wręcz przeciwnie, powiększył się, aby zasługiwać na miano białego wyszczerzu. - I dlatego jesteś taki super kumpel, bo rozumiemy się bez najmniejszego problemu! - robił dobrą minę do złej gry. Tam, w środku samego siebie skrzywił się trochę na swoją nieudaną grę aktorską. Być może gdzieś głęboko pod tą warstwą zadrżało jego sumienie, że tak potraktował chłopaka lecz humor Eskila był na tyle wyborny, że wszystko inne nie miało prawa głosu. - Feniksowe. Są zajebiste, i popalam je jak trzeba, a nie, że cała paczka dziennie. - tutaj mówił już pełną prawdę bowiem zapach tego tytoniu był mu bardzo bliski i przede wszystkim koił nerwy - nawet te harpiowe, przynajmniej do pewnego stopnia. Teoretycznie nosił przy sobie eliksir uspokajający, ale nie zamierzał z niego korzystać. To tylko szkoła Felinusa - świadomość, że możesz w każdej chwili sięgnąć po uspokojenie sprawia, że nie boisz się własnych nerwów. Czasem zdarzało mu się słuchać starszych do siebie. Wystarczyło, że umieli do niego dotrzeć, a akurat Felinusowi nie sprawiło to większego problemu. Ruszyli sobie żwawo kiedy nagle Ace gwałtownie usunął mu się spod ramienia i wyrżnął jak długi na chodniku, a charakterystyczne drgnięcie jego ciała od razu podsuwało, że coś jest cholera-nie-tak. - Eee...? - instynktownie odskoczył kiedy porażenie atakujące chłopaka miało na niego przeskoczyć, wszak dosyć długo trzymał rękę na jego ramieniu. Poczuł jakiś tam ból w przedramieniu, ale nie zwrócił na to uwagi, bo Ace leżał na chodniku i wyglądał dosyć... niepokojąco. - Niech mnie avada trzaśnie, co to cholera jest? - przyklęknął przy nim, ale go jeszcze nie dotykał. Skierował wzrok na łydkę i od razu rozpoznał roślinę. - Pieprzone krzaki, tylko nie to. Cholera no. -humor mu się popsuł bowiem nad życie unikał glicynii błyskawicznej. Kiedyś naćpał się jointa stworzonego na jej bazie i cóż, skończyło się to krwiście i niekontrolowanie. - Ej, ale Ace, weź tu nie mdlej. - bowiem dotarło do niego, że nie mógł użyć żadnego czaru, aby go uwolnić z pnącza glicynii. Nie był pełnoletni. Wstał i choć absolutnie nie miał na to ochoty to podszedł w kierunku rośliny i z impetem nadepnął na nią piętą obuwia, aby ją uszkodzić. - Spierdzielaj stąd. - powtórzył czynność parę razy, aby jakoś uszkodzić albo odciąć roślinę.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Miała po dziurki w nosie nauki, egzaminów i w ogóle szkolnego życia. Naprawdę nie sądziła, że kiedykolwiek tak jej to zbrzydnie, a tu proszę bardzo, właśnie szła w kierunku Hogsmeade, wściekła na cały świat, że wciąż nie może pójść sobie gdzieś dalej niż teren wioski. Ostatnie miesiące były naprawdę trudne, nieziemsko stresowała się owutemami, starała się jakoś nadrobić wywołane lenistwem braki ze wszystkich 7 lat szkoły, w efekcie prawie całkiem wypadła z obiegu i nie miała już czasu ani dla Harry'ego, ani dla przyjaciół, ani nawet dla siebie samej. Cholerna odznaka prefekta ciążyła jej tak, jakby ktoś zwiększył jej wagę zaklęciem... na Merlina, naprawdę potrzebowała odpoczynku. To dlatego dzisiaj jednak odpuściła, postanowiła wyrwać się z zamku, nawet jeśli jej największym szaleństwem mogła być wyłącznie wioska Hogsmeade i udać się na jakiś spacer, gdzie nieco odpocznie, wyciszy się, może złapie kilka piegów na wszechobecnym słońcu. Chyba w końcu nauczyła się je lubić. Od razu skierowała swoje kroki do parku, miała ochotę pobyć nieco wśród zieleni. Wybrała miejsce, w którym nie było aktualnie zbyt wiele osób, z westchnieniem ulgi rzuciła płócienną torbę z herbem Gryffindoru na ławkę i opadła na nią tuż obok swojego dobytku. Nachyliła się do przodu, oparła dłonie o kolana, a w oczy rzucił jej się wspaniały kamień, idealnie płaski, wręcz stworzony do tego, żeby spróbować puścić kaczkę na maleńkim oczku wodnym. To też uczyniła. Podniosła z ziemi kamień, obejrzała go niezbyt uważnie i cisnęła nim prosto w taflę wody... a wtedy wydobyło się z niego pełne oburzenia „ała”. — Orzeszku, co jest — mruknęła sama do siebie, nie bardzo pewna, czy chce się przekonać, czy jednak woli wygodnie siedzieć na swojej ławeczce. — Słyszałeś to? — z tego wszystkiego zapytała o to przechodzącego obok chłopaka, nieświadoma, że zaczepia właśnie brata Ruby. Zrobiła niezbyt mądrą minę, ale zaraz się zreflektowała. — Och, cześć!
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Wydawało mi się, że dorosłość to super sprawa, bo człowiek nie musi się przejmować zgodą rodziców, może decydować sam o sobie i podejmować decyzje, które uznaje za słuszne. Ale kiedy przyszło mi załatwiać wolne w pracy, aby móc pojechać na wakacje organizowane przez Hogwart, było mi aż słabo od nadmiaru papierków, ustaleń i rozmów z przełożonym, żeby to rozsądnie ogarnąć. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę miał dość zawiłych zasad czy prawnych aspektów, które dzieliły mnie od upragnionego wolnego, bo to przecież z Wizengamotem wiązałem swoją przyszłość; i właśnie dlatego z niemalże parującą głową od ważnych, dorosłych pierdół wychodzę od Scrivenshafta. A najgorsze jest to, że przed wyjazdem musimy też do końca doprowadzić sprawę mieszkania. Toteż zamiast skierować się prosto na Aleję Amortencji, gdzie umówiłem się z ziomkami, postanawiam iść dłuższą drogą przez park z nadzieją, że otoczenie pięknej przyrody sprawi, że będę miał siły na dalsze zmagania z nudną rzeczywistością. I wtem słyszę jęk oburzenia dobiegający z oczka wodnego, a jakaś rudowłosa dziewczyna zaczyna mnie zagadywać. Obracam się w jej stronę i spoglądam na nią nieco nieobecnym wzrokiem, a kiedy orientuję się, że to Hope, uśmiecham się i podchodzę do niej dziarsko. – Hej! – witam się, automatycznie wyciągając ręce z kieszeni. – Piękny nokaut – rzucam ze śmiechem i jednocześnie potwierdzam, że owszem, dotarło do mnie to pełne wyrzutu ała. – Co ci te biedne ryby zrobiły? Albo kelpie albo trytony albo… Nie wiem co to było – drapię się po głowie, nie do końca pewny w co przyjaciółka mojej siostry trafiła kamieniem. Sprawdzam godzinę na o wiele za dużym zegarku i kiedy stwierdzam, że mam jeszcze trochę czasu (nawet jeśli bym nie miał to wolę prowadzić dysputy chociażby o tych rybach niż dalej borykać się z niezbyt przychylną dorosłością), zbliżam się do ławki. – Mogę? – pytam i wskazuję na miejsce obok niej. Nie umyka mojej uwadze jej marny wygląd spowodowany prawdopodobnie zmęczeniem. Z przyzwyczajenia nie pytam, bo Ruby zazwyczaj w takich sytuacjach odpowiadała swoje klasyczne wszystko jest w porządku i tylko wzdycham, a potem wystawiam bladą twarz do słońca. Pewnie jutro będę tego żałował i gnał do pielęgniarki po jakieś maści na poparzenia, ale nie zamierzam się tym teraz przejmować. – Chcesz? – podtykam jej pod piegowaty nos paczkę fasolek wszystkich smaków; oczywiście, że zaspałem na śniadanie i to był mój pierwszy posiłek w ciągu dnia, bardzo wartościowy zresztą. – Zawsze, ale to zawsze trafiam na te najgorsze.