Wszystko, co tu się znajduje, zostało pieczołowicie wybrane przez właścicieli gabinetu, którzy sami go urządzili. Choć na pierwszy rzut oka wyposażenie wydaje się być dobrane przypadkowo, to ktoś, kto ma choć trochę poczucia estetyki, widzi, że w tym szaleństwie jest metoda. Meble ustawione z nonszalancją są dosyć często przestawiane z miejsca na miejsce, w zależności od humoru. W pomieszczeniu panują dosyć ciemne, choć nie ponure kolory, na co ma wpływ również dobre oświetlenie. Znajduje się tu wiele książek, niektóre z nich są naprawdę wartościowe. Całość stanowi interesującą kompozycję.
Nieco zrezygnowana ślizgonka wreszcie doczłapała się do gabinetu Adena Morrisa. Była pewna, że dostanie jakiś szlaban, na który absolutnie nie będzie zasługiwać. To nie jej wina, że Hera nie sprecyzowała prośby, "podpal mnie" wydaje się mieć jedno znaczenie, a tu proszę! Pomijając już te wszystkie nieporozumienia, humor opuścił Quinley również dlatego, że wiedziała, iż Farid nie będzie zadowolony z następnego szlabanu zebranego przez jednego z jego popleczników. Zresztą, ona i Hera jeszcze nie odrobiły tamtej kary z nauczycielem Quidditcha, Mylsem... lepiej może, żeby Sherazi o tym też się nie dowiedział. Ugh, to było takie trudne dla Sky, siedzieć grzecznie, najlepiej czekając tylko na rozkazy od Farida... niee, to było niewykonalne, tyle rzeczy czekało, aż ktoś się nimi zainteresuje, uczni mniej nudnymi i szarymi! Świat potrzebował takiej Skyli, o. Krzywiąc się, zapukała do gabinetu Morrisa.
Od kiedy pojawili się uczniowie z innych szkół, wszyscy nauczyciele mieli pełne ręce roboty. A to jakieś dokumenty, zaświadczenia, nieudane przyjęcia, niedopowiedzenia czy skłócone kultury. Kiedy wreszcie miałeś wrażenie, że wszystko jest dobrze, że wszyscy wszystko rozumieją... Okazywało się, że nie! Bo zapomniani uczniowie Hogwartu musieli pokazać, że muszą być na pierwszym planie! Do tego Aden był opiekunem Slytherinu i spoczywały na nim dodatkowe obowiązki, które najchętniej by spakował do walizki i oddał w kosmos. To byłoby dobre. Potem pojechałby na wakacje i długo nie wracał. Z czystego lenistwa, bo niby im mniej człowiek wie, tym lepiej śpi, ale on jako opiekun... Chyba musiał wiedzieć więcej i gorzej spać. Problemy nie tylko swoje, ale i podopiecznych, aż wreszcie ich dziwne bójki. Czasem oceny. Chyba zbliżał się koniec roku i znów będzie musiał się przyjrzeć Ślizgonom, którzy chyba bardziej stawiali na ostre imprezowanie niżeli na dobre oceny... A piątoklasiści, którzy mieli zdawać SUMY? Oczywiście, że teraz wyjął ich prace z Historii Magii i chyba postanowił rozpaczać nad losem każdego z nich, bo byli beznadziejni... A raczej ich odpowiedzi na każde pytanie wydawały się, jakby wyrwane z baśni, czy jakiejś taniej opowiastki dla tego szkolnego Plotkarza. Jak mu tam? Obserwator? Może i on powinien się przyjrzeć tym ploteczkom. Może i lepiej poznałby uczniów... A właśnie teraz usłyszał pukanie do drzwi. Oderwał zmęczony wzrok od pergaminu i mruknął: - Proszę. - Drzwi natychmiast się uchyliły i ujrzał Sky... Tak. Ona właśnie należał do grupy kłopotliwych, ale chyba nieświadomie się tam znalazła. Zresztą nieważne. - Witaj Sky. Proszę usiądź. - Wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie i złożył ręce. Czekał na kolejną opowieść. Przecież nie przyszła tu na herbatę. - Co tym razem się stało? Postanowiłaś wysadzić zamek? - Oczywiście, że wiedział o ostatnim wybryku, ale nie chciał reagować skoro Brown sam załatwił sprawę. Ale najwidoczniej problem wrócił.
Usłyszawszy pozwolenie, Skyla weszła do gabinetu. Swoim zwyczajem rozejrzała się po pomieszczeniu, od razu oceniając gust opiekuna Slytherinu. Nie było źle, chociaż dodałaby tutaj parę ozdób, jakieś plakaty, lampki, dekoracje... no i to okno mogłoby być przesunięte trochę w lewo! W końcu kiedy skończyła ustawiać gabinet Morrisa w swojej wyobraźni, klapnęła na krzesło naprzeciwko mężczyzny. Miał szczęście, bo należał do grupy nauczycieli, których Sky nie tylko tolerowała, ale i lubiła. Pomimo, że na historii magii często domyślała różnorakie fakty i postacie do tych prawdziwych wydarzeń i później takie bzdury pisała też na sprawdzianach, lubiła sposób wykładania Morrisa, umiał ciekawie mówić! - Nie - odparła krótko, zakręcając sobie fioletową końcówkę włosów na palcu. Nie bała się powiedzieć nauczycielowi dlaczego się tutaj znalazła, chociaż i tak uważała, iż jest tutaj niesłusznie. - Jer... znaczy profesor Walker kazał mi powiedzieć, że podpaliłam Herę. - rzuciła lekko, wracając do rozglądania się po gabinecie. - Ostatnio w jakimś sklepie, bodajże w Hogs, widziałam ładny dywan z utkaną grubą baronową z kotem z turkusową kokardą na kolanach. W sensie kot był na kolanach, nie kokarda - sprostowała szybko - Pasowałby panu tutaj - dodała z przekonaniem, wciąż bawiąc się włosami.
Osobiście musiał przyznać, że nigdy nie pochwalał metod, które stosował Walker. Zawsze pozwalał młodzieży najwięcej, a przecież oni to tylko wykorzystywali! Jednak nie mógł zaprzeczyć, że niektórzy go uwielbiali i z chęcią biegali na zajęcia. Ponadto Jeremy godził się prowadzić swoje zajęcia dla wszystkich, co zdecydowanie umocniło jego pozycję w gronie pedagogicznym. Przecież Morris nie raz już tłumaczył Hampson'owi, że nie warto, że trzeba wyrzucić i patrzyć czy oby nie zamierza wracać. Ale nikt go nie słuchał. A potem przychodziła do niego taka Skyla i mówiła, że podpaliła koleżankę, a Jeremy posłał ją do niego. I w sumie nie dziwił się, że to zrobił, bo pewnie sam nie chciał jej ganić, a Aden jako opiekun to już coś... Teraz to on musiał wstać z fotela by strzelić palcami tym samym dał upust słowom, które chciał być może zbyt wcześnie wypowiedzieć. - Jak dalej będziesz podpalać ludzi to masz zadbać o wystrój Azkabanu. - Uśmiechnął się pobłażliwie zastanawiając się czy jest coś, co właściwie mógłby jej zadać do roboty... Jasne, że mógłby dać jej minusowe punkty i do tego jeszcze szlaban o niczym, ale czy się opłacało? - Napiszesz dla mnie esej na dwa tysiące słów o ogniu. O paleniu ludzi na stosach wiele lat temu i oparzeniach wszystkich możliwych stopni. Może wtedy zrozumiesz swoje zachowanie. Ponadto będziesz musiała mi go zreferować. - Zmrużył brwi zastanawiając się czy dobrze jej powiedział, ale chyba nic więcej nie mógł zrobić. Był bezradny wobec rozstrzygania sporów, które dla niego były nieistotne.
Och, ona z chęcią wyjaśniłaby mu, że nie było żadnego sporu! Jej droga koleżanka Hera, którą naprawdę bardzo, ale to bardzo lubiła, poprosiła ją o to, aby Sky ją podpaliła... no, a że ślizgonce ta prośba wydała się bardzo sensowna to cóż, spełniła ją! I tyle, nie było tutaj żadnych istotnych, bądź nieistotnych sporów. - Dementorom przydałyby się jakieś nowe szaty, bo wie psor, ja rozumiem, czerń to czerń, ale wydaje mi się, że zmiany by nie zaszkodziły. Element konspiracji i w ogóle, gdyby zmieniały ubrania, w sensie te dementory, wzbudzałyby nie tylko grozę, ale no ja nie wiem, może i trochę szacunek? Nie dość, że zabierają duszę, to się jeszcze ubrać potrafią! - podjęła temat Azkabanu, dalej kręcąc fioletową końcówkę włosów na palcu. Och, gdyby nie planowała związać swojej przyszłości z Olliem i lecznicą dla magicznych stworzeń, to pomyślałaby o karierze projektantki ubrań dla dementorów, naprawdę! - Coooo? - jęknęła przeciągle, przysuwając się z krzesłem do biurka Morrisa i kładąc na nim głowę. Tak ją ta sytuacja zdołowała, spójrzcie państwo! - Ale ja doskonale rozumiem swoje zachowanie! - zaprotestowała jeszcze, energicznie podnosząc głowę - Hera poprosiła mnie, żebym ją podpaliła, to zrobiłam to, nooooo! - skrzywiła się, zniechęcona wizją pisania jakiegoś dodatkowego wypracowania. Zaraz jednak doszła do wniosku, że nauczyciel jej pewnie nie uwierzy... musiała obrać inną taktykę! - Ech, dobrze, przyznaję się, ale czytałam taką książkę, w której było napisane, iż najlepszą, ba, najbardziej skuteczną formą kary jest jej nie dawanie, wie pan, w uczniach rodzi się poczucie winy i te inne! - taaak, wolała skłamać, że zrobiła Herze krzywdę umyślnie, ale tym samym może uniknąć kary.
Ponieważ on kompletnie nie rozumiał, co dziewucha do niego mówił walnął tylko pięścią w stół i podał jej dwie rolki pergaminu, jakoby do wypełnienia. Poza tym nie miał czasu na takie zabawy, więc miał szczerą nadzieję, że wszystko samo się rozwiąże. Ewentualnie mógłby ją wysłać do Farida Sherazi'ego. Ten to miał wyobraźnię do wymyślania kar i innych dziwnych rzeczy, które uczniowie wspominali niby z luzem, ale tak naprawdę ze strachem i przerażeniem nie tylko w oczach. No ale cóż. Najwidoczniej Gareth jeszcze nie dorósł to zdania, w którym zdecyduje, żeby Farid skupił się na pilnowaniu tego, aby nie zbliżać się do Hogwartu,a tym bardziej do uczenia poszczególnych uczniów. Przecież on praktycznie nie tolerował żadnych istot. I gdzie tu w ogóle chęć niesienia pomocy uczniowi? - Sky. Nie jesteś tu po to, żeby mi tłumaczyć, kto i jak powinien wyglądać. Jesteś tu po to, żeby zrozumieć, że ludzi nie podpala się od tak po prostu, bo "on tego chciał". Szczerze nie obchodzi mnie, co chciała, albo nie chciała Haerowen Trowsent. Ale skoro nie masz zamiaru pisać referatu, to na pewno z chęcią odwiedzisz salę Klubu Naukowego i posprzątasz tam wszystko. - I tyle. Już nie chcial jej tu widzieć. Musiał pogadac z Walker'em. Może i facet miał ten jeden raz rację, ale co miał zrobić z dziewczynami? Dzieciaki z Hogwartu zdziczały.
proszę tutaj sprzątać, mistrzunio wpadnie umilić czas.
Wczesne popołudnie które wybrałem na odebranie swojego powiedzmy to szlabanu, niczym się nie wyróżniało, od tak zwyczajne, nudne, w sam raz na to by otrzymać kolejną karę. Tym razem tylko w innej szkole i praktycznie rzecz ujmując za nic, ale co tam. Zapukałem stanowczo kilka razy i wszedłem do pomieszczenia, taka była ogólna praktyka w mojej szkole, jak nauczyciel nie chciał gości to zamykał gabinet i tyle. - Przepraszam że przeszkadzam, miałem się zgłosić na odbiór szlabanu. Chciałbym tylko wiedzieć za co go otrzymuję. A nazywam się Avan Loyliard. - powiedziałem to spokojnie z pewną dozą szacunku, w końcu to nauczyciel którego nie znałem. O ile oczywiście był w pomieszczeniu, które lekko zacząłem badać wzrokiem.
Dyżury, kto do diabła wymyślił coś takiego jak dyżur nauczyciela? Aden doskonale wiedział, że przyjdą do niego najpewniej Krukoni albo Ślizgoni, którzy coś przeskrobali. Na Merlina nie spodziewałby się nikogo przyjezdnego! Odłożył kubek z kawą na stół, pytająco spoglądając na chłopaka. Avan? Jaki do cholery Avan? Dlaczego on nic na merlina nie wie? Chrząknął, wskazując krzesło, które znajdowało się po drugiej stronie biurka. - Avan, tak? - spytał dla upewnienia jakby chciał przedłużyć moment. Czy naprawdę umawiał się z kimś na szlaban? Zerknął jeszcze w stronę nieotwartej poczty, może tam właśnie kryła się odpowiedź? Uniósł kubek z kawą do ust, zastanawiając się, co też ma wymyślić temu uczniowi, którego kompletnie nie znał! - To bardzo dobre pytanie, może Ty mi powiesz? - rzekł prosto z mostu, odchylając się na fotelu. W końcu Aden krótko mówiąc, miał wszystko gdzieś w szczególności, jeśli dana sprawa nie dotyczyła Ślizgonów. On po prostu uważał, że Zieloni mają prowadzić i nie dać się złapać.
Aden zaprosił cię do gabinetu. Przychodzisz więc, pukasz. Pozwala ci wejść do środka. Widzisz, jak siedzi przy biurku i coś skrzętnie notuje. Uśmiecha się do ciebie ledwo widocznie, każe ci usiąść. Robisz to. Rozmawiacie chwilę o twoim temacie, a potem zaczynacie szukać odpowiednich książek w jego regałach. Wymieniacie się poglądami, bo przecież jesteś już na końcu swych studiów, coś na pewno wiesz. Książek przybywa, wciąż przeglądacie, a literatura zdaje się nie mieć końca. Wreszcie odnajdujecie parę ciekawych pozycji. Zrzucacie je na blat, porządkując pozostałą część. Potem zaczynacie czytać. Morris mówi ci o czymś, ty skrzętnie notujesz to na pergaminie. Każe ci zwrócić uwagę na pewne aspekty swej pracy, co powinnaś zawrzeć, czego unikać. Po tych słowach profesor zostawia cię samą, abyś przeczytała parę rozdziałów i napisała wstęp do swojego wypracowania. Bez słowa robisz to. Po dwóch godzinach profesor wraca i chce zobaczyć twoje osiągnięcia.
Rzut kostkami: 1,2,5 – przedstawiasz wyniki swych zapisków Morrisowi. Okazuje się, że nauczyciel jest zadowolony z twojej pracy. Dostajesz 3 punkty do Historii Magii i Run. 3,4,6 – przedstawiasz wyniki swych zapisków Morrisowi. Okazuje się, że nauczyciel nie jest zadowolony z twojej pracy. Znalazł w niej sporo błędów i mówi ci, że musisz jeszcze trochę zagłębić się w temacie magii Egiptu. Dostajesz 2 punkty do Historii Magii i Run.
Za każde 10 punktów kuferkowych z Historii Magii i Run przysługuje ci dodatkowy rzut kostką.
Ta wiadomość spadła w zasadzie jak jakiś grom z jasnego nieba. Czekała na jakiś list od Georgie, bo od Chucka już niekoniecznie, kiedy sowa przyniosła jej wiadomość od profesora Morrisa. Siedziała jeszcze chwilę na łóżku zdezorientowana, po czym postanowiła się względnie ogarnąć. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakichś ciuchów do ubrania, bo leżała teraz w samej bieliźnie. Założyła w sumie byle co, a potem się teleportowała do wioski. Szła, próbując pokonać wichury i te okropne ulewy, które ją niesamowicie irytowały. W Miami takich nie było... nie mniej w końcu dotarła do zamku, cała przemoczona. Rzuciła na siebie zaklęcie osuszające, po czym udała się na Wielkie Schody. Stamtąd trafienie do gabinetu Adena było proste. Zapukała. Weszła do środka, a potem przywitała się z nauczycielem. A więc zapadło. Ma pisać pracę. Ciągle odkładała tę wizję na później, choć trzeba przyznać, że robiła sobie skrupulatnie notatki na ten temat. Zresztą, co innego mogła robić? Zostało jej już tylko pisanie listów. I kuzynki. Na tym jej świat się kończył. Miała ochotę zapalić. Dlaczego nie może palić w tej przeklętej szkole? Westchnęła bezgłośnie, aby mężczyzna nie pomyślał, że go ingoruje. Patrzyła mu w oczy i potakiwała z uprzejmym uśmiechem, kiedy ten jej coś opowiadał albo dawał wskazówki. Oczywiście je zapisywała, ale z umiarkowanym zainteresowaniem. Wolałaby przejść do konkretów. Do starych, zakurzonych ksiąg pachnących historią. Do druku, do chropowatej powierzchni kartki wyczuwalnej pod dotykiem opuszków palców. Ale najpierw przeszukiwania. Dobrze. Wstała i bez słowa zaczęła wertować kolejne tomy. I to w sumie podczas tej czynności wywiązała się jakaś ciekawsza dyskusja. Morris miał ciekawe poglądy, mogli sobie o nich spokojnie, bez pośpiechu porozmawiać. Przedstawił jej też kilka istotnych faktów odnośnie magii w Egipcie. No, to było lepsze od tej formalnej paplaniny. Wreszcie, kiedy udało im się odłożyć odpowiednie książki, a stare poukładać z powrotem na miejsce, nauczyciel oznajmił, że zostawia ją tu samą na dwie godziny. Delinger uniosła brwi ze zdziwieniem, ale ostatecznie wzruszyła ramionami. Zaczęła przewertowywać kolejne strony, zapisując co istotniejsze informacje i budując z tego coś na kształt wstępu. Wydawało jej się, że ujęła to w dosyć ciekawy sposób, ale nie była pewna. Przecież z pewnością dałoby się to zrobić lepiej. Perfekcyjnie. To na pewno było dalekie od niej. Nawet szybko minęło, kiedy profesor wrócił i zaczął przeglądać jej zapiski. Był zadowolony. Krukonka uśmiechnęła się krótko, informując go też o tym, że jej praca na pewno będzie dużo lepsza. Potem pożyczyła od niego książki i pożegnawszy się z mężczyzną opuściła jego gabinet, by dalej pisać swoją pracę. W mieszkaniu.
No cóż, nie wyszło to najlepiej i Rains nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości po liście zwrotnym od Morrisa. Co, już mu się nie podobały listy od studentek? Trudno. W takim razie nie było sensu robić podchodów i grać w ten idiotyczny sposób. Myślała o tym całą drogę do gabinetu profesora, lewitując za sobą przeklętą lutnię, ukrytą na drogę lekkim zaklęciem maskującym, a gdy tylko dotarła pod jego drzwi, zapukała pewnie wolną ręką w drewnianą powierzchnię i weszła do środka, usłyszawszy zaproszenie. Szybkie zerknięcie w tył upewniło ją, że bard nie zgubił się nigdzie po drodze i wciąż jest gdzieś za jej plecami. - Dzień dobry - rzuciła tylko, robiąc kilka pewnych kroków wprzód. - Chyba - dodała po chwili, patrząc na nauczyciela. Nie musiała już wyjaśniać sprawy, więc postanowiła przejść do zupełnie innej kwestii, która nie dawała jej spokoju. - Grono pedagogicznie powinno się zdecydować czy uczycie nas, żeby walić zaklęciami na oślep, licząc na zadowalający efekt, czy raczej, że powinno się uważać z magią. Nigdy nie twierdziłam, że nie mam dość umiejętności, żeby odczarować lutnię. Wiem za to, że nie mam dość wiedzy z zakresu czarnej magii, żeby w ogóle rozpoznać tę klątwę. Może przespałam te jedne zajęcia. Tak czy siak, znajomość moich słabych stron dobrze mi robi. Przynajmniej wciąż mam wszystkie kończyny, panie profesorze - stwierdziła, nieco unosząc się dumą. Cholera, akurat w tym przypadku była pewna swego. I nie miała poczucia, że zrobiła coś źle. - A teraz, jeśli pan pozwoli... - Powoli manewrując różdżką, umieściła wciąż ukryty przedmiot na biurku nauczyciela, po czym zdjęła czar maskujący. - Oto mój problem - mruknęła, wskazując podbródkiem na lutnię. - No i jeszcze tamten. - Kciukiem wskazała przez ramię lewitującego nieopodal barda. Tym razem uśmiechnęła się jednak lekko.
Nie chodziło nawet o same listy od studentek, a raczej o ich treść. Kiedy Ślizgonka wypisuje rzeczy, których człowiek spodziewałby się tylko i wyłącznie od jakichś infantylnych Puchonek, nic, tylko krew zalewa. A skoro jest się jeszcze opiekunem domu Salazara, nic dziwnego, że traci się jakąkolwiek wiarę we własnych wychowanków tudzież wychowanki. Wpuściwszy dwójkę gości do gabinetu, Aden niewzruszonym wzrokiem śledził różdżkę Rains, sygnalizującą chociaż połowiczny spryt dziewczęcia. Rozmawiał niedawno z Ramirezem i dowiedział się o komicznym sposobie Brandona Russeau na przemieszczenie przeklętej lutni z miejsca na miejsce. Nie zamierzał jednak gratulować szatynce zdrowego rozsądku, który powinni mieć przecież wszyscy bez wyjątku. - Niech się pani przestanie dopraszać o szlaban - mruknął zdawkowo, wyjmując z szuflady biurka swoją różdżkę. Następnie wstał i zabrał się za oględziny przedmiotu, podczas gdy Mildred bezgłośnie lewitował wokoło. Przez całą drogę do gabinetu również nie wypowiedział ani jednego słowa, a zważywszy na poprzednie perypetie z nim związane, tak nagła cisza aż zaskakiwała. Morris rzucił jednak w pewnym momencie kilka zaklęć, a Bard zastygł w miejscu. Można było zauważyć, że staje się coraz mniej wyraźny, jak gdyby czar trzymający go w świecie żywych mocno osłabł. - Klątwa ulega - mruknął duch - Zaraz będę wolny! - dodał z pewnym entuzjazmem, na co Aden pokiwał kilkukrotnie głową. Za banalną spostrzegawczość chyba również nie zamierzał nikogo chwalić. - Wypadałoby się chyba pożegnać. I przedstawić. Jam jest Mildred z Lincylne, jeden z Trzech. Błagać nie zwykłem, acz poprosić chciałbym o przebaczenie. Wszak nie mnie wiedzieć, czyś dziesiątym, czyś którymkolwiek kurwim bękartem. Szczerą pokładam nadzieję, iż z prawego jednak łoża pochodzisz - Morris uśmiechnął się nieco, słysząc te słowa - W pamięci na wieki obiecuję cię zachować, jakoż poczułem, że może wprawdzie podobnymi istotami możemy się mianować. Wszelkiego szczęścia pannie życzę, z nadzieją drobną na dobre wspomnienie i okazyjną miłą myśl, gdziekolwiek bym się miał po tym wszystkim udać. Oby na wieczny spoczynek, tak upragniony... - skończył Mildred smutno, opuszczając delikatnie głowę - Ach, no i... o penisach, pannico, racz pamiętać. Zaprawdę są istotne - talentu do psucia nastroju mogłoby mu pozazdrościć wielu. Aden aż przerwał na moment odczarowywanie lutni, aby zgromić studentkę wzrokiem. Po chwili wrócił jednak do swoich zajęć.
Oto Twoja ostatnia szansa na przekazanie czegokolwiek Mildredowi. Następny post będzie już zawierał jego zniknięcie, zmotywowane zdjęciem klątwy i - co za tym idzie - ostatecznym jego uwolnieniem.
Och, czy to już? Serio potrzebne było kilka sekund, żeby odczarować lutnię? Rains zrobiło się nagle niezwykle dziwacznie, choć z pewnością nie nazwałaby tego smutkiem. Po prostu wsiąkła w swoją przygodę, tak inną od tego, co spotykało ją każdego dnia. Umówmy się, że nie często zdarza się studentom biegać po zamku w poszukiwaniu duchów i ich instrumentów. Jeszcze rzadziej zdarzają się im kłótnie na wiersze. A Mildred... Cóż, Mildred nie był taki zły. Uśmiechnęła się więc do niego lekko, tym razem ze spokojem przyjmując teksty o kurwach i penisach. Będzie z tego niezła historyjka do opowiadania przy procentach. Tymczasem jednak duch powoli znikał i Nashword poczuła potrzebę powiedzenia mu chociaż jednego słowa. Nie miało to być konkretnie to słowo, które wypłynęło z jej ust chwilę później, ale w związku z jego brakiem na samym początku ich wspólnej przygody należało je wypowiedzieć. - Rains - rzuciła więc tylko, ignorując gromiące spojrzenie Morrisa. Nie znał całej historii. - Jestem Rains. Mildred? - zagaiła, posyłając mu swój firmowy uśmieszek. - Fajnie było cię poznać. Rzadko mówię to ludziom... Chyba, że ładnym dziewczynom. Em... Ale ty jesteś duchem - powtórzyła swoje własne słowa. - Więc wszystko gra, nie? Może jeszcze się spotkamy - wyraziła nadzieję, którą naprawdę żywiła. - I, Mildred... Uwierz mi, że... Khm... penis naprawdę nie jest niezbędny. - Powstrzymując parsknięcie, pozwoliła duchowi zniknąć. Odwróciła się wreszcie do Morrisa, patrząc na jego postępy z lutnią i licząc, że tym razem podaruje sobie wszelkie komentarze na ten temat.
Ckliwa scena, rozgrywająca się między jego gośćmi, niespecjalnie ruszała opiekuna Ślizgonów. Oczywiście, w pewnych momentach nie mógł powstrzymać się przed karcącą reakcją na sprośne tematy poruszane przez dwójkę dobrze dobranych dusz, ale w większości zachowywał obojętność. Zdejmowanie klątwy, nawet jednej ze słabszych, wcale nie było zadaniem banalnym, a rozpraszanie się w żadnym wypadku nie miało w niczym pomóc. Mildred - wręcz przeciwnie. Uśmiechał się do Nashword, usiłując powstrzymać cisnące mu się do oczu, duchowe łzy. Gdyby teraz się złamał, pewnie znienawidziłby samego siebie do końca wszelkiego istnienia. Machnął potężnie dłonią na uparte zaprzeczenia w stronę jego świętych stwierdzeń, roześmiał się głęboko, aż ostatecznie odwrócił frontem do Morrisa. Dokładnie w tym ułamku sekundy jedyna rzecz, trzymająca Barda w okowach świata żywych, została zniszczona. Duchowi momentalnie ulżyło, co dało się wyczytać nawet z jego aury. Zbereźnik roześmiał się po raz kolejny. - Dziękuję! - zawołał, na moment przed swym całkowitym zniknięciem. Atmosfera chłodu i ciężkości powietrza, którą Ślizgonka najpewniej od dawna ignorowała, momentalnie zniknęła. Aden schował różdżkę z powrotem do szuflady, a sam na powrót zajął miejsce przy biurku. Dłonią wskazał na lutnię, zapraszając wychowankę do zabrania jej. - Jakiś zazdrosny półgłówek rzucił tę klątwę dawno, dawno temu. Zwyczajny zabieg w tamtych czasach. Nie mogłeś wygrać, sprawiałeś, aby przeciwnik pogrążył się bezpowrotnie w okrutnym zaklęciu. I jeszcze niedokładnie rzucone. Mam nadzieję, że nie będzie mi pani przynosiła podobnego wstydu, panno Nashword. Żegnam - skwitował wątpliwy blondyn, jednoznacznie wypraszając dziewczynę z gabinetu.
Gratulacje! Pomogłaś Mildredowi z Lyncylne wyzwolić się spod klątwy, która dręczyła go przez niezliczone stulecia. Teraz, trzymając w dłoniach właściwie zaczarowaną lutnię, czujesz wspaniałość magii, która była w niej za sprawą klątwy uwięziona. Jesteś przekonana, że wszystko co na niej zagrasz, będzie naprawdę piękne, a Twoje struny głosowe same rwą się do śpiewu. Pokusie łatwo się oprzeć, bowiem to czysta, dobra magia, ale pamiętasz, że Jeremiasz Hildengrove prosił wszystkich o oddanie mu lutni. Po raz kolejny stoisz przed wyborem:
- Możesz oddać lutnię młodemu Krukonowi; aby to uczynić, napisz list do Mistrza Gry (tak jakbyś pisała do samego Jeremiasza) i poproś o umówienie się na spotkanie. To zakończy dla Ciebie event.
- Możesz zatrzymać lutnię dla siebie. W tym wypadku napisz PW do Mistrza Gry. To również zakończy dla Ciebie event.
@Ruth Wittenberg i @Ezra T. Clarke - mieliście doskonałe plany na piątkowy wieczór? Nic z tego - przez to, że podpadliście Morrisowi spędzicie wieczór przepisując notatki dotyczące Waszego "ulubionego przedmiotu" czyli historii magii. Morris oczywiście będzie Was pilnował.
Aby dowiedzieć się jakie wydarzenie losowe spotka Cię w czasie szlabanu, rzuć kostką we właściwym temacie.
1 lub 2 Szlaban tak Cię nudzi, że gdy nauczyciel opuszcza na moment pomieszczenie postanawiasz porozglądać się trochę po sali. Przypadkiem trącasz małą szafkę, która się przewraca. Jeśli wypadło Ci 1 - szafka upada Ci na nogę i zgniata stopę - musisz udać się do skrzydła szpitalnego, udaje Ci się wymigać od szlabanu. Jeśli wypadło Ci 2 - w ostatniej chwili udało Ci się przesunąć stopę, ale do sali wraca Morris, który przyłapuje Cię na tym, że nie wykonujesz zadania. Tracisz 10 punktów. 3 Chcąc dopiec nauczycielowi zupełnie nie starasz się przy pisaniu - Twoje notatki są niewyraźne i pełne kleksów, więc wściekły Morris każe Ci pisać wszystko od nowa. Tym razem trochę się postaraj! Rzuć kostką ponownie - nowa kostka opisuje co działo się w czasie ponownego przepisywania. Jeśli znowu wyrzuciłeś 3 to tracisz 10 punktów (nie rzucasz trzeci raz). 4 lub 5 Nadgarstek sztywnieje Ci od pisania, jesteś tak zmęczony, że wykorzystując chwilę nieuwagi nauczyciela robisz sobie minutę przerwy. Chcąc jednak uśpić jego czujność pochylasz się udając, że wiążesz sznurowadło. Jeśli wyrzuciłeś 4 - w tym czasie dostrzegasz pod swoim krzesłem błyszczącą złotą monetę. To 20 galeonów! Upomnij się o nie w odpowiednim temacie. Jeśli wyrzuciłeś 5 - pochylając się nawet nie dostrzegłeś, że z kieszeni wypadło Ci 10 galeonów. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 6 - skupiasz się tak bardzo na przepisywaniu notatek, że ich lektura całkiem Cię wciąga. Okazują się na tyle ciekawe, że całkiem sporo z nich zapamiętujesz! Mam nadzieję, że będziesz mógł popisać się nowo zdobytą wiedzą. Otrzymujesz 1 punkt do kuferka z historii magii i runów, upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
No i tak to właśnie jest, kiedy całe życie jest się opanowaną, chłodną Szwedką z poukładaną głową i zdyscyplinowanym charakterem, która jednego wieczoru zamarzyła sobie, żeby napyskować nauczycielowi. Już jej nie było aż tak żal tych punktów (choć stracili z Ezrą ponad pięćdziesiąt przez kilka minut), nawet jakoś przeżyła fakt, że ma wyjęte z życiorysu piątkowe popołudnie, które mogłaby przeznaczyć na naukę. O wiele bardziej gryzło ją coś innego, przez co zamartwiała się prawie przez całą swoją zmianę w szpitalu i finalnie dostała bure od szefa ze dwa razy, za zaniedbywanie obowiązków. Martwiła się tym, że Dorien nie odezwał się od czasu wysłania mu przez Ruth listu o tym szlabanie, nawet na niego nie odpisując. Fakt, że chodził do tej samej szkoły i znał Morrisa, jak pewnie także plotki o nim mógł sprawić, że faktycznie zdenerwowało go to wydarzenie, szczególnie że ten wieczór miał być zarezerwowany dla nich, a nie dla jakiegoś człowieka po czterdziestce, który wymyślił sobie, że Ruth spędzi go jednak zamknięta ze starymi, zakurzonymi księgami. Tyle szczęścia, że chociaż z Ezrą miała wszystko wyjaśnione, choć zakładała, że przyjaciel i tak swoje powie za wkręcenie go w szlaban za niewinność. Chwilę przed osiemnastą zmieniła szpilki na narodowe obuwie Szwedów (czytaj białe conversy) i filowała, czy nie idzie kierownik zmiany, żeby się przebrać z tej absurdalnej kiecki, wyrzucającej motylkowe pociski podczas truchtania. I oczywiście, jak to zwykle bywa, za pięć osiemnasta przyszła do szpitala jakaś narwana matka z dzieckiem, które ledwo co pokasływało. To na pewno smocza ospa! Musicie go koniecznie przyjąć, teraz! -darła się na pół szpitala, przez co Ruth punkt osiemnasta stała jeszcze w szpitalu, rejestrując zupełnie zdrowe dziecko tej nadgorliwej czarownicy. Natychmiast po tym teleportowała się jak najbliżej mogła, niestety nie mając już kiedy zmienić całkiem normalnie wyglądającego uniformu - jeśli się tylko nie wykonywało gwałtownych ruchów. Niestety, nawet jej susy co dwa, trzy schodki zajęły kilka minut, a przez prędkość nadświetlną, którą podjęła w ramach przemieszczania się hogwarckie schody zalały czarne, drobne motylki. Rozpadały się po dwóch sekundach, ale motylowy ogon ciągnął się za Ruth aż na czwarte piętro. Wpadła w drzwi gabinetu, popychając je obiema rękami i w Morrisa oraz Ezrę wleciała chmara czarnych motyli, utrudniając im na moment widzenie. -Przepraszam za spóźnienie - powiedziała, łapczywie wciągając powietrze i przyklepując ostatnie owadzie ozdóbki wyfruwające z jej sukienki. Ezra ją zabije. Tylko jeszcze nie wiedziała, czy krzykiem, czy spojrzeniem, czy po prostu sam umrze ze śmiechu.
(***)
Co do samego szlabanu, nie trudno zgadnąć, że kara, jaką nałożył na nią Morris była chyba najgłupszą, jaką mógł wymyślić. Naprawdę uważał, że dla Ruth uczenie się nowych rzeczy przy przepisywaniu będzie jakąkolwiek nauczką? Dostała kawałek blatu w rogu sali i już po chwili zapomniała o wszystkim i o wszystkich, skupiając się wyłącznie na tekście. Zdawała historię magii, nauka z tych - dotychczas jej nieznanych ksiąg - była dla Szwedki tak pasjonująca, że ledwie zauważyła, jak nauczyciel na chwilę wyszedł. Przepisywała, zapamiętywała informacje i po jakimś czasie złapała się na tym, że czyta i przepisuje także rzeczy dodatkowe, których Morris wcale im nie zlecał. Dla niej to było jak wakacje - siedzenie i czytanie sobie w najlepsze nowych rzeczy. Tak się wkręciła, że zaczęła nucić pod nosem piosenkę, którą słyszała na ulicy Londynu, idąc rano do pracy, przy czym przekręciła trochę jej tekst - oczywiście. -♪♪ You'll lose control, when you hear my body move, through the walls... ♪♪ - brzęczała sobie w najlepsze pod nosem, kręcąc lekko głową w takt piosenki, przez co jej misternie utkany rano warkocz zupełnie się rozleciał i włosy lały się teraz od jednego barku na drugi. Taki szlaban mogłaby mieć codziennie! Tylko co z Dorienem... Naprawdę martwiła ją ta sprawa.
kostka:6!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Chyba w przyjaźni już tak było, że dostawało się rykoszetem i to nawet silniejszym niż samo uderzenie. Już naprawdę bez skargi przyjął na siebie połowę szlabanu, ale nie godził się na odbywanie go w samotności. Nawet przez minutę! Sama myśl o bacznej obserwacji serwowanej przez Morrisa tylko jego osobie, sprawiała, że czuł się bardzo niewygodnie i po prostu niezręcznie. Ciężko się dziwić, że siedzenie ramię w ramię z nauczycielem, któremu urządziło się pyskówkę, nie należało do ścisłej trójki jego ulubionych zajęć. Oczywiście dostał sowę Ruth z uprzedzeniem, ale "spróbuj go ogarnąć" nie było zbyt konkretną wskazówką. Co, gdyby trafił do klatki z chińskim ogniomiotem? Spróbuj pogłaskać go po pysku i nie daj się przy tym zjeść? Dzięki Ruth, dzięki. Ezra postanowił się jednak zachowywać bardzo uprzejmie, skoro Ravenclaw w tym momencie wyprzedzał Slytherin aż o jeden punkt. Nie chciał byś osobą, która przełamie tę granicę w niekorzystną stronę, więc obiecał sobie, że niczego nie zniszczy, nie będzie narzekał ani pyskował... W głowie utworzył nawet długi poemat, tłumaczący chwilową nieobecność Ruth! Zanim jednak zdążył go wygłosić, jego wzrok padł na zapełnione od góry do dołu kartki, które znajdowały się rozłożone na ławce. - Och... To wygląda na tony - niepotrzebnie - zużytego pergaminu... - wyrwało mu się, kiedy siadał. Już wtedy podejrzewał, że na nim szlaban odbije się trochę mocniej - Ezra nie bojkotował tego przedmiotu z przyczyn ideologicznych, ale dlatego, że zwyczajnie w świecie był on dla niego odpowiednikiem Cruciatusa. Spojrzał niechętnie na Morrisa aż musiał się upomnieć w myślach, żeby nie narzekać. - Ach. Ruth już biegnie. Albo leci... Nie wiem, w każdym razie, jak znam Ruth, na pewno jest jej przykro, że praca nie pozwoliła jej na punktualne przybycie i że mógłby pan to odebrać jako celową zniewagę. Przepraszam w jej imieniu. Taka interpretacja słów "spróbuj go ogarnąć" była trochę luźna i pewnie Ruth miałaby kilka uwag, że to z rzeczywistością miało tylko tyle wspólnego, że faktycznie było jej przykro. No jemu też by było, gdyby musiał rezygnować ze spotkania z ukochaną osobą na rzecz widoku Morrisa... Nie zdążył się już bardziej rozgadać (bo w taki sposób Ezra radził sobie z niezręczną atmosferą), bo w tym momencie do pomieszczenia wpadła Ruth w otoczeniu mnóstwa motylków. Otworzył mimowolnie usta, chcąc coś powiedzieć, ale był w zbyt wielkim szoku. Parsknął więc tylko głośnym śmiechem - Ruth miała rację, ten strój to była największa tragedia jaką widział i już sama konieczność noszenia go była dla Krukonki karą samą w sobie. - Mówiłem, że leci. Nie wiedziałem, że z całą świtą... - I znowu się zaśmiał, odwracając wzrok na jedną z kartek i kręcąc głową. Oj no Ruth, zasłużyłaś sobie. *** Kilka zapisanych kartek później nie było mu już tak do śmiechu. Czytał, że podobno można było sobie nadwyrężyć nadgarstek od zbyt długiego pisania. To się nazywało zespół cieśni nadgarstka, czy jakoś tak. Pomijając oczywiście, że dotyczył on głównie osób w wieku średnim... Ale Ezra był niemal pewien, że przez profesora Morrisa kontuzja jego nadgarstków zostanie przyspieszona o jakieś dwa lata! A tak starał się tego uniknąć, kiedy sumiennie nie robił notatek z lekcji. W pewnym momencie profesor Morris musiał na moment opuścić salę, co było największym błogosławieństwem, jakie mogło spotkać Krukona. Odłożył pióro na bok i strzepnął rękę, patrząc żałośnie na Ruth, jakby oczekiwał od niej jakiegoś współodczuwania bólu. Dziewczyna jednak bawiła się chyba w najlepsze, bo nie dość, że jej notatki były bardzo obszerne to jeszcze nuciła sobie pod nosem i zupełnie nie odczuwała upływającego czasu (podczas gdy Ezra dosłownie cały czas rzucał spojrzenia na zegarek). Cóż, ciekawe czy Morris zdawał sobie sprawę, że zamiast szlabanu zafundował Ruth imprezę w jej ulubionym stylu. Kiedy nauczyciel wrócił, Ezra pochylił się, udając, że wiąże sznurówki, aby wykorzystać maksymalnie chwilę jego nieuwagi. Przesunął przy tym krzesłem, które głośno zaszurało o podłogę, przez co chłopak nawet nie zauważył, że z jego kieszeni wypadło dziesięć galeonów i prawie bezdźwięcznie potoczyło się pod ławką, uszczuplając budżet Ezry. To co dobre szybko się kończy, więc zaraz musiał się wyprostować i ponownie wziąć pióro w rękę. Jeszcze brakowało, żeby mu Morris coś dołożył za kradzież wolnej minutki.
Tego dnia Morris miał zdecydowanie lepszy humor niż gdy przyłapał dwójkę Krukonów dlatego słowa Ezry o spóźnieniu Ruth przyjął dość chłodno - nic nie mówiąc. Wytłumaczył chłopakowi jakie jest jego zadanie i wrócił do swoich zajęć. Kilka (a może kilkanaście? trudno powiedzieć) minut później na sali pojawiła się Ruth, w dość nietypowym stroju. Morris zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, chociaż w gruncie rzeczy z trudem powstrzymywał śmiech. - Panno Wittenberg, mam nadzieję, że następnym razem będzie Pani łaskawa przyjść punktualnie - powiedział złośliwym tonem - I ubierze się Pani trochę mniej niedorzecznie. Proszę na miejsce. Wskazał ręką krzesło, po czym zajął się swoją lekturą. Kilka razy przeszedł się po gabinecie, raz wyszedł coś załatwić nieszczególnie przejmując się uczniami. Minęło około dwóch i pół godziny i w końcu Morris zdecydował, że tyle wystarczy. - Są państwo wolni - rzucił od niechcenia.
Spóźniła się kilka minut. Tylko tyle i aż tyle wystarczyło, żeby Ezra mógł zacząć wymyślać tysiąc sposobów na torturowanie jej tak, żeby poczuła ból, jaki on musiał znosić z Morrisem sam na sam w pomieszczeniu, a sam Morris już liczył, ile odjętych punktów dla krukonki będzie z numerologicznego punktu widzenia najlepsze dla jego dobrego weekendu. To było tylko kilka minut. Ruth wpadła do pomieszczenia i z miejsca przywitał ją serdeczny śmiech kolegi. Ta, serdeczny, Ezra prawie położył się ze śmiechu, zresztą nauczyciel choć usiłował zachować powagę też wyglądał, jakby miał ochotę obśmiać Szwedkę za wszystkie czasy, widząc ją w otoczeniu uroczych, czarnych motylków. Dobra, koniec zabawy. Na to zaklęcie potrzebowała skupienia, a to szybko przychodziło, kiedy chciała udowodnić komuś (szczególnie jeśli tym kimś był zadufany nauczyciel) swoje umiejętności magiczne. -Nie będzie następnego razu, profesorze - powiedziała neutralnym tonem tak spokojnie, że właściwie trudno było stwierdzić, czy znów niebezpiecznie zaczęła się ślizgać po gruncie plotek o zapraszaniu uczennic przez Morrisa do gabinetu (co na dobrą sprawę właśnie zrobił), czy mówi o tym, jakoby miała być tak grzeczna, że nigdy więcej nie zaliczy u niego szlabanu. W tym samym momencie, w którym wypowiadała te słowa rzuciła na siebie zaklęcie, zmieniając dzięki Sumptuariae Leges strój recepcjonistki w zwykłą, gładką spódnicę i koszulę zapiętą prawie pod szyję. Lepiej, panowie? Ezra miał oczywiście zupełną rację – dla niej to był najlepszy prezent, jaki mógł zrobić jej Morris. Uczenie się. Tak się zaaferowała całym tym przepisywaniem i czytaniem notatek, że przestała zauważać, że gdzieś w drugim końcu pokoju jest Ezra. Kiedy nauczyciel wyszedł, zaczęła się więc trochę bezczelnie rozglądać po książkach, szukając jakiejś, której nie czytała i faktycznie – na jednej z półek, bardzo wysoko, leżało tomiszcze, którego tytułu co prawda nie potrafiła odczytać, ale po grzbiecie widziała, że na pewno nigdy nie miała jej w rękach. Ruth wyciągnęła dłoń, ale była za niska, żeby sięgnąć, więc spięła się, totalnie zapominając, że może ktoś w końcu zauważy, że pozwoliła sobie zrobić króciutką przerwę (na szczęście przyjaciel bardziej zajęty był robieniem niczego, czy tam wiązaniem buta, któż go wie). Chwilę trzymała palce skierowane ku książce i włożyła w ten proces całą swoją energię – książka po chwili wysunęła się do połowy, ale nie drgnęła ani milimetra dalej. Po chwili Ruth się poddała i wróciła do przepisywania, aż nauczyciel oznajmił im, że mogą wracać. -Ezra, idź, dogonię cię – poinformowała przyjaciela, dając mu do zrozumienia, że ona jeszcze chwilę zostanie z Morrisem. Kiedy Clarke wyszedł, zwróciła się do nauczyciela. -Profesorze, chciałabym pana przeprosić – zaczęła niepewnie – za to, że uwierzyłam w te okropne, niesprawiedliwe plotki na pański temat. Nie mam prawa pana oceniać i źle się czuję z tym, że musiał pan usłyszeć ode mnie tak krzywdzące słowa, a przede wszystkim dlatego, że padł pan ofiarą mojego prywatnego zatargu i w związku z tym sprawiałam panu ogromne problemy na lekcjach – skończyła, będąc teraz w stu procentach Ruth, taką, jaką wychował ją ojciec i taką, jaką była, gdy nie chowała się za maskami. -Moje oceny na pańskich lekcjach były częścią taktyki, a nie wynikiem faktycznej niewiedzy. Jak pan pewnie wie, zdaję historię magii i nie planuję oceny poniżej wybitnego, ale może być pan pewny, że jeśli ministerstwo się tym zainteresuje, osobiście wszystko im wytłumaczę – dodała chyba najważniejszy fakt, o którym absolutnie musiał się dowiedzieć przed końcem roku. Trudno, żeby nikt nie zainteresował się nauczycielem, który rok w rok stawia uczennicy trolle i okropne, a ta nagle zdaje końcowe egzaminy na wybitny. Ruth nie chciała, żeby ministerstwo dobrało się profesorowi za koszulę przez jej awantury z matką. W tym samym momencie książka, którą udało jej się wyciągnąć do połowy bez różdżki upadła z hukiem na ziemię. -Czy mogłabym pożyczyć tę książkę, profesorze? Oddam ją panu na następnych zajęciach, byłabym zobowiązana – podniosła przedmiot z ziemi i uzyskawszy zgodę oraz zakończywszy dyskusję wyszła z gabinetu, próbując za jego drzwiami dogonić przyjaciela.
Tego dnia @Daniel Bergmann miał skończyć zajęcia wcześniej i wykorzystać wolne popołudnie na załatwienie kilku spraw, niestety profesor Morris poprosił nauczyciela o przypilnowanie szlabanu pewnego wyjątkowo problematycznego ucznia, a Bergmann ze względu na to, że był dłużny współpracownikowi przysługę zgodził się mu pomóc. Zadanie nie wydawało się trudne - Daniel miał tylko kontrolować czy piątoklasista faktycznie przepisuje zadane mu ćwiczenie, czy przypadkiem nie zajmuje cię czymś innym.
Rzuć kostką, żeby przekonać się czy faktycznie poszło łatwo! 1,6 - O dziwo uczeń bardzo spokojnie przepisuje przygotowane przez Morrisa zadanie, więc jesteś w stanie zająć się czymś innym. Spoglądając na niego kątem oka czytasz książkę dotyczącą nowych odkryć w dziedzinie transmutacji - wyjątkowo mocno wciąga Cię rozdział dotyczący zależności między magią leczniczą, a transmutacją. Otrzymujesz punkt z uzdrawiania - upomnij się o niego w odpowiednim temacie. 2,5 - uczeń faktycznie okazuje się bardzo problematyczny i mimo iż bardzo go pilnujesz to ciągle przerywa pracę, a w końcu ucieka z sali. Wprawdzie bez problemu go łapiesz i przywracasz do porządku, ale niestety gubisz 10 galeonów. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 3,4 - uczeń trochę się wygłupia i próbuje Cię zagadać, ale po kilku dość ostrych upomnieniach udaje Ci się nad nim zapanować. Mimo że tracisz dość sporo czasu to nie masz z nim jakichś okropnych problemów, a caly szlaban przebiega dość spokojnie.
Plany uwielbianego zaszycia wewnątrz mieszkania, w deszczowym obecnie śnieżnym Londynie - zostały pokrzyżowane wraz z jednym, pozornie krótkim (i nieistotnym) zetknięciem na korytarzu. Nie mógł odmówić; wcześniejsza, wykonana przysługa skrępowała go efektywnie, wymusiła aparat mowy do wypuszczenia werbalnej zgody w formie rekompensaty. Daniel Bergmann nie pojmował zupełnie, dlaczego Morris trudzi się jakimś, rozkapryszonym najwyraźniej dzieciakiem - sam, zazwyczaj nie był obecny w czas przydzielanych szlabanów. Rola mężczyzny ograniczała się ledwie do odebrania delikwentowi różdżki oraz posłania ewentualnych, zwięzłych poinformowań. Nic więcej; uczniowie trafiali pod opiekę woźnego, szorując któreś z łazienek, korytarzy albo ostatnio - klasę. Niestety Morris miał inną wizję, co należało przełknąć bez większych szwanków. Uczeń okazał się upierdliwy. W rzeczy samej - zadanie nie okazało się trudne. Przepisywanie było cóż, monotonną czynnością, w czas której Bergmann chciał oddać się swoim, sporządzonym niedawno notatkom oraz korzystać z zasobów podzielnej uwagi. Niestety, trafił się przypadek komiczny, pragnąc uściślić - dążący do rozbawienia oraz ugrania czasu. Daniel Bergmann nie był niestety dobrym partnerem w tego rodzaju rozgrywkach; po wyczerpaniu dobroci zobowiązany był zastosować bardziej bezpośrednie stwierdzenia - niekoniecznie przyjemne. Poskutkowały. Nareszcie. Odliczał w myślach upływające sekundy, które niemiłosiernie formowały się w jedno. Szlaban przemijał spokojnie, choć dostatecznie wyniszczył perspektywę wolności. W chwili, gdy uczeń wykonał to nieszczęsne zadanie, Bergmann odetchnął wewnątrz z niewysłowioną ulgą.