-
Siedemnaście. - powiedziała patrząc w niebo -
A może więcej. - dodała zawijając się ciasno w lśniące niczym żywe srebro futro. Próbowała liczyć gwiazdy, nie umiejąc liczyć.
Noc szczelną kurtyną zasnuwała niebo, ciemność niczym słodka kochanka szeptała wszystkim stworzeniom czułe kołysanki, to pora snu. Śnieg jednak niewzruszenie odbijał blask tysiąca gwiazd, będąc lustrem ich nocnych występów, a całe szeregi tych kosmicznych artystów zaściełały scenę nieba. Wpatrywała się z niesłabnącym zachwytem w piegowate błyskami nocne widoki, siedząc na progu domku zawinięta w kokon z ciepłych pledów. Ledwie kilka lat, ledwie odbiła od ziemi, a już umiała docenić piękno nieskażonej cywilizacją natury, bezkresu przestrzeni po której błąkały się w oddali kolorowe światła polarnej zorzy. Nocne niebo w miastach było spaczone łuną sztucznych świateł, gwiazdy były odległe i wstydliwie ukryte w czarnej odległości nieskończonych przestworzy. A tu? Niemal namacalne piękno, które miało swój zapach, smak, pozwalało dziecięcej niewinności rozbrykać się swobodnie, a ta setką myśli rączych jak konie rozbiegała po kopule jej głowy sprężając tysiące małych impulsów między neuronami, jak na wyścigach. Sto tysięcy pomysłów, milion pytań, tylko jeden rozmówca.
-
Gunnar, a co to jest? - zapytała pociągając czerwieniejącym z zimna nosem, nie czując jednak wcale ani chłodu ani zmęczenia mimo późnej pory. Podniosła obleczoną w rękawiczkę rączkę i wskazała niebo, jedną z gęstszych konstelacji pojawiających się tylko tu, tylko o tej porze roku.
Jasne oczy siedmiolatki zwróciły się w jego stronę, a nie było w nich nic poza szczerym zachwytem. Zaróżowione, pucułowate policzki rozciągnęły się w wesołym uśmiechu, bo wiedziała, że on na pewno wie. On wszystko wiedział.
W mieszkaniu za drzwiami, o które opierali się siedząc na progu, dorośli przygotowywali jedzenie rozmawiając o planach na jutrzejszą podróż. Dina, wzbudzając absolutną zazdrość, mogła pojechać z ojcem na daleką Islandię cieszyć się z zimowiska. To Constantine marzyła, by być podróżnikiem jak ojciec, a jednak małą Claudine matka spakowała i wysłała w świat. Najmłodsza z córek nie wiedziała wtedy, że Patric i Amanda wciąż szukali odpowiedzi na pytania, których nie spodziewali się musieć zadawać adoptując młodziutką pół-wilę. Jako niemowlę nie sprawiała problemów, będąc brzdącem rozczulała wszystkich kogo tylko dosięgały jej drobne rączki i ciekawskie spojrzenie. Rodzice zdawali sobie jednak sprawę z tego, że przyjdą dni, kiedy dorastanie obudzi w niej dzikie geny natury, a oni, choć biegli w wielu magicznych kwestiach, pozostaną bezradni nie mogąc pomóc własnemu dziecku.
Patric znał jedną kobietę, która potrafiła rozmawiać o naturze i meandrach istnienia w sposób, który docierał do każdego serca. Eirra Ragnarsson była niezwykłą kobietą o niebanalnym głosie, potrafiącą opowieściami i pieśniami zaklinać nawet wiatr gwiżdżący pomiędzy budynkami rybackiej wioski. Pokładał z małżonką nadzieję, że jeśli ktokolwiek byłby w stanie rozmawiać z rusałką w sposób mogący nauczyć ją rozumienia własnego ducha to właśnie taka osoba, właśnie tak niezwykła czarownica.
-
Masz tu... - powiedziała dziewczynka wyciągając znów małą rączkę i strzepując mu z czapki resztkę śniegu, pozostałości po niekończącej się zabawie w zaspach zaściełających wielkie pola za domami. Czuła, że mogłaby tu zostać na zawsze.
Uśmiechnęła się do niego.
@Gunnar Ragnarsson