Osoby: Gabrielle Levasseur & @William S. Fitzgerald Miejsce rozgrywki: Korytarz w lochach Rok rozgrywki: grudzień 2019, kilka dni przed Balem Bożonarodzeniowym Okoliczności: Gabrielle postanowiła z okazji Świąt Bożego Narodzenia wręczyć Ślizgonowi domowe pierniczki, które były dziełem jej oraz Charliego. Nie spodziewała się jednak, że w zamian ten postanowi zaprosić ją na bal.
Aromat korzennych przypraw wypełniał powietrze wokół Puchonki, która dziarskim krokiem przemierzała korytarz szkoły w poszukiwaniu Williama. Była niezwykle dumna z ciastek, które ozdobione lukrem i posypką leżały na niewielkim talerzu, kusząc swoim zapachem mijanych przez blondynkę uczniów. Nie była pewna czy prezent w postaci pierników będzie odpowiednim, zwłaszcza że chłopak uwielbiał żelki - tych niestety nie potrafiła zrobić. Samo pieczenie jakichkolwiek ciastek było dla niej niemałym wyzwaniem, z tego też powodu poprosiła o pomoc Charliego. Zdziwiłaby się gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, bo przecież właściwie go nie miała, dlatego kilka potknięć, które pojawiły się po drodze nie było dla Gabrielle niczym zaskakującym. Chciała zrobić dla Fitzgeralda coś od siebie, coś wyjątkowego, czego zapewne się nie spodziewał. Oczywiście miała pewne obawy, które potęgował fakt, że ostatnie ich spotkanie doprowadziło do pocałunku, a później działo się tak dużo, że właściwie nie miała okazji z nim porozmawiać. Czuła swego rodzaju niepewność w relacji ze Ślizgonem, który jeszcze niedawno był jednym z tych nielubianych. Czasem - kiedy już odzyskała pamięć - zdarzało jej się rozmyślać o tym pocałunku, analizować pobudki, którymi kierował się chłopak kiedy jego wargi zetknęły się z jej, lecz żadna sensowna odpowiedź na rodzące się wówczas w głowie pytanie nie przychodziła. Mimo wszystko nie byłaby sobą, gdyby nie wyszła naprzeciw chłopakowi, którego nie widziała przez ostatnie dwa tygodnie poza zajęciami, które skutecznie - poprzez ich nadmiar i intensywność - uniemożliwiały nawiązanie konwersacji dotyczącej czegoś innego poza tematem lekcji. Lewą dłonią poprawiła opadające na twarz włosy, odgarniając je do tyłu, im bliżej była wejścia prowadzącego do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, tym silniejszy stres odczuwała. Wygładziła materiał spódnicy robiąc jeszcze kilka kroków na przód. W planach miała poprosić kogoś, aby zawołał Willa, choć w głębi serca nie liczyła na współpracę wychowanków Salazara - przynajmniej nie wszystkich, dlatego kiedy dostrzegła charakterystyczną, rudą czuprynę należącą do nikogo innego, jak Fitzgeralda, uśmiechnęła się do niego, w momencie, gdy i on ją dostrzegł. - Cześć! - przywitała się wesoło, choć widać było, że jej postawa jest lekko spięta i niepewna.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ostatnie tygodnie dały mu nieco w kość, temu nie dało się zaprzeczyć. Pomiędzy tymi wszystkimi zajęciami, pracami domowymi i wszelkiej maści treningami – choć przeciw tym ostatnim nie miał nic przeciw, stanowiły całkiem miły przerywnik – niewiele czasu pozostawało mu na inne rzeczy, w tym na zwyczajne i nie związane z nauką spotkania z przyjaciółmi oraz znajomymi. Nad tym chyba ubolewał najbardziej, bo nie dość, że był przecież całkiem towarzyskim jegomościem, to jeszcze przez to wypadł nieco z obiegu i o pewnych sprawach dowiedział się dopiero po czasie, choć zazwyczaj był dość bieżąco z tym co działo się w Hogwarcie. Nie to, żeby mu na tym jakoś mocno zależało, ale warto było wiedzieć co w trawie piszczy, prawda? Z pewnym zaskoczeniem uświadomił sobie jak wiele z tego tyczyło się Gabrielle. Relacja z Puchonką, wcześniej pełna złośliwych przytyków z jego strony oraz nienawistnych spojrzeń z jej, zaczęła od pewnego czasu nabierać zupełnie innej dynamiki; doszło między nimi nawet do pocałunku, dość namiętnego w dodatku, co Will wprawdzie tłumaczył sobie jako efekt napięcia jakie między nimi się wtedy zrodziło, ale z drugiej strony był pewien, że ono by nie powstało i nie posunąłby się do tego, gdyby nie czuł do niej chociażby jakiegoś pociągu. Nie traktował może całowania jako jakiś big deal, raczej przyjemność, ale też nie zwykł jednak wymieniać śliny z każdą dziewczyną, która po prostu znalazła się blisko. W każdym razie żałował, że później nie było im dane spotykać się poza lekcjami, które niespecjalnie sprzyjały rozmowom na inne tematy niż te stricte dotyczące zajęć; nawet ta herbatka, na którą się ‘zgadali’ podczas mugoloznawstwa ostatecznie nie doszła do skutku z powodu braku czasu, ech. I jeszcze w międzyczasie dołączyła ta jej powypadkowa amnezja, przez którą go jakiś czas unikała, co mówi samo przez się. Zaczynał mieć nawet trochę wrażenie, że paradoksalnie działo się dużo i jednocześnie jakby zupełnie nic. Pokręcił głową i zaśmiał się cicho do swoich myśli, wracając z powrotem do pisania. Postawił ostatnią kropkę i z westchnięciem przeleciał wzrokiem treść listu do rodziców, który właśnie nakreślił; nie zostało już wiele do świąt i najwyższa pora ich poinformować, że nie muszą się go spodziewać w ich trakcie, bo – jak co roku zresztą – nie planuje wracać do domu. A jeśli mowa o świętach, to była jeszcze jedna rzecz, której nie powinien – i zresztą nawet nie chciał – odkładać już dłużej. Dziś miał w końcu jakiś luźniejszy dzień, więc miał zamiar należycie go wykorzystać i ogarnąć i to, i to. Los chyba nawet postanowił się nieco do niego uśmiechnąć. Złożył pergamin i wsunąwszy go do koperty, ruszył w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Ledwie stanął za Kamienną Ścianą, a jego spojrzenie od razu spoczęło na jasnowłosej Puchonce. Uniósł kącik ust w uśmiechu, chowając jednocześnie kopertę do tylnej kieszeni jeansów, to może poczekać. Wygląda na to, że najpierw będzie mógł zająć się tą przyjemniejszą sprawą. Nie musiał się za bardzo przyglądać dziewczynie, żeby dostrzec, że ta zdawała się dziwnie spięta, w jej postawie dawało się zaś wyczuć niepewność, których nie były w stanie zamaskować ani wesoły ton głosu blondynki, ani uśmiech, którym go obdarzyła, gdy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie wiedział co może być tego powodem i zdecydowanie nie brał pod uwagę, że mogła stresować się akurat spotkaniem z nim. W końcu nawet nie miał pojęcia, iż go w ogóle szukała. — Dokąd tak rączo zmierzasz z tymi pysznościami, Levasseur? — odezwał się jakby nigdy nic, poprzedziwszy słowa salutem na powitanie, błyskając przy tym zębami w szerszym uśmiechu, a jego ciemnobrązowe oczy spoczęły na talerzyku z pierniczkami, który trudno było w sumie przeoczyć; szczególnie, że ich korzenny aromat sprawiał, że aż ślinka napływała mu do ust. — Dalej jest już właściwie tylko siedlisko Węży. Nie boisz się, że któryś mógłby próbować ci je zwinąć?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który mimochodem wkradł się na jej usta, kiedy spojrzenie zielonych oczu napotkało ciemne tęczówki. W duchu dziękowała Merlinowi, że nie musiała prosić żadnego z wychowanków Salazara o pomoc. Choć wielu lubiła, to i tak znaczna część pozostawała w tej grupie ludzi, z którymi nie chciała mieć nigdy do czynienia. Sama przynależność do Slytherinu sprawiła, że wokół takiej osoby pojawiała się pewna aura, u jednych budząca lęk, zaś u drugich ciekawość. Czasem nie potrafiła zrozumieć tej - zdawałoby się - niepisanej zasady, jednak nie dało się ukryć, że uczniowie każdego z domów odznaczali się pewnymi, charakterystycznymi cechami i choć teraz były one mniej widoczne, to nadal istniały. Często Gabrielle zastanawiała się dlaczego Tiara przydzieliła ją do domu Helgi, pomimo tego, że często pakowała się w niebezpieczeństwa a jeszcze częściej podejmowała głupie i nielogiczne decyzje. Zbyt często kierowała się sercem, wiedziała o tym, lecz nie potrafiła zapanować, zupełnie jakby wówczas pod działaniem danego impulsu przestawała mieć kontrolę nad tym co robi czy mówi. Tak było podczas pieczenia tych nieszczęsnych pierników, kiedy ujawniła się przed Charlim. Przygryzła mocniej wewnętrzną stronę policzka, nie chcąc wracać tam myślami, skupiając swoją uwagę całkowicie na rudowłosym czarodzieju. Wiedziała, że jej niepewna postawa nie umknie tak wprawnemu obserwatorowi, jakim był William, dlatego widząc jego spojrzenie, a przede wszystkim pod wpływem uśmiechu skierowanego w jej osobę, rozluźniła się. - Po pierwsze mój drogi. Tak się składa, że nie boję się prawie niczego - odpowiedziała z uśmiechem, co było po części prawdą. W innym wypadku czy pchałaby się sama do Zakazanego Lasu czy odbywała wyprawę do wraku statku z zupełnie obcym chłopakiem? Gdyby pytania te zdała na głos, zapewne ktoś zwyczajnie by powiedział, że nie jest odważna a głupia, może to po części też było prawdą, jednak Gabrielle uwielbiała podejmować ryzyko - miała to we krwi. - A po drugie, szukałam ciebie - powiedziała, a głos jej zadrżał delikatnie. - Upiekłam te pierniczki dla ciebie, ale nie wiem czy lubisz. I właściwie nie piekłam ich sama, ale z pomocą. Dekorowałam je sama. Mają dodatek chili, lubisz chili? Jeśli nie, to mogę upiec drugie… - słowa prawie z prędkością światła opuszczały usta Puchonki i zapewne mówiłaby dalej, gdyby w płucach nie zabrakło jej tlenu. - Są dla ciebie - oznajmiła znacznie spokojniej, uśmiechając się do chłopaka, a na jej blade policzki wstąpiły - klasycznie - różowe plamy.