C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Osoby: Nathaniel Bloodworth, Leonel Fleming, Emily Rowle Miejsce rozgrywki: rezydencja Flemingów, Londyn Rok rozgrywki: 2 lipca 2008r. Okoliczności: W czasie deszczu dzieci się nudzą... Ale razem nudzą się znacznie mniej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Prawie-dwunastoletni Nathaniel ze złością gapił się na przepełniony szarością widok rozciągający się za oknem: na zamieniającą się w rzekę ulicę, chodniki, głębokie kałuże, których powierzchnią wstrząsał ciężar spadających na nie kropel, budynki o zamazanych przez ulewę konturach i nieliczne, przesuwające się szybko parasole, pod którymi kryli się przechodnie. Mama obiecała mu wczoraj, że wybiorą się do rezerwatu w Dolinie Godryka żeby popatrzeć na hipogryfy i małe smoki, ale pogoda zupełnie pokrzyżowała ich plany. Beznamiętnie czytał jakąś książkę, ale w gruncie rzeczy wcale nie wzbudzała jego zainteresowania; był przekonany, że jeszcze chwila i padnie na ziemię w agonicznych konwulsjach, ostatecznie konając z nudy. Jeszcze tydzień w tym okropnym, zimnym i deszczowym mieście, jeszcze tylko siedem dni i pojedzie do dziadków, by na Prowansji spędzić większość wakacji. Pobyt we Francji był jego ulubioną częścią całego roku, nawet nie ze względu na to, że nie musiał się wtedy uczyć, a po prostu z samego faktu, że kochał zarówno dziadków i przebywającą tam Gabrielle, jak i samo to miejsce przepełnione słońcem i słodkimi, nęcącymi zapachami. Nie potrafił się doczekać aż znów pójdą z dziadkiem popływać łódką, albo kiedy znowu dosiądzie ulubionego konia i razem z mamą ruszą kłusem wzdłuż rodzinnej winnicy. Rozmarzony i pogrążony we własnych myślach, nie zauważył zbliżającej się do okna sowy i odskoczył od szyby przestraszony, kiedy wylądowała na parapecie. Zaśmiał się zaraz ze swojej własnej głupoty, pokręcił głową i nakazując sobie spokój, otworzył okno. List był krótki, ale treściwy i w dodatku był dla niego istnym zbawieniem. Leo znów utknął ze swoją kuzynką, której kazali pilnować mu rodzice i potrzebował wsparcia w tych trudnych chwilach. Nate'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać, już kończąc list wychodził z pokoju, a chwilę potem zbiegał po schodach. — MAAAMO, idę do Leo! — krzyknął na tyle głośno, by go usłyszała i nie czekał na odpowiedź – zaraz trzasnęły za nim drzwi, a on wyszedł na świeże, chłodne, pachnące deszczem powietrze. Nie wziął kurtki bo Flemingowie mieszkali dwa domy obok, ale nie wziął pod uwagę siły deszczu; kiedy zapukał do znanych mu dobrze drzwi, był już mocno przemoczony. Czarna bluza ciążyła i chłodziła nieprzyjemnie skórę, a zazwyczaj starannie ułożone, choć dość krótkie włosy oklapły, żałośnie kapiąc kropelkami wody. Wszedł do środka i od razu ruszył na poszukiwanie przyjaciela w domu, którego układ pomieszczeń znał na pamięć. — Siema — przywitał się znacznie wyższym głosem niż by chciał. Mutacja głosu od jakiegoś czasu silnie dawała mu się we znaki. Zatrzymał się w drzwiach i zmierzył jasnowłosą dziewczynkę uważnym, ciekawskim spojrzeniem zielonych oczu. Nigdy wcześniej jej nie widział, choć nie był to pierwszy raz jak Leo musiał z nią przesiadywać.
Miał wrażenie, że spłonie ze wściekłości, kiedy jego ojciec oznajmił mu, że wychodzą razem z ojcem Emily Rowle na jakiś obiad i to na nim spocznie obowiązek roztoczenia nad tą małolatą opieki. Próbował jeszcze negocjować, pytać czy nie mogą pójść razem z nimi, ale jak się okazało, „dorośli mieli swoje sprawy do omówienia”, a Leonel zdał sobie sprawę z tego, że dalsza dyskusja nie przyniesie mu niczego dobrego. Nie to, żeby wolał siedzieć w ich towarzystwie przy jakimś wykwintnym jedzeniu, ale to i tak byłoby chyba ciekawsze niżeli zerkanie na hasającą wokoło radośnie siedmiolatkę. Wiedział, że przegrał, więc już zawczasu zaczął się zastanawiać nad tym jak uratować swoje popołudnie. Niekiedy w takich sytuacjach rzucał po prostu Emily jakieś kredki, a sam uczył się nowych zaklęć, ale dzisiaj nie miał nawet i na to ochoty. W końcu wpadł jednak na pewien plan. Wyciągnął zwój pergaminu i nabazgrał parę słów do Nathaniela, wypuszczając przez okno sowę tak, aby jego rodzice nie zauważyli co knuje. Skoro już musi zajmować się dzieckiem, to niech chociaż wpadnie do niego jakiś kumpel i razem się z tego wszystkiego pośmieją. Nie wiedział nawet, że jego sąsiad w gruncie rzeczy się z takiej propozycji cieszy, bo przez wzgląd na pogodę i jego plany mocno się pokrzyżowały, a on sam konał z nudów. - Ta, cześć. – Mruknął bez krzty entuzjazmu, kiedy rodzice wraz z panem Rowle'em opuszczali ich rezydencję. Miał ochotę dodać „wróćcie szybko”, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu, bo wówczas jego matka zrobiłaby wszystko, żeby nie wrócili do domu do jutra. Ta kobieta nienawidziła go z całego serca, zresztą ze wzajemności. Chłopak popatrzył na swoją młodszą koleżankę, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. - Wiesz gdzie są kredki. – Rzucił do niej, jakby była jakimś skrzatem domowym, ale sam zaraz stwierdził, że może jest dla niej zbyt surowy. W końcu to nie jej wina, że starym odbiło i zdecydowali się gdzieś wyjść w taką ulewę. - Przyjdzie do mnie kumpel, to może z Tobą porysuje, ok? – Dodał więc już nieco cieplejszym i spokojniejszym tonem, chociaż nie miał wcale pewności czy uda mu się wmanewrować Nathaniela w taką zabawę. Czego by jednak nie powiedzieć o jego sąsiedzie, był nieco młodszy, a Leonel liczył, że będzie się dogadywał z Emily nieco lepiej niż on sam. A jeśli nawet nie, to przynajmniej we dwóch będzie im łatwiej zorganizować jej czas, a i sami będą mogli pogadać o czymś innym. Choćby o modeli nowych mioteł albo o rezerwacie w Dolinie Godryka, do którego podobno mama miała zabrać Nate’a. Fleming miał nadzieję, że jego kamrat za bardzo się nie spóźni. Na szczęście po chwili usłyszał donośne pukanie, toteż pędem rzucił się do drzwi, rad z tego, że ktoś przybył mu na ratunek. - Właź i mi pomóż. – Nawet się z Bloodworthem nie przywitał i nie zwrócił uwagi na to, że jego kolega jest przemoczony do suchej nitki. Po prostu złapał go za bluzę i wciągnął do środka, zamykając za nim drzwi. – Co można jej jeszcze dać do roboty? – Szukał jakiekolwiek iskierki nadziei w oczach swojego towarzysza, licząc przy tym na to, że mała Rowle nie znudzi się zbyt szybko swoimi kredkami.
Ostatnio zmieniony przez Leonel Fleming dnia Nie Maj 05 2019, 22:26, w całości zmieniany 1 raz
Chociaż Emily była energicznym dzieckiem, nie to było największym problemem, jaki miał z nią jej ojciec i starsi bracia. Przede wszystkim, od małego była wyjątkowo niezdarna, a magia objawiała się u niej bardzo złośliwie, robiąc niekontrolowane szkody w otoczeniu. Często pękał jakiś wazon, coś upadało, tłukło się, niszczyło. A nawet kiedy w dziewczynce nie budziła się ta magiczna, rozpierająca jej mało ciało siła, sama sprowadzała na siebie kłopoty, potykając się, strącając coś, spadając z łóżka. Miała wyjątkowy talent do tego typu wypadków i nie była łatwym orzechem do zgryzienia, kiedy przychodziło do jej pilnowania. Właśnie dlatego zawsze trzeba było mieć na nią oko i uważać, żeby nie zrobiła szkody samej sobie, albo przedmiotom ją otaczającym. W dodatku nie lubiła nudy i jej własne towarzystwo to często było za mało. Co prawda potrafiła sporo przesiedzieć rysując, ale i tak po pewnym czasie skakała w okół Leo i pokazywała mu swoje dzieła. Widziała, że kuzyn nie jest tym zachwycony, ale nie wyglądało na to, żeby miało ją to zrazić. Wręcz przeciwnie, dalej proponowała mu zabawy wszelkiego typu, zapewniając, że przecież naprawdę mu się spodoba! Nie rozumiała dlatego ludzie im byli starsi, tym bardziej zaczynali przynudzać i takie fascynujące zajęcia w ogóle nie sprawiały im przyjemności. Była pewna, że dla niej to zawsze będzie ciekawe. Najpierw spojrzała na niego zawiedziona, bo już otwierała usta, żeby rzucić propozycją zabawy w chowanego, na dobrą rozgrzewkę, a on ewidentnie zasugerował, że ma zająć się sama sobą. Ona w przeciwieństwie do Leo ucieszyła się z wyjściach ich rodziców i okazji spędzenia trochę czasu poza domem. Co prawda lubiła bawić się z braćmi, ale nigdy nie zaszkodziło zmienić trochę towarzystwa. Nie mogła się doczekać, kiedy w końcu trafi do Hogwartu, żeby spędzać czas z innymi, a nie tylko kółko w domu i w domu. - No dobrze - rozpromieniła się trochę, kiedy wspomniał o swoim znajomym, z którym Emily będzie mogła porysować. Może okaże się być bardziej entuzjastycznie zastawiony do wspólnej zabawy? Zwietrzyła szansę na znalezienie partnera do chowanego, zresztą kto wie, skoro to jego kolega, może nawet namówi samego Leo do udziału? Kiedy Nate przekroczył próg domu, Emily podbiegła do nich natychmiast i wlepiła w niego pełne nadziei spojrzenie. - Jestem Emily - wyciągnęła niewielką rączkę wysoko i potrząsnęła energicznie dłonią chłopaka. Z jej obserwacji wynikało, że jej tata zawsze w ten sposób witał się z nowymi ludźmi, więc to musiał być jakiś magiczny gest zacieśniający więzi. - Leo mówił, że ze mną porysujesz - pociągnęła go natychmiast w głąb pomieszczenia, a przynajmniej spróbowała. Wyciągnęła swój notes w jego kierunku i pokazała mu jedną stronę, całą zamazaną we wszelakich bohomazach. - Chyba, że wolisz pobawić się w chowanego? Leo nigdy nie chce... albo, o, berka! Albo upieczmy babeczki, proooszę - spojrzała na kuzyna błagalnie, bo to raczej nie było coś, co mogła robić sama, tym ciężej było go namówić na tego typu rozrywkę. Uwielbiała słodycze i zawsze namawiała braci do wspólnych działań w kuchni, ale oni też nie byli zbyt entuzjastyczni, szczególnie, że sami mieli dwie lewe ręce. Zerkając to na jednego, to na drugiego chłopaka, odgarnęła włosy za ucho, chociaż niewiele to pomogło na panujący na głowie dziewczynki nieład. Było widać, że to wyjątkowo chaotyczne dziecko, wystarczyło pięć minut, żeby porozwalała po pomieszczeniu kredki, rozczochrała się, poplamiła.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie był świadomy w co wkopał go Leo. „Przyjdzie kumpel to może z Tobą porysuje” – gdyby wiedział, że naobiecywał dziewczynce takich bzdur, nie uśmiechałby się do niego tak beztrosko, jak właśnie to robił. Przyszedł tu, licząc na towarzystwo jego, a nie tej blondwłosej kuli u nogi i chciał wspólnie z nim zająć się jakimiś poważnymi i z całą pewnością męskimi rozrywkami. Mogli nawet uczyć się razem zaklęć, choć nie mieli możliwości by przetestować ich działanie na różdżkach – nauka z Leo zawsze wydawała się Nate'owi znacznie przyjemniejsza. Choć nie powiedziałby tego na głos, starszy chłopak był dla niego niejakim wzorem do naśladowania i imponował mu pod wieloma względami. Wszedł – a raczej został wciągnięty do środka i podrapał się po głowie, myśląc nad jakąś rozrywką. — No nie wiem, a co lubią... dziewczyny? — zerknął na Emily, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Fleminga. W tonie jego głosu słychać było, że owe „dziewczyny” są gatunkiem tyleż obcym i niezbadanym, co zwyczajnie niepożądanym przy wszelkiego rodzaju rozrywkach. Jak na jedenastoletniego prawie-dwunastoletniego chłopca przystało, nie czuł do dziewcząt szczególnego przyciągania, a wręcz przeciwnie – może delikatną nutę obrzydzenia? Nic tylko chciały bawić się w dom i dawać buziaki; istny koszmar. Popatrzył jak drobna rączka zaciska się na jego palcach i zastygł tak, z głupio rozwartymi ustami. Nie dość, że była dziewczyną to jeszcze młodszą. Czy ona nie miała najbledszego pojęcia o tym gdzie jej miejsce? Czy ojciec nie nauczył jej szacunku do starszych i mądrzejszych? W jego domu było to przecież bezwzględnie wymagane i wpajano mu to już od najmłodszych lat, nie potrafił więc pojąć, że ją mogłoby to ominąć. Zmarszczył brwi, ale coś w wyrazie dużych, niewinnych oczu dziewczynki sprawiło, że w końcu westchnął w duchu. — Nathaniel. — odpowiedział, bo choć jej zachowanie było dziwne, nie chciał przecież wyjść na gbura. Nawet trochę się uśmiechnął, chociaż nie na długo. — Leo powiedział... co? Leo! — z wyrzutem wypiszczał imię chłopaka, znów nie panując nad tonem swojego głosu. Odwrócił głowę w stronę kumpla, którego, ciągnięty przez kilkuletnią dziewczynkę, niechętnie zostawiał w tyle. Dlaczego po prostu jej się nie wyszarpnął? Niechętnie zerknął na notes i przewrócił oczyma, widząc kolorowe bazgroły. — Co to, ghul czy troll? — mruknął bez entuzjazmu i położył Emily rękę na ramieniu, by jakoś zastopować potok słów jaki ku niemu wyrzuciła; bezskutecznie. Nachylił się ku niej, bo był od niej sporo wyższy. — Nie. Będę. Piec. Z Tobą. Żadnych. Ciastek. — wycedził, chociaż przeciągłe, słodkie „proszę” zupełnie go rozmiękczyło. Westchnął znów, tym razem głośno i wyprostował się, by odnaleźć wzrokiem kumpla. — Zagrajmy z nią w coś, Leo, bo nam wywierci dziury w brzuchach. Masz tarota? Może w Eksplodującego durnia? Nie miał pojęcia czy dziewczynka potrafi grać w durnia, ale była to na tyle nieskomplikowana gra, że mogli szybko jej tego nauczyć... a sam bardzo lubił durnia, więc był to całkiem dobry kompromis.
On także wolałby spędzić popołudnie z samym Nathanielem. Mogliby polatać na miotłach albo pouczyć się nowych zaklęć, ale nie miał niestety wpływu na decyzję dorosłych, którzy postanowili mu podrzucić do domu tego irytującego szkraba. Bloodworth miał prawdopodobnie mylne mniemanie o tym, jak będzie wyglądał ich dzień i kto wie, czy gdyby wiedział jak bardzo Leo mu przy tym dopiecze, w ogóle opuściłby swoje cztery ściany. No cóż, jak to się mówi? Jak upadnie zwykły kolega, to pomagasz mu wstać, a jeśli upadnie przyjaciel, to najpierw się z niego śmiejesz; i takie trochę podejście miał Fleming do swojego młodszego kamrata. Ich relacja była na tyle niezłomna, że domyślał się, iż taki mały żarcik nie zdoła jej zerwać. Pozwolił więc sobie wkręcić kumpla w rysowanie z Emily, chcąc przy tym pokazać jak bardzo ma przesrane, kiedy musi zostać sam na sam z tą paskudą. Zresztą i Nathanielowi udawało się nieraz wykręcić mu jakiś numer, więc można było powiedzieć, że była to kara za jakiś z poprzednich jego kawałów. Wzruszył obojętnie ramionami, kiedy Nate zapytał go o upodobania dziewcząt. A co, on nie musiał tak często zajmować się czyimś bachorem, więc niech też wytęży swoją mózgownicę. Poza tym Leonel nie miał zielonego pojęcia jak zająć małą Rowle. Wiedział, co lubią przedstawicielki płci pięknej, ale już takie nieco starsze. Takie, które podkradały mamom piękne szaty albo sukienki, próbowały nowych kosmetyków i tym podobnych głupot. Czternastolatka a siedmiolatka to była jednak diametralna różnica, więc nijak nie dało się ich porównać, a jego wiedza zaczerpnięta z murów szkoły zdawała się w tym przypadku kompletnie na nic. Gdyby miał siostrę, byłoby zupełnie inaczej, chociaż jak patrzył na tę blondwłosą trzpiotkę, to jednak był rad z tego, że rodzice nie postarali się o kolejne dziecko. Wracając jednak do szarej rzeczywistości - jak on się cieszył, że zaprosił do siebie sąsiada… miał niezły ubaw, kiedy Emily złapała go za rękę, a Nate zastygł niczym posąg z głupio otwartymi ustami, przez co wyglądał jak skamieniała ryba. Było jeszcze weselej, kiedy się przedstawiał i piszczącym głosem zwracał się do niego z pretensjami. Ah ta mutacja, jak dobrze, że on miał już ją za sobą. Posiadanie niższego, męskiego już głosu i bycie wyższym od Bloodwortha dawało mu póki co niejaką przewagę. Zabawne jednak, że wtedy żaden z nich nie przypuszczał, że Nathaniel ostatecznie przerośnie go prawie o głowę. Mimo że miał przed sobą kabaret, nie chciał też zostawiać swojego druha samemu sobie. Wiedział doskonale co to znaczy czas spędzony z siedmiolatką, a że Nathaniel przeżywał ten koszmar po raz pierwszy, nie chciał, żeby została mu po tym jakaś trauma, a Emily stała się jego nowym boginem. Zbliżył się więc do nich, także zerkając na rysunek, chociaż wcale nie był nim zainteresowany. - Chyba troll. Trolle są brzydsze. – Mruknął w końcu, zanim zdążył ugryźć się w język i przemyśleć, że nie było to zbyt miłe. Miał szczęście, że jego „brat” zareagował na propozycję Emily jeszcze gorzej, i o mało co nie wybuchnął śmiechem, kiedy Nate wzbraniał się przed pieczeniem ciasteczek. – Teraz już wiesz co muszę przeżywać. – Szepnął mu tylko na ucho tak, żeby malutka Rowle go nie usłyszała, a sam sięgnął do szuflady po karty do Eksplodującego Durnia i rzucił je młodszemu chłopakowi. - A ona umie w ogóle grać w durnia? – Zapytał, wzbraniając się przed tym, by czasem nie dodać, że przecież ona sama jest małym durniem. Kompletnie nie zważał również w swych słowach na to, że przyszła Ślizgonka potrafi już mówić i sama może udzielić odpowiedzi na to pytanie.
To z całą pewnością nie było najlepsze towarzystwo do zabawy dla małej dziewczynki. Oboje nie byli zainteresowani organizowaniem jej czasu i ewidentnie woleliby być teraz we dwójkę. Na szczęście do małej nie do końca to docierało, a co za tym idzie - nie musiała się tym przejmować. Jej entuzjazmu starczyło za całą trójkę. Przyszła się bawić i nie zamierzała spocząć, dopóki tego nie zrealizuje. Co jak co, ale uparta być potrafiła i bardzo dobrze wiedziała, jak stawiać na swoim. Co prawda w domu wystarczyło zrobić słodkie oczka - chyba wszyscy wymiękali, zarówno ojciec jak i bracia. Tutaj nie było już tak łatwo, bo to ewidentnie nie robiło na chłopakach takiego wrażenia, ale kiedy brakowało uroku osobistego, wszystko dało się ugrać wytrwałością, prawda? Zawsze mogła ich po prostu zamęczyć, nie dając im chwili wytchnienia, nie musiała dawać odsuwać się na bok. Zmarszczyła nos z ogromnym oburzeniem, kiedy Nate zaczął odgadywać takie okropne stwory. Oczywiście w jej zamyśle na kartce znajdował się jednorożec. Czy oni byli ślepi? Była przekonana, że w pełni oddała to piękne, majestatyczne zwierze, a oni postanowili złośliwie do podważyć. Założyła ręce na biodra i pokręciła głową, patrząc na nich. - Nie, nie. Jednorożec, nie znacie się wcale- przewróciła oczami z miną znawcy i zabrała swój zeszyt chłopakowi. Jak ktoś nie potrafił docenić sztuki, nie powinien jej oglądać. Na jej świetną propozycję pieczenia ciasteczek nie zareagował zbyt entuzjastycznie. Kolejna rzecz, której zupełnie nie doceniali. Czy na starość naprawdę zaczyna się tak głupieć? Patrząc po tych dwóch przypadkach śmiało mogła dojść do takiego wniosku. Spojrzała na nich zainteresowana, kiedy zaczęli wspominać o durniu. Sama nigdy nie brała udziału, ale jej bracia czasami w to grali i zawsze im zazdrościła, ale uważali, ze jest za mała, żeby uczestniczyć. O dziwo w tej sprawie nie udało jej się niczego ugrać, więc jedynie obserwowała zawsze ich poczynania. Zasady były proste, więc przez tyle oglądanych przez nią rozgrywek zdążyła je już zapamiętać. Wiedziała, że podczas gry dzieją się różne, ciekawe rzeczy. - Jestem tu i umiem - założyła ręce na piersi, bo coraz bardziej ją ignorowali, a Emily z całą pewnością była atencyjnym dzieckiem. - W końcu jakaś fajna zabawa, którą rozumiecie! - rozpromieniła się, bo wszystkie jej wspaniałe pomysły zostały zbywane, prawdopodobnie przez to, że nikt nie doceniał jej geniuszu. W końcu zmądrzeli i zaproponowali fajną, ciekawą rozrywkę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Prychnął cichym śmiechem na uwagę Leonela – choć nie potrafił określić który stwór należał do mnie urodziwych, zwycięzca z całą pewnością znalazł się na rysunku... o ile autorka miała w ogóle jakikolwiek zamysł, gdyż trudno było z tego wszystkiego wyłuskać jakikolwiek kształt. Trzeba przyznać, że nie oszczędzali małej w najmniejszym stopniu, szydzili z niej w najlepsze, wykorzystując poniekąd dziecięcą naiwność i przekonanie, że wszyscy chcą dla niej jak najlepiej. — Jednorożec? To chyba w momencie rozkładu... — westchnął ciężko i pokiwał głową na cichą uwagę Leo, a jeden kącik jego ust powędrował ku górze wyżej niż drugi, zwiastując grymas, który za kilkanaście lat będzie przyklejony do jego twarzy przez większość czasu, zasługując na miano jego znaku rozpoznawczego. Prawda była taka, że gdyby nie obecność starszego kolegi, prawdopodobnie nie byłby aż tak niemiły dla dziewczynki. Owszem, była mała i zaskakująco bezpośrednia, i może nie stanowiła wymarzonego towarzystwa, ale nie chciał zostawić jej na lodzie, zgarniając Leo tylko dla siebie. Dureń był dobrym kompromisem, nie w pełni świadomym wyciągnięciem ręki ku małej Emily. Zręcznie złapał karty, wyciągnął je z pudełeczka i zaczął tasować. — Nawet jeśli nie umie to powinna załapać... o, zresztą umie. Problem z głowy. — uśmiechnął się nieznacznie na jej uwagę. To zabawne, że mimo ich niesympatycznego zachowania zdawała się być ani trochę nie zrażona i dalej chciała się z nimi bawić. Na jej miejscu najprawdopodobniej uznałby, że nie ma sensu w to brnąć, bo towarzystwo ewidentnie zasługuje na jego uwagę. No, ale jego nikt nie odrzucał, nigdy. Był cholernym Bloodworthem i przez jedenaście lat jego życia wszyscy niezmiennie to respektowali. Żył poniekąd w bańce. Usiadł na dywanie i zaczął rozdawać karty na trzy kupki. — No dobra, siadajcie i na trzy-czte-ry wykładamy. Emily? — popatrzył na dziewczynkę, próbując dostrzec czy ta cokolwiek czai. Leo zasiał w nim wątpliwości co do jej zdolności rozumowania i nawet jej protesty niewiele zmieniały. Zdanie Leo było przecież znacznie ważniejsze. — Trzy. Czte. RY. — wypiszczał ostatnią sylabę, a zaraz potem jęknął skrzekliwie, widząc, że przegrał ewidentnie. Jego ciało natychmiast poderwało się do tańca, udało mu się jeszcze usiedzieć, ale za to poruszał rytmicznie rękoma, tułowiem i głową. — No nie, to nie fair! I to jeszcze w pierwszej turze, co za durna gra. Dobra, dalej. Kolejne karty zostały wyłożone i okazało się, że była to jego kolejna porażka. Przed nim pojawił się eliksir, a on spojrzał wpierw na Leo, a potem na Emily, biorąc w ręce fiolkę. Wychylił ją bez zastanowienia, w swojej dziecinnej naiwności wcale nie nauczony, by nie ufać substancjom nieznanego pochodzenia. Nie trzeba było długo czekać na efekt, zaczął się śmiać, jednocześnie wciąż tańcząc.
Nathaniel miał trochę racji w tym, że nie było sensu spierać się o to czy to troll czy ghul jest brzydszym stworzeniem, jako że twór powstały z pod palców Emily zdecydowanie przebijał na głowę wszystko inne. To był jednorożec? Poważnie? W porządku, on też nie miał talentu do rysowania i nie wykluczał, że wyszłoby mu jeszcze coś gorszego, ale cóż… on przynajmniej się nie rwał do kredek, skoro wiedział że nijak nie ma do tego drygu. Początkowo miał nawet skomentować rysunek dziewczynki, ale ostatecznie roześmiał się tylko po komentarzu Bloodwortha, który w swych kilku słowach w pełni wyczerpał temat. Dobrze, że miał chociaż obok kupla, który miał podobne mniemanie o talencie małej Rowle, jak i o jej ulubionych zabawach. Zawsze to jakieś wsparcie. Może byli nieco zbyt złośliwi wobec swojej towarzyszki, ale nie oszukujmy się, ona naprawdę była dla nich kulą u nogi. Mieli kompletnie różne zainteresowania i trudno było spędzić czas w trójkę na czymś przyjemnym. A jednak Emily go nieźle zaskoczyła, mówiąc że potrafi grać w durnia. Tylko ile w tym było prawdy? Mimo wszystko, tak jak był początkowo sceptyczny względem pomysłu, tak musiał oddać Nate’owi, że być może był to faktycznie dobry kompromis. - Tylko bez żadnych forów. – Mruknął wreszcie, spoglądając spode łba na dziewczynkę. Skoro chciała grać z „dorosłymi”, to musiała się dostosować do ich zasad. Miał nadzieję, że jeśli będzie przegrywała, to nie zacznie się zanosić płaczem. To by popsuło całą zabawę. Z drugiej strony, czego by nie powiedzieć o Emily, to chyba nie należała do tego typu osób. Była właśnie radosnym i otwartym dzieckiem, któremu jak widać, nie przeszkadzały nawet ich chamskie docinki. Aż dziw brał, że nadal chciała z nimi w cokolwiek grać, nie strzelając przy tym jakichś fochów. No nic, nie zamierzał zgłębiać teraz jej psychiki, bo najpewniej i tak by jej nie zrozumiał. Zajął więc po prostu swoje miejsce na dywanie, patrząc jak Nathaniel rozdaje karty. Pilnował go czy aby na pewno nie oszukuje, ale nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy. Nie miał problemu ze zrozumieniem przekazanych przez chłopaka instrukcji, choć podobnie do niego, zerkał na małą Rowle czy ta jakoś nadąża. Wyglądało jednak na to, że w miarę ogarnia o co chodzi, toteż skoncentrował się na swoich kartach… a raczej kartach Bloodwortha, który od samego początku nie miał wiele szczęścia. Wylosował moc, przez co mimowolnie zaczął podrygiwać niczym rasowy tancerz, a młody Fleming nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Nie wiedział nawet czy bardziej bawią go jego kocie ruchy czy narzekania na to, że ta gra jest totalnie nie fair. - Może potrzebujesz jakiejś muzyki? – Pozwolił sobie na przyjacielski przytyk, szturchając kumpla łokciem w bok. Nie spodziewał się jeszcze, co się wydarzy w kolejnej rundzie. Nate znowu wtopił, a koło fortuny zmusiło go do wychylenia fiolki tajemniczej mikstury. Leo ze zniecierpliwieniem, ale i wyjątkowym zainteresowaniem obserwował swojego towarzysza. W końcu zawsze to miło, kiedy to komuś innemu działa się krzywda, czyż nie? Ta chwila niepokoju, a po niej tancerz zaczął zanosić się śmiechem, nie wiadomo z jakiego powodu, przez co Fleming domyślił się, jaki eliksir wylosował. - Chyba nie za dobrze Ci idzie? – Mruknął złośliwie, spoglądając to na niego, to na Emily. Właśnie, kompletnie zapomniał, że dziewczyna jest z nimi! Ten dureń chyba rzeczywiście był świetnym pomysłem. – Jesteś gorszy od Em. – Nie mógł się powstrzymać, niezwykle brutalnie wjeżdżając swojemu młodszemu koledze na ambicje.
Ona wierzyła w swoje umiejętności. Zresztą, jej tata i bracia zawsze powtarzali, że idzie jej świetnie, a przecież by jej nie okłamywali, prawda? Wiedziała, że kiedyś będzie poważną malarką, ewentualnie pisarką, która wykonuje ilustracje do własnych książek. Potrafiła spędzić godziny zarówno na zabawie kredkami, jak i na przeglądaniu i czytaniu książek dla dzieci, powolnym, ale wytrwałym. Zresztą, jej rysunek był początkowym projektem okładki do zaplanowanej przez siebie historii. To był oczywiście tylko szkic, dziewczynka zamierzała dopracować go do perfekcji, ale i tak uważała go za całkiem niezły zarys. Oni nie podzielali jej opinii, ale szczerze mówiąc, nie zraziło jej to zbytnio. Wyglądało na to, że albo nie rozumiała ich złośliwości, albo całkowicie je ignorowała i dalej była podekscytowana zaproponowaną przez nich zabawą. Cieszyła się, że nie będzie znowu biernym obserwatorem gry w durnia. W końcu miała okazję faktycznie wziąć udział i kto wie, może nawet wygrać? Oczywiście na sugestie Leo, jakby chciała jakichś ulg, natychmiast się oburzyła. Spojrzała na niego dumnie i założyła ręce na piersi. - Ej, nie potrzebuje żadnych forów! - pokazała mu język i rozsiadła się wygodnie, kiedy zabrali się za przygotowania do gry. W jej spojrzeniu widać było szczerą ekscytacje, przestała nawet kurczowo trzymać swój notatnik. Cała jej uwaga została przekierowana na nowe zajęcie. Jak się okazało, to nie ona jako pierwsza odniosła porażkę. Trafiło na Nate'a, który zaczął wesoło tańczyć. Po wypiciu eliksiru niewiele się zmieniło, dołączył do tego po prostu bardzo dobry humor. Spojrzała na chłopaka z szerokim uśmiechem. - I kto tu potrzebuje forów... ej! - wytknęła mu natychmiast, ale przerwała, kiedy dotarł do niej sens słów Leonela. Zgromiła kuzyna spojrzeniem i sięgnęła po kolejną kartę. Tym razem to ona przegrała i lekko zaniepokojona spojrzała na gromadzące się wokół niej żądlibąki. Zaczęła piszczeć głośno, kiedy przeszły do ataku, skupiając się tylko na niej i ignorując pozostałą dwójkę. To było bolesne, a oczy dziewczynki szybko zaszły łzami. Na szczęście owady zaraz zniknęły i zostawiły jedynie lekki dyskomfort, a po chwili uniosły dziewczynę w powietrze. Lewitowała kawałek nad ziemią. Szybko zapomniała o bólu. Pojawił się strach. Nie lubiła wysokości, kiedy bracia próbowali wsadzić ją na miotłę, natychmiast panikowała. Chociaż teraz znajdowała się blisko ziemi, na jej twarzy i tak odmalował się niepokój. Mimo to nic nie powiedziała i nie wyraziła sprzeciwu wobec całej gry. Nie zamierzała pokazywać im, że mają rację, że potrzebuje jakichkolwiek forów. Przecież była twarda. To nie było nic takiego. Niestety, dalej nie było lepiej. Kolejna runda również okazała się być dla niej pechowa. Na szczęście jedynym efektem było milczenie, zupełnie niezależne od Emily. Cóż, mogli podelektować się chwilą niezależnej od dziewczyny ciszy. Jak się jednak okazało, nie na długo. Po kolejnej rozgrywce na szyi dziewczyny zacisnął się mocny supeł, a ona jedynie zahamowana działaniem poprzedniej karty nie wydała z siebie żadnego odgłosu. Z jej oczu jednak zaczęły lać się łzy, a kiedy węzeł puścił i gra się dla niej skończyła, rozpłakała się na dobre. To było potwornie bolesne i pewnie ze względu na takie efekty jej bracia nigdy nie pozwalali jej dołączyć do tej zabawy. Przerażona wtuliła się w siedzącego obok Nate'a, zarzucając mu ręce na szyje i wtulając twarz w jego ramię. W jednej chwili zmoczyła mu koszulkę morzem łez i nie wyglądało na to, żeby miała się szybko uspokoić.
świat, kapłanka, wisielec
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Rozbawiła go reakcja Emily, była bardzo zacięta jak na takiego malucha, najwyraźniej lubiła rywalizację. On również nie zamierzał dawać dziewczynce żadnych forów, okazał wystarczającą dobroduszność, udzielając jej zgody na dołączenie do zabawy. Poza tym miał ogromną ochotę wygrać tę partyjkę (wystarczyło mu, że był młodszy i mniejszy od Leo, przegrywanie było dodatkowym ciosem poniżej pasa) i postanowił, że dołoży wszelkich starań aby to osiągnąć – nawet jeśli dureń był grą, w której chodziło bardziej o szczęście, aniżeli umiejętności. Szczęście, którego na początku wyraźnie mu brakowało, a które z czasem znów się do niego uśmiechnęło. Ale o tym zaraz. — Nie, świetnie sobie radzę. — odparł, jednocześnie podrywając się na równe nogi, gdyż efekt karty w połączeniu z eliksirem uniemożliwiał mu dalsze powstrzymywanie się przed energicznym tańcem. Zaczął więc tańczyć na całego, do tego śmiejąc się w głos co kilka sekund. Merlinie, jakie to było wyczerpujące, już po kilku chwilach zabrakło mu oddechu, a przecież był to zaledwie początek jego męki. — Ej! — zielone oczy zwróciły się ku Leonelowi, ewidentnie ciskając gromy. Choć umiał nad sobą panować, nie miał teraz ku temu potrzeby, a przy tym i sił – cała energia przeznaczana była na taniec, którego nie przerwał nawet na moment. — Odszczekaj to, Leo! — Pląsanie w połączaniu z oburzoną miną musiało dawać przekomiczny efekt, którego nie był nawet świadomy. Chciał uderzyć go w ramię, zamachnął się nawet dość porządnie, ale niestety w swoim tańcu stracił równowagę i jego ręka rozminęła się z celem, a on zachwiał się niebezpiecznie. — Dorwę Cię jak tylko się to skończy. — mruknął, a potem zaśmiał się, choć wcale nie było mu do śmiechu. Był urażony, że został porównany do Emily. Z drugiej strony żadna obiecana zemsta nie miała nadejść, gdyż w przypadku Leo nigdy nie chował długo urazy. Gdyby nie nastoletnie humorki, prawdopodobnie wcale aż tak bardzo by się nie obraził. Kolejna karta na szczęście nie wiązała się z jego przegraną. Odetchnąwszy z ulgą, powoli usiadł na podłodze. Nie miał już sił tańczyć i śmiać się jednocześnie, choć i tak nie mógł przestać tego robić. Nie, nie przejął się żądlibąkami tak jak być może powinien. Nie brał pod uwagę tego, że Emily jest jeszcze mała, a użądlenia są, bądź co bądź, bolesne; ba, patrzył na to raczej w ten sposób, że miała czego chciała – poważnej rozgrywki bez żadnych forów. Poza tym w swoim dziecięcym (a także i charakterystycznym dlań i w późniejszych latach) egoizmie skupiał się raczej na swoim zwycięstwie, nie na przegranej jego towarzyszy. — Tylko nie odleć. Może powinniśmy ją jakoś przywiązać? — popatrzył na nią z powątpiewaniem, a potem przeniósł wzrok na Leo i, chichocząc, wzruszył ramionami. A może był to tylko element tańca? Kolejna karta uciszyła dziewczynę, co wcale nie było takie złe, a jeszcze kolejna... cóż, ta akurat była straszna. Kiedy zobaczył kartę wisielca, wytrzeszczył oczy, gdyż dotarło do niego gdzie popełnili błąd. Nie przemyśleli wszystkich możliwych efektów występujących w durniu... gra wydawała się pozornie nieszkodliwa, ale żaden z nich nie wpadł na to, że Emily jest jednak za mała na niektóre z cierpień jakie mogła zaserwować im rozgrywka. Zamarł w prawie-bezruchu (mimo wszystko nieznacznie podrygiwał) i nawet na moment przestał się śmiać. Był przerażony widokiem duszącej się, posiniałej na twarzy dziewczynki, która wyglądała tym straszniej, że nie mogła wydać z siebie żadnego odgłosu. On również nic nie powiedział, z rozwartymi ustami patrzył na nią tak długo, aż karta w końcu przestała działać. Kiedy zapłakana Emily zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w niego jakby wcale nie poznali się przed kilkunastoma minutami, nawet nie pomyślał o tym żeby zaprotestować. Wydał z siebie jedynie zaskoczone „och” i zmarszczył brwi, a potem niezgrabnie otoczył ją chudym ramieniem, przytulając do siebie mocniej. Nie patrzył przy tym na Leo, nie chciał wiedzieć czy ten się z niego śmieje. Znał siebie i wiedział, że wtedy pewnie zrobiłoby mu się wstyd i odsunąłby od siebie dziewczynę... a ona była przecież taka biedna i wystraszona, zanosiła się szlochem i w dodatku cała zalewała łzami – tak siebie, jak i jego. Swoją drogą, był dziś chyba skazany na przemoczenie: wpierw dorwała go ulewa, a teraz przerażona siedmiolatka. W końcu odchrząknął i powrócił do gry, jedną ręką wciąż przytulając do siebie Emily. Nawet pogłaskał ją po plecach, choć czuł się z tym wybitnie głupio (zwłaszcza że dalej trochę tańczył).
Ani on ani Nathaniel nie zamierzali dawać Emily żadnych forów, bo prawdę mówiąc pewnie obaj woleliby, żeby zajęła się swoimi sprawami i dała im chociaż chwilę wytchnienia. Wymyśli przecież grę w eksplodującego durnia wyłącznie po to, by mała nie zawracała im gitary, zachęcając przy tym do swoich beznadziejnych i zupełnie nieciekawych pomysłów. Karty były nadal lepszą rozrywką od oceniania jej koszmarnych rysunków czy zajmowania się innymi dziewczęcymi sprawami, na które ewidentnie nie mieli ochoty. Początkowo wydawać by się mogło, że panienka Rowle rzeczywiście taryfy ulgowej nie potrzebuje, bo to przeciwko młodego Bloodworthowi zaprzysięgły się wszelkie złe znaki na niebie i ziemi. Nie dość, że chłopak cały czas podrygiwał, to jeszcze co chwila chichotał bez powodu, co może i wcześniej było zabawne, ale w końcu stało się irytujące. No, przynajmniej do momentu, w którym Nate obruszył się na jego słowa i próbował go uderzyć pięścią. Na skutek jego wyrywnego tańca jego pięść kompletnie rozminęła się z celem, przez co Leonel nie mógł powstrzymać się od kolejnej salwy śmiechu, wtórując teraz swojemu druhowi. Jego młodszy kumpel co prawda poprzysiągł mu zemstę, ale nie sądził, by do tego doszło. Pozostało przed nimi jeszcze wiele tur, a raczej nie mieli w zwyczaju gniewać się na siebie zbyt długo; poza tym takie przyjacielskie przytyki były czymś, co towarzyszyło im niemalże na co dzień. - Jak balonik? – Mruknął, kiedy Bloodworth skomentował odkrytą przez Emily kartę, a raczej jej dość specyficzny efekt. Dziewczynka została bowiem ukąszona przez niemałe stadko żądlibąków, co oczywiście poskutkowało krótkotrwałym, ale jakże efektownym lewitowaniem nad podłożem. O ile nie potrafił zrozumieć jak można bać się tego drugiego, tak bycie ugryzionym przez chmarę agresywnych owadów niewątpliwie nie było przyjemne. Nie wiedział jednak jeszcze, że panienka Rowle będzie miała w tej rozgrywce o wiele większego pecha. - Nie no, nie ma co, najwyżej rąbnie głową w sufit. Nic jej nie będzie. – Dodał po chwili obojętnie, widząc jak ich towarzyszka powolutku opada na ziemię. A może tylko mu się wydawało? Już sam nie był pewien, bo kiedy Ems odkryła kolejną kartę, sam zamarł niczym pomnik. Cholera, dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak bardzo nie przemyśleli z Nathanielem swojej decyzji co do dołączenia dziewczynki do wspólnej gry. No i zaczynał rozumieć dlaczego bracia Rowle nie pozwalali swojej siostrzyczce na uczestnictwo w eksplodującym durniu. Była po prostu za mała, by wiedzieć, że w rzeczywistości efekty z kart nie wyrządzą jej żadnej realnej krzywdy. Ale wisielec… to było straszne przeżycie nawet i dla starszych, bardziej uświadomionych graczy. Fleming patrzył przerażony na jej twarzyczkę, która po chwili pokryła się spływającymi po policzkach łzami. Współczuł jej, ale jednocześnie nie mógł nijak zareagować. Musieli po prostu czekać aż to wszystko się skończy. Co gorsza Emily wylosowała wcześniej kapłankę, więc nie mogła się nawet do nich odezwać, co z pewnością odczuwała jako jeszcze większy koszmar. Wreszcie wisielec ustąpił, a Leo widział jak mała przytula się do Nathaniela, wypłakując się w jego ramię. Nie miał nawet pojęcia, co chodzi po głowie Bloodworthowi, ale w takiej sytuacji nie odważyłby się zaśmiać. Prawdę powiedziawszy pierwszy raz od dawna zaczął odczuwać względem tej młodziutkiej, irytującej istotki jakąkolwiek empatię i właściwie… czuł się winny, że być może obdarzyli ją właśnie nową formą bogina. - Byłaś bardzo dzielna, Ems. A niestety w tej grze nieraz można mieć strasznego pecha… Ale naprawdę, gratulacje i szacuneczek. – Mruknął wreszcie cichym, spokojnym tonem, starając się jakoś dodać ich koleżance otuchy? Nie był pewien jak powinien zareagować, ale tym razem naprawdę chciał ją pocieszyć, bo nie zasłużyła sobie na to, co przeżyła w tej partii eksplodującego durnia. Póki co nie pośpieszał nawet Nate’a, z którym musiał przecież rozegrać tę karciankę do końca. Stwierdził, że powinni dać sobie chwilę, byle nie zbyt długą, bo i Bloodworth miał pewnie dosyć ciągłego pląsania i zalewania się łzami - w przeciwieństwie do panienki Rowle - z powodu niepohamowanego śmiechu.
Nie spodziewała się tak drastycznego efektu. Obserwując grę uważała, ze jest banalna i nie potrafiła zrozumieć absurdalnego zakazu swoich braci. Teraz już powoli zaczynało do niej docierać, dlaczego nie chcieli jej zaangażować i pozwalali jedynie obserwować rozgrywkę. To był okropny ból i trudno jej było dojść do siebie po tej utracie oddechu. Tuliła się mocno do chłopaka i starała zahamować płacz, ale nie była w stanie tego kontrolować. Nie była płaczliwym dzieckiem, na smutek często reagowała złością, albo zamykała się w sobie i chociaż dość wyraźnie dało się z niej wyczytać wiele emocji, to akurat płacz nie był tym pierwszym i naturalnym odruchem na wszelkie smutki i "cierpienia". Tutaj jednak ból był zbyt duży i stanowczo za bardzo ponad jej siły, żeby to powstrzymać. Mocno wtulona w Nate'a czuła, jak ból powoli maleje i zaczęła się uspokajać. Było jej trochę głupio, że tak kurczowo wtuliła się w chłopaka i jakby nie patrzeć pokazała im, że jest jednak za młoda na tę grę. A mimo wszystko, rozgrywka bardzo jej się podobała i dobrze wiedziała, że to nie będzie jej ostatni raz, kiedy sięgnęła po durnia. Chociaż póki co z z całą pewnością powinna zrobić sobie przerwę i poczekać, aż trochę do tego podrośnie. Otarła w końcu łzy z policzków i usiadła z powrotem na swoim miejscu, dając do zrozumienia, że mogą spokojnie kontynuować grę. Była trochę zestresowana tym wszystkim i to było widać. Prawdę mówiąc w interesie chłopaków zdecydowanie było poprawienie jej po tym humoru. Jeśli zostanie taka rozbita do pojawienia się ich rodziców, a oni przypadkiem dowiedzą się czego to było skutkiem, zapewne oboje będą mieli przechlapane. Emily do donosicieli nie należała, ale póki co wyglądała jak siedem nieszczęść i trudno było ten fakt przegapić. - Grajcie dalej - mruknęła i odgarnęła włosy za ucho, patrząc nieufnie na talie znajdującą się przed nimi. Zrobiło jej się naprawdę głupio i dziwnie z tym wszystkim. Myślała, że udowodni im, że jest duża i dzielna, a tymczasem wszystko przyniosło zupełnie inny skutek. Z żalem doszła do wniosku, że teraz na pewno nie będą chcieli się z nią bawić i nie zaczną traktować jej poważnie. A przecież powinni! Sięgnęła znowu po swój notes i zaczęła w nim coś mazać, co chyba miało być sposobem na odstresowanie się choćby w najmniejszym stopniu.