Chociaż z zewnątrz wydaje się maleńki, wewnątrz... cóż, jest niewiele większy. Pośrodku namiotu stoją miękkie fotele, otaczające niewielki stolik uginający się pod ciężarem świeżych owoców - te zaś tubylcy chętnie dostarczają niemal każdego dnia. Przy brzegach znajdują się pojedyncze "legowiska", czyli pozwijane koce i poduszki. Ostatecznie każdy śpi blisko pozostałych lokatorów, blisko swoich rzeczy (niewielka szafka stanowi raczej część wystroju, niżeli udogodnienie przy przetrzymywaniu bagaży), a także blisko wyjścia. Namiot zabezpieczony jest urokami, dzięki którym z zewnątrz nie da się usłyszeć żadnych dźwięków. O ile ochrona przed Mbaya Mbu działa raczej niezawodnie, o tyle kumkumbatii znacznie trudniej się pozbyć. W namiotach notorycznie pojawiają się dziury wygryzione przez pustynne żaby. Może przynoszenie słodkich owoców nie jest objawem gościnności, a jedynie próbą odciągnięcia szkodników od wioski?
Lokatorzy:
1. Wendy A. Royal 2. Lilianne Frey 3. Morgan A. Davies 4. Nia Harvey
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Świstokliki jak ona ich nie lubiła, z biegiem lat przyzwyczaiła się do tego transportu, pełnego mdlących niedogodności; jednak nadal nie pałała do nich szczególną sympatią. Stanęła prosto z jedną torbą i jaskrawym plecakiem na ramieniu, wydawał się to skromny bagaż, lecz miała wszystko, czego było jej trzeba. Suchy piasek zachrzęścił pod jej białymi tenisówkami zdobionych w kwiatowy wzór, kiedy w końcu stanęła na własnych nogach. Ciepłe powietrze uderzyło ją drobinami piachu w twarz. Koszulka powoli oblepiała jej ciało niczym wąż. Jednym zwinnym ruchem zsunęła okulary przeciwsłoneczne z głowy na nos. Zaciągnęła się dusznym powietrzem, szybko spostrzegając mężczyznę obitego w jasny strój. Powitanie przez faceta o dziwnym, pustynnym, niewymawialnym imieniu było dość krótkie. Takie odnosiła wrażenie ślizgonka, kiedy to ich pustynny przewodnik postanowił poddać ich pierwszej próbie podróży przez pustkowia. Droga dłużyła się niczym czarnomagiczne tortury u wybitnego maga w tym fachu. Żółta obcisła koszulka stała się być całkowicie mokra, a krótkie dżinsowe szorty wydawały się nie dopuszczać powietrza do majtek Wendy A. Royal. Dziewczyna marzyła tylko o zimnym prysznicu, a im dłużej szli, podejrzewała, że zaraz ujrzy fatamorganę swojego pragnienia. Bilali Ebo co jakiś czas odzywał się, racząc ich opowieścią o pięknej krainie, która poddana została klątwie i jak zwykle chodzi o źle ukierunkowane uczucia. To stąd przeważnie biorą się klątwy. Myśli Royal chodź cały czas skupione na dotarciu do celu, skoncentrowały się na dłuższą chwilę na opowieści czarnoskórego. Niespodziewanie podróż dobiegła końca, kiedy mężczyzna wypowiedział trzy słowa: Oaza ludu Eneji! Ta radosna nowina na długo pozostanie w głowie Wendy, a może na tyle długo, aż w końcu zazna ona chłodnego prysznicu; miała nadzieje, że posiadają tu takie dogodności. Na wieść o założenie obozowiska nieco rozpromieniła się, chwyciła za rozpiskę od jakiegoś sympatycznego profesora. Namiot dziesiątka wydawał się dość ładny w środku, ale nadal mały, jak na zewnątrz. Zastanawiała się, z kim przyszło jej tu przebywać, nie miała szczęścia do lokatorów. Zazwyczaj nie byli zbyt rozmowni, jeśli w ogóle się pojawiali. Nie narzekała na to, jednak chciała mieć jakieś towarzystwo, aby odgonić złe myśli, które głębiły się w jej głowie od czasu zakończenia roku szkolnego. Jej sytuacja nie przedstawiała się za kolorowo, ale o tym później... Zajęła jedno z legowisk i położyła niedaleko swoje rzeczy, tym samym dając do zrozumienia nowoprzybyłym, że to miejsce jest zajęte; chociaż niczym nie różniły się one od siebie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Legenda Sahary miała ponurą genezę. Oczywiście wszystko w niej obracało się wokół zdrady i zawiści przeradzających się w klątwę i nieodwracalne spustoszenie. Gdziekolwiek w tej opowieści znajdowało się ziarno prawdy, historia ta miała na celu raczej przestrzec potomnych przed powtarzaniem popełnionych przed wcześniejsze pokolenia błędów i niegodziwości. I, jak to zwykle bywało z moralizatorskimi bajkami na dobranoc, tym razem zapewne również przyniosła marne rezultaty. Choć nie jej było to oceniać, a z całą pewnością nie tuż po pierwszym kontakcie z tutejszym ludem i kulturą. Jedyny problem takich legend polegał na tym, że pokazywały, jacy to kiedyś żyli źli ludzie. A teraz... Przecież teraz są tacy sami. - Cześć. - rzuciła w 'progu' namiotu, do przebywającej już w pomieszczeniu Ślizgonki. Kojarzyła ją z kilku zajęć, ale nie znała za dobrze. Dzieliła je w końcu spora różnica wieku. Powstrzymując się od dalszego zagadywania, wróciła do swoich przemyśleń, choć tym razem skierowały się one w nieco mniej pesymistycznym kierunku. Chociaż... Czy na pewno? Opowieść Bilaliego zapewne nie trafiła do wszystkich. Nawet, jeżeli był dominującym głosem podczas podróży i nie sposób było go nie słuchać, to upał i trudne warunki marszu mogły skutecznie sprawić, że treść legendy puszczało się mimo uszu. Wspomnienie na temat magii potraktowała, jako swoisty ratunek. Będzie mogła zrzucać swoją niechęć do czarowania na utrudnienia w rzucaniu zaklęć. W końcu Bilali powiedział nie tylko o klątwie związanej z wodą, ale i o tym, że magia w ogóle działała w tym rejonie nieco inaczej. Można było zatem w wolnym tłumaczeniu przyjąć, że nie działała wcale. - Wygląda na to, że będziemy współlokatorkami. Moe. - wreszcie przywitała się tak, jak należało, ale wcześniej zdążyła rozłożyć wybrany przez siebie koc i zostawić w jego pobliżu wakacyjny bagaż. Kiedy już podeszła do Ślizgonki i z niepewnym uśmiechem przedstawiła się, nie czekała zbyt długo na odpowiedź, tylko zaczęła się rozglądać po 'dziesiątce'. Ciekawe, czy miało ich tu być więcej. I czy pojawi się ktoś znajomy, czy ten wyjazd jednak miał polegać również na budowaniu nowych relacji od zera.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Przykucnęła i zajrzała do torby w celach znalezieniu czystych, świeżych ubrań. Wiedziała, że jeśli je założy, może ewidentnie pożegnać się z ich atrybutami komfortu. Szybko można było tu ulec uczuciu cielesnej wilgotności. Postanowiła, że zmieni tylko koszulkę. Powoli ściągnęła swój żółty top i paradowała w staniku, grzebiąc wesoło w torbie, podśpiewując sobie jakiś dobry kawałek magicznej muzyki — właściwie tylko takie znała. Nie przejmowała się tym, że zaraz ktoś może tu wejść i zobaczyć ją pół nagą. Zresztą na pewno nikt nie zwróciłby jakiejś szczególnej uwagi, w końcu znajdowali się na najgorętszym miejscu na ziemi; Sahara sam piasek i wysuszone roślinne stepy zwiastowały śmiertelne upały. Wygrzebała zieloną koszulkę na ramiączka i trzymając ją w ręku, przeniosła spojrzenie na wejście do namiotu, z którego dobiegło przywitanie. - Hej. - Rzuciła ani chwili nie zatrzymując na dziewczynie spojrzenia. Jakaś małolata. Westchnęła teatralnie, jakby ciężko było jej wcisnąć tę koszulkę przez głowę. Miała nadzieje, że jacyś starsi lokatorzy się trafią, a najlepiej lokatorki. Jednak nie to było jej w głowie. Musiała skupić się na nauce, mimo że rodzice nalegali na to, aby wypoczęła i zajęła się siostrą; to chyba uważali za jakiś rodzaj kary. Wielka odpowiedzialność spoczywała na barkach Wendy. - Wendy. - Odparła automatycznie i nieco zbywalnie. - Widocznie. - Znowu tylko słówkami, jakby nie chciało jej się konstruować normalnych, sympatycznych zdań. Royal na pewno nie należała do "sympatyczych", ale takie zdania na pewno umiała tworzyć. Nie zwracała zbytniej uwagi na Moe i też nie zamierzała wdawać się w konwersacje, chyba że dziewczyna sama rozgadałaby się; Merline, oby nie!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
'Rozmowa' chyba nie poszła tak, jak powinna. Atmosfera wydała się nagle wyjątkowo sucha i nieprzyjemna. Wybrzmiewała niechęć i lekceważenie. I chyba nie tak to powinno wyglądać, jeżeli miały przez najbliższe tygodnie dzielić pokój. Czuła się temu współwinna, więć postanowiła zacząć od nowa. I jeżeli tym razem wyszłoby podobnie, zostawałoby jej tylko porzucenie starań. Jak nie chcemy, jak ludzie, to nic na siłę, prawda? Odrywając wzrok od półnagiej koleżanki, zbliżyła się do swoich rzeczy i przez chwilę czegoś tam szukała. Następnie, mając już w rękach nieduże, mugolskie pudełko na drugie śniadanie, zajęła miejsce przy stoliku, siadając przy nim po turecku. Sięgnęła po jakiś talerzyk i zawartość swojego metalowego opakowania umieściła właśnie na nim. Okazało się, że miała w nim różnego rodzaju wypieki. Głównie kruche ciastka, ale niemalże każde było unikalne. Znalazłyby się zwykłe maślane, migdałowe, czy kokosowe. - Ciacho? - zagadnęła, gdy już wszystko było gotowe. Dosyć późno się zorientowała, że podczas oczekiwania na odpowiedź bez przerwy miała wzrok wgapiony w dekolt starszej współlokatorki. Wtedy właśnie, zmieszana, odwróciła pospiesznie wzrok.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Nie wiedziała, o czym mogłaby rozmawiać z dziewczyną kilka lat młodszą od niej; i to sporo lat, ani też nie znała jej jakoś szczególnie. Widzieć kogoś kilka razy to nie znaczy znać. Wendy nie zwracała za bardzo uwagi na młodsze od siebie dziewczyny, w ogóle starała się nie interesować żeńską płcią, a właściwie za nic świecie nie robić tego publiczne. Czasami ciężko było przy kąpielisku w dni parzyste nie patrzeć na nagie, młode kobiece ciała. Publicznie starała się okazywać zainteresowanie mężczyznami. Ojciec na pewno wydziedziczyłby ją z rodu, gdyby dowiedział się, że jego najstarsza córka nie wyjdzie za mąż i nie urodzi dzieci. Oczywiście Wendy na małżeństwo była wstanie się zgodzić, ale Merlinie uchroń od dzieci! Sama myśl spędzenia w łóżku z mężczyzną nabywała ją obrzydzeniem. Wendy w ogóle nie obchodziło to, co sobie może pomyśleć nowoprzybyła koleżanka. Nawet na moment nie przejęła się ani nie zawracała sobie głowy jakąś atmosferą w namiocie. Zachowywała się normalnie, przywitała z dziewczyną. Co miała niby jeszcze zagadywać ją? O zainteresowania i co niby jeszcze, myślałby kto! Zajęta swoimi myślami, totalnie zlekceważyła poczynania Moe. I trwałoby to tak dalej, gdyby gryffonka nie podeszła do niej. Widocznie w namiocie numer dziesięć nie konstruowało się zdań, a jedno słowo mówiło wszystko. - O, dzięki. - Sięgnęła po kokosowe jakby nigdy nic. Gdyby nie to, że dziewczyna częstowała ją ciastkami, Wendy pomyślałaby, że to ją Moe nazwała ciachem; zabawne. Udała, że totalnie tego nie widzi. Nie spodziewała się, że jej skąpy ubiór może wywoływać takie reakcje, w końcu każdy chodził tu pół nago, ze względu na temperaturę. Ślizgonka usiadła na swoim posłaniu, przegryzając kokosowe ciastko. Dyskretnie zerkała w stronę Moe, oceniając jej urodę i czy była w typie Wendy A. Royal. Na klątwę ludu Eneji, co ona sobie właśnie myślała! - Pierwszy raz za granicą? - Zagadała, chcąc przerwać tę niezręczną ciszę i nie wzbudzać podejrzeń koleżanki. Rozmowa była wręcz pretekstem do tego, aby bezkarnie się jej przyglądać. Zerkanie mogłoby w końcu się wydać; zwłaszcza że jak na razie były same w namiocie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Przez jakiś czas była znacznie bardziej zajęta własnymi słodyczami, niż rozmową, jednak, kiedy już dwa pierwsze ciastka udało jej się unicestwić, wróciła wzrokiem do Wendy. Spoglądała na nią badawczo, przekrzywiając lekko głowę. W pewnym momencie zaczęła ją nawet lustrować od stóp do głów, by na końcu swej wzrokowej wycieczki uśmiechnąć się z niekrytym uznaniem, ale i konsternacją. O co to ona pytała? - Nie... - odparła, choć jakby zza mgły, a jej zamyślenie było aż nadto słyszalne. Obie dziewczyny poniekąd bardziej były oddane przyglądaniu się sobie, niż budowaniu zdań, czy punktów zaczepienia w całej dyskusji. - Nie. - powtórzyła, tym razem już dużo pewniej, trochę, jakby wróciła do żywych. Nieco się zmieszała, ponownie odwróciła wzrok od Ślizgonki, ale błyskawicznie zagryzła wszelki wstyd kolejnym kęsem ciastka. Spojrzała na dziewczynę jeszcze raz. Niekontrolowanie zachichotała. - W sumie nie wiem. Jeżeli to się liczy, kilkukrotnie bywałam w Szkocji, ale to wszystko. Warunki tegorocznego szkolnego wyjazdu wydają się dość srogie, co? - pustynia nie brzmiała dla niej, jak wakacje marzeń. Temperatura była zdradziecka zarówno w dzień, jak i w nocy. Zdążyli już również odczuć na sobie niedobory wody. Nie mówiąc już o robalach. Owszem, było ciekawie i była jakaś odmiana - z tym nie sposób byłoby się nie zgodzić. Jednak klimat okazał się mocno wymagający.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Wendy podróżowała od najmłodszych lat. Co roku wyjeżdżała na zagraniczne wycieczki. Nawet kilka razy w roku. Na szkolnych wycieczkach mogła bardziej odpocząć od ojca, czy matki. Wyjazdy z rodziną nie były odpoczynkiem, chociaż w pewnym sensie zmiana miejsca sama w sobie była relaksująca, jednak podróżując z najbliższymi, Royal głównie musiała uczyć się języków i innych kultur. Obserwować, poznawać i uczyć się, te trzy zasady zawsze jej towarzyszyły. Obecnie robiła to automatycznie. Jednak nie starała się jakoś pozyskiwać wiedzy o kulturze ludu Eneji, mimo że na tym się nie koncentrowała na wyjeździe, samo z siebie jakoś tak się działo, że zawsze coś jej się obiło o uszy, ale nie zamierzała się spinać. Siedzieć godzinami nad książkami. I tak znała już hiszpański i niemiecki, a egipskie hieroglify do niczego jej nie były potrzebne. W końcu i tak będzie powtarzać rok, a z tego, co sądziła, powinno być jej łatwiej z wiedzą, jaką posiadała. Nawet rodzice wydawali się jej odpuścić, ale pewnie Leon postanowił tylko dać jej nieco wytchnienia, albo po prostu straciła jego zainteresowanie na zawsze i wszystko przeszło na jej brata. Nienawidziła Horace'go. Była o niego zazdrosna to ile czasu ojciec mu poświęcał, doprowadzało ją do szału. Pragnęła uwagi Leona, ale też i nie chciała. Ciężko było zrozumieć Wendy A. Royal. Zerkała co jakiś czas na gryffonke, ale nie wlepiała się w nią za bardzo. Toczyły o to taką przyjazną rozmowę — chyba. Wendy lubiła sobie poobserwować ładne dziewczyny, ale nigdy nie robiła pierwszego kroku, jeśli chodziło o związki. W końcu kiedyś musi poślubić jakiegoś panicza z bogatego domu o czystej jak łza krwi. Royal nie była z tego zadowolona, ale co miała niby zrobić? Może i Moe była ładna, ale nawet jeśliby była w typie Wendy, ślizgonka raczej nic sobie z tego nie robiła. Starała się zachowywać naturalnie. Pragnęła wyglądać na dziewczynę, która lubi chłopców. Tatuś na pewno by się wkurwił, gdyby dowiedział się, że jego córka woli dziewczynki. Kolejny wadliwy Royal. Ech... Podobno rodziny się nie wybierało, Wendy miała nadzieje, że jednak tak jest, bo gdyby wiedziała, że sobie wybrała takich popaprańców... - Za srogie to bym uznała mróz i pełno śniegu, ale masz racje... Tyle dziadostwa kryje się w tym piasku. - Wzdrygnęła się na samą myśl. - Jednak ja tam lubię gorąco, wiadomo, przesadzać też się nie powinno. - Westchnęła i ułożyła się wygodniej na swoim posłaniu. Zamknęła oczy na chwile, jakby starając się zrelaksować. Na pewno nie miała zamiaru zasypiać. Zresztą trochę dłuższe leżenie powodowało mokrą bluzkę na plecach. - A to masz rodzinę w Szkocji? - Zapytała Davies, nadal mając zamknięte oczy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Warunki na Saharze raczej nie należały do takich, które sprzyjałyby kwitnącemu życiu i rozwojowi cywilizacji. Moe już po kilku dniach spędzonych tutaj nie była w stanie zdecydować się, co było gorsze - absurdalnie zmienne temperatury, robale, czy wszechobecny piasek. Właściwie to chyba całkiem po równo rozkładała się uporczywość tych wszystkich 'atrakcji'. I każda składała się na to, że każda przetrwana tu doba jednocześnie była sporym osiągnięciem, ale i nielichą udręką. - Z upałami jeszcze sobie jakoś radzę. Ale już wieczory potrafią być zdradzieckie, bo pustynne ochłodzenia po zachodzie słońca potrafią nieźle zaskoczyć. I jeszcze bardziej przymrozić. No i te robale... - westchnęła na samą myśl o nieszczęsnych mbayabadaba mbu, którymi to ich straszyli już na dzień dobry. Obrzydliwość. - Na szczęście okolica jest bardzo ciekawa, jak już pogoda pozwala ją poznawać. - nie chciała zamieniać swojej wypowiedzi w festiwal narzekania, bo jednak szkolne wakacje miały również swoje plusy. Przede wszystkim, były edukacyjno-towarzyskim wyjazdem, niezłą odmianą od monotonii roku szkolnego, czy domowej nudy. I, na ten moment, była bardzo zadowolona z dotychczasowego przebiegu tych kilku dni, jakich udało jej się doświadczyć. - Mieszka tam moja babcia-wiedźma. Unikane przez mugoli ruiny zamku zamieniła sobie na całkiem rosłą, pełną magii, nawiedzoną rezydencję. Wariatka. Uwielbiam ją. - nie była pewna, dlaczego opowiada o rodzinnych tematach z takim wnikaniem w szczegóły. Być może chciała się pochwalić takim przodkiem, jak Carmen. Choć na czarownicy czystej krwi, której rodzina niemalże nie miała pojęcia na temat mugolskiego świata, bo magia towarzyszyła im od wieków, raczej nie mogło robić to wrażenia.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Gorący klimat był naprawdę przyjemny. Uwielbiała ciepłe promyki słońca na skórze, jednak na Saharze nie były one ciepłe a niebezpieczne. Należało nosić przede wszystkim kapelusz na głowie albo cokolwiek co chroniłoby przed usmażeniem sobie mózgu. Nie czuć zimna to był raj dla jej ciała, ale i też nie lubiła za ciemnej opalenizny. Zapach spoconej skóry był najgorszy, maskował jej przyjemne prefumy które co jakiś czas roznosiły wokół niej przyjemną, intensywną woń pomarańczy. Cytrusowe zapachy do pustynnego klimatu — prawie pasowały idealnie. Słuchała Moe z niemałym zainteresowaniem. Właściwie dobrze było wymienić z kimś, chociaż kilka słów. Wendy nie chciało się za bardzo gadać, ale mogła słuchać i wtrącać kilka słów czy nawet zdań. Przytakiwała gryffonce w milczeniu. Trudno było się nie zgodzić, że tutejsze robale były naprawdę obrzydliwe, a temperatura w nocy spadała dość drastycznie. Royal przede wszystkim lubiła ciepłe noce i czyste niebo, kiedy to można było obserwować gwieździste niebo, czy piękny księżyc, nie martwiąc się słońcem, które każdego dnia próbowało nas zabić. Tu na Sacharze, kiedy nie było się przyzwyczajonym do takiego klimatu, noce wydawały się nocami w skandynawskich górach. - Nie licząc piachu i wielkich owadów, to tak. - Wtrąciła na słowa o ciekawej okolicy. Ostatnie zdanie na temat babci czarownicy, spowodowały, że Royal otworzyła oczy, ale nie dała po sobie poznać, że ją to jakoś ruszyło. Na pewno wtrąciłaby automatycznie jakąś nieprzyjemną uwagę na temat mugoli, ale to byłoby niestosowne i nie chciała zrażać do siebie swojej namiotowej współlokatorki. Ślizgonka sądziła, że w niemagicznych rodzinach tak właśnie było, kiedy trafiał się ktoś magiczny, nadmiar mocy magicznej powodował u niego szaleństwo. Wadliwe geny, heh... - A to Twoi rodzice są mugolami? - Zapytała z ciekawości. Nie żywiła jakiejś szczególnej niechęci to tych istot, raczej miała wyrobione zdanie ojca i swoją niebezpieczną ciekawość. - Wybacz, że Cię tak wypytuje, ja na co dzień nie mam do czynienia z niemagicznymi, więc prawie nic o nich nie wiem. Nasza rodzina od pokoleń jest... magiczna. - Dwa inne światy postanowiły się ze sobą zderzyć.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Z rozmowy o pogodzie przeszło na tematy rodzinne. W wydaniu namiotowym, oba te zagadnienia brzmiały wbrew pozorom całkiem ciekawie i wydawało się, że rzeczywiście warto było o nich wspominać. O ile pustynia dla obu dziewczyn była obca i mogły w ciągu tych kilku dni pobytu dojść zaledwie do dosyć płytkich wniosków co do otoczenia, to już różnica doświadczeń z życia w magicznym i (niemalże) pozbawionym magii domu brzmiały, jak fascynująca dyskusja z potencjałem na niezły ogień, gdyby odezwały się uprzedzenia, stereotypy, czy skłonności do szufladkowania. - Ojciec jest niemagiem. A ja nadal poniekąd czuję przynależność do jego świata, w końcu dorastałam bez magii przez jedenaście lat. - póki co nie wspominała o mamie. Ciekawiła ją reakcja Wendy na otrzymane wieści. Czy będzie oburzona, że magiczni potomkowie nie wprowadzili od momentu urodzenia Moe magii w jej życie, albo chociaż nie przekazali jej jakiejś magicznej świadomości? Gryfonka miała przecież w tym momencie styczność z czystokrwistą studentką domu Węża, pochodzącą ze ściśle magicznej rodziny z bardzo konkretnie określonymi i dosyć bezwzględnie brzmiącymi poglądami. Jak zatem skomentuje pochodzenie panny Davies? - Moje magiczne przebudzenie było dla babci sporym wydarzeniem. Jak to wyglądało w Twojej rodzinie? - zagadnęła jeszcze, bo nagle nasunęło jej się to pytanie i okazało się na tyle ją nurtować, że nie miała już cierpliwości na trzymanie języka za zębami. Zaraz po zadaniu pytania, wepchnęła sobie do ust spory kawałek kokosowego ciastka, aby choć na chwilę nie wchodzić w słowo Wendy i móc słuchać wypowiedzi i obserwować jej reakcje.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Dzisiaj rano odkrył przerażający fakt, że nie wiedział w którym namiocie urzęduje Morgan. Zanim znalazł odpowiedni numerek to zajrzał do trzech innych i prawie oberwał za to w zęby. Nie wpadł na pomysł wysłania dziewczynie wiadomości, po prostu poszedł na żywioł. - Mooooe? Jesteś w tym namiocie czy znów mam narażać kark, bo się szukam? - zawołał głośno, a potrafił mówić donośnie i dosadnie. Na całe szczęście jakaś dziewczyna mu odpowiedziała - mianowicie, by zamknął dziób, bo tu się opala i tak, tu mieszka Davies i niech spieprza stąd, bo mu przyłoży za darcie japy przed namiotem. Uniósł ręce w geście poddania i po prostu zajrzał do środka odsuwając przednią ściankę, która robiła jednocześnie za wejście. Wcisnął do środka swoją głowę niezrażony faktem, że ktoś tu mógł być nagi. - O, cześć dziewczyny. - popatrzył z zainteresowaniem na Wendy, której nie znał, a która była bardzo, bardzo ładna. Wyszczerzył się do niej, a po chwili popatrzył na Gryfonkę. - E, Moe, potrzebna mi jesteś na już. W sprawie niecierpiącej zwłoki. Serio, zero zwłok, więc musisz mnie ocalić, bo inaczej zginę. - udał, że jest zmartwiony, choć była to istna gra aktorska. Zerknął na Wendy. - Zabiorę ją, okej? Oddam ci za jakiś czas. Serio, bez niej ktoś może umrzeć, więc wiesz... mogę ci potem to wynagrodzić. - puścił oczko Wendy, sięgnął po rękę Morgan i nie dając jej czasu na protesty po prostu ją wyciągnął ze środka namiotu. - Cśśś, chodź, nie tu. Potem będziesz na mnie jojoczyć, a teraz drałuj za mną póki mnie nikt nie zabił za szukanie cię we wszystkich namiotach w okolicy.
/zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Z rozmowy o pogodzie i przodkach wybił je nalot znajomego Gryfona. Na jego widok, Moe ściągnęła brwi i nieco się zachmurzyła. Na wspomnienie ich ostatniego spotkania było jej po prostu głupio. Wybuchnęła złością i zostawiła chłopaka samemu sobie pośród pustki nawiedzanej wyłącznie przez odgłosy trzaskającego ogniska. Tak się nie robi, Davies. - Idę, przestań bełkotać. - skwitowała po chwili, bo po jego słowach w stronę Wendy trochę jej minęły wyrzuty sumienia. Dunbar wyglądał, jakby humor mu się znacznie poprawił w porównaniu do tego, w jakim stanie widziała go podczas ostatniego spotkania. Choć być może znowu trochę udawał i zasłaniał się poczuciem humoru? Szybko dało się wyczuć, że właśnie takie miał rozwiązania, jeżeli chodziło o (nie)radzenie sobie ze sobą w czasie chandry. - Do zobaczenia. - rzeczywiście wstała, zebrała się pospiesznie, zgarnęła ze stolika jeszcze po ciastku dla siebie i Jeremy'ego, po czym opuściła namiot. Liczyła, że na zewnątrz nie spotka rozjuszonych uczniów, którym starszy Gryfon niedawno przeszpiegował ich 'pokoje'. Westchnęła, obserwując oddalające się plecy najwyraźniej mocno spieszącego się chłopaka, po czym bez słowa ruszyła za nim. Czas na pytania najwyraźniej miał nadejść dopiero na miejscu.