Kiedy pośród ludu Eneji popełnione zostanie przestępstwo, kary błyskawicznie wymierzają postawni strażnicy. Nawet najdrobniejsze przewinienia mogą poskutkować przymusowym spędzeniem doby w jednej z niezbyt dużych drewnianych klatek, postawionych w pobliżu rynku. Choć wygląda niepozornie, w rzeczywistości jest zupełnie niezniszczalna - żadne uroki, przedmioty, specjalne umiejętności ani siłowe/techniczne rozwiązania nie mogą pomóc. W jednej klatce często zamykanych jest dwóch-trzech więźniów. Jeśli popełniona została poważna zbrodnia, pod koniec każdego tygodnia organizowany jest wywóz przestępców do większego miasta, w którym sprawa trafia do miejscowych czarodziejskich władz.
Nie miała krzty wyrzutów sumienia. Nawet kiedy spojrzał na nią zimno i widywać było, że wyprowadziła go z równowagi, chociaż nie okazał tego w gwałtowny sposób. Była na niego wściekła, może jej powody nie były aż tak racjonalne, ale mało ją to w tej chwili obchodziło. Zresztą, pęknięcie jednej butelki z miliona przez niego opróżnionych, nie było znowu niczym takim nadzwyczajnym. Na jego suche stwierdzenie już otwierała usta w odpowiedzi, ale nagle poczuła, że traci kontakt z ziemią i zostaje bezczelnie przerzucona przez ramię chłopaka. Pisnęła oburzona i przestraszona w pierwszej chwili. Była pewna, że za sekundę ją odstawi, ale on niewzruszony wyszedł z nią z namiotu, mimo, że miała na sobie niemalże tylko jego koszulę. Zwinęła dłonie w pięści i zaczęła stukać go po plecach oburzona. Jak on śmiał? Uznała, że całkiem zwariował i nic już mu nie pomoże, a ona może tylko walczyć siłą. Zaczęła więc się wyszarpywać, ale nic to nie dawało. - Puszczaj mnie, troglodyto! - krzyknęła głośno i znowu walnęła go mocno piąstką, licząc, że Nate za chwilę się opanuje i po prostu odstawi ją na ziemię. Gdzie ją miał zresztą zaprowadzić? Ze zgrozą zauważyła, że nie idą w kierunku żadnego pustkowia, tylko głównego rynku. Co prawda był wieczór, ale mimo wszystko, mogli kręcić się tam ludzie, a ona zdecydowanie nie była teraz w stroju, w którym chciała być przez kogokolwiek oglądana. - Jak śmiesz?! W tej chwili mnie odstawiaj Bloodworth! - pisnęła wściekła, ale poniekąd też zdesperowana. Nie podobał jej się kierunek, w którym zmierzali, a chłopak brnął w to uparcie. Starała się go przy okazji kopnąć, ale w tej pozycji to nie było takie znosu proste. - Jesteś nienormalny. Zawracaj w tej chwili - fuknęła - zginiesz, jak tylko wrócę na ziemie - powiedziała - jej zdaniem - całkiem groźnie i znowu mocno się szarpnęła. Naprawdę myślała, że chce ją tylko przestraszyć, a zaraz zawróci do namiotu, ale wyglądał na dość zdeterminowanego. Cóż, zadzieranie z Nathanielem niszcząc mu butelkę z alkoholem to chyba było najbardziej ryzykowne zagranie po jakie mogła sięgnąć. Mimo wszystkich okoliczności, cieszyła się, że udało jej się faktycznie mu dopiec. Czy to na pewno była zdrowa satysfakcja?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie był na nią zły dlatego, że wylała alkohol; no, w każdym razie nie tylko z tego powodu. Rzucone na butelkę wina zaklęcie zwyczajnie przepełniło czarę goryczy, która sukcesywnie napełniała się już od bladego świtu. To, że uciekła, że go unikała, a na koniec dnia prowadziła swoje nie do końca zrozumiałe gierki – wszystko to kumulowało się w nim, wywołując złość i dyskomfort, a spychane na bok, ostatecznie przybrało ogromne rozmiary. Właśnie dlatego brnął przed siebie, stawiając długie, energiczne kroki i nie zważając na jej szarpaninę. Po prawdzie nie wiedział jaki ma plan, wymyślał go na bieżąco; chciał jakoś ją ukarać, w jakiś sposób wyładować swoją złość, a trzeba przyznać, że zaślepiony złością i wypitym alkoholem, nie myślał zbyt trzeźwo. W chwili kiedy przypomniało mu się o umiejscowionej w centrum wioski klatce przeznaczonej dla złoczyńców, uznał za świetny pomysł zagrożenie jej, że ją tam wrzuci... było to zresztą odpowiednie dla niej miejsce, skoro targnęła się na jego własność, prawda? — Ani mi się śni — w odpowiedzi dodatkowo podrzucił ją nieco, coby nie było jej zbyt wygodnie. Ile jeszcze razy będą w ten sposób przemierzać tę zasraną wioskę? Pochwycił wzrok jednego z mijających ich tubylców i zmarszczył gniewnie brwi, naciągając koszulę tak, by w jakimkolwiek stopniu zakryć odsłonięte pośladki Emily. Mógł być na nią wściekły, ale nie miał ochoty by ktokolwiek mógł bezkarnie na nią patrzeć. — Wylałaś ostatnią butelkę wina jaką miałem od dziadków, więc jeśli ktoś tu zginie to wierz mi, nie będę to ja. Trzymał się uparcie wersji, że to właśnie alkohol doprowadził go do tego stanu, nie fakt, że rozbiła go z zazdrości, do której za nic by się nie przyznała. Był wściekły, że nie mogła się zdecydować (co za paradoks!), ale nie mógł jej przecież tak po prostu o tym powiedzieć. Może gdyby nie napędzała go wściekłość, dojrzałby hipokryzję wyzierającą nie tylko z jego słów i gestów, lecz także i myśli. Mogła bić go, kopać, nawet gryźć; pozostawał niewzruszony. Zatrzymał się dopiero kiedy znaleźli się przy wioskowym więzieniu. — Chciałaś wrócić na ziemię? — mruknął i „odłożył” ją niezbyt delikatnie – ot, zrzucił ją tak, by mieć pewność że upadnie na tyłek tuż obok tubylca (chyba strażnika), który wyglądał na zainteresowanego całą sprawą. Należało jej się, co do tego nie miał nawet cienia wątpliwości. Zerknął na Emily, a potem na mężczyznę — Rzucała bombardą na terenie obozowiska — podniósł i pokazał mu dłoń, w której wciąż tkwiły kawałki szkła. Bolało jak diabli, choć złość tłumiła wszelkie niedogodności, w tym i chłód, który w normalnej sytuacji byłby pewnie nieznośny. Wzruszył ramionami — stwarza zagrożenie, więc powinna spędzić noc w miejscu, gdzie będzie nieszkodliwa. Szkoła zajmie się nią z rana. Po prawdzie nie liczył na to, że mężczyzna w ogóle go zrozumie, nie wszyscy tubylcy mówili przecież po angielsku. Chciał ją po prostu nastraszyć.
Widok dwójki białoskórych wzbudził niemałe zainteresowanie. Tubylcy zaczęli między sobą szeptać i wskazywać Was palcami. Gdy Natahaniel rzucił na ziemię dziewczynę, jeden ze strażników, a zwał się on Razzaq, wystąpił w Waszym kierunku. Był to rosły czarnoskóry mężczyzna, mający na spokojnie dwa metry wzrostu, o wadze z pewnością ponad stukilogramową, o szerokich ramionach, małych oczach łypiących groźnie na każdego obcego, szerokim nosie i ustach. Wyrósł przed Nathanielem, a przerastał go o głowę. Wydawało się, że gdy szedł to ziemia drżała pod jego bosymi stopami. - Ma aldhy yahduth? - zapytał silnym tembrem i zmarszczył ciemne czoło. To był ewidentny znak myślenia, wytężania umysłu by zrozumieć co mówi białoskóry człowiek. Nagle jego twarz rozjaśniło zrozumienie. - Bombarda? Oboso-fiszko? - powtórzył, popatrzył na kawałki szkła na jego dłoni. Nie rozumiał co ma szkło do rzucania zaklęciem, jednak widać było, iż Razzaq się zdenerwował. Opiekun białoskórych przyniósł przestępcę. Zrobił dwa kroki i odwrócił się do siedzącej na ziemi Emily. Popatrzył na nią z góry. - Bombarda oboso-fiszko. Almudhanib. - nachylił się nad nią, położył wielką rękę na jej ramieniu i ją podniósł do pionu. Nie pozwalał jej się wyrwać. Wsunął dwa palce do ust i gwizdnął, a na ten dźwięk przybiegło do niego dwóch wątlejszych strażników. - Fata yuqal tudamir qry. Altahaquq min dhlk. - brzmiało to jak rozkaz. Obaj podeszli do Nathaniela i stanęli przed nim. Jeden z nich odezwał się poważnym i surowym głosem. - Gsie neszczenia? Gsie Bombarda oboso-fiszko? - zapytał i wyraźnie czekał na odpowiedź. Tymczasem Razzaq wezwał kolejnego strażnika, który otworzył klatkę. Sprawdził czy dziewczyna ma różdżkę, a jeśli miała, została ona skonfiskowana do czasu wyjaśnienia sprawy. Emily została do środka wprowadzona - siłą bądź dobrowolnie - i zamknięta zaklęciem. Jeszcze zanim się to stało, Razzaq popatrzył na nią z jakąś niewypowiedzianą wściekłością w oczach. - Kara. Ty kara klatka. Do słońsza. - zakomunikował i wrócił do opiekuna, by zebrać wywiad. Wszyscy strażnicy potraktowali oskarżenie bardzo poważnie. Dołączył do dwójki wątlejszych strażników i oczekiwał odpowiedzi od opiekuna białoskórych.
Boleśnie upadła na ziemię i skrzywiła się po nieprzyjemnym uderzeniu. Przynajmniej nareszcie sobie darował i zostawił ją w spokoju. Tak przynajmniej jej się wydawało. No bo chyba przeniesienie jej po całym tym terenie było wystarczające? Nie przyszło jej do głowy, że chłopak faktycznie ma jakiś plan a ta wycieczka naprawdę do czegoś zmierza. Jak się jednak okazało, zmierzała, a Emily była w szoku, że posunął się do takiego zagrania. Kiedy zaczął rozmowę ze strażnikiem, aż zatkało ją z oburzenia. Zamiast krzyczeć i bronić się, po prostu gapiła się na nich bez zrozumienia. Chyba nie mogli tego traktować poważnie, prawda? Niby Nathaniel był opiekunem, ale sytuacja była zupełnie absurdalna, musieli dać jej szansę na wyjaśnienia. Już otwierała usta, żeby po długim milczeniu faktycznie coś z siebie wydusić, kiedy dwójka strażników złapała ją i bez jej zgody podniosła na równe nogi. Chwilę później, po jej mocnych oporach, została wepchnięta siłą do klatki. - Ej! On kłamie, wypuśćcie mnie - pisnęła zła, starając się opuścić to licho wyglądające miejsce. Jak się jednak okazało, to nie było wcale takie proste. - Bloodworth, przysięgam, że uduszę cię we śnie. Powiedz im, że gadałeś głupoty i nic nie zrobiłam - syknęła, patrząc na niego wściekle i oczekując, że w końcu oprzytomnieje i zda sobie sprawę, że posunął się stanowczo za daleko. Nawet jak na niego. Starała się w jakimkolwiek stopniu przysłuchać rozmowie ze strażnikami. Obawiała się, że mężczyzna potrafi być wiarygodny, kiedy mu na tym zależy. Tylko czy to miało zadziałać na jej korzyść, czy wręcz przeciwnie? Starała się dyskretnie kopnąć jeden z kawałków drewna, naiwnie licząc, że to zniszczy konstrukcję. Oczywiście się pomyliła i całość ani drgnęła. Niepozorny wygląd klatki prowokował ją do takich działań, zresztą jak to Emily, nie mogła tak po prostu pogodzić się z uwięzieniem i usiąść w spokoju na ziemi. Zwłaszcza, że teraz miała ochotę zrobić komuś poważną krzywdę, a odseparowana od społeczeństwa nie miała takiej możliwości. Może ta kara faktycznie miała uratować dzisiaj komuś życie?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
To, co się wydarzyło, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Ba, przeszło jakiekolwiek, bo w głowie nie miał wszak żadnego planu, wobec czego działał nie tylko spontanicznie, ale i w pewnym sensie po omacku. Rzecz w tym, że traktował to jako żart i myślał, że tubylcy również odbiorą to w taki sposób... przede wszystkim spodziewał się zaś, że jeśli faktycznie wydarzy się coś niepożądanego, będzie w stanie dogadać się z nimi po angielsku i wyjaśni im, że tak po prostu wygląda jego poczucie humoru. Niestety, okazało się, że strażnik jest nie tylko wielki jak górski troll, ale i posiada podobną tym stworzeniom inteligencję, bo z jego wypowiedzi wyłapał zaledwie kilka słów, pozostając głuchym na sarkazm, którym dosłownie ociekały. Miał ochotę zaśmiać się panicznie, ale zamiast tego tylko wpatrywał się w niego, analizując swoją sytuację. Jeszcze przed momentem alkohol był mu doradcą, ale teraz zdawało się, że wytrzeźwiał w jednej chwili i, co gorsza, dotarło do niego jak dużo popełnił błąd. Spojrzał na Emily, którą rzeczywiście zamknięto w tej cholernej klatce i oblizał wargi, co było dowodem na intensywne próby wymyślenia jakiegoś rozwiązania ich nagłego kłopotu. — Słucham? Chcesz zobaczyć miejsce wybuchu? Parlez-vous français? Español? — szczerze wątpił żeby strażnik miał znać którykolwiek z tych języków, ale uznał, że warto chociaż spróbować. W końcu machnął jednak ręką. — Niech będzie. Obozowisko. Chodź ze mną — na wszelki wypadek pokazał mężczyźnie kierunek, a potem obrócił twarz ku klatce — Siedź spokojnie, jakoś to załatwię — powiedział do dziewczyny na tyle szybko, by tubylcy nie byli w stanie go zrozumieć. Potem ruszył w stronę wspomnianego obozowiska, czując się jakby szedł właśnie na ścięcie. No bo co on im miał pokazać? Zalany winem namiot? Miał nadzieję, że Leonel już wrócił i jakoś pomoże mu się z tego wyplątać, ale niestety w momencie kiedy przekroczył próg swojego namiotu (najpewniej mając za sobą chuchającego mu w kark strażnika), powitała go jedynie wypełniona odłamkami szkła pustka. Zaklął w myślach, ale nie dał niczego po sobie poznać, zamiast tego prostując się dumnie i wskazując na potłuczoną butelkę. — Tu. Bombarda w namiocie. Wybuch... rozumiesz, prawda? Nie-bez-pie-czne — pokazał raz jeszcze zakrwawioną rękę, żeby jakoś uratować swoją sytuację.
Troje ciemnoskórych mężczyzn cierpliwie wyczekiwało odpowiedzi Nathaniela. Razzaq co rusz marszczył groźnie brwi i łypał spode łba wobec każdej próby nawiązania z nim kontaktu wzrokowego. Skinął twierdząco głową rozpoznając słowa "miejsce" oraz "wybuch", jednak przy próbie porozumienia się w innym języku potrząsnął głową. Znali podstawy angielskiego i to można rzec, stwierdzenie na wyrost. Lepiej szło mu zrozumienie słów niż wypowiedzenie. Charakterystyczny dialekt tutejszego plemienia znacznie utrudniał układanie ust w angielskie słowa. Uniósł rękę i dwójce wątlejszych plemiennych braci nakazał pilnować klatki jak i uwięzionej w środku, z której protestów nic sobie nie robił. Będzie czekać na osąd, bowiem Razzaq, syn Manana tak stwierdził. Słowo się rzekło. Żwawym krokiem ruszył za Nathanielem, a jako świadka i potencjalne wsparcie wezwał innego tubylca. Można było odnieść wrażenie, że biorą się znikąd. Wystarczył jeden gest Razzaq, a pojawiał się ktoś nowy. Czyżby ukryci w krzakach? Idąc przez obozowisko jego mina robiła się coraz surowsza. Zapalił magiczne światło, które podążało za nimi rozświetlając okolicę. Nie widział żadnych uszkodzeń na obszarze pola namiotowego. Zaklęcia ochronne działały, ludzie spali i nie słyszał nawet grama paniki. Zero ognia, zero zniszczeń... Nathaniel mógł czuć na karku nie tylko oddech rosłego Razzaq, ale i świdrujący wzrok tego drugiego, który wyrazem twarzy przypominał jakby non stop miał pod nosem świeżą łajnobombę. Do namiotu weszła cała trójka - ewidentnie szukali wspomnianych zniszczeń, za które uczennica Hogwartu siedziała w klatce do czasu wyjaśnienia sprawy. Popatrzył na zbitą butelkę, potem na rękę Nathaniela, znów na butelkę, na wnętrze namiotu i ostatecznie zawiesił rozgniewany wzrok na mężczyźnie. - Ty. - wydusił z siebie niewyraźne słowo i wskazał na niego palcem. - Ty... khudh waqtaan. Zabrać czasy. To ne neszczenia. Oboszo-fisko ne zneszczone. - nastroszył krzaczaste brwi, charknął coś pod nosem i następne słowa skierował do swojego plemiennego brama, a brzmiały one niczym rozkaz rozstrzelania. - Andhar kadhib. - podszedł do Nathaniela i położył wielkie łapsko na jego ramieniu. - Idź z ja. Do klatka. - wraz z asystą drugiego mężczyzny odprowadzili Nathaniela z powrotem do miejsca początkowego. Jeśli ten cokolwiek do nich mówił bądź próbował wyjaśnić, żaden z ciemnoskórych nie odpowiadał. Widać było, że są rozdrażnieni zabraniem czasu i fałszywymi oszczerstwami. Do klatki wrócili stosunkowo szybko, a więc Emily mogła być świadkiem dalszych rozmów. - Dziewsina newinna. Ty kłamanie. Daewa psze pan Harrington. Fawraan! - klatka została otwarta, a Nathaniela wprowadzono do środka - dobrowolnie bądź siłą. Poirytowani turystami tubylcy rozpierzchli się na kilka stron - jeden pobiegł w kierunku namiotu dyrektora, drugi przyniósł dla Emily skórzany, gryzący skórę, stary płaszcz dla okrycia ciała, a Razzaq wraz ze swym bratem stanął przy drzwiach klatki przypominając po chwili dwa ponure kamienne golemy.
Emily - po upływie godziny fabularnej (minimum jeden post na 2000 znaków) zostajesz wypuszczona z klatki i odprowadzona do namiotu przez jednego z tubylców. Zostajesz oczyszczona z zarzutów.
Nathaniel - tubylcy nie wypuszczą Cię aż do poranka fabularnego (minimum dwa posty bądź jeden na minimum 3000 znaków), a jeszcze przed śniadaniem czeka Cię rozmowa z dyrektorem Hogwartu na temat składania fałszywych oskarżeń wobec podopiecznych.
Próba używania zaklęć na klatce może skończyć się dłuższym pobytem w tej lokacji. Do końca pobytu na Saharze jesteście rozpoznawalni - tubylcy patrzą na Was podejrzliwie i niechętnie.
Była zbulwersowana. Nie dość, że wsadził ją do tej okropnej klatki, na środku wioski, to jeszcze zostawił ją na pastwę losu i podejrzanie wyglądających strażników. Dlaczego zawsze tam gdzie on, musiały pojawiać się jakieś dziwne, niespodziewane kłopoty. Co prawda w tej sytuacji nie była święta, może nawet była główną winowajczynią, ale bardzo nie podobał jej się ten obrót zdarzeń. Nie dało się ukryć, że zrobiło się poważnie. Nie wiedziała, czy powinna obawiać się tubylców, to jednak byli zupełnie obcy ludzie, o odmiennej kulturze. W dodatku była niemal rozebrana, a wiedziała, że rankiem przez to miejsce przewinie się masa osób. To ją trochę zestresowało, nawet jeśli to nie był dobry moment, na przejmowanie się akurat takimi szczegółami. Za to czuła, że zaczyna trochę marznąć. Rozglądała się, czy Nathaniel zamierza tu jeszcze wracać, czy naprawdę zostawił ją na pastwę losu. Nie, żeby miał jej już jakoś pomóc w tej sytuacji, ale chyba wolała jego towarzystwo, od tych podejrzanych typów. Nie czułą się pewnie. On był... znanym niebezpieczeństwem. Wzbudzał niepewność i budował napięcie, ale w rozsądnych granicach, które pozwalały jej na bycie sobą. Bez mężczyzny w pobliżu, nie ośmieliła się nawet za głośno zaprotestować, czy szukać sposobu, na wydostanie się z tej nieszczęsnej klatki. Nie mogła wiedzieć, jak zareaguje strażnik. Zamiast tego, zniecierpliwiona usiadła na ziemi. Z nadzieją przyjęła ich powrót. Kiedy drzwi od klatki się otworzyły, była pewna, że zostanie puszczona wolno. Zamiast tego, rzucili jej tylko jakiś stary płaszcz i dodali wątpliwego towarzystwa. Zmarszczyła nos, kiedy drzwi się znowu zamknęły i spiorunowała go wzrokiem. - Super, gratuluje. Widzę ciepły namiot nie jest dla ciebie wystarczająco ciekawym miejscem do spania - fuknęła cicho i okryła się płaszczem, starając się nie wnikać w to, w jakim on jest stanie i kto go wcześniej nosił. Chciała się ogrzać i ani myślała dzielić się nim z chłopakiem. Nie zasłużył, prawda? - W nocy spędzonej w klatce pocieszał mnie tylko fakt, że, w przeciwieństwie do namiotu, spędzę ją sama, ale widzę nawet to udało ci się skopać. Jeszcze jakieś plany? - oparła się o deski, które przed chwilą wydawały jej się mało stabilne, ale jak się przekonała, nie było z nimi tak źle. Nie wiedziała jeszcze, że niedługo zostanie wypuszczona.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie miał pojęcia co robił, improwizował, licząc, że jeśli Enejczycy nie są najdelikatniejszymi ludźmi skupiającymi się na takich głupotach jak szkło wbite w dłoń, to może chociaż charakteryzują się poczuciem humoru, które ze względu na późną porę było uśpione do tego momentu. Przeliczył się, nic podobnego się nie wydarzyło, a on pogrążał się i pogrążał, z każdym słowem coraz bardziej. Nie potrzebował rozeźlonego tonu Razzaqa żeby w jednej chwili pojąć w jak głębokiej znalazł się dupie. — Co niezniszczone jak zniszczone, sam przecież widzisz. Cały namiot do prania, wino rozlane. Nie ma alkoholu. Przestępstwo. — jak zaklęcia wyrzucał z siebie kolejne słowa, desperacko próbując poprawić swoją sytuację. W końcu westchnął i skrzyżował ręce na piersi. — To co, kara klatka? A idź w chuj — to ostatnie powiedział nieco ciszej, tak na wszelki wypadek jakby jacyś żartownisie z Hogwartu nauczyli lokalnych mieszkańców podwórkowej łaciny. Jego obawy się potwierdziły, zaraz usłyszał spodziewane słowo „klatka”, którego brzmienie w ustach ogromnego mężczyzny zapamięta jeszcze na długo – może nawet na całe lata. Miał ochotę zrzucić to jego łapsko z ramienia, ale ograniczył się do nieprzychylnego spojrzenia, jakim go obrzucił i zmarszczenia gęstych brwi. Nie opierał się, poszedł posłusznie z mężczyznami; skoro nawarzył sobie piwa, to nie pozostawało mu teraz nic innego jak po prostu je wypić. Kilka chwil potem zatrzymał się przed wejściem do klatki, ewidentnie nie chcąc wchodzić do środka. Nic to nie dało, został pchnięty na tyle silnie, że w środku ledwie udało mu się zachować równowagę. Posłał im ostatnie wściekłe spojrzenie, po czym przeniósł je na Emily. — Troglodyta, tak?! — uniósł głos, bo czuł, że się w nim zagotowało. Zwykł wściekać się na zimno, ale ta sytuacja przerosła jego najśmielsze wyobrażenia. Nic nie było tu normalne. Wskazał ręką na oddalających się niespiesznie mężczyzn. — Tu masz troglodytów, napatrz się do woli. Podszedł do wejścia klatki (daleko nie miał, to trzeba przyznać), zdrową ręką chwycił za jeden z licho wyglądających drewnianych prętów i szarpnął z całej siły, licząc, że zdziała tym cuda. Klatka ani drgnęła. Nawet nie zatrzeszczała. Co za drwina. Westchnął ciężko i kopnął ją jeszcze, nie dlatego, że liczył na cokolwiek, a po to, by się na niej jakoś wyżyć. Potem usiadł w pewnej odległości od Emily. — Będziesz marudzić przez całą noc? Jeśli tak to daj mi znać, wygryzę sobie żyły byle Cię nie słuchać. — był zły, ale powoli odzyskiwał nad sobą kontrolę. Przez moment naprawdę ją utracił i właściwie nie przypominał sobie kiedy ostatnio mu się zdarzyło i czy w ogóle kiedykolwiek miało to miejsce. Oparł się nagimi plecami o pręty klatki, podciągnął ku sobie nogę i oparł poranioną szkłem dłoń na kolanie, by móc jej się lepiej przyjrzeć. — Więc jednak wolisz spędzać noce w samotności? Mogłabyś się w końcu zdecydować? Żądam zbyt wiele? — nie prosił, żądał. Słowo „prośba” nie przechodziło mu łatwo przez gardło i używał go tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Widok Nate'a wyprowadzonego z równowagi nie był częsty i typowy. Prawdę mówiąc, Emily aż z zainteresowaniem wlepiła w niego wzrok, ze zdziwieniem odkrywając, że potrafi się denerwować właśnie w taki klasyczny sposób. To było znacznie mniej niepokojące niż ten przeraźliwy chłód, którym parę razy ją uraczył. Na jego daremne próby tylko przewróciła oczami. Tak jakby ona sama nie próbowała takich oczywistych rozwiązań. Swoją drogą, oboje byli w tym trochę żałośni - co by niby dało zniszczenie pułapki, skoro strażnicy i tak i tak szybko wyciągnęliby z tego konsekwencje? Pewnie nawet gorsze niż te, na które byli skazani do tej pory. Jak widać jednak, oboje mieli charakter, który nie pozwalał zachować całkowitej bezczynności. Nawet, jeśli nie mieli wyboru. - To akurat prawda, towarzystwo na twoim poziomie - mruknęła, bo stanowcze wepchnięcie jej do klatki bardzo jej się nie podobało. Czy to wszystko musiało być takie brutalne? W porządku, może troszkę się opierała, ale bez przesady. Naruszanie jej przestrzeni osobistej przez jakąś idiotyczną, zmyśloną historię, nie było fair. Nie zapominała jednak, kto był głównym winowajcą tych wydarzeń. - Nie obiecuj, narobisz tylko człowiekowi nadziei - rzuciła w odpowiedzi na wspomnienie o wygryzaniu żył i owinęła się szczelnie płaszczem. Coraz mniej sceptycznie podchodziła do gryzącego materiału. Nawet jeśli nie dawał zbyt wiele komfortu, to był naprawdę ciepły, a tego teraz potrzebowała. Kolejne słowa chłopaka ani trochę jej się nie spodobały. Najchętniej uciekłaby stąd szybko i wymigała się od odpowiedzi, ale póki co nie zapowiadało się, żeby miała taką możliwość. Od dzisiejszego poranka, walczyły w niej dwie części osobowości. Zupełnie, jakby miała na ramieniu aniołka i diabła, tylko strasznie trudno było jej określić który jest którym. Jeden niemal krzyczał jej do ucha, o milionie dziewczyn przewijających się przez łóżko Nathaniela, o fakcie, że wielu z tych imion pewnie nawet nie pamięta, ba, nie pamięta nawet za dobrze ilości. Ten sam głos przypominał słowa przysięgi, cytował Nate'a z nocy w której wywalił ją z mieszkania, a od niedawna jeszcze malował jej przed oczami obraz chłopaka, który bez skrępowania, na oczach Emily obmacywał Elaine. Drugi powoli odtwarzał w jej myślach rozmowę poprzedzającą wczorajszą noc. Szczerość, jaką przecież wyraźnie słyszała w głosie chłopaka. A może po prostu była taka naiwna? Od tych wszystkich wątpliwości kręciło jej się w głowie. Zresztą, nie tylko jego intencje się tutaj liczyły. Chodziło o coś znacznie więcej. O to, jak wczorajsza decyzja świadczyła o Emily. To nie było bez znaczenia. Chyba, że uda, że właśnie tak jest. - Zależy. Niektóre mogą być w dobrym towarzystwie, ale ty z całą pewnością nim nie jesteś. Tylko po dużej ilości alkoholu da się to jakoś przełknąć. To jak z pierwszym naleśnikiem. Pierwszy prawie zawsze jest kiepski, ale potem już z górki, nie? Następnym razem postaram się wybrać lepiej - powiedziała tylko, zdając sobie sprawę, że udawanie, że nic się nie stało, zadziała tylko na krótką metę. Ale co z wmawianiem sobie i jemu, że to było zupełnie bez znaczenia i że było jedynie błędem, który zapadnie jej w pamięć tylko i wyłącznie dlatego, że to był jej pierwszy raz? Ta opcja wciąż istniała i to właśnie ona była najlepszą drogą ucieczki, z jakiej Rowle zdecydowała się skorzystać.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jak to możliwe, że w momencie, kiedy w końcu pozwolił sobie na nieco więcej luzu i bezmyślności, Emily nagle zaczynała kierować się logiką? Do tej pory to on miał w sobie więcej oporów powodowanych nieodstępującymi go na krok widmami przeszłości i wyrzutami sumienia, które momentami paliły go jakby ktoś wlewał mu do gardła kwas. Oczywiście między nimi nic nigdy nie było proste i zrozumiałe, i najprawdopodobniej żadne z nich nie miało pojęcia czego tak naprawdę chce (a już tym bardziej czego chce to drugie), ale mimo wszystko zdawało mu się, że tylko niełatwe decyzje, takie jak wyproszenie jej z mieszkania czy odrzucenie pod wodospadem, odwlekały ostateczne zbliżenie w czasie. Teraz mówiła mu nagle, że była to kwestia przypadku i ilości wypitego alkoholu? Kłamała. Pytanie czy kłamstwem było to, co mówiła mu wcześniej, czy słowa jakie wypowiedziała w tym momencie. Słowa, które zabolały go bardziej niż sobie tego życzył i bardziej niż by się spodziewał. Nie dał tego po sobie poznać, odzyskiwana stopniowo kontrola nad emocjami pozwalała mu na utrzymanie kamiennego wyrazu twarzy. Nawet na nią nie spojrzał, jakby od niechcenia ujął w palce jeden z kawałków szkła i wyciągnął go jednym szybkim ruchem, przygryzając wargę. Oblizał krew, która popłynęła na nowo z rany. — Czyli Ci nie zależy, tak? — zapytał, zachowując irytująco (nawet dla niego) neutralny ton. Chciał zapytać, czy wobec tego noc przy wodospadzie mogłaby spędzić z kimkolwiek innym, ale zacisnął jedynie usta, chwytając za kolejny odłamek szkła, który wymagał wyciągnięcia. Bał się okazać, że go zraniła; bał się okazać słabość. Wyraźnie czekał na jej odpowiedź i dopiero kiedy ją uzyskał, spojrzał na nią pierwszy raz odkąd usiadł na twardej ziemi. — W takim razie wytłumacz mi co kierowało Tobą przez cały wieczór, bo mój ograniczony umysł w żaden sposób tego nie pojmuje — niezadowolony, że mniejszy fragment szkła nie chce wyjść z jego palca normalnym sposobem, wyciągnął go zębami. Wypluł odłamek i powrócił do niej wzrokiem — bo nie powiesz mi chyba, że zachowywałaś się normalnie. Butelka butelką, ale pogrywałaś sobie ze mną cały wieczór. Albo pchałaś mnie w ramiona Elaine, albo wręcz przeciwnie, próbowałaś sprawić żeby mnie olała, a miałaś przez większość czasu minę jakby ktoś nadepnął Ci na wyjątkowo bolesny odcisk — uniósł palec, aby uciszyć ją w razie gdyby chciała mu przerwać — a kiedy w końcu jej dotknąłem, zupełnie Cię pojebało. To czego w końcu chcesz, Rowle?
Jego pozorna obojętność tylko utwierdzała ją w tym, że sama postępuje dobrze. Nie zależało mu. Przecież właśnie o to chodziło - skoro jemu było wszystko jedno, dlaczego ona miała się przejmować? To nie mogło skończyć się dobrze. A ona, prawdę mówiąc, miała dosyć cierpień. Nie chciała podkładać się po raz kolejny. Odsłanianie się póki co kosztowało ją coraz więcej i nie wiedziała ile jeszcze zniesie. Prawdę mówiąc, coś w niej zaczynało się zmieniać. Nauczona konfrontacjami z chłopakiem, coraz bardziej wyczuwała kiedy powinna zachowywać odpowiedni dystans i co ukryć. Jeszcze nie wychodziło jej to tak jak powinno, ale powoli, stopniowo nabierała wprawy. Robiła to ze strachu. Przecież wcale nie chciała, żeby wczorajsza noc była bez znaczenia. Ale czy nie lepiej będzie, jeśli będzie taka dla nich obojga, a nie tylko dla niego? Tak naprawdę, nie chciała go wcale specjalnie urazić swoimi słowami. A już na pewno nie sądziła, że moją one go jakkolwiek zranić. - Dokładnie - potwierdziła, nawet, jeśli ledwo przeszło jej to przez usta. O dziwo kłamstwo w samym brzmieniu było nawet wiarygodne, ale patrząc na całą sytuację szerzej, łatwo było dojść do wniosku, jak bardzo jest oczywiste. Trudno było obalić zarzuty, którymi zaczął zasypywać ją po chwili. Nie było łatwo tego uzasadnić, zwłaszcza, że jej działania nie były ani trochę racjonalne. - To była zwykła gra w butelkę. Dawałam zadania i nic więcej, za dużo sobie dopowiadasz. Na koniec się wkurzyłam, bo zachowałeś się jak dupek i tyle, potępiam to, ale nie dotknęło mnie to w żaden sposób - kłamała jak z nut, ale co innego miała robić? Nie istniało na to żadne logiczne uzasadnienie. Nie było szans, żeby mężczyzna uwierzył w takie głupoty, ale zamierzała uparcie w to iść, bez względu na wszystko. Może z czasem uwierzy, że coś mu się tylko wydawało?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Czy gdyby wiedział, że swoimi reakcjami tylko utwierdzi ją w tak błędnym punkcie widzenia, w jakim utkwiła, zachowałby się jakkolwiek inaczej? Czy potrafiłby porzucić dumę na rzecz uczuć? I czy można było mówić o jakichkolwiek uczuciach? Nie zastanawiał się nad tym bo po prawdzie nie miał ku temu jeszcze sposobności. Nad wodospadem spotkali się zaledwie wczoraj, a przez cały dzień myśli zajęte miał tym, żeby znaleźć ją i jakimś cudem skłonić do rozmowy. Jak było potem wszyscy wiedzą – nim zdążył na dobre rozłożyć się w namiocie i odpocząć na choćby pięć minut, pojawiła się w nim Krukonka, proponując im zabawę, która doszczętnie wszystko zniszczyła. Paradoksalnie odsiadka w wioskowym areszcie była pierwszą możliwością odbycia z Emily jakiejkolwiek rozmowy i właśnie dlatego fakt, że napotkał na tak gruby i wysoki mur, zupełnie zbił go z tropu. Nie tak sobie to wyobrażał... najgorsze było jednak to, że Ślizgonka nie była jedyną osobą, która otaczała się teraz murem. Był świadom, że nie powinien aż tak się skrywać, ale nie potrafił postąpić w inny sposób. Zbyt głęboko leżało to w jego naturze. Zielone tęczówki doszukiwały się w niej oznak kłamstwa, ale ciemność nocy przełamywana jedynie migotliwym blaskiem odległej pochodni mocno im to utrudniała. Czuł to w jej w głosie, był tego niemal pewien, ale... na ile była to prawda, a na ile pobożne życzenie? Zaczęło mu na niej zależeć, w taki czy inny sposób. Zaczął dostrzegać w sobie irytujące zaczątki zauroczenia, które nie miały przecież racji bytu – w ich relacji zwyczajnie nie było na nie miejsca, bo w całości zajmowały je kłótnie. Mieli się nienawidzić – miał chcieć, by ona nienawidziła jego. Co poszło nie tak i przede wszystkim... w którym momencie się to zaczęło? Swój stan emocjonalny pojął dopiero w momencie kiedy obudził się zupełnie sam; był zawiedziony, a przecież w normalnej sytuacji to właśnie on byłby tą osobą, która zostawiłaby łóżko bez „do widzenia”. Nie podobała mu się ta zmiana, mieszała mu w życiu i nie chodziło bynajmniej o to, że skoro nagle zapragnął wspólnych poranków, będzie musiał podzielić się kawą. Problem był znacznie głębszy i bardziej złożony. Pokiwał głową, jakby zaakceptował jej słowa, po czym wyciągnął z dłoni ostatni odłamek i wytarł krew o spodnie. Potem zadrżał wbrew własnej woli, bo coraz silniej docierał do niego chłód panujący tutaj w nocy. Nie miał na sobie koszuli i butów, a przed nim była wizja całej nocy. Potarł chłodne ramię zdrową ręką i podkulił ku sobie drugą nogę, obejmując je by zachować jak najwięcej ciepła. Duma nie pozwalała mu poprosić Emily o podzielenie się otrzymanym od tubylców płaszczem. Wbił wzrok w pochodnię, jaśniejącą w oddali. — Dlaczego uciekłaś? — zapytał niespodziewanie. Nie spodziewał się, że jego myśl przejdzie mu przez gardło i zmarszczył nieznacznie brwi, nie wiedząc jak z tego wybrnąć. A może nie powinien wcale nigdzie brnąć... może powinien pogodzić się z faktem, że jej odpowiedź żywo go interesuje, a fakt, że musiał zadać to pytanie kłuje głęboko, jak szpilka wbijana prosto w serce. Nie dał jej jednak odpowiedzieć, szybko dodając kilka słów — bałaś się, wiem. Możesz mówić co chcesz, nieważne. Czego się bałaś?
W tym wszystkim chyba najbardziej przerażało ją to, że nie mogła nawet się oszukiwać - Nate nie był jej obojętny. Nie potrafiła określić tego, co czuje jak na niego patrzy, bo to była wybitnie skomplikowana i niemożliwa do odczytania mieszanka emocji. Tych negatywnych, ale stety, niestety, również tych pozytywnych, które bezskutecznie starała się wypierać. Przecież to nie było normalne. Skrzywdził ją w sposób, o którym nie mogła zapomnieć nawet na moment. To prześladowało ją na każdym kroku, spędzało sen z powiek. Jak ktoś taki, ktoś, kto jej groził, zmusił ją do czegoś tak okropnego, mógł jednocześnie być kimś, na kim jej zależało? W dodatku mieli zupełnie inne charaktery. Wczorajsza rozmowa utwierdziła dziewczynę, we wcześniej już zakiełkowanej teorii (głównie na podstawie jego rodziny i charakteru chłopaka) na temat jego poglądów, które zaliczała do tych chorych, krzywdzących i absolutnie nie do zaakceptowania. W dodatku czuła się przy nim niepewnie. A niejednokrotnie - po prostu źle. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki, dlaczego nie mogła go zwyczajnie nienawidzić? Nie chodziło już nawet o to, jak łatwo uległa chwili. Wypili naprawdę sporo a Nathaniel był przystojny i - czysto fizycznie - trudny do oparcia się. Mogłaby się z tym pogodzić. Problemem było to, jak się z tym czuła. A przede wszystkim - dlaczego tak naprawdę to zrobiła. Fakt, że poprzedzała to zaskakująco szczera rozmowa w niczym nie pomagał. Nie pozwalał jej do końca myśleć o tym tak, jak chciała. Dlaczego uciekła? Czego się przestraszyła? Pamiętała, że obudził ją przeraźliwy ból głowy i palące słońce. Spojrzała na leżącego obok chłopaka i bez większego zastanowienia, zaczęła zbierać swoje ubrania. Nawet nie myślała o tym dlaczego, po prostu chciała stamtąd uciec. Jak zachowałaby się, gdyby się obudził? To właśnie było najgorsze. Nie potrafiła tego przewidzieć. Nie umiałaby wziąć tego na chłodno, nie wtedy, nie w tamtym miejscu. Problem z Nathanielem niemal od początku był jeden. Nie tyle bała się jego, co siebie w jego towarzystwie. A ten ranek nie różnił się od tego standardu absolutnie niczym. - Nie wiedziałam jak się zachować, więc wolałam po prostu iść - powiedziała tylko cicho. Odpowiedź była szczera, choć niepełna. Właściwie o najistotniejszych rzeczach nie wspomniała, ale jednocześnie powstrzymała się od kłamstwa. Głównie dlatego, że nie wiedziała, czy starczy jej sił na kolejne. - A co to dla ciebie za różnica? - odchrząknęła po chwili, żeby nie dać się do końca zbić z tropu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Poddał się. Wtedy, przy wodospadzie. Nie rozumiał co takiego sprawiało, że tak bardzo do niej lgnął; że od dłuższego czasu niezrozumiała siła przyciągała go do niej i sprawiała, że każdym gestem wabiła go tak, jak rozedrgany płomień wabił ogłupioną jasnym światłem ćmę, lecącą prosto ku swojej zgubie. W ich przypadku oboje byli jednocześnie i świecami, i owadami, stwarzając dla siebie nawzajem nieustanne i nieustannie kuszące zagrożenie. Nie pojmował tego, ale w końcu to zaakceptował i nie sądził, by stał za tym alkohol, czy siła papierosów, które nafaszerowane były otumaniającymi ziołami. Był tylko człowiekiem i nie potrafił opierać się w nieskończoność, nawet jeśli ta, która tak bardzo go kusiła była jednocześnie tą, do której nie powinien w ogóle się zbliżać. W gruncie rzeczy to nie seks był tym, co uświadomiło mu, że nie jest mu obojętna. Był tylko dodatkiem – miłym i niewątpliwie istotnym, ale tylko dodatkiem. Zdecydowanie ważniejsza była dla niego rozmowa, szczera, taka jakiej nie prowadził od lat. Po środkach odurzających czy nie, przyniosła mu ogromną ulgę i czuł, że znacznie ich do siebie zbliżyła. Odniósł wtedy wrażenie, że przestała się go bać, uwierzył, że coś może się zmienić – może nawet on sam mógł zdobyć się na pewne zmiany? Zasnął z uśmiechem na ustach, licząc, że obudzi się w podobnym stanie, powitała go jednak pustka, która towarzyszyła mu aż do teraz. Nie przypominał sobie kiedy ostatnim razem ktoś zranił go tak dotkliwie. To była, rzecz jasna, jego wina. Wiedział przecież, że nie można się otwierać, bo w ten sposób odsłania się swoje wnętrze, wystawiając je na wszystkie możliwe ciosy. Był głupcem, że pomimo doświadczenia w chowaniu się w swojej skorupie, postąpił tak lekkomyślnie, nie miał więc do niej pretensji. Chciał wiedzieć – po prostu; chciał ułożyć to sobie w głowie. — Po prostu zastanawiam się co takiego zrobiłem nie tak. Wydawało mi się, że byłem wystarczająco delikatny — „może nawet czuły... tak mi się wydaje. Ale może to było jednak bez znaczenia" — ale skoro uważasz, że mógł to być ktokolwiek inny, to w porządku. Sama przecież wiesz dobrze co mówisz. Może nawet powinien być jej wdzięczny. Nawet jeśli miał podejrzenia, że jej słowa nie były szczere, nie miało to większego znaczenia skoro widziała potrzebę, by kłamać mu w żywe oczy. Jej słowa były zaś jak kubeł zimnej wody wylany na rozgorączkowaną głowę w najlepszym możliwym momencie. Ich rozmowa podcięła skrzydła wszystkim motylom, które nie zdążyły nawet dobrze ich rozwinąć, i choć teraz dogorywały, podrygując żałośnie gdzieś na dnie jego żołądka, lepiej dla nich (i dla niego), że ofiarowała im przedwczesną śmierć. Wolał to, niż życie złudzeniami, że mógłby być kimś więcej niż potworem. — Muszę Ci tylko przypomnieć, że kilkukrotnie pytałem Cię czy aby na pewno tego chcesz. Do niczego Cię nie zmusiłem, dlatego zastanów się dwa razy zanim następnym razem zrobisz tę minę. Zamilkł, tym razem chyba na dobre. W zamyśleniu gapił się przed siebie, drżąc coraz częściej i coraz mocniej. Ile czasu upłynęło? Ile było jeszcze przed nim? Chciałby to wiedzieć.
Udawanie, że wczorajszy wieczór był bez znaczenia, według planu Emily miał zaoszczędzić jej smutku i rozczarowań. Chodziło przecież o to, żeby się nie przejmowała. Osiągnęła natomiast zupełnie odwrotny efekt. Umniejszanie temu, wymazywanie z pamięci wszystkiego co było dobre i co jeszcze poprzedniego dnia naprawdę doceniała, sprawiło, że poczuła się fatalnie. Ta rozmowa była szczera i oczyszczająca, podzieliła się z mężczyzną rzeczami, o których nie rozmawiała z nikim innym. Sama zresztą usłyszała wiele szczerych opowieści. Przecież wierzyła, że takie były. Nawet jeśli był ośmielony towarzyszącymi im używkami. A może właśnie dlatego trudno było podejrzewać go o kłamstwo. Przez myśl przeszło jej, że to nie mogło być dla niego bez znaczenia, że on też musiał to wszystko jakoś przeżywać. Szybko jednak odgoniła tę myśl i dopiero teraz, po tym co powiedział Nathaniel, znowu pojawiły się w jej głowie i zasiały mały zamęt. Nie spodziewała się, że się tym przejmie. Nie przyszło jej nawet do głowy, że realnie może mieć dla niego znaczenie, jak ona się z tym wszystkim czuła i że faktycznie zależało mu na tym, żeby nie miała złych wspomnień. Czyżby sprawiła mu przykrość? Nie była ślepa, musiała zauważyć, że to nie była kwestia urażonej dumy czy też zwykła obojętność. Przejmował się. - Nie mówię, że nie byłeś... ja... - ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo. Przegryzła mocno wargę i nerwowo zaczęła bawić się rogiem starego płaszcza. Chciałaby być teraz szczera. Brakowało jej tego wspólnego poranka, spokoju, możliwości nawiązania zwykłej, prostej bliskości, choćby teraz. Miała ochotę go przytulić, zwłaszcza, że temperatura tej nocy bardzo temu sprzyjała. Może by jej nawet na to pozwolił? - Byłeś delikatny - dodała tylko cicho, ale nie rozwinęła tej myśli i jedynie odgarnęła włosy za ucho i odwróciła wzrok, patrząc w przestrzeń. Cóż, o tej godzinie niespecjalnie było na co patrzeć, ale nawet wlepienie wzroku w ciemny punkt wydawało jej się być dobrym rozwiązaniem. Nie chciała kontynuować, to było zbyt trudne. - Wiem, nie twierdzę, że zmusiłeś - powiedziała od razu, bo tego z całą pewnością nie można było mu zarzucić. Dobrze wiedziała co robi i nawet jeśli była zachęcona alkoholem, on nie był jedynym winowajcą. Główna winna siedziała teraz w klatce i migała się od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Resztę czasu spędzili w milczeniu. Zaczynała nawet rozważać położenie się do snu. Zastanawiała się jednak, co zrobić z płaszczem. Nie mogła już patrzeć, jak Nate marznie. Z drugiej strony, miałaby się położyć obok niego? Oddać go i zostać w samej koszuli? Nie miała pomysłu na tę sytuację, dopóki jeden ze strażników nie oświadczył jej, że nie musi tu dłużej siedzieć. Odetchnęła z ulgą, ucieszona, że może uciec stąd jak najdalej. Wstała i ruszyła ku wyjściu, ale po chwili odwróciła się jeszcze w jego kierunku i rzuciła mu płaszcz, który miała w rękach. Spojrzała na niego przez chwilę, tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku namiotu, nie odwracając się za siebie. Bolało, ale wierzyła, że podjęła najlepszą możliwą decyzję. Nawet jeśli nie dało jej to spać tej nocy ani na moment.
/zt
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Sam nie spodziewał się, że mógłby się tym przejmować. W gruncie rzeczy jej samopoczucie, zwłaszcza po, a nie w trakcie wczorajszego spotkania w ogóle nie powinno go interesować. Chciała tego, sama do niego lgnęła, czemu więc miałby mieć wyrzuty sumienia? Nigdy wcześniej nie robiło mu różnicy to, czy dziewczyna ma za sobą pierwszy raz, czy nie, dopiero przy Emily z jakiegoś względu zaczął się tym martwić. Może to przez to, że czuł, że psuje ją na każdym kroku – niekiedy zupełnie nieświadomie, chociażby samym swoim towarzystwem? Od kwietnia odzierał ją z niewinności, a ostatecznie pozbawił ją jej w najbardziej dosadny i oczywisty sposób. Nie czuł się z tym dobrze. Już sam fakt, że był od niej sporo starszy, znacznie wszystko komplikował, a był to przecież wierzchołek ogromnej góry złożonej z problemów ich relacji. Nie oskarżała go o nic, ale i nie podjęła tematu, zostawiając go sam na sam ze swoimi myślami. Chciałby wiedzieć co tłucze się teraz po jej głowie, chciałby zrozumieć dlaczego tak bardzo się przed nim zamknęła. Mówiła, że często podejmuje nierozsądne decyzje... czy teraz próbowała choć raz kierować się rozsądkiem? Pewnie nie wiedziała, że w niektórych kwestiach jest to skazane na zupełną porażkę – sam przekonał się o tym już kilkukrotnie. Pytanie tylko kiedy dojdzie do tego samego co on wniosku i czy wówczas nie będzie już za późno. W momencie kiedy wychodziła, trząsł się jak galareta, zły na samego siebie, że nie potrafi kontrolować własnego ciała. Podniósł na nią wzrok, pochwycił jej spojrzenie i przymrużył oczy, czekając aż coś powie. Nie doczekał się, dostał tylko płaszcz, którym w normalnej sytuacji wzgardziłby bez zastanowienia, a który teraz zagarnął do siebie jak największy skarb. Był gryzący i nosił na sobie pachnące znajomo ciepło, które w obecnej sytuacji w ogóle nie poprawiało mu humoru. Otulił się nim szczelnie i tak siedział aż do rana, coraz dotkliwiej odczuwając brak dostępu do nikotyny. Nie zmrużył oka nawet na moment, a kiedy strażnik otworzył drzwi więzienia, niechętnie opuścił klatkę. W gruncie rzeczy na zewnątrz nie czekało go nic lepszego niż w środku.