Wszyscy wiedzą, że na pustyni nigdy nie można tracić czujności; wystarczy chwila nieuwagi, aby pośród skał natknąć się na zwinnego węża czy jadowitego skorpiona. Ci sami zapominają jednak, że w magicznej części saharyjskiej pustyni żyją również więksi pobratymcy pajęczaków. Serkety, jeśli tylko mogą, same unikają ludzi, dlatego wcale nie tak łatwo spotkać je na swojej drodze. Najbezpieczniej jest zastosować tę samą taktykę i po prostu omijać lubiane przez nie miejsca, tym bardziej, że te wielkie skorpiony nie są jedynym zagrożeniem. Na tereny siedliska często wkraczają przemytnicy, licząc na łatwy zysk - a wielu z nich nie należy do grona najsympatyczniejszych ludzi...
Uwaga! Lokacja jest darzona szczególnym zainteresowaniem Mistrza Gry - pisanie w niej wiąże się z większą potencjalną możliwością ingerencji w wątek.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Lubiła kusić los. Ryzykować i sprawdzać ile jeszcze jest w stanie znieść. Trzymała się zasad jak nikt w tej rodzinie. Sama sobie je tworzyła, ale też i lubiła je łamać. Toczyła w swoim wnętrzu wojnę. Walka trwała odkąd powiedziała "tata" i nie miała wcale się uspokoić po powiedzeniu "mama". Teraz z dala od domu, od znajomych twarzy czuła się swobodniej jak nigdy. Była na Saharze i uważała, że z im dalej od Anglii i szkoły, tym lepiej. Nie musiała się zachowywać, czy kontrolować; bezprzesady, jednak nie tkwiła w niej już żadna paranoja; prawie. W miejscu na środku pustyni niemal odizolowanego od cywilizacji małego ludu Eneji, czuła się jak w raju. Podejrzewała, że i tu w końcu dopadłyby ją zasady. Czasami zastanawiała się, czy gdyby wybrała takie życie jak wujek, to czy by je pokochała, a może bardziej znienawidziła siebie. Nie miałaby wtedy nazwiska, pieniędzy i prestiżu. Mogłaby realizować się bez przeszkód, no może z małymi trudnościami. Ciężko było jej wybrać. W końcu pragnęła pochwał i władzy? Wystarczyłoby jej wysokie stanowisko w Ministerstwie, tam, gdzie widział ją tatuś i szacunek. Od zawsze uważała, że to przyniosłoby jej szczęście, mimo że toczyła się w niej wojna; a one nigdy nie ukazują zwycięzców. Wszyscy jesteśmy przegrani. Iluzja wygranej mogłaby ją zaspokoić, ale na jak długo? Wyszła z oazy na pustynie, badając siedlisko serketów. Wielkie skorpiony nie były tu jedynym zagrożeniem, ale ona nie myślała o niebezpieczeństwie. Śmiało brnęła przez piach i wspinała się na kamienie. Mogła spodziewać się tu jedynie przemytników, jeśli chodzi o ludzi. Igrała ze śmiercią, wielkimi pajęczakami i przede wszystkim z zasadami. Ale dlaczego Wendy miałaby się w tej chwili tym przejmować? To życie było popieprzone, a nie serkety.
Carson nie przepadała za łamaniem zasad - uważała, że powstały one po coś, a tym czymś w wielu wypadkach była ochrona przed niebezpieczeństwem. Lecz choć wiedziała, iż w te rejony nie powinno się zapuszczać ze względu na czyhające tu na człowieka zagrożenia, to i tak stawiała odziane w sandały stopy na gorącym piasku pustyni. Dlaczego się tam znalazła? Miała już dość. Powrót do Anglii nie był taki, jak sobie to wymarzyła. Zamierzała opuścić Red Rock z masą miłych wspomnień, z nowymi znajomościami, z dobrym świadectwem, a sam powrót do domu wyobrażała sobie w odmienny sposób - spodziewała się stęsknionych, uśmiechniętych krewnych, a zamiast tego zastała rodzinę w rozsypce. Wieści o tym, co przydarzyło się jej siostrze, wstrząsnęły nią dogłębnie i gotowa była niemalże natychmiast teleportować się z odległej Australii prosto do domu. Na szczęście rozsądniejsze głosy w tej sprawie przeważyły i kazały jej zostać w szkole, dokończyć rok i dopiero wtedy powrócić, bowiem sytuacja na miejscu "była opanowana". Ale Carson nie rozumiała, jak w ogóle można było o tym mówić w taki sposób. Co zostało opanowane? Co to znaczyło, że "wszystko jest w porządku" i "poradzimy sobie bez Ciebie"? Czy nagle wynaleziono lek na likantropię i ona o czymś nie wiedziała? Ta sprawa wisiała nad nią jak fatum od czasu zimowych ferii, przeszkadzając jej nie tylko w nauce tam, ale też w zachowaniu dobrego nastroju tu. Liczyła, że wakacje z Finn zbliżą je do siebie, szczególnie po tak długiej rozłące i po ataku, lecz tak się nie działo. Przeciwnie - praktycznie nie widziała młodszej Gilliams. To wpędzało ją w niezwykłą frustrację, pod wpływem której tego dnia opuściła teren oazy i zagłębiona w myślach ruszyła przed siebie, wstępując na pustynię. Nie zdawała sobie sprawy, że wkroczyła na teren, na którym bytowały serkety, również nie wiedziała, że nie była tu sama...
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Wszyscy wiemy, że na pustyni nie można tracić czujności. Wendy jej nie traciła, no może za bardzo podchodziła do tego luzacko. Jakby to była jakaś zabawa, ale nigdy nie wiadomo co się roi w głowie dziewczyny o inicjałach W.A.R. Wojna nigdy nie brzmiała jak nadchodzący raj. To słowo zawsze miało diabelski oddźwięk. Nawet zdradliwie milcząca Sahara wskazywała, że kiedyś na jej ziemi musiało dojść do czegoś strasznego. Sama w sobie ślizgonka nie była niebezpieczna ani straszna. Podobno rozsądek miała wypisany na twarzy, ale chyba tylko w gronie rodzinnym, pełnym zasad, na które ktoś cały czas zerkał niczym Morgana na śpiącego Merlina. Jej buty co chwila zanurzały się w ciepłym piasku, ale nie przejmowała się tym. Na razie ten dyskomfort się nie odzywał, więc nie koncentrowała się na tym. Myśli Wendy błądziły gdzieś do szkoły im bliżej końca wakacji, tym bardziej czuła się wydziedziczona z rodziny, a jeszcze bardziej z ojcowskiej uwagi. Wkurzało ją to. Nie miała poważniejszych problemów, oprócz młodszej siostry. Sophie obecnie nie sprawiała problemów i siedziała grzecznie w obozie. Wendy miała nadzieje, że moc siostry utrzyma się w ryzach. Nie chciała przerywać wakacji. Nie chciała, żeby ten czas w ogóle się skończył. Może i myślała dużo, ale było to gdzieś poza nią, gdzieś bardzo daleko. Spojrzała na dziewczynę, która znajdowała się kilkadziesiąt metrów od niej. W pierwszej chwili Wendy pomyślała, że to może jakiś przemytnik. Słyszała, że kręcą się tu tacy podejrzani goście. Ślizgonka zmrużyła oczy, aby bardziej przyjrzeć się krukonce. W tym słońcu ciężko było normalnie obserwować. Słońce niemal wypalało gałki oczne. To musiał być ktoś z obozu, ze szkoły. Ruszyła w stronę Gilliams.
W ogóle była sfrustrowana, wieloma rzeczami - teraz chociażby tym, że wpadający jej do sandałów piach drażnił skórę jej stóp i sprawiał, iż stawianie kroków na pustyni zaczynało być nie tylko męczące ze względu na nieustanne zapadanie się pięt, lecz także bolesne. Słońce świeciło jakoś tak krzywo... Choć przysłaniała twarz ręką, wciąż czuła palące ciepło, które najprawdopodobniej zostawi ślady na jej policzkach w postaci różowych oparzeń. Włosy związała w kok, a mimo nieruszającego się powietrza kilka kosmyków uwolniło się spod ciasnej gumki, by wpadać jej prosto w oczy, piekące od suchości powietrza. Bywały takie dni, gdy pannie Gilliams przeszkadzało wszystko i tak właśnie było dziś. Pochłonięta myślami nie zdawała sobie sprawy z faktu, że ktoś ją obserwował. Ba, nie zorientowała się, że osoba ta zaczęła zmierzać w jej kierunku. Szuranie stopami w piasku skutecznie zagłuszyło jej kroki dziewczyny, dodatkowo słońce nieco ją oślepiało. Ostatecznie, gdy już zobaczyła Wendy, była tak blisko, że aż ją to wystraszyło. Miała wrażenie, jakby Ślizgonka wyrosła przed nią spod ziemi albo jakby dopiero co teleportowała się tuż obok. Tylko trzasku zabrakło! Zatrzymała się tak gwałtownie, że spod nóg wystrzeliła fala piachu. - Rany, wystraszyłaś mnie - powiadomiła ją głosem pełnym wyrzutu, jakby jeszcze się nie zorientowała, że prawie przyprawiła ją o zawał. Carson przyłożyła teatralnie rękę do piersi i odetchnęła głęboko, ale sytuacja wydała jej się jednak całkiem zabawna, więc ostatecznie parsknęła śmiechem. A był to pierwszy śmiech tego dnia, jaki wydobył się z jej ust. - Co tu robisz? Hogwart, prawda? - dopytała, niepewna tożsamości dziewczęcia.