Osoby: Hal Cromwell & Antoinette Apsley Miejsce rozgrywki: Hogwart - gabinet Hala (póki co) Rok rozgrywki: 2019 (czerwiec) Okoliczności: kontynuacja wątku stąd
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
To prawda, że nie chciał zagęszczać atmosfery, ani onieśmielać jej brakiem pobłażliwości, ale w dużo zależało od niej niej samej. Nie traktował uczniów z góry, wierząc, że szacunek należał się każdemu człowiekowi, bez względu na wiek czy pozycję. Oczekiwał jednak tego samego od drugiej strony. Jego uprzejmość i życzliwe nastawianie do młodzieży nie zmieniało faktu, że był nauczycielem i pewne granice nadal obowiązywały. - Myślę - wyartykułował wyraźnie i oparł się knykciami o blat stołu, stanowczo patrząc jej w oczy - że chciałaś podrapać się w czoło i tylko wyglądało to bezczelnie. W tym momencie jej wymowność działała wyłącznie na jej niekorzyść. Nie poniżał jej, nie kazał jej robić niczego, czego sam by nie zrobił, nie działa jej się żadna krzywda. Osobiście przyjąłby taką formę szlabanu z pocałowaniem ręki, mając świadomość, że zamiast tego mógł szorować nocniki w szpitalnym skrzydle. Byli pewnie ludzie, który woleliby odwrotnie, ale nie miało to teraz znaczenia - żadna praca nie hańbi, a preferencje nie grają roli w przypadku kary. Stając okoniem okazywała mu jedynie lekceważący stosunek i jej stanowczość nie sprawiała, że było to mniej niegrzeczne. Ostrzegł ją raz i więcej nie zamierzał udawać, że tego nie widzi. Milcząc i nie patrząc w jej kierunku, zaczął układać na stole rzeczy, których potrzebował do swojej części porządków. Potrzebował chwili, żeby ochłonąć i liczył, że Antoinette pójdzie w tym czasie po rozum do głowy. Kątem oka widział, że zbliża dłonie do wiadra, ale nim zdążył zgubić surowość, ściągnęła rękawice i wzgardliwie rzuciła je w kąt. Spojrzał na nią, wstrzymując nerwy na wodzy i dał sobie ze dwie sekundy na reakcję, - To akurat można załatwić - bez cienia skrępowania patrząc jej w oczy, ale w przeciwieństwie do niej mówił spokojnie - Musiałabyś co prawda załatwić to najpierw z profesorem Fairwynem, a potem z panem dyrektorem, ale kontynuuj z taką postawą, to w końcu dopniesz swego. Ledwie skończył mówić, chwycił jakąś szmatkę, którą przetarł ręce obchodząc stół, po czym odrzuciwszy ją, zatrzymał się przy drzwiach. Otworzył je bardziej zamaszystym ruchem niż planował i z ręką na klamce, spojrzał na dziewczynę, gotowy przepuścić ją do wyjścia. - Idziemy? - wcale nie widziało mu się przerzucanie na kogoś odpowiedzialności, szczególnie na człowieka pokroju opiekuna Slytherinu, ale nie miał ani czasu, ani ochoty się z nią licytować, czy może jeszcze prosić, żeby raczyła odpracować szlaban.
Owszem, dziewczyna ewidentnie brzydziła się tej roboty. W sumie, Antoinette, kiedy tylko mogła, starała się unikać jakiegokolwiek zajęcia, które nie jest zbyt ciekawe. Albo - co by tu owijać w bawełnę - obleśne. Takie, jak tu i teraz. Nie pomyślała jednak, że może ją zamiast tego czekać coś bardziej nieprzyjemnego. Ba, ruda ślizgonka nawet nie przyjęła tego do swoich myśli, nie przypuszczała, iż tu obecny belfer da jej taki wybór. Czy to już podlega pod szantaż? A może raczej coś zdecydowanie bardziej odległego od szantażu? Rudzielec poważnie wahał się nad wyborem, a jego i tak blada, upstrzona piegami twarz zrobiła się jeszcze bardziej jasna, niemalże przezroczysta. Aż z tego strachu, wywołanego wizją rozmowy z postawionymi wyżej profesorami, zakręciło jej się lekko w głowie i aż musiała dłonią oprzeć się rogu ławki, ale po chwili pod tym względem wszystko było w porządku. Ciekawe, na jak długo... Podeszła bliżej i w ten oto sposób stanęła twarzą w twarz z panem Haroldem. Uśmiechnęła się do niego blado. - Chyba to nie będzie konieczne... - a podrapawszy się po przedziałku, westchnęła i kontynuowała swoją wypowiedź - Dobra, to co tam pan tam chciał, bym zrobiła? Antoinette wyczuwała w powietrzu jakąś osobliwą aurę, czuła, że stanie się coś złego... ale na ile procent to było realne, to prawdopodobieństwo, że rzeczywiście Coś będzie miało tu miejsce? Ale chyba każdy, od czasu do czasu, ma takie przeczucie, nieprawdaż? I niekoniecznie to musiało się sprawdzić w realnym świcie. A jak będzie w tym przypadku?
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Choćby z twarzy zszedł jej cały kolor łącznie z piegami, a w oczach pojawiły się łzy, nie dostrzegłby w tym momencie, że naprawdę ją przestraszył. Przynajmniej nie od razu. Jego wybuchowy wbrew pozorom temperament i zapalczywość były jedynym, co broniło go przed zupełną uległością, związaną z faktem, że miał zwyczajnie miękkie serce. Był w rzeczywistości dużo bardziej emocjonalny niż mężczyźnie w jego wieku wypadało, a tłumione przez większość czasu uczucia, gdzieś musiały znajdować ujście. Złość była z jakichś powodów najbardziej społecznie akceptowalna. Złości można było żałować, ale nie trzeba było się wstydzić. Żal zaś był dużo łatwiejszy do ukrycia niż wstyd. Wrząc w środku, na zewnątrz pozostawał względnie niewzruszony i obserwował dziewczynę nieprzejednanym wzrokiem. Tylko mu to ułatwiała mu to swoją butnością. - Mam nadzieje. - odparł groźnie, licząc na to, że sama uświadomi sobie, że następnym razem nie zamierza pytać jej o zdanie, tylko od razu spełni groźbę. Zamknął drzwi. Było mu przykro, ale nie dawał tego po sobie poznać. Przykro, że musiał powoływać się na autorytety innych profesorów, bo sam najwidoczniej nie miał go wystarczająco dużo. Przykro, że nie cieszył się takim szacunkiem jak oni, mimo, że starał się darzyć nim uczniów. Może z takim podejściem nie powinien być jednak nauczycielem? - Po pierwsze: podniosła moje rękawice - położył nacisk na słowie "moje". Nie wyobrażał sobie by sam mógł kiedykolwiek rzucić w kąt czymś, co należało do nauczyciela, a do świętych nie należał. - I wybrała korniczaki, i przełożyła je do mniejszych pojemników. - powtórzył polecenie wyraźnie, jakby mówił do pięciolatka - Wiesz jak wyglądają korniczaki? - kpina w głosie, nawet jeśli delikatna, nie była potrzebna i natychmiast jej pożałował, było jednak za późno, żeby cofnąć pytanie.
Westchnęła głęboko. Wiedziała już, że nie wybroni się z tej brudnej, cuchnącej roboty. Aż w jej wnętrzu krzyczały słowa "to nie dla mnie robota!", ale miała, całe szczęście, dość rozumu, by nie mówić tego głośno, a zwłaszcza nie wykrzykiwać. Oczywiście, Antoinette w takiej roli wręcz dusiła się, było jej niewygodnie. No bo najchętniej to by wypruła z tego profesora flaki i zawiązała je w kokardkę. Oczywiście, nie dosłownie. Tak czy owak, chętnie by go jakoś dotkliwiej obraziła, lecz nie chciała więcej kłopotów. i tak miała ich ponad to wszystko. Westchnęła głęboko, tak, ponownie. I powolnym ruchem podniosła rękawiczki, a po jakimś czasie już grzebała rękoma w korniczakach. Aż... od tego smrodu i ogólnie wszystkiego, czym cechowały się te całe te stworzenia, zrobiło jej się znowu słabo. Ale zdołała jeszcze odpowiedzieć na słowa profesora. - A tak się składa, że wi... - nie dokończyła, gdyż teraz jej celem było szybkie dojście do najbliższego krzesła. I... nie zdążyła, zemdlała upadając na podłogę i zamierając w bezruchu w jakiejś abstrakcyjnej pozie. Trzeba mieć naprawdę słaby organizm, żeby ten reagował tak a nie inaczej na wykonywanie takiej czy też podobnej roboty, nieprawdaż?
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Atmosfera w gabinecie zgęstniała niewyobrażalnie. Antoinette była obrażona na niego i pewnie też na cały świat oraz domniemaną niesprawiedliwość życia, Hal był zły na nią i na siebie, a dodatkowo sfrustrowany wątpliwościami, czy nadał się do swojej pracy, nawet Ono skrzeczała cichutko z jakiegoś kąta, niezadowolona z poruszenia wokół. Korniczaki zapewne też zbyt szczęśliwe nie były, że ktoś je próbował wyciągać z dotychczasowego domu. Cromwell najchętniej wygoniłby stąd krnąbrną Ślizgonkę, bo ten szlaban zaczynał męczyć go bardziej niż ją. Może był głupi licząc na jej względnie dobrowolną współpracę? Może powinien był nastawiać się na stanie nad nią z kijem? Tak jakby faktycznie się do tej roli nadawał... Ignorując jej teatralne westchnienia i złośliwą - jak mniemał - opieszałość, zabrał z regału jedno z terrariów i przeniósł je na drugi koniec stołu, zamierzając jak najszybciej zająć sobie ręce i myśli jakąś pracą. Nie zdążył go nawet otworzyć, gdy kontem zobaczył odchodzącą na bok, chwiejąca się na nogach Antionette. Szybko odczytał całą sytuację poprawnie, ale nie wystarczająco szybko. Niemal przeskoczył przez stół, chcąc złapać ją nim osunie się na ziemię i choć nie zdążył bardzo szybko znalazł się na kolanach przy niej. Ułożył ją na plecach i delikatnie uniósł jej nogi. Żałował, że nie miał przy sobie różdżki, którą zostawił na biurku (chcąc solidaryzować się ze Ślizgonką, którą miał zmuszać do bezróżdżkowej pracy), bo mógłby nią od razu otworzyć z powrotem drzwi, żeby zrobić przeciąg. Na szczęście w gabinecie i tak nie było przesadnie duszno i sprowadzona do poziomu dziewczyna zaczęła dochodzić do siebie. - W porządku? – spytał trochę głupio, kiedy się ocknęła, ale tak naprawdę pytał retorycznie, chcąc sprawdzić, czy kontaktuje. Broń Boże jej nie poganiał jej, ale kiedy na jej policzki zaczął wracać kolor zapytał ponownie: - Dasz radę wstać? Przeniesiemy cię w jakieś wygodniejsze miejsce. Kiedy doszła do siebie delikatnie pomógł jej wstać i przejść się na kanapę. Nie pozwolił jej na ewentualne protesty, bo po prostu nie wyobrażał sobie, by miał ją pozostawi samą sobie albo udawać, że nic się nie stało po tym jak zemdlała. Chciała czy nie, była skazana na jego pomoc. - Głowa cała? – spytał zatroskany, kiedy już usiadła. – Jak chcesz się jeszcze położyć to się nie krępuj. Chcesz wody? Mogę ci zrobić herbaty – zaproponował łagodnie.
Po nagłym omdleniu, Antoinette zaczęła powoli dochodzić do siebie. Początkowo nie reagowała na żadne z bodźców, wpadła nawet w lekką, wewnętrzną panikę, nie wiedząc, kim jest. I co tu robi. Ale to minęło, gdy zobaczyła zatroskaną twarz profesora, przez co w rudej pannicy zrodziła się złość na samą siebie, że była wobec niego tak niemiła. A on tutaj się o nią troszczył. Dziwna jest psychika tego rudzielca. No bo zobaczcie: najczęściej ma paskudny charakter, ale są momenty gdy jej uczucia i zachowanie pasuje do przeciętnego zjadacza chleba, ba - może pasuje nawet do osoby która osiągnęła poziom wyższy od przeciętnej oceny, jeśli chodzi o kulturę osobistą. A kiedy oczy (wciąż nieco mętne, ale to nic) rudej zostały otworzone całkowicie, Antoinette nie wiedziała zupełnie, co zrobić, co powiedzieć. Nie chciała wyjść na słabeusza, ale nie mogła ukryć, że nadal było jej słabo. Dlatego, po kilku próbach podniesienia się, zrezygnowała, uznając że na chwilę obecną jest to raczej niemożliwe. - J-j-a... przepraszam... - wybełkotała, zużywając do tego ogromne pokłady energii, której miała niewiele, a najszczególniej tu i teraz. Dlatego nie była w stanie odpowiedzieć, za co właściwie go przeprasza. A oczywistym było, że wypowiadając z wielkim trudem te dwa słowa, miała na myśli swoje karygodne zachowanie. Nie tylko wtedy, na lekcji. Ale też podczas tego całego "szlabanu", którego obraz malował się aż komicznie. No bo po prostu nic nie wyglądało tak, jak wyglądać powinno. No cóż. - Poproszę wody. - teraz wypowiedzenie słów poszło jej łatwiej, ale, niestety, nie aż tak bardzo łatwiej, jak można by się spodziewać. Ale robiła postępy, gdyż czuła się coraz lepiej, acz i tak była nadal osłabiona. I znowu próbowała wstać... i znowu jej się nie udało. - Jeśli to nie kłopot - dodała na koniec. Czy to na pewno ta sama Antoinette, co zwykle?
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
- Przecież nie ma za co - rzucił szybko, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Dla niego była, bo był przekonany, że przeprasza za omdlenie. Nie był to wprawdzie zbyt logiczny wniosek, ale do tej pory raczej nie wykazywała skruchy, a wręcz przeciwnie, więc tę nagłą zmianę zdania połączył z nową sytuacją. - Moja siostrzenica w twoim wieku często mdlała - znikąd zaczął opowieść napełniając jej szklankę. Podał jej wodę - Po szkole wzięli ją do Młotów z Haileybury... znasz tę drużynę? Na ścigającą - mówił z wyraźną dumą. Jakby nie patrzeć Młoty były nie tylko jedną z najlepszych drużyn w Kanadzie, lecz także na świecie. Otworzył na oścież drzwi na korytarz. Okno co prawda było otwarte już wcześniej, ale na zewnątrz panował taki zaduch, że niewiele to dawało. Teraz w końcu poczuł jakiś podmuch powietrza i sam nawet odczuł ulgę. - W każdym razie - kontynuował - zerwała z nimi kontrakt i zaczęła grać w hokeja - taka mugolska gra, bardzo popularna w Kanadzie. Wierz lub nie, ale wygląda to jeszcze brutalniej od quidditcha. Zawsze rozgadywał się, kiedy zaczynał opowiadać o dzieciach swojej siostry, chociaż teraz zaczął mówić o Monie tylko dlatego, żeby Ślizgonka nie czuła się źle z tym, że straciła przytomność. Zdarzało się, z jakiegoś powodu w tym wieku zwłaszcza. Nie wiedział tego na pewno - o ile trochę znał się na fizjologii zwierząt, o tyle ludzka była dla niego nieodkrytym lądem - ale własne doświadczenia i obserwacje mu wystarczały. Oparł się tyłem o biurko i patrząc na Antoinette, westchnął: - I co ja mam z tobą zrobić, co? - oczywistym było, że nie zaprzęgnie jej teraz z powrotem do pracy, ale też nie mógł całkowicie odpuścić jej tego szlabanu. Rozniosłoby się po szkole i każdy następny uczeń przychodziłby do niego z omdlejką grylażową pod językiem. Tego mu tylko do szczęścia brakowało...
I znowu próbowała wstać. I znowu jej się to nie udało. Zastanawiała się, jak odbierze z rąk profesora kubek z wodą, o który poprosiła, jak przechyli zawartość tak, by się nie zadławić. Jednak wiadomo, że zawsze są rzeczy ważne i ważniejsze, dlatego teraz jej priorytetem było jakoś dogadać się z panem Haroldem. I zorientowawszy się, że źle zrozumiał jej przeprosiny, potrząsnęła energicznie głową i odezwała się ponownie. - Nie... ja... przepraszam za... swoje zachowanie. - zdołała z siebie wydusić. Cóż, nadal była bardzo słaba, więc nadal jej pokłady energii były na znikomym poziomie. I raczej nic nie mogła na to poradzić. I znowu próbowała wstać, ale bez zmian. Zamiast dalej próbować podnieść się, Antoinette całkowicie (przynajmniej na razie) zapomniała o tym, albo raczej odłożyła to na drugi bok, więc tym samym skupiła się na opowiastce profesora o jego siostrzenicy. A co do omawianej na początku, magicznej gry, ruda kiedyś grała, ale już nie pamiętała, czemu już nie gra. Ale nieważne. Obserwowała, jak mężczyzna zapełnia szklankę wodą, więc ochoczo wyciągnęła rękę po szklane naczynie. I nareszcie... udało jej się podnieść, na razie co prawda jedynie do pozycji siedzącej, ale to lepsze niż nic, nieprawdaż? Wzięła szklankę drżącymi dłońmi. A skoro jej drżały, to chyba resztę każdy może sobie dopowiedzieć? Tak, jak to można sobie było wyobrazić, naczynie które zostało oplecione zgrabnymi palcami dłoni rudej, upadło na podłogę, potłukło się i pozostawiło po sobie ślad pod postacią plamy wody. A odłamek szkła zranił ślizgonkę w palec wskazujący lewej ręki. - Cholera jasna! - próbowała to wykrzyczeć, ale z jej gardła wydobył się jedynie cichy chryp. A krew, która jeszcze nie zdążyła zakrzepnąć, leciała ciurkiem po jej palcu, następnie utorowała sobie drogę po dłoni, ręce, aż w końcu zebrała się w łokciu i zaczęła skapywać na podłogę, mieszając się z wodą i tworząc mieszaninę barw dwóch cieczy. I stało się, na widok krwi Antoinette zasłabła ponownie.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
- Ach - zorientował się, kiedy sprostowała za co przeprasza. - To faktycznie, w takim wypadku, jest za co - poważnym tonem przyznał jej rację, w gruncie rzeczy doceniając jednak, że okazała skruchę, szczególnie w momencie, kiedy oferował jej tymczasową taryfę ulgową. Swoim ostatnim pytaniem zresztą sprawdzał troszeczkę jak dalekosiężny był ten jej żal. Widział, że ręce odrobinę jej się trzęsą, ale co najmniej dziwnym byłoby, gdyby próbował ją - praktycznie dorosłą pannę - poić. Zakładał, że mierzyła siły na zamiary. - Język! - zwrócił jej uwagę raczej z automatu, niż z rzeczywistego oburzenia, bo nie było to jakieś wielkie przekleństwo. W pierwszej chwili myślał, że aż tak przejęła się potłuczoną szklanką, którą niemal natychmiast złożył jednym zaklęciem, a woda mogła sobie nawet wyschnąć, tak więc słabe to było usprawiedliwienie łaciny. Już miał zapewniać ją, że nic się nie stało, kiedy dostrzegł, że jednak był w błędzie. - Poczekaj... - rzucił odpychając się rękoma od biurka. Tak, jakby dziewczyna się gdzieś wybierała... a może, wręcz odwrotnie, powiedział tak po to, żeby nie myślała, że zostawia ją samą sobie, kiedy odwrócił się i podszedł do jednej z szafek. Wyjął z niej całkiem zwykłą apteczkę i wrócił do Ślizgonki, która zdążyła mu w tym czasie zakrwawić podłogę - Hal jednak do własnego domu naznosił w życiu wystarczająco dużo solidnie poranionych stworzeń, by było mu to zupełnie obojętne. Nim jednak zdążył do niej podejść, dziewczyna znów straciła przytomność. Osłupiał na ułamek sekundy, który wystarczył jednak, by w jego głowie zrodziła się cyniczna myśl, że teraz powinien jeszcze zawalić się na nich sufit. W oczekiwaniu na kolejną katastrofę nie tracił jednak ani chwili dłużej, tylko wyczarował patronusa, który poleciał z wiadomością do skrzydła szpitalnego. Jego samego najwidoczniej sytuacja przerastała, bo ilekroć chciał pomóc, kończyło się jeszcze gorzej. Ponownie ułożył omdlałą Antoinette tak, żeby w miarę szybko wróciła jej przytomność i zajął się opatrywaniem jej dłoni. Teoretycznie byłby w stanie zatamować jej krwawienie zaklęciem, nie był jednak uzdrowicielem, co w praktyce wiązało mu ręce. W razie komplikacji mógłby się później spodziewać nawet prawnych problemów, a o jego sumieniu nie ma nawet co wspominać. Jakby z resztą nie patrzeć bardziej był doświadczony w składaniu do kupy zwierząt niż ludzi. Rana Ślizgonki , choć lało z niej się dość imponująco, nie należała do zagrażających życiu i na spokojnie można ją było wstępnie opatrzyć w klasyczny sposób. Wolną ręką oraz przy drobnej pomocy zębów wyciągną z apteczki eliksir czyszczący rany i polał nim palec dziewczyny, ignorując, że coś mu się tam rozlewa na boki. Przyłożył do rany gazik, uciskając go lekko. Przytrzymując przesiąkający gazik, wolną ręką wyjął drugi, a razem z nim plaser i ligninę. Skończywszy przygotowywać materiały, zdjął z palca dziewczyny gazik, szybko zastępując go nowym. Dość ciasno zakręcił wokół palca ligninę i zakleił całość plastrem, żeby trzymało się w miejscu. W tym czasie w gabinecie pojawiła się już Nora Blanc gotowa przejąć opiekę nad pechową Ślizgonką. Szlaban trzeba było odłożyć w czasie, ale nie było co liczyć na to, że Hal zapomni nawet przez wakacje. Antoinette zapewniła mu tyle wrażeń, że nawet w jego kiepskiej pamięci wyryło się to dość trwale.