C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Osoby:@Lotta Hudson, Riley Fairwyn Miejsce rozgrywki: Hogwart Rok rozgrywki: 2009 Okoliczności: Lotta i Riley stawiają pierwsze kroki w Hogwarcie, biorąc udział w swojej ceremonii przydziału.
Kiedy byłem małym chłopcem, większość drogi zawsze pokonywałem biegiem. Czy to z mamą na spacerze czy podczas samodzielnych wędrówek do Terreya. Wiecznie niecierpliwy, tryskający energią skakałem po niewysokich dolinowych murkach lub przeganiałem ptaki śmiejąc się przy tym głośno. Miałem tak wiele energii, że to nic dziwnego, iż nie mogłem doczekać się pierwszego dnia w Hogwarcie. Miejsce to jawiło mi się jako jeden wielki plac zabaw. Wypełnione ciekawiącą mnie magią, mnóstwem nowych dzieciaków do poznania, potencjalnymi okazjami do psikusów! Byłem skłonny dać z siebie wszystko byleby tylko dobrze się bawić. Najpewniej dlatego prawie wpadłem już do jeziora i prawie udało mi się zgubić własną różdżkę, a to wszystko podczas spokojnej podróży łódkami. Wysiadając chwyciłem Lotte za rękę, z którą to już zdążyliśmy zamienić kilka słów podczas długiej i nużącej jazdy pociągiem (słowo daję, że to nie ja strzeliłem do niej żabim skrzekiem!) i poprowadziłem ją przez trawnik, chcąc prowadzić razem z nią całą kawalkadę pierwszoroczniaków. - Szybciej, szybciej! Zaraz ceremonia przydziału! - Krzyczałem do nich, szarpiąc wesoło dłoń Hudsonówny i słowo daję, że chyba właśnie wtedy szkolny gajowy zaczął tracić do mnie cierpliwość. Mimo wszystko robił dobrą minę do złej gry i starał się zagonić nas do wspólnie dreptającej grupki. Byłem tak żywy i radosny tego dnia. Zupełnie niepodobny do siebie kilka lat później, kiedy to zacząłem na wszystko patrzeć z dużo większą rozwagą. Cieszyłem się z pierwszego roku w Hogwarcie, chociaż jeszcze nie zdążył się rozpocząć. Pragnąłem przygód, nowych przyjaciół i kolacji. To ostatnie z pewnością podkręcało mój entuzjazm. Stojąc przez chwilę na korytarzu już przebierałem niecierpliwie nogami, chcąc nareszcie zobaczyć tę słynną ucztę.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Kiedy byłam małą dziewczynką, bezustannie wpadałam w tarapaty. Choć później szczerą miłością pokochałam książki to jako dziecko badałam świat organoleptycznie, doświadczając wiedzy każdym z moich zmysłów. Wolne popołudnia spędzałam na figlach z innymi dzieciakami z Pokątnej albo na zakradaniu się do licznych menażerii by obcować ze zwierzętami. Nikt raczej nie podejrzewał, że dziesięć lat później będę stateczną opiekunką smoków, byłą prefekt i wyjątkowo wyrodną matką - wtedy aspirowałam do roli inteligentnej i ciekawej świata łobuziary. Jadąc do Hogwartu nie myślałam o tęsknocie za rodzicami, Bridget i Clarą - szkoła wydawała mi się miejscem, w którym bez końca będę mogła przyglądać się ukochanym zwierzętom, przy okazji poznając inne żądne przygód dzieciaki. Byłam niemal pewna (i właściwie jestem pewna po dziś dzień), że to Riley zaplamił moją szatę żabim skrzekiem (choć stanowczo się zapierał!), lecz w obliczu tego, że szata była ubrudzona także czekoladową żabą, na której nieszczęśliwie usiadłam oraz mazią z gargulek, nie miało to szczególnego znaczenia. W gruncie rzeczy trochę dodatkowego brudu nie było wielką tragedią - byłam raczej skupiona na radości z podróży i pierwszego przyjazdu do Hogwartu. Mnie i mojego nowego znajomego fascynowało absolutnie wszystko - nawet w łódce nie mogliśmy przestać się kręcić próbując wypatrzeć kolejne ciekawostki. - Ej, nie szarp tak mocno - mruknęłam, jednak nie cofnęłam dłoni. Trzymanie się za ręce dodawało mi pewności siebie - czułam się jakbym znała Rileya lata i jakby to nie był mój pierwszy dzień w Hogwarcie. Mimo wszystko ja również zaczęłam się piekielnie niecierpliwić, więc wraz z Rileyem wykrzykiwałam popędzające frazy w stronę idących przed nami uczniaków, absolutnie nie przejmując się wyraźnie zirytowanym spojrzeniem gajowego. - W jakim domu chciałbyś być? - zapytałam młodego Fairwyna stając na palcach, żeby zobaczyć z jakiego powodu znowu nie możemy przejść.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Oczywiście, że nie posłuchałem jej prośby. Trzymanie jej dłoni i radosne wywijanie nią w rytm naszych kroków nie tylko dodawało mi otuchy przed wstąpieniem do wielkiej sali, ale i nadawało tej chwili jakoś bardziej podniosły charakter. W szkole było już mnóstwo moich kuzynów, a mimo tego wkraczałem w jej mury absurdalnie samotny. Zaczepkami, dziecięcymi okrzykami radości i wszędobylstwem nadrabiałem więc niepewność, którą czułem wewnątrz i do tej pory wychodziło mi to znakomicie. Kompletnie zapomniałem, że w zamku będę się uczyć i nie będę mógł widywać mamy przez cały rok szkolny. Skupiłem się tylko i wyłącznie na tym, aby podziwiać i chłonąć wszystkie te wspomnienia i obrazy. Zabawne jest to, że faktycznie pamiętałem ten dzień aż do dzisiaj. Pamiętałem jak skręcało mi kiszki przed wejściem do pociągu i jak wielką ulgę czułem, gdy okazało się, że już na samym początku znalazłem kogoś równie chętnego do swawoli. Jak niecierpliwy byłem tuż przed samą ceremonią, a zarazem jak niepewien odpowiedzi na jej pytanie. Spojrzałem na nią dłużej, ale nie patrzyła na mnie. Wyciągała szyję, aby zobaczyć co dzieje się przed nami. Zmarszczyłem brwi, jakby udzielenie odpowiedzi na jej pytanie wymagało ode mnie głębszego zastanowienia. W sumie, dokładnie tak było. - Nie wiem… - wyraziłem na głos swoją niepewność, jednocześnie dziwiąc się własnej szczerości. Wydawało mi się to tak głupie i dziwne. Jak można było tego nie wiedzieć? Wszystkie dzieciaki w moim wieku nic tylko dyskutowały na ten temat i każde z nich było święcie przekonane o swojej racji i absurdalnie pewne jakie cechy chciałoby w sobie rozwijać. - Czy to ma znaczenie? - Zapytałem, jak zwykle dążąc do dyskusji, która pomogłaby mi poczuć się pewniej z własnymi, nieco niestandardowymi przemyśleniami. - A ty? - Odbiłem jej pytanie tylko po to, aby nie uznała, że nie chce z nią rozmawiać. Mój entuzjazm przygasł, ale nieznacznie. Gdy tylko przed nami utworzyła się niewielka luka, natychmiast pociągnąłem za sobą Lottę, aby wskoczyć razem z nią w sam środek. Wreszcie szliśmy, więc mogłem udawać, że moje zwątpienie w ogóle nie miało miejsca.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Dobrze było mieć go u swojego boku - byłam najstarsza z rodzeństwa, zaś większość mojej bandy z Pokątnej była już w starszych klasach albo jeszcze nie dorosła do nauki w Hogwarcie. Choć starałam się tego nie okazywać to gdzieś za tym całym entuzjazmem mającym związek z wkroczeniem w szkolne mury kryła się wielka doza niepewności i lekka samotność. Tak drobny gest jak uścisk dłoni bez wątpienia dodawał mi otuchy. - Dla mnie nie - odparłam znowu odwracając głowę w jego stronę, by po chwili delikatnie wzruszyć ramionami - Po prostu pomyślałam, że byłoby miło, gdybyśmy trafili w jedno miejsce. Nie zamierzałam prowadzić głębokiej dyskusji na temat tego kim chciałby być, ani gdzie powinien trafić, nie chciałam też toczyć sporów jak większość naszych rówieśników. Po prostu w tamtej konkretnej chwili, gdy moim dziecięcym umysłem szarpała masa wątpliwości, wchodząca w konflikt z zachwytem, który wywołał we mnie ten nowy, nieodkryty świat, pomyślałam, że miło byłoby gdyby mój pierwszy kolega z pociągu potowarzyszył mi chwilę dłużej. - Też nie wiem- odparłam - I to chyba całkiem śmieszne, skoro prawie wszyscy wiedzą. Ale mama była Puchonką, a tata Krukonem, więc może... Nie dokończyłam, bo luka w tłumie spowodowała, że dynamicznie przepchnęliśmy się do przodu. Nawet się nie obejrzałam kiedy przeszliśmy cały korytarz i w końcu przekroczyliśmy drzwi Wielkiej Sali. Gdy zobaczyłam gwiaździste sklepienie, które znałam dotąd jedynie z opowieści to szczęka zdecydowanie mi opadła. Na moment zaniemówiłam, lecz po chwili skierowałam spojrzenie na Rileya i z wielkim entuzjazmem wyszeptałam: - Wow, nie sądziłam, ze będzie aż tak pięknie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi z jej strony i miło mnie ona zaskoczyła. Wyszczerzyłem zęby, niespodziewanie kierując się spontanicznością, jaka przecież nigdy nie była moją domeną, nawet w tamtych czasach. Dziecinna radość, którą się kierowałem i tak była w pewnym stopniu wystudiowana oraz ostrożna, tak analityczna, że w zasadzie aż dziwnym było, iż musiałem zastanawiać się nad domem, do którego zostanę przydzielony. Naskoczyłem na jej ramię, przytulając ją niespodziewanie do własnej niewielkiej piersi. - Na pewno tak będzie. Takich duetów to i tiara przydziału nie ośmieli się rozdzielić - Wysunąłem odważnie ten wniosek, zdając sobie oczywiście sprawę, że słowa te były puste i absolutnie bez znaczenia. Niemniej, kiedy byłem tak młody, nie byłem jeszcze w takim stopniu nasączony cynizmem. Kto wie czy gdzieś w głębi serca naprawdę w to nie wierzyłem? Że prawdziwa przyjaźń jest w stanie podzielić nawet domowe przydziały. Tak, już powoli czułem jak między nami nawiązuje się ta nić. Nić milczącego porozumienia, z której mogło wyklarować się coś wspaniałego. Teraz tylko pytanie czy szkoła miała nam to ułatwić czy wprost przeciwnie. Idąc naprzód tłamsiłem w sobie wątpliwości, słuchając jej wzmianki o przydziale do domów, ale nie komentując ich w żaden sposób. Nie chciałem zaczynać się martwić, gdybym pojmował swój przydział w podobnych kategoriach, bo co by się nie działo, dałbym się pokroić, żeby nie zostać Ślizgonem tak jak mój tata! Przekroczenie progu wielkiej sali miało na mnie podobny wpływ jak na Lottę. Rozdziawiłem usta, chociaż jedynie na krótką chwilę. - Uoo, patrz ile świec! - Powiedziałem jednocześnie z nią i roześmiałem się, gdy schwytałem jej spojrzenie. Nie domyśliłem się, że miała na myśli właśnie zaczarowane sklepienie, bo już po kilku sekundach zauważyłem pozłacane zastawy i przerażające rzeźby zdobiące wolne przestrzenie. Widok tak wielu czarodziejów naraz wzbudził we mnie respekt, więc tym razem zachowałem się całkowicie poważnie i spokojnie, pozwalając tłumowi na poprowadzenie mnie aż po sam stół nauczycieli. Ścisnąłem mocniej palce Lotki, gdy ogarnęła mnie trema. - A co, jeśli żaden dom mnie nie wybierze? - Szepnąłem z przejęciem, nachylając się do jej ucha, gdy czarownica w wysokim kapeluszu zaczęła wygłaszać mowę powitalną.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Ucieszyłam się, że moja odpowiedź wywołała na jego twarzy uśmiech i niemal natychmiast odwzajemniłam ten grymas, który stał się jeszcze szerszy, gdy Riley zasugerował, że tiara nas nie rozdzieli. Może to głupie, ale w tamtym momencie, w swej dziecięcej naiwności, naprawdę w to wierzyłam - już wtedy, jakaś nie do końca uświadomiona część mnie wiedziała, że Riley nie jest zwykłym kolegą z pociągu, o którym zapomnę po kilku miesiącach z powodu mnóstwa ciekawych znajomości, które miałam zawrzeć w Hogwarcie. Spojrzałam w stronę wskazanych przez Rileya świec, potem z powrotem skierowałam wzrok w stronę nieba, nie mogąc się zdecydować co robiło na mnie większe wrażenie. Moją uwagę na moment skupiło powitalne przemówienie, lecz już po chwili oderwał mnie od niego Riley. - To chyba niemożliwe - odparłam cichutko, bo choć w gruncie rzeczy sama bałam się, że tiara mnie odrzuci, to starałam się sięgać do logiki, tak aby uspokoić nie tylko mojego nowego przyjaciela, ale również siebie - Nie mogliby nas tak po prostu odesłać. Przypadkiem spaliłam w tym tygodniu dwie tiary mojej mamy, chyba udusiłaby dyrektora własnymi rękami, gdybym teraz wróciła i robiła to dalej. Choć starałam się wyciągnąć cokolwiek z tej mowy powitalnej musiałam przyznać, że szło mi wyjątkowo opornie - ilość bodźców znajdujących się w Wielkiej Sali była dla mojej małej główki zbyt wielka, a ja sama nie wiedziałam czy chcę słuchać kobiety, rozmawiać z Rileyem, przyglądać się uczniom, czy wodzić wzrokiem za pięknymi dekoracjami i zadziwiającymi duchami.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej słowa brzmiały tak dobrze. Niemożliwe. Miałem nadzieję, że to będzie niemożliwe! Pytałem o to już mamę dziesiątki razy i za każdym razem jedynie uśmiechała się i muskając me włosy szeptała, żebym się nie wygłupiał, bo ona doskonale wie do jakiego domu powinienem trafić. Tylko dlaczego nigdy nie powiedziała mi do jakiego? Może mnie okłamała? Może wcale nie wiedziała i tak naprawdę starała się jedynie mnie uspokoić? Nie zauważyłem kiedy moje dłonie zaczęły drżeć z przejęcia i tylko i wyłącznie anegdotka Hudson sprawiła, że nie uciekłem stąd z krzykiem tak jak stałem. Uśmiechnąłem się, chociaż wyglądałem teraz trochę tak jakbym starał się jednocześnie przełknąć cytrynę. Prawdziwym szczęśliwym zrządzeniem losu było też to, że udało mi się nie rozpłakać pomimo, że aż ściskało mnie w gardle z nerwów. - A co… a co jeśli tu nas nie zechcą i odeślą nas do… do Durmstrangu? - Odpowiedziałem szeptem, starając się przełknąć gulę, która narosła mi w gardle ze strachu. Byłem zbyt zestresowany, żeby teraz tak łatwo się rozluźnić. Nie miałem wątpliwości co do naszych uzdolnień magicznych, zwłaszcza po wieści, że Lottie znalazła upodobanie w spalaniu tiar. Nie obawiałem się wysłania nas do mugolskiej szkoły, nie ma szans. Jednakże wizja bycia potencjalnie odrzuconym zawsze gdzieś się we mnie czaiła. - Charlotte Hudson - rozległo się ponad naszymi głowami, a ja o mało nie dostałem ataku serca. Nawet nie słyszałem, że już zaczęli nas wyczytywać! Popatrzyłem z paniką na Lottę, a moje włosy, do tej pory grzeczne i spokojne, nagle stały się kanarkowo żółte. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że mi się to przydarzyło. Czy wzbudziłem tym powszechne zainteresowanie? Trudno stwierdzić, bo przy okazji przecież „miażdżyłem” jej ramię w uścisku swoich palców. Puściłem ją, blady jak ściana.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Mój tata zawsze wyobrażał sobie, że będę jak on i po dziesięciu latach w Ravenclawie obejmę stanowisko uzdrowiciela. Z kolei moja mama zawsze powtarzała, że nie ma to wielkiego znaczenia, dlatego dotąd nieszczególnie przejmowałam się przydziałem. Dopiero bezpośrednia konfrontacja z tą sytuacją wywołała we mnie stres. - No co ty, przecież nie wysłaliby nas d... - zaczęłam, lecz po chwili przerwałam słysząc moje imię i nazwisko. Na wściekłe koguchary, to już? - Tylko. Nie. Charlotte. - mruknęłam nerwowo do Rileya komentując użycie pełnej formy mojego imienia, a następnie puściłam jego rękę i na trzęsących się nogach poszłam w kierunku znajdującego się na środku sali stołka. Bez uścisku dłoni nowo zdobytego przyjaciela czułam się absolutnie opuszczona i niepewna. Idąc w stronę wyznaczonego miejsca spojrzałam się jeszcze przez ramię, aby złapać ostatnie krzepiące spojrzenie chłopca. Odrobinę zaskoczyła mnie nagła zmiana barwy jego włosów - widząc ten kanarkowy odcień z trudem powstrzymałam śmiech. Bez wątpienia ten przekomiczny widok dodał mi w tamtej chwili choć odrobinę otuchy, a przy okazji zaszczepił się w mojej pamięci jako jeden z najjaśniejszych szczegółów tamtych zdarzeń. Usiadłam, a wysoka czarownica położyła na mojej głowie tiarę. W gruncie rzeczy dziwne pomruki wydawane przez kapelusz były zdecydowanie mniej stresujące niż te wszystkie ciążące na mnie spojrzenia - byłam niemal pewna, że każda siedząca na sali osoba wpatrywała się we mnie ze skupieniem, zaś sekundy milczenia Tiary Przydziału wydawały się dla mnie niekończącymi się latami. - Ravenclaw! - wrzasnęła w końcu, a ja poczułam niesamowitą ulgę. Nie chodziło jednak wcale o to, że zależało mi na tym domu, po prostu cieszyłam się, że miałam już ten przykry przydział za sobą. Przy stole Krukonów rozległy się oklaski, a ja ruszyłam w tamtą stronę, w między czasie posyłając Rileyowi oczko. Usiadłam na swoim miejscu koło innego chłopca, który został przed chwilą przydzielony do domu Roweny, w ogóle jednak nie mogłam skupić się na nawiązywaniu z nim jakiegokolwiek kontaktu, bo cały czas spoglądałam w stronę Fairwyna, po cichu licząc, że wkrótce zajmie miejsce nieopodal mnie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wystarczyły tylko te trzy słowa, aby wywołać we mnie chichot. Nerwowy, bo nerwowy, a jednak całkowicie szczery, ponieważ dziewczynce udało się mnie rozbawić nawet pomimo moich rozedrganych rąk i kolan. Zdążyłem się już przekonać o tym, że nie lubi swojego imienia chociażby w samym pociągu do Hogwartu. Jednak super było mieć imię, które nie miało ciążyć nam przez całe życie… zwłaszcza, że mojego nie dało się skrócić! Ale nie myślałem o tym długo. Zanadto byłem przejęty obserwowaniem jak Lotta siada na krześle, a czarownica wciska jej na głowę powycieraną, gadającą czapkę. W miarę upływu sekund moje włosy reagowały wraz ze mną najpierw kanarkowe, płynnie stały się zielone, niebieskie i fioletowe, a to wszystko w ciągu może dwóch uderzeń serca, podczas których tiara myślała nad przydziałem mojej towarzyszki. O mało nie zemdlałem ze szczęścia, kiedy okazało się, że przydzielono ją do Ravenclawu. Chociaż jedno z nas nie wróci dziś do domu! Biłem głośno brawo, gdy Lotta siadała przy stole Krukonów, czym najpewniej ściągnąłem na siebie spojrzenia oczekujących na przydział. Pod ich bacznymi spojrzeniami poczułem się mały i momentalnie poszarzałem, wraz z własną fryzurą, jakbym starał się wtopić w otoczenie. Zanim nadeszła moja kolej - a nadeszła o wiele za szybko - zdołałem zorientować się co dzieje się z moją metamorfomagią, ale nijak nie mogłem jej opanować. Udało mi się przywrócić sobie normalność ledwie na kilka minut, bowiem starczyło abym został wyczytany i całe starania poszły na marne. Kiedy usiadłem na stołku, czułem się obserwowany jak jeszcze nigdy wcześniej. Ze wstydu poczerwieniały mi końcówki włosów oraz policzki, zwłaszcza gdy na dźwięk mojego nazwiska kilkoro starszych uczniów obejrzało się w stronę przydzielanych pierwszorocznych. Kolejny Fairwyn, kolejny Krukon. Chociaż zanim tiara wykrzyknęła nazwę domu, zdołała wyszeptać mi na ucho kilka rzeczy, które nieco mnie zmartwiły. Pewnie dlatego zamiast szaleńczo się cieszyć, pobiegłem do stołu Ravenclawu zdezorientowany i nieomal mdlejący z przejęcia. Wskoczyłem na miejsce obok Lotty, wciskając się między nią, a jakiegoś chłopca przydzielonego przede mną. Bez namysłu wpadłem twarzą w jej ramię. - Jak ja się cieszę, że jestem równie mądry co ty! - Wykrzyknąłem, gdy ją przytuliłem. No cóż, akurat to zdanie nie brzmiało jakoś wyjątkowo mądrze!
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Siedzący obok mnie ludzie próbowali mnie zagadywać - trudno powiedzieć czy z potrzeby bycia miłym, czy raczej dlatego, że również brakowało im towarzystwa, ja jednak byłam lekko nieobecna. Zamiast nawiązywać kontakt z innymi dzieciakami wyciągałam szyję, tak by widzieć Rileya. Bardzo zależało mi na tym, żebyśmy nie musieli się rozstawać, dlatego po cichu liczyłam, że jakimś cudem również zostanie przydzielony do domu Kruka. W gruncie rzeczy znałam go zaledwie kilka godzin, więc nie mogłam w pełni ocenić jego charakteru, lecz wydawał się całkiem bystrym chłopakiem. W końcu chłopak usiadł na krzesełku wyraźnie pąsowiejąc - czerwona stała się nie tylko jego twarz, ale również całe włosy. Mając na uwadze poprzedni kanarkowy kolor, zaczęłam się zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi. Moją uwagę od rozmyślań odwrócił jednak głos Tiary, który ku mojej radości powtórzył chłopakowi dokładnie to samo co mnie. Chłopak siedzący obok nas najwyraźniej wkurzył się, że Riley go odepchnął, ale absolutnie mnie to nie obchodziło. Serdecznie uścisnęłam mojego przyjaciela, nie mogąc opanować towarzyszącej mi radości. Jego obecność pomogła mi złagodzić największy strach jaki towarzyszył mi wraz z przyjazdem do Hogwartu - obawę, że nie znajdę przyjaciół i nie zostanę zaakceptowana. Po chwili przydzielanie do domów się skończyło, a na półmiskach na naszym stole pojawiło się jedzenie. Oczy rozbłysły mi na widok tych wszystkich wspaniałości - choć moja mama gotowała często i dużo, to jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tyle jedzenia w jednym miejscu naraz. Zaczęłam bez opamiętania nakładać kolejne rzeczy na talerz. - Co ci się stało we włosy jak tam siedziałeś? - zapytałam Rileya konspiracyjnym szeptem, gdzieś między pałaszowaniem porcji frytek. Byłam bardzo ciekawa, bo po raz pierwszy widziałam coś takiego, ale mimo to starałam się zadać pytanie cicho, tak aby nikt nie słyszał, bo nie wiedziałam czy to nie jest jakaś tajemnica.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nawet nie zwróciłem uwagi na rozgniewaną minę oraz słowa chłopaka, którego niechcący od nas odepchnąłem. Mruczał pod moim adresem nieprzychylne słowa, ale ja w tym całym szoku byłem w stanie wyłącznie koncentrować się na ciepłym ciele Lotty tuż obok mnie. Jej obecność była mi teraz jedynym słusznym pokrzepieniem, bo nie miałem pojęcia jak mógłbym odnaleźć się w tych przeogromnych, zimnych murach bez towarzystwa kogoś mi znajomego. Dalecy kuzyni nigdy nie byli tym samym. Prawdę mówiąc, nigdy nie byli mi mniej bliscy, niż właśnie w tym momencie, kiedy to po raz pierwszy podejmowałem samodzielną decyzję. Bardzo ważną, bo o wyborze przyjaciela. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że była to decyzja nieomal na całe życie. Odsunąłem się nieco, pozwalając dziewczynie na zajęcie się jedzeniem. Ja jedynie spojrzałem na stół z milczącym zaniepokojeniem. Przy tych wszystkich nerwach nie było nawet mowy, abym był w stanie cokolwiek w siebie wmusić. Przyjrzałem się tylko tym wszystkim smakołykom, odnajdując w tej uczcie nieprzyjemne wspomnienie wszystkich świąt spędzanych w otoczeniu niezbyt bliskich memu sercu ciotek i wujów. Znajoma melodia corocznych rodzinnych kłótni skutecznie odbierała mi apetyt. Zgromadzone wokół mnie obce twarze nie pomogły mi się przemóc. Nawet ręka mi nie drgnęła w kierunku jedzenia, ale do rana bez trudu miałem sobie poradzić. Zamiast tego wolałem obserwować jak Lotta napycha policzki frytkami. Nalałem sobie kubek soku dyniowego i bujałem lekkomyślnie pucharem na boki, tylko cudem go nie rozlewając. Jej pytanie mnie zaskoczyło i sprawiło, że zaróżowiłem się ze wstydu. - Jestem metamorfomagiem. To mi się zdarza. - Przyznałem się z zawstydzeniem, również szeptem. I chociaż nie planowałem nigdy zrobić z tego aż tak wielkiej tajemnicy, wpadki przy udziale mojej wrodzonej zdolności nie miały mi się przytrafiać tak często, by było to aż tak oczywiste. Złapałem się za włosy i pociągnąłem je do przodu, starając się zobaczyć czy wyglądam już normalnie.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Aż trudno było uwierzyć jak bardzo mogłam cieszyć się z obecności osoby, która jeszcze kilkadziesiąt godzin była mi zupełnie obca. Nie dało się ukryć, że budująca się między nami nic porozumienia zyskiwała z każdą minutą, co było dla mnie zaskakująco przyjemne. Nie liczył się gderający obok chłopak, przemówienie nauczyciela, ani koleżanka z Pokątnej machająca do mnie ze stołu Puchonów - w tamtej chwili byłam skupiona tylko i wyłącznie na moim kompanie. No i na frytkach, nie oszukujmy się, były najlepsze na świecie! - Wow - powiedziałam tylko spoglądając jeszcze raz na włosy Rileya, które przybrały już normalną barwę - Czyli nie tylko z charakteru jesteś wyjątkowy. Nie ciągnęłam tematu, bo wyraźnie go to krępowało, mój podziw był jednak autentyczny, choć w gruncie rzeczy dość szybko straciłam zainteresowanie tym powierzchownym elementem - zdecydowanie bardziej interesowały mnie te wszystkie ciekawe rzeczy, które drugi Krukon miał mi do opowiedzenia. Pałaszowałam kolejne porcje jedzenia wbrew zdrowemu rozsądkowi, jednocześnie wymieniając kolejne myśli z Rileyem. Czekał nas nie tylko wspaniały i emocjonujący wieczór, ale również porywające lata pełne wspólnych przygód.