C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Na jednej z dość rozległych plaż znajduje się wioska rybacka, przy której stacjonują magiczne kutry krasnoludów. Chociaż z daleka wydają się niewielkie, w rzeczywistości są w stanie pomieścić sporą ilość ludzi, co też ułatwia łowienie ryb. Zaopatrzone są w magiczne sieci moczone w eliksirach przywołujących magiczne stworzenia, dzięki czemu połów huska jest tu wyjątkowo dobry.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ironia w jego głosie mocno kontrastowała z pstrokatym pomponem na nieco za dużej czapce, skrywającej głowę rybaka. I aż nie potrafiła się opanować, żeby nie wyszczerzyć się do niego w szerokim uśmiechu.
- Ty, Panie Rybak! Od kiedy to się tak znasz na owcach, i to jeszcze zagubionych? Chociaż z drugiej strony jedną znalazłeś w barze, tak więc czapki z głów! – ukłoniła się teatralnie, ale zrobiła to z taką niezdarną werwą, że jej własna beanie „Harpii z Holyhead” wylądowała na posadzce. Nie przejęła się tym wcale. Po prostu nasunęła ją niemal po same oczy i ruszyła truchtem za Willem, bo ten, choć tylko z jedną nogą, poruszał się zaskakująco szybko.
- To cudeńko to moje narzędzie pracy. I się nie martwię. No może trochę. Czasami bywam zakręcona jak plumpka w przerębli i zapominam, co gdzie zostawiłam.
Tak jak kulas przykazał, nie ociągała się i równie żwawo podążyła śladem rybaka. Zimny wiatr otrzeźwił ją do końca. W okolicy panował niezwykły spokój. Tak inny od zatłoczonych ulic Soton. Tak inny od szkolnego dormitorium, gdzie na każdym metrze kwadratowym był jakiś Krukon.
- Może i nadmorska, ale statkami nigdy nie pływałam. Pochodzę z Soton. W naszym mieście jest bardzo mało łajb rybackich. Mamy za to doki, stocznie i jeden z największych portów morskich w Europie. Swoją drogą, to właśnie od nas wypływał Titanic do Stanów. – Co jak co, ale o rodzinnym mieście, tak jak o quidditchu, to mogła opowiadać bez końca. – Ale spokojnie, tak jak mówiłam wczoraj. Szybko się uczę!
Spacer dla kogoś z jedną sprawną kończyną może i nie był przyjemny, ale dla Brytyjki wręcz przeciwnie. Cieszyła się każdą jego sekundą. Wlepiała bystre spojrzenie w okolicę, ciesząc się surową naturą, która kształtowała równie surowych ludzi, potomków wikingów. W końcu jednak dotarli na miejsce. Dorin nie robiła jakiegoś specjalnego wrażenia, ot łajba jak łajba. Była tak samo poobdzierana i tak samo śmierdziała rybami jak pozostałe. Bez ociągania weszła na kuter, spojrzała na ciemne morze i poczuła dreszcz ekscytacji. Ciężkiej pracy się nie bała, podobnie jak chłodu, a łowienie plumpek było dla niej czymś nowym, tak innym od tego, co znała na co dzień. I kiedy Islandczyk wypychał łajbę na wodę, ona stanęła na rufie, rozłożyła szeroko dłonie i krzyknęła: „I’m the king of the world!”
Mimo swojego niedorzecznego wyglądu jaskrawy pompon pełnił bardzo ważną rolę. Był widoczny. I to z zadziwiająco dużej odległości, co w razie problemów na morzu mogło okazać się kluczowe. -Nie pyskuj maleńka, tylko zbieraj dupę. Raz, raz! Żebym ja Cię nie musiał znowu zgubić "przypadkiem". - Uśmiechnął się, dając jej do zrozumienia, że to tylko żarty, ale ryby nie poczekają, aż w spokoju skończą swoje pogawędki. Zapierdzielali równo w stronę morza. Will od zawsze nauczony był takiego tempa, a że drewniana noga była częścią faceta od jakiś piętnastu lat, to nie miał problemów, żeby ją wprawić w odpowiedni rytm. -Ze mną tu nie zginiesz. Tylko się słuchaj i nie wkładaj plumpkom petów w odbyty, bo trzeba je będzie opchnąć na targu, a ze śmieciami nikt nie chce kupować. - Z jednej strony dziwnie brzmiało dla niego to, że miotła miała być narzędziem pracy. Z drugiej - zawodów na świecie był miliony, a Brooks akurat postanowiła zostać sportsmanką. -No to nie ma się czym chwalić. Średnio wam ten projekt wyszedł. - Wytyknął jej tę całą sprawę Titanica, bo o tym to nawet na tym zadupiu każdy słyszał. Statek marzeń... Chyba topielców. Pokręcił z dezaprobatą głową, gdy Julia zaczęła się wydzierać. Dopiero jednak, gdy wskoczył na łajbę i wypłynęli kawałek w morze, stanął przed nią i się odezwał. -Dobra, piękna. Żarty się skończyły i mam dla Ciebie podręcznik przetrwania. Po pierwsze, jak jeszcze raz się wydrzesz, osobiście wyrzucę Cię poza burtę. Spłoszysz nam wszystkie ryby, a ja lubię mieć co jeść. - Zaczął nieco bardziej oficjalnym tonem. -Po drugie i najważniejsze, ja tu jestem kapitanem i masz mi wykonywać każdy rozkaz bez mrugnięcia okiem. Jakiekolwiek pytania zostaw dla siebie, albo na wieczór. Jak mówię "ciągnij linę" to ją kurwa ciągniesz, zrozumiano? - Kwestia bezpieczeństwa była cholernie ważna. Nie raz już musiał użerać się z niekompetentnymi pomagierami, co zdarzało się przypłacić zdrowiem. -No i po trzecie, odwróć się za siebie, bo przegapisz najlepszą część. - Wskazał palcem w bezkresny błękit nieba, na którym zaczynała jawić się zorza polarna. Zjawisko bardzo często występowało tutaj właśnie o świcie i mimo całego życia spędzonego tutaj, wciąż było ulubionym elementem dnia Willa.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Czując na twarzy zimne podmuchy wiatru, które różowiły jej blade lico i zaciągając się zapachem ryb i morza, faktycznie czuła się jak królowa świata. Will jednak szybko sprowadził ją na ziemię i skarcił ją za to, że się wydziera. Co było trochę bez sensu, gdyż jeszcze tak na dobrą sprawę nie wypłynęli na morze. Był jednak gościem na tej łajbie, a jak mówiło stare porzekadło, w „Rzymie zachowujesz się jak Rzymianin”. Pokiwała więc głową na znak tego, że rozumie i zbliżyła się do rybaka, który postanowił dać jej pierwszą lekcję życia na morzu. Kiedy powiedział, że wrzuci ją do morza, wbiła w niego rozbawione spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
- Potem byś tęsknił, kulasie – pomyślała wesoło i roztarła dłonie, zmarznięte mimo faktu, że założyła rękawiczki.
- Zrozumiałam, kapitanie – odpowiedziała, tym razem już bez jakiejś wesołości czy frywolności. Chciała, żeby wiedział, iż podchodzi do tego wszystkiego poważnie i że nie będzie musiał się o nią martwić na każdym kroku. Kiedy mężczyzna kazał jej się odwrócić, zobaczyła widok, o którym wiele słyszała. Jednak słyszeć i zobaczyć to na własne oczy… z wrażenia aż się oparła plecami o ścianę niewielkiej kabiny i mimowolnie rozdziawiła usta z wrażenia. Był to najwspanialszy widok, jaki widziała w swoim krótkim życiu. Z jakiegoś nieznanego jej powodu, aż się lekko wzruszyła. Może to świadomość, że wkrótce stąd zniknie i być może już nie będzie miała okazji zobaczyć zorzy na własne oczy? A może to po prostu jedna z tych sytuacji, kiedy człowiek został wystawiony na piękno, którego jestestwa nie jest po prostu w stanie pojąć?
- Boże, jak tu pięknie – szepnęła cicho do siebie, a źrenice jej oczu zrobiły się nienaturalnie duże. Gdyby mogła, patrzyłaby się na te falujące fale światła bez końca. Jaki ten świat był piękny. Wystarczyło kilka godzin lotu, żeby przekonać się o tym na własnej skórze i zapomnieć, że czekało na nią coś więcej, niż mgła, deszcz i boisko do quidditcha.
Oczywiście, że żartował. Nie zamierzał mieć na sumieniu dziewczyny, chociaż wątpił, że ktokolwiek by ją znalazł i połączył ewentualną śmierć z poczciwym kulawym Willem. Mimo to, bardziej przyda mu się żywa i tej opcji wolał się trzymać. Uśmiechnął się, gdy powiedziała, że rozumie i wszedł za ster, gdy Brooks obserwowała zorzę polarną. Zjawisko było doprawdy zapierające dech w piersiach i dziewczyna mogła się nim nacieszyć dość długo, nim w końcu dopłynęli do miejsca połowu. -Prawda? Dla takich widoków warto tu zostać. - Puścił jej oczko, po czym lekko się zamyślił. Były momenty w jego życiu, gdy rozważał spakowanie manatków i wyjechanie stąd w pizdu. Jednak urok Islandii i tej konkretnej wioski, która była jego domem, mu na to nie pozwalał. Zakochał się w tym kawałku ziemi i wiedział, że raczej nigdy go nie porzuci. -Wiem, że można tak cały dzień, ale czas zabrać się do roboty. - W końcu przeszli do biznesów i Will rzucił w stronę Brooks jedną z większych sieci. -Rozplącz ją i rozłóż tak, by węzły się przeplatały. Widzisz? - Zademonstrował na mniejszym przykładzie, co miał na myśli, a sam zaczął grzebać w wielkiej skrzyni ustawionej na rufie łajby. W końcu wyciągnął z niej butelkę z eliksirem i pokuśtykał do Brooks. -Masz przy sobie magiczny kijaszek, czy robimy to w moim stylu? - Zapytał, bo kwestia czasu pracy była ważna przy organizacji. -Trzeba natrzeć tym całą sieć. I to bardzo dokładnie. TO paskudztwo sprawia, że plumpki nie spierdalają. - Szybko wyjaśnił, bo przecież nie był jednym z tych niehumanitarnych rybaków, którzy truli ryby, czy nadziewali na jakiś ostry przedmiot. Will je po prostu skutecznie obezwładniał, przez co nie cierpiały, ale też nie były w stanie przedrzeć się przez otaczające je grube liny.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Głupota. Tak można nazwać to, co Brooks robiła do tej pory. Niby była Krukonką, a ambicją mogłaby obdzielić kilku Ślizgonów i jeszcze by jej zostało. Codzienne treningi, prace domowe, lekcje, mecze. Tak bardzo wpadła w swoją codzienną rutynę, że kompletnie zapomniała o tym, co świat miał jej do zaoferowania. Zapomniała również o tym, za co kochała latanie. Przez ostatnie miesiące miała obsesję na punkcie quidditcha. Odbijała tłuczki, ćwiczyła manewry, starała się stać jak najlepsza w sporcie, który kochała. W tym wszystkim kompletnie zagubiła w sobie tę małą dziewczynkę, która z latania czerpała po prostu przyjemność. Zapomniała również o tym, że mając miotłę między nogami, nie musi się ograniczać do powierzchni boiska i że cały świat stoi przed nią otworem. W końcu sobie jednak o tym przypomniała i od razu została za to wynagrodzona. Zorza polarna. Ośnieżona wioska. Zapach morza i zimny wiatr na policzkach. Cieszenie się z tego, co się ma, a nie myślenie o tym, że ktoś tam jest od ciebie lepszy i konieczne trzeba go dogonić. Rywalizacja i potrzeba bycia najlepszą były jej paliwem. Teraz miała okazję na chwilę o tym zapomnieć. Krótka podróż nie zmienia ludzkiego życia o 180 stopni. Po powrocie znów będzie tą samą zadziorną pałkarką. Teraz jednak była po prostu Brooks – Angielką z południa, nastolatką, podróżniczką, pragnącą chłonąć wszystko jak gąbka.
- Warto – przyznała w końcu, uśmiechając się smutno. Jakaś dziwna drzazga nostalgii wlazła jej pod skórę i nie chciała wyjść.
Kiedy już skończyli cieszyć się tym niesamowitym widokiem, mogli przejść do pracy. Dziewczyna najpierw rozplątała otrzymaną od rybaka sieć, a następnie uważnie przyjrzała się jego ruchom, gdy ten pokazywał jej, w jaki sposób powinna ją rozłożyć. - Zróbmy to po twojemu – zaproponowała, po czym wzięła eliksir i zaczęła powtarzać ruchy Islandczyka. Miała co prawda przy sobie różdżkę, ale nie chciała sobie ułatwiać zadania. Jako mugolka często dostrzegała, jak ułatwianie sobie życia magią prowadzi do zgnuśnienia i lenistwa. Oczywiście, magia miała swoje uroki, ale jeżeli ktoś był na tyle leniwy, że nawet kanapki nie potrafił sobie przygotować samemu, tylko musiał machać różdżką, to jaki w tym wszystkim sens? I do czego to prowadziło? Do tego, że w Hogwarcie było pełno zarozumiałych buców, którzy narzekali na każdą niedogodność, łatwo się poddawali, byli mięccy i szukali wymówek na każdym kroku. Jak ta Puchonka, która wyszła w trakcie zajęć u Avgusta, bo ten był dla niej niemiły. Will był ich zupełnym przeciwieństwem i może dlatego tak go polubiła. Był pracowity, szorstki, nie użalał się nad sobą i ze stoickim spokojem przyjmował to, co dawał mu los. Może i nie ukończył Hogwartu, ale za to był absolwentem szkoły życia, a taki dyplom był wart dużo więcej.
- Ok, skończyłam. To teraz pewnie zarzucamy, a co potem?
Nie wiedział nic o Hogwarcie i jego podziale na domy więc to, czy dziewczyna była krukonką, puchonką, jeżyną czy inną kłodą nie miało dla niego kompletnie znaczenia. Słyszał tylko, że taka szkoła istnieje i kształci czarodziejów i czarownice od pokoleń. Z różnym skutkiem, ale kształci. -Uśmiechnij się! Nie chcesz chyba, żeby został mi tu po Tobie ten smutny wzrok. - Dał jej lekkiego kuksańca, po czym przypomniał sobie, że dziewczyna jest turystką i potrzebuje kilku wyjaśnień. -Mamy tu taki przesąd, że zorza polarna zatrzymuje kawałek duszy tych, którzy po raz pierwszy w nią spoglądają. - Wioska składała się przede wszystkim z ludzi, którzy mieszkali tu od pokoleń i podobne wierzenia były codziennością. Czy Will w nie wierzył? Po części w niektóre tak. Tłumaczenie otaczającego go świata na własny sposób na pewno pomagało mu jakoś się w nim odnaleźć. -No to do roboty. - Powiedział zadowolony, że trafił na kobietę, która ciężkiej pracy się nie bała i nie miała zamiaru go tutaj zadziwiać swoimi magicznymi sztuczkami. Nacierał sieć sprawnymi, wypracowanymi przez lata ruchami, kątem oka kontrolując i ewentualnie poprawiając pracę Brooks. Nici musiały być bardzo dokładnie pokryte jeżeli chcieli liczyć na obfity połów. -Tak. Trzymaj tę bojkę i najpierw zarzuć resztę. - Pokazał jej na przykładzie drugiej sieci, którą właśnie zarzucał do wody. Po chwili bojka wypłynęła na powierzchnię, utrzymując resztę pod taflą morza. -Tylko jak poplątasz cała robota w dupę więc się przyłóż. - Każdy rybak wiedział, że poplątana sieć przyda się jedynie do podcierania dupy, więc liczył, że dziewczyna załapie. Jeżeli nie, musieliby powtarzać cały proces od nowa i chociaż nie było by to jakimś wielkim problemem, zmarnowaliby jakieś pół godziny. -Teraz czekamy.- Wyszczerzył się, bo to była chyba najbardziej monotonna część roboty. Will poszedł do kajuty i wyciągnął dwa piwa oraz talerz z Rugbrauð. -Częstuj się. - Posiłek skromny, acz smakowity i pożywny. Zazwyczaj sam czekał by coś zjeść do powrotu z łowów, ale dzisiaj miał towarzysza, o którego musiał zadbać. -Masz jakiś wielki plan na wycieczkę, czy po prostu lecisz, gdzie akurat Cię wiatr poniesie? - Zagadał ciekaw, co dziewczyna planuje dalej. Mogła zostać na Islandii, mogła wrócić do siebie, a mogła przecież zwiedzać świat przez rok czy osiem.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Rybak, choć był prostym człowiekiem, w rozmowie z Krukonką wykazywał się niebywałą inteligencją i jakimś sobie tylko znanym sposobem, mówił to, co właśnie chciała usłyszeć, co potrzebowała usłyszeć.
- Jak horkruks – pomyślała, usłyszawszy o lokalnym przesądzie. – Może tak to właśnie powinno wyglądać? – Sama nie wiedziała, co do końca ma na myśli, ale czuła, że ta cząstka jej duszy, zamknięta w barwnych światłach Islandii, znajduje się w odpowiednim miejscu. Od teraz Brooks stała się częścią Islandii i ta myśl była piękna w swej abstrakcji.
- Do roboty – zgodziła się i zaczęła przygotowywać sieci na połów. Miała nadzieję, że pójdzie im dobrze. Chciała zobaczyć uśmiech na twarzy Willa, po wyłowieniu całego mnóstwa plumpek. Rybak, zadowolony najwyraźniej z jej pracy, postawił przed nią nieco bardziej wymagające zadanie. Tym razem miała zarzucić sieci. Ale no stress, jak poplątasz, to tylko cała praca pójdzie się jebać. Jak jej się udało, sama nie wiedziała. Może miała to w swoim nadmorskim dna, a może było to szczęście nowicjusza. Efekt był jednak taki, że bojka po chwili wypłynęła na powierzchnię, zwiastując powodzenie przedsięwzięcia.
Nie mając teraz zbyt wiele do roboty, po prostu poczłapała w kierunku Willa, który zniknął w kajucie, lecz powrócił po chwili z piwami i jakimś czarnym chlebem. Ułamała sobie kawałek i wcisnęła do ust. Uśmiechnęła się mimowolnie, czując kwaskowaty smak chleba żytniego i nutki czegoś słodkiego. Szybko otworzyła piwo zapalniczką i do tej palety dziwnych smaków dołączył smak słodu.
- Dobry chleb – przyznała. – Mogłabym go jeść na śniadania, całkiem smaczny. I przyjemnie wilgotny. Boże, czy ja z nim gadam o chlebie?– Stuknęła się z rybakiem piwem i ponownie przepłukała usta piwem.
- Może nie plan. Bardziej zarys podróży. Wiem, co chcę zobaczyć, a w jakiej kolejności tam trafię? To już bez znaczenia. Czasem nawet lepiej nie wiedzieć, gdzie się leci i improwizować. Tak jak ja miałam trafić do Londynu do brata, a wylądowałam na kutrze w Islandii.
Uśmiechnął się szeroko, gdy Brooks zasmakował ich lokalny chleb. Nie było to jedzenie bogaczy, ale z pewnością był smaczny i pożywny. -Dałbym Ci przepis, ale w Anglii chyba nie macie ciepłych źródeł, co? - Wolał się upewnić, bo jego wiedza o świecie nie była zaskakująco wielka, a jednak gejzery były dość ważnym elementem przy wypieku tego przysmaku. -No to pochwal się, gdzie weźmiesz tę swoją zmiataczkę? - Miał oczywiście na myśli miotłę dziewczyny, która bezpiecznie leżała teraz w jego chacie. *** Z zaciekawieniem wsłuchiwał się w opowieści Brooks. Rozmowa toczyła się naturalnym torem, aż w końcu zarówno zapasy chleba jak i piwa zostały wyczerpane. Oznaczało to tylko jedno. -No, plumpko czas zabrać się do roboty! - Wstał, przeciągając się, po czym podszedł do burty i spojrzał na bojki znaczące miejsca zarzucenia sieci. -Widzisz? To znak, że więcej już dzisiaj nie złowimy. - Wskazał na nieco podtopioną bojkę, która sygnalizowała ogromny ciężar, z jakim musi się smagać. Will ponownie złapał za ster i podpłynął na bezpieczną odległość. -Gotowa trochę się zmoczyć? Wiesz, co z tym robić? - Zapytał, po czym podał jej skrzeloziele, a następnie sam połknął małą porcję i zanurkował w chłodne wody Islandzkiego morza. Tak jak przypuszczał, zobaczył sieć pełną plumpek, które dzięki działaniu eliksiru nie mogły się z niej uwolnić. Gestem wskazał Julce, że czas wytargać zdobycz na powierzchnię. Pokazał jej jak najlepiej chwycić sieć i zaczęli powoli wynurzać się, by następnie wepchnąć cały ten ciężar na kuter i samemu ostatecznie wyjść z wody.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kiedy skończyła jeść czarny chleb, otarła usta rękawiczką i odetchnęła z przyjemnością. - Nie mamy gejzerów, zorzy, maskonurów ani czarnych plaż. Za to deszczu i mgły jest u nas aż w nadmiarze. – Potwierdziła przypuszczenia Willa i wyzerowała butelkę z piwem. Mimo chłodnej aury wciąż ją lekko suszyło po wczorajszej brandy i grzańcach.
- To Nimbus 2015. Zmiataczki, a właściwie Zamiatarki są z USA, praktycznie nie można ich dostać na Wyspach – poprawiła rybaka, choć wątpiła, żeby zainteresowanie Skandynawa miotłami wykraczało poza zwykłą życzliwość. – Najpierw polecę do Sztokholmu, prześpię się kilka godzin i ruszę do Rumunii. Zawsze chciałam polatać między smokami. A potem? Pewnie Grecja, Mont Blanc i obowiązkowo zahaczę o Neapol, żeby spróbować tamtejszej pizzy. Reszta planów może mi się wyklaruje po drodze. A ciebie czasem nie ciągnie w inne miejsca? – zapytała i ruchem różdżki odesłała puste butelki do kajuty. Po prostym, lecz smacznym posiłku oraz przyjemnej rozmowie, nadeszła pora, by zająć się tym, po co tu wypłynęli – połowem.
- Uuuuu – wyrwało się z ust Krukonki, a jej ciało samo się wzdrygnęło na myśl o lodowatej kąpieli. Mimo to zaczęła ściągać z siebie kolejne części garderoby. Wkrótce została w samej bieliźnie, trzęsąc się z zimna.
- Nie trzeba. – Wskazała na skrzeloziele. Zamiast tego rzuciła na siebie zaklęcie bąblogłowy. – Miejmy tę cudowną kąpiel już za sobą. Do zobaczenia po drugiej stronie.
Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wskoczyła do wody.
- Kurwa mać, ale zimna! – wykrzyczała, a kiedy pierwszy szok minął, zaczęła nerwowo chichotać. Wkrótce, tak jak Islandczyk, nurkowała w lodowatej toni. Rybacka siatka była pełna ryb. Dużych, oślizgłych, otumanionych eliksirem. Ponownie się wzdrygnęła, ale tym razem nie z powodu chłodu, a zwykłej myśli, że będzie musiała te śliskie, miotające się cholerstwa dotykać. Mimo to nie chciała wyjść przy Willu na pierdołę, która boi się byle rybki, tak więc niechętnie podpłynęła do rybaka i zaczęła razem z nim wpychać siatkę na kuter. Praca sama w sobie nie należała do najłatwiejszych, a jak się do tego dodało żywą tkankę podrygującą w każdym kierunku, to sprawa się dodatkowo komplikowała. W końcu jednak skończyli. Kiedy wyszła z wody i poczuła na skórze zimny wiatr, zaczęła szczękać zębami. Czym prędzej wygrzebała z kurtki różdżkę i osuszyła nią zarówno siebie, jak i Willa, a następnie zaczęła się ubierać, zaczynając oczywiście od czapki i rękawiczek. - I ty tak codziennie nurkujesz w zimnej wodzie? – zapytała, zapinając kurtkę aż po samą brodę.
Wsłuchiwał się w jej opowieści o miotłach i podróżach praktycznie nie znając się na tym pierwszym i z ciekawością chłonąc to drugie. Aż ciężko było mu uwierzyć, jaki świat był otwarty. Wystarczyło tylko sięgnąć ręką i wykazać chęci. -Dobrze mi tutaj. - Odparł tylko krótko, wzruszając ramionami. Nie potrzebował tych wszystkich wyszukanych rzeczy. Miał swój kawałek świata i czuł się tutaj naprawdę szczęśliwy.
***
Nie widział sensu w tłumaczeniu Julce całego planu. Zdążył już poznać, że jest niesamowicie inteligentną i zaradną kobietą, która na pewno odczyta to, co chciał jej przekazać. Gdy rzuciła na siebie zaklęcie skinął tylko głową, a następnie już nurkował w wodzie. Przyzwyczajony do tej czynności wiedział bardzo dobrze, jak jego ciało zareaguje na nagłą zmianę temperatury. Był jednak ciekaw reakcji Brooks. Uśmiechnął się szeroko, gdy z jej ust wyleciały przekleństwa. Nie spodziewał się, że zacznie tutaj malowniczo opisywać chłód morskiej toni. -Później wezmę Cię nad ciepłe źródło to sobie odbijesz. - Powiedział nim przeszli do pracy właściwej. Nie było łatwo, ale ostatecznie plumpki wylądowały na kutrze a zaraz po nich i oni. Z grymasem przyjął zaklęcie osuszające. Doceniał intencje, chociaż poradziłby sobie i bez tego. Zresztą jak codziennie. -Codziennie nie, ale czasem muszę sprawdzić, jak sprawa wygląda pod powierzchnią. - Przyznał całkowicie szczerze. Zazwyczaj takie akcje zdarzały mu się raz, góra dwa w tygodniu. Chciał jednak pokazać nieznajomej pełne doświadczenie. Ułożyli sieci z rybami w mało przeszkadzającym miejscu i obrali ster na ląd. Słońce na niebie zdążyło już osiągnąć swój najwyższy punkt, co oznaczało idealną porę. Nie opierdzielali się i mieli jeszcze czas coś sprzedać. -Chcesz się nauczyć? - Wskazał głową na ster, by następnie wpuścić za niego dziewczynę, jeżeli ta wyraziła takie chęci. Nie musieli się nigdzie spieszyć, a taka umiejętność mogła okazać się nieoceniona w najmniej oczekiwanym momencie.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Brooks należała do osób, którym zimą marzły dłonie nawet w rękawiczkach i choć jej awersja do zimna nie wychodziła na światło dzienne zbyt często, bo nie zwykła narzekać, to tak lodowata kąpiel nie mogła się spotkać z jej strony z niczym innym, jak wiązanką. Nie wiedziała, co bardziej ułatwiło jej przetrwanie w tych nieprzyjaznych warunkach – obietnica gorących źródeł, czy towarzystwo przystojnego i mokrego Willa. W każdym razie zadziałało. Gdy ryby wylądowały na kutrze, a dwójka rybaków ruszyła w kierunku brzegu, Julia starała się dojść do siebie za pomocą rozgrzewających zaklęć, ale markotny humor szybko się ulotnił. Will wiedział, w którą strunę brzdęknąć. Brytyjka pokiwała z entuzjazmem głową i ruszyła w kierunku steru. W końcu, po osiemnastu latach, mieszkanka portowego miasta miała okazję poprowadzić łajbę. Była to jedna z pozycji na jej „bucket list”, niezbyt zresztą długiej, bo zazwyczaj jak miała na coś ochotę, to po prostu to robiła i nie potrzebowała do tego żadnej listy. Kiedy Will zrobił jej miejsce obok siebie, chwyciła ostrożnie za ster, jakby się bała, że może ich wjebać na jakąś górę lodową. - Ok, i co teraz? – zapytała, uśmiechając się delikatnie do rybaka. Boże, jak jej będzie brakowało tego surowego, pociętego lica, jak już ruszy w dalszą podróż.
Gdy Julia stanęła za sterem, Will delikatnie objął ją od tyłu, by pokazać poprawny chwyt. Nie był to gest romantyczny, czy w jakikolwiek sposób intymny. Po prostu nie miał zamiaru skończyć jako pożywka dla kręcących się w pobliży Kelpie. -Widzisz ten punkt? - Zapytał wskazując na horyzoncie dokładnie to, co miał na myśli. -Musisz kierować się bezpośrednio na niego, ale uważaj... - Puknął palcem w znajdujący się na panelu ekranik. -Jeżeli zobaczysz tutaj ciemniejsze pole lub taką migającą kropeczkę, musisz lekko zboczyć z kursu by ominąć te obszary. - Nie widział sensu w wykładaniu dziewczynie całej teorii żeglarstwa. Jeżeli będzie potrafiła posłużyć się sprzętem ze zrozumieniem, czego unikać, powinna dać sobie radę z podobnymi kursami w przyszłości. -Nie tak gwałtownie. Ster musi płynąć, jak morskie fale. - Powiedział, gdy zauważył zbyt mocne szarpnięcia w wykonaniu Brooks. Sam wyznawał metodę, że kuter trzeba "poczuć", by sprawnie móc prowadzić go po nieprzewidywalnych wodach.
***
Na całe szczęście do brzegu dotarli bez szwanku. Zacumowali kuter w zatoce i zaczęli pakować ryby, by następnie zaciągnąć skrzynie z plumpkami na pobliskie miejsce targowe. -Dobra, Brooks. Zadanie masz proste jak harpun, zwabić klientów i sprzedać wszystko. - Nie powiedział jej, jak osiągnąć ten cel. Był ciekaw, jakie metody handlowe mają na Wyspach. Sam usiadł na pustej skrzynce i zabrał się za oczyszczanie pojedynczych rybek, kątem oka spoglądając, jak dziewczyna radzi sobie ze sprzedażą ich udanego połowu.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wbrew pierwszym odczuciom, prowadzenie kutra rybackiego nie było tak skomplikowane, jak jej się wydawało. Co prawda musiała płynąć po prostu przed siebie i nikt nie kazał jej wykonywać żadnych skomplikowanych manewrów, ale koniec końców, sądziła, że będzie znacznie trudniej. Mimo wszystko przez całą drogę uśmiech nie schodził jej z twarzy. Takich rzeczy nie doświadcza się, siedząc w szkolnych murach.
Po dotarciu do brzegu okazało się, że nie jest to koniec zabawy z plumpkami. To, co udało im się złowić, należało teraz sprzedać z dużym zyskiem, albo w sumie to z jakimkolwiek zyskiem. Nie znała w końcu prawideł rządzącym rynkiem świeżych ryb. Will zaskoczył ją po raz kolejny, zmuszając dziewczynę do wyjścia z własnej strefy komfortu. Musiała zwabiać klientów, rozmawiać z zupełnie obcymi ludźmi, o których nie wiedziała, czy znają język angielski. I do tego miała ich zachęcać do zakupu ryb, o których zdążyła się do wiedzieć tylko tyle, że są śliskie, śmierdzą i trzeba po nie wskakiwać do zimnego morza. Nie są to cechy, które stanowią jakąkolwiek przewagę rynkową produktu, ale musiała spróbować. Niechętnie sięgnęła po pustą skrzynkę, odwróciła ją i weszła na nią pewnym krokiem. Widząc zebrany na bazarku tłumek, westchnęła cicho, przyłożyła różdżkę do skroni i zainkantowała zaklęcie sonorus.
- Plumpki, plumpki, prosto z sieci! Dla dorosłych i dla dzieci! Zdrowe, smaczne i świeżutkie – i pod kaszę i pod wódkę! – Wyspiarski akcent zabrzmiał wśród straganów, ściągając na jego właścicielkę spojrzenia. Czuła, jak serce jej bije ze stresu, ale nie mogła przecież przestać. Kiedy powiedziało się „A”, to naturalną koleją rzeczy, było powiedzenie „B”. – Świeże ryby od Williama to najlepsza w wiosce szama! Nie wierzycie? To spróbujcie i u Willa dziś kupujcie!
Rzucił ją na głęboką wodę wierząc, że poradzi sobie bez problemu. W końcu od wczoraj kilka razy już udowodniła mu, że nie jest jakąś brytyjską mimozą, która kręciła nosem na ciężką pracę. Will był szczerze zdumiony jej zapałem i miał przeczucie, że nieważne co ją w życiu spotka, dziewczyna da sobie radę.
Targ jak zwykle o tej godzinie był pełen kręcących się między straganami mieszkańców wioski. Szukali świeżych produktów, które mogli wykorzystać do ugotowania obiadu swojej rodzinie. Stoisko Willa często było obowiązkowym przystankiem podczas ich wyprawy. Dzisiaj jednak zdziwione spojrzenia rzucano w stronę jego stałego miejsca handlu, gdzie nagle pojawiła się jakaś obca kobieta, krzycząca do nich w język, który nie każdy znał. Głos Brooks niósł się echem, zwracając uwagę klientów nawet po drugiej stronie targu. Zaklęcie robiło swoją robotę wysyłając jej słowa do uszu każdego. Kulawy Will musiał przyznać, że czasem magia jest naprawdę pomocna. Po pierwszych minutach konsternacji w końcu podszedł do niej pierwszy klient. -Tíu íslenskar krónur. Po tyle sprzedawaj. - Rzucił do Julki, gdyby ta miała wątpliwości ile powinna żądać za ryby. -U nas sprzedaje się na sztuki. Pakuj w tamte torby. - Wydał kolejne krótkie polecenia, tłumaczące całą robotę z jaką miała dzisiaj do czynienia. Zdecydowanie była to już łatwiejsza część pracy, którą musiała dzisiaj wykonać. Will podrzucał jej oczyszczone plumpki, by na wystawie mogli mieć to, co najlepsze. W końcu reklama była dźwignią handlu, a nie byli w stanie wypucować wszystkich okazów naraz. Sprawnie posługiwał się narzędziami, przygotowując klientom potrzebne ilości. Może nie szło wyjątkowo sprawnie, ale na pewno nie gorzej niż zwykle.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Rzucił ją na głęboką wodę. I jak mogło być inaczej, był przecież rybakiem! Szczerze mówiąc, była wdzięczna, że się z nią nie patyczkuje i nie traktuje jak kogoś, na kogo trzeba chuchać i dmuchać. Byłaby wściekła, gdyby wokół niej skakał i traktował jak naiwną laskę, która nie potrafi zejść z konia, nie kręcąc sobie kostki. Ona planowała oblecieć na kawałku drewna całą Europę, a to świadczyło, jaką jest osobą.
Całe szczęście, że była zarumieniona od zimnego wiatru, bo dzięki temu nie było widać, jak bardzo się wstydzi, krzycząc do obcych ludzi, którzy spoglądali na nią ze zdziwieniem i politowaniem. Czym innym było granie quidditchowego spotkania przy pełnych trybunach, a czym innym namawianie do zakupu ryby. Masa ludzka stłoczona na trybunach nie miała twarzy. Ludzie na straganie mieli, i to skonsternowane.
Gdy do stoiska Willa podszedł pierwszy klient, kulawy rybak od razu poinformował ją, z czym to się je. Nie ryby, rzecz jasna, a sprzedaż. Islandczycy, w przeciwieństwie do Anglików, nie płacili ceny za kilogram ryby, a za jej całość. Dziewczyna wzięła od mężczyzny wytarta monetę z rybami, zapewne łososiami na awersie i wsadziła ją do sakiewki, którą dostała od Willa, po czym chwyciła torbę, zapakowała do niej rybę i podała klientowi. Pierwsze koty za płoty
W oczekiwaniu na kolejnych klientów weszła na skrzynkę, z której wcześniej zachęcała ludzi do zakupu. Tym razem jednak nic nie mówiła. Wyjęła tylko różdżkę i za pomocą zaklęcia Scribo narysowała duży symbol ryby a obok napis 10 KR. Islandczycy może i nie znali języka angielskiego, ale z pewnością znali język pieniądza. Ten był taki sam dla każdej nacji. Kiedy magiczny „szyld” unosił się już nad stoiskiem rybaka, Brooks dołączyła do niego. Ponownie chwyciła za różdżkę, wycelowała ją w najbliższą plumpkę i oczyściła ją zaklęciem tergeo.
- Tak będzie szybciej – uśmiechnęła się ciepło, chwytając rybę w dłonie i kładąc ją na wystawie.
Nie robił jej jakiegoś specjalnego testu, który miał sprawdzić, czy dziewczyna poradzi sobie gdyby nagle musiała zostać rybakiem. Po prostu chciała poznać jego życie, to miała je przed sobą w całej okazałości. Od samego świtu. Obserwował jej poczynania aż do pojawienia się pierwszego klienta. Jeżeli jakakolwiek sprzedaż się odbyła, Will wiedział, że nie pójdzie spać dzisiaj głodny. Może trochę mniej wypije, lub zaciągnie kolejny dług w barze, ale na pewno coś do żołądka trafi. Kolejny raz podniósł głowę dopiero na słowa dziewczyny i właśnie wtedy zauważył jej magiczne dzieło unoszące się nad jego stoiskiem. Pokręcił głową chociaż szczerze był zadowolony, że mimo ograniczonej komunikacji, udało jej się znaleźć jakiś sposób. Punkt dla Brooksodoru! - Nie ma być szybko, tylko skutecznie. - Rzucił jej z uśmiechem, choć tak naprawdę nie miał zbyt wielkich wymagań co do sprzedaży. Jeżeli ryby zostaną, sam je przyrządzi i zje. Jeżeli sprzeda, będzie jeszcze lepiej. Czas mijał nieubłaganie i sprzedaż kręciła się nawet żwawo. Nie był to Willowy rekord, ale zdecydowanie nie było źle. Gdy słońce zaczęło powoli się obniżać, Will wstał i przykuśtykał do handlującej właśnie ze starszą parą Brooks. - Zwijamy interes. Czas na obiad. - Powiedział konkretnie. Nie sprzedali wszystkiego, ale to nie był problem. Islandczyk wiedział, że ludzie i tak to kupią. Zostawił resztę z połowu swojemu przyjacielowi ze stoiska obok, który miał dopilnować handlu i ewentualnie przynieść mu później zarobione pieniądze. -I jak podobał Ci się dzień na morzu? - Zapytał Julii, gdy powoli zbliżali się już do chałupy kulawego Willa, by ogarnąć się, a następnie ruszyć na szamę do lokalu, w którym się poznali.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jeżeli wszystkie te rzeczy, organizowane jej przez Willa od samego rana, były jakimś islandzkim testem na to, czy nadaje się na żonę rybaka, to… nie wiedziała, jak jej szło. Dobrze? Źle? Trochę dobrze i trochę źle? W każdym razie bawiła się przednio, robiąc rzeczy, których na co dzień nie robiła. Była to zupełnie inna para kaloszy niż zawodowe latanie na miotle. Elementów wspólnych było wbrew pozorom naprawdę sporo. Praca w niesprzyjających warunkach pogodowych, intensywny wysiłek fizyczny, wstawanie skoro świt, i modlenie się, aby sezon już się nie skończył, a jednocześnie tęsknienie za nim. Islandzka lekcja życia była trudna, ale i fascynująca, a nieprzyjemności, takie jak kąpiele w morzu i zapach ryb, wynagradzane były z nawiązką przez widok zorzy i mokry wulkaniczny chleb, niepodobny do niczego innego, co kiedykolwiek jadła.
Częstym stereotypem był ten, który mówił, że Krukoni to kujoni, którzy z nosem w książkach zakuwają do bladego rana, przy równie bladym płomieniu świeczki. Angielce daleko było do tego wizerunku, gdyż tiara przydzieliła ją do Kruczków nie z powodu zamiłowania do nauki, a z powodu kreatywności. Czasem oznaczało to niekonwencjonalne wykorzystanie zaklęć przy sklejaniu syreny w Dolinie Godryka, kiedy indziej reklamowanie plumpek na obcej ziemi. Szyld spełnił swoją funkcję, bo przy stoisku zaczęło się kręcić nieco więcej klientów, a to oznaczało, że Will będzie mógł dać dzisiaj srogo w palnik. Kiedy rybak zarządził przerwę na obiad, odetchnęła z ulgą. Dwa skromne posiłki, choć smaczne, były zbyt skromne jak na potrzeby pałkarki, która każdego dnia spalała niebotyczne ilości kalorii. Jasnowidzem nie była, ale miała przeczucie co do tego, co będą dziś jedli – ryby. Jedyną zagadką była postać, w jakiej wyląduje na stole świeża plumpka.
- Bardzo się podobał - powiedziała po chwili zastanowienia. - I właściwie, to było strasznie… spokojnie. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Po prostu myślałam, że będzie więcej pracy i mniej czekania – uśmiechnęła się, zmywając zaklęciami plamy po wodzie i śluzie ze swojego ubrania. To samo zrobiła z zapachem i choć wiedziała, że nie ma prawa śmierdzieć plumpkami, to wciąż nie mogła się pozbyć rybiego zapachu z nozdrzy. Opcje były dwie – guz mózgu naciskający na jakiś nerw albo to Will tak trącał.
Gdyby chciał ją przetestować, zapewne poczekałby na jakiś milutki sztorm, czy plotki o pływającej w pobliżu kappie lub innym wodnym gównie, które nie raz powodowało, że przeklinał Neptuna i innych morskich bogów. Wiele jeszcze nie miał okazji jej nauczyć, ale w jeden dzień nie wszystko było możliwe. Chociażby oprawianie plumpek w odpowiedni sposób, by zadowolić i smakoszy i tych, którzy chcieliby użyć ryb do przyrządzania jakiś eliksirów. Kreatywności odmówić jej nie mógł i o ile sam nie potrafił posługiwać się magią, tak doceniał korzystanie z potencjału, jaki został przydzielony Brooks przy narodzinach. Nie było przecież czasu na intensywny kurs islandzkiego. Mógł podrzucić jej parę zwrotów, ale czy by je załapała? Musiała radzić sobie więc w inny sposób i jak widać był on skuteczny, bo coraz więcej pieniędzy lądowało w przeznaczonej do tego sakiewce. Will też widział już przed sobą ten piękny wieczór, który nie zapowiadał się ani trochę biednie. Zapewnił im taki posiłek, jaki był w stanie ogarnąć szybko i przy odpowiedniej kwocie. Oczywiście że były to ryby. Zalane smacznym sosem i lekko przysmażone nad ogniskiem, podane w akompaniamencie również smażonych warzyw. - Dobry rybak, to cierpliwy rybak. - Mruknął konkretnie, podając jej butelkę islandzkiego piwa, do przepchnięcia posiłku. - Mieliśmy szczęście, że morze było dzisiaj spokojne. - Obydwoje chyba zdawali sobie sprawy z tego, że miał rację. Niewielki kuter, przy wzburzonym morzu był rzucany na wszystkie strony i zdecydowanie nie uprzyjemniał pracy. - To co, zostajesz jeszcze, czy jednak dupa swędzie do zwiedzania reszty świata? - Zapytał z szerokim uśmiechem. - Wiesz, ja to bym taką pomocnicę chętnie przygarnął. - Dodał nie mając niczego złego na myśli. Dodatkowa para rąk i to jeszcze takich pracowitych, zawsze była mile widziana na jego kutrze. Musiał jednak pogodzić się z tym, że Brooks ciągnęło dalej. Zapakował jej na drogę trochę wulkanicznego chleba i jogurtu, którym raczyli się na śniadanie, a następnie mówiąc, że zawsze będzie tu mile widziana patrzył, jak odlatuje ku kolejnej destynacji.