Freyia, bogini miłości, jaka opanowuje ciało i umysł. Pani pożądania, oddania, uniesienia i bliskości. Piękna, płodności… Śmierci i wojny. To jej poświęcono największy diament, jaki kiedykolwiek zrodziła krasnoludzka kopalnia - oprawione w białe złoto Serce Freyi. Bez skaz, bez pęknięć, bez przebarwień. Skarb, który co roku jednoczył krasnoludy w dniu jej święta, kiedy kobiety wznosiły modły o liczne potomstwo, a mężczyźni o piękną śmierć. Dziesięć lat mija już, od kiedy odbyło się ostatnie święto ku czci Freyi. Wszystko stało się w dniu wielkiej wojny, jaka opanowała krasnoludzki klan. Khoungreac rozpoczął krwawe powstanie, niszcząc spore połacie kopalni i zakopując swych pobratymców żywcem. Komora Freyi zapadła się razem z poniższymi tunelami; twarde głazy rozbiły diament. Kiedy stłumiono bunt, próbowano odzyskać fragmenty kamienia, niestety na próżno. Nie tylko skala zniszczeń była zbyt wielka. Także woda z podziemnych rzek czy działalność bestii skutecznie rozniosły elementy tej niezwykłej układanki po nieużywanych już szybach, czyniąc próby odzyskania serca bezsensownymi w oczach krasnoludów. Podobno śmiałkowie, którzy nie boją się zaryzykować, zostaną sowicie wynagrodzeni… Jeśli tylko zdołają odnaleźć choć mały kawałek diamentu. A Wy się przecież nie boicie kilku ciemnych tuneli, prawda?
Konstrukcja labiryntu
• Labirynt ma rozciągłość od A1 do W21 (21x21, bez polskich znaków, bez Q) • Litery idą z góry do dołu, liczby z lewej do prawej. • Zaczynanie w punkcie K11 (środek labiryntu). • Kierunki określamy z użyciem róży wiatrów. NIE prawo, lewo etc. TYLKO północ, południe, wschód, zachód. One nigdy się nie zmieniają, więc nie będzie możliwości się pomylić. • Polecam rozrysowywać sobie labirynt, jako że będę Wam podawać konkretne kratki, po których się poruszacie. Tu macie podgląd. • Na teren labiryntu nie nakładają się efekty z poszczególnych tuneli (takie jak agresja czy halucynacje), jedynie zakłócenia magiczne. • Możecie zabrać do 3 przedmiotów magicznych lub eliksirów, chyba, że postać posiada Kufer. Wówczas może zabrać ich 5. W tę pulę nie wchodzą przedmioty zwykłe/niemagiczne czy ubranie.
Poruszanie się
• Po wybraniu przez Was kierunku, opiszę każdą przebytą kratkę do pierwszego napotkanego rozdroża bądź natrafienia na kratkę specjalną (wszelkie zagadki, znalezione rzeczy, etc.) • Jeden post, jeden ruch. Nie wymagam od Was długich postów, kiedy akurat w korytarzu nie będzie się działo nic ciekawego. • Możecie poruszać się do tyłu i po odkrytych już kratkach. • Kiedy nie będą Was ograniczać wydarzenia i wypadki, możecie wskazać kratkę na którą chcecie się cofnąć, jeżeli już wcześniej na niej byliście. Na przykład: wrócić się do punktu K11 (punkt startowy) w jednym poście, nie musicie od nowa przechodzić całej trasy. • Korytarze są nieużywane - nie ma tam światła. Jesteście w stanie oświetlić tylko tę kratkę, na której stoicie, zatem postać nie widzi nieodkrytych kratek. Nawet jeżeli stoi na rozdrożu, nie jest w stanie zobaczyć, co kryje którykolwiek z korytarzy. Tak samo nie widzi, czy coś nie pojawiło się kratkę za nią. • Nie można latać, nie działa żadna forma komunikacji na odległość, głos nie roznosi się po korytarzach echem. • By wydostać się z labiryntu, wystarczy, że jedna osoba znajdzie wyjście. Nie musicie jednak z niego korzystać. Jeśli zechcecie się wrócić i zbadać nieodkryte jeszcze korytarze - proszę bardzo. Im więcej odkryjecie, tym więcej zdobędziecie.
Dodatkowe
• Termin: 3 dni od postu MG. Osoby nieaktywne (2 opuszczone kolejki) będą uznawane za nieprzytomne i wynoszone przez niezadowolonych z ich braku wytrzymałości NPC. • W wyniku leżenia na zimnych kamieniach, osoby nieaktywne łapią chorobę (losowana rzutem kostką), którą w przeciągu 2 tygodni należy wyleczyć. Jeśli nie zostanie wyleczona, gracz będzie ukarany odebraniem połowy galeonów. • Pod każdym postem proszę pisać skrót (1-2 zdania) najważniejszych akcji postaci (np. "otwiera skrzynię" czy "rzuca zaklęcie i odskakuje za ścianę"). • Może zdarzyć się, iż zagadka będzie obejmować wiedzę usera, ale nie postaci (w rodzaju wiedzy szkolnej czy popularnej). W tym wypadku proszę przymknąć oko na fakt, iż czystokrwista postać nie ma tej wiedzy i odpowiedzieć. Będę starał się unikać podobnych sytuacji, niemniej ostrzegam.
Różne były reakcje na Waszą obecność, kiedy mijaliście główne korytarze i schodziliście coraz dalej w boczne odnogi. Jedni górnicy zerkali po Was, jakbyście już potracili głowy - z rezygnacją, ale też kpiną - inni z kolei z politowaniem. Nikt jednak Was nie zatrzymywał. A kto nie patrzył w Waszym kierunku, to odwracał głowę, zbyt zajęty własnymi sprawami. Nie wierzono, aby miało Wam się cokolwiek udać. Banda dzieciaków nie okaże się nagle cudownymi poszukiwaczami i nie przyniesie im odłamków serca Freyi. Nawet jeżeli, będą to zbyt małe szczątki, dobre tylko do wyrzucenia na śmiecie. Kto w ogóle wpadł na ten pomysł? Ciężko rzec. Rozeszło się między przyjezdnymi, plotki wszak mnożą się na potęgę. Szczególnie w okolicy święta Freyi, kiedy starsze krasnoludy wspominają cudowne obrzędy, jednoczące ich w te zimowe dni. Od słowa do słowa, wieść o tragedii sprzed lat dotarła niemalże do każdego ucznia, studenta i opiekuna wycieczki z Hogwartu. Tak samo informacja o nagrodzie. Chciwość? Żądza przygody? A może litość połączona z brawurą? Cokolwiek pchało Was do zejścia w głąb krasnoludzkich kopalń, nie było teraz istotne. Liczyło się, iż zebraliście się przed jednym z najstarszych korytarzy, w towarzystwie krasnoludów-przewodników. Łącznie było ich pięciu, każdy z pochodnią oraz każdy brudny. Korytarze były tutaj zupełnie nieoświetlone, wyraźnie zaniedbane i niebudzące zaufania. Jeden z brodatych mężczyzn postąpił krok w przód i zadarł głowę, patrząc po Waszych twarzach. Bardzo długo milczał z rękoma skrzyżowanymi na piersi, zanim wziął wdech i odezwał się donośnym, acz zdartym głosem. Ochrypłym od lat wykrzykiwania komend. - Chciałem zapamiętać twarze samobójców. Potem na nagrobki. Póki jeszcze macie skórę na wszystkich kościach - klasnął w dłonie. - Dobra, długonogie panienki. Zachciało się szczytnych wycieczek w poszukiwaniu odłamków serca? W porządku. Ale my zostajemy tutaj. Ta część kopalni jest obecnie nieużywana. Doprowadziliśmy was najdalej, jak możemy. Teraz jest jedna droga - w dół. Komora Freyi znajdowała się w tym miejscu - tupnął nogą, wsuwając teraz dłonie w kieszenie skórzanego odzienia - zanim zapadła się podczas pamiętnej walki o władzę dziesięć zim temu. Odbudowaliśmy sufit, poprowadziliśmy parę szybów, połączyliśmy stare korytarze hodowlane w jedno. Ale po sercu ani widu, ani słychu. Rozleciało się w perzynę. A gdzie idziecie, nas nie było lata. Nie mam pojęcia, w jakim stanie są te szyby, w jakim korytarze i czy przypadkiem nie zalęgło się tam jakie krwiożercze cholerstwo. Idziecie na własną odpowiedzialność. Ale jak powiedziałem na wstępie. My swój honor mamy. Kto umrze, może liczyć na pochówek. Jak nie wrócicie do jutra, zejdziemy szukać zwłok - tym optymistycznym akcentem zakończył wstęp. Przerwał na chwilę, pociągnął się dwa razy za brodę i rozejrzał. - Macie tu kilka szybów. Niektóre sięgają poniżej Helheim, inne kończą się wcześniej. Wybierajta sobie. I bawcie się dobrze - odszedł z jedną z pochodni. Rozdzieliliście się wedle własnego uznania, a do każdej grupy dołączył się jeden z przewodników. Szedł przed Wami, czekając, aż wybierzecie szyb. Wizualnie nie różniły się niczym - każdy tak samo ciemny, tak samo gorący i tak samo potencjalnie niebezpieczny. Przy każdym znajdowało się trochę lin nie pierwszej młodości - zapewne leżą tu od lat, porzucone przez górników po zakończonym odrestaurowywaniu szybów. Z wnętrza wystawała oparta o bok drewniana drabina, acz ciężko rzec, czy nie zdążyła spróchnieć i ile tak naprawdę ma metrów. Kawałek dalej ktoś wykopał kilka schodków - wąskich, biegnących spiralnie wgłębień w ścianie szybu, niknących w ciemności poniżej Was. Pochodnia oświetlała też kawałek windy - wiszącej nad mrokiem szybu płyty metalowej, do której doczepiony został łańcuch oraz prosty mechanizm na zwykłą korbkę. Odkręcając ją, można opuścić siebie lub potrzebne narzędzia na dno. Stanęliście przed pierwszym problemem. Krasnoludy nie zejdą z Wami niżej. Musicie sami to zrobić. Którą z dróg wybierzecie?
Dodatkowe: - Stoicie na poziomie 0 kopalni. Fabularnie zaczynacie razem (wszyscy zgłoszeni do eventu), a potem rozdzielacie się na umówione przy zapisach grupy i każda podchodzi do innego szybu. Technicznie możecie w poście wspomnieć o rozglądaniu się po innych osobach, zanim opuścicie ich grono, proszę tylko bez między-wątkowych rozmów. Możecie za to zwracać się do NPC z jakimiś pytaniami. - Warunki pogodowe: 5 stopni. Wilgotno. Z wnętrz szybów bucha gorące powietrze. - Krasnoludy czekają, każdy przy jednym szybie, oświetlając Wam najbliższe otoczenie. Światło pada maksymalnie dwa metry w dół szybu. Nie widzicie, co jest niżej.
Polecenia MG: - Opiszcie swoje motywy - co Was skłoniło do poszukiwań diamentów? - Wymieńcie (pod postem) ekwipunek i ubrania. Dokładnie. Bieliznę i skarpetki mogę Wam darować, ale nie chcę potem sytuacji, że ktoś wyciąga skórzany pasek znikąd. - Ograniczenie przedmiotów magicznych/eliksirów: 3 na osobę, 5 jeśli macie Kufer. Ograniczenie przedmiotów niemagicznych: zdrowy rozsądek. Nie bierzcie więcej, niż przeciętny człowiek byłby w stanie unieść. Jak uznam, iż objuczyliście się niczym muły, znajdę sposób, aby pozbawić Was losowych rzeczy z inwentarza. - Wybierzcie sposób dostania się do punktu startowego labiryntu. Spuszczenie się po linie, zejście drabiną, zjechanie windą lub użycie schodów. Ewentualnie inne Wasze pomysły, kreatywność mile widziana. Nie opisujcie jednak jeszcze samego dotarcia na pożądany poziom. - Podajcie (pod postem) stan swojego zdrowia. Jeśli nic Wam nie dolega, napiszcie “zdrowy/a”.
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Przysiadła na jakiejś belce czy innym kamieniu, gdy krasnolud mówił. Słuchała go, ale nijak nie czuła się ani wystraszona, ani zniechęcona. Obserwowała innych zebranych i zastanawiała się, czy w ich oczach to jest coś w rodzaju wyścigu. Czy to normalne, że opiekunowie Hogwartu wypuszczali na tak niebezpieczne wyprawy uczniów? Tutaj zakłócenia prawie na pewno szalały w najlepsze, a też mogła się założyć, że nie były ich największym zmartwieniem. Fire poczekała aż przemowa dobiegnie końca i zdecydowała, który szyb pójdzie zwiedzać. Wybierał się z nią Shawn - trochę to Gryfonkę zdziwiło, ale nie pisnęła ani słowem. Szkotka nie dziwiłaby się, gdyby mężczyzna wyśmiał cały pomysł i nazwał wszystko misją samobójczą, a Fire dodatkowo popukał w czoło. Tymczasem czasem porywał się na takie rzeczy, że ją zaskakiwał. W bardzo pozytywny sposób. Dobrze wiedzieć, że nie zgorzkniał jeszcze całkowicie. Ezra też był zaskoczeniem. W kopalni było pełno brudu, kurzu i różnych niebezpiecznych ohydztw. Bawiła ją myśl, jak sobie z tym zamierza poradzić i nie wyjść z naznaczoną blizną twarzą. Ale Krukona także szanowała za to, że posiadał w sobie taką odwagę. I skoro już się pofatygował na dół to zgarnęła go do wspólnej drużyny. Z jakiegoś powodu wiedziała, że obaj chłopcy będą mogli wesprzeć ją, gdy coś się stanie. W specjalnych okolicznościach musiała sobie pozwalać na specjalny kredyt zaufania, prawda? Nie wiedziała natomiast zbyt wiele o Hazel. Miała nadzieję, że okaże się ogarnięta i nie będzie przeszkadzać. Na razie podchodziła do starszej o kilka lat kobiety sceptycznie, nie okazując tego w żaden sposób. W gruncie rzeczy dawno nie czuła się tak idealnie na swoim miejscu, chociaż nigdy nie podejrzewałaby, że takim uczuciem będzie darzyć starą, zawaloną kurzem i pająkami kopalnię krasnoludów na Islandii. Ciężko było wytłumaczyć to, jak niesamowity spokój i jednocześnie podekscytowanie ogarnęło Fire. Serce wypełniło jej magiczne oczekiwanie, a determinacji nigdy nie miała aż tak jasno i wyraźnie wymalowanej na twarzy. Wdychała ciężki zapach kamienia, drewna i żelastw, które tu porzucono lata temu. Czuła powiew ciepła nadciągający z głębi szybów, muskający policzki; przyjemną odmianę od chłodu panującego na zewnątrz. Oczy Blaithin skrzyły się, jak gdyby oto miała wyruszyć na podróż swojego życia, po której wszystko się odmieni, a cały świat spojrzy na nią z innej perspektywy. Jakby ktoś przed jej nosem postawił szansę na uzyskanie szacunku, uznania, podziwu. Tak jak rzadko identyfikowała się z gryfońską chęcią przeżywania przygód i rzucania się na najbardziej szalone wyprawy, tak teraz doskonale rozumiała, czemu Tiara to właśnie do czerwonych przydzieliła piętnastoletnią wówczas dziewczynę. Zaczęła wyobrażać sobie siebie zakurzoną, zakrwawioną, ale z uniesionym wysoko podbródkiem, trzymając przy piersi fragment Serca Freyi... Niepokonana wojowniczka. Jak bohaterka wielkich opowieści, o której później opowiadaliby czarodzieje na całym świecie. Jak ktoś na miarę samego Harry'ego Pottera. Później zapominaliby, że naprawdę istniała, stawałaby się legendą. W końcu uświadomiła sobie, że pogrąża się w dziecięcych marzeniach i znów oddaje nierealnym ideałom. Nie była żadną bohaterką. Ba, wiele ludzi z łatwością widziało w niej antagonistkę i to nie bez powodu. Maczała palce w czarnej magii, krzywdziła ludzi i myślała tylko o sobie. Nie przyszła tu nikogo ratować ani zbawiać świata, chciała tylko odnaleźć klejnot i zaznać trochę adrenaliny. Czy rzeczywiście pragnęła sławy? Uśmiechnęła się z politowaniem pod nosem, odwracając twarz tak, by nikt nie mógł tego dostrzec. Udała, że poprawia kosmyk włosów opadający na ucho. Silly, silly girl. - Nie zostawajcie w tyle. - powiedziała do swoich towarzyszy, jako pierwsza ruszając do schodów. Zastanawiała się bardzo krótko: miała szczerą ochotę wpakować się do tej podejrzanie wyglądającej windy albo zaryzykować zsunięciem po linie, ale gwałtowny ścisk w żołądku przypomniał Fire, że mogłaby już na starcie wpaść przez to w panikę. Nie znosiła takich wysokości i o wiele łatwiej było iść powoli po schodach. Mniejsze ryzyko, że skądś spadnie i zakończy przygodę zanim na dobre ją rozpoczęła. Nie tłumaczyła jednak nikomu swojej decyzji - pozostali mogli zrobić, co tylko chcieli. Jasnowłosa pokonywała ostrożnie kolejne schodki, z ciekawością zerkając przed siebie, żeby zobaczyć, co się kryje dalej. Ale robiło się coraz ciemniej, do czego powoli przyzwyczajała oczy. Jeśli ktoś z grupy posiadał jakieś źródło światła i szedł schodami to trzymała się tego, jeśli nie; odpaliła zapałkę, żeby mieć pewność, że nie potknie się nagle. I nawet fakt, że niosła dość ciężki plecak był niczym przy tym, jak lekkie stało się serce Blaithin. Zatopiła się w tym przyjemnym poczuciu, że w końcu robi to, co powinna była robić od dawna. Nie do końca rozumiała, dlaczego aż tak mocno przeżywa całe to zejście do szybów, niemniej serce biło Fire prędko. A w głowie huczał szorstki głos krasnoluda, który bynajmniej nie pokładał w ich małej grupie nadziei. Czy była naiwna?
Nanana:
Schody. Ekwipunek: w plecaku: 3m liny jutowej, magiczne - eliksir leczący rany, harmonijka Hypnosa, bezoar; lusterko, czapka, bułka, przy pasie: nóż motylkowy naostrzony, mała butelka wody, w kieszeniach spodni: paczka suszonej wołowiny, zapałki, kilka galeonów; dwie gumki na włosach (nosi kok); Ubrania: rękawiczki bez palców, bawełniana koszula, pas skórzany wielofunkcyjny, długie, czarne spodnie z kieszeniami, glany 14-tki, cienka, brązowa kurtka z kapturem, zielono-brązowa bandana założona na szyję, usta i nos, bransoletka i naszyjnik. Zdrowie: fizyczne w wysokiej formie, pełna energii; ma świeże blizny po poważnych poparzeniach na lewej ręce i w teorii już jest w pełni sprawna, a w praktyce może być znacznie bardziej wrażliwa na ból. Psychicznie dręczy ją sporo fobii: lęk wysokości, lęk przed zbiornikami wodnymi, lęk przed dużymi, otwartymi przestrzeniami, lęk przed dotykiem; może bardzo szybko dostać ataku paniki.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mogło się zdawać, że pasował tu mniej niż ktokolwiek inny. Mógł mieć spryt, mógł mieć doskonałą wiedzę teoretyczną na temat survivalu, mógł nawet mieć za sobą jakieś niebezpieczne doświadczenia w terenie, a i tak konfrontacja z rzeczywistością mogła okazać się... bolesna. Zresztą, jemu samemu, odkąd tylko przekroczył wejście, wydawało się, że porwał się z motyką na słońce. (Pomijając to, że ciemna kopalnia była całkowitym przeciwieństwem słońca, a on nie posiadał nawet motyki, a kto wie, czy w tym właśnie momencie by się nie przydała?) Słuchał krasnoluda, błądząc wzrokiem po twarzach zebranych. Nie chciał schodzić na niskie poziomy kopalni w towarzystwie zupełnie obcych osób i w głowie oceniał przygotowanie pozostałych śmiałków. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na twarz Fire, by zdecydować, że jeśli już miał wybierać kogoś do drużyny na tę wyprawę, to ona była odpowiednią osobą. Była zaradna i odważna, a przede wszystkim potrafiła podejmować trudne decyzje, co stanowiło o jej użyteczności w ciężkich warunkach. Kącik ust wygięty w lekko cyniczny sposób miał być dla niej informacją - najwyraźniej byli na siebie w dziwny sposób skazani. Jeśli chodziło o pozostałą dwójkę towarzyszy, Ezra był bardziej sceptyczny. Żadne z nich nie byłoby jego wyborem, gdyby takowy został mu pozostawiony. Nie znał ich i żadne z nich nie wydawało mu się odpowiednio dobre, co jednak nie było odpowiednią rzeczą do mówienia. Zostawił to dla siebie, mając szczerą nadzieję, że się mylił. Na zaufanie Ezry trzeba było jednak chociaż minimalnie zasłużyć. Westchnął tylko, tylko połowicznie biorąc do siebie słowa krasnoluda Zbyt wiele było w nich pesymistycznych akcentów, aby się na nich koncentrować, wszak negatywne nastawienie mogło jedynie napsuć im nerwów i dodatkowo zdekoncentrować. Sięgnął do kieszeni, muskając palcami gładką powierzchnię jednej z kart - jedna z nich przypisana była do niego względem numerologicznym, druga stanowiła ogólny szczęśliwy symbol. Nawet nie to, że wierzył w przesądy, ale w ludzki sposób było mu lepiej, gdy miał przy sobie coś przyziemnego. Z tego samego względu w jego kieszeni znajdowała się paczka papierosów, choć przecież nie zamierzał palić pod ziemią. Ezra bowiem nie był nieustraszony i wcale nie zamierzał tego udawać. Jego serce podchodziło niemal do gardła, a żołądek zawiązywał się w ciasny supeł, gdy tylko spoglądał w stronę ciemnych szybów. Wcale nie marzył o bohaterskich wyczynach i sławie z nią związanej, tak naprawdę średnio wyobrażał sobie samą końcówkę tego, co ich czekało. Jego myśli skupiały się raczej na samej drodze, na niebezpieczeństwach, które na nich miały czyhać i zagadkach będących ich przeszkodą. Nie liczył się cel, a dojście do niego. W zaangażowanym umyśle nie było miejsca dla rozmyślań i natrętnych wspomnień z dni ostatnich, które prosiły się o rozważenie. W sercu wypełnionym adrenaliną nie było miejsca na żaden żal ani smutek. I chyba właśnie dlatego tu był - w takich warunkach najłatwiej było znaleźć mu niezbędne dla funkcjonowania wyciszenie. Uśmiechnął się, kiedy Fire jako pierwsza ruszyła do szybu; nie mogło przecież być inaczej. Poprawiając ramiączka swojego plecaka, także pewnym siebie krokiem ruszył, lecz więcej w tym było pozoru niż prawdziwej pewności. Większość osób zdecydowało się na schody - tę drogę z samego początku Ezra również uznał za bezpieczniejszą i szybszą. Schody miały jednak to do siebie, że były wąskie i w większości pochłonięte przez gęstość ciemność, a Ezra pomiędzy jeszcze dwójką ludzi, których predyspozycji fizycznych i zwinności nie mógł być pewien, pozostawał zachowawczy. Wystarczył jeden nierozważny krok, jedno poślizgnięcie się osoby za nim. Dobór ścieżki nie był dla niego łatwy - choć miał jakieś doświadczenie z linami, ten wariant uważał za nierozważny. Podobnie winda nie napawała go optymizmem. Z pewną dozą nieufności podszedł zatem do drabiny, uznając że jeśli nawet któryś ze szczebli okaże się zbyt słaby, by znieść jego ciężar, zdoła przez kilka chwil utrzymać się na samych rękach. Zresztą, Ezra nie był osobą, która bez żadnego pomyślunku wpadała w wir niebezpieczeństw. Każdy krok, który miał postawić na szczeblu poprzedzony był ostrożnym sprawdzeniem jego wytrzymałości - jeśli cokolwiek budziło jego wątpliwość, po prostu starał się sięgnąć szczebel dalej, nigdy też nie stając obiema stopami na jednym. Pozostawało mieć nadzieję, że to wystarczy, by bezpiecznie dotrzeć na sam dół...
Wybieram drabinę
Strój: Zimowe buty (sznurowane, nad kostkę), wygodne spodnie (ze wstawkami z elastycznych materiałów w okolicach kolan, z zapinaną kieszenią na drobiazgi, pasek), bawełniana koszulka na krótki rękaw, gruba bluza na suwak z kapturem, ciepła kurtka, rękawice taktyczne bez palców (na dłoniach), mały plecak Ekwipunek: Łańcuch Scamandera (pomniejszony na tyle, by był wygodnie przymocowany do paska), świetlik, różdżka, scyzoryk, butelka wody, kilka galeonów, zapalniczka, paczka Merlinowych Strzał (bo tak), dwie karty: tarotowa cesarzowa i 4 karo - na szczęście Stan zdrowia: Zdrowy
Pewne było jedno, kompletnie nie ufała tym wszystkim ludziom, którzy mieli mieć razem z nią różne przygody w tej kopalni. Jej wątpliwości względem nich pogłębiały się z każdą kolejną chwilą, ale zacznijmy od początku. Czyli był sobie ten cały Shawn, który wyglądał jak gówno nie facet, ale nie jej było to oceniać, może komuś się podobał. Potem widziała tego lalusia, co to chyba sobie rąk nigdy normalną praca nie pobrudził. No i na koniec, pseudo bad girl, co to wyglądała tak, jakby miała zaraz się zasmarkać. Przypuszczenia D względem dziewczyny potwierdziły się, w momencie, kiedy usłyszała jakie słowa wypadały z jej ust. Nic dziwnego, że jej brew sceptycznie powędrowała ku górze. Serio kurwa, ty to słyszysz? Pilnować się mamy. Mało przyjemny uśmiech pojawił się na jej ustach, kiedy to postanowiła się podzielić swoimi spostrzeżeniami z Ivą. Jej siostra tylko parsknęła śmiechem i z politowaniem patrzyła na współtowarzyszy podróży uzdrowicielki. Cóż, zapowiadało się to wszystko cholernie ciekawie... Właściwie to czemu zdecydowała się na wycieczkę do kopalni? W zasadzie nie miała chyba żadnego racjonalnego powodu. Ale po ostatnich wydarzeniach, które ją dosięgnęły w życiu, chciała sobie coś udowodnić. Że jeszcze potrafi sobie poradzić. Że ma możliwość sięgnięcia do głębi i poradzenia sobie z przeciwnościami, które przed nią postawią. Miała nadzieję, że nie zawiedzie się sama na sobie. Stanęli przed pierwszym wyborem. Jak w ogóle dostać się na dół. Dla niej oczywistym było, że Gryfonka ma rację i należało użyć schodów. Wyglądały najstabilniej i najpewniej. Widzie w ogóle nie ufała. Normalne, mugolskie bardzo często zawodziły, a co dopiero taka w kopalni, nie wiadomo kiedy ostatni raz używana. Liny były w tragicznym stanie i tylko cud mógłby sprawić, aby nie zarwały się pod ich ciężarem. Drabina była mocno nadszarpnięta czasem a i wydawało jej się, że widziała kilka spróchniałych szczebli. Schody wydawały się jedynym logicznym wyborem i z nich miała zamiar skorzystać.
Ubiór wygodne buty trekingowe sięgające do połowy łydki, czarne jeansy, gruby wełniany sweter, podkoszulka na ramiączka, czarna kurtka trekingowa, czarny plecak., rękawiczki bezpalcowe. Ekwipunek: Różdżka od Fairwynów, mugolska lampa olejna napełniona olejem, smocza zapalniczka, zwykłe mugolskie papierosy malboro, woda, jakiś prowiant suchy. Z racji faktu, że Diana interesuje się również (i posiada wiedzę w tym zakresie) mugolską medycyną, postanowiła zabrać jakieś 3x bandaż 1,5m długi, nici i igły do zakładania szwów, kilka tabletek przeciwbólowych, spirytus salicylowy do odkażania ran, opaski uciskowe do zatamowania krwawienia. Zdrowie: fizyczne: wzorowe. Psychiczne: choruje na schizofrenie przez co ma wrażenie, że w jej głowie mówi do niej zmarła siostra.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Z ust krasnoluda wylatywał zlepek słów, które może i mogłyby przestraszyć ludzi, którzy byli znani z słomianego zapału. Czy w gronie czarodziei z Hogwartu znalazł się ktoś taki? Z pewnością nie Reed. Nie był na pierwszej wyprawie poszukiwawczej. Szczerze to wiele lat spędził na takich właśnie podróżach. Był specjalistą od wszelkiego rodzaju artefaktów i nie przejmował się niebezpieczeństwem – jeśli w grę wchodziła naprawdę nietuzinkowa nagroda, to też droga po nią nie może być pozbawiona niebezpieczeństw. Gdyby tak było, nie staliby tu. Jeden bogaty krasnolud siedziałby właśnie na swoim kamiennym tronie, wpatrzony w piękny kamień. Jest jednak inaczej i Shawnowi jest to na rękę. Nie spodziewał się oddawać kamienia, jeśliby naprawdę go znalazł. A na pewno nie od razu. Był zbyt ciekawy jego właściwości i faktycznej wartości, oprócz kulturowej wśród krasnoludów na Islandii. Rozglądając się po ludziach, którzy przyszli w poszukiwaniu tego samego przedmiotu, Shawn miał ochotę parsknąć śmiechem. Nie był pewny nawet czy niektórzy z nich są w ogóle pełnoletni. I czy powinni oni w ogóle wyruszać w taką przygodę. Bez nauczyciela, nikogo. Shawn nie zamierzał nikogo trzymać za rączkę, tego dnia miał własny interes w całym tym gównie. Jego grupa była dość ciekawa – a głównym jej punktem była Blaithin, którą wydawało mu się, że ostatnimi czasy spotyka wręcz za często. Było to dla niego dziwne, porównując do prawie rocznej przerwy jaka ich dzieliła od ostatniego spotkania. Tak czy siak, gdyby wiedział o czym blondwłosa myśli, wyśmiałby ją i oskarżył, że wcale go nie zna. Owszem, miał dość bierne podejście do wielu spraw, jednak nie dotyczyło to takich spraw. Im bardziej krwawo może być i niebezpiecznie tym lepiej. Może to pewne zapędy sadystyczne, lecz kwitły one w umyśle Reeda od zawsze. Może się do tego nie przyznawał, ale miał takie momenty, w których widziałby wszystkich skąpieni we własnej krwi, wpatrzonych martwo w pustą przestrzeń. A w samym centrum on sam, z szaleńczym uśmiechem na twarzy. Taki miał sen. Oprócz Fire, była też inna dziewczyną, na którą nie spojrzał na dłużej niż sekundę i jeszcze jakiś krukon, którego kojarzył z którejś lekcji. Albo po prostu ze szkoły, nie był pewny. Za to wiedział, że Dearowa na pewno go zna. Widać to było po niej. Gdy jeszcze tak stali i słuchali krasnoludka, Shawn znudził się tym całym monologiem i wyciągnął z skórzanej kurtki papierosa i zapalił od środkowego palca, czując się jebanym edgy lordem wśród niektórych z tej dzieciarni. Wprawdzie miał w kieszeni również zwykłą zapalniczkę na benzynę, którą zszachował kiedyś jakiemuś mugolowi, aczkolwiek nie potrzebował jej teraz używać. Na dole mogłaby mu być bardziej potrzebna. Co jeszcze miał ze sobą? Klasyczny zestaw, który miał zawsze, niezmiennie od wielu lat na każdej wyprawie. Dokładnie ten sam od lat kompas, bazaltowej barwy, pod światło czasem świecąc na lekki granat. Nie miał żadnych magicznych właściwości, był najzwyklejszy na świecie. Zaś za pasek, w futerale trzymał swój ulubiony, dość długi (piętnastocentymetrowy) nóż o czarnym ostrzu. W zestawie miał także ostrzałkę, dzięki czemu nóż zawsze był ostry jak brzytwa. Oprócz tego, miał na sobie jeansowe jasne spodnie z czarnym skórzanym paskiem. Ubrał też modne, mugolskie buty, które dla wielu ludzi były obrzydliwe, jemu zaś z jakiegoś powodu się podobały. W plecaku miał też schowany śpiwór i kurtkę puchową, jakby się okazało, że na dole jest cholernie zimno. A także na wypadek, gdyby mieli spędzić tam trochę dłuższy czas. Bowiem Reed nie chciał się za szybko poddawać. Na dłoni miał też dwa srebrne sygnety, na szyi zaś złoty łańcuszek z symbolem wolności u mugoli. Pod skórzaną kurtką założony miał czarny golf zakrywający mu szyję i jednocześnie najbardziej charakterystyczny tatuaż na jego ciele. Shawn poszedł razem z resztą drużyny, jednak przy pierwszym ich wyborze, stanął z tyłu i pozwolił najpierw reszcie wybrać drogę. Blaithin nie musiał się obawiać, znał ją i wiedział, że ta dziewczyna potrafi sobie radzić. Co do reszty nie mógł być pewien. Dlatego też sprawdzał ich. Obserwował ich wybór, oceniając jednocześnie czy nadają się. I jak jeszcze kobieta dobrze wybrała, to reakcją na wybór chłopaka był tylko przewrót oczami. Jak można być tak kurwa głupim – pomyślał i poszedł schodami, w ślad za Fire i kobietą. Miał też ważną sprawę do omówienia z całą grupą. O ile ona przeżyje, czego nie był pewien, co tyczyło się chłopaka. Do czego pluł? Wyruszali na niebezpieczną wyprawę w nieznane. MUSIELI na sobie polegać. Nie mogło być sytuacji, że jedna osoba nie wierzy w możliwości drugiej, albo specjalnie jej nie pomoże. Byli obecnie jedną drużyną i musieli być zgrani. Shawn wyprzedził czarnowłosą kobietę i zrównał się z Fire i powiedział jej dość cicho i bez jakichkolwiek emocji: - Na dole musimy na chwile się zatrzymać, muszę omówić z wami ważne kwestie. Prosiłbym, żebyś mnie wspierała. Ten chłopak będzie się z tobą zgadzać, ze mną niekoniecznie. Okej? – Spojrzał na nią, mimo że nie widział jej oczu w ciemności, jaką kroczyli.
s c h o d y
Ubiór i ekwipunek w poście jest, ale na szybko:
Ubiór: skórzana kurtka, golf, pasek, spodnie, buty, dwa sygnety i naszyjnik. Ekwipunek: zapalniczka na benzynę (takie zippo), nóż (15 cm), kompas. Zdrowie: wyśmienite, psychicznie też jest w pełni sił i gotowy na wszystko.
Mieliście już ustalony plan działania. Docieracie na dno i omawiacie, co dalej. Brzmi zgoła prosto i wykonalnie. Co może pójść źle? Szliście wolno, szczebelek po szczebelku lub schodek po schodku, kolejne metry w dół. Krasnolud trzymający pochodnię odszedł dość szybko, zostawiając Was samych w drżącym, niezbyt silnym świetle samotnej zapałki. Z góry dobiegały Was odgłosy innych grup i przechodzących obok szybu krasnoludów. Acz szybko ziemia wszystko pochłonęła. Cisza zrobiła się wręcz nienaturalna. Miękka. Zwały ziemi wokół Was tłumiły gro odgłosów, zostawiając z poczuciem niepokojącego odizolowania oraz zagubienia. Jedynie drabina co jakiś czas niepokojąco skrzypiała, tylko mocniej, im więcej kroków na niej było stawiane.. Zagłębialiście się pod ziemię, a temperatura nieustannie rosła. Gorące powietrze podrywało się z dna tunelu, buchając w Was, rozwiewając włosy i wywołując pot na skórze.
Fire, Diana, Shawn: Stopniowo pod palcami rąk, którymi podtrzymywaliście się ściany, zaczęła pojawiać się wilgoć, zbierającą się w zagłębieniach szorstkiego kamienia. Schody również zrobiły się mokre i przez to niebezpiecznie śliskie w trakcie Waszej podróży. A droga wcale nie należała do najkrótszych. Chociaż może tylko zdawała się przez rosnącą temperaturę? Im niżej schodziliście, tym cieplej się robiło. Kurtki zaczęły przeszkadzać, bluzy okazały się zbędne. Wilgoć tylko mocniej zbierała się na chłodnym kamieniu, jaki tworzył schody.
Fire: Jako jedyna nie cierpiałaś nadmiernie z powodu temperatury. Lekkie ubranie okazało się strzałem w dziesiątkę. Jednak trudno było utrzymać płomień na końcu zapałki. Przepływ powietrza ciągle szarpał ognikiem, próbując go zgasić. Parę razy niegroźnie sparzyłaś się w opuszki, starając się dopilnować światła. Bowiem to była Wasza jedyna szansa na dojście bezpiecznie do końca szybu. Kolejne zapałki odrzucałaś, kiedy zgasły, rozpalając jedną po drugiej. W pewnym momencie dosłyszałaś poruszenie za plecami. Chwilę później coś trzasnęło, coś spadło, coś poleciało w dół szybu. Wiele rzeczy wydarzyło się na raz, ale Tobie nic nie groziło. Parę schodków niżej znajdowała się drewniana drabinka, łącząca dno korytarza z szybem. Mogłaś spokojnie po niej zejść, aby rozeznać się w sytuacji.
Diana: Szłaś spokojnie za Fire, drogę mając oświetloną przez jej zapałkę. Prawdopodobnie do końca dotarłabyś bez większych problemów, gdyby za Tobą Shawn nie zaczął kombinować. Nie ufałaś ludziom, jacy stali się Twoją tymczasową drużyną. Te podejrzenia stały się karmą dla choroby, która szybko odezwała się natrętnym szeptem w Twojej głowie. Nie zbliżaj się do nich nadmiernie. Użyją Cię. Chcą iść razem, bo jak zdarzy się cokolwiek niebezpiecznego, wypchną Cię, a sami uciekną. Zrobili z Ciebie mięso na rzeź! Nie pomagały się uspokoić poczynania chłopaka, który szedł z tyłu. Uparcie próbował Cię wyprzedzić, w efekcie spychając na ścianę. Przylgnęłaś policzkiem do zimnej skały, a głos stał się natarczywszy. Chciał Cię zrzucić ze schodów! Na szczęście nie spadłaś. Zachwiałaś się, ale zdołałaś utrzymać równowagę i wrócić do marszu. Za to Shawn sam zapłacił za swe dziwne manewry.
Shawn: Chciałeś dotrzeć do Fire, aby omówić z nią plan działania. Przeceniłeś jednak przyczepność butów oraz szerokość schodów. Przepchnąwszy się przez Dianę, nie zdołałeś zrównać się z Fire. Zabrakło Ci schodów. Poślizgnąwszy się oraz straciwszy równowagę, pierwsze, co poczułeś, to brak oparcia pod nogami. Kolejne było uderzenie żuchwą w krawędź stopnia. A potem usta zalała Ci krew, kiedy siekacze zacisnęły się, odcinając koniec języka. Zęby także ucierpiały. Posoka mieszała się z fragmentami siekaczy i kłów, spływając do gardła oraz wywołując odruch kaszlu. Żuchwa i szczęka bolały, promieniując na całą głowę. Chwilę jeszcze bezwiednie leciałeś, nim uderzyłeś w miękkie dno szybu. Tyle dobrego, że upadek nie sprawił więcej bólu, niż już doświadczałeś. Jedynie trochę się poobijałeś.
Ezra: Ciebie ominęła cała wątpliwej przyjemności zabawa, jaka miejsce miała na schodach. Szedłeś powoli po drabinie, okładnie sprawdzając jej szczebelki. Trzeszczała niespokojnie, ale zdawało się, że wytrzyma. Może nawet nie skończyłaby się ta przygoda tak źle, gdyby nie zakłócenia magii: zmniejszony łańcuch przy Twoim pasku powiększył się nagle, wracając do swojego oryginalnego rozmiaru. Boczna belka drabiny trzasnęła, nie będąc w stanie znieść nagłej zmiany ciężaru. Spadłeś, szczęściem tylko niecałe dwa metry. Niemniej resztka drabiny stała się Twoim katem. Ułamany koniec belki sterczał groźnie z dna szybu niczym pal, gotowy, aby ktoś się na niego nadział. Wbił Ci się w mięsień pośladkowy, chwiejąc potem i upadając razem z Tobą. Wylądowałeś w efekcie bokiem na ziemi z dziurą w spodniach oraz półdupku, zaś spadający koniec łańcucha na pożegnanie uderzył Cię w twarz.
Wszyscy: Grunt na dnie szybu był miękki, nasączony wodą, jaka skapywała ze ścian. Znajdujecie się w centrum labiryntu korytarzy (kratka K11). Z ciemności wokół w nikłym świetle zapałki wyłaniają się ściany czterech odnóg, odchodzących w cztery strony świata. Ziejące pustką korytarze, ginące w ciemności.
Stan zdrowia: Fire: Niegroźne zaczerwienienia opuszek palców wskazującego i kciuka prawej dłoni. Diana: Zdrowa, acz brudna i słyszy głosy. Shawn: odgryziony koniec języka, obficie krwawi, mówienie sprawia ból. Słowa są bardzo niewyraźne i sepleniące. Ukruszone górne i dolne siekacze oraz oba kły po prawej stronie, wszystkie mniej więcej do połowy. Kilka siniaków od upadku. Ezra: Rana szarpana w prawym półdupku średnicy 5 cm. Pełna drzazg. Podbite lewe oko.
Polecenia MG: - Wybierzcie korytarz: północny, południowy, wschodni lub zachodni. Możecie się rozdzielić, możecie iść parami, możecie iść razem. A możecie i posiedzieć jeszcze na K11.
Dodatkowe: - Nici zabrane przez Dianę starczą na zrobienie 400 szwów. Uśredniając, na 2 cm rany trzeba 3 szwy. Ma też 3 opaski uciskowe, 100 ml spirytusu i 10 tabletek przeciwbólowych. - Shawn nie był w stanie powiedzieć nic do Fire. Spadł, zanim się odezwał. - Warunki: 25 stopni, gorąco. Ze ścian szybu nad Waszymi głowami skapuje woda, ale dalej korytarze są suche. - Korytarze wizualnie nie różnią się niczym. Bez wejścia do któregoś nie możecie zobaczyć, co jest dalej. - Przypominam, że macie tylko to, co wpisaliście jako “ekwipunek”. Nic więcej, nic mniej. Na razie. - Warto przypomnieć sobie wszystkie zasady opisane w pierwszym poście. Szczególnie proszę pamiętać o zapisywaniu pod postem najważniejszych akcji postaci (w tym wypadku proszę o podanie wybranego kierunku). - Kolejność dowolna. - Jeśli bardzo chcecie, możecie wybrać kolor, jakim będę oznaczać Wasze ścieżki na moich mapkach. Każdy sobie albo jeden na grupkę, jeśli idziecie razem. Tak w ramach zabawy. Napiszcie mi pod postem nazwę/kod.
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Trochę ją zdziwiło to, jak się poubierali. Z szybów ciągnęły takie pokłady ciepłego powietrza od rzek lawy, że wątpiła, że zmarzną... Ona sama cieszyła się, że wybrała jedynie lekką, cienką kurtkę. Jedynie Ezra obrał inną ścieżką - i wcale nie uważała tego za głupotę! Wręcz przeciwnie, Blaithin przypadł do gustu ten oryginalny wybór. Świadczył o tym, że Clarke nie bał się podejmować wyzwań. Wszyscy decydowali się na ryzyko, więc równie dobrze o każdym z osobna można byłoby powiedzieć "skrajny idiota", ale cóż. Taka była cena tej przygody. Wierzyła, że Krukon postępuje z maksymalną ostrożnością i rozsądkiem, którego przecież mu nie brakowało (oczywiście, w życiu by tego głośno nie przyznała). Poradzi sobie z jedną drabiną. Mimo wszystko Blaithin pozostawała bezsilna, gdyby coś poszło nie tak, a tego nie lubiła. Clarke pozostawał jej najsilniejszym sojusznikiem na ten moment. Fire nie przywykła do pracy zespołowej, ale umiała się także poświęcić i chociaż spróbować nie iść naprzód zaledwie w pojedynkę. Najchętniej samotnie na zwiady wysłałaby tylko kobietę z krótkimi włosami; i tak nie wydawała się zadowolona z tego, że im towarzyszy. Vice versa? Nie mogła się powstrzymać przed kontrolowaniem co chwilę, czy Krukon trzyma się stabilnie na tej drabinie, ale nawet nie widziała jego szczupłej sylwetki w ciemności. Raz czy dwa Fire drgnęła niespokojnie, sięgając odruchowo po różdżkę, której nie posiadała, gdy usłyszała jakieś głośniejsze trzeszczenie. Nagle coś stuknęło z tyłu. Fire nie umiała zidentyfikować tego dziwnego odgłosu. Z trudem powstrzymała instynktowną chęć odwrócenia się i zbadania sprawy, zamiast tego zastygła przy ścianie szybu. Było zbyt ślisko na gwałtowne ruchy. Odwróciła głowę i zapałkę, ale za Gryfonką była już tylko krótkowłosa kobieta. Po Shawnie ani śladu. Pierwsza i bardzo silna myśl: zepchnęła go. Niemniej, Blaithin powstrzymala chęć wydarcia się z pytaniem czy Reed żyje. Upadek pewnie był dobrze słyszalny, a krzyk nie miał sensu. Serce zabiło Fire nieco szybciej, bo zaraz po tym rozległ się głośny trzask. Ezra. Nie. - Zapal tę lampę. - poleciła Hazel. Posłała jej krótkie, ale bardzo sugestywne spojrzenie, które jasno wyrażało, co Fire sądzi o schodzeniu do pozbawionego oświetlenia szybu kopalni i niezapalaniu lampy. Szczerze mówiąc to miała ochotę wszystkich z grupy palnąć za ich głupotę w łeb kilofem. Ale każdy odpowiadał za siebie. Dziewczyna musiała myśleć przede wszystkim o własnym bezpieczeństwie, nigdy nie była jakaś altruistką. Schodziła na dół, próbując uspokoić wewnętrzne emocje. Przyspieszyła znacznie kroku, nawet jeśli ryzykowala przez to poślizgnięcie. - Clarke? - nie wolała. Nie wiedziała, jak daleko rozchodzi się głos w tych korytarzach ani co lub kto może ich usłyszeć. W jej tonie zawibrowała tylko odrobina niepokoju, kiedy spróbowała kierować się odglosami. - Clarke? Reed? Z niedaleka dochodziło ją krztuszenie się i zapewne jęki bólu. Podeszla szybko i dostrzegła Shawna w dość kiepskim stanie. - Kurwa... - zaklęła, widząc tyle lśniącej w chybotliwym świetle ognia krwi i starając się uniknąć zabrudzenia posoką. Spodziewała się mocnej rany, jakiejś przerwanej tętnicy... ale dopiero po lepszym oświetleniu mężczyzny zobaczyła, że coś się stało z jego ustami. Zmuszanie Shawna do udzielania odpowiedzi było bezsensowne. Fire zorientowała się, że nie wie, jak pomóc mężczyźnie. Co zrobić, jak zatamować krwawienie, jakich słów użyć, żeby go uspokoić albo pocieszyć. Czy w ogóle panikował? Może tylko się śmiał? Fire ani jedno ani drugie. Zbyt wiele paskudnych rzeczy widziała w swoim życiu, żeby przeraziły ją wybite zęby czy zraniony język. I zbyt dobrze znała Reeda, żeby nad nim załamywać ręce. Mogła co najwyżej popatrzeć mu w oczy i bezgłośnie zapewnić, że poradzą sobie. Chociaż chciała pomóc mu jakoś wstać, nawet jeśli nie lubiła bezpośredniego kontaktu fizycznego to wolała zwrócić się do ich wspólnej towarzyszki. Hazel nie mogła być przecież daleko. - Pomóż mu. Starajcie się nie robić hałasu. Brzmiała bezdusznie, to fakt. Ale chłodny rozsądek stał się teraz dla Blaithin najważniejszy. Wiedziała, że będzie niebezpiecznie. Cud, że jej samej nie stało się nic złego,a jedynie zapiekły trochę palce od zapałek, które przełożyła do drugiej dłoni. Gryfonka uczyła się na błędach innych i zwiększyła swoją ostrożność. Lata spędzone w Durmstrangu nauczyły Fire odpornosci psychicznej i fizycznej w trudnych warunkach. Musiała znaleźć Ezrę. Ta myśl zahaczyła o umysł Gryfonki mocno, jak kotwica. Spróbowała odtworzyć w myślach położenie drabiny i podążyła powoli w tamtą stronę. Być może go usłyszała, a może dopiero zobaczyła. - Hej, jestem tu - szepnęła, podchodząc do Krukona blisko i zsuwając z ust swoją bandanę. Odepchnęła połamane belki, uważając na drzazgi. Trzeba przyznać, że zaczęli z głośnym przytupem. Aż nie wiedziała na kim skupiać swoją uwagę przez to, że w krótkim czasie tyle się stało. Widząc jednak, że Ezra także cierpi, postarała się przynajmniej mówić, żeby odwrócić uwagę Krukona od bólu. - Reed spadł ze schodów. Mnie nic nie jest... - wyjaśnila naprędce, trochę nie wiedząc czemu akurat takie słowa wybrała.. Z pewnością inne sprawy zajmowały teraz ezrowy umysł, a przede wszystkim jego własny upadek i nadzianie się, o czym Fire jeszcze nie wiedziała. Szkotka ściągnęła swój ciężki plecak i położyła na wilgotnej ziemi. Bez wahania pomogła chłopakowi wstać, jeśli tego potrzebował i przyjął pomoc. Służyła ramieniem, jak nigdy wcześniej, nie mogąc uspokoić myśli, że to w jakiś sposob jej wina. Mogła lepiej przemyśleć ich podróż na dół. Mogła pilnować swoich towarzyszy bardziej, złapać Shawna w jakiś sposób, ponieść rzeczy Ezry, żeby stanowił mniejsze obciążenie dla drabiny... Zdusiła skutecznie te uczucia, pytając Clarke'a, co dokładnie się stało i zgarniając plecak wolną ręką. Fire uznała, że najlepiej będzie, iak zatrzymają się wszyscy obok siebie na dnie szybu. Nie miała nic przeciwko paru chwilom odpoczynku. Musiała wszystko przekalkulować, przejrzeć rzeczy w plecaku, który postawiła obok. - Zabrałam eliksir leczniczy, ale z myślą o czarnej godzinie... Dacie radę się przemieszczać? - jeśli nie to już na samym początku przed podjęciem decyzji, gdzie iść byli w dupie. Być może Hazel znała się na mugolskiej medycynie i umiała pomóc chłopakom? Fire nie podobało się to, że jakimś trafem ona pozostawała tylko wybrudzona. Nie pytała też Shawna i Ezry czy wolą zawrócić i poprosić krasnoludy o pomoc. Przecież ich znała, przypuszczała, że dzielnie zacisną zęby albo stwierdzą, że dopiero się rozkręcają. Blaithin by tak zrobiła. Jasnowłosa ściągnęła swoją kurtkę ze względu na upał i przewiązała ją sobie w talii. Chyba uruchomił się w niej odrobinę tryb przywódcy, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy.
Akcja:
Dziewczynka z zapałkami zeszła z drabinki i znalazła najpierw Shawna, a potem Ezrę - pomogła Clarke'owi wstać, jeśli chciał, zebrała grupę do kupy w jednym miejscu na dnie szybu, ściągnęła swoją kurtkę i bandanę. Używa zapałek, jeśli nadal nikt nie wpadł na pomysł rozpalenia światła (ale mam nadzieję, że już wpadł). Co do kolejki to dogadaliśmy się, że po prostu napiszemy tyle ile zdążymy, żeby była interakcja. Ja na 100% skubnę jeszcze jeden post. Jeśli wyszlo dlugie to przepraszam, pisałam na tel i nie widzę za bardzo ile tego wychodzi (nie ucinaj mi nosa :c). I jestem za jasnofioletowym kolorkiem.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Wszystko to stało się dla niego zbyt szybko. Zachował się jak idiota, nie uważając na tyle, ile powinien. Może spowodowane to było zbyt dużą pewnością siebie, którą wręcz emanował. Najpewniej to było właśnie głównym czynnikiem, przez który poślizgnął się na schodach. Do przodu. Jeszcze żaden pocałunek nie sprawił mu tyle bólu. W jednej chwili czuł się jakby opuścił rzeczywistość i we własnej świadomości zmierzył się z demonem cierpienia. Było ono tak intensywne, że nawet wydzielana adrenalina nie pomagała, przynajmniej nie na tyle skutecznie. Nie krzyczał, syknął i zamknął gwałtownie oczy, próbując się pozbierać. Wszędzie czuł metaliczny posmak lepkiej cieczy, która wręcz wylewała mu się z buzi. Czuł, że głowa mu zaraz eksploduje z bólu. Nie potrafił otworzyć oczy, czuł piekielny gorąc w swojej buzi, mieszający się z chłodem, który następuje po wciągnięciu powietrza przy skruszonym zębie. A co dopiero przy wielu, co jedynie potęgowało jego cierpienie. Zniwelowało się dopiero po jakimś czasie. Ciężko Reedowi było go określić. Dla niego sekunda była godziną, czuł, że trwał w agonii przez niezliczoną ilość czasu – jakby się w nim zatrzymał i nic nie mogło go ruszyć. Lecz w końcu ustąpiło. Nie nagle, lecz stopniowo. Shawn czuł, że nie jest z nim dobrze. Nie słyszał też żadnego słowa Blaithin, ani też jej nie zauważył. Całe otoczenie znikło, razem z całą wyprawą. Liczyło się samo odczuwanie wypadku, zaś jego towarzysze to był niewidzialny dodatek, nieistotny element jakiejś układanki. Dopiero otworzywszy oczy i spojrzeniu w źródło światła przypomniał sobie, że nie jest sam. Co mu zaczęło cholernie przeszkadzać. W takich chwilach nienawidził towarzystwa. Wolał, żeby nikogo tu nie było. Kurwa. – pomyślał, postanowiwszy, że nie będzie nic mówić. Z jego buzi wciąż leciała krew, dlatego spojrzał wymownie na Dianę. Blaithin znał, wiedział, że ona na wiele się nie zda jeśli chodziło o pierwszą pomoc. Dlatego wszystkie jego nikłe nadzieje spoczywały na czarnowłosej. Spojrzał na Fire, która akurat była w niego wpatrzona. Przeszkadzało mu to. Postanowił sobie wiele lat temu, że nie będzie dla nikogo ciężarem, bądź obiektem, o który trzeba dbać i uważać, żeby nic się z nim nie stało. Nie chciał być porcelanową przeszkodą, która zawsze mogłaby się rozbić. Shawn powoli dochodził do siebie i dał też sobie pomóc Dianie, jeśli ta mu owej pomocy użyczyła. Gdy już największe niebezpieczeństwo minęło, mężczyzna wciąż czuł posmak krwi i był niemal pewien, że nie zniknie on do końca podróży. Odetchnął głęboko nosem i postarał się wstać. Za pierwszym razem mu się nie udało. Był teraz bardzo ostrożny, aż nadto, wyciągając wniosku ze swoich czynów. Dlaczego się przewrócił? Przecież to nienaturalne, żeby upaść w ten sposób. Tak mu się przynajmniej wydawało, więc mógłby teraz też winić osobę, która stała za nim. Mógłby, ale wiedział, że do niczego to nie doprowadzi. Dodatkowo, ta osoba właśnie mu pomogła. Nie powinien narzekać. Tym bardziej, że nie miał ochoty otwierać buzi i odzywać się jakkolwiek. Podparł się o schody i bardzo powoli i ostrożnie zaczął się wspinać na nogi, ostatecznie wstając, lekko jeszcze się chwiejąc. Gdyby ktoś podał mu rękę, bądź też starał mu się wstać, odrzuciłby wszelką pomoc. Nie pragnął jej, oprócz szybkiego opatrzenia i był pewien, że da sobie radę sam. Nieraz już był w gorszym stanie. Już samo to mówią mu blizny. No właśnie. Przejeżdżając dłonią po twarzy poczuł pewnie nierówności na gładkiej skórze. Zmarszczył czoło, zastanawiając się czy to jest właśnie to, o czym myśli. Gdyby mógł, chętnie zobaczyłby swoje odbicie w lustrze, żeby się upewnić. Na jego twarzy pojawiły się [url=blob//imgur.com/bc89c274-af04-4071-93ae-c0e1ec0b6a7e]blizny[/url], co też znaczyło, że zaklęcie maskujące przestało działać. A nie była to też jego jedyna blizna, a jedna z bardzo wielu, skrytych teraz pod warstwami ubrań, które właśnie zdecydował ściągnąć. Kurtkę zawiązał sobie wokół bioder, nie wiedząc czy w jakiejś sytuacji mu się nie przyda. Był już w jako-tako dobrym stanie i mógł ruszać dalej. - Proszę. Chodźmy już kurwa. Dear, rusz się. – mówił do siebie w myślach, patrząc przed siebie. Blaithin powinna go znać i sam fakt, że stoi powinien być dla niej znakiem, że może już iść. Wyciąga też zapalniczkę z kieszeni i ją odpala, dodatkowo zapewniając sobie źródło światła.
akcje:
post to głównie pisanie jaki to ból ała, shawni wstaje ostrożnie, ściąga kurtkę i obwija ją sobie wokół pasa, wyciąga zapalniczkę i jest gotowy do drogi z Fire.
No to zaczęli schodzić powoli w dół. Wszystko na początku szło gładko i przyjemnie do momentu, kiedy nie okazało się, że po pierwsze, ubrała się za grubo, a po drugie, Iva miała zdecydowanie za dużo do powiedzenia w kwestii tego wszystkiego. Nie zbliżaj się do nich nadmiernie. Użyją Cię. to jednak kompletnie zignorowała. Niejednokrotnie w ich życiu siostra udzielała jej "dobrych" rad, którego nigdy w ten sposób się nie kończyły. Chcą iść razem, bo jak zdarzy się cokolwiek niebezpiecznego, wypchną Cię, a sami uciekną. zaatakowała ją bardziej natarczywym głosem. Iva, zrób mi przysługę i się zamknij. odpowiedziała jej w myślach, ignorując fakt, że siostra miała jeszcze wiele do powiedzenia. Zrobili z Ciebie mięso na rzeź! W tym właśnie momencie facet idący za nią zaczął coś kombinować, przepychać się, byle tylko dostać do tej dziwnej dziewczyny z przodu. Niewiele brakowało, aby spadła ze schodów, na szczęście zamiast tego przytuliła się policzkiem do zimnej ściany. Chciał Cię zrzucić ze schodów! Tym razem jednak musiała przyznać siostrze rację. Chłopak jednak na tym ucierpiał. I to dosyć mocno, co okazało się, kiedy dotarli na sam dół szybu. Pierwsze co zrobiła, kiedy ta młoda dziewczyna biegała wokół i wszystkim próbowała rządzić, to zdjęła sweter, kurtkę i otworzyła plecak. Wyjęła z jego wnętrza lampę, która cały czas tam była i smoczą zapalniczkę. Odpaliła lampę, dzięki czemu wszystko wokół znacznie rozjaśniło się. Mogła przez to zobaczyć, jak wielkie obrażenia doznali ludzie wokół niej. Nie sądziła, że tak szybko przyda się sprzęt, który wzięła ze sobą "na wszelki wypadek". Dlatego od razu wzięła do ręki spirytus, jeden bandaż, nici i igłę. Głupotą było, że nie pomyślała o jakichś wacikach. Nim jednak przystąpiła do jakiejkolwiek pracy, młoda dziewczyna zdążyła ją wkurwić na tyle, że postanowiła to jakoś skomentować. - Po pierwsze - poderwała się z kucków i spojrzała na nią wzrokiem, który nie sugerował cokolwiek odpowiadać. -zamknij się, bo mnie tylko wkurwiasz. Zamiast łazić bez celu, chodź tutaj i przytrzymaj mi lampę, jak będę go zszywać. - w ogóle nie zrobił na niej wrażenia ton ten dziewczyny. Jej własny był zdecydowanie ostrzejszy i niech Merlin ma ją w swojej opiece, gdyby jednak nie zdecydowała się jej pomóc. Wzięła się do pracy i zaczęła od Reeda. -Wystaw język. - poleciła sucho. Kiedy chłopak to zrobił, pierwsze co, to smoczą zapalniczką odkaziła igłę. Potem przewlekła nici i zaczęła zszywać ranę, która powstała na języku chłopaka. Pracowała szybko i sprawnie, wprawiona w swoją robotę. Wychodziło na to, że jednak dobrze, że praktykowała coś poza uzdrawianiem, typowo mugolskiego. Kiedy udało jej się załatać chłopaka, sięgnęła do kolejnej kieszeni plecach i wyjęła listek z tabletkami przeciwbólowymi. Było ich niewiele, ale musiała mu dać jakąś, byle lepiej się poczuł. - Masz, połknij to. - Powiedziała, podając również butelkę z wodą. Nie ruszała go więcej wiedząc, że po czymś takim, musi mieć chwilę, aby dojść do siebie. Minimum z dziesięć minut musiało minąć nim leki zaczną działać. Podeszła do drugiego z chłopaków i jeśli tego chciał, zaoferowała mu odpowiednią pomoc. Miała dziwne wrażenie, że zapewne szybko będzie musiała ponownie zakładać szwy. - Co Ci jest, jak Ci pomóc? - rzuciła lakonicznym tonem. Kiedy pomogła już odpowiednim osobom, zaczęła po sobie sprzątać, zbierając wszystko z powrotem do plecaka. Podeszła ponownie do Reeda, po drodze biorąc w dłoń z powrotem swoją lampę. - Jak jest? Jesteś w stanie iść dalej? Nie mów, bo porozrywasz sobie szwy. - zapytała chłopaka. Dopiero, kiedy potwierdził, uznała, że tak jak chciała dziewczyna, faktycznie mogą iść dalej. Nie zamierzała jednak narzucać swojej woli. - Proponuję iść na wschód, jeśli ktoś z was ma kompas i wie w którą to stronę. - Ale miała kurwa ochotę zapalić... Tylko trochę strach było to robić w kopalni.
Co robiła:
Kiedy zeszła, zajęła się Reedem, próbując zatamować krwawienie jego języka (nie wiem, czy tak się to rzeczywiście robi, ale ona mu zszyła ranę). Zużyte: 3 szwy, jedna tabletka przeciwbólowa. Pomogła Ezrze, jeśli tego chciał. Zużyte: 10ml spirytusu na odkażenie rany, 10cm jednego z bandaży, 7 szwy. Proponuje kierunek wschodni
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Schodzenie w nieznane okazało się przede wszystkim psychiczną katorgą; wszechobecna ciemność niemal całkowicie pozbawiła go jednego z najważniejszych zmysłów, zmysłu wzroku. Ezra nie miał nawet szans poradzić sobie z tym faktem, wiedząc, że podczas schodzenia jego ręce w każdej chwili muszą być wolne, także od źródła światła. W zamian jego ciało skupiło się na pozostałych bodźcach. Wyłapywał wiec niemal każde niepokojące trzaśnięcie desek, słyszał ciężkie oddechy, - być może nawet własne, czego skupiony na celu Clarke nie potrafił określić - a nawet przyspieszone kołatanie serca w piersi. Podróż na dół była męcząca ze względu na wysoką temperaturę. Z każdym krokiem odczuwał także coraz większe sztywnienie i pieczenie mięśni związane z samym wysiłkiem. Podświadomie docierały do niego głosy i stukoty wydawane przez pozostałych członków grupy i był to dźwięk naturalnie uspokajający, nawet jeśli w tym momencie nie myślał o swoich współtowarzyszach i ich postępach, nie martwił się nawet o Fire; instynkt samozachowawczy przekrzywiał jakiekolwiek troski wyrazistym "ja". O siebie musiał się troszczyć. Nie dało się jednak przewidzieć wszystkiego. Zdawało mu się dotąd, że na Islandii zakłócenia odpuszczały czarodziejom, toteż nawet przez myśl mu nie przeszło, że ta pewność zdradzić go może w tak ważnym momencie. Łańcuch gwałtownie się powiększył, nie tylko poważnie chwiejąc Ezrą, ale i stając się jego metaforycznym kamieniem u szyi. Drewno pękło. A jego przejęła siła grawitacji, pchając wprost ku ostremu odłamkowi. Z jego gardła niemal gwałtem wyszarpnięty został okrzyk, niemożliwy do powstrzymania wobec pulsującego w dwóch ośrodkach bólu. I choć zaskoczenie wraz z szokiem początkowo wygrały, uderzenie o ziemię odebrało mu całkowicie dech w piersi, przez kilka sekund pozwalając jedynie na spazmatycznie rozwierające się usta w próbie złapania powietrza. Choćby chciał, nie potrafił jeszcze wydobyć z siebie słów, mogących naprowadzić któregoś z towarzyszy na jego położenie. Zielone oczy zaszły łzami, które z lekkim pieczeniem, bezwolnie wysączyły się na policzki, znacząc na nich równomierne ślady. On sam skulił się bardziej w sobie, zęby mocno wbijając we własne ramię, jakby miało to pomóc w opanowaniu bólu i zebraniu skupienia - myślał przecież, że zdany jest na siebie. A przecież tak nie było. Szept Fire okazał się być swego rodzaju ukojeniem, nie było przecież cierpienia gorszego od cierpienia w samotności. Obecność drugiej osoby w pewien sposób odciążała umysł Clarke'a z odpowiedzialności i dodawała mu otuchy - nie myślał w tym momencie, że była to Fire, wobec której tak ciężko było mu ujawniać jakiekolwiek oznaki słabości, którymi przecież były ślady na policzkach i zaczerwieniona twarz. Przez jego głowę przeszła głupia myśl, że musiał teraz wyglądać w jej oczach okropnie - absurd zmartwienia o przyklapniętą grzywkę i napuchnięte oko jego samego rozbawił na tyle, że prychnął ze słabym śmiechem, w którym jednak mało było wesołości. - Złego diabli nie wezmą - odparł szeptem, siląc się na ten złośliwy humor, który oboje doskonale znali, rozumieli i może nawet lubili. Kąciki jego ust wbrew bólowi, drgały ku górze, jakby na końcu języka miał jeszcze kilka pseudo zabawnych komentarzy. Ostatecznie jednak nie żart wydobył się z ust Ezry, a wyznanie o wiele prostsze. - Cieszę się, że przynajmniej z tobą wszystko dobrze. Spróbował się przekręcić i wstać, co poskutkowało kolejnym sykiem, ruch bowiem determinował ból, podpowiadając Ezrze, że uszkodził się bardziej niż sądził. Chętnie przyjął więc pomoc od Fire, zaciskając zęby i podnosząc się z ziemi. To był dopiero początek ich wędrówki i Ezra nie zamierzał rezygnować - trudno jednak było nie poczuć wątpliwości, kiedy każdy ruch wywoływał kolejną falę doskwierającego i bolesnego dyskomfortu. - Musimy - odparł, zgadzając się, że eliksir powinni jak najbardziej na razie zachować. Całe szczęście wcale go nie potrzebowali - z ograniczonym zaufaniem spoglądał na kobietę, która zaoferowała pomoc, nic jednak nie miał do stracenia. Zrelacjonował więc krótko wydarzenie i pozwolił obejrzeć ranę, choć drobne plamki zażenowania pojawiły się na jego policzkach z powodu umiejscowienia urazu. Na szczęście Hazel sprawnie sobie poradziła, pozbywając się drzazg i zakładając szwy - tym samym zaprzeczyła Ezrowemu przekonaniu, że doświadczył już największego bólu, którego mężczyzna może doświadczyć w danych okolicach... - Jeśli nie masz nic poza zapałkami, trzymaj się może bliżej mnie lub Diany - zagaił do Fire, widząc że jej źródło światła jest dosyć ubogie. Powoli ściągnął z siebie kurtkę, upychając ją do plecaka - nie wątpił, że jeszcze będzie mogła mu się przydać, teraz jednak było zbyt ciepło. Wokół bioder przepasał zaś sobie bluzę, ale to wyłącznie ze względów estetycznych - wolał aby jakikolwiek materiał zakrył dziurę i ranę, na którą musiał uważać z ubrudzeniem. Z plecaka wyciągnął za to zapaliczkę, którą przełożył do kieszeni spodni i świetlika, którym zamierzał rozświetlać drogę.- Albo jeśli ktoś z was ma wolną rękę, możemy wziąć większy odłamek z drabiny, skoro już i tak ją zepsułem. Jeśli drewno jest zbyt wilgotne, by zapłonęło, zawsze może komuś posłużyć do obrony... Trudno powiedzieć, co spotkamy. W ciemności czaić mogły się różne stworzenia, które mogli zaniepokoić swoim przybyciem i zakłóceniem ich spokoju. Dlatego też, mimo ciężaru, łańcuch wolał zachować w zasięgu ręki, zamiast szukać go po plecaku. Wciąż wisiał, doczepiony do paska, teraz jednak Clarke okręcił go sobie dodatkowo na dłoń, ściskając metal i upewniając się, że o nic w drodze nie zahaczy i nie będzie przeszkadzał w przemieszczaniu się. - Wschód wydaje się bardzo naturalnym kierunkiem, bo mi też jako pierwszy przyszedł do głowy... - włączył się Clarke, uznając, że Hazel ma rację i najwyższy czas podjąć jakąś decyzję odnośnie kierunku. - Nie wiem, skąd takie skojarzenie i nie jestem pewny, czy powinniśmy mu wierzyć... Gdyby to zależało ode mnie, zrobiłbym na przekór i wybrał zachód, niemniej, dostosuję się - stwierdził, wzruszając ramionami, nawet nie próbując wysunąć się na pozycję lidera.
Akcja:
Głównie marudzenie o bólu, wdzięczność dla Fire i tak dalej. Ezra przyjął pomoc od Dianki, schował kurtkę, zdjął też bluzę i okręcił wokół bioder - jest więc teraz w bawełnianej koszulce. Wyciągnął świetlika, zapalniczkę ma w kieszeni spodni. Łańcuch podtrzymuje w dłoni. Proponuje też, żeby ktoś wziął odłamek drewna z drabiny, który może posłużyć jako pochodnia lub ewentualna broń. Proponuję zachód. Przepraszam za długość, znowu.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Gdyby Fire usłyszała myśli Shawna uderzyłoby ją to, jak bardzo są do siebie pod tym względem podobni. Nie miała jednak takiej okazji i wolała pozostawić mężczyznę w rękach kobiety z krótkimi włosami, zanim podeszła do Ezry. Zdawało się, że Gryfonka rzuciła jej dość krótkim i prostym do zrozumienia komunikatem, a ta jednak chciała ją przy nich zatrzymać. - Postaw ją sobie na kamieniu. - nie odwróciła się nawet, żeby rzeczywiście przykucnąć przy Reedzie i pilnować tej lampy. Zdawało się, że w kopalni mogła z łatwością znaleźć stabilne miejsce, o które oparłaby źródło światła. - Wszystko ci trzeba tak tłumaczyć? Odniosła wrażenie, że kobiecie zależało na wywołaniu dodatkowych kłótni i szczerze powiedziawszy, gdyby Fire miała lepszy humor i nie była świadkiem tego, jak pół ich drużyny właśnie rozbiło się o dno szybu, to z chęcią by się w to wplątała. Dawniej, gdy miała jakieś siedemnaście lat, nawet nie umiałaby powstrzymać własnej irytacji (bądź ochoty wywołania burdy dla samej rozrywki z niej płynącej), ale teraz co innego się dla Blaithin liczyło. Słowami wypowiedzianymi tak ostrym tonem Hazel nie mogła Fire w żaden sposób zranić, co najwyżej zaryzykować podrażnienie gardła. Pozwoliła, żeby opatrywała Shawna, a sama kontynuowała łażenie bez celu i podeszła do Ezry. Nawet parsknęła krótko niedowierzającym śmiechem, gdy zażartował. Widziała przecież wyraźnie te policzki naznaczone mokrymi śladami... Uznała, że nie zwróci na to uwagi. Równie dobrze mogłaby uważać, że to krople skapujące z góry szybu. - Zawsze wiesz, jak podnieść mnie na duchu, Clarke - powiedziała, będąc pod wrażeniem tego, że potrafili współpracować. Po tak wielu wybojach w ich relacji i wystawianiu na próbę cierpliwości obojga. Fire zdawało się, że osiągnęli coś w specyficzny sposób wyjątkowego. - Och, nie udawaj już. Zapłaciłbyś za patrzenie, jak cierpię. Prychnęła cicho, ciesząc się, że zdecydował się wstać. Właściwie to teraz Blaithin powinna uważać na siebie jeszcze bardziej, bo kto wie czy Hazel po tak jawnej niesubordynacji będzie mieć ochotę ją zszywać? Dała Clarke'owi prywatność przy opatrywaniu go, oglądając w tym czasie cztery korytarze i próbując wypatrzeć coś w ich głębi. - Może mam cię jeszcze potrzymać za rękę? - zapytała Ezrę, unosząc lekko brew i kącik ust w łobuzerskim uśmiechu. Musiała przyznać, że minimalnie lepiej się czuła, gdy mogła częstować Krukona sarkazmem. Niemniej, miał oczywiście rację. Świetlik zapewniał znacznie więcej światła i przynajmniej nie oparzy palców dziewczyny. Przykucnęła przy zniszczonej części drabiny i wybrała dwa największe szczeble, uważając na to, żeby nie zranić się o ułamane drzazgi i ostrożnie je wyciągnąć z poturbowanych fragmentów. Wepchnęła je sobie pod pachę i podeszła znów do Ezry, rzucając krótkie spojrzenie Shawnowi, który jednak zdawał się nie patrzeć w ich stronę. Blaithin patrzyła na Hazel wyczekująco, ale owa, najwyraźniej, już skończyła. Dlaczego więc chciała iść na wschód pozostawało nieokreśloną zagadką. Fire nie miałaby problemu z tym kierunkiem, zwłaszcza, gdyby inni też go zaakceptowali. Ale z przekory ucieszyła się w duchu, gdy Ezra wyszedł z inną propozycją. Jasnowłosa śmiała twierdzić, że Clarke jak najbardziej zasługiwał na miano mózgu tej operacji. - Czyli zachód. - podsumowała lakonicznie, pozostawiając swoje przemyślenia w większości dla siebie, tak jak zresztą robiła zawsze. Fire przyszło na myśl udanie się osobno w każdą odnogę korytarza, żeby zobaczyć kilkanaście metrów wprzód, czy czymś się różnią. Ale może lepiej było się nie rozdzielać. - Jeden argument kontra zero. Shawn posiadał kompas, więc to dzięki niemu mogli orientować się w kierunkach. Fire już wcześniej schowała zapałki, ciesząc się paroma kroplami, które skapnęły z góry na jej zaczerwienione palce. Nie narzekała na ciężar niesionych przedmiotów - właściwie to mogła nawet jeszcze coś zabrać, jeśli miało to ulżyć rannym. Taka była skora do poświęceń. - Jak będziemy szli to niech ktoś zerka co jakiś czas do tyłu. - poradziła jeszcze grupie. Niemiło byłoby dać się tak zaskoczyć.
Jeszcze trochę akcji:
Fire wzięła dwa szczeble z drabiny, schowała zapałki, idzie blisko Ezry - korytarz zachodni.
K11, J10, I10, I9, J9, K9, K8, J8, I8, H8, H9, H10, G10, G11, F11, F10, E10, E9 Znajomość mugolskiej medycyny w wydaniu Diany okazała się zbawienna. Przynajmniej dla dwóch rozbitków. Rany wkrótce przestały tak obficie krwawić. Co prawda szycie nie było przyjemne - zarówno Shawn, jak i Ezra czuli ciągnięcie i ból, kiedy nici przeciągane były przez opuchnięte krawędzi ran - ale przynajmniej posoka zamiast wypływać strumieniem, teraz tylko podsączała się spomiędzy nici. Ból niewiele chciał przejść, acz gdy tabletka podana Reedowi jęła działać, jego cierpienie choć na trochę ustąpiło. Ezra zdany był na siebie i własną wytrzymałość. Latarnia świeciła stałym, równym światłem, uwidaczniając drogę przed Wami. Nie było tam zbyt wiele. Wiła się nieco, długa, monotonna i cicha. Nie dobiegały Was żadne inne dźwięki poza własnymi odgłosami, a brak… Cóż, czegokolwiek poza kamieniami, ścianami i okazjonalnymi, drewnianymi wspornikami sprawiał, iż jednocześnie można było stresować się, że coś za łatwo idzie, jak i zacząć zastanawiać się nad bezcelowością tej wycieczki. A jeśli jedna z osób posłuchała Fire i oglądała się do tyłu, w pewnym momencie mogła zauważyć tuż za sobą młodego mężczyznę. Duch poderwał się z posadzki i przeleciał nad Wami pstrykając palcami. Przestrzeń przed jak i za Waszymi osobami zajarzyła się przelotnie, sugerując pojawienie się półprzezroczystej ściany. Następnie poltergeist wyszczerzył się. Miał krótkie blond włosy, kozią bródkę oraz odzienie wyglądające na modne jakieś tysiąc lat temu, jak nie więcej. Acz nie przypominał tych duchów hogwarckich. Bardziej przywodził na myśl żywą istotę. - Zastanawiałem się, kiedy mnie zauważycie! Nie jesteście zbyt spostrzegawczy, eh? Takie urocze dzieciaki i w takie miejsce poszły, no no! Loki, miło poznać, który z Was do mnie tu dołączy? - Powiódł spojrzeniem po każdym z uczestników wyprawy, siadając po turecku w powietrzu. Zaczął chwilę po tym bujać się lekko na boki. - O, Ty wyglądasz fajnie - uznał, wskazując palcem na Fire. - Ten obok Ciebie coś dziwnie chodzi. Wiecie, że jak koń kuleje, to mu się strzela w łeb? A parka dalej… Tatuaże to znak odwagi, ale - zmierzył wzrokiem Dianę - powiedzmy, że wolę kobietę, która byłaby w stanie wykarmić moje dzieci - wykonał sugestywny ruch rękoma w okolicy klatki piersiowej, jakby unosił tam coś ciężkiego i dużego. - O tym rozbitku nie wspomnę - machnął ręką na Shawna. - Jak umrzesz, to wiesz, gdzie mnie szukać - puścił oczko do Fire. - Nudno tu siedzieć tak w opuszczonej części kopalni. Nudno pewnie będzie czekać, aż umrzecie. Więc zabawcie mnie! - Zażądał, milcząc parę chwil. Uśmiechał się nieprzerwanie, bujając dalej i patrząc teraz gdzieś w przestrzeń przed sobą niczym obłąkany. - Wiem! Pokażę Wam zaraz kilka zwierząt. Oh, tak, tak. Więc… Pies. Kruk. Świnia i… Hm hm hm… Lis? Tak, tak. Lisek - w trakcie jego mówienia z ciemności przed Wami wyskakiwały kolejne stworzenia. Pies usiadł obok świni, na grzbiecie jakiej przysiadł kruk. Lis w podskokach okrążył Was, zanim zatrzymał się u boku kundla. Duch odezwał się ponownie: - Które zwierzę jest tutaj najmądrzejsze? - Uśmiechnął się do Was, czekając na odpowiedź.
Stan zdrowia: Fire: Niegroźne zaczerwienienia opuszek palców wskazującego i kciuka prawej dłoni. Diana: Zdrowa. Shawn: Odgryziony koniec języka, szyty. Ukruszone górne i dolne siekacze oraz oba kły po prawej stronie. Kilka siniaków od upadku. Ezra: Rana szarpana w prawym półdupku; szyta. Podbite lewe oko.
Aktualizacja ekwipunku: Fire: 3m liny jutowej, eliksir leczący rany, harmonijka Hypnosa, bezoar; lusterko, czapka, bułka, nóż motylkowy, mała butelka wody, paczka suszonej wołowiny, zapałki, kilka galeonów; dwie gumki do włosów, dwa szczebelki drabiny Diana: Różdżka od Fairwynów, lampa olejna, smocza zapalniczka, papierosy malboro, woda, prowiant suchy, 3 bandaże (1.5m, 1.5m, 1.4m), nici i igły (393 szwów), 9 tabletek przeciwbólowych, 90 ml spirytusu salicylowego, 3 opaski uciskowe Ezra, Shawn: Bez zmian
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - Nie możecie się cofnąć. Utknęliście chwilowo na kratce E9. - Kolejność dowolna.
______________________
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Gdy już wszyscy byli gotowi, ruszyli w dalszą drogę. Zdecydowali, że pójdą na zachód, choć można by powiedzieć, że szli bardziej na północny-zachód, a tak przynajmniej pokazywał Reedowi jego kompas, dzięki któremu mogli w ogóle się zorientować, gdzie jest jaki kierunek świata. Język nie bolał już aż tak, gorzej było z zębami, które wciąż pulsowały bólem, choć powoli się już do tego przyzwyczajał. Nie odwracał się do reszty, szedł na przodzie z kompasem, nie zamierzając zaczynać jakiejkolwiek rozmowy. Tym bardziej teraz, kiedy jego umiejętność mówienia równała się z tą, którą posiadał niemowlak. Nie mógłby dać Blaithin tej satysfakcji i słuchać jak mlaska i sepleni pod nosem, usiłując mówić normalnie. Cała ich droga nie wyglądała imponująca. Wyglądała tak jak każda inna i Reedowi zdarzało się już iść w gorszych warunkach. Jedyne co mu przeszkadzało to ten cholerny gorąc. Co chwile musiał ocierać czoło z potu, mimo że ściągnął większość ubrań. On nie oglądał się do tyłu, gdyż stał na przedzie wycieczki, jednak gdy już usłyszał, że coś tam się jednak dzieje, odwrócił się za światłem, które ujawniło przed nimi obliczę mężczyzny. Dość ciekawego człowieka o ubiorze nie z tego wieku, ani zresztą poprzedniego. Reed przyglądał mu się podejrzliwie, ale także i z zaciekawieniem, bo nie spodziewał się tu spotkać poltergeista. Od razu bowiem rozpoznał kim jest owa osoba o blond włosach i koziej bródce. Wyglądał na takiego, co częściej knuje i kłamie jak z nut. Shawn wiedział, że nie zdołają mu nic zrobić, jednak przygotował się na potencjalny unik, gdyby też przybysz chciał rzucił w nich czymś ostrym i zdecydowanie nieprzyjemnym. Poznawszy jego imię, w jego głowie zapaliła się nagle lampka, która mówiła mu, że już kiedyś słyszał to niecodzienne imię. Nie było ono związane z światem magicznym, a mugolskim, lecz nie mógł sobie za nic przypomnieć z czym było ono związane. Słuchał tak poltergeista i coraz bardziej się irytował. Wiedział, że nie powinien w tamtym momencie wyskakiwać z żadnymi obelgami – po pierwsze, brzmiałoby to śmiesznie, po drugie byli teraz, chcąc czy nie chcąc, zesłani na jego łaskę, bądź niełaskę. Dla nich korzystniejsza była zabawa z nim niż jakakolwiek ucieczka. Dlatego też zignorował przyczepkę ducha i dał mu dalej kontynuować, ciekaw do czego dąży. Ostatecznie zagadka w żadnym stopniu go nie zaskoczyła – oklepany schemat, prawda? Niczym sfinks w piramidzie, albo odpowie się na zagadkę, albo nie i się ginie. Tutaj podobna sytuacja. Reed, zastanawiając się nad odpowiedzią, powiedziałby, że lis. Jako jedyny najpierw ich okrążył i ich „zbadał”, zanim usiadł obok swoich towarzyszy. Mężczyzna był jednak pewien, że coś tutaj nie gra i to nie będzie takie proste. Rzucił spojrzeniem w stronę resztę grupy i poczekał na to, co oni zaproponują i on sam się dostosuje. Nie miał zamiaru się kłócić w każdym razie, nawet jeśli reszta wybierze na przykład psa.
jeśli chodzi o akcję to nic konkretnego nie zrobił.
Na szczęście wszystko jakoś się ułożyło, choć już w tym momencie D musiała przyznać, że ta smarkula niezmiernie ją irytowała. Nie dość, że się szarogęsiła, to jeszcze próbowała rozkazywać uzdrowicielce. Prawda jest taka, że gdyby nie to iż wolała zająć się dwoma mężczyznami, to z chęcią uskuteczniłaby względem niej tak zwaną plombę wychowawczą. Może to pozwoliłoby dziewczynie przytemperować choć w delikatnym stopniu swój charakterek... Choć Hazel słyszała już, jak te myśli komentuje Iva. Przyganiał kocioł garnkowi... wredny uśmieszek towarzyszył wyrazowi twarzy jej siostry. Diana nie zaszczyciła jej odpowiedzią. Zamiast tego, tylko wymownie wywróciła oczami, co zbiegło się w czasie z kolejnymi słowami wypowiadanymi przez panienkę Dear. Choć w sumie, w dupie miała, jak na to zareaguje. W końcu jednak zdołali ruszyć dalej, bo udało jej się poskładać Reeda i Clarke'a na tyle, aby mogli dalej się przemieszczać bez większych dawek bólu. Shawn ruszył pierwszy, a z racji posiadania lampy, Diana za nim. Lepiej było od razu oświetlać drogę, coby nie dopuścić do sytuacji w której ktoś się potknie, bądź wpadnie w jakąś dziurę. Hazel kompletnie nie ufała tym podziemnym ścieżkom. Usłyszała jakieś poruszenie za swoimi plecami i odwróciła się dosyć raptownie. Widząc coś na kształt ducha, wiszącego sobie raźnie w powietrzu, zaklęła siarczyście pod nosem. I jeszcze te uwagi na jej temat. Sobą by nie była, gdyby nie postanowiła coś na to odpowiedzieć. Pomimo tego, że słyszała jak Iva krzyczy, by jednak tego nie robiła. -Wolę mieć trochę mózgu niż cycków. - rzuciła tylko krótko i już po chwili wiedziała, że nie będzie wcale tak łatwo pozbyć się tego czegoś. Żądał zabawy? Cóż, gdyby Diana miała przy sobie różdżkę która jest w stanie cokolwiek czarować, z chęcią zapewniłaby mu rozrywkę. Tak to, musieli zabawić się w zgaduj zgadula. Obserwowała kolejne pojawiające się znikąd zwierzęta. Nie wiedzieć czemu, wydawało jej się od razu, że odpowiedź jest jedna i jest ona banalnie prosta. Ktoś mógłby pomyśleć, że kruk, jako symbol domu Ravenclaw (zresztą jej domu z Hogwartu) będzie tym najmądrzejszym. Ona jednak od razu wiedziała, że to nie o to chodzi i postanowiła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z resztą grupy. -Na pewno nie chodzi o Lisa. List jest cwany, ale niekoniecznie najmądrzejszy. Stawiałabym na świnię. Czytałam nawet gdzieś artykuł, że jest ona uznawana za jedno z najmądrzejszych udomowionych zwierząt. - znając życie na pewno zanegują jej odpowiedź, była o tym bardziej niż przekonana. Choć niewątpliwie wierzyła w prawdziwość swoich słów. Chociaż tyle dobrego, że Shawn nie mógł za bardzo dyskutować, bo mu język troszeczkę podcięli.
Akcja:
Diana stwierdza, że najinteligentniejsza jest świnia
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Był jej wdzięczny, że nie komentowała tej słabości, którą wymusił na nim ból, choć mogły stanowić wdzięczny filar do okręcenia wokół żartu. Najwyraźniej nie docenił tego, że żadnemu z nich nie było spieszno do kłótni; Fire okazywała wyrozumiałość, a Ezra przynajmniej słowem mógł wykreować rzeczywistość o rysach normalności. - Nie potwierdzę, ale i nie zaprzeczę... - Zaraz dyskomfort związany ze zszywaniem skutecznie zamknął mu usta, a był to dopiero początek. Wiedział, że całą drogę będzie musiał zaciskać zęby, nie poddając się rwaniu w uszkodzonych tkankach. Bez pomocy magii, musiał liczyć na samego siebie. - Za rękę teraz trochę niewygodnie, ale mogę się przypomnieć, jak już wyjdziemy na powierzchnię. Na razie za to mogę służyć ramieniem, my Dear - odparł w podobnym tonie, łapiąc się tych przejawów dobrego humoru. Na tę eskapadę sami się przecież zgłosili i Clarke wciąż pozostawał wobec niej pełen optymizmu - kto mówił, że musieli zawiłe korytarze przemierzać z ponurą miną? Głupi uśmiech trudno było mu skryć szczególnie w momencie, gdy Gryfonka poparła jego propozycję tylko po to, aby zrobić na złość Hazel. Pochylił się więc nad jej uchem szepcząc miękkie "złośliwa", w którym trudno było jednak uświadczyć dezaprobaty. Wychodziło na to, że zamykał ich pochód - Diana oświetlała drogę przed nimi, on zaś swoim świetlikiem starał się ułatwiać jak mógł sobie i Fire. I to on co jakiś czas zerkał za siebie, był więc pierwszym, który zobaczył tajemniczego mężczyznę. Wzdrygnął się, prawie podskakując; jego serce zakołatało potężnie ze strachu i zaskoczenia, a rana zapiekła dwa razy mocniej. - Stójcie - rzucił głośno do grupy, nie spuszczając wzroku z... ducha? Poltergeist przeleciał nad ich głowami i jedynie za pomocą pstryknięcia palców odciął im drogę. Ezra nieufnie słuchał tego całego show - bo nie dało się tego nazwać w inny sposób. Duch jednoznacznie się przed nimi popisywał; rozpoznawalnym imieniem, obelgami, wyższością, która z niego promieniowała. Ezra nie zamierzał jednak ryzykować sprawdzania, na ile była ona uzasadniona. Jakby nie patrzeć, magia w tym miejscu nie była im zbyt przychylna. Parsknął tylko sam do siebie, gdy został porównany do rannego konia. Na jego słowach skupił się bardziej, gdy duch wreszcie wyraził swoje oczekiwania wobec nich - z jednej strony nie wierzył w słuszność podejmowania gry z Lokim, z drugiej, jaki mieli wybór? Cztery umysły bez wątpienia miały jakieś szanse... Obserwował w milczeniu kolejne wyłaniające się zwierzęta, nie wiedząc, do czego to wszystko prowadziło. Zagadka, która padła z ust poltergeista, nie była na pewno najtrudniejszą, na jaką mógł wpaść. Można było więc powiedzieć, że poniekąd mieli szczęście? Cóż, miało się okazać. - Masz rację... - zgodził się z Dianą automatycznie, również zdając sobie sprawę z istnienia badań potwierdzających wyższość umysłów świń nad te należące do najwierniejszych czworonogów. Patrząc pod tym kątem, od razu mogli zawęzić grupę odpowiedzi. - Nie wierzę również w kruka, to tylko symbol, prawda? Gdybym chodziło o ptaka, bliżej do tego miana jest sowie, która przynajmniej w przysłowiu jest kojarzona z mądrością. Więc nie lis, nie pies, nie kruk. Świnia? Być może... - zawiesił głos, końcową nutą sygnalizując, że nie jest to jego ostateczna refleksja. To samo sugerowały zmarszczone w niezadowoleniu z takiego rozwiązania brwi. Uniósł powoli wzrok na ducha, którego musiały bawić te pseudo detektywistyczne rozważania - nie ulegało wątpliwości, że jako osoba będąca w posiadaniu odpowiedzi, to on był tu najmądrzejszy. - Gdyby jednak tak brzmiała odpowiedź, stwierdziłbym, że nawet Lokiego przez tyle wieków dopadł kryzys twórczy w zagadkach. Bo to żadna zagadka, tylko wiedza. - Uśmiechnął się swobodniej, patrząc po twarzach swoich towarzyszy, aby sprawdzić, czy czyjeś myśli biegły tym samym torem, co jego - zatrzymał się przy jasnowłosej, pokładając w niej najwięcej nadziei. - Dobrze wiemy, że są różne rodzaje inteligencji, ale wydaje mi się, że kiedy mówimy o "mądrości" wszystkie je należy zebrać, więc uwzględnić zdolność do uczenia się, empatii, spryt i myślenie abstrakcyjne. Więc nie wybrałbym żadnego ze zwierząt nam przedstawionych. Nie wiedział, czy nie przesadził z tą interpretacją - może właśnie chciał za bardzo? Chciał, żeby było to coś ciekawszego od standardowej wiedzy. I nawet, gdyby się mylił, a rozwiązanie ducha byłoby zaskakujące, i tak byłby zadowolony.
Akcja:
Ezra idzie ostatni i zauważa Lokiego. Nie odpowiada na zaczepkę. Potem, choć zgadza się z Dianą, że świnia jest najmądrzejsza z grona, to twierdzi, że taka odpowiedź znaczyłaby, że Loki nie sprostuje swojej legendzie jako Trickstera. Kwestionuje też kruka. Uważa, że żadne zwierzę nie jest odpowiedzią, ale nie podaje konkretnie, co mu chodzi po głowie.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Och? Zaczekajmy z tym, aż pogruchoczę sobie wszystkie kości, bo wcześniej nie ma mowy. - pokręciła głową, jakby nie dowierzała samej wizji jej obejmującej ramię Ezry. Musiałaby być półprzytomna. Albo bliska śmierci. No joking. Wtedy mógł ją nawet wziąć w ramiona, pewnie protestowałaby już bardzo słabo. Puściła Krukonowi dyskretnie oczko, gdy usłyszała wyszeptane słowo. Za to ją przecież lubił, prawda? Szła całkiem spokojnie, nie odczuwając nawet zbyt mocno upału na własnej skórze. Ale wtedy niemal poczuła drgnięcie chłopaka obok. Blaithin momentalnie zatrzymała swoje kroki, jakby słowa Ezry niosły ze sobą hipnotyczną siłę. Odwróciła od razu głowę, chcąc sprawdzić, co chłopaka tak zaalarmowało w ciemnościach. Okazało się, że to... interesujący poltergeist. Zwłaszcza, że zaczął od razu ich grupę komentować. Fire nie wiedziała za bardzo, jak zareagować na komplement. Za to doskonale umiała skomentować to, gdy rzucił obelgą w stronę Diany, a ta śmiała odpowiedzieć. - Szkoda, że los poskąpił ci obu. - nie mogła powstrzymać kąśliwego języka, ale co poradzić? Za bardzo podobało jej się sprzeciwianie przerysowanie groźnej Hazel. Chyba już rozumiała, dlaczego ludzie lubili drażnić ją, gdy miała jeszcze te swoje częste ataki agresji. Zmieszała się nieco przy niesubtelnej propozycji Lokiego, ale nie wydawał się aż tak irytujący na pierwszy rzut oka. Pajacował, ale Fire była przyzwyczajona do znoszenia pajaców całe życie. - Wyglądasz całkiem wesoło, jak na kogoś, kto powinien teraz cierpieć od jadu węża przykuty do skały. - powiedziała, przypominając sobie co wiedziała o bogu zwanym Lokim. Jako, że znaleźli się na tych feriach w miejscu od którego biło mitologią nordycką, poczyniła odpowiednie kroki i przed wyprawą do kopalni przeczytała parę książek zapisanych runami, które w ciekawy sposób to wyjaśniały. Kojarzyły głównie ogólne fakty, ale tyle powinno wystarczyć. Nic dziwnego, znudzone duchy często wymyślały różne sposoby na urozmaicenie sobie pośmiertnego życia. Teraz mieli do czynienia rzekomo z bogiem kłamstw i knucia, więc zagadka mogła być znacznie trudniejsza niż się wydawała. W innej sytuacji nawet by to Fire rozbawiło, jak wszyscy pogrążyli się w rozmyślaniach, ale też chciała znaleźć odpowiedź. W teorii od razu jedna jej przyszła do głowy, ale była dość zuchwała i ryzykowna. - Loki, jak zgadniemy to dasz nam naftę? - dopytała uśmiechniętego mężczyznę. Potrzebowała jej do zrobienia pochodni. I cóż, negocjować zawsze było warto, a nuż wskazałby dobrą ścieżkę... Skoro już się polubili. Przez chwilę Fire analizowała zagadkę samodzielnie, wpatrzona w cztery różne duchy zwierząt, ale szybko dotarło do niej, że powinna dyskutować z całą grupą. No prawie całą. Reed uparcie milczał i gdyby była wyrozumiałą osobą to pewnie by to zignorowała, wiedząc, że mówienie ze zranionym językiem boli. Ale teraz, z całą surowością typową dla jej osoby, wydawał się Gryfonce kompletnie bezużyteczny. Pewnie wolał poczekać aż oni wytężą umysły i rozwiążą zagadkę we trójkę. Ale Fire jeszcze mniej przychylnie patrzyła na Hazel, na której to zdaniu nie zamierzała polegać. Świnie wydawały się dziewczynie brudne, śmierdzące i nadające jedynie do jedzenia, z tego co kojarzyła. Także średnio wierzyła w ich słowa, że są to jedne z najmądrzejszych zwierząt, ale nie sprzeczała się. Głośno. - Bystrość to też część inteligencji. - odezwała się w obronie lisów. Z wymienionych opcji Blaithin najbardziej właśnie je popierała. Psy były głupie; ślepo zapatrzone we właściciela, dopiero po długim treningu i byciu posłusznym umiały kilka sztuczek. Niezbyt przepadała za tymi często wesołymi, oddanymi stworzeniami, a i ciężko było Gryfonce spojrzeć na inne zwierzęta obiektywniej. Lis definitywnie zyskiwał w oczach Blaithin najwyższą wartość. Sprytny, przebiegły, zrobi wszystko, żeby odnaleźć sposób na przetrwanie. Podobnie jak ona. Podobnie jak Loki, z tego co wyczytała w mitach. - Nie świnia. - zaprzeczyła, nie chcąc popierać tej odpowiedzi. - A kruki to potężny symbol. Przypomniało mi się, że Odyn, Ojciec Bogów, miał przy sobie zawsze dwa kruki, które przynosiły mu wiadomości o tym, co się dzieje w dziewięciu światach. Dzięki temu wiedział wszystko o wszystkich. Może to też jakaś poszlaka, skoro on tytułuje się Lokim. - przygryzła wargę, bo nawet jeśli, to też wydawało jej się dość słabą odpowiedzią na zagadkę. Wychwyciła od razu spojrzenie Ezry. O zgrozo, to było dziwne, gdy potrafili współpracować do takiego stopnia, że zahaczało to o jakąś telepatyczną nić porozumienia. Odkładali zgryźliwości na bok, żeby pomyśleć. A Clarke nawet nie popisywał się własną inteligencją, czego mogłaby się po nim spodziewać. Z oczu Gryfonki mógł śmiało odczytać "myślisz o tym samym, co ja?". W zgrabnych słowach ujął to, co dziewczynie chodziło po głowie. - Tak. - przytaknęła z większym zaangażowaniem, skubiąc podbródek w zamyśleniu. - To nie znaczy, że odpowiedzi nie ma. Po prostu musimy jej poszukać z innej perspektywy. Loki nie pyta o to, który z tych wymienionych duchów jest najmądrzejszy. Ograniczył się do miejsca - kluczem jest "tutaj". - zauważyła brak szczegółowości w pytaniu poltergeista. Jeśli to nie dało do myślenia pozostałym towarzyszom to nie wiedziała, jak im to prościej wytłumaczyć. Nie obawiała się popełnienia błędu. Poczuła napływ pewności, że rozwiązanie naprawdę jest tym o czym myślała zarówno ona, jak i z pewnością także Ezra. Wymieniła z nim jeszcze jedno porozumiewawcze spojrzenie zanim odezwała się do Lokiego. - My uważamy, że najmądrzejszy tutaj jest człowiek. - powiedziała, wliczając w to Ezrę i resztę grupy, jeśli też się zgodzili. Nie sposób zaprzeczyć, że człowiek był na szczycie łańcucha pokarmowego. Ujarzmił naturę, wspiął się wyżej niż każdy gatunek przed nim i chociaż naprawdę istniało wiele osób, które nijak nie mogły się równać z inteligencją świni, lisa, kruka czy psa... to jednak większość definitywnie zasługiwała na miano homo sapiens. Człowieka rozumnego.
Akcja:
Fire pogardza psem i świnią, wyraża swój komentarz co do kruków i myśli, że z wymienionych zwierząt poparłaby lisa. Jednak ostatecznie udziela odpowiedzi "człowiek". Pyta też Lokiego o naftę.
Duch dawał Wam się namyślić, znajdując sobie chwilową rozrywkę w postaci powolnego obkręcania się. I to nie tak, jak na karuzeli czy krzesełku obrotowym. Cały czas zwrócony do Was przodem, obracał się niczym tarcza w jakiejś grze. Brakowało, aby rozczapierzył kończyny i by można było rzucać weń nożami w nadziei na trafienie we wciąż uśmiechniętą gębę. Ale nogi dalej były skrzyżowane, zaś ręce złożone na kolanach. Słuchał wszystkich propozycji uważnie, nie zdradzając się po mimice. Nieruchoma twarz zastygła w wyrazie rozbawienia, ruszały się tylko oczy, skaczące od osoby do osoby. A potem uśmiech poszerzył się, kiedy duch zatrzymał się do góry nogami i wyprostował. Wyglądał teraz, jakby stał na suficie korytarza, zakładając ręce na piersi. - Oj tam, jeden bóg piękna w tę czy tamtą… - machnął lekceważąco ręką. - Żadna kara nie trwa “po wsze czasy”, bo nawet bogowie się nudzą. Czy “zwłaszcza bogowie”. Tysiąc lat, dwa tysiące, kilka tysięcy… Wszelkie rozrywki umieją się przejeść. A gdy się nudzą, uciekają się do wszystkiego. Od uwalniania przestępców po zadawanie zagadek śmiertelnikom w opuszczonej kopalni - teraz puścił oczko w stronę całej grupy. - Więc świnia, lis, kruk czy człowiek? - Spytał, przechadzając się po sklepieniu w lewo i prawo. Aż szkoda, że żadne nie wybrało psa, pieski to takie kochane stworzonka! Duchy zwierząt zniknęły, rozpływając się w miękką mgłę oraz rozwiewając przez płynące korytarzem, ciepłe powietrze. To, co niegdyś tworzyło świnię owiało Dianę. W jednej chwili jej nos i usta zmieniły się w świński ryj, uszy wydłużyły się i oklapły na boki głowy. Wyglądała teraz groteskowo, jak locha, na którą ktoś narzucił perukę. Niewiele lepiej skończył Shawn. Jego owiała mgła lisa - uszy stanęły na sztorc porastając sierścią, zaś spodnie opadły, gdy z pośladków zepchnął je rosnący ogon. Podobny los spotkał Ezrę, ale ten trafił na kruka. Pióra wybiły spod skóry, nie mieszcząc się do końca pod ubraniem. Uwierały, blokując ruchy. Jeśli je zdjąłeś, zauważyłeś karykaturę skrzydeł i pierś porośniętą czarnym puchem. Ostatnia porcja mgły - tej od psa - opłynęła Fire, nie robiąc jej nic. Bariery blokujące przejście również opadły. Poltergeist odbił się od sufitu, wywijając fikołka i wyciągając dłoń. Duchowe palce musnęły głowę Gryfonki; zimno rozlało się po jej ciele przy kontakcie z duszą. Opadł za dziewczyną, opierając się o jej ciemię łokciem. Kolejna porcja lodu spłynęła w dół kręgosłupa rudej. Zupełnie, jakby ktoś oblał ją wodą. - To takie smutne, że uważają się za głupszych od zwierząt, prawda? - Rzekł, bawiąc się kosmykiem jej włosów. - Ale ty nie! Ty znałaś rozwiązanie - duch spojrzał przelotnie po Ezrze z czymś w rodzaju “ty niby też, ale ty nie masz cycków”. Wrócił po tym uwagą do swojej ulubienicy. - Nafta, nafta… A gdzie ja Ci bym schował naftę, kochanie? W tych dziurawych, przezroczystych kieszeniach? - Zaśmiał się. - Ale! Wiem, gdzie jest nafta. Więc za jedną, małą przysługę, mogę Wam wskazać, gdzie znajdziecie gliniany słoik nafty - ręce zsunęły się po bokach głowy Blaithin, szron został na jej policzkach, kiedy muśnięte zostały przez przedramiona ducha. Obejmował ją teraz za szyję, niemalże uniemożliwiając oddychanie. - Każ im tańczyć. Ryczeć, warczeć, skrzeczeć. Zabawcie mnie! Wymyśl im, co mają robić. Na razie najlepiej spełniasz moje oczekiwania, więc… Kieruj nimi. W końcu to tylko zwierzęta, a Ty jesteś człowiekiem. Ty stoisz ponad nimi i to oni mają Cię słuchać~ Odsunął się zaraz od Gryfonki, rozkładając ręce na boki i kręcąc się, śpiewał. - Hej, zaśpiewajmy, zatańczmy! Hej, krzyczmy, ryczmy! Psy, koty, krowy, świnie, wszyscy! Hej, zaszalejmy, prześpijmy się, aż bezużytecznie zgnijemy~
Stan zdrowia: Fire: Niegroźne zaczerwienienia opuszek palców wskazującego i kciuka prawej dłoni. Przemarznięta. Ezra: Rana szarpana w prawym półdupku; szyta. Podbite lewe oko. Pseudoskrzydła wyrastające z rąk i puch na piersi. Nie możesz nosić koszulki. Diana: Zdrowa. Świńskie uszy i ryj. Shawn: Odgryziony koniec języka, szyty. Ukruszone górne i dolne siekacze oraz oba kły po prawej stronie. Kilka siniaków od upadku. Lisie uszy i ogon, nie możesz założyć przez nie spodni.
Ekwipunek: Fire: 3m liny jutowej, eliksir leczący rany, harmonijka Hypnosa, bezoar; lusterko, czapka, bułka, nóż motylkowy, mała butelka wody, paczka suszonej wołowiny, zapałki, kilka galeonów; dwie gumki do włosów, dwa szczebelki drabiny Ezra: Łańcuch Scamandera, świetlik, różdżka, scyzoryk, butelka wody, kilka galeonów, zapalniczka, paczka Merlinowych Strzał, dwie karty: tarotowa cesarzowa i 4 karo. Diana: Różdżka od Fairwynów, lampa olejna, smocza zapalniczka, papierosy malboro, woda, prowiant suchy, 3 bandaże (1.5m, 1.5m, 1.4m), nici i igły (393 szwów), 9 tabletek przeciwbólowych, 90 ml spirytusu salicylowego, 3 opaski uciskowe Shawn: zapalniczka na benzynę, nóż (15 cm), kompas. Śpiwór, kurtka puchowa, ostrzałka.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - Bariery opadły. Znajdujecie się na rozdrożu, możliwe drogi - północ lub zachód. Możecie też zostać na E9 i podyskutować dalej z Lokim. - Kolejność dowolna.
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Patrzyła na odwróconego do góry nogami Lokiego i zajęło jej sekundę lub dwie, żeby przypomnieć sobie o czym tenże mówi. Zabójstwo Baldura bagatelizował i traktował jako coś błahego, ale w mitach inaczej to przedstawiano. Niemniej Blaithin nic już na ten temat nie mówiła, zaciskając usta w wąską wargę. Wyraźnie przyznawał, że jego motywami pozostawała czysta rozrywka i chęć utrudnienia śmiertelnikom wędrówki. Czy mogła go za to jakoś specjalnie winić? Zapewne, gdyby Fire umarła, pozostawałaby równie nieprzyjemnym duchem. Obserwowała z lekkim niepokojem, jak ślady duchów otaczały kolejne osoby i zmieniały w coś na kształt karykaturalnych hybryd. Trzeba nadmienić, że Dear niezmiernie rzadko czuła się w obowiązku nadstawiania za całą drużynę karku. Najczęściej wolała pracować samodzielnie, innych pozostawiając samym sobie. Rywalizacja najlepiej motywowała jasnowłosą, natomiast w grupie zbyt szybko irytowała się opieszałością pozostałych. Teraz starała się przynajmniej myśleć trochę mniej egoistycznie, ale nie do końca się to udawało. Fire ogarnęło uczucie perfidnej satysfakcji, gdy Hazel i Reed spotkała kara; za braki w bystrości lub współpracy. Ale Ezra nie zasłużył na to pierze i skrzydła kruka. Skoro Loki miał się za tak sprytnego to czy nie rozumiał, że Krukon także wiedział, co jest odpowiedzią na zagadkę? Pożałowała, że nie byli dokładniejsi, ale kto mógł się spodziewać takiego obrotu spraw? Nawet cofnęła się o krok przed jasną mgłą, pewna, że zaraz pożałuje wzgardzenia psem, bo sama zyska cechy tego zwierzęcia... Ale pozostała w swoim normalnym ciele. Odetchnęła. Gdyby nie niesprawiedliwość w stosunku do Ezry mogłaby być nawet rozbawiona widokiem swoich towarzyszy w tak karykaturalnym wydaniu. - To nie do końca fair. - wytknęła Lokiemu, nie przejmując się tym, że powinna być mu raczej wdzięczna, skoro ją oszczędził. Ale niezbyt przejmowała się zasadami dobrego wychowania, gdy poszkodowani zostali pozostali ludzie. Dla żartów mogła przez chwilę patrzeć, jak Diana chodzi z twarzą świni lecz nie potrzebowali takich dodatków w tej kopalni. Zbyt wiele niebezpieczeństw ich jeszcze czekało. Posłała duchowi trochę niezadowolone spojrzenie, gdy nie mógł usiedzieć w miejscu i ponownie zaczął popisywać się akrobacjami. Nim Gryfonka spostrzegła, dosięgnęła ją smukła dłoń poltergeista. Ten dotyk był... zupełnie inny niż ludzki. Powinien być nieprzyjemniejszy, ale chłód przynosił ukojenie w tym gorącym korytarzu. Nie powodował u Fire takiego dyskomfortu jak kontakt ze zwykłą osobą ani chęci odskoczenia o parę metrów do tyłu. Dziewczynie zdawało się, że nogi wrosły jej w ziemię i nie opłaca się nawet próbować odsunąć. Ocknęła się dopiero, kiedy dotarło do niej, że ogarnia ją coraz głębiej wnikające zimno. Zadrżała silnie. - Przestań. Nie jestem tak odporna na zimno jak Jotunowie - wycedziła, starając się ignorować nieprzyjemną magię ducha. - Clarke też je znał. Spróbowała go odepchnąć, ale nie miała szansy pochwycić tej ulotnej materii we własne dłonie. Poczuła tylko jeszcze więcej zimna. Fire już nie obchodziła nafta - mogli sami jej szukać, bez niegodnej zaufania pomocy. Teraz ich problemami były zwierzęce uszy, ogony, pióra... Dziewczyna starła z policzków szron, orientując się, że zaczęła tracić czucie. Na Islandii to była codzienność, ale w kopalni mogła doznać jeszcze jakiegoś szoku termicznego. - Loki - wydusiła ciszej, słuchając tych absurdalnych słów. W pewnym sensie poltergeist miał całkowitą rację. Gdyby to rzeczywiście były zwierzęta - kruk, lis i świnia - Blaithin nie miałaby żadnego problemu z pokierowaniem nimi, wykorzystaniem, nawet zabiciem. Nie sprawiłoby to być może Gryfonce wielkiej przyjemności, ale ich życie ceniła wyjątkowo nisko. Zlekceważyłaby wszelkie współczucie. Ale to była mimo wszystko drużyna jasnowłosej. Miała się sama błąkać po tych korytarzach? Czy może zostać tu na wieczność u boku blondwłosego mężczyzny z kompleksem boga? - Nie p-przepadam za spełnianiem zachcianek szalonych d-duchów. - zaszczękała niewyraźnie zębami. Dopiero gdy się odsunął mogła swobodniej zaczerpnąć tchu. Trzęsła się, ale ogrzewała ją determinacja, żeby nie ulegać Lokiemu. Mogłaby to oczywiście inaczej pokierować - w pełni wykorzystać jego sympatię, może nawet obiecać mu coś więcej. Gdyby tylko nie uznawała tego za poniżej jakiegokolwiek poziomu... Uniosła nieco podbródek, mierząc go śmiałym spojrzeniem. Ewidentnie potrzebował zabawy po tylu samotnych chwilach spędzonych w kopalni krasnoludów. Wystarczyło tylko spojrzeć, jak wiele radości sprawili mu swoim pojawieniem się. Ściągnęła kurtkę z bioder i założyła na siebie z lekką ulgą. - Odczaruj ich, Loki. - powiedziała głośno po odkaszlnięciu, żeby przedrzeć się przez jego wesoły śpiew. - Jeśli stąd teraz odejdziemy znowu zostaniesz sam i będziesz nudzić się przez kolejne lata. Na pewno nie dasz się niczym przekonać, żeby to cofnąć? Możemy nawet zagrać w cholerne "kamień, papier, nożyce". Albo to mi możesz... narzucić taniec, śpiewanie tej głupiej piosenki. Mogę zaryczeć jak lew, jeśli cię to zaspokoi. Może Fire nie była taką zwolenniczką speciesismu, jak mogłoby się wydawać. W końcu jako człowiek pozostawała wyżej od zwierząt, a jednak nie skorzystała z tej władzy. Zamiast tego wolała zapewnić im powrót do normalnej formy, co było jednym z najbardziej uczciwych zagrań na jakie było ją ostatnio stać. Jasnowłosa uśmiechnęła się blado, podejrzewając, że Loki może przez takie podejście nią wzgardzić. Oczywiście, swoje słowa traktowała raczej ironicznie. Nie wiedziała jednak w jaki inny sposób podejść ducha. Rozejrzała się po przemienionych towarzyszach niedoli, żeby sprawdzić, czy może oni mają lepsze pomysły, którymi mogliby się podzielić. Zanim naprawdę Loki wciągnie ją do swojego szaleństwa.
Akcja:
Odmawiam wykonania prośby ducha i chcę go w inny sposób przekonać, żeby odczarował ekipę. Założyłam kurtkę, żeby się ogrzać. No i oczywiście zostaję z Lokim na E9.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Zdziwił się temu, że Fire próbowała pertraktować z poltergeistem - obietnica Lokiego, że za dobrą odpowiedź udzieli ich grupie pomocy, nie znaczyła dla Ezry zbyt wiele. Skąd pewność, że nie była to kolejna pułapka, kolejna okazja dla zapewnienia sobie rozrywki? Zapewne przez następne dziesięciolecia chichotałby pod nosem, wspominając, jak to wpędził grupkę naiwnych dzieciaków w przysłowiowy kanał... O tym zadecydować mogli jednak później - nagrodą za rozwiązaną zagadkę była przecież przede wszystkim ich wolność i możliwość kontynuowania wyprawy. Ezrę całkowicie pochłonęły rozważania i poniekąd dawało mu to satysfakcję. Kolejno forsowali kolejne pomysły, tak naprawdę bez wysiłku, wspólnymi siłami docierając do odpowiedzi. Znał ją on i od początku znała też ona - jedynie z niejaką dumą błyszczącą w zielonych oczach pozwolił jej na dokończenie jego myśli i zwerbalizowanie tego, co chodziło im po głowach. Zresztą, była ku temu najodpowiedniejszą osobą, skoro Loki już wcześniej obdarzył ją szczególnymi względami. Oczywiście, że odpowiedzią był człowiek. Szeroki uśmiech przeciął twarz Ezry, gdy duchowe zwierzęta zniknęła; ta radość była jednak tylko chwilowa. Poczuł na skórze dziwne mrowienie, kiedy otoczyła go mgiełka, wcześniej będąca wizualizacją kruka. Zadrżał. Pióra nie wyrastały spod jego skóry w bolesny sposób, a jednak ciężar, który uczuł na swoich ramionach był jednym z dziwniejszych wrażeń, jakich doznał. Nie spojrzał, czy podobny los spotkał jego towarzyszy - zgodnie z pierwszą myślą, chwycił za pojedyncze pióro, pociągając je, jakby chciał tym sposobem się go pozbyć. Jednak jedynie promienisty ból przeszedł przez jego rękę, a pióro ani drgnęło. - Hej, zostaw ją. - Zapewne jednak został zignorowany. Ezra w tym momencie bardzo żałował, że nie pomyślał o zabraniu ze sobą krzyża Dilys, który dużo wcześniej pozwoliłby im na pozbycie się uciążliwego towarzysza. Będąc materialnymi, nie mieli mocy, by przeciwstawić się temu, co było duchowe. - To nie jest śmieszne - wycedził tylko, pozbywając się koszulki, która była zbyt mała dla jego nowej postaci. Z pogardą spojrzał na Lokiego - gdyby chociaż w pakiecie dorzucił umiejętność latania... Nie zamierzał dać się upokarzać kolejnymi zagrywkami ducha; czy właśnie tym nie udowodniliby, że miał rację? Że stali poniżej w tej stworzonej przez niego hierarchii. Fire jednak nie zamierzała wydawać poleceń, tak naprawdę ku zaskoczeniu Ezry. Przecież chciała tej nafty... - Mam dla ciebie jeszcze jedną propozycję - zwrócił się nagle, nie analizując nawet, czy jego pomysł był dobry, czy nie przyniesie na nich jeszcze większych kłopotów. Ale co im w tym momencie pozostawało? - Ja zadam zagadkę tobie... Jeśli uznasz, że wystarczająco udowadnia naszą inteligencję, odczarujesz nas. Tylko musisz być uczciwy! Wielcy są tylko ci, którzy wywiązują się ze swoich obietnic. Zgoda? - Spojrzał na poltergeista pytająco, po czym oblizał zaschnięte usta. Jego serce biło szybciej, kiedy improwizował. Ezra może radził sobie z odnajdywaniem odpowiedzi na zagadki, gorzej jednak było u niego z ich wymyślaniem. - Wypowiadam słowa, które nie należą do mnie Słucham głosów ludzi, lecz wcześniej znam ich myśli Choć na piedestale, to stworzony dla ludzi Zatracę samego siebie, zrobię co mi każą Stanę się każdą nową twarzą Nie zrani mnie stal Nie zrobi krzywdy tajemna mikstura Zniszczyć mnie może jedynie szept łagodny Wobec którego nic nie mogę, nawet gdy karygodny. Kim jestem? Uniósł wyżej podbródek, starając wyglądać pewniej niż w tym momencie się czuł. Pozostawało mieć nadzieję, że zagwozdka, którą przedstawił Lokiemu, okaże się być wystarczająca wobec wcześniejszych żądań.
Akcja: Chcąc udowodnić, że nie jestem zwierzęciem, tylko człowiekiem, zadaję Lokiemu zagadkę, licząc, że dzięki temu nas odczaruje.
Loki śmiał się, obracając parę sekund. Zdawał się nie reagować na słowa Fire. Ani jej narzekanie o zimnie, ani wszelkie uwagi o sprawiedliwości. Śpiewał jednak dalej. - Co jest "dobre", a co "złe"? Nic więcej nie wiem! Chodź, bądź szalony~ Zatrzymał się, składając ręce i odchylając w tył, aby położyć na powietrzu niczym na wodzie. Parę chwil zdawał się martwy. Ot, zwłoki, którymi powinien być. Lewitujący luźno, z rękoma i nogami opuszczonymi, muskając koniuszkami butów dno korytarza. Czyżby był zawiedziony, że dziewczyna nie dołączyła do jego zabawy? Że nikt inny nie tańczy? - Dlaczego ja śpiewam? Śpiewam nie wiedząc co - tym razem zanucił ciszej, spokojniej nim spiął nieistniejące mięśnie i poderwał się do siadu. Wsparł głowę na ręce, łokieć opierając o kolano i patrząc na Fire. - Pokonać zło wymachując wokół “sprawiedliwością” - skomentował melodyjnie, machając nogami w tył i przód. Wyglądało na to, że póki co z jego śpiewów koniec. Skupił na razie uwagę na Ezrze, na usta wciągając maskę nieprzerwanego rozbawienia. Naiwne dzieci. Ale trzeba przyznać, że zabawne. Zaśmiał się, szczerze rozbawiony. - Kto to widział, aby kruk mówił ludzkim głosem! Halo, halo, Alicjo, chyba mamy uciekiniera, gdzie zgubiłeś królika? - Gadał nonsense, w czasie których zakręcił sobie brodę na palec. A potem zeskoczył na ziemię, stając jak prawdziwy człowiek. Podszedł do Ezry i przyglądał mu się, zanim minął go bez słowa, jedynie owiewając zimnym powietrzem. Fire była znacznie bardziej interesującym celem. Pozwoliła mu wszak robić ze sobą, co chciał. Skłonił się przed nią, unosząc delikatnie dłoń dziewczyny i całując jej wierzch. Dotyk ust poltergeista był tak zimny, że aż parzący. Nieprzyjemny. Nie pozwolił jednak zabrać dziewczynie dłoni zmuszając, aby wytrzymała i zostawiając na jej prawej ręce czarne odmrożenie. Dopiero wówczas rozluźnił uścisk i spojrzał jej w oczy. - Wszyscy wokół chcą nas zatrzymać, ale my nie zawiadamiamy o naszych działaniach - szepnął śpiewnie. Wyprostował się, sięgając do twarzy Gryfonki. Palce przeszły przez jej oko, wywołując ostre ukłucie bólu. Przeszywające, jakby ktoś przebił głowę Blaithin gwoździem. Próżno jednak było uciekać. Szarpanie się tylko wywoływało gorsze cierpienie, gdy duch trzymał pokrywające się lodem oko. Zimno zmieniło się w ogień; parzyło, paląc nerwy. Aż Loki nie cofnął dłoni, wyrywając kulkę lodu, będącą niegdyś okiem Fire. Podrzucił zlodowaciały narząd niczym piłeczkę, zanim obejrzał z każdej strony. - To już zapomniane, umiesz przebaczyć? - Zakończył piosenkę, odbijajac się od ziemi i podlatując do Ezry. - Za Twoje wysiłki w rozbawienie mnie… - Wcisnął mu zamrożone oko do kieszonki i poklepał. - Kup sobie za to coś ładnego~ Chwilę po tym duch zniknął, a razem z nim zwierzęce dodatki. Shawn, Ezra i Diana poczuli parzące ukłucie zimna, gdy na pożegnanie Loki zostawiał na Waszych ciałach własny podpis. Ból jednak szybko minął.
Stan zdrowia: Fire: Niegroźne zaczerwienienia opuszek palców wskazującego i kciuka prawej dłoni. Przemarznięta. Odmrożenie średnicy 4cm na zewnętrznej stronie prawej ręki. Wyrwane oko (wybierz sobie które), jeszcze nie krwawi. Jak tylko ogrzejesz się, krew zacznie gwałtownie wypływać. Ezra: Rana szarpana w prawym półdupku; szyta. Podbite lewe oko. Znamię w kształcie kruka na łopatce (wybierz sobie). Diana: Zdrowa. Znamię w kształcie dzika na karku. Shawn: Odgryziony koniec języka, szyty. Ukruszone górne i dolne siekacze oraz oba kły po prawej stronie. Kilka siniaków od upadku. Znamię w kształcie lisa nad kością ogonową.
Ekwipunek: Fire: 3m liny jutowej, eliksir leczący rany, harmonijka Hypnosa, bezoar; lusterko, czapka, bułka, nóż motylkowy, mała butelka wody, paczka suszonej wołowiny, zapałki, kilka galeonów; dwie gumki do włosów, dwa szczebelki drabiny Ezra: Łańcuch Scamandera, świetlik, różdżka, scyzoryk, butelka wody, kilka galeonów, zapalniczka, paczka Merlinowych Strzał, dwie karty: tarotowa cesarzowa i 4 karo. Oko Fire. Diana: Różdżka od Fairwynów, lampa olejna, smocza zapalniczka, papierosy malboro, woda, prowiant suchy, 3 bandaże (1.5m, 1.5m, 1.4m), nici i igły (393 szwów), 9 tabletek przeciwbólowych, 90 ml spirytusu salicylowego, 3 opaski uciskowe Shawn: zapalniczka na benzynę, nóż (15 cm), kompas. Śpiwór, kurtka puchowa, ostrzałka.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - Bariery opadły. Znajdujecie się na rozdrożu, możliwe drogi - północ lub zachód. - Ezra i Shawn opuścili kolejkę. Jeszcze jedna i stracą przytomność oraz możliwość uczestniczenia w evencie. - W związku z wyjazdem Diany, nie traci kolejki - nadal ma czyste konto. - Kolejność dowolna.
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Poltergeist podszywający się pod Lokiego coraz mocniej irytował Ezrę; stali tu bezsensownie, marnując czas na obserwowanie podśpiewującego ducha, na słuchanie jego bredni, pozbawionych większego sensu. Pozostawało mieć nadzieję, że wkrótce się nimi znudzi - Ezra nikomu nie życzył źle, jednak sobie i swoim towarzyszom najmniej. Nie byli jedynymi osobami, które weszły do szybów. Czy nie był to odpowiedni czas, by znaleźć sobie inne ofiary do psikusów? - Ty za to nadawałbyś się na Szalonego Kapelusznika - stwierdził krytycznie, zaraz się prostując, jakby tą pozycją chciał dodać sobie pewności siebie. Jednocześnie jego mięśnie spięły się widocznie, zdradzając rzeczywisty dyskomfort, gdy tylko duch zeskoczył na ziemię, nic nie mówiąc, a jedynie wlepiając w niego swoje spojrzenie. Szalony. To było właściwe określenie. Poczuł, jak zimno aury ducha przeszywa go na wskroś, wymuszając dreszcze przebiegające niczym drobne pająki o wysmukłych odnóżach po nieobleczonej materiałem klatce piersiowej. Nazwać to można było reakcją tchórza, ale naturalnie, w najbardziej ludzkim odruchu, poczuł ulgę, kiedy tylko poltergeist go wyminął, nie zdradzając większego zainteresowania jego osobą. Wzniósł oczy ku niebu - a w tym wypadku ciemnemu sufitowi kopalni - w myślach posyłając w jego kierunku wiązankę przekleństw plączącą się z niezaadresowanymi do kogokolwiek prośbami, by duch od nich odszedł. Skoro sam przedstawiał się jako Loki, to być może i obecności Odyna czy Thora mogli się spodziewać. W rzeczywistości jednak nie wierzył, że mógłby spotkać ich taki... zaszczyt. Tak jak nie wierzył w to, co stało się chwilę później. Gwałtowna fala szoku zalała umysł Ezry, rozmywając i pochłaniając myśli oraz uczucia, pozostawiając po sobie pustkę, tak podobną do widoku plaży wygładzonej subtelnym ruchem morza. Niedowierzanie wbiło jego stopy w ziemię, zatrzymując go w miejscu dokładnie w tym momencie, kiedy powinien był coś zrobić. Cokolwiek. Ale jego usta jedynie otworzyły się w niemym krzyku. Jego oczy, rozszerzone niemal do granic możliwości, chłonęły surrealistyczny obraz. Ezra jednocześnie był boleśnie świadomy swojej bytności w kopalni, jak i czuł się jedynie postronnym obserwatorem, zupełnie jakby jego głowa została zanurzona niespodziewanie w myślodsiewni. Zieleń tęczówek przepełniała się naprzemiennie silnymi emocjami. Strach; odwrócił więc wzrok. Nie miał w sobie tyle psychicznej siły, by wytrzymać widok tego cierpienia, które Fire musiała teraz przeżywać. Obrzydzenie; zaraz poczuł jak dopadają go mdłości. Zakrył więc usta, czując ściskanie w żołądku. Bezradność; wciąż tkwił w miejscu. Jego serce potężnie biło w piersi, jakby wygrywając specjalnie dla niego melodię poczucia winy, ale nie wiedział, co może zrobić, nie wiedział, czy może coś zrobić. Więc nie robił nic. Wściekłość. A może nienawiść? Spojrzał na twarz Lokiego, kiedy ten wkładał mu oko dziewczyny do kieszeni z miną, jakby to wszystko było jednym wielkim żartem. Gdy zniknął, także na ich ciałach zostawił piętno - Clarke syknął, sięgając ręką do łopatki i badając dotykiem lodowaty ból, wypalający na skórze znamię. To jednak minęło szybko, w przeciwieństwie do przeszywającego zimna w miejscu, gdzie lodowa powłoka narządu Dearówny dotykała wewnętrznego materiału. Poltergeist wyrwał Fire oko. Miał oko Fire w kieszeni. Fire nie miała oka. Odwrócił się w stronę dziewczyny, jakby potrzebował się upewnić, że to działo się naprawdę, ale pusty oczodół stanowił wystarczający argument. - Kurwa... Przepraszam, ale nie potrafię... - pokręcił głową, ponownie uciekając wzrokiem, tym razem w kierunku Shawna i Hazel, jakby potrzebował się upewnić, że nie był jedynym, na którym zrobiło to wrażenie. Że nie był jedynym normalnym? Złapał porzuconą wcześniej koszulkę i przez jej materiał, niezwykle ostrożnie wyciągnął lodową bryłę, ani na chwilę na nią nie spoglądając. Kolejna fala dreszczy przeszyła jego ciało. - Zabierzcie to ode mnie... Fire, jeśli możesz. Lub... Nie wiem, ktokolwiek. - Ezra w tym momencie był gotowy oddać to oko każdemu z nich, byle tylko pozbyć się obciążenia psychicznego, które było w nim ukryte. Nie dopuszczał do siebie obrzydzenia - gdyby to zrobił, oko zapewne rozsypałoby się na drobne kryształki. Dopiero, gdy ktoś przejął od niego narząd, nałożył na siebie koszulkę, nie chcąc paradować z nagą klatką piersiową. - Powinniśmy zawrócić, ona zaraz zacznie krwawić. - Nie wierzył, że Hazel zdoła sobie poradzić w takich warunkach, jakie mieli. I choć nęcił go północny korytarz, to w tej sytuacji odnalezienie fragmentu serca Freyi schodziło na drugi plan.
Akcja::
Ezra jest za miękki, żeby obserwować wyrywanie oka, więc się odwraca. Oddaje też oko temu, kto pierwszy je weźmie. Ubiera koszulkę. Jest gotowy wrócić z Fire do szybu i pomóc jej wyjść (w co nie wierzymy) a spośród dwóch korytarzy wybrałby północny.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Uznanie. Gdy Krukon podjął tak niecodzienną metodę przechytrzenia ducha, Blaithin wiedziała już, że tylko będąc we dwoje mogliby poradzić sobie ze wszystkimi przeciwnościami labiryntu. Gryfonka popatrzyła na Ezrę z odrobiną niepohamowanego podziwu, gdy tak szybko i zgrabnie zaimprowizował zagadkę. Sama musiałaby dłużej się zastanowić nad rozwiązaniem, które raczej w końcu by odgadła, ale Loki nawet nie podjął rzuconej rękawicy. Mięczak. Ezra miał rację, gierkom Lokiego do śmiesznych było daleko, a im dłużej z nimi przybywał tym gorzej się to dla nich mogło skończyć. Kompletnie jej się nie spodobało, gdy ich zmora tak zbliżyła się do Clarke'a. Wewnętrzny niepokój o Krukona rósł aż w końcu i Fire odczuła ulgę, gdy Ezry nie spotkała żadna kara. Jednak nie na długo. Mogłaby sobie wyrzucać, że była naiwna, że mogła to przewidzieć albo, że o wiele rozsądniej byłoby milczeć. Tylko czy był w tym jakiś sens? Pocałunek był najbardziej bolesnym ze wszystkich jakie doświadczyła. Zacisnęła szczęki, wmawiając sobie silnie, że przecież znosiła już o wiele gorsze rzeczy niż ten uraz na dłoni. Ba, nawet parę miesięcy wcześniej to cała ręka została dotkliwie zraniona i poparzona tak, że pozostawało tylko gnać do magomedyków. Teraz musiała wytrzymać, bo wyrywanie się z uścisku nie przynosiło żadnych efektów - duch trzymał mocno. Później wszystko potoczyło się dla Fire błyskawicznie. Ból zamrażanego oka wręcz paraliżował. Nawet jeśli nie był porównywalny z najgorszym cierpieniem, jakiego Blaithin doznała w ciągu całego swojego życia, to zapisał się w pamięci dziewczyny pewnie na zawsze. Zdawać się mogło, że w korytarzu rozbrzmiał krzyk. Choć może to tylko w jej głowie? Zdążyła się pogubić, upuszczając jednocześnie szczebelki i plecak. Uświadamiała sobie tylko z każdą kolejną sekundą, że straciła oko. Odeszła chwiejnym, nierównym krokiem bardziej w ciemność, bliżej ścian szybu, gdy tylko Loki się odsunął. Oparła się o kamień, chciwie korzystając z podpory. Kolana miała miękkie, zmarznięte kończyny niemal bez czucia, jak kłody. Usiadła, skuliła się tak, że przypominała jedynie drobną, drżącą kulkę skupioną wyłącznie na głębokim oddychaniu. To była jedyna czynność, która pomagala Fire zachować ten nienaturalny spokój. Wdech. Wydech. Po kolei, jak w monotonnej mantrze. Transie, który miał zapobiec panice i reakcji tak ludzkiej, jak ta Ezry. Nie byłoby dobrze, gdyby Gryfonka pozwoliła sobie opuścić gardę. Gdyby zagłębiła się w gnające dziko myśli i emocje, które dusiły, jak węże. Podniosła się tylko po to, żeby przejąć swoje własne oko, którego błękitne tęczówki teraz idealnie wręcz wspołgrały z lodem. Też nie patrzyła wprost na Ezrę - zdrową ręką zasłoniła całą prawą stronę twarzy. Oko włożyła do kieszeni i ponownie usiadła przy ścianie. Milczała. Było jej lodowato i źle, jak się tego z łatwością mogła domyślić drużyna. Popatrzyła na niegdyś bladą, a teraz poczerniałą skórę na ręce z wyraźnym otępieniem. Czy wiedziała coś o odmrożeniach? Nie pamiętała nic z lekcji uzdrawiania, kompletna pustka. Nie umiała ocenić, którego stopnia to rana, jak ją zaleczyć po mugolsku, jak opatrzeć. Pewnie Hazel wiedziała takie rzeczy, ale Blaithin tylko zerknęła tęsknie na jej bandaże. Potrzebowała ich natychmiast, ale nie zamierzała prosić. Czuła, że wyziębienie odebrało jej sporą część sił. Wyciągnęła lusterko z trudem, bo palce lewej ręki trzęsły jej się jak w delirium. Zobaczyła swoją twarz, dziwnie wypraną z ludzkich zwykłych odczuć - strachu, obrzydzenia, nienawiści, smutku. Przez długa chwilę patrzyła po prostu na siebie, na zranioną, wybrakowaną siebie i nie wiedziała już, co myśleć. Broń Merlinie, nie oczekiwala żadnej pomocy, współczucia czy robienia z niej ofiary. Nikt nie musiał się nad Blaithin pochylać. Najlepiej, gdyby po prostu szli w końcu dalej. Każdy już coś utracił - no, oprócz Diany - a Fire wolałaby, żeby nikt się nią nie przejmowal. Gotowa była wręcz obdarzyć ewentualnego chętnego złością i nieprzyjemnymi słowami. W tamtej chwili bardziej niż kiedykolwiek czuła się rozdarta. Między chęcią odepchnięcia od siebie wszystkich najdalej, jak się da. Jednocześnie dałaby tak wiele za proste, opiekuńcze objęcie ramionami, które zapewniłoby jej ciepło i bezpieczeństwo. Otrząsnęła się z tego. W końcu czy ktokolwiek tutaj w ogole chciałby wyciągnąć do niej teraz rękę? Dianę irytowala z wzajemnością, Reed zdawał się myślami zupełnie gdzie indziej odkąd spadł ze schodów, a Ezrę obrzydzała. Blaithin wolała nie myśleć o tym ostatnim. Jak zniesie fakt, że najpewniej nigdy już nie będzie mógł na nią spojrzeć bez odrazy i niechęci przez wspomnienia? Sama mu przyznawała, że się przejmuje jego zdaniem, że przejmuje się nim. Naiwna idiotka. Zacisnęła powiekę, ignorując ból fizyczny i psychiczny. Wszystko dopadnie ją później, lecz wtedy będzie mogła w samotności to przeżywać. Zdrową ręką wyciągnęła z plecaka eliksir. Ostrożnie dawkowała go przy leczeniu ręki. Zmarzniętymi palcami manewrowała przy ranie, żeby pozostawić na niej tylko bolesne, piekące bąble. Zabandażowałaby to, ale dalej nie sugerowała niczego Dianie. - Skoro jesteście już sobą możemy iść naprzód. - zignorowała zapewnienia, że sobie poradzi - przecież to już wiedzieli. Spróbowała przełknąć ogromną gulę w gardle i wymamrotała odrobinę głośniej. - Północ? Odważyła się spojrzeć na Ezrę. Miał ją za słabą? Nie... prędzej za szaloną na tyle, żeby bagatelizować swój stan. Mógł się nie spodziewać aż takiego wybrakowania w emocjach, ale tak naprawdę w Fire kłębiło się ich mnóstwo. Wstała, założyła plecak na obolałe od zimna ramiona. Przynajmniej szczebelki mogła jej pomóc nieść drużyna.
Akcja:
Fire bierze oko, ogląda się w lusterku, wylewa trochę eliksiru leczącego na rękę, żeby uleczyć ją do bąbli i idzie na północ. Nie da rady nieść wszystkiego, więc szczebelki oddaje Ezrze (bądź jeśli ktoś inny chce to niech śmiało bierze). Z posta wykroiłam połowę, bo można sobie wyobrazić jego rozmiar ;p
.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn od dłuższego czasu był bardziej biernym widzem całego przedstawienia, które się przed nim działo. Skupił się bardzo na sobie, choć wiedział, że nie miał ku temu powodów. Powinni razem rozwiązywać zagadki ducha i jego gierki, kiedy Reedowi po prostu się nie chciało. Miał dość poltergeista i wyszedł z założenia, że olewając go, utoruje sobie drogę naprzód. Często tak było z tymi niematerialnymi istotami – wystarczyło, że nie zwraca się na nie uwagi, wtedy czując się niedocenione, znikały i umykały gdzieś indziej. Tym razem tak nie było, reszta też bardzo się przejęła słowami „Lokiego”. Odpowiedzieli na zagadkę, kiwnął głową w stronę Blaithin, choć ona pewnie tego nawet nie zauważyła – jego zdaniem dobrze przemyślała całą tę sprawę z tym człowiekiem. I choć następne wydarzenia mu się całkowicie nie podobały, wciąż nie zareagował jakoś znacząco. Nagle zaczął porastać rudym futrem, czuł, że wyrastają mu też dłuższe uszy, a twarz mu się wydłuża. Zranionym językiem przejechał po ostrych kłach, które pojawiły się na miejscu tych skruszonych. Nagle, ku jego niezadowoleniu, wyrósł mu ogon i chyba mógł się jedynie cieszyć z faktu, że nikt obecnie nie zwracał na niego uwagę. Był bez spodni, porośnięty futrem, człowiek-lis. Szybko założył spodnie, uciskając ogon jak najbardziej mógł. Jego złość w stosunku do poltergeista rosła, lecz wciąż nie miał pojęcia jak zadziałać przeciwko duchowi. Jedyną ich szansą jest rozmowa z nim i przekonanie go, by ich opuścił, a on do tego zdecydowanie się nie nadaje. Nie miał części języka, to samo w sobie było już nieprzyjemne, nie mówiąc już o umiejętności dobrego wymawiania słów. Shawn zwracał uwagę jedynie na Blaithin, gdyż tylko ją tutaj znał i byłaby pierwszą osobą, którą chciałby uratować, jeśliby już musiał. Jednak to nie on, a Ezra podjął jakieś kroki, żeby wyciągnąć ich z tej sytuacji. Wymyślił jakąś zagadkę, którą Reed na początku nie potrafił rozwiązać, ani też nie skupiał się na niej jakoś znacząco – zwrócił uwagę na reakcję ducha i wszystkiego co potoczyło się dalej. Cała akcja przeminęła przed jego oczami w zawrotnym tempie. Stał i patrzył, jakby oglądał jakiś film jak poltergeist łapie Blaithin i ją całuje, sprawiając jej tym samym ból. Nie do końca wiedział jak to działa – jeszcze nigdy nie słyszał o tak silnych obrażeniach, które mogły spowodować te niematerialne stworzenia samym swoim dotykiem. Doszedł do wniosku, że natrafili na naprawdę rzadkiego ducha, który mógł nie być jeszcze w ogóle przebadany przez czarodziejską społeczność. Mogła istnieć też taka możliwość, że byli pierwszymi, którzy na niego natrafili. Albo pierwszymi, którzy przeżyli spotkanie z nim. Obraz się zatrzymał, gdy palce ducha skierowały się ku oczodołowi rudowłosej i wyciągnęły z niego oko, jakby to nie było nic szczególnego. Reed poczuł wtedy tylko jedno – uczucie niewyobrażonej wściekłości zaadresowanej poltergeistowi. A jednocześnie nienawiść w stosunku do samego siebie za bezczynność spowodowaną bezsilnością – nie wiedział kompletnie co zrobić z istotą, której nie mógł materialnie dotknąć, zranić. - Idź. Prec’. – Szepnął pod nosem, tak że nikt nawet nie miał możliwości go usłyszeć. Wtedy też nie wytrzymał. Zanim Loki jeszcze zniknął, Reed ruszył w jego stronę i zamachnął się i próbował go uderzyć w tył głowy. Mężczyzna zobaczył tylko jak jego ręka przelatuje przez niebyt, czując przy tym niesamowity chłód. Wtedy też się załamał. Kilka sekund szaleństwa dziejącego się w jego głowie. Następnie? Pustka. Poltergeist w tym czasie zniknął, zaś Shawn miał okazję się uspokoić. Niepodobne było do niego wybuchaniem zbyt wielką gamą emocji, z reguły był bezdusznym człowiekiem, potrafiącym patrzeć na śmierć drugiej osoby bez jakiejkolwiek empatii. Nawet jeśli to ktoś bliski. Z Dear? Nie potrafił tak, przynajmniej z początku. Patrząc na nią, coraz bardziej się podnosił na duchu. Uważał, że nie może teraz rozpaczać, ona na pewno by tego nie chciała. Wyprostował się i spojrzał głęboko w jej oczy oko. - Poladzi sjobie. – Wiedział jak komicznie brzmiało to, jak mówił, jednak był też pewien, że w obecnej chwili reszta nie zwróci na to uwagi. Tak samo on w stosunku do rudowłosej – nie miał zamiaru płakać nad nią. Znał ją doskonale. Rozklejając się nad tym, by tylko ją zdenerwował. Nie było tematu, jedna z wielu przeszkód na jakie jeszcze natrafią. Gdy Ezra zaproponował odwrót, Shawn wyciągnął zapalniczkę na benzynę i stanowczo odpowiedział: - Nie. W lazie potszeby wypalimy ocodół. Najlepiej zlobić to już teras. – Spojrzał na Dianę i na Blaithin. Na Fire, żeby zdobyć jej pozwolenie, choć wiedział, że go nie potrzebował, a na Dianę z pytaniem czy potrafi to zrobić. Powinna, wypalić ranę to i on by potrafił. Nie wiedziałby tylko kiedy powinien przestać, co też może skończyć się kolejną katastrofą. Gdyby już wszystko zostało uzgodnione, Shawn spojrzałby na północny korytarz i przytaknął głową. Jeśli o to chodzi to i tak nie mieli za bardzo co do gadania – każde przejście wyglądało tak samo, a nie dostali wskazówki, którym powinni iść. Dlatego każda opcja jest równie dobra, co zła.
Akcja: no wkurwia się, w akcje wściekłości atakuje ducha chwile przed jego zniknięciem, ręka zanurza mu się w duchu, sam też zgadza się na obranie północnej drogi, a co do fire to proponuje wypalenie oczodołu, pokazuje reszcie zapalniczkę.
To wszystko, to była dla niej jakaś jedna wielka popierdolona paranoja. Ten cały Loki działał jej na nerwy jak mało kto wcześniej miał szansę to zrobić. Ale jeszcze bardziej wkurwiała ją ta młoda dziunia, która uważała się za nie wiadomo jak ważną, odważną, chuj wie w sumie za jaką. Nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się na jej twarzy świński ryj i te głupie uszy na głowie. Nawet nie spodziewała się, że to wszystko potoczy się właśnie w ten sposób. Wiedziała jedynie, że pragnie unicestwić stworzenie, które właśnie sobie z nich jawnie kpiło. Propozycja krukona była dla niej skrajnym debilizmem. Po cholerę pertraktować z kimś, kto z pewnością nie zamierzał grać uczciwie względem nich, bo od dawna już tego nie robił? Nie zdążyła jednak tego w żaden sposób skomentować, a zagadka już wydostała się z jego ust. Jednak to, co działo się dalej, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Owszem, życzyła tej dziewczynie źle. Owszem, nie potrafiły się dogadać. ALE BYŁA KURWA CZŁOWIEKIEM! I w życiu nigdy nie życzyła by, aby ten pierdolony Loki wyrwał jej oko! Chyba dopiero po chwili lub dwóch dotarło do niej, co tak właściwie się tutaj stało i dlaczego to wszystko się dzieje. Nawet nie zarejestrowała faktu, że nie przypominała już mieszanki świni i człowieka. Nie bez powodu szok malował się na jej licu. Iva schowała się gdzieś w najciemniejsze zakamarki jej umysłu, nie zdolna nawet do wypowiedzenia jednego słowa. Sama uzdrowicielka jak zahipnotyzowana oglądała to, co działo się dalej z dziewczyną. Starała się zrozumieć jej zachowanie, zachowanie jej kolegów, którzy jakby w ogóle nie interesowali się losem młodej kobiety. To się kompletnie nie mieściło w głowie Hazel. - Czy wy się kurwa słyszycie? - powiedziała bardzo cicho. Jednak w panującej pośród nich ciszy, te słowa odbiły się wielokrotnie echem od kamiennych ścian i wróciły ze zdwojoną siłą. Te słowa skierowała głównie w stronę samej poszkodowanej oraz gościa, któremu bardzo zasmakował własny język i postanowił go sobie odgryźć. Nie wierzyła, że coś tak absurdalnego mogło pojawić się w ich głowie. Dla niej to po prostu było nieprawdopodobne. -JA PIERDOLE, DZIEWCZYNO! Właśnie wyrwano Ci oko! - nawet nie zauważyła, kiedy jej cichy i spokojny na pozór głos, przerodził się w krzyk. W oczach można było dostrzec ogromny gniew na sytuację, która właśnie wokół nich się stworzyła. Pewne było jedno: Diana miała dosyć. Bynajmniej samej podróży. Miała dosyć ich. Ich towarzystwa, pseudo logicznego myślenia i kompletnie nielogicznego podejścia do wszystkiego. Zgrywania pseudo bohaterów, sądzenia, że jest się najlepszym i najwspanialszym na świecie. Miała ich kurwa po prostu dosyć. -Nie, nie nie... mam tego dosyć... - nie wiedzieć czemu ruszyła do przodu, nie patrząc kompletnie na nich, nie oglądając się za siebie. Skoro chcieli iść na północ, ona zamierzała iść na zachód. Byle dalej od nich. Zatrzymała się na chwilę, nim skręciła w odpowiedni korytarz. Mogła okazać się teraz największą kurwą na świecie, mogli uznać ją za nadętą idiotkę, która pozostawiła tak ranną dziewczynę w potrzebie. Ale... czemu miałaby jej pomóc? Po tych wszystkich słowach, które od niej usłyszała? Kto normalny pomógłby komuś takiemu? Otworzyła swój plecak i zaczęła w nim grzebać, szukając jednej rzeczy. W końcu listek z tabletkami znalazł się w jej dłoni a ona wycisnęła jedną, chowając resztę do środka. Rzuciła tabletką w stronę dziewczyny. Ona musiała cierpieć. I Hazel wcale nie uważała ją za odważną, czy dzielną, bo nie dawała po sobie tego poznać. Uznawała ją za zwyczajnie głupią. -Łap, może Ci się przydać później. - mruknęła. Krzywym uśmiechem pożegnała niedawnych współtowarzyszy, nim skręciła w zachodni korytarz.
Akcja: Diana nie dowierza w to co widzi. Uznaje Fire i Shawna za idiotów i postanawia się oddzielić od całej grupy, co też czyni, zabierając ze sobą lampę i cały swój ekwipunek, ruszając przed Ezrą. Wybiera przeciwny korytarz niż reszta, którym chcieli iść: idzie na zachód, wcześniej rzucając w Fire jedną tabletką przeciwbólową.
Samotna tabletka przeciwbólowa potoczyła się po ziemi, zanim zginęła w ciemności. Mrok pochłonął wszystkich, kiedy tylko Diana odeszła, zostawiając Was w ciszy. Na szczęście nie brodziliście w niej zbyt długo. Droga urywała się po paru metrach, kończąc niczym ponad wykutą w skale ścianę. Ale nie to było teraz najgorsze. Ezra idąc przodem, poczuł, jak noga subtelnie mu opada. Na cokolwiek stanął, to zapadło się o dwa, może trzy centymetry, zanim strzyknęło i zagruchotało. Chrzęszczące odgłosy zardzewiałego mechanizmu dotarły do Was zbyt późno, byście mogli się cofnąć. Nie było z resztą drogi ucieczki. Na ścianie przed Wami pojawiły się otworki, skryte do tej pory za cienkimi płytkami kamiennymi. A potem ze świstem wyleciały z nich strzałki. Wbijające się w ciała igły przypominały użądlenia wyjątkowo dużych komarów. Część trafiła w brzuchy czy piersi, część w szyje, ramiona i uda. Te, co minęły Wasze ciała, poleciały dalej, wbijając się w południową ścianę kratki E9. Nikt jednak nie został bez rany. A nie same strzałki były niebezpieczne, tylko to w czym je namoczono. Krew rozniosła narkotyk po ciele. Szybko uderzał do głowy, przyspieszając oddech i bicie serca. Zrobiło Wam się gorąco. Jeszcze goręcej niż do tej pory. Ubranie paliło, skórę rosił pot, którego stróżki spływały po naprężonych mięśniach. Denerwująco. Jakbyście mogli, najchętniej byście zerwali skórę z siebie i uwolnili się, poczuli chłód i świeżą krew. Wasze zmysły zrobiły się tak czułe, że mogliście bez problemów wyczuć woń unoszącej się w tunelu juchy - płynącej z oka Fire, pojawiającej się w miejscach ukłuć, schnącej szybko na rozpalonych gorączką ciałach. Ale nie był on już nieprzyjemny, mdlący czy obrzydliwy. Wręcz przeciwnie - pragnęliście go tylko więcej i więcej. Wasze umysły zaszły szkarłatną mgłą, wszystkie myśli zrobiły się nieskładne. Chcieliście ranić, niszczyć, zabijać. Byliście wściekli, a jedynym ujściem dla kłębiącej się w Waszych głowach agresji zdawała się destrukcja. Nieważne czy siebie, innych, czy otoczenia. Bez powodu, bez sensu, dla samej przyjemności rozrywania ciał i łamania kości. Musieliście coś zniszczyć, inaczej oszalejecie całkiem. Słyszeliście oddechy osób obok. Mogliście przysiąc, że możecie policzyć uderzenia ich serc. Słony pot zalewał Wam wargi, gdy usta zrobiły się suche. Resztkami świadomości pojęliście, że macie noże. Urwane z drabiny szczebelki. Własne paznokcie i zęby, które w tym momencie były równie dobrą bronią, co najlepsze ostrze. Byle tylko móc je zagłębić w czyimś ciele i pozwolić im spływać krwią.
Diana E9, E8, E7, F7, F8, F9, G9, G8, G7, H7, I7
Korytarz kręcił się nieco. Monotonnie i aż nazbyt spokojnie. Szybko odgłosy reszty grupy zniknęły i nie wiedziałaś, co się z nimi dzieje. Prawdopodobnie poszli na północ i nigdy więcej ich już nie ujrzysz, jeśli tylko okoliczności będą sprzyjające. Światło wydobywało z mroku wsporniki, pojawiające się regularnie co kilka metrów. Grube, drewniane bele po bokach i nad Twoją głową. Nie minęło jednak wiele, jak usłyszałaś czyjś głos: - Zniszczyć, zniszczyć~ Szept na granicy słyszalności, zdający się dobiegać znikąd. - Czy to wystarczy? Nie! Zarys postaci płynącej pod sufitem, jaka jedną ręką odpychała się leniwie od belek. Z czasem coraz wyraźniejszy, aż przybrał wygląd dobrze już znanego ducha. - Nienasycona żądza zniszczenia. Loki wyglądał, jakby po prostu leżał w powietrzu, na plecach, podkładajac wolną dłoń pod głowę. Poruszał się z tą samą prędkością, co Ty. - Kruchy, jak kruchy, kruchy jest człowiek~ Nie przeszkadzał Ci jednak w niczym. A o ile nie patrzyłaś na niego, tylko wbijałaś wzrok w ziemię, nagle coś odbiło światło lampy. Coś błyszczącego leżało w ziemi, przykryte częściowo kurzem i piachem. Na tyle, że nie byłaś w stanie dokładnie zobaczyć co to.
Stan zdrowia: Fire: Niegroźne zaczerwienienia opuszek palców wskazującego i kciuka prawej dłoni. Przemarznięta. Wyrwane prawe oko, krwawi. Szał przez 2 kolejki. Ezra: Rana szarpana w prawym półdupku; szyta. Podbite lewe oko. Znamię w kształcie kruka na łopatce. Szał przez 2 kolejki. Diana: Zdrowa. Znamię w kształcie dzika na karku. Shawn: Odgryziony koniec języka, szyty. Ukruszone górne i dolne siekacze oraz oba kły po prawej stronie. Kilka siniaków od upadku. Znamię w kształcie lisa nad kością ogonową. Szał przez 2 kolejki.
Ekwipunek: Fire: 3m liny jutowej, 1/3 eliksiru leczącego rany, harmonijka Hypnosa, bezoar; lusterko, czapka, bułka, nóż motylkowy, mała butelka wody, paczka suszonej wołowiny, zapałki, kilka galeonów; dwie gumki do włosów, dwa szczebelki drabiny. Własne oko. Ezra: Łańcuch Scamandera, świetlik, różdżka, scyzoryk, butelka wody, kilka galeonów, zapalniczka, paczka Merlinowych Strzał, dwie karty: tarotowa cesarzowa i 4 karo. Oko Fire. Dwa szczebelki drabiny. Diana: Różdżka od Fairwynów, lampa olejna, smocza zapalniczka, papierosy malboro, woda, prowiant suchy, 3 bandaże (1.5m, 1.5m, 1.4m), nici i igły (393 szwów), 8 tabletek przeciwbólowych, 90 ml spirytusu salicylowego, 3 opaski uciskowe Shawn: zapalniczka na benzynę, nóż (15 cm), kompas. Śpiwór, kurtka puchowa, ostrzałka.