Niewielka chatka z pojedynczymi łożkami urządzona jest bardzo przytulnie. W oczy rzucają się ciepłe kolory, niewielkie okna i mnóstwo najprzeróżniejszych bibelotów. Chociaż domki są dość ciasne, to przynajmniej nie można narzekać na temperaturę - dzięki magii, w środku zawsze jest przyjemnie ciepło!
Nazwa domku pochodzi od sporego pirytu, przytwierdzonego do drzwi.
Lokatorzy:
1. Ezra T. Clarke 2. Blaithin ''Fire'' A. Dear 3. Nessa M. Lanceley 4. Luke Williams
Po konfrontacji z Holdenem tuż po przyjeździe nie miał już złudzeń, szczęście tego dnia nie mogło mu dopisywać. Pewnie dlatego był taki sceptyczny przekręcając klucz w zamku i zerkając do środka domku. Nie miał pojęcia, kogo się spodziewać. Rozejrzał się przelotnie, nie zwracając większej uwagi na wystrój. Był bardziej ciekawy, kogo zastanie. Ku jego zaskoczeniu póki co był tylko on. Położył torbę przy oknie i usiadł na jednym z drewnianych krzeseł. Tym razem zwrócił nieco więcej uwagi na wnętrze i wydało mu się całkiem ciekawe. Skromne, ale bez wątpienia urocze. Obawiał się spotkania Fire. Nie dlatego, że istniała ogromna szansa odniesienia poważnych uszkodzeń. Pod tym względem był wręcz skrajnie nierozsądny, nie zastanawiał się nad tym czy rzuci się na niego z pięściami, czy może bardziej w swoim stylu, rzuci jakąś wymyślną klątwę. Albo - jeszcze bardziej prawdopodobne - w odwecie to ona mu czegoś doleje, ale czegoś, po czym zbyt łatwo nie stanie na nogi. Gdzieś z tyłu głowy zdawał sobie sprawę z tych wszystkich zagrożeń, ale nie roztrząsał ich zbytnio. Zastanawiał się bardziej nad tym, jak spojrzy jej w oczy. Czy wyrzuty sumienia w jednej chwili go nie zmiażdżą. Czy w ogóle wytrzyma jeszcze większą (o ile to możliwe) nienawiść i pogardę w jej oczach. Wcześniej był irytujący, ale nieszkodliwy, teraz jej podejście mogło się diametralnie zmienić. Oczywiście na gorsze. Wszystkie łóżka wydawały mu się równie wygodne, jednak najbardziej przemawiało do niego któreś z dwóch przy oknie. Mimo wszystko nie położył jeszcze swojej torby na żadnym. Prawdę mówiąc był gotowy ustąpić ewentualnym współlokatorom, bo nie robiło mu to większej różnicy. Na razie rozsiadł się wygodnie na krześle i wyciągnął bocznej kieszeni torby książkę, którą wziął w razie nudy. Włożył do środka niedawno znalezioną na brzegu karteczkę, zakładając że może mu się jeszcze przydać. Na razie mogła służyć za zakładkę. Teraz pozostało tylko czekać na pozostałych.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Było o wiele zimniej niż się tego spodziewała. Fire rzadko zwracała uwagę na pogodę, korzystając z zaklęć chłodzących albo rozgrzewających, kiedy miała na to ochotę. W czasie podróży do Islandii różdżka dziewczyny odmawiała jednak dość często współpracy, tak więc ją odłożyła. Nie zabrała nawet żadnej grubszej kurtki ani czapki. Chroniła się jak zwykle cienkim, czarnym płaszczem, szyję owijając szalikiem o gryfońskich barwach. I musiała przyznać, że niesamowicie zmarzła. Szczękając zębami z ulgą dostrzegła domki, w których oczekiwała odrobiny ciepła. Pluła sobie teraz w brodę, że chciało jej się wybierać aż na tę Islandię. Nie przepadała za chłodem, śniegiem i byciem tak daleko od cywilizacji. Przynajmniej piękna przyroda nieco to wynagradzała, chociaż Blaithin nie poświęcała jej wiele uwagi. Weszła do pokoju dość prędko, strzepując drobinki śniegu z włosów i ubrań, ciągnąc sporą torbę i mniejszy plecak. Miała w nich sporo drobiazgów, w tym harmonijkę Hypnosa, którą nosiła coraz częściej ze sobą. Wtedy zorientowała się, że ktoś już w pokoju ozdobionym pirytowym kamieniem był - przez chwilę serce podeszło Blaithin do gardła, gdy zobaczyła Luke'a. Zastygła w połowie ściągania szalika i momentalnie przypomniały jej się wszystkie chwile spędzone z chłopakiem. I jak tak powróciły wszystkie wspomnienia, której zepchnęła na dno świadomości to aż zrobiło jej się niedobrze. Oczywiście, wściekła także była, ale gniew towarzyszył Blaithin nieprzerwanie od tak dawna, że niemal przyzwyczaiła się do niego, tak jak przyzwyczajamy się do noszenia okularów po jakimś czasie. Stał się częścią jej osobowości, niemalże fundamentem kreującym wiele zachowań. Gdyby nie gniew nigdy nie planowałaby morderstwa ojca, gdyby nie wściekłość nie brnęłaby tak zawzięcie w najgorszy rodzaj magii, jaki istnieje. Uniknęłaby wielu głupstw, nie byłaby aż tak zniszczona... Teraz także patrzyła na chłopaka i niesamowicie nęciło ją zrobienie mu bolesnej, paskudnej krzywdy. Zemsta była na wyciągnięcie ręki - z całym szacunkiem, ale wątpiła, żeby był od niej lepszy w pojedynkach magicznych, zwłaszcza że jej asem w rękawie były klątwy. Ale teraz było jej gorzej niż zwykle i może dlatego nie wyskoczyła od razu z atakiem. Odkąd pamiętała w mniej lub bardziej nieprzyjemne sposoby wykorzystywano ją, jej umiejętności czy też emocje. Magia miała z tym wiele do czynienia - eliksiry mieszające w głowie, zaklęcia, które wywoływały skutki nie do odparcia, wile, hipnotyzerzy, metamorfomagowie. Nieraz robiła rzeczy, których nigdy nie chciała robić. Aczkolwiek nigdy magii za to nie znienawidziła. Nie umiała wyobrazić sobie świata bez czarodziejów. Winiła ludzi używających jej w ten sposób. Odstawiła powoli torbę na podłogę, rozcierając jednocześnie zdrętwiałe od mrozu dłonie. Gdy powracało do nich tak gwałtownie ciepło, pojawił się też wnikliwy ból. Przypomniał o zagojonych oparzeniach na całej długości ręki i odruchowo poprawiła nieco rękaw cienkiego płaszcza tak by zakryć więcej bladej skóry. - Masz jakieś pięć sekund, Williams. - odezwała się lodowato, nie kierując wzroku w stronę Krukona, jeśli nadal był Krukonem. W dłoni Gryfonki pojawiła się już jednak różdżka z czarnego bzu. - Dlaczego nie powinnam skręcić ci karku jednym ruchem nadgarstka? Położyła swój bagaż w jak najbardziej oddalonym łóżku, zapewne tym, które stało blisko drzwi. Tak na wszelki wypadek, gdyby wszyscy współlokatorzy irytowali ją zbyt mocno i chciała się błyskawicznie ewakuować.
Mimo złych przeczuć, nie spodziewał się tej konfrontacji aż tak szybko. Nawet jeżeli czuł pod skórą, że jego współlokatorzy nie będą akurat tymi, których chciałby zobaczyć najbardziej (choć w pewnym, bardzo dziwnym sensie Fire była właśnie taką osobą) nie przypuszczał, że to ona pierwsza przekroczy ten próg. Pewnie nie pomagał fakt, że byli całkowicie sami, a reszcie mieszkańców w ogóle się nie spieszyło. Jak oni szli z tej zbiórki, przez Hogwart? Spojrzał na nią i naprawdę nie wiedział co powiedzieć i jak się zachować. W sumie zastygł w milczeniu i patrzył na nią, zbierając myśli. Nawet nie drgnął, kiedy wyciągnęła różdżkę w jego kierunku. Może był taki odważny, może taki głupi, a może po prostu wierzył, że Fire nie jest na tyle wściekła żeby postąpić tak nieracjonalnie i wyrządzić mu jakąś realną krzywdę mając z tyłu głowy, że pewnie zaraz ktoś przekroczy próg tego domku i zobaczy taki, a nie inny obraz. Nie sięgnął po swoją różdżkę z wielu powodów. Po pierwsze, to nie miało sensu, wiedział, że dziewczyna wytrąciłaby ją w jednej chwili. Po drugie, tak jak przypuszczała, nie miał z nią żadnych szans. Po trzecie, nigdy nie wymierzyłby w jej stronę żadnego zaklęcia, nawet delikatnego i nawet w samoobronie. A po czwarte, nawet o tym nie pomyślał, dalej zastanawiając się co robić w tej sytuacji. - Cześć, mała - powiedział powoli mimowolnie i naprawdę, ale to naprawdę nieprzemyślenie. Każdy obserwujący to z boku stwierdziłby, że to skrajna głupota, ale on powiedział to automatycznie, żeby przerwać te coraz bardziej niepokojącą ciszę. W dodatku mała wybrzmiało inaczej, niż zazwyczaj. Na ogół mówił to pewnie, kiedy radośnie ją zagadywał, stanowiło to raczej formę zaczepki. Teraz wypowiedział to wyjątkowo delikatnie, wolno i z głosem pełnym skruchy i niepewności. Z dziwnym rodzajem czułości i z zachowawczym tonem. - Szczerze mówiąc dlatego, że nie chciałbym, żebyś wylądowała przeze mnie w Azkabanie. Chociaż to byłaby dla mnie wyjątkowo okrutna forma tortury. Wiem, że jesteś wściekła i masz do tego prawo, nie mam zbyt wiele na swoją obronę, poza tym, że naprawdę nie chciałem ci zrobić krzywdy. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale nie zamierzałem cię nawet tknąć pod wpływem tego eliksiru. Nie mówię, że miałem prawo go wlać, ale naprawdę, nic więcej niż się wydarzyło nie zamierzałem robić. Nawet gdyby nikt nam nie przerwał - mówił to powoli, patrząc na nią uważnie i zastanawiając się, w którym momencie będzie miała dość i wybierze uciszenie go w mniej, lub bardziej bolesny sposób. Nie przejmował się tym. Chciał jej to po prostu wytłumaczyć, twarzą w twarz.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
To było więcej niż pięć sekund. Skrzywiła się, co najmniej jakby połknęła cytrynę, gdy usłyszała to zdrobnienie. Palce Gryfonki same zacisnęły się mocniej na drewnie różdżki, a wzrokiem w końcu odnalazła niebieskie oczy Luke'a. I można byłoby przysiąc, że powstrzymuje się tylko dzięki silnej wolnej woli. Co z tego, że pozostawał bezbronny? Brakowało mu honoru do tego, żeby stanąć do uczciwej walki. Co z tego, że mogłaby ponieść poważne konsekwencje? Tak jakby nie wiedział, że nazywanie Blaithin znienawidzonym określeniem nie pomoże w tej sytuacji. Drażnił ją. Tym, że w ogóle stał w tym pokoju, że myślał, że może się w jakikolwiek wytłumaczyć, że coś go usprawiedliwia. Zmiotłaby go najchętniej ze swojego pola widzenia, najlepiej przez okno domku. Ale w tej całej fali własnych emocji wyczuła drobną zmianę w głosie Krukona. Zawahanie. Znacznie subtelniejszy ton. Nie miał na celu jej nakręcania, co trochę zbiło Blaithin z tropu. Zazwyczaj spotykała ludzi, którzy wręcz uwielbiali doprowadzać ją do szału i prowokować. Pławili się w dręczeniu jej psychicznie. A Luke zachowywał się inaczej. Manipulator. - Nie tylko jesteś oszustem, ale również perfidnym kłamcą. - wycedziła, nie próbując nawet mu wierzyć. Zaufaniem nie szastała na prawo i lewo, a na poparcie słów Luke nie miał żadnych dowodów. Jedynym faktem pozostawało to, że mimo wszystko dodał Fire tej amortencji. Miał jednak rację. Nie był warty pójścia siedzieć w Azkabanie. Bez wymawiania inkantacji zaklęcia, machnęła ręką i w sekundę chłopaka oplotły ciasno świetliste promienie. Magiczne liny owinęły dokładnie i ciasno mięśnie ramion, pochwyciły także nogi w mgnieniu oka. Kierowane uniesieniem różdżki, pociągnęły Williamsa w tył i w górę, tak że mógł dość boleśnie uderzyć o ścianę za swoimi plecami. Ostatni promień zacisnął się na szyi chłopaka. Nie dusiła go jeszcze, ale z pewnością mógł mieć trochę większe trudności z zaczerpnięciem powietrza. - Więc po co było to wszystko? - zapytała, podchodząc o parę kroków i utrzymując spokojnie różdżkę tak, żeby pełnić kontrolę nad czarem. Chyba chciała wiedzieć. Jaką przygotował wymówkę na to pytanie? Myślał, że to tylko zabawa, a potem wspólnie się z tego pośmieją? Nie mógł powstrzymać własnej ciekawości? Chciał połechtać ego tym, że Fire się przed nim płaszczyła, chcąc zgarnąć jak najwięcej jego uwagi? Naprawdę spodziewała się już wszystkiego. Odgarnęła włosy z twarzy i ze zdziwieniem zorientowała się, że panuje nad swoimi emocjami znacznie lepiej niż niegdyś. Mogła łatwiej utrzymywać opanowanie przy własnej mimice, unosząc jedynie delikatnie brew.
Kiedy spojrzała mu w oczy mogła zobaczyć wiele. Tak naprawdę Luke czuł teraz tyle rzeczy na raz, że ciężko było jakkolwiek zinterpretować jego mimikę. Jedno było pewne, nie bawił się tą sytuacją. Mimo użycia tego nieszczęsnego określenia, nie próbował jej sprowokować, podjudzić, pogorszyć sytuacji. Gdyby znał sposób, żeby ją teraz uspokoić, wykorzystałby go bez wahania. Jakby istniało takie słowo czy zachowanie, które sprawiłoby, że z dziewczyny uszłoby trochę powietrza, użyłby go w jednej chwili. Takie coś niestety nie istniało i musieli to wszystko teraz poczuć. Ona pewnie złość, pewnego rodzaju upokorzenie. A Luke? Wyrzuty sumienia, zagubienie, smutek, miłość. Nie miał kontroli nad tą sytuacją i to nie dlatego, że Fire jako jedyna trzymała różdżkę. Mogłaby to robić, a jednak gdyby był perfidny a cała sytuacja byłaby dla niego tylko zabawą, władza nad tymi wszystkimi emocjami byłaby po jego stronie. Tak nie było, a on całkowicie stracił panowanie nad sytuacją, nie tylko fizycznie, ale też na każdy inny możliwy sposób. Poczuł ciasne więzy na swoim ciele i przymknął na chwilę oczy po słowach Blaithin. Rozumiał ją, z jakiej racji miałaby w to uwierzyć? Może, gdyby jeszcze nikt im nie przerwał a on do samego końca zachowywałby się tak jak na początku, sytuacja byłaby jaśniejsza. W tych okolicznościach jednak mogła myśleć wszystko o jego zamiarach. W zasadzie dopiero teraz dotarła do niego powaga sytuacji. Pewnie powinien pomyśleć o tym wcześniej, ale w tej chwili zrozumiał, że dziewczyna miała całkiem słuszne podejrzenia, że chciał ją do czegoś zmusić. Nawet zgwałcić. Poczuł obrzydzenie do siebie na samą myśl, mimo że dobrze wiedział jak dalekie to było od jego zamiarów. Co z tego, skoro ona myślała inaczej. Poczuła się wykorzystana i bezbronna, nawet jeżeli nic takiego się nie stało. - Nie kłamie. Nigdy bym tego nie zrobił - powiedział z trudem, a raczej wychrypiał lekko czując ścisk na swojej szyi. - Nie wiem czemu to zrobiłem. To było głupie, nie chciałem cię poniżyć, chciałem zobaczyć, jak patrzysz na mnie w inny sposób niż kiedykolwiek indziej. Nie potrafię powiedzieć, czemu tak mi na tym zależało, po prostu tak było. Chciałem to zobaczyć. Tylko tyle. W tej całej wypowiedzi było tylko jedno drobne kłamstwo. Wiedział, dlaczego chciał to zobaczyć. Chociaż było to całkowicie pozbawione sensu, chciał widzieć jak odwzajemnia jego uczucie nawet wykorzystując tak idiotyczny środek. Uczucie w oczach Fire było kłamstwem i Luke o tym wiedział, a jednak z jakiegoś powodu tak bardzo zależało mu na tym spojrzeniu. To nie było rozsądne i przemyślane. Po głębszym zastanowieniu, nie było warte jakiegokolwiek wysiłku, wszystko było tylko złudzeniem. Ale on wtedy nie myślał, po prostu robił to co mu przychodziło do głowy nie patrząc na konsekwencje.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nie miała już pojęcia, czy to wszystko jest tylko jakąś chorą grą, którą wymyślił Luke czy rzeczywiście żałował. W teorii wychowankowie Ravenclawu powinni mieć na tyle chłodnego rozsądku, żeby przewidywać konsekwencje własnych akcji. Ale tylko w teorii. Im dłużej przebywała w Hogwarcie tym lepiej przekonywała się o tym, że cechy domów rzadko rzeczywiście współgrają z charakterami osób do nich przydzielonych. Wszyscy dalej pozostawali tylko ludźmi i popełniali błędy. Tyle, że nie miała obowiązku wybaczać ani być wyrozumiałą. Fire potrafiła chować urazę bardzo długo, o czym już ktoś miał okazję się przekonać. Nie wiedziała nawet, czy potrafi w pełni się z kimś pogodzić. Do tej pory chyba tylko Clarke'owi w miarę udawało się zyskać sympatię Fire. Luke mógł chcieć tylko uratować własną skórę. Istniał milion powodów dla których nie powinna puszczać mu tego płazem. Czy mógł dać jej chociaż jeden, by zrezygnowała z siania zniszczenia, śmierci i płomieni? Było w jego przygnębieniu coś smutnego. I gdyby Blaithin pozwalała sobie na bycie wrażliwą to mogłoby to coś w niej poruszyć. Mogłaby zacząć mu nawet współczuć, ale co najważniejsze, spróbowałaby zrozumieć. Jednak w tamtym momencie skutecznie odcięła się od ciepłych emocji, pozostawiając w sobie jedynie porażające poniżenie, wstręt i jakiegoś rodzaju żal. Także do samej siebie, a może nawet przede wszystkim. Myśl, że pozwoliła sobie na taką nieostrożność i głupotę napawała ją głębokim poczuciem winy. Całe życie starała się nie dawać sobie w kaszę dmuchać, a Williams udowodnił, że tak czy siak jest łatwa do przechytrzenia. Ale nie chciała już go mordować, jeśli ktoś chciał szukać pozytywów. Poczucie pełnej kontroli sytuacji w pewien sposób uspokoiło Gryfonkę. Sprawiło, że nie dawała sobą kierować impulsom, mogła przemyśleć to, co powiedzieć i zrobić. - Zdajesz sobie sprawę z tego, jaką cenę za to poniesiesz? Być może zobaczyłeś to, co chciałeś zobaczyć. Ale teraz nie otrzymasz ode mnie już niczego poza pogardą i nienawiścią, Williams. - powiedziała, powoli rozluźniając więzy i pozwalając mu na coraz swobodniejsze poruszanie kończynami. Miała nadzieję, że dotknie go w jakiś sposób też psychicznie. Że zabolą go brutalne słowa. Bywała zbyt ślepa na oczywistości, żeby móc zorientować się w tym, że Luke mógł nie widzieć w niej tylko ładnej dziewczyny, którą lubi podrywać, a kogoś znacznie więcej. Zdobył to, co chciał. Wywołał dzięki eliksirowi nieprawdziwe uczucie, więc mógł się nim wtedy nacieszyć. Teraz natomiast powinien zrozumieć, jak wiele przez to zaprzepaścił. Promienie ulegle wycofały się, pozwalając Krukonowi stanąć na podłodze. Fire odwróciła głowę, spuszczając wzrok i biorąc głębszy oddech. Wydawało się, że ostatecznie rezygnuje z dalszego dręczenia chłopaka. Kiedy jednak tylko znów przeniosła na chłopaka błękitne spojrzenie kolejny czar ukąsił jego ramię. Niewerbalne Corrogo nie było w gruncie rzeczy niczym bardzo groźnym. Nawet nie zasługiwało na to, żeby zostało jakkolwiek zakazane czy to w szkole, czy przez Ministerstwo Magii. Mogło jednak być niebezpieczne, gdy używał go wprawny czarodziej. Materiał ubrania na prawym ramieniu Luke'a natychmiast zaczął przesiąkać krwią. Pojawiły się trzy, grube rozcięcia, które mogły z łatwością skojarzyć się z ranami po pazurach tygrysa. Niezbyt głębokie, ale niewątpliwie bardzo dotkliwe i palące bólem (uwaga, jako że to rana to wygląda, jak rana, czyli dość niemiło, więc jak wolisz sobie nie wizualizować tak dokładnie to nie klikaj tego. Tak mniej więcej podobne są rany tylko mniejsze). Różdżkę schowała na powrót do rękawa, wątpiąc, by chłopak miał ochotę na podejmowanie walki.
Islandia. Szczęście w nieszczęściu. Dużo cudownych miejsc, dziewicza przyroda, długie wędrówki z winem i siedzeniem z tyłkiem przed kominkiem w asyście tutejszego piwa. Z drugiej strony natomiast mamy zimno. Kurewskie, mocne zimno, sprzyjające powstaniu zapalenia płuc lub zamarznięcia gdzieś nad strumyczkiem, żeby potem coś Cię zjadło. A to tylko pozytywny scenariusz tego, co złego w tym kraju mogło się przytrafić. Kto jednak nie ryzykował, ten nie żył. I właśnie dlatego ruda przemierzała korytarz, ciągnąc za sobą walizkę. Niezbyt dużą tym razem, chociaż jej wnętrze niewątpliwie zostało powiększone. W dłoni trzymała również papierową torbę, gdzie zakamuflowane było piwo. Burza wijących się włosów kołysała się leniwie na plecach i ramionach, kontrastując z czarną bluzką widoczną spod rozpiętej, jeansowej kurtki. Miała do tego czarne jeansy i ocieplane buty, które miały być jej ratunkiem na okres pobytu tutaj i rzekomo poradzić sobie z każdą minusową temperaturą. Dotarła do recepcji, aby odebrać kluczyk od przydzielonego jej lokum, przywdziewając na twarz pogody uśmiech. Na szczęście wszystko poszło gładko i szybko, zaraz więc ruszyła żwawo przed siebie w poszukiwaniu Pirytowego domku — kto te nazwy wymyślał? Modliła się w duchu, aby trafiła na normalnych lokatorów i nie na Holdena, bo wtedy z pewnością skończy w Azkabanie zamiast popijając trunki na łonie natury, jak pierwotnie miała w planach. Westchnęła, zatrzymując się przed drzwiami i łapiąc za klamkę, aby żwawo je otworzyć i zdębieć po tym, co zastała wewnątrz. Zamrugała kilkakrotnie, puszczając walizkę i zamykając jednak drzwi, aby całe to zajście zostało w środku. Co to ma być? Spojrzała na kluczyk, na nazwę domku — przynajmniej trzy razy, aby upewnić się, że trafiła w odpowiednie miejsca. Po kilku sekundach otworzyła drzwi ponownie, wsuwając walizkę i zatrzaskując drzwi za sobą. Wyprostowała się, zawieszając na dwójce uczniów swoje spojrzenie. Blaith. Williams. Williams?! Co on tu robił? Westchnęła, upijając piwo z butelki i wolną już dłoń oparła na biodrze. - Blaith. Czy ja wam przeszkadzam? Dlaczego znęcasz się nad biednym Williamsem i na Merlina, co on tu robi? Nie miał być na końcu świata? - zapytała z nieukrywaną ciekawością w głosie, zawieszając ostatecznie spojrzenie na starym znajomym. Karmelowe ślepia zlustrowały jego twarz, aby ostatecznie zatrzymać się na ranie, która wyglądała na dość paskudną, brudząc wszystko krwią. A chciała spokojnych ferii,.. Brakowało tu jeszcze tylko kolejnego adoratora Fire i będzie niczym przyzwoitka w trójkącie. Wzruszyła ramionami, robiąc kolejny łyk piwa i siadając na wolnym łóżku, założyła nogę na nogę. Cóż, nie jej sprawa. - Dobrze Cię widzieć, Luke.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Już rozumiał w jaki sposób czasami mógł czuć się Leonardo w świecie zwykłych śmiertelników - niezgrabnie. I nie chodziło tu bynajmniej o własną fizyczną niedoskonałość, ale o wewnętrzne, pełne dyskomfortu poczucie niedopasowania do otaczającej rzeczywistości. Islandzkie domki miały wiele uroku, szczególnie z oddali; kiedy z bliska okazywały się równie przytulne, entuzjazm trochę opadał. Byli jednak przecież goszczeni przez krasnoludów, zatem trudno było spodziewać się czegokolwiek innego. Zwyczajnie potrzebował się przyzwyczaić. Tym, czego nie mógł się najbardziej doczekać, było poznanie swoich współlokatorów. Ezra przebywał już w Hogwarcie tyle lat, że byłby zdziwiony, gdyby nie trafił na kogoś znajomego. Niespodzianka pozostawała jednak niespodzianką i mogła być zarówno pozytywna, jak i wykurzyć go w poszukiwaniu wolnego łóżka w innym domku. Na razie jednak trzymał się go dobry humor, pomimo drobinek śniegu wpadającym w oczy i mroźnym podmuchom islandzkiego powietrza, które przenikało nawet gruby szal - one przyczyniły się do szybszego kroku Ezry, który marzył, aby znaleźć się już w cieplutkim wnętrzu domku. One i Frytka zaczynająca nerwowo kręcić się w kieszeni. Nie potrzebował szukać kluczy w głębokiej kieszeni płaszcza, ponieważ ktoś przed nim zawitał w odpowiednie miejsce. Cóż, nawet więcej niż jeden ktoś. Nacisnął klamkę i pchnął drzwi, do środka wchodząc jednak ze wzrokiem wbitym w kufer, którym nie chciał obić dosyć wąskich drzwi. - Cześć, cześć, co za radość spotka- co się tu dzieje? - Kufer huknął o podłogę, a mimika Clarke'a się wyostrzyła, gdy przez kilka sekund próbował zrozumieć, co się właściwie stało. Najpierw spojrzenie skierował na Fire - blondwłosą Fire, na co zapewne bardziej zwróciłby uwagę, gdyby tylko nie został wrzucony w tak dziwne okoliczności! W jego oczach migotało coś na kształt nieufnego oskarżenia, jakby wiedział, że to właśnie ona wprowadziła do małego pomieszczenia tyle negatywnej energii, jakby od razu obwiniał właśnie ją. Zresztą, któż inny mógłby spowodować takie obrażenia (Ezra w pierwszym momencie aż skrzywił się z odrazą) na ramieniu Luke'a? Chyba nie Nessa, która spokojnie popijała sobie piwo. Jakby to było normalne. Jakby nie było warte ingerencji. I właśnie to chyba go otrzeźwiło na tyle, by się odezwał. - Co wy do cholery wyprawiacie? Powariowaliście? - Zbliżył się do całej trójki, po drodze wyjmując z kieszeni Frytkę i bez większej refleksji praktycznie wciskając Nessie na kolana, podczas gdy on sam natychmiast znalazł się przy Luke'u. Nie znał się na urazach, nie wiedział jak głębokie były to rany, wiedział natomiast, że natychmiast należało je opatrzyć. Szkoda tylko, że Luke nie znalazł się w pokoju z ludźmi, którzy się na tym znali... - Ty, siadaj - polecił krótko, nie chcąc czuć się bezradny, choć w jego głowie była jedna wielka pustka; nikt nie dał mu razem z kluczykami instrukcji, w jaki sposób dokonać reklamacji współlokatorów. Dlatego zrobił to, co było łatwiejsze, skoncentrował się na Fire. - A ty... - Chłodna złość zdominowała ton jego głosu. Być może Luke nie chciał podejmować z Fire walki, ale od tego miał Ezrę, prawda? Nie byli może najbliższymi przyjaciółmi, być może gdyby znał sytuację, zachowałby się inaczej. Przed swoimi oczami miał jednak ewidentnie ofiarę i agresora i nie zamierzał tego zignorować. - nie unoś różdżki na kogoś, kto ledwie się posługuje własną... Bez urazy, Luke. Powiódł jeszcze raz wzrokiem po całej trójce, zaplatając ręce na klatce piersiowej i czekając, aż ktoś rozjaśni nieco kontekst całej tej sytuacji.
Trudno było powiedzieć, czego się spodziewał po wszystkim. Czego oczekiwał, kiedy eliksir przestałby działać a Fire zrozumiałaby co się wydarzyło? Niezależnie od tego jak zachowałby się podczas jego działania, oczywiste było, że dziewczyna będzie wściekła. Bardziej lub mniej. Mimo wszystko, raczej bardziej. Niesamowite było, że nawet przez chwilę nie przebiegła mu głowie myśl, co będzie potem. A może po prostu wmawiał sobie, że nie będzie tak źle. Chodziło jeszcze o coś. Kiedy Luke to robił, sam nie do końca wiedział jakie motywy nim kierowały. Nie myślał wtedy o tym, że jest w niej zakochany, nawet jeżeli już był. Wiedział, że przejmuje się nią bardziej niż resztą dziewczyn, ale myśl o tym, że w jego głowie to było już coś naprawdę poważnego, odpychał jak tylko mógł. Wiedział, że to uczucie byłoby głupotą i w żaden sposób nie mogłoby się skończyć dobrze. Nawet, gdyby nie wlał tego eliksiru. Fire nie interesowała się nim nawet w najmniejszym stopniu, a co dopiero mówić o czymś więcej. Nie odpowiedział od razu. Chociaż świetnie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, to i tak zabolało. Kiedy się odsunęła, naprawdę miał wrażenie, że nic już nie zrobi. Odwróci się, wyjdzie, poprosi o zmianę pokoju? Nie przewidział, że to nie koniec i jednak będzie chciała mu coś zrobić. Ból faktycznie był dotkliwy. Skrzywił się mocno i spojrzał na ranę. Przykrył ją trochę i ucisnął, żeby tak nie krwawiła. - Wiem, że myślisz, że twoje słowa, albo to zaklęcie sprawiły mi najwięcej bólu, ale naprawdę, najbardziej boli mnie to, że widzę jak bardzo cię to zraniło - powiedział, patrząc na nią i zaraz próg przekroczyła Nessa. Nie przejęła się za bardzo jego stanem, ale on nie zamierzał się w tych okolicznościach nad sobą użalać, więc kiwnął tylko głową i uśmiechnął się do niej sztucznie, mimo że naprawdę cieszył się na jej widok. Trudno było jednak teraz o dobry humor. - Ciebie też dobrze widzieć - odpowiedział tylko i wyciągnął różdżkę, oczywiście nie na Fire, tylko żeby zrobić coś z tą raną. Kiedy chciał rzucić zaklęcie i wyleczyć jakoś to uszkodzenie, pojawił się także Ezra. Nagle wszyscy współlokatorzy byli już obecni. Trochę późno, ale co poradzić. Bez zastanawiania usiadł zgodnie ze słowami chłopaka, ale zaraz zobaczył, że rozmowa idzie w złym kierunku a Clarke zamierza robić wyrzuty Fire. - Nie, nie przejmuj się tym, należało mi się. Serio, była delikatna. Zostawmy temat - zasugerował po chwili i zastanawiał się, jak przejść z tą sytuacją do porządku dziennego. Mimo wszystko nie sądził, żeby gryfonka chciała to tutaj roztrząsać, przy Ezrze i Nessie. Domyślał się, że nikomu o tej sytuacji nie opowiadała i pewnie tak miało pozostać.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Nie zraniłeś mnie. - aż zapomniała o gniewie, bo zachłysnęła się oburzeniem. Jak w ogóle śmiał coś takiego insynuować? Nie bez powodu budowała wokół siebie mury i udawała bezduszną, żeby ktoś wytykał Fire, że coś do niej jednak dociera. Nagle nie miała pojęcia, co powiedzieć. Na szczęście pojawiła się Nessa, którą cała sytuacja nie wstrząsnęła mocno, a przynajmniej przyjęła ją ze spokojem. Zaczęła zadawać pytania, które Blaithin uznała za skierowane do Luke'a i na niego zrzuciła odpowiedzialność wyjaśniania. Skąd miała do cholery wiedzieć, co tu robił? - "Biednym" Williamsem?! - wypaliła, powtarzając te słowa z niesmakiem i gestykulując gwałtowniej niż zwykle. Oczywiście, że za takiego musiała go uznać Lanceley. Gdy Shawn zmasakrował posiniaczył twarz Gryfonki też nikomu nie powiedziała, co się stało. W gruncie rzeczy to nikt nawet nie zapytał, więc nie musiała kłamać. Najpewniej uznali, że Fire jak to Fire po prostu wdała się w bójkę i słusznie. Albo, że nie warto się wtrącać, skoro mogli liczyć tylko na złość ze strony Gryfonki za ingerowanie w jej życie. Nie tłumaczyła się nigdy ze swoich kontrowersyjnych działań, więc mogli sami wyciągać różne wnioski. Fire pasował ten brak zainteresowania, ale jednocześnie rozdrażniało to, że nad takim Lukiem teraz załamywali ręce. A wystarczyłoby pewnie jedno albo dwa lecznicze zaklęcia! Mógłby po prostu poszukać pielęgniarki, która przyjechała z hogwarckim gronem pedagogicznym albo Neirina, jeśli wybrał się na ferie. Kogokolwiek, kto zna się na magii leczniczej. Zresztą, nie zamierzała wymyślać pomocy dla Krukona. Było jej obojętne nawet to, czy na nią doniesie. W teorii w pomieszczeniu znajdowało się dwóch prefektów, więc powinna mieć to, jak w banku. No właśnie, przybycie Clarke'a z fretką, którą Fire już dawno temu poznała, sprawiło, że to na nim spoczęła cała uwaga dziewczyny. Ciebie też cudnie widzieć. Po co takie zamieszanie? Gdyby chciała wyrządzić mu poważną krzywdę już zwijałby się na podłodze w konwulsjach. Skrzyżowała z Ezrą ostre spojrzenie, krzyżując ramiona. W porządku, dwóch na jedną? Okej, nie ma problemu. W głowie Fire znalazła się na mugolskim ringu, chociaż tak naprawdę nikt tu nie rwał się do atakowania jej. - Och przestań, Clarke, jesteś zbyt dobry, żeby bronić kogoś takiego. - parsknęła, nie mogąc uwierzyć, że Ezra stanął po stronie Luke'a. I nie, nie mówiła tego jako komplement. Chodziło po prostu o to, że nie musiał się poniżać aż do tego stopnia. W umyśle jasnowłosej pojawiło się nagle określenie "zdrajca", chociaż właściwie nie mógł nim być, skoro nie uznawali się za przyjaciół. - Oczywiście, że byłam delikatna! - fuknęła na Williamsa, nie rozumiejąc tego, co robi. Próbował wszystko załagodzić? Zachowywał się zbyt dziwnie, żeby Blaithin mogła nadążyć za tym, dlaczego on sam także próbuje ją ochronić. Nie potrzebowała ochrony i tego skruszonego spojrzenia. Czy chciał tylko uniknąć tematu, żeby nikt się nie dowiedział, co zrobił? - Przyjaźnicie się? - teraz to ona popatrzyła na chłopaków nieufnie. Jakby nastąpiło jakieś zawiązanie sojuszu przeciwko niej. W tym stanie emocjonalnym Fire wszędzie mogła się doszukiwać spisków. Zwłaszcza, że obu Krukonów uważała za manipulantów. Luke chyba chciał zmiany tematu, prawda? Blaithin do tej pory myślała, że Clarke dobiera znajomych równie ostrożnie i uważnie, jak ona, a jego zaufanie też jest czymś wyjątkowo cennym, ale teraz nie wiedziała, co sądzić. Nie lubiła nie wiedzieć, co się dzieje, a tak właśnie teraz było. Sama próbowała się uspokoić, ale nagłe spotkanie z Williamsem za bardzo ją poruszyło. Podejrzewała, że Ezra jest nieświadomy tego, dlaczego w ogóle reaguje aż tak ostro, ale nawet dla niego musiało się to wydać dziwne. Podobnie zresztą Nessie, która wolała spokojnie delektować się piwem i nie zwracać uwagi na napiętą atmosferę. O jej wsparcie Blaithin nie próbowała zabiegać, bo równie mocno spodziewała się Nessy w roli obrońcy jej racji, jak i kolejnej osoby do suszenia jasnowłosej głowy i pogadanek o dobrym zachowaniu. Albo chociaż przyzwoitym, które nie uwzględniało rozrywania innym ludziom ramion. Do tej pory Nessa raczej próbowała godzić jedno z drugim w podejściu do swojej kuzynki. Najbardziej logiczne byłoby, gdyby Ślizgonka poszła po jakąś pomoc, ale równie dobrze mogła zacząć się rozpakowywać, ignorując poddenerwowaną trójkę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Chyba miał prawo oczekiwać, że otrzyma trochę więcej wdzięczności ze strony poszkodowanego Krukona, w którego to obronie stanął. Lub inaczej - miał prawo oczekiwać, że Luke zachowa trochę godności w tej sytuacji. Aż go zmroziło, kiedy chłopak spróbował to wszystko zbyć. Tak po prostu, jakby zupełnie nic się nie stało. Usprawiedliwiał ją, z jakiegoś tajemniczego powodu biorąc winę na siebie, choć przecież to nie mogła być prawda. I to spodobało się Ezrze jeszcze mniej, o czym mógł poświadczyć kącik wargi, który wygiął się w rozdrażnieniu. Sprawą naprawdę wysokiej samokontroli był fakt, że w chłopaka nie poleciało żadne wyciszające zaklęcie. Cóż, to na pewno pogrzebałoby temat. Sęk w tym, że nie do tego dążył Ezra. - Jakiego? - podchwycił natychmiast, rozumiejąc, że jest to element w układance, bez którego dalej nie ruszą. Wyjątkowo nie zastanawiał się, co przez to próbowała powiedzieć Fire - słowa i tak wybrzmiały niezamierzonym komplementem, który, mimo wszystko, zawibrował przyjemnie w uszach Clarke'a. Doprawdy drobnostka wystarczała, żeby spojrzał na Fire przyjaźniej. - Widzę, że była... Jak na jej umiejętności, masz cholerne szczęście. Co nie znaczy, że będę tolerował to względem kogokolwiek, kto mieszka w tym domku. Nie będzie tu dyktatury jednej osoby. - Clarke wyglądał, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, iż sam stawia się w roli osoby decyzyjnej, całą resztę rozstawiając po kątach wedle własnego uznania. Robił to przecież jedynie w dobrej wierze! Pokręcił zaraz głową, wyciągając różdżkę i kładąc ją na jednym ze stolików, w ten sposób sygnalizując też, że jedyną formą ofensywy, której zamierzał się podejmować, była rozmowa. Kiedy zdejmował wreszcie płaszcz, od którego zaczynało mu się robić w tych warunkach duszno, miał w oku spokojniejszy błysk. Błysk osoby przekonanej, że panuje nad sytuacją. Była to również dobra forma przedłużenia milczenia w obliczu pytania Fire - Ezra potrzebował chwili, aby ustalić, jaka odpowiedź będzie najbliższa prawdzie. - Znamy się... - poprawił ją z pobrzmiewającym wyraźnie zastanowieniem. "Przyjaźń" stanowiła wyjątkowo mocne określenie, którym Ezra nie lubił szastać - w rozumieniu jego i Fire relacja z Lukiem zdecydowanie do takiego miana nie miała prawa. Już prędzej Gryfonka mogła się uważać za bliższą mu osobę; Ezra wierzył, że w sytuacji kryzysowej będzie mógł liczyć na jej różdżkę. Można było w dodatku powiedzieć, że Dear na swój dziwny sposób po prostu go znała, będąc świadkiem wielu jego twarzy, których Luke doświadczyć prawdopodobnie nigdy nie miał. W perspektywie Luke'a mogło być jednak inaczej, nieświadomość przecież prowadziła do różnych (nad)interpretacji cudzych zachowań. - Jak rozumiem, wy niestety też. A wiecie, co cudownie oczyszcza atmosferę? Rozmowa. Ja nie będę spał w domku, którego dach może się zawalić, bo jedno oddychało w zły sposób, więc proponuję załatwić to dojrzale. Luke ci coś zrobił? - Skoro ta dwójka zgodziła się, że wina leżała po stronie Krukona, to do jasnowłosej skierował pytanie. I gdyby ktoś nie znał relacji Ezry i Fire, mógłby nawet pomyśleć, że gdzieś pomiędzy zniecierpliwieniem a dezaprobatą można było doszukać się ułamka troski.
Trudno się było dziwić interpretacji Nessy i Ezry. Wchodzą, widzą go z rozwaloną ręką, sam na sam z Fire. To dosyć jednoznaczna sytuacja i trudno było nie doszukać się winnego w gryfonce. W końcu nie mieli skąd wiedzieć, że sytuacja jest trochę bardziej złożona, a jej motywy uzasadniają działania. Nie miał pojęcia, jaką relacje obecnie ma Ezra i Fire, ale po komplemencie dziewczyny, mógł spodziewać się, że znacznie lepszą niż wtedy, kiedy wyjeżdżał. Chciał załagodzić sytuację, roztrząsanie tego przy nich, w emocjach nie wydawało się być dobrym pomysłem. Nie zamierzał jednak hamować Fire, jeżeli zamierzała grać w otwarty i wprost powiedzieć, z czego wynika jej atak. Wiedział, że nie po jego stronie leży ujawnienie tego co się wydarzyło przed wyjazdem. Dla niego ta relacja była raczej czymś więcej, niż "znamy się", ale przyjaźń była faktycznie trochę zbyt mocnym słowem - tego typu relacje miał zarezerwowaną dla dziewczyn, raczej nie potrafił ich budować męsko-męskich, chociaż Ezra był zdecydowanie facetem, z którym dogadywał się najlepiej. A może w sumie jedynym, z którym dogadywał się naprawdę dobrze. - Mimo wszystko, nie powiedziałbym, że niestety - wspomniał tylko Luke, a potem spojrzał na Fire, nie mając pojęcia, czy pociągnie ten wątek. Odpowie Clarkowi, czy będzie wolała raczej uniknąć tematu? Szczerze mówiąc, wcześniej był pewien, że zawsze wybierze te drugą opcję i nie będzie nikomu o tym wspominać. Może jej nie znał za dobrze - ale no właśnie - wiedział, że była wyjątkowa zamknięta i wątpił, żeby lubiła zwierzenia. Nie, żeby nie chciała oskarżyć Luke'a. Po prostu nie wiedział, czy będzie w stanie postawić się w roli ofiary, w dodatku w oczach Ezry. Nieważne jakby na to nie patrzeć i jak bardzo Williams nie był z tego dumny, właśnie w takim położeniu się przez niego znalazła.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Otrzeźwiała dzięki Ezrze nieco ze swojej nienawiści, ale nadal nie do końca. Umiała myśleć racjonalnie i zachowywać się w miarę spokojnie - Fire miała w końcu już niemal dwadzieścia lat, wypadało dojrzeć przez tak długi czas. Z tym, że kiedy w grę wchodziła wściekłość znów stawała się niestabilną emocjonalnie dziewczyną. A Clarke wiedział o tym najlepiej z nich wszystkich. On także widział niejedną twarz Gryfonki... I chyba to właśnie ta świadomość sprawiała, że łatwiej im było w jakiś sposób na sobie polegać. W końcu skoro widzieli, zrobili i powiedzieli już sobie najgorsze to nic ich nieprzyjemnie nie zaskoczy, prawda? - Dokładnie. Dlatego przestań robić z siebie pieprzonego mediatora albo jakiegoś szefa. - wytknęła mu, mimo wszystko, kąśliwie. Nie dawała sobą rządzić pod jakimkolwiek względem, a już na pewno nie Ezrze. Chłopaka mogła co najwyżej traktować jako równego sobie. Wysłuchała trochę okrojonego tłumaczenia, a Luke niczego nie dopowiedział w kwestii ich znajomości. Świetnie. Dodatkowo jego komentarze tylko sprawiały, że coraz bardziej nim gardziła. Jeśli już chciał ją ugłaskać i uzyskać przebaczenie to przynajmniej powinien nieco zwolnić, a co najważniejsze dać jej trochę czasu na ochłonięcie. Nie chciała nawet odzywać się bezpośrednio do niego w obawie, że znowu wybuchnie. Fire obserwowała jak Ezra odkłada różdżkę, ale swoją dalej trzymała bardzo blisko. Nie mogłaby jej oddać, chociaż nie wyobrażała sobie teraz, żeby unieść ją na tego Krukona. Szczerze mówiąc, Fire dużo łatwiej byłoby się odnaleźć w tej sytuacji, gdyby po prostu rozpętała się jakaś walka i domek zaczął trząść w posadach. Nie umiała w rozmowy, a zwłaszcza takie, które dotyczyły jej bezpośrednio. Patrzyła w milczeniu, jak Ezra ściąga płaszcz i zrozumiała, że przeciąga chwilę na swoją korzyść. Właściwie to nieraz tak robił - może powinna się tego od niego nauczyć? Myśleć, a potem robić? Zadawać pytania, a potem atakować? Chociaż akurat w kwestii Luke'a najpierw zapytała. Clarke był sprytny, ale cierpliwość Blaithin szybko się tamtego dnia kończyła. Williams zdawał się co chwila wręcz dmuchać na rozżarzone węgle, żeby pobudzić wściekły płomień. A Ezra z kolei był kubłem zimnej wody. W gruncie rzeczy rozumiała tę postawę. Jasnowłosej ani trochę nie uśmiechało się spać z kimś, kto mógłby znów spróbować ją czymś podtruć przy śniadaniu. Jak miała zmrużyć oczy i nie budzić się w nocy z poczuciem, że nie jest bezpieczna? Nie znała Luke'a na tyle, żeby wiedzieć, czy nie chciałby jej czegoś ponownie zrobić - a właściwie to wręcz wnioskowała, że to prawdopodobne, zaślepiona swoją nieufnością i żywioną urazą. Wzrok Krukona zdawał się przewiercać przez duszę Blaithin. Dotarło do niej bardzo wyraźnie, że to jej wersję tajemniczej historii Ezra chce usłyszeć. Nie pytał Williamsa. Nie reagował obojętnie na ich konflikt. Bynajmniej nie wydawał się "zdrajcą", jak pospiesznie osądziła. Wzbudziło to w Fire skomplikowane emocje, ale także błyskawicznie odebrało chęci do ewentualnego zbywania Clarke'a chłodnymi i wymijającymi odpowiedziami. Zasługiwał, jako jedna z bardzo niewielu osób (a może jako jedyny?), na szczerość. Na wyjaśnienie, które tak ciężko przechodziło przez gardło. - Jak mam postępować dojrzale przy kimś, kto zachowuje się jak czternastolatek i ukradkiem dodaje mi do drinka amortencję, żeby zrobić ze mnie swoją rozrywkę? - wyrzuciła szorstko, zanim zdążyła ugryźć się na dobre w język. Absolutnie nie panowała nad tymi słowami i momentalnie odwróciła wzrok gdzieś indziej, przykładając dłoń do twarzy w geście wysokiego zażenowania. Odpuściła sobie oglądanie reakcji Ezry i swojej kuzynki. Fire obawiała się, że zapadnie jakaś niezręczna cisza (albo jeszcze gorzej, usłyszy pełen politowania śmiech) i w gruncie rzeczy to byłby doskonały powód, żeby zgarnąć papierosy z torby i wyjść na zewnątrz. Właściwie to już dawno powinna opuścić ten pokój... Chociaż gdyby Luke miał jakieś szczątki honoru to on by to zrobił jako pierwszy. - Zresztą, to już nieważne. - mruknęła ciszej, bo spora część złości zdołała z niej ujść po tym jednym szczerym zdaniu. Jakby zrzuciła z serca spory ciężar, który je przez długi czas przyduszał. Cóż, to że Ezra i Nessa wiedzieli to nie było aż tak tragiczne. Jakoś wątpiła, żeby któreś z nich postanowiło dzielić się taką informacją z innymi Hogwartczykami. A nawet jeśli to co? Tak często powtarzała, że nie obchodzi jej zdanie innych osób, że najwyższy czas było nauczyć się tego naprawdę. Dlatego Blaithin odważyła się podnieść wzrok i napotkać zielone oczy Clarke'a, chociaż właściwie nie wiedziała, czy coś jeszcze do niego powiedzieć czy może nie. Ale mógł jej spojrzenie zrozumieć jako "Chciałeś swojego cudownego oczyszczenia atmosfery? To masz.". I w tej chwili podjęła decyzję, że musi choć na chwilę przestać przebywać w tym samym pomieszczeniu, co Williams. Wzięła wspomnianą paczkę papierosów i wyszła za drzwi. Zatrzymała się blisko i odpaliła jednego Wiz-Wiza, mając gdzieś, czy ktoś ją nakryje na paleniu. Albo czy wyjdzie za nią z domku. Odetchnęła w końcu spokojniej.
Tak, zdecydowanie powariowali. Wszyscy, cały świat oszalał i zaczął kręcić się w drugą stronę, a przynajmniej tak Nessa sądziła. Upiła ze spokojem piwa, nawet nie zauważając, jak Ezra wepchnął jej na kolana jakieś futerkowe zwierzę, co skwitowała cichym "huh" i opuszczeniem głowy. A przecież przywitała się z Clark'iem kiwnięciem głowy i cieniem uśmiechu. Pupil krukona okazał się fretką, równie zaskoczoną całą sytuacją co jej właściciel i ślizgonka. Uśmiechnęła się pod nosem, opierając się wygodnie o ścianę za łóżkiem, podsuwając nogi do góry po uprzednim zsunięciu butów i wolną dłonią, gładząc zwierzę po miękkim grzbiecie. - Ciebie też miło widzieć Orzełku. Cały Ty, zawsze ratujesz sytuację. - odparła rozkosznym tonem głosu, wzruszając ramionami i posyłając chłopakowi figlarne spojrzenie. Zaraz jednak karmelowe oczy powędrowały w stronę układającego się na jej nogach stworzenia. Jakież to będzie zabawne, jak zaraz ten trójkąt miłosny da sobie popalić. Całe szczęście, ona była mistrzem uników i nie trafiła na domek z Holdenem, a Corteza udawało się jej nie spotykać. Takie małe zwycięstwa należało uczcić kolejnym łykiem alkoholu. Oparła wygodnie głowę, pozwalając by rude kosmyki włosów opadły jej do przodu, a ślepia zatrzymały się na kuzynce. Wyglądała w blondzie naprawdę pięknie. - Pasują Ci te włosy, Blaith. Luke, aż tak narozrabiałeś, że zgodziłeś się na manto od mojej kuzyneczki? Jakiś Ty pokorny. - rzuciła zaczepnie, puszczając mu oczko. Paznokciami zaczęła stukać w szklaną butelkę, wpatrując się teraz gdzieś w przestrzeń przed sobą. - Skoro sobie przejebałeś, zasłużyłeś. Ezra, odpuść. To nie nasza sprawa. Dodała jeszcze z delikatnym wzruszeniem ramion, decydując się w ogóle nie angażować w problemy, o których pojęcia nie miała. Jej własne były wystarczająco przytłaczające i powodujące wystarczające szkody w zdrowym rozsądku. Zanuciła coś pod nosem, przesuwając dłonią, po grzebiecie fretki, która swoim urokiem nieco zmiękczyła rudowłosą i zniwelowała dominującą w jej wnętrzu wściekłość. Nie mogła jednak powstrzymać się od zerkania na Blaith, która pomimo wszystko, bo jedną z najbliższych jej sercu osób. Na szczęście taką, która tej pomocy nie chciała aż tak nachalnie, jak pozostali. Zresztą, nawet jeśli by chciała to Lanceleyówna i tak by jej nie odmówiła. Były w końcu jak siostry, przyjaciółki. Nie musiały spędzać ze sobą każdego dnia, aby o tym wiedzieć. Słuchała ich w milczeniu, nie chcąc się wtrącać. Pewne słowa kwitowała uśmieszkiem, inne prychnięciem czy cichym zaśmianiem się pod nosem. Czemu pomyślała, że Ezra jest hipokrytą i właśnie robił to, na co nie chciał ponoć się zgadzać? Z ciekawością powiodła karmelowymi tęczówkami w stronę prefekta, pozwalając, by luźno kołyszący się kosmyk rudych włosów załaskotał ją po twarzy, zostawiając na skórze dreszcz. Usiadła wygodniej, pilnując przy tym małej fretki, nie chcąc jej budzić. Więc zamierzał bawić się w psychologa? Współpraca z Williamsem nie szła najlepiej, jednak w przypadku Blaith w ogóle sobie tego nie wyobrażała. Na całe szczęście — jej w to wszystko nie wciągał i mogła pozostać spokojnym obserwatorem. A potem poszło już zwyczajnie źle. Słowa dziewczyny sprawiły, że zamarła bezruchu z delikatnie rozchylonymi wargami, wpadając zwyczajnie we wściekłość. Miała uraz do ludzi, którzy ją wykorzystywali i porzucali, a ten skończony idiota tak godny pożałowania numer wywinął, a do tego wszystkie Fire? Nessa była w stanie znieść naprawdę wiele, coraz lepiej pracowała nad złością jednak to.. Niby taka głupota, a tak krzywdząca gryfonkę i jej dumę wywołała wilka z lasu. I właściwie dalej nic nie słuchała, nawet nie patrzyła. Odstawiła butelkę na stolik nieopodal łóżka, wstając gwałtownie. Całe szczęście, że była w spodniach, bo spódnica z pewnością poszłaby jej nazbyt do góry. Bezceremonialnie podeszła do szkolnego casanovy, zaciskając pięść i uderzając z całej swojej siły w jego twarz, celując w noc. A cela miała dobrego, chociaż nie była już tak mocna, jak wcześniej. Wychudzone i zniszczone przez nadmierne picie i brak snu ciało, było zdecydowanie słabsze. Zlustrowała go wzrokiem z pogardą, ignorując piekące i zaczerwienione kostki. Zapomniała nawet o fretce, która wystraszona tkwiła gdzieś na łóżku. - Masz szczęście Luke, że nie dowiedziałam się o tym, gdybyśmy byli sami, bo skończyłbyś jako kamienny posąg, a potem odrywała Ci kończyny i cofała zaklęcie, tak na przemian. Tknij ją jeszcze raz, zbliż się do niej albo twórz te swoje fantazje na jej temat, to urządzę Ci prawdziwe piekło. Byłabym w stanie przetrawić Twoją głupotę, jednak gdy chodzi o Fire, posunąłeś się za daleko. Bardziej przypominała teraz ślizgonkę niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu, plując jadem niczym wściekła żmija. Zrobiła pół kroku w tyłu, posyłając jeszcze Erzie krótkie i chłodne spojrzenie, jakby dopiero przypomniała sobie o jego istnieniu. Obróciła się napięcie, złapała za kurtkę i wyszła za kuzynką, trzaskając drzwiami. Znalezienie blondynki nie było trudne. Nessa bez słowa wyjęła swoje fajki, głową wskazując, aby dała jej odpalić od swojego i stanęła naprzeciw, krzyżując jedną dłoń pod biustem. Chłodny podmuch wiatru rozwiał rude kosmyki włosów, ukazując zarumienione ze złości policzki. - W porządku? Rzuciła cicho, niby to obojętnym i wciąż zdenerwowanym tonem, przesuwając spojrzeniem po twarzy dziewczyny. Musiało być jej naprawdę ciężko trzymać to w sobie. Eliksiry tego typu były dla kobiet prawdziwym upokorzeniem, a z mężczyzny robiły pozbawionego klasy i wychowania pajaca.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Chyba po prostu żyli w alternatywnych rzeczywistościach i zupełnym przypadkiem wpadli na siebie w tym jednym momencie. Nie wiedział, czy to Nessa reaguje na sytuację zbyt wolno, czy może on zbyt gwałtownie - cóż, fakt, że prawie rzucił zdezorientowanym pupilem na pewno nie przemawiał na jego korzyść. Z parsknięciem przyjął więc słowa Fire odnośnie mediatorstwa, przyznając jej na tym polu rację, tyle przychylności nie mając jednak dla próby ostudzenia go przez Lanceley. - Nie nasza? Wszystko, co w jakiś sposób dotyka osób, na których mi zależy, może być moją sprawą, Nessa. Nazywają to "przejmowaniem się" - zauważył, wkładając w głos nutę kąśliwości. Nie rozumiał odwracania spojrzeń, gdy działo się coś złego, szczególnie gdy prywatny konflikt rozszerzał swój zasięg na pozostałe osoby, zmuszając w pewien sposób do wyboru strony, a Ezra nie chciał stawać przeciwko któremukolwiek z nich. I z autopsji wiedział, że czasami po prostu lepiej było się wmieszać w momencie pozwalającym na neutralność - do dziś był wdzięczny Padme, że pojawiła się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Ponadto rozwiązywanie cudzych problemów przychodziło mu łatwiej niż własnych, a wciąż pozostawiało poczucie zrobienia czegoś właściwego. Jego oczy wypełnione były analityczną czujnością, kiedy oczekiwał na ruch Fire. Zapewne wszyscy w tym pomieszczeniu, włącznie z Ezrą, nie do końca wierzyli, że Dearówna zechce zwierzyć się z doznanej krzywdy właśnie jemu. Oni jednak jakimś sposobem odnajdowali się w tej pokrętnej relacji; Clarke pokładał w Gryfonce wiele nadziei i za każdym razem, wbrew rozsądkowi, dawał jej szansę na zaprzeczenie utartej opinii, w którą wszyscy już uwierzyli. Co zabawne, wcale nieczęsto pozostawiała go rozczarowanego. Nie odpowiedział od razu, bo zwyczajnie taka informacja potrzebowała chwili, by ją przetrawić, tym bardziej, że z każdego gestu Gryfonki emanował dyskomfort, z którym Ezra aż tak nie potrafił sobie radzić. Ludzka twarz Fire była tą, z którą należało się obchodzić ze szczególną ostrożnością - gdyby to był ktoś inny, Ezra nie wahałby się przed kontaktem fizycznym lub współczuciem, acz nie sądził, by Fire to doceniła. - Przesadzasz... - stwierdził w końcu swobodnie, jakby to była kolejna przekomarzanka i zaraz miała nastąpić celna złośliwość, bagatelizująca całą sytuację. I mimo że kącik ust zadrżał mu cynicznie, nie w Fire to godziło. - Luke'a jeszcze czeka sporo pracy, żeby dorównać intelektualnie czternastolatkom - nie był to przytyk na jego miarę, ale nie w tym była rzecz. Ezra nie potrafił mówić wielu rzeczy wprost, więc to poprzez przemielony wielokrotnie żart przyznawał jej rację w tym konflikcie. Odruchowo postąpił krok do przodu, ale powstrzymała go Nessa, która ściągnęła na siebie całą uwagę. Ze zdumieniem powiódł wzrokiem za dziewczyną, która tak gwałtownie zmieniła swoje nastawienie do całej sytuacji, jak gdyby słowa Fire były magicznym przełącznikiem. Po prostu ją obserwował, nawet nie trudząc się w studzeniu emocji - to wreszcie była jakaś właściwa reakcja, prawdziwa reakcja, pozbawiona rys groteskowej obojętności. Nie spodziewał się jednak po Lanceley tak wielkiej agresji; gdyby spomiędzy niewinnych ust Ślizgonki pomknęła gniewna tyrada, Ezra nie śmiałby tego skrytykować, wszak wszystkie słowa i obelgi pochodziłyby jedynie z siostrzanej troski. Jednak dłoń, zamykająca się w pięść i swoją rację przedstawiająca przy użyciu siły, zupełnie nie łączyła się dla niego z osobą Nessy. Zajście skomentował jedynie krótkim "klaśnięciem" językiem o podniebienie, nie werbalizując swoich zastrzeżeń wobec jej metod. Nie mógł jednak powstrzymać... śmiechu. Krótkiego parsknięcia, które jednak miało wymowny charakter. Przyciężki monolog, który z siebie wyrzuciła brzmiał absurdalnie - oczywiście, Lanceley była piekielnie zdolną czarownicą, lecz w odbiorze Ezry wściekłość sprawiła, że Ślizgonka stała się karykaturalna zamiast przerażająca. Poczuł się jednak głupio wobec Fire; jako osoba bardziej stonowana mógł kwestionować sposób działania Nessy, lecz jej intencje były dobre, stawała przecież w obronie kuzynki. Powrócił wzrokiem do Dearówny, w odpowiednim momencie, by pochwycić jej spojrzenie. Uśmieszek na jego wargach zrzedł, ustępując miejsca zmieszaniu i zrozumieniu. W pierwszym momencie chciał podążyć za nią, zawahał się jednak, uznając, że zostawienie Luke'a i Nessy również może się źle skończyć. Poza tym, rozumiał potrzebę odetchnięcia. - Dla mnie ważne - rzucił więc tylko do niej, kiedy przechodziła obok, wymijając ją wzrokiem. Nic sobie również nie zrobił z chłodnego spojrzenia Nessy, która - być może na całe szczęście - również wyszła z domku, w którym w jednym momencie zrobiło się niewyobrażalnie cicho. Clarke przez chwilę się nie odzywał, stukając palcami o blat, na który wcześniej odłożył różdżkę; teraz ponownie znalazła się pomiędzy jego palcami. - Więc... Kiedy to było? I co ci w ogóle strzeliło do tego kretyńskiego łba? Kiedy dziewczyna ci się podoba, warto dać jej kwiaty, a nie amortencję. - Pokręcił głową, w międzyczasie podchodząc do chłopaka i za pomocą Vulnerra Ferre wyczarowując bandaż. - Musisz znaleźć profesjonalnego uzdrowiciela. Tylko to opatrzę, żebyś nie zakrwawił nam całego domku - wtrącił, kiwając do Krukona, by pozwolił mu się tym zająć. I naprawdę starał się nie zrobić mu więcej bólu niż było to konieczne!
Przez chwilę Luke się poczuł, jakby obserwował tę sytuację z boku, tak jakby jego samego w ogóle nie dotyczyło. Mógł tylko patrzeć co zrobi Fire, jak zareagują inni. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że właściwie cała ta sytuacja skupiała się na nim. Było mu wszystko jedno, czy inni się dowiedzą. Z pewnością był zaskoczony, bo myślał, że Fire nie będzie chciała o tym mówić, ale prawdę mówiąc, nie martwiło go to. W domku Nessa i Ezra byli tylko dodatkiem, rozmywali się w głowie Luke'a i nie zwracał uwagi na ich mimikę, reakcje, czy zamiary. Dla niego tutaj była teraz tylko jedna osoba i nie miał pojęcia co zrobić, żeby ją przekonać, że jego pomysł naprawdę nie był aż tak podły, jak myślała. Nawet jeżeli to nic nie zmieniało i nienawidziłaby go w dokładnie takim samym stopniu, chciał, żeby uwierzyła chociaż w to, jak było naprawdę. Sam nie wiedział, czy był zaskoczony reakcją Nessy. Z jednej strony, przed chwilą mówiła coś o nie wtrącaniu się i wydawała się być całkowicie opanowana, z drugiej wiedział, jak bardzo ważna jest dla niej Fire i że jej reakcja była całkowicie naturalna. Wysłuchał jej ostrzeżeń, a raczej gróźb. Nie było sensu się jednak oszukiwać, że cokolwiek go przestraszy. Był na tyle głupi, żeby nie bać się Fire, która... po prostu była sobą, w dodatku to ona miała najwięcej powodów, żeby zrobić mu realną krzywdę. Trudno było więc oczekiwać, że nagle słowa jej kuzynki wzbudzą w nim jakiś niepokój, mimo wszystko, to była zupełnie inna skala zagrożenia. Przez większość czasu milczał. W zasadzie co miał mówić? Był winny, zrobił to co powiedziała. Nie było sensu się wypierać. Nawet jeżeli ich wyobraźnia powędrowała dużo dalej, wykraczając mocno poza fakty, to nie miał szansy za tym nadążyć. Zresztą to nie oni mieli znać prawdziwą wersje, tylko Fire. W końcu jednak zrozumiał, że nie ma sensu dalej jej przekonywać i tłumaczyć się. Przynajmniej nie teraz. Nie poczuł ulgi, kiedy wyszły, nie złapał oddechu. Nawet jeżeli nie miał Fire dosłownie przed sobą, to obraz sprzed chwili utkwił mu w głowie i planował tam zostać na naprawdę długo. Wyrzuty sumienia jeszcze nigdy nie przytłaczały go tak bardzo jak teraz. Nie miał pojęcia co z tym robić. - Jakoś niedługo po naszej rozmowie w barze. Uwierz, wiem, że ten pomysł był idiotyczny, nie wiem skąd to zaćmienie... "Podoba mi się" połowa szkoły, a w tym wypadku to jakby powiedzieć, że Fire nie jest moją największą fanką. Zdecydowanie zbyt duży eufemizm - skrzywił się, kiedy chłopak zaczął go opatrywać, bo niestety momentalnie dotyk bandażu zwiększył ból. - Samo dodanie amortencji było świństwem, ale nie chciałem robić niczego więcej. Nigdy bym nie zrobił, serio, nawet jej nie tknąłem.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire stała sztywnie wyprostowana, oczami wodząc po każdym zebranym w tym pokoju. Luke przestał się odzywać, co było jego pierwszym dobrze podjętym wyborem tego dnia. Jasnowłosa mogła zwracać na niego mniej uwagi. Podczas gdy Krukon widział głównie ją w tym domku, ona starała się wymazać z myśli świadomość, że dalej zakrwawiony siedzi niedaleko. Na komplement Nessy potrafiła jedynie zmarszczyć brwi, kompletnie nie rozumiejąc, czemu Lanceley akurat taki niefortunny moment wybrała na mówienie o włosach. W ogóle jej żartobliwa, swobodna postawa nie pasowała Dear. I te figlarne spojrzenia, które kuzynka mogła skwitować krótkim przewróceniem oczu. - Jakie ty masz dobre serduszko, Clarke. - Przyznanie się do przejmowania kimkolwiek stanowiło dla Fire nie lada abstrakcję. Tym samym podejrzewała, że być może jedynie tak twierdził, a tak naprawdę tego nie czuł. W końcu czy sam nie potwierdził przed chwila, że jego znajomość z Williamsem to nie jest aż przyjaźń? Fire nie kupowała całej tej maski przejętego samopoczuciem innych osób Krukona. Ale ona z natury pozostawała nieufna i sceptyczna. Tknęło ją coś bardzo nieprzyjemnego, gdy zarzucił jej przesadę, ale... to była tylko kolejna zagrywka. Westchnęła jedynie, zauważając ten krok w jej stronę, ale nie próbując myśleć, co miał oznaczać. W rzeczywistości Clarke nie wstawił się ani za żadnym z nich. Najpierw z góry obarczył winą za całą sytuację Fire, teraz zdawał się wyprowadzać werbalne ciosy w stronę Luke'a. Balansował umiejętnie tak, żeby nie narazić się jednej osobie bardziej niż drugiej, jak przystało na krętacza. Ale Blaithin miała dosyć takich gierek, przynajmniej tamtego dnia. Utraciła siły na czytanie między wierszami i odgadywanie każdego subtelnego sygnału ze strony Ezry. Ten jeden raz wolałaby bezpośredniość, skoro już sama z trudem się na nią zdobyła. Miała wrażenie, że chłopak nagle powściągnął swoje emocje trochę za bardzo. Wyczuwała też czujne spojrzenia Nessy, w którym czaiła się troska i siostrzana miłość. Była cichym obserwatorem, ale jak się okazało, potrafiła pokazać pazury. Trzeba przyznać, że Blaithin nieco zatkało, gdy tak bezceremonialne przywaliła Luke'owi. Cóż, wychodziło na to, że to dziewczęta były znacznie bardziej wybuchowe niż obecni tu chłopcy. Do Fire ponownie napłynęło sporo uczuć, ale wybijała się ponad wszystkie jakaś dziwna ulga. Choć broniła się zawsze przed poszukiwaniem wsparcia, to wcale nie było aż tak złe. Nawet miłe. Zwłaszcza wizja z wyrywaniem skamieniałych kończyn. Miała gdzieś to, że Clarke parsknął śmiechem. Zazwyczaj był to dźwięk znośny dla ucha, ale teraz rozbrzmiał dla Gryfonki paskudnie. Przynajmniej Luke dalej niczego z siebie nie wydusił. Jedynie, kiedy Ezra przyznał, że dla niego było to ważne, zatrzymała się. - Dlaczego? - rzuciła, wbijając w niego na moment intensywne spojrzenie, ale wiedziała, że próżno było oczekiwać prawdziwej odpowiedzi. Właściwie to nawet na nią nie czekała, gdy odwróciła się i wyszła. Na zewnątrz było chłodno, ale Fire znosiła to bez cienia grymasu. Odpaliła papierosa Nessy od własnego i strzepała trochę popiołu. Pokusa, żeby zbyć dziewczynę zapewnieniem, że czuje się okej, była bardzo silna. Ale nie mogła tego zrobić swojej przyjaciółce. - Wyszłaś bez butów. - powiedziała zamiast nieszczerej odpowiedzi na pytanie. Nie do końca wiedziała, czy już jest w porządku. Jednocześnie miała dosyć tego melodramatu. - Niepotrzebnie nas tak poniosło. Nie żałuję, że rozwaliłam kretynowi ramię, ale zachowałam się jak upokorzona dziewczynka. Udowodniłam tylko, że nie umiem sobie odpuścić. - stwierdziła ciszej, decydując się na ujawnienie części ze swoich myśli przed Nessą. Fire była niezadowolona nie dlatego, że Luke do tego wszystkiego doprowadził, a dlatego, że tak łatwo uległa emocjom. Ślizgonka znała ją na tyle, żeby móc to w pewien sposób zrozumieć. Żałowała tego wybuchu i krzyku. Pierwszy raz od czasu wejścia do domku (a nawet pierwszy raz od bardzo dawna) pomyślała o kimś innym niż o sobie, gdy miała kuzynkę na wyciągnięcie ręki. Przecież na pewno zupełnie popsuła rudowłosej humor. I tak miały wyglądać ferie Nessy? Znoszenie nadpobudliwej Blaithin i rozbryzgu krwi już w pierwszy dzień? Niszczenie swoich relacji z innymi osobami ze względu na nią? Jesteś świetną przyjaciółką, Dear. Cud, że jeszcze nie zdecydowała się mieć cię gdzieś. - A z tobą w porządku? - bąknęła, tracąc w dziwny sposób swoją naturalną pewność siebie albo raczej naturalną wyniosłość. Miała wrażenie, że od tak dawna nikt jej nie zjechał z góry na dół, jak ojciec, że kompletnie się od tego odzwyczaiła. Nawet w Durmstrangu traktowali ją surowiej. Teraz sama sprawowała nad sobą dyscyplinę. Ale jednocześnie nie chciała usłyszeć, że Nessa się na niej zawiodła. Właściwie to była jedną z ostatnich osób, które Gryfonce pozostały. Fire wyglądała, jakby chciała to w jakiś sposób wyrazić, słowem albo gestem, ale tak bardzo nie umiała, że zrezygnowała natychmiast. Ona także przesunęła wzrokiem po twarzy Nessy; rozgrzanych wrażeniami policzkach i pewnej rozbudzonej złości malującej się w orzechowych oczach. Tak często gościła w nich wesołość i pogodność, że Fire patrzyła na nią, jak na zupełnie inną osobę. Niemniej oczy panny Lanceley pozostawały równie piękne. Uspokajały i koiły wszystkie negatywne odczucia, jak najlepszy magiczny balsam albo eliksir. Blaithin była szczęściarą, że to akurat na nią Nessa miała ochotę teraz patrzeć. Teraz w pełni to do niej dotarło. Wtedy zbliżyła się do Ślizgonki i ujęła delikatnie palcami jej prawą dłoń. Widziała wyraźnie podrażnione uderzeniem knykcie. Musnęła je lekko opuszkami, powoli, jakby bała się, że jej subtelny dotyk w jakiś sposób będzie przeszkadzać Nessie. Może zimno skóry dziewczyny nieco złagodziło pieczenie. Milczała, bo nie mogła odnaleźć odpowiednich słów. Wolała całkowicie się skupić na tej chwili wytchnienia pomimo słyszenia głosów dochodzących z wnętrza domku.
Nie do końca rozumiała, o co chodziło z Ezrą i Fire. Ich relacje były czymś, czego Lanceley nie potrafiła sobie z ich na swój własny przetłumaczyć, zwyczajnie brakowało słów. Byli wobec siebie złośliwi, często posyłali spojrzenia przepełnione ironią czy nawet posiadające wredne chochliki, a jednak od nikogo innego Nessa nie czuła tak mocnych wibracji pomiędzy sobą, jak od tej dwójki. Nie zamierzała się oczywiście wtrącać czy pytać, nie jej sprawa, ale potrafiła zrozumieć reakcje Blaith na zachowanie krukona. Fakty były jednak takie, że Luke zachował się jak skończony pajac i bezmózgi idiota, chociaż zdawała sobie sprawę, że jej reakcja mogła być odrobinę zbyt gwałtowna i brutalna, zwłaszcza jak na prefekta. Miał chłopak jednak pecha, bo rudzielec źle znosił wszelkie złe zachowania od strony mężczyzn i nieco się na nim wyżył, znajdując w amortencji sposób na ujście emocji. Westchnęła cicho, kręcąc głową z niedowierzaniem na całą tę sytuację. Chwilę po tym, jak Williams oberwał od niej z pięści, a Ezra parsknął śmiechem, obróciła się napięcie i wyszła. To nie był dobry moment na rozmowę z mężczyznami, na rozmowę z kimkolwiek, kto nie był Blaithin Dear. Chłodne powietrze uderzyło w rozgrzaną emocjami twarz, rozwiewając kosmyki splątanych, miedzianych włosów na wszystkie strony. Powiodła spojrzeniem po sylwetce drobnej dziewczyny o złotych włosach, wypuszczając cicho powietrze z ust i kierując się w jej stronę. Po tym, jak stanęła naprzeciw i wyjęła papierosa z paczki, wolną dłoń wsunęła do kieszeni. W głowie miała znów mętlik, jednak najsilniej wybijającą się myślą wśród krzyków pozostałych była ta, o brakach w umiejętnościach konwersacji, dokuczała jej ostatnimi czasy. Na słowa Fire parsknęła krótkim śmiechem, patrząc w dół. Bose stopy były blade i z pewnością wyziębione, jednak w żaden sposób tego nie odczuwała. Targały nią zbyt silne emocje, zwłaszcza złość na Williamsa. Na szczęście pedicure miała nienaganny. - Faktycznie, gapa ze mnie. -przytaknęła w końcu, posyłając jej cień bladego uśmiechu. Jej nogi były teraz najmniej ważne. Nessa zastanawiała się, dlaczego Fire nie powiedziała jej nic wcześniej i jak ciężko musiało być, dusząc w sobie takie rozczarowanie drugim człowiekiem. Na jej kolejne słowa kiwnęła głową, przyznając rację i wzdychając ciężko, wzruszając przy tym ramionami.- A potem przez takie dziewczyny jak my, rude i małe kobiety mają takie złą opinię. Jak Ty się tak zachowałaś, to spójrz na mnie — jestem prefektem, a Ezra jest nade mną rangą. Naprawdę, Nessa Lanceley zabłysnęła inteligencją. Często się to zdarza ostatnio. Poza tym miałaś pełne prawo być wściekła. Zakończyła swój przydługi monolog rozbawionym tonem, w którym wyczuwalna była dezaprobata względem samej siebie. Każdy miał jednak chwilę słabości. Momenty, w których emocje były nie do opanowania, zwłaszcza gdy wciąż było się mało doświadczoną i chowaną pod kloszem nastolatką. Przyglądała się jej łagodnie, dumna z tego, że powiedziała cokolwiek, zamiast głupiego zaprzeczenia. W końcu Blaith była trudniej dostępna niż więźniowie w Azkabanu i dotarcie do jej wnętrza można było uznać za nową umiejętność życiową. Zawsze więc doceniała chwile, w których przekonywała się, jak blisko ze sobą były. Ślizgonka nie powiedziała tego głośno, jednak sama świadomość tego była prawdziwym oparciem. Na jej pytanie pojawiło się wewnętrzne zawahanie, na które dłoń tkwiąca w kieszeni zacisnęła się na materiale kurtki, wbijając w nią paznokcie. Zaraz jednak kiwnęła głową, wyjmując ją i odgarniając kosmyk włosów za ucho, aby ostatecznie pozwolić jej opaść luźno wzdłuż ciała. - Tak, jestem zachwycona Islandią. Mam całą listę miejsc do odwiedzenia. - rzuciła zgodnie z prawdą, odchylając na chwilę głowę i patrząc w stronę ciemniejącego nieba. W okresie zimowym zmierzch zapadał bardzo szybko. Nie potrafiła jej opowiedzieć o tym, co działo się w jej środku. Ile myśli wrzucał tam jej kolega z domu oraz pewien ślizgon. Czując jednak na sobie spojrzenie gryfonki, odwzajemniła je i posłała jej delikatny uśmiech. - Nie przejmuj się tak, wszystko się ułoży. Znając Ciebie to i tak potraktowałaś go łagodnie. Wodziła za nią spojrzeniem brązowych oczu, przekręcając głowę w bok i posyłając jej spojrzenie. Tak maleńki gest, nieśmiały dotyk ze strony blondynki sprawił, że Nessie zrobiło się cieplej w środku. Poczuła delikatny rumieniec na policzkach i spojrzała na ich dłonie, pierwszy raz od dawna czując, że nie jest sama. Oczywiście, Alek też jej dał to przeświadczenie, ale relacja z Blaith była znacznie głębsza i mocniejsza, niż z nim. Westchnęła cicho, przymykając na chwilę oczy. Piękne było to, że mogły długo się nie widzieć, a wszystko pozostawało takie samo, jak z czasów dzieciństwa. Wiedziała, że kuzynka nigdy jej nie zdradzi i mogłaby nawet złożyć jej przysięgę krwi, gdyby sobie tylko zażyczyła. I ona musnęła ją opuszkami palców, łapiąc delikatnie mały palec Fire, swoim małym palcem. Nie chciała się jej narzucać czy jej przeszkadzać. Przez myśl jej przeszło, że ogniste przezwisko dziewczyny musi nawiązywać do gorących dłoni. - Ja Ciebie też. - szepnęła tylko, przeskakując z nogi na nogę. Znów wsunęła fajkę pomiędzy wargi, zaciągając się mocno, aby po chwili wypuścić dym z nozdrzy i ust niczym smok. Odsunęła papierosa na bok, strzepując popiół szybkim ruchem i pozwalając mu odlecieć razem z wiatrem. Na szczęście od jego chłodu żar gasł natychmiast.- Myślisz, że Ezra nam zrobi kazanie, jak wrócimy? Dodała z nutą rozbawienia w głosie, słysząc w głowie próby zabawy w psychologa prowadzone przez chłopaka. Miała nadzieję, że jeden mały sierpowy w nos nie zmieni ich relacji, ani tym bardziej jego relacje z Fire nie ucierpią. Podrapała się po głowie, przeczesując następnie dłonią włosy. Oby tylko piwa jej nie spili.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Nie, Dear. W przeciwieństwie do ciebie, po prostu je mam - odparł z nutą irytacji; dla Ezry przejmowanie się swoimi znajomymi nie stanowiło żadnej ujmy, o czym zaświadczał już wielokrotnie. Bardzo łatwo angażował się w cudze spory, wspierając kogoś bliskiego sercu nawet jeśli rozsądek podpowiadał mu zupełnie inaczej. Miał bowiem dar stania murem za ludźmi, nawet gdy się mylili. Tym bardziej uraził go komentarz Dearówny, która najwyraźniej nie pojmowała, że do tych osób się zaliczała. Najwyraźniej Nessa była jedną osobą w tym domku,która potrafiła wyczytać coś więcej pomiędzy wierszami. Problem w istocie pojawiał się wtedy, gdy stawiano go pomiędzy młotem a kowadłem - nie chciał urazić żadnego, toteż lawirował zgrabnie pomiędzy słowami. Jeśli ktoś z tego całego zajścia miał wyjść tryumfujący, w porównaniu do całej reszty niemal nieskazitelny, to był to właśnie Ezra. Nie potrafił bezpośrednio wyrazić swoich uczuć... być może dlatego, że sam ich do końca nie pojmował. Ezra czuł się niezmiennie oszukiwany przez los - zbyt często jego antypatie przekształcały się w coś pozytywnego. Burzliwe emocje, które od początku budził w nim Leonardo, stały się podstawą dla silnej miłości i to takiej, której początkowo Ezra nie potrafił zaakceptować. Pogarda dla Vivien, przeświadczenie o jej kukiełkowości straciły na znaczeniu wobec Ładni. Mnogość konfliktów, rozliczne złośliwości, w pewnym momencie nawet nienawiść były jedynie ułamkiem jego złożonej relacji z Dearówną. Dopóki nie potrafił przed samym sobą stanąć w prawdzie z wszystkimi pozostałymi elementami składowymi, tym bardziej nie potrafił tego zrobić przed innymi ludźmi; a prawda była taka, że na Fire zależało mu bardziej niż na Luke'u. - Nie jestem... jesteś... nie jesteś wrogiem - odparł cicho, gubiąc pierwotną myśl. To i tak nie miało znaczenia, skoro Fire wcale nie oczekiwała na jego odpowiedź. Westchnął cicho - w przeciwieństwie do Luke'a odczuwał ulgę, że na chwilę chociaż zostali sami. Wręcz z przyjemnością zatapiał się w chwilowej ciszy. Skrzywił się lekko na wspomnienie ich właściwie ostatniego spotkania przed ucieczką Luke'a. Ezra wolał nie myśleć, jak bardzo od tego czasu zmieniła się jego perspektywa; w relacji z Fire przeszedł długą drogę od tego całego żartobliwie-negatywnego nastawienia o wiecznie lekceważącym wydźwięku do wielu ciepłych uczuć, które jedynie z przyzwyczajenia lubiły przystrajać się w nieprzyjazne ozdobniki. - Szczerze? Nie rozumiem cię. Nie wiem, jak możesz tak silnie przeżywać to "zakochanie". Przecież to tylko twoje wyobrażenia. Nie znasz jej tak naprawdę. - Znaczenie miała siła, z jaką wyraził to przekonanie; Ezra sam niejednokrotnie przeżywał intensywne zauroczenia, w dużej mierze opierające się na fascynacji. Niebanalna osobowość i pociągająca fizyczność były jednak powierzchownością, która szybko traciła na znaczeniu - z tego powodu wierność Luke'a do Fire, jako obiektu westchnień, była imponująca, choć jednocześnie wyznaczała granicę absurdu. - Zresztą, to i tak nie jest dziewczyna z twojej ligi. - Wzruszył ramionami, nie siląc się na nic ponad tę prostotę. Ezra był o swoich słowach przekonany i nie zamierzał za nie przepraszać, nawet jeśli nie brzmiały najmilej. - Wierzę ci, że jesteś o tym przekonany. Ale "nigdy" potrafi się tak łatwo osłabić w sprzyjających okolicznościach... Nie możesz wiedzieć. - Wzruszył ramionami; przecież nigdy nie upokorzyłby się zdobyciem roli inaczej niż drogą swojego talentu. Nigdy nie skrzywdziłby bliskiej osoby poprzez wybór jedynie subiektywnie najlepszy - zwyczajnie egoistyczny. - Opowiadałem ci chyba kiedyś, że zrobiłem podobną głupotę? Młody wiek, hormony, dziewczyna z charakterem... I jestem teraz bardzo szczęśliwy, że ktoś w dobrym momencie przypomniał mi podbitym okiem, gdzie leży granica. To naprawdę stary schemat i wstyd mi, że się w niego wpisuję. Ale w wieku ponad dwudziestu lat? Do cholery, Luke. Godności. Pokręcił głową, kończąc wiązanie opatrunku. - To wyszło całkiem nieźle - ocenił lekkim tonem, jakby wcale nie wygłosił żadnego umoralniającego kazania, cmokając przy tym z uznaniem w kwestii swoich znikomych umiejętności medycznych. A jeśli Luke'a piekło teraz trochę bardziej - kłamstwem byłoby powiedzenie, że Ezry nawet odrobinę to nie satysfakcjonowało. Był jednak dobrym znajomym i podobne rozważania pozostawiał dla siebie. - Miejmy nadzieję, że Fire się trochę pozłości i jej przejdzie. Amortencja, to jeszcze nie afrodisia... Zresztą, Fire pod działaniem afrodisii obawiałbym się równie mocno, co tej wściekłej - zaśmiał się łagodnie, przynajmniej odrobinę tym niewinnym żartem chcąc poprawić Luke'owi humor. Przytyki w stosunku do Fire zawsze były jego mocną stroną, nawet jeśli w tym momencie wydawały się jakieś niewłaściwe i w głębi duszy samego Ezry nie bawiły.
Chociaż wszyscy w tym pomieszczeniu zgodnie nazwaliby Luke'a idiotą (trudno się było zresztą dziwić w tych okolicznościach) - to nie był jednak na tyle głupi, żeby nie dostrzec zmiany w postawie Ezry. Był zaślepiony uczuciem, ale do Fire, a nie do krukona, dlatego pozostało mu jeszcze trochę trzeźwości umysłu. Na tyle dużo, żeby dostrzec różnice. Nie znał ich relacji zbyt dobrze, nie miał skąd, ale przecież powierzchownie orientował się, jak to wyglądało przed jego wyjazdem. Pamiętał słowa Ezry w barze bardzo dobrze. W końcu były poniekąd inspiracją dla jego fatalnej decyzji. Może nie zareagował na wiadomość tak gwałtownie jak Nessa, jednoznacznie i konkretnie broniąc swojej kuzynki, ale widać było, że sprawa nie była mu obojętna. Zdziwiło go to, bo był niemal pewien, że dokładnie tak będzie. Wydawało mu się, że jedynie stwierdzi, że chłopak zrobił coś skrajnie głupiego i teraz wyciąga konsekwencje. Z jednej strony, taki był wydźwięk jego słów, ale z drugiej miał wrażenie, że jest w tym coś więcej. - Wiem, że sporo mnie nie było i zmiany pewnie zachodziły powoli, ale wiesz, że z "Fire to chyba dziewczyna" przeszedłeś do "dziewczyny nie z twojej ligi, której nie znasz" co trochę sugeruje, jakbyś ty znał ją świetnie. Raczej nie jako wroga, jak zgaduje - spojrzał na niego uważnie, szczerze zainteresowany. Zazdrosny? Może. Nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, jak bardzo sprawa z Fire jest przegrana, to nie znaczy, że uczucia między nią a kimś innym byłyby dla niego bez znaczenia. Wręcz przeciwnie. Miał złe przeczucia do wrogiej relacji przeradzającej się w coś innego, bo nie wiedzieć czemu wydawało mu się, że to "coś innego" w takich okolicznościach raczej nie kończy się na przyjaźni. Skoro negatywne emocje są tak silne, jakim cudem miałyby się przerodzić w coś delikatnego i nieznaczącego? To raczej działało na zasadzie skrajności. - Żałuje, że to zrobiłem i że zachowałem się jak dzieciak. Przyznaje przecież, że tak było. Nie dziwie się nawet, że ostatecznie mi się za to oberwało, przecież mówiłem wyraźnie, że zasłużyłem. Masz rację, że nie znam Fire, ale ja mówię o zakochaniu, niech ci będzie, nawet zauroczeniu, a nie długo budowanej miłości. Zresztą, to że nie wierzysz w to, że można się zakochać w kimś, kogo się dobrze nie zna, to twoje zdanie, a nie fakt - zauważył, kręcąc głową. - Zresztą to nawet oczywiste, że tak głupich rzeczy nie robi się przez głębokie, przemyślane uczucie, tylko przez coś intensywnego i nagłego. Zgadzam się, że to było żałosne. Nie mam przecież żadnych oczekiwań, nie liczę, że Fire mi wybaczy. Okej, chciałbym, ale nie jestem aż takim idiotą. Co nie znaczy, że nie powinienem przepraszać, to nigdy nie zaszkodzi - westchnął. Z drugą częścią wypowiedzi Ezry nie mógł się zgodzić w żadnym stopniu. Jasne, ludzie byli nieprzewidywalni i niejednokrotnie zaskakiwali samych siebie, ale pewne rzeczy się po prostu o sobie wiedziało. - Wielu rzeczy mógłbym o sobie nie wiedzieć, ale tego, że nie zgwałciłbym, czy nie molestował, dziewczyny i to jakiejkolwiek, nie tylko Fire chyba mogę jeszcze być pewnym. Bo przecież tym by to właśnie było, to tak jakbym wykorzystał ją pijaną, albo nieprzytomną. Najgorzej, że ona właśnie myśli, że by tak było, jakby nikt nam nie przerwał. Trudno mi się dziwić, że nie chce uwierzyć, że jest inaczej. Cała sytuacja była beznadziejna ale z tym czuje się zdecydowanie najgorzej - przyznał, na chwilę nawet zapominając o bólu związanym z działaniami Ezry przy jego ramieniu. Kiedy sobie o tym przypomniał, już był względnie załatany, chociaż wiedział, że z tą raną pod spodem dalej trzeba było coś zrobić. - Dzięki za pomoc. Chyba powinienem spróbować się przespać gdzieś indziej, przynajmniej dzisiaj, nie? Nie to, żebym się bał, że mogę się jutro nie obudzić... ale może i powinienem. W każdym razie, Fire nie będzie się czuła raczej zbyt dobrze śpiąc ze mną w jednym domku. Pół roku temu jeszcze cieszyłbym się jak dziecko z tego przydziału - nie było co się oszukiwać, teraz narzucanie się Fire było dwa razy bardziej nie na miejscu, niż wtedy. O ile jakiś czas temu mógł to traktować na luzie i dalej męczyć odrzucającą go na każdym kroku dziewczynę, tak teraz wiedział, że będzie musiał trzymać dystans. Może to i dla niego było w pewien sposób lepsze niż ciągłe krążenie w pobliżu i nakręcanie się, które z całą pewnością nie pomagało wyleczyć się z gryfonki.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zapamiętała te proste słowa Ezry, bo okazywało się, że znaczyły dla Fire o wiele więcej niż mogła się po sobie spodziewać. Usłyszenie, że nie jest wrogiem było... ciężko wytłumaczyć, jak to na nią wpłynęło. Być może kiedyś będzie mieć odwagę by przeanalizować swoje uczucia względem Krukona. - Nie jesteśmy małe - poprawiła Lanceley na zewnątrz. Nie mogły przecież tak o sobie myśleć! Niskie... to fakt, ale nie małe. - Mnie nie przeszkadza zła opinia, a nawet wolę taką niż być znana jako potulna, grzeczna osoba. Chodzi o to, że miałyśmy wybór. Wściekać się czy zapanować nad gniewem, żeby nie tracić kontroli nad sytuacją. Tia, nie bez powodu zrezygnowałam z prefekta, gdy Vin-Eurico skończył studia. Zbyt wysokie wymagania i zbyt mała swoboda, a bez niego było to po prostu niewarte zachodu. Ale bez obaw, nikt na ciebie nie doniesie. Gdyby ktoś zechciał, mógłby na przykład stracić pamięć. Szczerze mówiąc, Fire rzadko mówiła aż tak wiele i do tego bez żadnych kłamstw. Przy Nessie rozmowa stawała się łatwiejsza. Bycie wymagającym wobec siebie stanowiła chyba znak rozpoznawczy ich rodziny, bo akurat pod tym względem doskonale Ślizgonkę rozumiała. Pewnie jeszcze nieraz spojrzą krytycznie na swoje zachowanie w pirytowym domku. - Nie spieszy mi się do Azkabanu. - stwierdziła tylko. Czuła, że kuzynka nie mówi jej wszystkiego, ale nie naciskała. To nie było miejsce i czas na ciągnięcie za język, nawet jeśli szczerze chciałaby wiedzieć, co się w jej życiu dzieje. Pozwalała rudowłosej na uporządkowanie myśli na tyle, że mogłaby się odezwać, gdy byłaby gotowa. Takie chwile przywracały wiarę Fire w prawdziwe, czyste dobro. A zdawało się, że już dawno zapomniała o jego istnieniu... Prosty dotyk sprawiał, że mogła śmiało pomyśleć o Nessie, jako o najbliższej jej osobie w całym ich czarodziejskim świecie. Z nikim nie łączyła jej prawdziwsza relacja; na pozór pozbawiona udziwnień, a jednak tak silna, że byłaby gotowa oddać za rudowłosą życie. Blaithin usłyszała zapewnienie dziewczyny i nigdy nie wątpiła, że jest całkowicie szczere. Nie pozwalała sobie na długie rozczulanie się, ale... to było miłe. Ciepłe, jak przytulenie Leo albo Mefisto. Jak usłyszenie, że jej najmłodszy brat za nią tęsknił albo wspomnienie z czasów, kiedy ona i Heaven były jeszcze malutkie, wyzbyte z wzajemnej nienawiści. W pewnym sensie ciepłe jak najlepsze, najsympatyczniejsze chwile z Ezrą. - Starzeje się. Niedługo całkiem stanie się jakimś... odpowiedzialnym, dojrzałym człowiekiem. Szkoda, nie? - zaciągnęła się papierosem. Mówiła to w sarkastycznym tonie, jednak należało przyznać, że kryło się w tym ziarnko obawy prawdy. Cóż, z pewnością nadal potrafili czasem pokazywać swoją mniej dojrzałą stronę, jak każdy człowiek, ale zarówno Ezra, jak i Fire zmienili się w przeciągu lat. A jako, że nigdy nie pozostawali mocno od siebie oddzieleni, mogli dostrzegać te kreujące się zmiany na żywo. Czy Nessa też poważniała? Ciężko było Blaithin stwierdzić, bo w jej oczach nadal pozostawała sympatyczną, inteligentną osobą, która być może wydawała się ostatnio odrobinę bardziej smutna. Ale często bywało tak, że trzymała się mocno jakiegoś obrazu, wmawiając sobie, że nic się w nim nie zmienia. Dokładnie tak było z Ezrą, który pozostawał przez tak długi czas złem wcielonym i cóż... nadal był złem wcielonym. Ale takim do polubienia. Relacje Fire i Clarke'a cierpiały nieustannie, co jakiś czas wahając się między pozytywnymi, a negatywnymi. Poddawane próbom, jakimś cudem wytrzymywały na tej drodze pełnej wybojów i dziur. Uparcie, wbrew logice. Na ten moment wątpiła, że cokolwiek mogłoby zachwiać nimi na tyle, że nigdy więcej nie potrafiliby już odnaleźć nici porozumienia. Zresztą, z Nessą było podobnie, z tym, że Ślizgonkę Fire traktowała jako stricte przyjaciółkę. W każdym tego słowa znaczeniu. A trzeba było przyznać, że gdy Blaithin decydowała się już na przyjaźń to praktycznie do grobowej deski. Ponieważ w domku rozmawiali o niej, nie umiała nie wyławiać uchem słów zza drzwi. Cała uwaga zdawała się teraz skupiać na Szkotce i w jakiś dziwny sposób czuła się przez to wyeksponowana. Do Blaithin dotarło, że Luke w pewnych kwestiach miał odrobinę racji - jednak pragmatyczne podejście Fire do świata i jej sceptycyzm w kwestii związków znacznie bardziej opowiadały się po stronie Clarke'a. Nie byli bohaterami jakiejś komedii romantycznej. Przewróciła oczami przy Lanceley, ponieważ wolałaby, gdyby już wszyscy zakończyli temat. Ale wtedy coś w kolejnych słowach Ezry tknęło jasnowłosą. Nie chodziło o to, że znów ją obrażał - to akurat mogła zbyć udawanym oburzeniem, gdyby byli sami. Krew zagotowała się w Fire w żyłach. Podejrzenie pojawiło się nagle, błyskawicznie przejmując wszystkie myśli dziewczyny i na nowo sprawiając, że niemal zgrzytnęła zębami. Strzepała niedbale papierosa, gasząc go gdzieś w śniegu, po czym wparowała z powrotem do domku. Pozostawiła biedną Nessę zapewne w zdziwieniu. - Więc to przez ciebie musiało mu to przyjść do głowy. - rzuciła oskarżycielsko. Brzmiała tak, jakby natychmiast skreśliła chłopaka i wyrok już zapadł: winny podrzucania idiotycznych pomysłów do pustej łepetyny Luke'a. Wywołał cały ten ciąg przyczynowo-skutkowy. Jakby delikatnie pchnął palcami jedną kostkę domino i wszystko się posypało. Może zrobił to z premedytacją (zawistna część umysłu Fire krzyczała "na pewno!"), czując, że pozbawiony zdrowego rozsądku chłopak wykorzysta amortencję, a może nie podejrzewał go o coś takiego... Ale sam zrobił to innej dziewczynie. Chociaż akurat jej losem Fire wybitnie mało się przejęła. Była jednak gotowa ubolewać nad jej losem, gdyby to dodałoby jej więcej wiarygodności. Wolała nie słuchać żadnych usprawiedliwień. Chciała na razie pójść na jakiś spacer i po prostu zakończyć to niefortunne spotkanie. Dlatego spojrzała tylko przepraszająco na Nessę, gdy zabierała dodatkowo czapkę, jako ochronę przed zimnem. - Czy ty nie wiesz, że mądrzejszy powinien uważać co mówi przy głupszym, kretynie? Ugh!- brakło jej już słów, bo mówiła bardzo szybko, zbierając się ku wyjściu. - Pieprzcie się obaj. Widzimy się później, Lance.
Obydwie miały to do siebie, że nie potrafiły otwarcie mówić o swoich uczuciach, a tym bardziej się do nich przyznawać, szczególnie przed sama sobą. Wcześniej nie zwracała uwagi na to, jak wiele z kuzynką miała wspólnego, chociaż na pierwszy rzut oka były skrajnie różne. Przesunęła spojrzeniem po twarzy jasnowłosej, wciąż trzymając papierosa pomiędzy wargami. Kiwnęła głową na jej zaprzeczenie, chociaż w gruncie rzeczy ona sama na użyty synonim nie zwróciła uwagi, była do niego wręcz przyzwyczajona. Miała wrażenie, że dalsza część jej wypowiedzi jakoś szczególnie dotyczyła jej osoby z tą opinią, która obecnie sypała się jednak niczym domek z kart. Zaśmiała się na wzmiankę o odznace oraz funkcją, którą się z nią pełniło. Faktycznie, bycie prefektem było ciężkim kawałkiem chleba, a jednak Lanceleyówna lubiła balansować na granicy wycieńczenia, biorąc na siebie wszelkie możliwe obowiązki związane ze szkołą i pracą. To był jej sposób na ignorowanie zagłębiania się w życie towarzyskie w nadmiarze. - Moja opinia robi wszystko, żeby dogonić Twoją, jeśli Cię to pocieszy. Zdziwię się, jak mi odznakę zostawią po takim spadku frekwencji, który miałam. - zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, posyłając jej uśmiech. Wypuściła dym z papierosa, przesuwając spojrzenie karmelowych tęczówek gdzieś w przestrzeń. - Wiesz co? Jebać opinie, one są nieważne. Plus jednak taki, że więcej Cię mam dla siebie, jak ludzie się Ciebie boją. Stało się, zareagowałyśmy tak, jak kobieta powinna. Zakończyła już pewniej, zerkając przez ramię na pozostawiony w tyle domek, gdzie zostawiły krukonów. Trzeba przyznać, że powrót Luke'a ją zdziwił, zwłaszcza w takim momencie. Nie był złym człowiekiem, tylko nieszczęśliwym casanovą, który zbierał się za wszystko od złej strony. Zwłaszcza że za sympatię wybrał sobie chyba najtrudniejszą niewiastę w szkole. Ciche mruknięcie uciekło jej spomiędzy warg, a powieki na chwilę opadły. Ruchem ciała poprawiła kurtkę na ramionach, opatulając się cieplej. Robiło się jej zimno, przez stopy. - Azkaban to złe miejsce. Nie idź tam nigdy, a jeśli już trafisz — nie martw się, wyciągnę Cię i uciekniemy do Stanów. Ciężko było stwierdzić, że te słowa wypowiedziane były bardziej żartem czy bardziej serio. Nessa nigdy by nie zostawiła Blaithin samej. Była ciekawa zmian, które zaszły w jej życiu — chciała posłuchać więcej o tym spojrzeniu, które Fire tak często rzucała w stronę Ezry, kryjące w sobie jakiś błysk. Ruda też miała jej wiele do opowiedzenia, jednak te damskie sekrety przeznaczone były tylko dla uszu Dearówny, przez co musiały zaczekać na lepsze czasy. Znów jednak wspólnych chwil miały zbyt mało, przez co ślizgonka miała olbrzymie wyrzuty sumienia. Wiedziała, że ich relacja jest ponad takie pierdoły i ponad czas, jednak nie chciała, aby towarzysząca jej blondynka sobie pomyślała coś, co byłoby kłamstwem — że jej unika, że coś jest nie tak. Życie po prostu plotło im teraz różne scenariusze, przez które nie mogły na siebie wpaść. Zacisnęła bez słowa mocniej palce na jej drobnej dłoni, bo tak drobny gest miał znacznie większe znaczenie niż każde ze słów, które mogłyby użyć. Cisza nie trwała długo, bo Blaithin postanowiła ją przerwać, wywołując słowami zaskoczenie na twarzy studentki. Chłodne tchnienie wiatru porwało je ze sobą, razem z salwą śmiechu, którą Ness wybuchła. Kompletnie nie potrafiła sobie takiej wersji przyjaciółki wyobrazić, a tym bardziej rozsądnie to skomentować. Z ich duetu to raczej miała rolę siły i odwagi jak serca czy rozsądku. Posłała jej ciepłe spojrzenie i łagodny uśmiech, a na drobnej twarzy, pierwszy raz od dawna zagościł szczery uśmiech z małymi dołeczkami w polikach. - Wtedy to będzie koniec świata skarbie. Myślę jednak, że do tej dorosłości to długa droga, przed nami dwiema. - powiedziała z delikatnym wzruszeniem ramion, jakby w głębi siebie sama bała się tego czasu, który nadchodził. Przecież niedługo kończyły studia. Każdy się zmieniał, stanie w miejscu było złe. Lance jednak zbyt długo to przeciągała, odkładała na później, a nowe emocje zamykała w sobie. Musiała w końcu nastąpić kulminacja, wybuch, mała katastrofa. Ślizgonka była jednak zdania, że z czasem sobie poradzi. Westchnęła, gasząc papierosa i krzyżując ręce pod biustem, zaciskając palce na ramionach. Przyglądała się jej w milczeniu, wciąż mając cień rozbawienia na buzi i jego ślad w spojrzeniu. Czy Fire było tak samo ciężko, jak jej z zaakceptowaniem rzeczy, które przecież nie miały prawa się pojawić? Będzie musiała kiedyś zapytać. Widziała emocje w jej oczach i na jej twarzy, które próbowała ukryć. Jakby sama ze sobą walczyła. Widać było, że na jednym z tych chłopców jej zdecydowanie zależało. Słowa dobiegały ich uszu, a Nessa wiedziała, że ogień zaraz ten biedny domek pochłonie. Przymknęła oczy, łapiąc w płuca lodowate powietrze. Bez słowa poszła jednak za nią, zostając jednak w tyle, przy drzwiach. Milczała, obserwując całą sytuację i właściwie nie chciała się wtrącać, nie gdy chodziło o Orzełka, bo z Lukiem to była całkiem inna historia. Czyżby nasz inteligentny i przystojny student popełnił błąd, zakładając, że Williams obróci jego słowa w żart? Może opacznie je zrozumiał? Nie wiedziała. Bezgłośnie podeszła do łóżka, siadając na nim. Wciągnęła skarpetki, a następnie buty, a także złapała za czapkę. Chciała wyjść, pobyć sama — kuzynka chyba też. Pokręciła głową na jej słowa ze zrozumieniem, odprowadzając drobną postać wzrokiem. To nie ona powinna za nią pójść, wyjaśniać. Wstała, opatulając się ciepło. Przerzuciła torbę przez ramię, przesuwając wzrokiem na Ezrę. - Co teraz zrobisz, Orzełku?-zapytała cicho z ciekawością, dość łagodnie — bardziej, niż chciała. Nie mogli zaprzeczyć tej dziwnej chemii, która między nimi była. Pytanie tylko, czy potrafili przełożyć nienawiść poniżej sympatii, dogadać się jakoś. Wsunęła dłonie do kieszeni, podchodząc bliżej Lukea. - To moja siostra, zrobiłabym dla niej wszystko. Mam nadzieję, że aż tak nie masz mi za złe tego nosa. Głupio zrobiłeś, naprawdę. Weź z tego nauczkę, nie rób tak więcej — bo możesz gorzej skończyć, Casanovo. Poprawiła czapkę, upewniając się, że w torbie ma różdżkę oraz pieniądze, po czym kiwnęła w ich stronę głową i poszła śladem Dearówny, wychodząc z domku. Musiała odpocząć, posiedzieć i napić się piwa. Z cichym westchnięciem zamknęła oczy, teleportując się.