Niewielka chatka z pojedynczymi łożkami urządzona jest bardzo przytulnie. W oczy rzucają się ciepłe kolory, niewielkie okna i mnóstwo najprzeróżniejszych bibelotów. Chociaż domki są dość ciasne, to przynajmniej nie można narzekać na temperaturę - dzięki magii, w środku zawsze jest przyjemnie ciepło!
Nazwa domku pochodzi od sporego rutylu, przytwierdzonego do drzwi.
Lokatorzy:
1. Franklin R. E. Eastwood 2. Silvia Valenti 3. Cherry A. R. Eastwood 4. Thomen J. Wessberg 5. Seth I. G. Hawk
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Nie 24 Mar 2019 - 13:45, w całości zmieniany 1 raz
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Wyjazd na ferie był tym, czego bardzo w chwili obecnej potrzebowała. Oderwanie się kompletnie od rzeczywistości, zapomnienie o wszelakich problemach, troskach. Dzięki takiemu wyjazdowi mogłaby w końcu oczyścić głowę. Nic dziwnego więc, że była jedną z pierwszych kandydatek, które wpisały się na listę chętnych. Nie mogła się już doczekać. Na samą myśl o nowych, zimowych doznaniach, jej serce zaczynało bić szybciej. I jeszcze fakt, że dopiero w ostatnich dniach mieli się dowiedzieć, jaki jest cel podróży. Lubiła niespodzianki, nie podejrzewała, aby tej miała pożałować, bez względu na wszystko. Dopiero niedługo miało się okazać, jak bardzo się myliła... Jak się okazało, celem ich podróży była Islandia. Silvia zakochała się w tym miejscu od momentu, kiedy jej stopa stanęła na tamtejszym lądzie. Tak wspaniale inne miejsce, od tego, co znała dotychczas. Bo do tej pory znała gorące Włochy, jeszcze gorętsze kraje i deszczową Wielką Brytanie. Choć powietrze szczypało uszy i poliki, to była cholernie zadowolona z tego, że tutaj się znalazła. Od gospodarza odebrała klucze do swojego domku. Była cholernie ciekawa, z kim przyjdzie jej spędzić najbliższe dwa tygodnie. Może trafia się jej jakieś nowe, miłe twarze? Ktoś, kto nie będzie jej znał, przez co proces oczyszczania jej głowy będzie przebiegał skuteczniej? Kto wie... Choć miała nadzieję na to szczęście. Znalazła odpowiedni domek i weszła do środka. Wyglądał tak uroczo, że przez dłuższą chwilę stała na progu, podziwiając jego wnętrze. W końcu weszła głębiej, od razu wybierając sobie jedno z łóżek tuż przy oknie, dzięki czemu miała się budzić każdego dnia i od razu mieć przepiękny widok na pobliską okolicę. Nie mogła się doczekać tej niezwykłej przygody. Tylko jeszcze nie wiedziała, jak bardzo niezwykła miała się ona okazać...
Nie spodziewał się, że jednak wybierze się na ferie. Był szczerze zaskoczony kiedy jednak spakował wszystko do jakiegoś wojskowego plecaka, zarzucił na plecy i zwyczajnie wyszedł z domu. Nie chciał spędzić wolnych dni w szkole, czy nawet w obecności matki... Czy nawet z siostrą, która zaczęła unikać go jak ognia. Co zrobił tym razem źle? To dlatego, że wpadła do nich Esther? Dałby sobie kilka kończyn uciąć (a byłoby to dosyć zabawne), że to był główny problem siostruni. No nic, gdyby miał się przejmować wszystkimi pierdołami, zapewne dawno skończyłby gdzieś poćwiartowany... Zapewne w słoiczkach w gabinecie u Matt'a. Islandia? Dosyć ciekawe miejsce na spędzenie zimowych wakacji, chociaż Wessberg nie zabrał ze sobą aż tak ciepłych ubrań, bo nie uważał aby odmrożone kończyny były tak istotne. Kiedy odebrał klucze od dziwnego człowieczka, niemal nie wyjął miarki aby zmierzyć ile dokładnie miał centymetrów. Jaka to niespodzianka czeka go tym razem? Dobór współlokatorów był mu wysoce obojętny, bo nie zamierzał spędzać tam wiele czasu. Tak jak w wakacje... Wszedł, przebrał się i wyszedł, może tylko raz sprawdził stan swojej własności i ponownie zniknął. Powyciągany sweter wisiał na jego ciele, jakby ubyło mu kilka kilogramów, jednak to było jedynie złudzenie. Chciał włożyć klucz i przekręcić, jednak drzwi były otwarte. Ktoś musiał go ubiec. Pchnął drewno i stanął w framudze, a kiedy jego spojrzenie spoczęło na osobie, którą pragnął i jednocześnie unikał, myślał, że w jego organizmie coś się zatrzymało. Dosłownie... Coś podeszło mu do gardła, a wspomnienia ich ostatniego spotkania uderzyły jak łomem. W kieszeni spodni zaświerzbił go scyzoryk, którym wtedy rzucił w dziewczynę. Prychnął, uznając, że to kolejny dobry żart. Rzucił swój plecak na łóżko, które znajdowało się naprzeciwko łóżka Silvii i usiadł, wpatrując się w nią niemal palącym i wyzywającym spojrzeniem. Uciekaj, uciekaj.
Franklin nigdy szczególnie nie tęsknił za szkołą, jednak wyjazdy przez nią organizowane zawsze zajmowały szczególne miejsce w jego serduszku. Pamiętał, jak z ekscytacją dowiadywał się o coraz to nowych kierunkach, w których mieli zmierzać w dni wolne po napisaniu wszystkich egzaminów. Był na prawie wszystkich wyjazdach wakacyjnych i niestety tylko na części tych zimowych - zdarzało mu się narozrabiać, a skutkiem tych wybryków był zakaz wyjazdu na szkolne ferie. Teraz jednak miał sobie to odbić! Islandia! Piękne tereny! Tyle wrażeń! Spakowany w kilka walizek (bo przecież musiał zabrać wszystko, co mogło się okazać potrzebne na wyjeździe) wylądował w śniegu, tylko cudem nie przewracając się twarzą prosto w zaspę. Odebrał kluczyk, zagadał się z kimś, aż ostatecznie klepnął Cherry, że zmierza już w stronę ich kamienia i poszedł. Drzwi okazały się być otwarte, więc wparował do środka z szerokim uśmiechem na twarzy. - No elo ziomeczki! Z kim się będę świetnie bawił przez dwa następne tygodnie? - rzucił, dopiero po chwili lokując spojrzenie na obecnych w środku osobach. Mina nieco mu zrzedła, z dwóch powodów. Pierwszym z nich był Thomen - nie miał z człowiekiem zbyt wiele do czynienia, lecz nie wydawał mu się być szczególnie... Dobry. Sprawiał wrażenie niebezpiecznego i posyłał taki vibe swoimi ruchami i spojrzeniem. Grał przeciwko niemu w śnieżkach i nawet w zabawie zachowywał się, jakby miał ochotę ukręcić karki członkom jego drużyny, w tym jemu samemu. Drugim powodem był fakt, iż przypadł mu w udziale pokój z Silvią - widzą ją, na jego policzki zaczął wstępować delikatny rumieniec. Starał się jednak nie pokazywać, że w jakikolwiek sposób przejął się tym wszystkim. Podszedł do jednego z wolnych łóżek i postawił obok niego swoje torby i walizy. - Macie już plany na później? Słyszałem, że jest tu jakaś kopalnia. I gejzery! - dodał, starając się jakoś zagaić rozmowę i modląc się, żeby w krótkim czasie dołączyła do nich Cherry.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie oczekiwała w niecierpliwości na to, aby przekonać się, z kim przyjdzie jej spędzać najbliższe kilka tygodni. Wychodziła z założenia, że chyba wszystko i wszyscy będą lepsi, niż pokój puchoński na wakacyjnym wyjeździe. Tam musiała mieszkać z ogromnym (w jej mniemaniu) wężem, a tych po prostu nie znosiła, nienawidziła serdecznie i nigdy nie zamierzała pokochać. Nie mogło być przecież gorzej, prawda? Nawet nie miała pojęcia, jak bardzo mogła się mylić w tym momencie... Drzwi otworzyły się raptownie, więc instynktownie odwróciła się w ich kierunku. Zapewne prędzej spodziewałaby się swojego zmarłego ojca niż faktu, że los zechce tak potwornie sobie z niej zakpić. Poczuła nagłą suchość w gardle i niewytłumaczalne zimne poty wstępujące na jej ramiona, plecy. To był chyba jakiś żart. Potwornie okrutny żart... Bo właśnie na progu pokoju stał nie kto inny jak Thomen... Minęło tyle czasu od momentu, kiedy widziała go ostatni raz i coś w nim się zmieniło od tamtego dnia. Czyżby schudł? Czy może tylko jej wyobraźnia cały ten czas idealizowała chłopaka w jej głowie? Faktem jest, że momentalnie poderwała się z pozycji siedzącej, odruchowo cofając o kilka kroków, byle dalej od niego. Zatrzymała się dopiero, kiedy poczuła za swoimi plecami parapet, czyli tę granicę, która nie pozwoliłaby jej dalej uciekać. Musiała odchrząknąć, bo nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Gołym okiem było widać, jak w moment zbladła nie zdolna do żadnej racjonalnej reakcji na widok tego chłopaka. -C...c...co ty tutaj robisz? - czyżby przez przypadek wypowiedziała te słowa lekko zlęknionym tonem? Próbowała dodać do tego coś jeszcze, ale nie dane jej było, bo drzwi otworzyły się ponownie. O ile sądziła w tym momencie, że nic gorszego nie mogło jej spotkać, niż mieszkanie z Thomenem w jednym pokoju, tak teraz kompletnie nie wiedziała, co myśleć, czuć czy w ogóle robić. Rumieńce pojawiły się natychmiastowo, kiedy zorientowała się, że to TEN Franklin. Dokładnie ten, z którym robiła... dziwne rzeczy w swoim własnym domu. Na Merlina! Co tu się do cholery jasnej działo?! -Dio il mio!È uno scherzo * - stwierdziła tylko, kiedy Franklin postanowił również wejść do środka i rozgościć się. Nawet nie zwróciła uwagi, że zaczęła mówić po Włosku. Zaśmiała się nerwowo, zaplatając ręce na wysokości jej klatki piersiowej. Co ona do jasnej cholery powinna teraz zrobić? Co w ogóle powiedzieć w takiej sytuacji?! -To jest jakiś chory zlot kochanków, czy co?! - nie wiedziała, czemu podniosła głos. Ale pocieszała ją jedna myśl: gorzej już być nie mogło...
*Dio il mio!È uno scherzo - Mój Boże! To jest jakiś żart.
Niemożliwe aby jej myśli tak często schodziły na jego temat. Przecież był okrutnikiem, potworem bez serca i sumienia. Kimś, od kogo należy trzymać się z daleka... Był nikim, kimś, kto nie zasługiwał na to, aby zawracać nim sobie głowę. Skończyła z nim. Dawno temu. -Na razie leżę. Chcesz dołączyć?-Spytał szeptem, dziwnie poruszając wargami i poklepując miejsce obok siebie. Oczywiście nie sądził, że dziewczyna skorzysta z jego propozycji, w końcu chyba jeszcze nie doszło do niej, że będzie dzieliła z nim domek. Nie zamierzał tutaj długo siedzieć, chyba, że będzie musiał się poświęcić, aby otwierała usta w dokładnie taki sposób, jak w tym momencie. Była przekomiczna, a choć złość wciąż się w nim tliła, coś zupełnie innego również się paliło... A myślał, że pozbył się tego gówna z każdej komórki w swoim ciele. Drzwi się otworzyły i stanął w nich Gryfon. Nie do końca pamiętał skąd znał jego osobę, jednak miało to chyba coś wspólnego z ścieżkami... I tak, miał ochotę powybijać i zjeść swoich wspólników, jak i przeciwników. Szkoda, że niektórzy byli wysoce niestrawni. -Non è uno scherzo, è una realtà.-Mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się lubieżnie. Wyraz autentycznego zaskoczenia na jej twarzy wynagrodził mu wszystko... Przeniósł spojrzenie z jednego na drugie i uniósł nieznacznie brwi, jakby pewne trybiki zaczęły się poruszać, a wodza wyobraźni zaprowadziła go tam, gdzie nie powinna. Bum. Nieprzyjemne uczucie. -Kochanków?-Przeniósł swoje spojrzenie na chłopaka, jakby dopiero teraz naprawdę go dostrzegł. Uśmiechnął się szeroko, jak wilk gotowy pożreć swoje młode.-Cudowne ma usta, nieprawdaż?-Powoli wstał ze swojego łóżka, a jego wzrok spokojnie, leniwie... Trochę niepoprawnie lustrował purpurową twarz dziewczyny. Podszedł bliżej, a jego wolna ręka powędrowała do jej podbródka.-Podzielimy się?-Teraz przekrzywił głowę i spojrzał na chłopaka. Jego palce pachniały metalem, przez scyzoryk, który do tej pory ściskał w prawej kieszeni swoich spodni. A więc ruszyła do innego kolesia, który mógłby złagodzić jej nerwy po Thomenie? Jego wzrok mógł naprawdę mówić wiele, może nawet zbyt wiele... Jak długo jeszcze będzie tutaj stał? Jak długo to dziwne drżenie pozostanie jedynie drżeniem, a kiedy w końcu wybuchnie? Myślał... A może miał nadzieję, że zwyczajnie była kimś innym... Czy to mogła zobaczyć w sposobie w jaki na nią patrzał? Czy ponownie wyglądał na wygłodniałe zwierzę, z ślinką cieknącą po brodzie. Kurwa.
Franklin nie spodziewał się, że spotka go w pokoju... Coś takiego. Zupełnie nieświadomy faktu, iż Silvię łączyło coś z Thomenem, wparował w środek pełnej napięcia sceny i nie do końca wiedział, że właśnie drażnił niedźwiedzia. Już jego obecność wprawiła lokatorów w konsternację. On też był zakłopotany, wszak nie spodziewał się dzielić pokoju z Puchonką, lecz starał się udawać, że wszystko było w porządku. Ona z kolei nie potrafiła powstrzymać rozlewającej się po policzkach purpury, co już nie uszło jego uwadze. Wstydziła się, nie chciała jego tutaj. Ich tutaj? Nie rozumiał wymiany zdań po włosku, jako że z tego języka zdążyła wyłącznie skojarzyć jedno przekleństwo, co jakiś czas wyrywające się z ust dziewczyny. Niemniej jednak późniejsza jej wypowiedź sprawiła, że obaj chłopcy zamarli. Franklin spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, zdumiony kilkoma sprawami. Po pierwsze - że uznała mówienie o tym w pokoju za zupełnie naturalne. Po drugie - że w ogóle przyznała się na głos do tego, że coś pomiędzy nimi zaszło. Po trzecie - że nie był jedynym takim kimś. Jego wzrok przeniósł się natychmiast na chyba równie zaskoczonego Thomena. - On? - zapytał niemalże równocześnie ze Ślizgonem, po czym ponownie popatrzył na Silvię, jakby żądając wyjaśnień, a jednocześnie nie chcąc ich słyszeć. Zrobiło mu się ciężej na sercu, że dziewczyna przed nim, a może po nim, wdała się w jakiś emocjonalny epizod z obecnym w pokoju chłopakiem. Niby nie łączyło go z nią nic "poważnego", nic zobowiązującego, a trochę poczuł się zdradzony, choć dobrze wiedział, że nie ma ku temu podstaw. Następnych kilka chwil sprawiło jednak, że choć nie mógł, zamierzał rościć sobie prawa do tej dziewczyny. Jak ten knypek (pomińmy już fakt, że przerastał go o niemalże pół głowy...) w ogóle śmiał podejść do niej w ten sposób? I co miała znaczyć ta zaczepka?! W Gryfonie zagotowało się - przeszedł tych kilka kroków dzielących go od Silvii i Thomena, po czym szybkim ruchem chwycił nadgarstek Ślizgona i odciągnął jego dłoń od twarzy Włoszki. - Nie dotykaj jej - powiedział spokojnie, choć pod warstwą opanowania w jego głosie czaiła się nutka pewnego rodzaju irytacji. Nie wiedział również, na co się porywa...
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Absurdalnych sytuacji ciąg dalszy: nawet nie przypuszczała, że sytuacja pomiędzy nią, Thomenem i Franklinem rozwinie się w taki sposób. Ba, nawet nie sądziła, że swoim zachowaniem mogłaby skrzywdzić któregokolwiek z nich. W końcu, z żadnym nie związała się na poważnie. Thomen miał ją w dupie od kilku miesięcy i właśnie wtedy pojawił się Franklin. Z Gryfonem dogadywała się świetnie, nadawali na dokładnie tych samych falach, umieli porozumieć się w naprawdę wielu kwestiach. Cóż, doszło do jednej sytuacji, która na pewno odbiła się na ich relacji, ale nawet nie przypuszczała, że fakt, że miała cokolwiek wcześniej wspólnego z Thomenem, będzie sprawiał, że Eastwood będzie czuł się urażony. Pomieszanie z poplątaniem było niezmiernie duże i dziewczyna w tym momencie czuła się cholernie zagubiona. I jeszcze ten włoski w wykonaniu Wessberga. Jej oczy rozszerzyły się niebezpiecznie, kiedy odezwał się do niej, w jej rodzimym języku. Było to czymś tak abstrakcyjnym, że nawet nie znajdowała słów, aby jakoś racjonalnie to skomentować. A na domiar złego, to głupie zdanie, które wypadło z jej ust i rozpętało (wtedy tego jeszcze nie wiedziała) piekło. Nie podobał jej się wyraz twarzy Ślizgona, bo to na nim w tym momencie się skupiła. Wiedziała do czego jest zdolny, miała świadomość, że może bardzo dotkliwie skrzywdzić Franklina. Przerażał ją ten fakt. Bała się tego, co Thomen może zrobić. Odwróciła się w stronę Franklina, jakby próbując samym spojrzeniem przekazać mu błagam Cię, nic nie rób, on Cię zabije i nawet tego nie poczuje. Nie wiedziała jednak, czy na cokolwiek się to zda. Kiedy jednak Ślizgon dotknął jej podbródka, od razu wróciła do niego spojrzeniem. Co mógł wyczytać w jej oczach? Odrazę. I szczerą niechęć. Nienawidziła go w tym momencie tak mocno, że nawet nie podejrzewała samej siebie o możliwość pałania do kogokolwiek tak mocnym uczuciem. -Czym tu się dzielić? - wysyczała w jego kierunku. -Poza tym, uważasz, że byłabym sztywna jak miotła. Franklin miał odmienne zdanie co do tego. Nie zauważył, abym była sztywna. - nie wiedziała, czemu właściwie to powiedziała. Wiedziała, że mógł to być gwóźdź do trumny, którą właśnie budowała. Pewne było jedno: teraz purpura na jej twarzy z pewnością nie oznaczała zawstydzenia, tylko gniew. Cholernie wielki gniew. W momencie, gdy Franklin odepchnął jego dłoń od jej twarzy, wiedziała, do czego to zmierza. Oczami wyobraźni widziała, jak to wszystko może się skończyć. Nie mogła tak tego zostawić. Nawet nie zarejestrowała faktu, kiedy różdżka pojawiła się w jej dłoni. Po prostu ten drewniany patyk nagle tam był, wycelowany w Thomena. -Uspokójcie się. Oboje. - zażądała wręcz głosem nie znającym sprzeciwu. - Wiem, do czego jesteś zdolny Wessberg. Ty nie wiesz, do czego ja jestem zdolna. - pewne było jedno: nie zamierzała pozwolić na to, aby się tutaj pozabijali. Jeśli będzie trzeba, trudno, będzie ciskać w obojga zaklęciami, bo co innego jej pozostawało? Siłowo nie miała z żadnym z nich szans a przecież i tak oboje pewnie nie będą nawet chcieli jej znać po tym wszystkim. Nie ładnie Valenti, nie ładnie...
Pocieszająca mogła być jedynie myśl, że był tym pierwszym, który zasmakował we Włoszce... A ten Gryfon to jedynie dodatek, który musiał być wepchnięty, aby mogła, choć na moment odwrócić swoje myśli od jego osoby. W końcu był taki absorbujący... Jednak coś nie dawało mu spokoju... Skoro była taka pewna jego osoby, kurwa, tak chętna do skoczenia razem z nim do tej cholernej rzeczy. Jakim kurwa cudem w ogóle spojrzała na innego faceta? Co tu się odpierdalało? To dlatego zrezygnował z idealnego układu, jaki miał z Esther? Nic ich nie ograniczało, a przynajmniej na samym początku, kiedy nic nie było takie skomplikowane, bez lukrowania i zbędnych dodatków, nikomu niepotrzebnych. Myślał, że opanował już panowanie nad swoją mimiką, przynajmniej przy kimś zbędnym... Jednak miał to w tym momencie głęboko w dupie, bo niech w końcu coś się zacznie dziać! Amunicja, Thomen, amunicja. Nie miała kurwa pojęcia, do czego był zdolny! Nie znała go. Nie znała, a jednak pragnęła... Poszła za ciosem, coś w nim drgnęło... I najwidoczniej to, co zobaczyła, nie spodobało się księżniczce, więc ruszyła w bezpieczne rejony. No to jest chyba jakiś kurwa pieprzony żart! Zaśmiał się, a raczej coś na wzór śmiechu wyskoczyło z jego gardła, kiedy na swoim nadgarstku poczuł czyjąś dłoń. On śmiał go dotknąć. Thomen. Thomen! Jak chochlik skaczący mu po głowie, nieznośny, irytujący głosik coraz mocniej uderzał w ścianki jego czaszki. A jej słowa były jak broń, dla tego nieznośnego stworzenia w środku. Śmiało się głośno, ocierając łzy z kącików czarnych jak otchłań oczu. Zbliżył się do Gryfona, stykając się z nim nosem, a fakt, że był wyższy, sprawił, że musiał się zgarbić. Nie peszyła go ta bliskość, w końcu powinni poznać się bliżej, skoro obydwoje dosyć głęboko poznali znajdująca się w tym pomieszczeniu dziewczynę. Jednak kiedy jego komórki krzycząc "zabij", poczuły czubek różdżki, odwrócił powoli, jak maszyna, głowę i utkwił rozszalałe spojrzenie w jej pociemniałych oczach. Jego wyobraźnia, począwszy od Włoszki w ramionach tego ohydnego typa, po jego głowa odbijająca się cudownie o ściany tego domku, pryskająca krwią na jego ulubioną i dziurawą koszulkę, przeskakiwała. Jeden obraz. Drugi. Coś się chyba zacięło. Odwrócił się i ruszył w jej kierunku, dosłownie nadziewając się na wyciągnięty przez nią badyl. Nienawidził magii, gardził magią, chociaż to dzięki niej mógł coś poczuć. Więc z jednej strony był jej wdzięczny. Bo to ona mogła go naprawdę skrzywdzić, naprawdę ruszyć jego trzewia. -DAJESZ! RUSZ SIĘ!-Krzyknął, a żyła na jego szyi wyszła na światło dzienne. I chociaż nie mógł poczuć bólu w klatce piersiowej, mógł poczuć, jak drewno subtelnie wsuwa się w jego ciało. Naparł mocniej, wyczuwając napięcie w jej dłoni. -ZRÓB TO KURWA!-Wybałuszone oczy, szaleńczy uśmiech, ukazujący każdy ząb... Jak rekin.-Nie wiesz, do czego jestem zdolny. Nawet sobie kurwa nie wyobrażasz! Próbuj.-Uśmiechnął się szeroko, rozkładając ręce i czekając.
To, co działo się w domku, przerosło najśmielsze oczekiwania Franklina. Już pomińmy cały ten szok, że Silvia przed nim wdała się w jakąś bliższą znajomość z tym oto jegomościem, który ewidentnie miał problemy nie tylko z nimi, ale i sam ze sobą. Na jej miejscu pewnie też by się nie chwalił podobnymi doświadczeniami. Może zresztą były na tyle traumatyczne, że dla własnego dobra wyparła je z pamięci? Nieistotne. Ważniejsze było to, iż ów Ślizgon, były kochanek, choć był byłym, rościł sobie wobec Silvii jakieś prawa, co zupełnie się Eastwoodowi nie podobało. Ani odrobinkę. Gdy naruszył jej przestrzeń osobistą, czuł się niemal w obowiązku, by wkroczyć do akcji. To nie było zgodne z jego sumieniem i wyznawanymi zasadami, by patrzeć jak chłopak korzysta ze swojej przewagi w postaci większej siły fizycznej, aby stłamsić osobę od siebie mniejszą i słabszą. Nie mieściło mu się w głowie, że w ogóle można było się do takiego zachowania posunąć! Może nie był najlepszym przykładem człowieka postępującego zawsze zgodnie ze zdrowym rozsądkiem - ale no na Merlina, błagam... Reakcja chłopaka również była dla niego zaskoczeniem. Spodziewał się, że odpuści, że się odsunie - zamiast tego koleś postanowił teraz zawładnąć jego przestrzenią osobistą, boleśnie (zarówno fizycznie, jak i psychicznie) zbliżając swoją twarz do tej Franklina, niemalże miażdżąc mu nos swoim własnym. Frankie zacisnął usta, jakby w obawie, że zaistnieje szansa, iż zetkną się one z wargami Thomena, lecz nie odpuścił, nie ugiął się. Zniósł tę próbę onieśmielenia go, próbę poniżenia - nie zamierzał się kajać przed jakimś wariatem ze Slytherinu! Nie kiedy atakował dziewczynę, na której mu zależało. Problem był taki, że Eastwood niespecjalnie przepadał za przemocą fizyczną. Był z natury pacyfistą, nieskorym do toczenia bójek i prowadzenia głośnych kłótni. Osoba, z którą przyszło mu się mierzyć, wyznawała jednak inne wartości, co może nie wywołało w nim strachu, jedynie lekką obawę, iż nadejdzie sytuacja, w której będzie musiał porzucić swój naturalny spokój. Gdy uwaga chłopaka ponownie przeniosła się na Silvię, Franklinowi się przelało. - DUDE. CHILL. THE. FUCK. OUT! - wycedził przez zęby, przy ostatnim słowie wkraczając do akcji również fizycznie, pchając ręce między jego pierś a różdżkę Silvii, która lada moment mogła nawet zostać złamana przez napierające na nią ciało. Starał się go odepchnąć, choć Thomen parł na Puchonkę jak maszyna. Maszyna do zabijania. I zaczynało robić się niebezpiecznie...
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie nie nie... To nie tak miało się wszystko potoczyć. Ten wyjazd już od pierwszych sekund zapowiadał się dramatycznie i Włoszka miała dziwne podejrzenia, że z czasem będzie tylko coraz gorzej. Czuła w momencie jak cały dotychczas budowany przez nią, stabilny, mały świat, wali się w posadach. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji, jakie będą się tworzyły poprzez jej działania. No bo kurde, nawet nie myślała o tym, że skoro z Thomenem nie wyszło jak wyjść powinno i zaczęła spotykać się z Frankliem, to teraz oboje będą sobie rościć jakieś chore prawa do jej osoby! Nawet nie wpadła by na to, że przez to wszystko, tak paskudnie rozwinie się sytuacja. Piekła ją dłoń od nader mocnego zaciskania jej na rękojeści różdżki. Ale nie mogła zwolnić uścisku chociażby o milimetr. Bała się, że to doprowadzi do sytuacji, gdzie którykolwiek z nich wykorzysta tę sytuację (co prawda bardziej podejrzewała o to Thomena niż Franklina, ale to inna sprawa...) Zachwiała się, kiedy Thomen naparł na nią swoim ciałem. Coś jednak w jej spojrzeniu wyraźnie mówiło, że nie tym razem. Teraz nie zamierzała być małą dziewczyną, która bała się ponieść konsekwencje swoich czynów. Teraz zamierzała działać i przede wszystkim nie pozwolić na to, aby się tutaj pozabijali. Nie zlękła się jego krzyku. Ileż to już razy miała okazję go słyszeć? Zdecydowanie zbyt dużo. Nie robiło to już na niej wrażenia. W szczególności w takiej sytuacji, jak ta, kiedy nie miała innego wyjścia. W ostatniej chwili cofnęła dłoń, kiedy Franklin ponownie postanowił stanąć w jej obronie. W innym wypadku prawdopodobnie jej różdżka byłaby właśnie połamana w drzazgi. Wiedziała, że jeszcze chwila, a zacznie się robić naprawdę nieciekawie. Widziała, jak w obojgu buzuje wręcz testosteron i jakaś chęć uzewnętrznienia gniewu, który w nich się pojawił. Dlatego zapewne wycelowała różdżką w okno na którym stały pojedyncze, piękne kwiatki. -Avifors! - pewność siebie aż z niej kipiała, kiedy wypowiadała formułę zaklęcia, które jako pierwsze pojawiło się w jej głowie. Każdy kwiatek zamienił się w niewielkiego, kolorowego ptaszka. Nie wiedzieć czemu, wycelowała różdżką w obojga mężczyzn, przez co ptaszki natarły na nich. Thomen miał gorzej. W jego przypadku było ich znacznie więcej. Jednak obojga zaczęły dziobać po głowie, barkach, ramionach, twarzy. Wszędzie tam, gdzie sięgnęły i gdzie nie odpędzały ich ręce chłopaków. Dziwne, bo oglądając to Włoszka poczuła jakiegoś rodzaju satysfakcję... Może to coś pomoże?