Miejsce idealne dla fanów świateł tańczących po niebie. Przepełniona magią dolina, gdzie zorza stała się zjawiskiem permanentnym, znajduję się w Parku Narodowym Vatnajökull. Legenda głosi, że powstała ona na skutek wybuchu energii magicznej sprzed kilkuset lat. Pełen dzikich zwierząt i roślin obszar jest ogromny i niebezpieczny, przez co mugole nie są w stanie eksplorować go w pełni. Dla czarodziejów najlepszą formą odnalezienia tego miejsca jest teleportacja, gdyż u tutejszych magów miejsce to cieszy się ogromną popularnością i z łatwością można znaleźć kogoś, kto nas tu zabierze. Warto jednak pamiętać, że pogoda w znajdujących się nieopodal gór dolinach lubi często się zmieniać!
Długo zastanawiała się, czy nadeszła odpowiednia chwila na rozmowę z drugim człowiekiem i na kogo właściwie powinien paść wybór. W związku z ostatnimi wydarzeniami, które miały miejsce tuż przed feriami, pozostawały w jej głowie sprawy, które chciała zakończyć i znaleźć dobre rozwiązanie. Dlaczego więc nie połączyć dwóch w jedno i zobaczyć, co się wydarzy? Nigdy nie podejrzewała siebie o zachowanie, które miało miejsce, nie mogła się z tym pogodzić. Mówienie o własnych uczuciach, słabościach było niedorzeczne, a co dopiero płacz.. Westchnęła ciężko, trzymając w dłoni wiadomość od Aleksandra, który zgodził się z nią spotkać. Tego akurat była pewna, że jej nie odmówi. Im bliżej umówionej godziny, tym ciężej było jej przekonywać siebie, że powinna tam pójść. Chęć ucieczki nie mogła kolejny raz jednak wygrać, a rudowłosa dziewczyna skrzywiła się własnego odbicia w lustrze, przypominając sobie dni, kiedy to nie bała się spojrzeć rzeczywistości w oczy. Przesunęła szczotką po puklach włosów, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. Wstała, wciągnęła ciepłą kurtkę i buty, natomiast na głowę narzuciła czapkę z pomponem na środku. Brązowe ślepia zatrzymały się na tarczy zegarka tkwiącego ba ręku. Już czas. Nie brała jednak ze sobą plecaka, tylko zaczarowaną torebkę, która pomieścić mogła wiele skarbów. Wszystko to, co było potrzebne bardziej i na "już" schowała do dużych kieszeni dłuższej, ocieplanej kurtki. Aleksander jak zwykle był punktualny. Jego spokojna twarz nie miała w zwyczaju zdradzania tego, co działo się w jego głowie. Lanceley posłała mu słaby uśmiech i kiwnęła głową na przywitanie, czując, jak jedna z dłoni tkwiąca w kieszeni zaciska się na materiale nerwowo, czego na szczęście zobaczyć nie mógł. Karmelowe ślepia przesunęły z nutą ciekawości po jego twarzy, a tkwiąca poza kurtką dłoń wysunęła się w jego stronę. - Chodź, idziemy. -rzuciła tylko, łapiąc go za nadgarstek. Całe szczęście w ich świecie istniało coś takiego jak teleportacja, bo przywiezienie tutaj motocykla wydawało się jej z dostępnymi możliwościami nierealne. Zamknęła oczy, skupiając się na wybranym przez siebie miejscu. Nieprzyjemne uczucie w brzuchu rozniosło się po ciele, a po dwójce studentów tkwiących wcześniej przed domkami nie było śladu. Islandia słynęła ze swoich pięknych krajobrazów, miejsc nieokiełznanych przez człowieka i to chyba to się Nessie podobało w niej najbardziej. Miała całą listę lokacji, które warte były uwagi i dolina słynąca z niekończącej się zorzy była jedną z nich. Chciała przyjść tu już kilka dni temu, jednak nie znalazła okazji. Zachowała się nieco egoistycznie, bo zwyczajnie łatwiej będzie jej cokolwiek z siebie wydusić, mając przed oczyma kolorowe światła tańczące na niebie, a nie oczy Corteza. Odetchnęła głębiej, biorąc, potężnego chlusta świeżego powietrza w płuca, czując przeszywający ciało dreszcz. Cofnęła dłoń, robiąc kilka kroków do przodu i rozglądając się pokrytym lodem brzegu jeziora, a także otaczającej go śnieżnej równinie. Nawet nie zauważyła, kiedy jaj palce złapały za kraniec kurtki, zaciskając się na niej. Przyszła jej też ochota na whiskey, ale obiecała sobie, że tym razem załatwi to bez wspomagania wewnętrznego. Tafla wody przykuła jej wzrok na dłużej, ponieważ wydawało się rudzielcowi, że płonęła kolorowym ogniem i była wystarczająca dobra i silna, aby przesyłać w jej kierunku ewentualne obawy czy wyrzuty sumienia. Naprawdę nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. Pierwszy raz od dawna. - Dzięki, że chciałeś spędzić ze mną wieczór. Jak widzisz, tym razem daruje Ci ekscesy i dramaty. - rzuciła w końcu, siląc się na zadziorny uśmiech. Obróciła głowę przez ramię, pozwalając, by marchewkowe kosmyki włosów przykleiły się jej do policzka czy ust, targane kolejnym podmuchem wiatru. - Muszę jednak przyznać, że poszło Ci całkiem dobrze w roli pocieszyciela. Dodała z delikatnym wzruszeniem ramion, chowają za siebie ręce i splątując ze sobą dłonie. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, lustrując wzrokiem twarz ślizgona, która cały czas jawiła się jej w innych odcieniach, niż te, które miał zazwyczaj. Zdecydowanie zaburzył jej wizję na jego temat, sposób postrzegania. Dziewczyna zrobiła kolejny krok do przodu, stając prosto i patrząc, jak woda u brzegu próbuje dosięgnąć jej butów. Jakby było to najciekawsze zjawisko na świecie. - Jak mijają Ci ferie? Dobrze się bawisz w krainie śniegu i krasnoludów? Ja wyjątkowo mogę się tu odnaleźć. Kolejne pytanie z jej ust jawnie nawiązywało do jej niskiego wzrostu. Prawda była taka, że wciąż nie była pewna, która strategia będzie właściwa i jak powinna z nim porządnie porozmawiać. Nie potrafiła przejść od razu do rzeczy, kiedy chodziło o nią samą. Miała też pytanie do niego, jednak nadal nie nadeszła odpowiednia pora, aby je zadać. Drgnęła, unosząc dłoń i zgarniając włosy na plecy, a następnie wsunęła dłoń do kieszeni, w której tkwiło malutkie pudełeczko. Pomyślała też o tym nieprzyzwoicie wielkim nożu, który spoczywał gdzieś na dnie magicznej torebki. Miała jego własność od zielarstwa i jakoś tak wyszło, że zapomniała ją oddać. Drobne palce zacisnęły się na obszytym ciemnozielonym materiałem puzderku, stukając w niego paznokciami.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Wątpił w to, że ta część odnośnie zmiany Nessy dotarła do niej przed tym nim ta zasnęła wtedy przy kominku. Jednak zamierzał dotrzymać tej obietnicy. O ile to można tak nawet nazwać - obietnicą. Bowiem było dla niego oczywistym, że naciskanie na nią nie będzie miało najmniejszego sensu. Dlatego nie naciskał na spotkania i "nauki". Bo nie można kogoś zaprosić na herbatkę, zmuszając by usiadł i opowiedzieć jak działa życie i świat. To nawet u dzieciaczków nie przejdzie, a co dopiero u tak dużej(heheh) dziewczyny. Pozostało mu więc się dostosować do jej tempa i przełamywania lęków. Bo to, że będzie się bała tego spotkania był pewny jak tego, że jest z rodziny Cortezów. Pojawił się jak zwykle chwilkę przed czasem zdejmując okulary przeciwsłoneczne, jako, że słońce już zachodziło i nie były mu one już potrzebne. W ciągu dnia praktycznie się bez nich nie ruszał, nie mogąc wytrzymać oślepiającego światła, które to odbijało się od śniegu i drażniło oczy. Ubrany w ciemnogranatowy garnitur trzyczęściowy, i ze upiętymi ciasno włosami, miał na sobie również swoje futro idealne na minusowe temperatury. Stał tak z twarzą skierowaną w stronę zachodzącego słońca i z zamkniętymi oczami. Ten zachód nie robił na nim wrażenia, widział znacznie piękniejsze. Usłyszał jak ktoś się zatrzymał w jego pobliżu, przez co otworzył oczy i spojrzał się na rudzielca. - No cze... - Nawet nie dała mu dokończyć przywitania, bo już ciągnęła go za rękę, a po tym poczuł jak się teleportuje. Nie lubił się z kimś teleportować. Wolał sam to robić, ot nie ufał nikomu w tej kwestii. Jednak nie miał okazji by nawet zaprzeczyć temu pomysłowi. Więc jedynie upewnił się, że są cali i zdrowi, a później podniósł wzrok. - Woooow - wyrzucił z siebie cicho nie wiedząc w którą stronę ma w zasadzie patrzyć. Gra kolorów i kształtów spowodowała, że zaniemówił. Dopiero teraz przypomniał sobie, że nie jest tutaj przecież sam. Patrzył się co robiła ślizgonka, bowiem zachowywała się ciągle dziwnie i nie wiedział, czy nie zechce za moment rzucić się do wody... A on nie pomyślał o tym by zabrać kąpielówki na wyjazd. - Nie mam na sobie kąpielówek, więc zabawę w Morsy dzisiaj sobie odpuszczę - odezwał się w końcu i ruszył pomału w jej stronę, nie podchodząc jednak całkowicie. Czekał wpatrując się w plecy i łapiąc każdy jej najmniejszy ruch. - Ja to zacząłem się już martwić, że ty już nie będziesz chciała spędzać czasu ze mną. A nie odwrotnie Nessa - mruknął w odpowiedzi i odwzajemnił jej uśmiech lecz jego był przyjemny. - Tylko przyrzeknij mi tutaj i teraz na naszą przyjaźń, że nie powiesz o tym nikomu. Bo zobaczysz zaczną się ustawiać do mnie takie kolejki potrzebujące pocieszenia, że nie będę miał czasu dla ciebie - Zagroził z poważną miną, po czym zaczął się śmiać. - Ale serio, nie wytrzymałbym tego, popadł w jakąś chorobę sierocą i zamykał się w szafie byleby tylko się uwolnić od ludzi. - Starał się dodać chociaż trochę poważniejszym tonem, ale raczej średnio mu to wychodziło. Dopiero po jej pytaniu przestał się chichotać i odrzucił bardzo szybko i pewnie: - Chujowo. - Tyle zdążył bo zauważył, że to nie był koniec pytania, a na jego dalszą część znów złośliwie się uśmiechnął. - Chyba będę mógł ci pomóc, o ile mnie pamięć nie myli to jest jakieś zaklęcie po którym rośnie zarost? Nie pamiętam już dokładniej, już od dłuższego czasu nie bawię się takimi zaklęciami. - odpowiedział, po czym znów przestał się szczerzyć. Widział, że znów coś nie gra między nimi, więc i on nie ukrywał tego, że wszystko jest świetnie. Poruszał się nieśpiesznie, zatrzymując po jej prawej stronie, może tak o krok lub półtora od niej. Sam włożył ręce do kieszeni i wzdychając głośno powiedział i starając się by jego głos brzmiał barytonem powiedział: - Nessa, ale jeśli chcesz porozmawiać ze mną, to mów co ci tam na duszy siedzi, ale mów to do mnie, a nie do wody. - Kiedy w końcu zechciała na niego spojrzeć na dłużej mogła dostrzec, że wcale nie wyglądał na zadowolonego z tego, że do tej pory tak wygląda prowadzona między nimi rozmowa.
Zmiany nigdy nie były czymś przyjemnym ani łatwym. Wzbudzały w człowieku prawdziwy lęk, skłaniały do ucieczki i poddania się, bez konkretnych prób. Nessa była wychowana w szacunku do ciężkiej pracy oraz w tym, że dzięki niej będziemy w stanie osiągnąć wszystko, nie miała w swoim wewnętrznym programie opcji rezygnacji. Zawsze dawała z siebie tyle, ile mogła. A teraz? Teraz wszystko się rozlatywało, sens uciekał pomiędzy palcami. Zupełnie tak, jakby ktoś wrzucił ją małego pomieszczenia pozbawionego okien oraz drzwi, a potem zaczął zalewać je wodą. Wiedziała, że droga, którą obecnie podążała, nie prowadziła do niczego innego, jak autodestrukcji. Najtrudniej jednak było poszukać klucza pod wodą i przerwać ten krąg samozniszczenia, w którym przodował alkohol, papierosy i brak normalnego odżywiania. Widziała, do jakiego stanu doprowadziła swoje ciało. Jej brązowe ślepia zlustrowały chłopaka wzrokiem, gdy tylko pojawił się na horyzoncie. Punktualny, elegancki i niezdradzający najmniejszej nawet myśli ze swojej głowy poprzez wyraz twarzy. Wiedziała, że musi działać szybko, bo inaczej się rozmyśli i to przełoży. Była zmęczoną ucieczką i była zmęczona obrazem samej siebie, który widziała w lustrze. Właśnie dlatego jej ruch był szybki i gwałtowny, palce pewnie zacisnęły się na jego dłoni i nie dała dojść mu do słowa, pozostawiając los ślizgona we własnych rękach. Niezależnie czy mu się to podobało, czy nie, nie mógł nic zrobić. A Lanceley wiedziała, że czegoś takiego to Aleksander szczerze nie znosił. Szybko jednak było po wszystkim. Teleportacja trwała chwilę, zostawiając za sobą nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Uniosła leniwie powieki, czując, jak rozwiewa jej włosy podmuch północnego wiatru, a odbijające się od śnieżnych zasp światła, tworzą niesamowite iluzje błyszczenia. Podniosła wzrok na niebo, uśmiechając się pod nosem. Majestatyczne, piękne, wyjątkowe. Zielono-różowe linie przypominały olbrzymie smoki lub duchy przodków, którzy spoglądali na nich prosto z gwiazd. Widok zorzy wręcz ją onieśmielił, wywołał uczucie swoistej tęsknoty w klatce piersiowej. Na ciche zachwyty Corteza, odwróciła głowę w jego stronę i posłała mu przelotne spojrzenie. Chociaż dobrym miejscem mogła wynagrodzić mu ostatnie zachowanie. - W Morsy? A zamierzałeś pływać wcześniej?- zapytała, zupełnie nie domyślając się, o czym chłopak myślał. Tafla wody skutecznie chwytała jej spojrzenie, lśniąca niczym ogień zdawała się hipnotyzować spojrzenie dziewczyny, odbijając się w jej karmelowych tęczówkach. Mała ucieczka, przedłużenie chwil zachwytu, zanim ich spotkanie wkroczy na poważne tematy. Wiedziała, że tak się stanie. Znali się już tyle lat, że czasem odnosiła wrażenie, że nawet najmniejszej zmiany w swoim zachowaniu przed nim nie będzie w stanie ukryć. Od niego zresztą też biła dziwna aura, której Nessa nie potrafiła sobie dobrze wytłumaczyć. Jak to z nim bywało już nie raz, nie potrafiła przewidzieć ani jego ruchów, ani nastroju. To było niczym taniec z nieznajomym. Pytanie tylko, które z nich miało prowadzić? Pokręciła przecząco głową na jego słowa, unosząc dłoń i owijając sobie pukiel włosów dookoła palca. Zmarszczyła nos i brwi, jakby szukała tej najlepszej odpowiedzi, która dałaby jej jeszcze kilka chwil. Jak widać, on wolał załatwiać wszelkie problemy od razu. Wpatrywała się przez niego chwilę, zanim wzrok znów jej uciekł w stronę Islandzkich skarbów natury. - Dlaczego tak pomyślałeś? Obiecałam Ci kiedyś, że Cię nie zostawię przecież. To chyba nadal obowiązuje, niezależnie od okoliczności.. Po prostu.. No, wiesz. - przerwała, kopiąc leżący pod butem kamień. Z pluskiem wpadł do wody, tworząc na spokojnej powierzchni kręgi, które usiłowały walczyć z delikatną falą tworzoną przez podmuchy wiatru. Jego kolejne słowa brzmiały tak surrealistycznie, że nie mogła pozostać obojętna. Roześmiała się, gdy przed oczyma zatańczyła jej scena siedzącego w klasie Aleksandra, który faktycznie miał kolejki niewiast i giermków, proszących o pomoc i audiencje. Rudowłosa doskonale wiedziała, że nie traktował tak, jak jej praktycznie nikogo. A im bardziej opiekuńczy był, tym bardziej niezręcznie się z tym czuła. Miała jednak w sercu uczucie wnętrzności, bo szeptane do ucha przez Aleksandra słowa, wciąż powracały do jej głowy, dając sporo do myślenia. Nawet jeśli nie potrafiła skojarzyć wszystkich. Jej twarz spoważniała, a dołeczki w polikach zniknęły, podobnie jak uśmiech. - Muszę chyba obiecać, bo jeszcze bym się za Tobą stęskniła i co wtedy? Jeszcze zrobiłabym coś głupiego, a Ciebie nie byłoby obok i skończyłoby się to tragicznie.- jej twarz nieco spoważniała, chociaż mówiła pół żartem, pół serio. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, zaraz jednak wracając gdzieś w przestrzeń. Wizja zamkniętego w szafie ślizgona który, izolował się od ludzi, wydała się jej całkowicie nierealna. Nie potrafiła bowiem skojarzyć żadnej sytuacji z jego udziałem, w której przez jego niebieskie oczy przewinąłby się cień strachu. Nawet nie wiedziała, jak to skomentować. Przesunęła dłońmi po kolanach, wciąż kucając. Smukłe palce o pomalowanych na czerwono paznokciach zamknęły się w piąstki, a ona sama wbiła w błyszczący lakier wzrok. Niezależnie od tego, jak szczupła była i jak wielkie miała wory pod oczyma, ręce zawsze pozostawały nienaganne. Były ważne dla muzyków, stanowiły swoistą prezencję. Jego śmiech ucichł razem z jej słowami, a pojedyncze słowo o brzydkim i niegodnym dżentelmena wydźwięku wywołało u niej ciche westchnięcie, po którym wstała. Zerknęła na niego, a złośliwy grymas wędrujący po jego ustach sprawił, że poczuła się jakoś lepiej. Wywróciła oczyma na jego propozycję brody, przesuwając palcami po swoim podbródku, a następnie odgarniając kosmyk włosów za ucho. "Nie bawię się takimi zaklęciami" No właśnie. Tylko jakimi? Jeden fragment wypowiedzi sprawił, że spoważniała. Stała do niego znów tyłem, patrząc na jaśniejące od kolorów niebo. Wiedziała, czuła po prostu, że zaraz się zacznie i on wcale jej nie odpuści. Nawet jeśli takie rozmowy nie były w jego stylu, podobnie jak nie należały do niego zaklęcia wywołujące zarost czy świński ogon. - Wtedy to już mogłabym dostać pracę w kopalni. Wiesz, że jak byłam w sklepie z pamiątkami, to dostałam kilof? Jestem prawie jak krasnolud z tym swoim wzrostem. -odparła cicho, siląc się na rozbawiony ton, co w gruncie rzeczy wcale jej nie wyszło. Palcami molestowała wewnętrzną kieszeń kurtki, a powieki opadły jej do dołu z obawą, gdy w końcu poruszył temat ich konwersacji oraz unikania konfrontacji. Sama zawsze powtarzała, że rozmowa z podniesioną głowa i kontaktem wzrokowym jest najważniejsza — nic więc dziwnego, że tego od niej wymagał. Znów westchnęła, gwałtownie wbijając sobie paznokcie w dłoń. Masz babo placek, sama go tu ściągnęłaś, bo nie potrafisz zostawić sprawy, która nie jest rozegrana do końca. Dziewczyna obróciła się gwałtownie, a miedziane włosy przecięły ze świstem powietrze. Zrobiła krok w jego stronę, może dwa — tak, że dzieliła ich naprawdę niewielka odległość. Odchyliła nieco głowę, aby spojrzeć na twarz ślizgona. Przesunęła po niej wzrokiem, ostatecznie napotykając chłodne i wyrażające dezaprobatę spojrzenie. Takie, że aż po drobnym ciele przemknął pojedynczy dreszcz. Milczała chwilę, zdając sobie sprawę, że dzielący ich dystans jest najmniejszym, jaki kiedykolwiek przed nim miała. Zupełnie jakby mur kruszał, a ona faktycznie miała ochotę powiedzieć coś innego, niż wyuczone na pamięć zwroty. - Zadowolony?- zaczęła w końcu, przerywając cisze. Nie mogła jednak mówić głośno, bo miała dziwne wrażenia, że spoglądające na nich ze świateł duchy wszystko usłyszą. - Widzę, że jesteś wyjątkowo chętny do słuchania, tylko, że widzisz.. Co mam Ci powiedzieć? Że spektakularnie przegrywam walkę ze sobą czy może z chęcią sięgnięcia po kolejną butelkę whiskey? Wtedy, nocą.. Powinieneś był posłuchać, chociaż raz, kiedy kobieta Ci mówi, że masz sobie pójść. A Ty wszystko skomplikowałeś. Twoje słowa są jak dzwony, uderzają we mnie za każdym razem, gdy próbuję coś dla kogoś zrobić. Do tego wszystkiego, nie powinieneś był na mnie wtedy patrzeć. Zakończyła, łapiąc oddech. Naprawdę dużo ją kosztował ten zlepek słów, przeskakujący z tematu na temat i w gruncie rzeczy mówiący wiele, a tak naprawdę nic. Zawsze miała problemy z uzewnętrznianiem się, źle się czuła, gdy ktoś widział w niej cień słabości. Lancelot nie miał przecież żadnych, był dzielnym altruistą do samego końca. Wysunęła dłoń z kieszeni, przesuwając nią po swoich oczach, a następnie głowie, dzięki czemu pukle rudych włosów odgarnęła gdzieś na plecy. Nie patrzyła mu już dłużej w oczy, znajdując punkt zaczepienia w noszonym przez niego futrze. Wciąż nie powiedziała tego, co chciała. I nadal nie zapytała o to, co nurtowało ją najbardziej. Zrobiła pół kroku w tył, znów mając ochotę skupić spojrzenie na odbijających się w wodzie światłach, czego jednak nie zrobiła, ostatecznie rzucając tylko torbę z ramienia na ziemię koło ich nóg, bo nagle zaczęła jej wyjątkowo przeszkadzać.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Wszyscy posiadali swój krąg, który ciągnął do autodestrukcji. Mniejszy lub większy, jednak każdy dźwigał na barkach ten ciężar. On też miewał problemy z alkoholem, zapewne z powodu swojego kuzyna Dymka i to nie tak ciężkie jak Nessa, czy właśnie Dymitr. Jednak to dzięki niemu nauczył chlać się Zezowatego Iwana i wlewać w siebie go bez najmniejszych objawów tak bardzo charakterystycznych dla tego alkoholu. Zresztą to właśnie Iwana zawsze zabierał ze sobą jak jeździł na wyjazdy - nie mylicie się. Na ferie też zabrał trzech kuzynów, w grupie cieplej, a tutejsze noce potrafiły być chłodne. Chodziło jednak o to, że walczył ze swoimi słabościami i uzależnieniami. I hazard był tutaj chyba najlepszym przykładem tego, co kiedyś nagminnie go pochłaniało, a teraz w ogóle nie zajmowało nawet najmniejszej myśli. - Oczywiście, że nie, ale Ty się tak bardzo wpatrywałaś w wodę, że postanowiłem już przed tym nim zrodzi się on w twojej głowie - odrzucić.- odpowiedział spokojnie i zgodnie z prawdą. Mógł wiele czekać na ruch dziewczyny, nie chcąc napierać na to by w końcu się do niego odezwała, lecz kiedy już to zrobiła, wolał widzieć jakiś konkretny krok, albo usłyszeć przemyślenia, niż wpatrywać się w wodę i rozmawiać o tworzeniu brody. Usiłował jak tylko mógł dać jej prowadzić w tym tańcu, lecz czasami miał wrażenie, że przerwa pod czas której stoją i nic nie robią trwała zbyt długo. Przez co wykonywał jakiś ruch. Naciskał delikatnie prowadząc, lecz po tym szybko oddawał pałeczkę partnerce. Ponownie pozwalając jej wszystko kontrolować. Ucieszył się jednak z tego, że dziewczyna pomimo wszystkiego znów potrafiła się śmiać razem z nim i to z takich głupot. To utwierdzało go w przekonaniu, że wcale nie jest z nią tak źle, jakby to wydawać się mogło podczas spotkania w lochach. Słysząc jej zapewnienia uśmiechnął się do niej pokazując, że doskonale o tym wiedział. - Coś głupiego? Pobiłabyś wszystkich, którzy próbowali by mnie ci ukraść? No, no, no... Z miejsca skradłabyś me serduszko - odpowiedział uśmiechając się głupkowato, lecz w jego głosie zabrzmiała jakaś taka nuta szczerości. Jaka szkoda jednak, że do tego nigdy nie dojdzie. Bowiem on i stadko fanek? Nawet nie potrafiłby się gorzko zaśmiać z tej myśli, ponieważ była ona tak nierealna. - Odwieczna zagadka, czy krasnoludzkie kobiety mają brody w takim razie zdaje się być rozwiązana. Skoro uznali cię za swoją, to znaczy, że ich nie posiadają. A przynajmniej nie wszystkie. - powiedział zamyślony wpatrując się w niebo. Nie mógł zaobserwować zmian jakie wywoływały jego słowa w dziewczynie, więc przynajmniej obserwował to zdumiewające zjawisko jakie mieli przed oczyma. W powietrzu czuć było zmieniająca się atmosferę i to, że luźna gadka dobiega końca. Opuścił twarz gdy stanęła naprzeciwko niego, by ich oczy bez problemu mogły się zetrzeć w tym starciu charakterów. Bez skrupułów wpatrywał się w nie pomimo tak małej odległości i wiedząc, że teraz łamią wszelkie bariery intymności jakie mogli posiadać w tej chwili. Nic się nie odzywał jednak, słuchał, chłonął wszystko, każde słowo, oddech, emocje wyczytane z oczu. A tego było w tym momencie bardzo dużo, ciężko było mu stwierdzić dla kogo te słowa były gorsze, czy dla niego tak bardzo nie przyzwyczajonemu do wysłuchiwania tego typu zwierzeń i patrzenia jak bardzo musiała cierpieć, czy dla niej muszącej się otworzyć przed drugą osobą. - Znowu to samo, znów chcesz coś robić dla drugiej, dziesiątej, czy też setnej osoby. Kiedy to zrozumiesz Nessa, że nie masz tego robić dla mnie, czy kogoś innego. W końcu masz zrobić coś dla siebie. - odpowiedział jedynie na tą część. Wszystko inne przyjął za nie warte odpowiedzi, bo musiałby się powtarzać. Znów musiałby mówić, że nie umie się od bliskich odwrócić plecami, znów o tym, że ona zrobiła by to samo. Po co więc komentować coś, co już zostało skomentowane i bardzo dobrze znała jego odpowiedź. Istotne natomiast było to, by przypomnieć jej o tym co starał się dziewczynę nauczyć. - I już mała poszłaś naprzód. Walczysz z tym co starałaś się zawsze udowadniać, za jaką miałem cię uważać, że naprawdę właśnie zmierzamy w tym kierunku. Już w moich oczach stałaś się silniejsza, a obraz dzielnego Lancelota staje się prawdziwy, a nie ułudą. - Nidy nie należał do delikatnych osób, a już tym bardziej nie wątpił w to, że inni będą od niego oczekiwać w takim momencie tego, że jego słowa okażą się balsamem dla ran. A nie właśnie uderzeniami ciężkiego młota w dzwon zawieszony tuż nad głową.
Człowiek zaczynał umierać w momencie, w którym przychodził na świat. Wdechy i wydechy były dokładnie wyliczone i tylko ktoś, to ową autodestrukcję włączył. Ciężko było z tej ścieżki zejść, zwykle prowadziła ona do marnego końca i bez pomocy drugiej osoby poradzenie sobie z jej oddziaływaniem na psychikę ciężko było sobie poradzić. Alkohol był ucieczką, paskudną i pozbawioną jakiegokolwiek honoru, jednak w aktualnym stanie konfliktu samej ze sobą, Nessa nie miała siły z tym walczyć. Zwłaszcza że wstyd jej było przed samą sobą, bo z początku nad nałogiem panowała. Nie wątpiła w to, że niczym Lancelot podniesie miecz, wstanie oraz zacznie walkę ze swoimi słabościami i uzależnieniami, które obecnie tak mocny miały wpływ w jej życie-tylko teraz nie była jeszcze na to gotowa. - Nie jestem w dobrych stosunkach z tym żywiołem, chociaż ostatnio wyjątkowo.. Wyjątkowo mocno odczuwam jego przewagę nad sobą. - odparła z westchnięciem, wzruszając bezradnie ramionami. Jemu też nigdy nie przyznała się, że nie potrafi pływać. Niestety, ostatnio zarówno w olbrzymiej wannie, jak i w lodowym jeziorku przy wodospadzie, miała okazję się topić. Los chciał, że nie była sama i w jakiś sposób udało się jej pozostać wśród żywych. Nie wpadłaby więc na kąpiel w przepełnionym krami akwenie, nawet jeśli uczucie bańki, które otrzymywało się pod wodą, tak bardzo ją kusiło. Zdawała sobie sprawę, że ją obserwował i próbował wepchnąć w jej dłonie kontrolę i dominację, które wcześniej tak lubiła. Nie potrafiła ich jednak złapać, nawet jeśli czuła się bez nich roznegliżowana i pusta. Niekompletna. Jaki był sens w chwytaniu ich palcami, gdy wiedziała, że nie da rady nad nimi zapanować? Ten taniec musiał więc zostać powierzony Cortezowi, a ona jedynie spróbuje dać się prowadzić w taki sposób, w który jej pokaże. Obecnie to było jedyne i jednocześnie najlepsze rozwiązanie na swoje wewnętrzne dylematy, jakie miała. Śmiech był przyjemny. Pierwszy raz od dawna nie był wymuszony czy zbędny, próbujący cokolwiek zamaskować. Zawsze też wierzyła w jego siłę i dobre wibracje, więc swoistą ulgą było dla ślizgonki to, że wciąż potrafi. Starała się też częściowo zapomnieć o tym, co Alek miał okazję przed kominkiem podczas ich ostatniego spotkania zobaczyć. Czuja się z tym naprawdę źle, nawet jeśli utwierdzał ją w przekonaniu, że nic się nie stało. Nie chciało jednak wyjść jej z głowy, że osobą, przed którą pokazała najgłębsze zakamarki siebie, był właśnie on. Lustrowała jego twarz wzrokiem, patrząc jak kosmyki ciemnych, subtelnie wijących się włosów opadają na jego czoło, zwabione chyba posłanym w jej stronę uśmiechem. Prychnęła cicho, wywracając teatralnie oczyma na jego słowa i kręcąc przecząco głową. - Alek, Twojego serca nie da się ukraść, nawet jeśli bym próbowała. W tym przypadku to Ty musisz chcieć je oddać. Pod tym względem jesteście z Fire tacy sami. Zresztą, ja raczej jestem beznadziejnym materiałem na obiekt westchnień, co widać na załączonym obrazku. - zaczęła z rozbawieniem w głosie, wskazując na siebie rękoma. Małe, karzełkowate wręcz i szczupłe, o piegach skrytych pod warstwą makijażu, podobnie jak wory pod oczyma. I te marchewkowe włosy, do których znacznie lepiej pasowałyby zielone oczy. Miała w domu lustra, jej aparycja nie wpędzała w zachwyt czy w kompleksy. Miał lepszy gust. - Masz rację. Może te z niektórych klanów tej brody nie mają? Kilof sobie jednak zostawiłam. Krasnoludy to ciekawe stworzenia. Zorza była piękna. Kolory tańczące po niebie tworzyły iluzję, wizje lepszej przyszłości. Odnajdowała w tym spokój, dlatego tak często jej oczy wędrowały w ich stronę. Lubiła nadawać im kształty. Nie czuła strachu przed zaistniałą sytuacją oraz aurą, której jej towarzyszyła. Bardziej bała się niepewności, jego karcącego spojrzenia czy słów, które uderzyłyby w jej głowę równie mocno, co poprzednie. Cały czas się nad nimi zastanawiała. Bardzo nie chciała przyznawać mu racji, jednak całe wnętrze jej krzyczało, że właściwie to ją miał. I to było okropne, bo rujnowało jej światopogląd i wszystko to, w co do tej pory wierzyła. A do tego zachowanie, które miał wobec niej było tak skrajnie różne od tego, co o nim słyszała i tego, co widziała w stosunku do innych osób. Nie odwróciła jednak wzroku, patrząc mu w oczy i mówiąc, chociaż sama nie wiedziała na dobrą sprawę, czy używała odpowiednich słów. Miała wrażenie, że słyszy swoją paplaninę jednym uchem, a wypuszcza ją drugim. Obydwoje byli w niezręcznej sytuacji, a obydwoje nadal w to brnęli. I nie potrafiła znaleźć odpowiedzi: po co? Dlaczego on marnował czas, mogąc go lepiej wykorzystać, a dlaczego ona ze wszystkich osób, które były dookoła, wybrała jego. Westchnęła ciężko. - Nie jest to dla Ciebie komfortowa sytuacja. - mruknęła, nie potrafiąc się ugryźć w język i komentując cicho. Zaraz jednak pokręciła tylko głową w przepraszającym geście, krzyżując ręce pod biustem. Dłońmi złapała materiał swojej kurtki na ramionach, zaciskając na nim palce. Zupełnie jakby zamknięcie się w odcisku miałoby coś zmienić. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę Alek, ale nie jest łatwo zmienić czegoś, czym było się całe swoje życie i w czego przyzwoitość i słuszność wierzono. To jak nawyk, uzależnienie. Zamilkła, widząc malującą się w jego spojrzeniu złość. Nawet jeśli miał kamienną twarz, domyślała się, o co mu chodzi. Nie chodziło wcale o to, że mu nie wierzyła — bo gdyby faktycznie miał się odwrócić, zrobiłby to dawno. Było to bardziej kwestią tego, że cała te perspektywa była dla niej nowa. Stąpała po niestabilnym gruncie, nie potrafiła polegać na innych. Kolejna wada, którą Lanceley miała. Odwróciła spojrzenie na bok, wpatrując się w skrawek jego futra, jakby było tam coś ciekawego. Co miała mu powiedzieć, kiedy nawet nie wiedziała, czy chciała tym Lancelotem być? Używanie też terminu "mała" w stosunku do kogoś, kogo kilka dni wcześniej wzięto za krasnala, również nie wydawało się rozsądne. Nie mogła jednak w całej swojej złości znaleźć miejsca i dla tego drobiazgu. Rozłożyła bezradnie ręce na boki, wzruszając ramionami i znów spojrzała na jego twarzy, aby odszukać wzrokiem błękitnych tęczówek oczu. - Nie wiem. Kiedy ja naprawdę nie wiem Alek, czy ja chcę być tam Lancelotem. Mnie się wydaje, że kręcę się w kółko, a nie idę naprzód. Silniejsza? Boże, musisz naprawdę być do mnie przyzwyczajony, bo gadasz takie głupoty. Silne to są moje zaklęcia z transmutacji, bo obecnie z tej siły, która miałam, to wiele nie zostało. I nie wróci, dopóki nie znajdę odpowiedzi na setki pytań, które powtarzają się w mojej głowie. Jak piosenka, która się zapętla. Zakończyła swój monolog, łapiąc oddech. Prawą dłonią przeczesała włosy, odgarniając je na plecy i odchylając głowę do tyłu, aby spojrzeć na niebo. Dlaczego w swoich słowach słyszała tyle jadu w samą siebie? Wsunęła drugą z dłoni do kieszeni, miętoląc w palcach materiał podszewki. Uśmiechnęła się jednak pod nosem, jakby rozbawiona nagłą myślą, która wyłoniła się z tłumu tych gorszych, negatywnych. Aleksander miał do niej naprawdę dużą cierpliwość.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
To prawda, zgodziłby się z nią w pełni. Jednak, czy nie dało się nic z tym zrobić? W historii wie, że istnieje kilka sposobów by znacznie wydłużyć sobie życie. I tylko jedno z nich było w pełni akceptowane przez ich społeczeństwo. Kamień filozoficzny. Reszta pchała do dalszego zatracenia się, do zatracenia swojego życia, jak i innych osób, po to by wydłużyć swoją egzystencję. Własne istnienie. I światło jakie ich otaczało powodowało, że wcale te myśli nie opuszczały jego głowy. Wręcz przeciwnie, jakby je zwabiały, wszechobecna zieleń tylko przypominała podświadomości o jednym z zakazanych zaklęć. Zaklęcia śmierci, nieuniknionej, tej która na wszystkich, czekała. A jednocześnie potrafiącej dać życie. Plugawy, ochłap, mierną imitację życia. Lecz jakie by ono nie było, dawało możliwość i siłę by walczyć dalej z trudnościami i kłodami, które podrzucało życie. - Lękasz się tego żywiołu? - zapytał się, a jego ton w tym momencie mógłby kroić diamenty, jakby te były ze styropianu. Nie wiedział wcześniej, że się bała takiej rzeczy, a w tej chwili będąc jej chyba największym lękiem, z którym przyszło jej się zmierzyć. Dostał informację tak bardzo dziewczynę osłabiającą w jego oczach. Bowiem czym była woda... Cieczą, a przecież tak ochoczo wlewała w nią w siebie od tak dawna. Aż dziwne, że tamtą się nie zachłysnęła i nie czuła wobec niej strachu. On też topił się wielokrotnie. Ponownie balansując w swoim życiu na cieniutkiej linie między życiem, a śmiercią. I musiał po niej iść, tak wiele razy wpadając w czerń i otchłań śmierci. Będąc brutalnie wydzierany jej ze szponów i znów rzucany na linę. Znów śmierć, śmierć, do momentu aż się nauczył. Nabawił się aż tak wielkiego lęku przed nią, że zrobiłby wszystko byleby znów w nią nie wpaść. I tak pierwszy raz, dziesiąty, setny... tysięczny. Na samą myśl, że mógłby zgotować dziewczynie podobne piekło nienawidził siebie tak bardzo, gardził sobą, i gdyby miał możliwość to rozszarpałby gołymi rękoma. Jedno jednak wiedział na pewno - nie była gotowa. Teraz przydałby się bardziej dobry klej, mocne spoiwo by złożyć to naczynie. A nie młot by jeszcze bardziej je rozbijać. Czuł jednak jak jej wola staje się bezwładna, jak opada mu na rękach niczym pozbawiona wszelkich kości. Miękka jak glina, i musiał coś z niej ulepić. Ta myśl przyniosła następne, czy lepiej jest sklejać rozbite naczynie, czy właśnie ulepić nowe i utwardzić je? - Przecież to robię - odpowiedział po chwilce namysłu zastanawiając się nad tym co właśnie mu powiedziała i o dziwo do kogo go porównała. Nie znał tamtej dziewczyny, jej prawdziwego charakteru i zaskoczyło go to, że właśnie porównała go do kogoś, kto jeszcze nie tak dawno temu mógł by być przez niego uważany jako wróg numer jeden. - W każdej chwili podczas której z tobą lub moją rodziną spędzam. Otwieram się na ten moment. Tak jak teraz - dodał po czym zlustrował dziewczynę uważnie, kiedy to omawiała swój stan i wygląd. - Wydaje mi się, że jestem jedną z nielicznych osób, które w ogóle nie zwracają uwagi na takie rzeczy jak wygląd u swojego rozmówcy. No proszę cię Nessa, widziałaś mnie kiedyś uganiającego się lub co gorsza tracącego język w gębie, gdy miałem przed sobą jakąś ślicznotkę? - dodał z kpiącym uśmiechem. Po tym odpiął swoje futro i łapiąc za przeciwległe brzegi machnął nim w powietrzu. Rozkładając je w pełnej okazałości i układając je na ziemi. - I tak dla twojej informacji. To właśnie w rozmowie z tobą mam problem by złożyć wszelkie myśli w jakieś konkretne zdania. Moja ty śliczna krasnoludko. - Po wszystkim pokierował nią na rozłożone futro, popychając delikatnie jedną ręką i zmuszając by na nim usiadła. Męczyła go bowiem dzieląca ich wysokość i to, że musieli się gimnastykować by móc na siebie patrzyć. I jakby naprzeciw temu co go tak bardzo drażniło i męczyło - zamiast usiąść obok niej, bezceremonialnie usiadł kawałek przed nią i położył się opierając głowę na jej nogach. (Uznajmy, że zmusił ją do siadu ze skrzyżowanymi nogami) I otwierając znów oczy wpatrywał się z dołu w jej twarz. - Teraz jest jeszcze bardziej. No i co z tego? Jeśli w tym uczestniczysz też ty? - Odpowiedział odnośnie kwestii niezręcznej sytuacji. Starając się nie uśmiechnąć kpiąco, uznając, że szukała kolejnej wymówki. By zakończyć ciężkie tematy. Miała jednak wielki problem. On nie miał ochoty rozmawiać o krasnoludach i brodach, a właśnie o tych niezręcznych sytuacjach. I nawet teraz, kiedy to znajdował się w tej dziwacznej pozycji nie zdejmował z ślizgonki spojrzenia, pomimo, że miał nad jej głową przepiękne zjawisko. W pełni okazałości. - Zdradź mi więc Nessa jaka to chcesz być. Co jest oznaką siły i kontroli nad swoim losem dla ciebie w tej chwili? - zapytał się wiercąc się przez moment, aby ułożyć się jeszcze wygodniej. - Bo jeśli nie pasuje ci ta sytuacja to zepchnij mnie z twoich nóg. Uwierz mi, ja się z tego powodu wcale nie obrażę. - po tym zerknął w końcu na niebo ponownie cicho wzdychając i zachwycając się widokiem.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Cortez dnia Czw 28 Mar 2019 - 20:59, w całości zmieniany 1 raz
Wybrała miejsce idealne do rozmów, przepełnione nostalgią, pobudkami filozoficznymi oraz czystą magią. I to ona właśnie sprawiała, że potrafiła opanować drzemiący wewnątrz niepokój. Musiała przyznać jednak przed samą sobą, że nie było tak źle i tragicznie, jak sądziła, że będzie. Pozytywne zaskoczenie malowało się w jej oczach oraz na twarzy, nigdy bowiem nie podejrzewałaby Aleksandra i siebie o wspólne spędzanie czasu z tak osobistą konwersacją. Nadal bawiła ją zawiłość losu, która do tego doprowadziła. Oczywiście bursztynowa bardzo im pomogła. Gdyby Nessa potrafiła czytać w myślach, pewnie ze zdziwieniem przyznałaby mu rację odnośnie do skojarzeń odcienia zielenie wędrującego po niebie oraz zaklęcia niewybaczalnego, uśmiercającego ofiarę. Jej samej zorza kojarzyła się jednak ze szlakiem jadeitu oraz domem węża, do którego obydwoje przynależeli. Uwielbiała ten kolor, a jej marchewkowe włosy doskonale się z nim komponowały. Z zamyślenia wyrwało ją pytanie Corteza. Gwałtownie obróciła głowę w jego stronę, a rude kosmyki ze świstem przecięły powietrze. Znów przemknął przez jej twarz efekt zaskoczenia, który jednak szybko zamienił się w łagodne, aczkolwiek obojętne oblicze. I ten ostry ton. Wydała z siebie ciche mruknięcie, przenosząc spojrzenie na błyszczącą taflę lodowego jeziora, która znajdowała się przed nimi. - I tak i nie. -odparła w końcu po chwili milczenia, przerywając ciszę, którą dopełniał wcześniej odgłos rozbijającej się o brzeg wody. To nie było takie proste. Nie potrafiła pływać, jednak czy to sprawiało, że się tego żywiołu bała? Nie całkiem. Zrobiła kilka kroków w przód, kucając i obuszkiem palca dotykając powierzchni, tworząc na niej powiększające się kręgi. - Uspokaja mnie, chociaż jednocześnie miewamy momenty, że tkwię w niej sparaliżowana. Budzi jednak skojarzenia pozytywne. Lubię efekt bańki i lubię niemalże kasztanowy kolor moich włosów, gdy są pod powierzchnią. Fascynuje. Zresztą, czy strach sam w sobie jest czymś złym Alek? Dzięki niemu przecież znajdujemy w sobie odwagę. Masz coś, czego się boisz? Zakończyła z nutą ciekawości w głosie, patrząc na niego z dołu. Po ciele przebiegł jej dreszcz wywołany zimną cieczą, która dotknęła jedynie fragmentu rozgrzanej skóry, a już zdążyła zadziałać na całe ciało. Już chyba gorzej czuła się na miotle oraz na wysokościach, jednak o tym nie chciała wspominać. Nikt praktycznie nie wiedział, bo często widziano ją z miotłą, trenującą gdzieś na boku pod okiem Zakrzewskiego. W tym przypadku również zagłuszała lęk alkoholem. Była to jednak całkiem inna od wody skala strachu. Latanie w ogóle nie było fascynujące i nawet na motocyklu, który tak uwielbiała, wolała poruszać się po ziemi niż w przestworzach. Zagryzła dolną wargę, odwracając wzrok znów na wodę. Wstała, poprawiając ubranie i wygładzając dłońmi kurtkę. Zdała sobie sprawę, jak niewiele o nim i o jego przeszłości wiedziała i w pewien sposób ja to poirytowało. Skoro on się nią opiekował i chciał wiedzieć, to dlaczego sam nic nie mówił? Czy to była taktyka, którą ona stosowała, a którą tak tępił? Nie była jednak zła, może jedynie trochę rozczarowana i smutna przez odkryty fakt. Drobna dłoń ukradkiem zacisnęła się na materiale kurtki. Zamrugała kilkakrotnie, wyrwana z zamyślenia jego słowami. W ogóle nie zwróciła uwagi na to, co mówił i właściwie zastanawiała się, co miał na myśli, mówiąc, że coś robi. Jakkolwiek inteligentna i obeznana w magii nie była, tak relacje międzyludzkie leżały. Przez postrzeganie samej siebie bezpłciowo, podchodząc do każdego człowieka jednocześnie — nie potrafiła przyjmować komplementów, dostrzec czyjegoś zainteresowania czy nawet rozróżnić wyjścia na piwo ze znajomym od randki. Wszystko wrzucała do jednego worka — przyjaźni. Jedynie Holden nieco się wyłamał i na chwilę zmienił jej myślenie, jednak jak widać, nie skończyło się to najlepiej. Spojrzała na niego z dołu z delikatnym uśmiechem, tym razem bez cienia wątpliwości wierząc mu na słowo. Zawsze był inny dla Isabelli, Elizabeth czy dla niej. - Doceniam to, że dajesz mi szansę, pomimo braku nazwiska Cortez. Wiesz.. Zawsze sądziłam, że sporo tracisz, zamykając się na ludzi, jednak teraz jestem w stanie dostrzec plusy ograniczonego zaufania. Potem nie kończysz w tak żałosny sposób. Odparła z delikatnym wzruszeniem ramion oraz westchnięciem rezygnacji, pozwalając sobie na chwilę przymknąć oczy. Słuchała go jednak dalej uważnie, bo gdy tylko z jego ust wydobyły się kolejne słowa, karmelowe ślepia na powrót skupiły się na jego twarzy. Pod tym względem byli chyba tacy sami, bo dla niej również aparycja nie miała większego znaczenia. Z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechu, kręcąc przecząco głową. - Nigdy nie widziałam Cię rozmawiającego z żadną dziewczyną poza Twoim kręgiem, a tym bardziej nie potrafię sobie Ciebie wyobrazić zainteresowanego którąś. Onieśmielony Aleksander Cortez byłby niewątpliwie jednym z najbardziej zaskakujących widoków, jakie przyszłoby mieszkańcom zamku zobaczyć. - zaczęła, śledząc go wzrokiem, marszcząc nos i brwi, co nadało jej twarzy wyrazu zaskoczenia. Dlaczego rozbierał się w środku zimy z ciepłego futra? Nie skomentowała jednak w żaden sposób, bo odwrócił uwagę od swoich dziwnych ekscesów kolejnymi słowami. Tu już zaśmiała się, kręcąc głową. Miał dziwne sposoby na próby poprawienia jej humoru, naprawdę. - Masz tak teraz dlatego, że znasz mnie z innej strony. Zwykle to ja byłam tą rozsądną i zorganizowaną, pamiętasz? Jesteś przyzwyczajony do silnych i niezależnych osób, spójrz na Isabelle. Alek, skarbie.. Zdajesz sobie sprawę, że śliczna i krasnoludka się wykluczają? Zakończyła pytaniem retorycznym, posyłając mu krótkie spojrzenie i przemykając wzrokiem po jego sylwetce, zatrzymując wzrok na jego dłoniach. Wyjątkowo grzecznie rudzielec dawał sobą pokierować. Bardziej przez element zaskoczenia niż chęć, bo wcześniej nigdy tak nie robił, zwyczajnie była ciekawa. Usiadła na miękkim nakryciu, czując narastające względem niego wyrzuty sumienia. Teraz to z pewnością będzie chory. Odchyliła głowę do tyłu, posyłając mu karcące spojrzenie, prosto w niebieskie ślepia — nie było to łatwe, zważywszy na dzielącą ich wysokość. - Będziesz chory. Mruknęła mało zadowolonym tonem, jednak widocznie niezbyt się tym przejmował. Widząc jego postępowanie, odsunęła dłonie, aby mógł się wygodnie położyć. Nigdy wcześniej nie robił sobie z niej poduszki, jednak ślizgonce w żaden sposób to nie przeszkadzało. Była przyzwyczajona do spania z Isabellą czy Mallory, a także inni znajomi często się do niej przytulali czy wołali ją do łóżka. Przyjaciele potrzebowali bliskości, a skoro mieli na sobie polegać, zamierzała drobne zachcianki Alka spełniać. Westchnęła na jego słowa, wzruszając ramionami. Był dziś wyjątkowo uparty, nawet nieco bojowy. Wszystkie jej słowa podważał, na każdy argument znajdował swój. - Skoro jest jeszcze bardziej, to dlaczego tak zrobiłeś? Masz dziwny zwyczaj ratowania popsutych elementów? - zapytała w końcu, zsuwając z ramion kurtkę. Miała pod nią gruby sweter, więc z pewnością było jej cieplej niż jej towarzyszowi. Okryła go niczym kołdrą, kładąc jedną z rąk przy jego szyi, dociskając kurtkę dłonią do klatki piersiowej. Tym samym dała mu do zrozumienia, że sprzeciwu nie zniesie. Spojrzała na niego z góry, co było dla niej wyjątkowo nowe i dziwne. Wolną dłonią zgarnęła pukle rudych włosów na plecy, aby przypadkiem nie łaskotały go po twarzy, chociaż nie miała pojęcia, jak długo tam zostaną. Wiatr uwielbiał nimi kołysać. Milczała chwilę, zastanawiając się właściwie nad tym, co powinna mu powiedzieć. Nawet jeśli ich pozycja sugerowała, że to ona była przy kontroli sytuacji, to wcale tak nie było. I naprawdę wybrał trudny zestaw pytań na dzisiejszy wieczór. Wysłuchała go bez słowa, wpatrując się w jego twarz. Widać było trwający w jej umyśle zamęt, gorączkowe poszukiwanie właściwiej odpowiedzi, której chyba sama jeszcze nie miała. Wolną dłoń uniosła nieco, kładąc mu na głowie i bawiąc się jego włosami. Czarne loki z łatwością owijały się dookoła jej palców — zawsze tak robiła, gdy była nieco poddenerwowana. Podobnie było z Holdenem, podczas plotek z Mallory czy leżenia na podłodze z Bellatrix. Jeśli nie miała pod ręką butelki czy paczki papierosów do zabawy, wybierała włosy. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niebo. Zorza zdawała się jeszcze większa i jeszcze jaśniejsza niż przedtem. - Wydaje mi się, że jeszcze nie znam odpowiedzi, która by Cię usatysfakcjonowała, mój Drogi. - zaczęła w końcu cicho, przymykając na chwile oczy, żeby dobiegające uszu, wewnętrzne szepty zagłuszyć. Pokręciła przecząco głową. Znał ją na tyle, aby wiedzieć, że wcale nie przeszkadzało jej robienie za poduszkę. Zaraz jednak zmarszczyła brwi na samą siebie, prychając cicho pod nosem. Od kiedy była taka rozmemłana i nijaka? Wyprostowała głowę, aby zaraz na niego spojrzeć. Brązowe oczy wydawały się znacznie ciemniejsze niż w świetle dnia, pozbawione przypominającej karmel otoczki. Lustrowała jego twarz wzrokiem, chociaż znała ja przecież tak dobrze. Z łatwością mogła stwierdzić, że dziś jej nie odpuści. Walka była więc pozbawiona sensu. Zresztą, czy ona w ogóle miała ochotę się bronić? Przez pełne wargi przemknął subtelny, zadziorny nieco uśmieszek. - Możesz sobie wyjątkowo leżeć, jest nam chociaż cieplej. O ile wytrzymasz to molestowanie włosów, bo tego Ci nie odpuszczę. Dajesz mi ostatnio dużo do myślenia. Co to w ogóle za pytania?- kontynuowała w końcu cicho, jakby bała się echa roznoszącego słowa.- Nie wiem, jaka chcę być, ale wiem, że nie chcę być taka, jak teraz. Swoją drogą, wiesz, co najbardziej w Tobie lubię? Przerwała na chwilę, przesuwając spojrzenie na trzymany między palcami kosmyk włosów. Nie była dobra w dziękowaniu, jak zwykle rudzielec wybrał drogę najbardziej krętą z możliwych. Dzięki temu jednak nie było to tylko puste słowo, pasujące do sytuacji. Było czymś znacznie ważniejszym. Nie często bowiem dzieliła się swoją opinią na czyjkolwiek temat, dla zasady. Dłonią leżącą na jego klatce piersiowej poprawiła kurtkę, która nieco zjechała mu z ramion. - Cokolwiek by się nie działo, stoisz za kimś, kogo sobie wybierzesz. Nie pytasz, nie oceniasz postępowania — po prostu jesteś. Nawet jeśli się z kimś nie zgadzasz, to będziesz jego plecami, o ile nie ma lepszego rozwiązania. To dobra cecha. Nie miała pojęcia, czy zrozumiał, co dokładnie miała na myśli. Starała się użyć słów, które najlepiej oddawały jej myśli, jednak jakąś część pozostawała niewypowiedziana. Zdawała sobie sprawę, że potrafił manipulować innymi i dostosować się pod sytuację. Nie chciała jednak wierzyć w to, że akurat on by ją zdradził.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Miejsce to sprawiało, że czuł się zmęczony, nieco senny. Możliwe, że to dlatego postanowił usiąść i później położyć? Owszem takie rozmowy nie pasowały do tej dwójki, czuł się podczas nich skrępowany i ciężko było mu dobierać odpowiednie słowa, by wyrazić to co czuł. Lecz to właśnie te parę rozmów zbliżyło ich do siebie znacznie bardziej niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Wylali w końcu to wszystko co nazbierało się przez te wszystkie lata. Nic wiec dziwnego, że niekiedy słowa tak bardzo bolały. Jednak w ich relacji było coś co powodowało, że wszelkie brudy jakie by na siebie wylali, spływały po nich jak po kaczce. A oni dalej płynęli w tej magicznej atmosferze nostalgii. Leccy, jakby wśród gwiazd. Bliżej nieba się być chyba nie dało, tutaj ciążenie wydawało się działać o połowę słabiej. Bał się stawiać większych kroków, obawiając się tego, że jak się wybije za mocno to zatonie w tym jadeitowym nieboskłonie i nie powróci za szybko. O ile w ogóle zechce wrócić. Ten kolor bowiem i jemu stał się niezwykle bliski, zapewne przez przynależność do domu węża. Codziennemu spotykaniu się z tymi barwami. Czuł się z nimi zintegrowany, nie nudziły mu się nigdy. Zdecydowanie mocniej czuł się związany z tym domem niż z konkretnym krajem. Był bowiem mieszańcem kulturowym, Anglikiem, Rosjaninem i Hiszpanem. I pomimo, że mógł mieć najwięcej cech typowego Angola, to nigdy też nie uważał że nim był. Natomiast co do przynależności szkolnej. Dom Salazara Slytherina był w pewien sposób jego obsesją. Atak na niego odbierał mocniej niż na narodowość. Przez co jakiś czas temu był w stanie nawet zaatakować. Dziś do tego podchodził z dystansem. Wątpił w to, że znów byłby w stanie napaść z tak durnego powodu. - Nie mam, w przypadkach zagrożenia odczuwam jedynie chęć przezwyciężenia tej przeszkody. Wręcz maniakalnie. Ale wiem o czym mówisz, bo miałem tak wcześniej. Może trudno będzie ci w to uwierzyć, ale kiedyś... Bardzo dawno temu, jeszcze nim chyba dostałem list z Hogwartu. Ten żywioł też budził we mnie lęk. Wygrywał ze mną wszelkie bitwy. Do czasu jednak. Wojnę wygrałem jednak ja. - odpowiedział enigmatycznie wracając myślami do swoich szkoleń. Te powroty były dla niego nieprzyjemne, co też odmalowało się na jego twarzy. Oprzytomniał jednak szybko i powrócił znów do swojej niezachwianej postawy. Najważniejsze było, że wcale nie okłamywał ślizgonki, rodzina bardzo dobrze tego dopilnowała. Mógł spokojnie urządzać sobie piknik w pokoju z setką boginów, a i tak świetnie by się bawił. Randki, miłość, to nie było coś w czym czuł się swobodnie. Stąd też jego dziwna relacja z Andreą. Więc na tym podłożu świetnie rozumiał Nessę, nawet teraz leżąc jej na kolanach, mając głowę w tak intymnym położeniu nie uważał się skrępowany tą sytuacją. Pomimo tego, że lubił dziewczynę i w pewien sposób pociągała go bardziej niż inne przez ich tak długą znajomość, to jednak w niczym mu to nie przeszkadzało. Byli jak te dzieci co to na golasa pluskały się razem w jednym baseniku za młodu i przed nimi nie istniała już ta granica nieśmiałości. - To ma swoje też minusy. W większości sytuacjach jesteś zdana na samą siebie. Ale to poniekąd też nie stwarza możliwości rozczarowania się drugą osobą. Wtedy wiesz, że jeśli coś nie wyszło to wyłącznie twoja zasługa. Tak jak właśnie mówisz. Jednak też nie przesadzaj Ness, do żałosnego stanu było ci daleko. - odpowiedział dziewczynie po czym szeroko się uśmiechnął również będąc rozbawiony wizją jaką później przedstawiła. Leżąc tak na jej nogach spoglądał do góry na jej twarz i zmieniając uśmiech na jeden z tych zalotnych podniósł rękę do jej policzka i przesunął po nim czule dłonią kończąc znów na podbródku. - Bo do tej pory spotykałem jedynie te z brodami. A teraz to wiem dlaczego tak zazdrośnie je chowają przed światem - powiedział i opuścił rękę kładąc ją z powrotem na klatce piersiowej. Może zrobiło mu się znacznie zimniej, jednak to było normalne po tym jak zdjął z siebie tak obszerne futro. Bywało znacznie gorzej, przez co wzruszył jedynie ramionami. - Nie przesadzaj, było mi gorąco. Teraz jest w sam raz. - odpowiedział nim to zaczęła zdejmować z siebie kurtkę. W tej chwili to on nie był teraz zadowolony jej rozbieraniem się. Dziewczynie z dobrego domu bowiem to nie przystoi. - Będziesz chora - rzucił tym samym co ona chwilkę temu, ale nie zamierzał się z nią szarpać, zwłaszcza jeśli teraz był na przegranej pozycji. Chociaż już zaczął obmyślać plan doskonały jak tutaj sprawić by znów ubrała kurtkę. - A może chodzi o to, by rozłożyć to do ostatniego elementu i samemu coś zbudować? Lubię wyzwania - odpowiedział odnośnie tego, dlaczego się położył. A może to właśnie to miejsce tak sennie działające? Nawet sam Merlin nie znalazłby tej jedynej prawdziwej odpowiedzi na to pytanie. Dlaczego? Bo tak mu się chciało - Cortez nie potrzebował w swoim życiu niczego innego za wystarczający powód, by coś uczynić niż właśnie "bo tak chcę". Nie zdejmował z niej swojego spojrzenia, lecz tym razem jego oczy nie wwiercały się tak intensywnie w jej duszę. Spoglądał raczej zaciekawiony, widząc jak teraz ona szuka odpowiedniej odpowiedzi na jego pytanie. Faktycznie dostał coś co nijak go zadowoliło, jednak czując w swoich włosach jej dłoń - przymknął oczy i oddał się temu całkowicie. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz ktoś bawił się jego włosami właśnie w taki sposób. Przez to włoski stanęły mu dęba na karku i rękach. - Spróbuj przerwać a cię utopię - zagroził niechętnie otwierając oczy na moment, ale złośliwy uśmiech zdradził, że choć brzmiało to bardzo poważnie znaczyło, że żartował. Chociaż w nieco nieprzyjemny sposób, zważywszy to, że właśnie chwilę temu dowiedział się o jej lękach względem tego żywiołu. A może to właśnie dlatego? Kto tam zrozumie Cortezowe metody nauczania i zwalczania lęków... Jednak jej kolejne słowa spowodowały, że ponownie otworzył oczy i spojrzał się prosto w jej karmelowe oczka. Spoglądał zaciekawiony. Rzadko kiedy słyszał bowiem takie słowa. Raczej był przyzwyczajony do tego by wysłuchiwać obelg i wszelkich możliwych przytyków, a tutaj nagle miał się dowiedzieć, za co jest lubiany. Podniósł ręce do góry i objął ją w pasie obiema rękoma zaplątując z tyłu palce. Traz mu nie ucieknie, nie będzie miał możliwości się wycofać. Będzie musiała dokończyć. Poprawiła na nim kurtkę, przez co wydało mu się, że przeciągała to celowo. Wpatrywał się teraz w jej usta chłonąc każde wypowiedziane przez nie słowo. A ręce zacisnęły się bardziej przysuwając ich ku sobie jeszcze bardziej. - Ponieważ od oceniania są inni ludzie. Nie ja Nessa, sam mam wystarczająco zje... Zepsute życie, by to tworzyć własne normy społeczeństwa i wobec nich oceniać ludzi. - odpowiedział jej, wydawało mu się, że jak najbardziej na temat i odnośnie tego co tak bardzo w nim lubiła.
Zmiana klimatu była męcząca, a do tego tak krótkie dni w porównaniu z ciągnącymi się w nieskończoność nocami. Mogły być one dla nieprzyzwyczajonych do tutejszego klimatu ludzi, niezwykle problematyczne, a wręcz zachęcające do przesypiania większości doby. Nessa była jednak przyzwyczajona do przesiadywania po zmierzchu, zwykle do wczesnych godzin porannych, więc czuła się tu naprawdę dobrze. Obserwacja nocnych zjawisk zajmowała jej dużo czasu, skutecznie odciągała od natrętnych czy wzbudzających kolejne fale wątpliwości, myśli. Cały dzisiejszy wieczór był dość dziwny, nietypowy — jednak nie irytujący, co jak sądziła, będzie motywem przewodnim jej uczuć podczas tego spotkania, które na celu miało wyjaśnienie niedopowiedzeń i zamknięcie kilku kwestii. Wcześniej zareagowałaby zapewne mniej spokojnie, zmieniałaby notorycznie temat i unikała uzewnętrzniania się, doprowadzając rozmówcę do szału. Ktoś jednak od dłuższego czasu otwierał jej oczy, co zauważyła dopiero teraz, gdy Alek dodawał do tego swoje trzy grosze. Nie miała mu za złe niczego, co powiedział. Miał rację, dawno powinna była myśleć o sobie, nauczyć się, chociaż podstaw egoizmu. Nigdy nie sądziła, że życie dla drugiego człowieka może być czymś tak autodestrukcyjnym, pokazującym konsekwencję dopiero po czasie. Nawet jeśli wyglądało, jakby jego próby przekonania jej do zmiany puszczała pomimo uszy, nawet jeśli jej twarz wyrażała obojętność — wcale tak nie było. Słuchała, myślała, analizowała każde słowo. Od niego, Blaith, Holdena czy Isabelli. Karmelowe ślepia przesunęły po jaśniejącej, mieniącej się zielenią zorzy, aby zaraz wrócić do twarzy leżącego na jej kolanach chłopaka. Nie potrafiła sobie wyobrazić przestraszonego Corteza, walczącego z czymś lub kimś z pokorą wymalowaną na buzi, autentycznym przerażeniem w oczach. Ciężko było jej więc uwierzyć, że on również miewał problemy z wodą, bo o lataniu na miotle wspominać mu na razie nie chciała, będąc już wystarczającym słabeuszem w jego oczach. - Nie chce mi się w to wierzyć, jesteś zbyt pewny siebie, aby odczuwać strach. W jaki sposób wygrałeś wojnę? Jakaś złota rada?-odparła z nutą ciekawości w głosie, przez chwilę patrząc mu w oczy. Zaraz jednak wyprostowała głowę, odwracając ja nieco na bok i przyglądając się obgadywanemu przez nich żywiołowi. Pod osłoną nocy, bez silnego wiatru, wydawał się jej taki łagodny i przyjazny. Najgorszą iluzją tego świata tworzoną przez matkę naturę, jak i samych ludzi, było sztuczne poczucie bezpieczeństwa, gdy tak naprawdę tkwiło się w śmiertelnej pułapce. Przez całe swoje życie nie brała pod uwagę randek czy miłości. Gdzieś podświadomie wiedziała, że ma do spełnienia dwa obowiązki jako Lanceley - pracować przy instrumentach i wyjść dobrze za mąż, zachować czystość krwi — nie było sensu marnować czasu i niszczyć relacji z drugim człowiekiem. Była pewna, że nigdy tego nie potrzebowała, napędzana ambicjami oraz sprawami rodzinnymi. Zawsze wierzyła, że poradzi sobie bez głębszych uczuć, przyjaźniąc się ze wszystkimi i traktując ich po równi, unikając przekroczenia cienkiej linii pomiędzy miłością a nienawiścią. Najgorsze teraz jednak było to, że zmarnowała tak wiele lat, wierząc, że ona sama również takiego zorganizowanego życia i ułożonego końca chciała. Wydawało się jej to teraz niezwykle płytkie. Słyszała plotki o Aleksandrze i Andrei, jednak ich relacja nigdy nie była jej sprawią, życzyła jednak przyjacielowi jak najlepiej. Wiedziała, że i tak nic by jej nie zdradził, przecież wcześniej ich przyjaźń była dość formalna. Prawdziwa, oczywiście, jednak pływająca na bezpiecznych wodach, nienaruszająca przestrzeni osobistej. Ciężko było jej patrzeć na ślizgona jak na potencjalnego partnera czy obiekt westchnień, właśnie przez długość oraz przebieg ich znajomości. - Przeceniasz mnie, żałosny stan w moim przypadku to i tak łagodne określenie. Trzeba jednak umieć się podnieść, jeśli się upadnie. - rzuciła z rozbawieniem, przesuwając spojrzeniem gdzieś przed sobą, aby w końcu zatrzymał się na dłużej na jego włosach, którymi się bawiła. - Wiesz, nie poznasz dobrych uczuć, jeśli nie zaznasz też tych złych. Nigdy nie będziesz w stanie ich docenić, gdy wszystko będzie wychodziło. Bo widzisz, obiło mi się też o uszy, że sukces lepiej smakuje, gdy masz się z kim nim podzielić. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, pozwalając, aby kosmyk rudych włosów spłynął jej do przodu, niemalże wpadając mu na twarz. Na szczęście powiewy chłodnego, Islandzkiego wiatru szybko wprawiły go w ruch, zostawiając za sobą dreszcz na skórze rudowłosej dziewczyny. Zastanawiała się, czy druga osoba jest w stanie uczciwie cieszyć się ze szczęścia drugiego człowieka w sposób pozbawiony zazdrości. Wydała z siebie zdziwione mruknięcie, gdy dłoń chłopaka dotknęła jej policzka, posyłając mu pytające spojrzenie. To chyba najdoskonalsza forma bliskości, jaką przez te wszystkie lata jej zaprezentował. Na tle chłodnych polików, miał naprawdę ciepłe dłonie. Nie wiedziała, czy przez element zaskoczenia, czy przez faktyczną czystość tego gestu nie cofnęła twarzy, nadal ciekawa, o co mu właściwie chodziło. Niby wszystko było takie proste, a jednak czasem naprawdę komplikował. Prychnęła, posyłając mu teatralne wywrócenie oczyma i zadziorny uśmiech, na chwilę przestając maltretować czarne kosmyki włosów. - Skąd wiesz, że nie mam brody, a teraz jedynie nie jest zgolona? Nie wszystko jest takie, jakim widzisz, czarusiu. Boże, nie podejrzewałam Cię o tyle uroku osobistego.- zaczęła, śledząc spojrzeniem jego dłoń. Jakoś nie chciało się jej wierzyć w to, że bez obszernego futra było mu ciepło, a sposób, w jaki okryła go swoją kurtką, sprzeciwu by nie zniósł. Miała naprawdę ciepły, miły w dotyku sweter, dzięki któremu wiatr nie był tak natrętny w swoich atakach na otwarte równiny dookoła sadzawki. Dla niej był to gest naturalny, troska o innych przychodziła jej instynktownie. W końcu całe życie dbała o przyjaciół. Zmarszczyła brwi i nos, przekręcając głowę na bok. Drugą dłoń uniosła z jego torsu, dając mu delikatnego pstryczka w czoło.- Ej, nie używaj moich słów i mojej broni przeciwko mnie, to nie fair, cwaniaczku. Czasem jesteś gorszy niż adwokat diabła czy Fire, ona też ma na wszystko odpowiedź — chociaż mogę tu nieco hipokryzją dawać. Trzeba przyznać, że rozmowy z nim nigdy nie należały do nudnych. Nie stosował tak silnych elementów zaskoczenia i niespodzianek jak Thatcher, jednak wszystko, co mówił, brzmiało tak pewnie, że większość pewnie wierzyła w to bez cienia wątpliwości. Nessa jednak była specyficznym stworzeniem, obecnie podającym w wątpliwość absolutnie wszystko dookoła, łącznie z relacjami z ludźmi. Chciała mu wierzyć, jednak uruchomiony instynkt obronny, który dodatkowo napędzany był przesadzonymi ilościami alkoholu, robił swoje. Zawsze jednak szczerze podziwiała tą jego stabilność i podążanie za instynktem, za tym, że czegoś po prostu chciał. Była pewna, że nie patrzył wtedy na innych. Niebieskie ślepia cały czas się w nią wpatrywały. Miała wrażenie, jakby weryfikował każde jej słowo i gest, czy faktycznie nie próbowała go oszukiwać. A może próbował dostrzec coś więcej, czego nie chciała lub nie potrafiła jeszcze przekazać? Nie była jednak nieśmiałą dziewczynką, która przed lustrującym i intensywnym spojrzeniem uciekała, wręcz przeciwnie. Zawsze była bezpośrednia i odważna, dopóki nie chodziło o rzeczy dotyczące jej samej, kryjące się gdzieś wewnątrz. W końcu odpuścił, oddając się drobnej pieszczocie, jaką była zabawa włosami, która swoją drogą, uspokajała również i ją. Prychnęła na jego groźbę, zastanawiając się, czy powinna zrobić mu na przekór? Trochę złośliwości nikomu nie zaszkodziło — przegrywając więc z własną przyzwoitością, cofnęła nieco dłoń z tym samym zaczepnym grymasem na twarzy, który wcześniej dość często gościł na wargach rudzielca. Wiedziała, że by jej nie utopił, bo ojciec by go zabił, a co gorsza Isabella. Miał pecha, bo wujek Cortez lubił słuchać jak Lanceleyówna grała na instrumentach lub dyskutowała z nim na temat magii czy zaklęć, starając się unikać tematu transmutacji, w której czuła się aż nazbyt pewnie. Nie ma to, jak plecy w rodzicach, zapewniające jej bezpieczeństwo w przebywaniu w towarzystwie Alka sam na sam. Pokręciła głową z rozbawieniem do własnych, niedorzecznych myśli — śmiejąc się cicho pod nosem. Po prostu przyjaciół nie krzywdził, a reszta brzmiała zabawnie i dramatycznie. Czując na sobie jego wzrok, wróciła go zabawy włosami mężczyzny i odwzajemniła spojrzenie, znów nieco pytająco. Nie robił tak bez powodu, czyżby naszła go jakaś myśl lub szalony pomysł? Oby niezwiązany z jej pytaniem o przezwyciężanie lęku nad wodą, bo robienie tego tutaj byłoby śmiertelnie niebezpieczne — chociaż teoretycznie, mogła transmutować ich w foki czy coś, tylko kto potem cofnie urok? Nessie przeszło przez myśl, że może jej forma podziękowania go zaskoczyła. Nie pozostawał jej dłużny, bo zamarła w pierwszej sekundzie, gdy jego dłonie ruszyły ku górze i objęły ją w pasie, zaciskając uścisk poprzez splecenie palców. W jakiś sposób poczuła się niezręcznie, jakby malutka i nieco może zawstydzona, mogąc na szczęście tłumaczyć maleńkie zaróżowienie na policzkach silnym wiatrem, który faktycznie uderzał w nich co kilka lub kilkanaście minut, wydając z siebie charakterystyczny świst. Przymknęła oczy po jego słowach, a spomiędzy warg uciekło jej ciche "mhmm", brzmiące tak, jakby się z nim zgadzała, a jednocześnie nie. Coś ją tknęło, naszła ją dziwna myśl i szalone pytanie, a teraz moment wydawał się idealny na to, aby je zadać. Rudowłosa nachyliła się na tyle, ile mogła. Ruchem dłoni zgarnęła rude włosy na bok, aby nie zasypały mu twarzy. Ślepia miała wpół otwarte, wpatrując się w materiał swojej kurtki i jego ramię. Mógł poczuć drażniący, ciepły oddech rozbijający się o jego szyję oraz ucho. - Jesteśmy przyjaciółmi, powiedz mi więc... - przerwała na chwilę, szukając odpowiednich słów do wyrażenia myśli. Uśmiechnęła się jednak pod nosem, czego nie mógł widzieć, całkiem unosząc powieki ku górze, zastygając w bezruchu, trzymając dłoń gdzieś na tkwiącym pod nimi czarnym, miękkim futrze.- Dlaczego nie pozwalasz ludziom, innym niż ja czy Twoja rodzina, aby zobaczyli dobro i ciepło, które masz dla bliskich w sobie? Znam Cię, nie jesteś potworem, jak niektórzy mogą myśleć przez to, co im pokazujesz. Tkwiła w bezruchu, jakby bojąc się wypuścić głośniej powietrze. Nawet jeśli miałby się rozzłościć albo miałaby wywołać jakiś nagły armagedon, chciała wiedzieć. Dlaczego tak się bronił przed światem i emocjami, kolorami, które nieśli ze sobą inni? Na swój sposób, jej pozwolił ze sobą o wszystkim rozmawiać również niedawno, raptem miesiąc czy dwa wcześniej, przez wcześniejsze lata tworząc jakąś oficjalną iluzję. Nie miała mu tego za złe, poniekąd grała w to razem z nim.
Było to jedno z tych miejsc, których Caidenowi nie udało się przebadać i opisać podczas ostatniej wizyty na wyspie. Prawdę mówiąc, był tu tylko przez chwilę, a Islandia była tak bogata w niezwykłą naturę i jeszcze bardziej niezwykłą magię, że samej owej krainie gejzerów i zorzy polarnej mógłby poświęcić osobną książkę. Jednak nie opisywaniem przyrody zajmował się Caiden, lecz magicznymi, najbardziej niezwykłymi stworzeniami. Czarodzieje często nie zdawali sobie sprawy, jak wiele z nich żyło na tym świecie i jak wielka była ich niewiedza na ich temat. O wiele większa, niż lista wszystkich istniejących zwierząt... Dziś uznał, że przyszła pora na samotną wyprawę - nie pierwszą i nie ostatnią zresztą. Charlie znakomicie sobie radził poszukując tutejszych smaków, a on nie chciał mu przeszkadzać, pokazał mu więc jezioro z niezwykłymi rybami, którymi to mógł się zająć, Caiden z kolei poprosił Olava o pomoc w dostaniu się do tego miejsca. Gruby nie odmówił, ale jego działanie ograniczyło się do zapoznania go z innym czarodziejem, który go tu przeteleportuje. To, co zawsze najbardziej szokowało Ślizgona na Islandii to fakt, że wszyscy mieszkańcy tej wyspy zdawali się doskonale znać nawzajem, do tego wszyscy mówili sobie po imieniu - nawet, kiedy różnica wieku czy pozycji społecznej zdawała się wymagać nieco innego podejścia... Ów czarodziej, jakiś niski i chudy jegomość o oczach w dwóch różnych kolorach i dwóch różnych kształtach (zapewne efekt nieumiejętnych eksperymentów z ludzką transmutacją) zabrał go na miejsce, nie omieszkując przy okazji opowiedzieć mu o nim dokładnie. Straszna była z niego gaduła, a Caiden takich nie lubił. A jeszcze bardziej od gaduł nie lubił teleportacji, więc w nastroju nie był najlepszym. W końcu przerwał jego wywód, umawiając się jedynie na godzinę, w którym ma tu po niego przyjść, i pożegnał się z nim arbitralnie i stanowczo, nie czekając nawet na jego odpowiedź. Ślizgon musiał trochę odpocząć, zanim zabrał się do pracy. Znalazł więc sobie odpowiednie miejsce, usiadł na ziemi tak, aby móc oprzeć się o jakąś twardą, zimną skałę i wpatrzył się w niebo. Te tańczące kolory, istotnie, były niesamowite, ale jednak nie po to, aby je oglądać tu przyszedł. Może na innych robiły one wrażenie, ale na pewno nie na nim. Nawet mugole wiedzieli, czym jest zorza polarna, a dla niego była czymś zbyt zwyczajnym, zbyt prostym. Zainteresował się tym miejscem, bo usłyszał, że można tu znaleźć wiele magicznych zwierząt, które nie są dokładnie i szeroko znane. Zamierzał przyjrzeć się im dokładniej i sprawdzić, czy jest o czym pisać. Może uda mu się odkryć nowy gatunek...
Nie bała się śmierci, a perspektywa wyjazdu do Wielkiej Brytanii na studia sprawiała, że po plecach przebiegał jej nieprzyjemny dreszcz. Była połowa sierpnia, a ona była na Islandii, zbierając pieniądze na wyjazd. Będąc pół wilą, nie było trudno o pracę, zwłaszcza w roli modelki dla jednego z magicznych magazynów domowych. Nienawidziła tego, ale było opłacalne. Zaraz po zdjęciach zrzuciła drogie ubrania, przywdziewając krótkie szorty i koszulkę z nadrukiem, a także wsuwając na nogi zwykłe adidasy, wymknęła się z hotelu, unikając tym samym imprezy pracowniczej. Nie miała ochoty przebywać wśród tylu osób, gdzie większość spoglądała w jej stronę z zazdrością lub pożądaniem, nie mając pojęcia o tym, jakim człowiekiem była. Całe szczęście, słownym i honorowym. Obiecała ojcu, nie było nic ważniejszego. Obejrzała się przez ramię, wzdychając i palcami przesuwając po zawieszonym na szyi młocie Thora, puściła się biegiem w las. Tam czuła się lepiej, swobodniej. Nie potrzebowała niczego innego tak mocno, jak kontaktu z naturą, na co miała wpływ jej własna, zwierzęca natura oraz aura magicznego stworzenia, sprawiająca, że nawet rzucanie zwykłych zaklęć było dla dziewczyny prawdziwym wyzwaniem. Wiedziała, gdzie chciała dotrzeć. Posługiwała się płynnie islandzkim, znacznie lepiej niż angielskim i sugerując się ulotkami turystycznymi oraz poleceniem barmana, szukała jednej z tutejszych dolin. Niebo nad nią znane było z mienienia się odcieniami zieleni z bielą. Zorza występowała również w Norwegii i było to jedno z jej ulubionych zjawisk przyrodniczych. Dar od Bogów, aby ludzie wiedzieli, że nad nimi czuwają i nawet Loki nie mógł odwrócić ludzkich oczu od nieba, gdy chcieli im to pokazać. A bóg iluzji był przebiegły, znał wiele sztuczek i należało myśleć o nim z pokorą. Zacisnęła usta, przechadzając się po skałach niemalże bezgłośnie. Tutejsze lato nie było aż tak upalne i większość osób tkwiła wieczorami w narzuconej bluzie, ale dla Astrid temperatura była idealna. Całkiem inaczej odczuwała mróz, uwielbiała kąpiele w przeręblach. Niezbyt często nosiła kurtki, nawet zimą. Zatrzymała się na jednej ze skał, łapiąc głębszy wdech i pozwalając, aby podmuch wiatru porwał mieniące się srebrem włosy do góry. Tkwiły zapleciona w warkocz, niedbale rzuconego na plecy i uwieńczonego tasiemką, jednak kilka luźnych kosmyków zdążyło już uciec, łaskocząc jej twarz. Kucnęła, przesuwając palcami po skale i wtedy właśnie dostrzegła czuprynę w dole. Zmarszczyła brwi z odrobiną niepokoju, zaciskając palce na skale i pozwalając sobie na zaciągnięcie nosem, bo zmysł zapachu miała niebywale rozwinięty. Nie spodziewała się tu kogokolwiek, zwłaszcza o takiej porze. Była jednak osobą ciekawską z natury, ale też pomocną. Musiał się zgubić to pewne. Niewiele myśląc, zeskoczyła obok niego i zrobiła kilka kroków do przodu, po czym obróciła się i kucnęła naprzeciw, lustrując jego twarz wzrokiem. Jej spojrzenie nie było typowe, tęczówki miały nienaturalnie błękitny kolor, a źrenice były odrobinę wydłużone, jak u zwierzęcia. Uniosła dłoń, wskazując palcem na niego, a raczej na siebie. - Do motelu w tamtym kierunku. - wyjaśniła grzecznie, używając angielskiego, bo na Norwega i Islandczyka jej nie wyglądał. Jej akcent był silny, pasował do wyraźnych rysów twarzy. Przesunęła palcami po odkrytym kolanie, cofając wyciągniętą wcześniej dłoń. Wsunęła kosmyk włosów za ucho, znów łapiąc głębszy wdech i wąchając tym samym powietrze, zwilżyła wargi, leniwie wstając.
Leżąc na kamieniu i próbując złapać oddech, Caiden nie myślał o niczym, a w każdym razie się starał. Chciał wytworzyć w swoim mózgu warunki jak najlepsze do skupienia na tym, co musiał zrobić - obejrzeć tę okolicę dokładnie, szukając magicznych stworzeń. I zapewne tylko ze względu na ten fakt kompletnie nie dotarł do niego fakt, że nie był tu sam. W normalnych okolicznościach zapewne od razu zdałby sobie sprawę z tego, że jakieś żywe stworzenie znajduje się w pobliżu, ale jego zmysły, a przynajmniej ich świadoma część, były w tej chwili wyłączone. Dopiero wtedy, kiedy ta istota wydała dość głośny dźwięk, skacząc ze skały, a potem przemówiła, przerażony Caiden zerwał się na nogi i odruchowo, niewiele myśląc, sięgnął po różdżkę i wycelował ją w kierunku, z którego dochodził ów dźwięk, jeszcze zanim dochodzące stamtąd słowa dotarły do jego uszu. Lekko zakręciło mu się w głowie, a kiedy już odzyskał pełnię wzroku i panowania nad sobą, zdał sobie sprawę z tego kto, a raczej co przed nim stoi. Wila. Słyszał o zamieszkujących Islandię hunderkalach, ale wile... Ona jednak nie mogła być czystą wilą, była zbyt... ludzka. Choć nieco blada, o włosach tak jasnych i oczach tak błękitnych, że nie mogła być człowiekiem, mało prawdopodobnym było, aby stała przed nim czystej krwi wila. Tak, czy inaczej, zachował się w jedyny rozsądny w takiej sytuacji sposób - kiedy tylko zdał sobie sprawę, co za istotę ma przed sobą, natychmiast zamknął oczy, opuszczając również różdżkę. Wile były bardzo zdradzieckie, a on, znając doskonale swoje słabości, wiedział, że już prędzej oparłby się zaklęciu Imperius, niż czarom tej istoty. - Dziękuję za wskazówkę - odpowiedział jej po angielsku, tak, jak ona zaczęła rozmowę, choć nie wiedział, czy wila nadal przy nim stoi, wszak nie rozchylał powiek ani o krztynę. - Ale nie musisz się martwić, nie zgubiłem się. Przybyłem tu celowo...
Nie drgnęła, nawet gdy różdżka wystrzeliła w jej kierunku, unosząc jedynie brew i prychając pod nosem. Była odważna, nie bała się śmierci i jedynym widmem przerażenia, które czyhało w jej głowie, była niemożność dotarcia do Valhali, gdzie chciała poznać wszystkich wojowników, Bogów oraz spotkać swoich przodków. Wiedziała jednak, że Frigg nie zdecydowała jeszcze o jej przeznaczeniu, o czym poinformował ją wieszcz podczas ostatniego spotkania. Dlatego jasnowłosa żyła bez lęku o własne bezpieczeństwo, wierząc w sprawiedliwość Bogów i zesłane przez nich przeznaczenie. Oceniał ją. Mierzył wzrokiem, zanim zamknął oczy i zdawał się kulić w sobie. Kolejny. Wstała leniwie, pozwalając, aby wiatr porwał luźno opadające dookoła twarzy kosmyki włosów, załaskotał nimi jasną skórę na szyi, zostawiając na niej dreszcz. Zaśmiała się na jego słowa, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Dlaczego miałabym się martwić? Niedorzeczne. - oznajmiła również po angielsku, z charakterystycznym dla siebie, wyraźnym akcentem. Oblizała usta, wzruszając ramionami i zerkając w niebo, odszukała z łatwością gwiazd wskazujących drogę. Przynajmniej tu były widoczne, nie to co w Oslo, gdzie ginęły w blasku świateł. - Nie musisz się bać, nie lubię kusić tchórzliwych chłopców, wolę prawdziwych mężczyzn. Nie zamierzam się Tobą zabawiać. Dodała jeszcze ze śmiechem, wywracając oczyma i pozwalając sobie jeszcze na chwilę zerknąć w jego stronę, aby zaraz odwrócić się i leniwie ruszyć przed siebie w stronę znajdującego się w tej dolinie jeziora, pełnego lodu i tonącego w zieleni wijących się po granatowym niebie świateł. Wszyscy mieszkańcy Wielkiej Brytanii byli takimi tchórzami? Nic dziwnego, że jej przodkowie z taką łatwością łupili te ziemie. Myśl ta sprawiła, że Norweżka zadarła wyżej podbródek, uświadamiając sobie, że w tej nieszczęsnej Akademii Magii, w której miała rozpocząć naukę od września, wszyscy mogli zachowywać się tak, jak on. Nie miała mu za złe, poniekąd przywykła. Nie była człowiekiem, jednak nie była też wilą. Tkwiła pomiędzy od urodzenia, niespecjalnie skupiając się na odnalezieniu przynależności. Często zdradzały jej magiczną krew włosy, oczy, zwierzęce źrenice, a nawet otaczająca ją aura i ruchy, które wykonywała. Tylko dlaczego sądzili, że z każdym chciała się zabawiać? Płytkie, głupie i chociaż przywykła, wciąż drażniące.
Z zamkniętymi oczami Caiden nie mógł dostrzec, co ta wila w tej chwili robi, jak się zachowuje, jaki przybrała wyraz twarzy... I, szczerze mówiąc, nie dbał o to. Kiedy do jego uszu dotarły jej słowa, zrobiło mu się nieco głupio. Rzadko zdarzało mu się być traktowanym w ten sposób, nie był do tego przyzwyczajony, niemniej wiedział, że nie mógł postąpić inaczej. Niestety, ale z wilami już tak jest, że nigdy nie można być ich pewnym. Nawet, jeśli nie zamierzała używać na nim swoich czarów, jej czar mógł na niego zadziałać nawet bez jej woli. A wtedy straciłby nad sobą panowanie, tak całkowicie. Ona nie mogła tego zrozumieć, nie była człowiekiem. Wile, choć uznawane za stworzenia humanoidalne, nie były ludźmi, a ich inteligencja ludzkiej nie dorównywała. Działały instynktownie, nie intelektualnie. Caiden, oczywiście, nie mógł wiedzieć, że jego rozmówczyni nie jest stuprocentową wilą, a i ona, najwidoczniej, nie zamierzała mu tego wyjaśniać. Kiedy zdał sobie sprawę, że ta odeszła, otworzył oczy, decydując się jednak spojrzeć na nią, kiedy szła w przeciwnym kierunku. Była piękna. Oszałamiająco piękna. Jej uroda sprawiła, że gapił się na nią przez dobre kilkadziesiąt sekund. U R O D A! Tylko pomyśleć, co by to było, gdyby jednak go zaczarowała... Już chciał pójść za nią, zatrzymać, spróbować przeprosić, ale ostatecznie machnął ręką i spróbował się otrząsnąć. Doszło do niego, że choć było to bolesne, dla niego, a być może i dla niej, nie mógł zachować się inaczej... Odszedł więc w swoją stronę, starając się wyrzucić wilę z pamięci. Ale nie było to takie proste...