Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 not really a magic

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Daniel Bergmann
Daniel Bergmann

Nauczyciel
Wiek : 43
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : animag (kruk), magia bezróżdżkowa
Galeony : 2330
  Liczba postów : 2139
https://www.czarodzieje.org/t15073-daniel-alexander-bergmann
https://www.czarodzieje.org/t15099-krebs
https://www.czarodzieje.org/t15076-daniel-bergmann
not really a magic QzgSDG8




Gracz




not really a magic Empty


Pisanienot really a magic Empty not really a magic  not really a magic EmptyCzw Sty 31 2019, 22:24;


Retrospekcje

Osoby: Daniel Bergmann i cała jego rodzinka
Miejsce rozgrywki: Oakham
Rok rozgrywki: XII 2018
Okoliczności: ...czyli krótka opowieść o tym, jak Daniel Bergmann nie lubi świąt spędza Boże Narodzenie w gronie najbliższych, przygotowana w ramach tymczasowego celu.

Przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą; produkt kancerogennej prokrastynacji.
Powrót do góry Go down


Daniel Bergmann
Daniel Bergmann

Nauczyciel
Wiek : 43
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : animag (kruk), magia bezróżdżkowa
Galeony : 2330
  Liczba postów : 2139
https://www.czarodzieje.org/t15073-daniel-alexander-bergmann
https://www.czarodzieje.org/t15099-krebs
https://www.czarodzieje.org/t15076-daniel-bergmann
not really a magic QzgSDG8




Gracz




not really a magic Empty


Pisanienot really a magic Empty Re: not really a magic  not really a magic EmptyCzw Sty 31 2019, 22:59;

Nienawidził tych twarzy

doskonale zamarłych pod rozległymi warstwami pamięci; ożywających jak trupy ze zbliżającym się rytuałem zdarzeń. Nienawidził ich. Nienawidził obowiązkowo wpisującej się obecności, śniegu zstępującego na Oakham; miasteczko - które nie było jego. Twarze. Mnóstwo twarzy, rozsianych wzdłuż rozległego stołu, powiększonego dzięki odpowiedniemu zaklęciu. Nalane bądź ascetycznie chude, świdrujące oczami, wypluwające stos bezsensownych stwierdzeń, błoto wręcz idiotycznych pytań. Patrzyły się, uśmiechały, czuły - podobno - dobrze, cieszyły z istniejącego spotkania. Dusił się.
Tak. Nienawiść - najwłaściwsze z określeń, okrutna władczyni rozlewająca się wewnątrz uczuć; czyniąca poddanym wszystko, zniewalająca umysł, pielęgnowana niczym zatrute pędy przez lata. Obrócona w popiół i zawiedzona miłość, chociaż jej - nie umiał nigdy prawdziwie, właściwie odczuć. Nie umiał odczuwać tak samo jak odczuwali inni. Latami zamykał się w sobie, przez wzgląd na ogromną ilość wydarzeń, wyrastających jak ciernie na ścieżce prowadzonego życia. Deformował się, coraz bardziej zanurzał w bagnie przerażających wad; oddalał się, dorastał. Przestawał być - tym nieśmiałym, tak uchwyconym Danielem, o delikatnym uśmiechu. Chłopcem, niskim, wątłym, o usłanej delikatnymi piegami twarzy i jasnych jak niebo oczach. Niebo - zmieniło się w lodowatość, ciało - zdołało wydłużyć, dojrzeć, stać niewolnikiem banalnych, hedonistycznych pragnień. Piegi zniknęły, rozpraszając się w znacznej części, wątła sylwetka stała miejscami wręcz przeraźliwie szczupła. Nieśmiałość owocowała zamknięciem. Wytworzył ogromne schronienie muru, otaczające przestrzeń autonomii jego umysłu. Schował się, słaby, bezbronny. Niepogodzony ze śmiercią swojego ojca; wynurzający ciągle przeklętą imaginację. Śmierć. Ułożone bezwładnie ciało, sztywniejące na chłodnym licu chodnika. Szorstkim, tętniącym od licznych kroków, obserwowane poprzez dziesiątki wykutych w obojętności oblicz, obmywających spojrzeń. Żałosne. Nie pasował. Słowo-klucz - nienawidził swojego wybrakowania; był elementem wtłoczonym niemal na siłę w schemat (podobno) złączonych więzami krwi ludzi. Urodził się, w obrębie betonowych wnętrzności Berlina, w niemieckiej rodzinie, mimo rozlicznych sprzeciwów zbyt nierozważnie, zbyt szybko, oszaleliście, dwoje. Alfred Bergmann niedługo później znalazł się w okrywanym milczeniem grobie; o jego nieuchronnym istnieniu wspominał jedynie wyryty na płycie napis. Dlatego, jego syn, Daniel Bergmann, nie potrafił odnaleźć się w Oakham. Dlatego, uciekł możliwie najszybciej z duszących kleszczy miasteczka, z przybranej, zszytej rodziny. Zaszył się wewnątrz Londynu. Niezbyt skwapliwie powracał.

Święta - stały się synonimem przymusu. Jedną, rozgrywającą się chwilą, w której na chwilę musiał się wtopić, udawać. Przybierać możliwie najbardziej wystudiowany uśmiech. Odgrywać serdeczność, chociaż najpewniej naplułby na najbliższe, rozwierające swoje wargi oblicze. Idiotyczne.

Ukrywał się - wciąż za murem niedopowiedzeń, za odgrywaną rolą, tysiącem przybieranych wciąż masek. Jak aktor, lawirował pomiędzy jedną a drugą rolą, pomiędzy jednym a drugim, wmawianym jednostkom kłamstwem. Wytwarzał wręcz perfekcyjną iluzję osoby, którą nie do końca był, przed ich strojące się zmysły starał się dawać kwestie, które pragnęli usłyszeć. Pozbawiony konfliktów, wyzbyty z niedogodności zagnieżdżających się pytań. Przed każdym z rodzinnych spotkań, przygotowywał kolejne z mówionych stwierdzeń, hipotetycznych, raczących ich odpowiedzi; nie musiał nadto się silić. Pytania były wciąż takie same, krążyły, niczym natrętne ptactwo dookoła prozaicznych wartości. Nie posądzał większości członków rodziny o wybujałe zaciekawienia, znajomość szeroko pojętej sztuki bądź innych, czysto magicznych dziedzin - zaś schemat świąt był podobny jak w wielu innych, świecących się nocą domach. Rozmowa. Dialogi, rozliczne pytania, wraz z uroczystą kolacją. Kusząca woń pieczeni, wdzierająca się w nozdrza. Słodycz podanych ciast, jedna z niewielu zalet; nawet, jeśli nie włączał się w grono największych zwolenników słodyczy. Wszystkim - zajmowała się jego matka, Elizabeth Tilbury. Och, jak cholernie zdołali się różnić. Byli tak identyczni, jak również całkowicie rozsiani po dwóch przeciwległych biegunach. Mimo tego, matka była jedną z niewielu, rzeczywiście bliskich osobie Bergmanna ludzi. Darzył ją zaufaniem, na swój pokrętny sposób, pomimo rozlicznych, przydarzających się kłótni - kochał. Głównie, ze względu na nią, co roku - zgadzał się uczestniczyć w tej farsie. Matka, oprócz zaciekawienia literaturą, oprócz swej dziennikarskiej i podróżniczej pasji, była ponadto niesamowicie rodzinną kobietą. Nic dziwnego więc, skoro angażowała się intensywnie w każde ze spotkań, ze zjazdów rozlicznych krewnych. Ojczyma, którego poznała jakiś czas po niechybnym rozpadzie swego małżeństwa, naznaczonego śmiercią - nienawidził, o wiele bardziej niż reszty. Cholera jasna, on nawet nie był jego rodziną.

Festiwal wszechobecnej sztuczności.

Obserwował ich wszystkich, uśmiechał się razem z nimi, starał się zachowywać wprost naturalnie. Niezwykle cierpliwie słuchał ich opowieści, chociaż, nietrudno zaprzeczyć - nie obchodziły mężczyzny w choćby najmniejszym stopniu. Krewni niemniej przywykli do jego częściowej nieobecności, do oszczędności w słowach. Śmiali się, poruszali rozliczne tematy, niektórzy - przemawiali najgłośniej i przewodzili świętu. Całe szczęście, Daniel Bergmann ukrywał się pod postacią profesora w Hogwarcie. Rozliczne pytania, jak zawsze, dotyczyły aspektów pracy. Dotyczyły ewentualnych badań, chociaż w ogromie naukowych stwierdzeń, jedynie kiwali głową. Nie rozumieli. Nie rozumieli nic. Jak zawsze.
Żałosne.
Dzięki posadzie nauczyciela, mógł jednak wybitnie wyślizgiwać się tym najbardziej irytującym z pytań. Pytania tego gatunku, zakrawały na życie czysto rodzinne - w końcu w tym wieku jako mężczyzna powinien znaleźć wreszcie dla siebie wybrankę. Najwyższy czas, Danielu, mam rację? Powinien się ustatkować, przestać sypiać w każdym tygodniu z coraz to inną kobietą prowadzić swój kawalerski tryb życia.

Całe szczęście, zapracowanie w nauce i lekki ekscentryzm, wycofanie, małomówność - względnie zdołały tłumaczyć wszystko. Męczył się, dusił; w końcu, oddychał swobodnie, razem z rozejściem się wszystkich podczas późniejszej nocy, usłanej od niezliczonych gwiazd. Podziękował, odprawił pozostałości pożegnań. Teleportował się.

Miał dosyć.

| koniec
Powrót do góry Go down
 

not really a magic

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: not really a magic QCuY7ok :: 
retrospekcje
-