Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Stadnina koni

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
AutorWiadomość


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptySro Gru 26 2018, 00:44;

First topic message reminder :


Stadnina koni


Wstęp kosztuje 15 galeonów (wyposażenie + instruktor). Istnieje możliwość grupowej zniżki od trzech osób w górę (wówczas każdy płaci po 10 galeonów). Odnotuj zapłatę w odpowiednim temacie.

Uwaga! Lokacja jest mugolska. Nie zaleca się używania magii w tym miejscu.


Jedna z popularnych stadnin umiejscowionych za Londynem, niedaleko prowincji. Zajmowana przez hodowlę powierzchnia to nie tylko sam obiekt miejsca przechowywania koni, lecz także pobliski las wraz z długą ścieżką prowadzącą do pobliskiego jeziora. Pozwala to na przyjemne spacery oraz podróże po okolicy bez żadnych konsekwencji oraz ograniczeń dla bardziej doświadczonych jeźdźców.
Właściciel słynie przede wszystkim z obszernej znajomości języka ciała tychże zwierząt oraz dbałości o ich miejsca wypoczynku. Kopytne najczęściej wykorzystywane są w celach rekreacyjnych, zapoznania się z nimi oraz spędzenia czasu w celu likwidowania nadmiernego stresu. W budynku panuje przede wszystkim porządek; bardzo często zdarza się pomoc wolontariuszy w utrzymaniu całokształtu interesu w postaci szczotkowania oraz karmienia zwierząt. Konie utrzymywane są w przyzwoitym stanie, każdy z osobników cechuje się dobrym zdrowiem; przebadane, posiadające przede wszystkim ważne badania zdrowotne.
W przypadku niskiej wiedzy dotyczącej jazdy konno można skorzystać z pomocy instruktora, który udzieli ważnych wskazówek oraz pomoże zapanować nad wierzchowcem.

Dostępne wierzchowce:

Akwarelka
Spoiler:

Glace
Spoiler:

Lumi
Spoiler:

Loczek
Spoiler:

Piorun
Spoiler:

Sepia
Spoiler:

Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Vincent I. Beaulieu-Émeri
Vincent I. Beaulieu-Émeri

Dorosły czarodziej
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Dodatkowo : Magia bezróżdżkowa
Galeony : -861
  Liczba postów : 97
https://www.czarodzieje.org/t21763-vincent-i-beaulieu-emeri#710750
https://www.czarodzieje.org/t21785-poczta-vibe#711785
https://www.czarodzieje.org/t21766-vincent-i-beaulieu-emeri-kuferek#710834
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:30;

- Nie tylko brzmi - przytaknął cicho, bo przecież nie mówił tego wszystkiego po to, by się przed Bee pochwalić czy jakkolwiek wywyższyć, a wręcz mu się żalił w tej przestrodze, chcąc tylko nastraszyć go przed podjęciem zbyt pochopnych decyzji, domyślając się, że ten idealizuje nie tylko jego samego ale i całe jego życie. Nie miał wcale ochoty na powtarzanie historii z niemożliwymi do spełnienia oczekiwaniami. - Tak? - podpytał od razu poprawiając chwyt, poniekąd jednocześnie dziwiąc się też lekko na tak szybko wydany osąd o tym czego może mu brakować a czego braku nie dostrzega. - Tak myślisz? - parsknął cicho śmiechem, zupełnie nie spodziewając się takiego wniosku, a jednak już zaraz z rozbawienia przeszedł w coraz poważniejsze rozważania, że może właśnie to mogłoby być odpowiedzią, którą cały czas miał pod nosem, a której zupełnie nie dostrzegał. Mruknął cicho w zamyśleniu, analizując na ile powinien pozwolić sobie na pociągnięcie tej rozmowy dalej, przez chwilę wybierając po prostu to zawieszenie w milczeniu, by skupić się na zgrywających się w rytmie kroków biodrach i rozwidlającej się drodze przed nimi.
- Mam więcej warunków, niż możesz się spodziewać - podjął powoli, nakręcając konia w prawo, musząc zachęcić go do tego nie tylko ściągnięciem lejców ale i lekkim naciskiem pięty w koński bok. - Myślisz, że chciałbyś w życiu trochę takiego cukru czy tylko mnie testujesz, hm? - wymruczał w końcu, nachylając się do puchońskiego ucha, by załaskotać je wibracją swojego rozbawienia, nie będąc pewnym na ile poważnie może brać opcję, która nagle wydała mu się logiczniejsza od wszelkich jego prób randkowania. - Mam pewne wątpliwości czy to w ogóle moralne, że się z Tobą umówiłem, Bee - przyznał się, śmiejąc się z niedowierzania nad tym jak bezmyślnie sięgał po tę przyjemną bliskość chłopaka już od pierwszego ich spotkania. - Ale tak jak nie potrafiłem sobie tego odmówić, tak i nie potrafiłbym odmówić sobie tak wygodnej opcji kupienia sobie Twojej cierpliwości, więc lepiej uważaj jakie zachcianki zagnieżdżasz w mojej głowie - ostrzegł go, uciekając spojrzeniem do jeziorka, które zaczęło już wyłaniać się zza linii drzew. - Ostrzegam Cię, że kilka już się tam znalazło - dodał ciszej, nieco rozproszony, bo i skupiał się już na przekonaniu konia, by zboczył nieco z głównej trasy, chcąc podjechać na nim jak najbliżej piknikowych stołów. - Powiedz mi lepiej… - podjął, ściągając lejce, zaraz już łapiąc je w jedną dłoń, by stęsknioną uwolnioną rękę ułożyć od razu na puchonim udzie. - Czego właściwie oczekujesz, czy jak wolisz, na co masz nadzieję?
Powrót do góry Go down


Bee May Valentine
Bee May Valentine

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Dodatkowo : Prefekt
Galeony : 210
  Liczba postów : 374
https://www.czarodzieje.org/t21751-to-bee-or-not-to-bee
https://www.czarodzieje.org/t21754-walentynki-bee#709960
https://www.czarodzieje.org/t21752-bee-may-valentine-kuferek#709882
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:30;

- Chciałbym… przetestować, czy bym chciał - prychnął cicho, uśmiechając się szerzej pod przyjemnym dreszczem, który rozesłał po jego ciele vincentowy pomruk, a i dzięki któremu prędzej rozproszył się od swojej żałosnej niepewności. Wiedział, że chce czegoś i taki układ brzmiał idealnie, ale ze swoim doświadczeniem - albo raczej jego brakiem - nie potrafił określić na sto procent co faktycznie by mu ostatecznie odpowiadało najbardziej.
- Czemu? Przez pracę? Przecież nie pilnuje pan każdego masażysty indywidualnie - zauważył szybko, próbując zbić jedyny argument, jaki przychodził mu teraz do głowy… a może jedyny, którym był w stanie się podzielić, bo wcale nie chciał przyznawać na głos, że również martwił się tym, jak bardzo nie pasował do pięknego świata bogatego czarodzieja. - …cierpliwość to ważna cecha u Puchonów - zdradził wesoło, nie za bardzo już wiedząc co myśli i czuje, bo serce uparcie rozbijało mu się po klatce piersiowej tak, jak i myśli po głowie. - Boże, nie oczekuję - westchnął z niedowierzaniem, ale i rozbawieniem. - Jak mogę mieć teraz oczekiwania, nic mi pan nie jest winny przecież, niczego pan względem mnie nie powinien. Teraz to tylko nadzieja - pociągnął dalej, próbując wyjaśnić swój tok rozumowania, by nie wpadli znowu w tę słowną przepychankę. - Mam nadzieję, że będzie chciał pan się jeszcze ze mną spotkać prywatnie. I żeeee się panu podobam. I że będę mógł lepiej pana poznać, i że możeeee opracujemy jakiś układ, żeby… żeby żadnemu z nas nie było samotnie. W sensie, nie musi mi pan płacić za spotkania, chcę się z panem spotykać, to było tak- no wie pan, tak dla przykładu, że to mógłby być trochę bardziej układ, a nie taka o, relacja po prostu - zaplątał się, marszcząc brwi i po raz kolejny dziękując w duchu, że nie musi podczas tej rozmowy patrzeć Vincentowi w oczy. - Niech mi pan lepiej powie co to za zachcianki? - Podsunął, niezbyt robiąc sobie przerwę nawet na oddech, więc powoli zaczynając się przyduszać ściskającą go ekscytacją. - Boooo może możemy je spełnić, żeby nie były takie… po prostu zagnieżdżone.
Powrót do góry Go down


Vincent I. Beaulieu-Émeri
Vincent I. Beaulieu-Émeri

Dorosły czarodziej
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Dodatkowo : Magia bezróżdżkowa
Galeony : -861
  Liczba postów : 97
https://www.czarodzieje.org/t21763-vincent-i-beaulieu-emeri#710750
https://www.czarodzieje.org/t21785-poczta-vibe#711785
https://www.czarodzieje.org/t21766-vincent-i-beaulieu-emeri-kuferek#710834
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:30;

Wstrzymał w sobie komentarz o tym, że nie ma wcale czasu i chęci na kolejne "próbowanie", bo i szybko dał związać się tą myślą, że Bee wcale nie dał się zniechęcić i naprawdę gotowy jest próbować, choćby i z samej naiwności - a tej wcale nie chciał go w ten teoretyczny sposób pozbawiać. Chciał dać mu tę możliwość i tę szansę, musząc przyznać przed samym sobą, że odsuwał go wciąż tylko na tyle, by zobaczyć jak wraca, gotów ściągnąć go do siebie, jeśli ten nie odwróci się do niego odpowiednio szybko.
- Bardziej ze względu na Twój wiek. Nawet nie różnicę między nami, a właśnie sam Twój wiek - zaczął wyjaśniać, samemu już nie do końca pamiętając jaki był w wieku Bee, więc i tym bardziej nie potrafiąc stwierdzić czy krzywdzi go takim myśleniem czy jednak faktycznie próbuje go chronić. - Jeśli już mam inwestować swój czas w jakąś relację, to chcę czegoś trwałego. Jeśli potrzebuję się z kimś tylko przespać, to wystarczy do tego jeden wieczór. Nie chcę scen, dram i publicznego wywlekania prywatnych rzeczy. Co gorsza- Nie zrozum mnie źle. Chcę Cię wykorzystać, ale nie chcę byś czuł się przy tym wykorzystany, a o to znacznie łatwiej, gdy jesteś tak młody - rozwinął dokładniej, bijąc się ze samym sobą w myślach, bo nie przywykł do odrzucania dobrych ofert, nawet jeśli te wiązały się z pewnym ryzykiem, dlatego też ułożył dłoń na brzuchu Bee, by przyciągnąć go do siebie nieco ciaśniej w wyraźnym znaku, że wcale nie ma ochoty się od niego odsuwać, nawet jeśli w słowach dzielił się swoimi obawami.
- Chcę - wtrącił cicho, by nie przerywać rozpoczynającego się słowotoku, którego nadejście szybko nauczył się u Bee rozpoznawać. - Podobasz - zapewnił, mocniej ściskając trzymane udo, by zacząć rytmicznie głaskać je kciukiem. Zamruczał zaraz na granicy skrytego w wibracjach śmiechu, przesuwając dłoń wyżej i wyżej, by nie tylko ująć palcami Puchonią brodę, ale też wykręcić całą głowę Bee mocniej w bok, chcąc w ciasnej bliskości zerknąć w błękit jego oczu.
- Chciałbym Cię lepiej poznać - zdradził cicho, uparcie starając się wymienić wpierw te co grzeczniejsze z zachcianek, gdy nachylał się do puchonich ust, musząc musnąć je w tej jednej zachciance, która teraz opanowywała jego mózg. - Chciałbym zabrać Cię na obiad i do teatru. Zaprosić Cię do siebie na noc, byś mógł zasnąć w moim łóżku, zupełnie wycieńczony, by później z rana móc zjeść w tym samym łóżku zrobione przeze mnie śniadanie - nakreślił dokładniej, pozwalając, by kąciki ust zadrżały mu lekko zanim dodał. - Chciałbym byś ładnie poprosił mnie, bym Cię w końcu pocałował.
Powrót do góry Go down


Bee May Valentine
Bee May Valentine

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Dodatkowo : Prefekt
Galeony : 210
  Liczba postów : 374
https://www.czarodzieje.org/t21751-to-bee-or-not-to-bee
https://www.czarodzieje.org/t21754-walentynki-bee#709960
https://www.czarodzieje.org/t21752-bee-may-valentine-kuferek#709882
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:30;

- Ale- ale co to ma do moralności, jestem legalny i magicznie, i mugolsko - zauważył, ściągając brwi w drobnym oburzeniu, bo nie chciał dać sobie odebrać tej ledwie liźniętej dorosłości, która teraz wydawała mu się jeszcze bardziej kluczowa i potrzebna, skoro sam Vincent tak zwracał na nią uwagę. - Myśli pan, że jak jestem młody to muszę chcieć scen i dram i w ogóle, i to robić? - Dopytał, potrząsając już lekko głową z niedowierzaniem, bo przecież był całkiem pewny, że i on tego wszystkiego nie chce. - A może ja chcę się czuć wykorzystany… - dodał jeszcze, nieco ciszej, bo błyskawicznie łagodniał pod pewniejszym dotykiem swojego partnera, zapominając o toczonej walce, bo uznając ją już i tak za wygraną.
- Proszę p- pana - zająknął się, odruchowo łapiąc lejce, gdy wykręcał się mocniej do tyłu, spod niemal boleśnie wygiętych w nadziei brwi spoglądając w purpurowe tęczówki Francuza. Wstrzymał oddech, nie do końca będąc pewnym, czy sobie tego muśnięcia nie wyobraził, więc tylko słuchał Vincenta uważnie, nie zamierzając pozwolić na to, by jakikolwiek element jego zachcianki umknął nieodpowiednio doceniony. - To są zdecydowanie zachcianki do spełnienia - stwierdził, poprawiając się niespokojnie, by wykręcić się jeszcze bardziej, choć robiło się to coraz mniej wygodne. - Niech mnie pan już pocałuje, pro- ooo? - Urwał, bezmyślnym szarpnięciem gwałtownie zatrzymując Lumiego, przez co sam poleciał nieco do przodu, zatrzymując się na końskiej szyi, w którą od razu się automatycznie wtulił. - Boże - jęknął w ciemną grzywę, to też w niej chowając wywołane gorącą falą wstydu rumieńce. - Niech pan już zejdzie z konia i mnie pocałuje, proszę - poprawił się, gotów zsunąć się na ziemię w ślad za swoim towarzyszem, byle tylko móc pozwolić sobie na coś więcej.
Powrót do góry Go down


Vincent I. Beaulieu-Émeri
Vincent I. Beaulieu-Émeri

Dorosły czarodziej
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Dodatkowo : Magia bezróżdżkowa
Galeony : -861
  Liczba postów : 97
https://www.czarodzieje.org/t21763-vincent-i-beaulieu-emeri#710750
https://www.czarodzieje.org/t21785-poczta-vibe#711785
https://www.czarodzieje.org/t21766-vincent-i-beaulieu-emeri-kuferek#710834
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:31;

Prawda była taka, że Bee nie był w stanie powiedzieć teraz nic, co zmieniłoby pogląd Vincenta na jego wiek, a wręcz z każdym kolejnym słowem utwierdzał go jedynie w tym, że słusznie obawiał się naiwności płynącej z młodości Puchona. Niezależnie od tego nie potrafił już jednak wycofać się z tego, w którą stronę pozwolił tej relacji ruszyć, oszołomiony ekscytacją będąc gotów zapłacić cenę za popełnienie tego błędu. Uśmiechnął się, a nawet zaczął już przymykać oczy, niemal czując na ustach układające się w prośbę wargi, a jednak zanim zdążył sięgnąć po upragniony pocałunek chłopak uciekł od niego gwałtownie, a i on sam musiał mocniej zacisnąć mięśnie, by nie zlecieć z nagle zatrzymanego konia.
- To już dwie prośby, a ja byłem gotowy spełnić jedną - zauważył, śmiejąc się mimowolnie, gdy zaskakiwał już z konia z amortyzującym wysokość ugięciem kolan. - Wybrałeś dobrego konia, Bee. Zobacz jak grzecznie na nas czeka - zauważył, od razu miękko chwaląc konia nie tylko słowami i pogładzeniem jego boku, ale i czułym poklepaniu go, by odczuł jego dotyk nieco mocniej. - Zsuń się, to Cię złapię - polecił, wyciągając ręce ku Puchonowi, niekoniecznie potrafiąc ukryć reakcję zamkniętą w uniesionych brwiach, gdy spojrzenie mimowolnie opadło mu na widoczną na spodniach wypukłość, której przy ich powitaniu zdecydowanie by nie przeoczył. - Zawsze się tak ekscytujesz podczas jazdy konnej czy jednak tak się cieszysz z mojego towarzystwa? - podpytał z rozbawieniem wyraźnie wplecionym w ciężki francuski akcent, a jednak z szacunku do chłopaka opadł głosem do cichszych pomruków, jakby istniały jakiekolwiek szanse, że ktoś mógłby ich usłyszeć. - Quand tu me touches je veux plus… - wyszeptał przejęty, przyciągając go za biodra bliżej, mając wrażenie, że samym spojrzeniem jest w stanie oddać sens wypowiedzianych przez siebie słów. - Sprawiasz, że chcę Ciebie ciągle więcej - sparafrazował bardzo luźno, układając dłoń na puchonim policzku, by pogładzić go kciukiem w tej ostatniej sekundzie, gdy w jasnych oczach szukał nie tylko zrozumienia, ale i ponownego przyzwolenia, by w końcu złączyć ich usta w tym pierwszym pocałunku, w którym walczył jeszcze o subtelność i delikatność, badając reakcje chłopaka. Zerknął na niego spod półprzymkniętych powiek, ogrzewając go gorącym oddechem zanim z kolejnym pocałunkiem rozchylił jego usta, domagajac się tego więcej, doskonale wiedząc, że nie poczuje tej satysfakcji póki językiem nie zapozna się z nim lepiej. Dłonie zachłannie docisnęły go bliżej, strategicznie zahaczając palcami o kark i stalowo chwycone biodro, a jednak gdy zbyt wyraźnie poczuł łaskoczące ciepło wzburzonej krwi zwolnił znacząco, wycofując się powolnie, by drobnym pocałunkiem w kącikach ust przypieczętować swoje zadowolenie. - Zastanów się czy wolisz dostawać kieszonkowe czy chcesz chodzić ze mną na zakupy - mruknął, przeskakując spojrzeniem z jednego jasnego oka do drugiego, gdy sięgał do lejców, by podać je do dłoni Bee. - Będę Ci kupował co tylko zechcesz, póki będziesz mi wierny i nie będziesz się żalił, że mam dla Ciebie za mało czasu.
Powrót do góry Go down


Bee May Valentine
Bee May Valentine

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Dodatkowo : Prefekt
Galeony : 210
  Liczba postów : 374
https://www.czarodzieje.org/t21751-to-bee-or-not-to-bee
https://www.czarodzieje.org/t21754-walentynki-bee#709960
https://www.czarodzieje.org/t21752-bee-may-valentine-kuferek#709882
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:31;

- Rozumie powagę sytuacji - przytaknął, wzdrygając się lekko pod wibracjami, które rozniosły pewne klepnięcia po końskim ciele; próbował nie zazdrościć swojemu rumakowi, choć nie miał jak zawalczyć z zachłannością swojego spojrzenia, którym uparcie śledził Vincenta. Przytaknął mu bezmyślnie pomrukiem i prędko przerzucił nogę przez grzbiet Lumiego, by zsunąć się prosto w objęcia swojego partnera, chętnie zarzucając mu ręce na ramiona.
- C-co? - Zdziwił się, z opóźnieniem pozwalając sobie na zrozumienie, że nie tylko czuje to gorąco, ale też w jakimś stopniu je po sobie pokazuje. Zjechał spojrzeniem niżej i cichym gaspnięciem podsumował tę zdradę swoich spodni, w pierwszej chwili chcąc się wycofać, by zamiast tego jednak po prostu zastygnąć w bezruchu. - To pan- to zdecydowanie chodzi o pana, przepraszam - szepnął, unosząc przerażone spojrzenie z powrotem na ciemne tęczówki, po niezrozumiałych dla siebie słowach też spodziewając się raczej dezaprobaty. Brwi wygięły mu się w rozczuleniu tym tłumaczeniem, w które bardzo chciał wierzyć, więc też sam wybił się na palcach, by zgarnąć dla siebie ten obiecany pocałunek, w którym błyskawicznie się zatracił. Palce zsunęły mu się po vincentowym karku, by zawisnąć dopiero na jego ramionach, a sam Bee stracił dech pod cichym sapnięciem, bo na Merlina, było jeszcze lepiej i nawet nie wyobrażał sobie, że może mu być aż tak dobrze. Nie potrafił znaleźć różnicy między obecną sytuacją a całowaniem Rivera, a przynajmniej nie wiedział jak wyodrębnić ten jeden kluczowy czynnik, bo nie zastanawiał się nad niczym, tonąc tylko w otulającym go ciasno zachwycie.
- Proszę pana - wymamrotał, nie mogąc jeszcze unieść ciężkich od przyjemności powiek, więc tylko uwieszając się na mężczyźnie mocniej. - Wolę… boże, to za dobry układ - prychnął cicho, zerkając na Vincenta przelotnie, bo już musiał przekierować uwagę na lejce, za które starał się Lumiego przypadkiem nie szarpnąć. - Chyba kieszonkowe, bo będzie… wygodniej?... Ale chciałbym kiedyś pójść z panem na zakupy - przyznał powoli, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, który cisnął mu się na usta pod wrażeniem abstrakcyjności tej rozmowy. - Ale kieszonkowe zaoszczędzi czas. Mogę panu zapisywać co kupuję, jeśli pan chce - dodał szybko, gwałtownie orientując się, że nie tylko wyciąga od Francuza pieniądze, ale też wybiera tę opcję, dzięki której nie musi się przyznawać na co mu są one tak właściwie potrzebne. - I paaaaaaaan też będzie mi wierny? W sensie… Jeśli będzie chciał pan się z kimś przespać nawet tak na jeden wieczór, tooo raczej nie? - Upewnił się ostrożnie, absolutnie nie zwracając uwagi na lecącą w ich stronę sowę z eleganckim listem. - …pocałuje mnie pan jesz-...? - Przygasł, urywając stopniowo na widok spadającej obok mężczyzny koperty.
Powrót do góry Go down


Vincent I. Beaulieu-Émeri
Vincent I. Beaulieu-Émeri

Dorosły czarodziej
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Dodatkowo : Magia bezróżdżkowa
Galeony : -861
  Liczba postów : 97
https://www.czarodzieje.org/t21763-vincent-i-beaulieu-emeri#710750
https://www.czarodzieje.org/t21785-poczta-vibe#711785
https://www.czarodzieje.org/t21766-vincent-i-beaulieu-emeri-kuferek#710834
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:31;

Zaśmiał się cicho, mając wrażenie, że chłopak dosłownie rozpływa mu się w ramionach, więc i jego własny wzrok zmiękł jakoś w stworzonym między nimi cieple i może gdzieś z tyłu głowy miał tę myśl, że wcale nie musiałby mu płacić, by Bee godził się na to wszystko, a jednak to właśnie ten "układ" umożliwiał mu wejście w te relacje w prawdziwej beztrosce. Bo w końcu nie może go wykorzystywać, jeśli ten doskonale wie na co się pisze i otrzymuje z tego bezpośrednie korzyści. Jedyne czego chciał to właśnie tych dogodnych mu terminowo spotkań, podczas których nie musiałby psuć sobie humoru słuchaniem o swoim braku zaangażowania czy braku gotowości na wyrzeczenia.  
- Nie musisz. To Twoje pieniądze. Możesz z nimi robić co chcesz - zapewnił go, opadając spojrzeniem niżej, chcąc zerknąć nie tylko na podważaną przez siebie krawędź bluzy, pod którą próbowały wkraść się zachłannie pragnące puchoniej skóry palce, ale też na czarne spodnie, by sprawdzić czy ich obcisłość nadal zdradza tak wiele.
- To raczej nie - przytaknął mu, nie potrafiąc odmówić sobie tej drobnej złośliwości skrytej w bezpośrednim cytacie i nawet zaczął już pochylać się do wciąż trzymanego przy sobie chłopaka, chcąc spełnić ledwo wypowiadaną prośbę, a jednak przymknął tylko oczy z ciężkim westchnieniem irytacji, bo przecież ten jeden dzień miał być poza wszelkim zasięgiem sów. - Z Tobą chcę się przespać - mruknął, wyciągając dłoń w bok, by przywołać do niej list, który zaraz już otwierał, mimowolnie wypuszczając Bee z ciasnej bliskości. - Cenię sobie lojalność. Nie wymagam jej nigdy, jeśli sam jej nie oferuję w zamian, a oferuję ją tylko tym, którzy sobie na to zasłużą, Bee- wyjaśnił, nieco mechanicznie, bo i wczytując się już w pierwsze słowa wiadomości, ściągając przy tym brwi na równi w skupieniu co i rozdrażnieniu. Na moment zawiesił się w zamyśleniu, kalkulując czy może zawierzyć niedoświadczonej jeszcze ekipie, że poradzą sobie wystarczająco bez jego interwencji, otrzymany list traktując jedynie informacyjnie, a jednak w końcu wypuścił wstrzymane w płucach powietrze, kciukiem rozmasowując lwią zmarszczkę.  - Muszę zniknąć. Możemy umówić się na kontynuację randki wieczorem u mnie?   - zaproponował, ale i nie pozostawiał też wcale możliwości na odmowę, w ledwo stworzonym przez nich układzie zakładając, że Bee powinien zwyczajnie pojawić się na miejscu. - Przyjdź na osiemnastą. Yvonne prześle Ci adres i komplet kluczy, najwyżej na mnie poczekasz - polecił, obejmując go jedną ręką w pasie, by przyciągnąć go bliżej i pochylić się do niego ten zaledwie drugi, a już ostatni na ten moment raz, gorliwością pocałunku próbując przeprosić chłopaka za swoją ucieczkę. - Pamiętaj o mnie, jeśli postanowisz sam poradzić sobie z Tą swoją ekscytacją - dodał rozbawionym pomrukiem, na przydługą sekundę uciekając spojrzeniem w dół, zanim nie powrócił do jasnych tęczówek, robiąc trzy kroki w tył, tylko rozejrzeć się wkoło zanim nie zniknął z trzaskiem teleportacji.
Powrót do góry Go down


Bee May Valentine
Bee May Valentine

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Dodatkowo : Prefekt
Galeony : 210
  Liczba postów : 374
https://www.czarodzieje.org/t21751-to-bee-or-not-to-bee
https://www.czarodzieje.org/t21754-walentynki-bee#709960
https://www.czarodzieje.org/t21752-bee-may-valentine-kuferek#709882
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Gru 29 2022, 19:31;

- To dobrze - zapewnił od razu, nie biorąc pod uwagę tego cichego podszeptu rozsądku, wedle którego może powinien powiedzieć Vincentowi coś więcej o swoim braku doświadczenia w bliższych relacjach - czuł przecież, że piekielnie go chce i nie zamierzał ryzykować, że straci szansę na bliskość z kimś tak absurdalnie pociągającym. Złapał głębszy wdech, obserwując jak mężczyzna zajmuje się listem i samemu tylko mechanicznie gładząc koński bok. Wydawało mu się, że to jakiś test, jakby naprawdę Beaulieu-Émeri już teraz chciał pokazać mu jak ta relacja może wyglądać i jak krótkie mogły być randki, które początkowo zaplanowane były inaczej.
- Jasne - przytaknął szybko, by zaraz zmarszczyć lekko brwi w zastanowieniu, bo kontynuacja randki o osiemnastej w vincentowym mieszkaniu brzmiała bardzo sugestywnie po wcześniejszym zapewnieniu - a przynajmniej tak się Bee wydawało, bo absolutnie nie był w stanie dopytać co dokładnie Vincent miał na myśli. I nie chciał czuć, że sprzedał duszę diabłu, a jednak w ciasnym przyciągnięciu przebiegł go dreszcz niespokojnej ekscytacji, gdy jednak dotarło do Puchona, że wcale nie wie czy nie robi czegoś bardzo głupiego. - Idealnie - mruknął tylko, nie za bardzo potrafiąc znaleźć jakieś sensowniejsze słowa po pocałunku, który zdawał się jeszcze gorącym echem rozchodzić po całym jego ciele. - Będę pamiętał - obiecał jednak ze śmiechem, uciekając przy tym spojrzeniem w bok, czego prędko pożałował, bo gdy spróbował wrócić nim do Vincenta, to jego już nie było.
- Best wingman ever - rzucił pieszczotliwie do Lumiego, prowadząc go już do jednego z piknikowych stołów, by z ławki wygodniej wybić się do góry i wrócić do siodła. Nie chciał sobie dawać chwili na namysł, nie chciał poczuć gwałtownie uderzającej w niego samotności i nie chciał przypadkiem zwątpić - czy to w siebie, czy też w Vincenta. Wystarczało mu, że już nawet siodło wydawało się teraz dziwnie puste.

/zt x2
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Maj 21 2023, 20:31;


Jazda konna była jedną z pierwszych aktywności, o jakich pomyślał, gdy Thalia dokonała niemożliwego. Mając do dyspozycji cud, którego niepodważalny dowód miał i już zawsze miał mieć przy sobie, postanowił zrobić wszystko to, czego przez ostatni rok nie mógł. Lista była długa, niepełnosprawność była dlań bardziej ograniczająca, niż byłby to sobie w stanie wyobrazić, gdyby nigdy jej nie doświadczył. Wciąż oczywiście uważał, że lepiej było stracić rękę, niż wzrok, i że doświadczenia całego tego roku były niczym przy paru miesiącach spędzonych w towarzystwie dotkliwej, przerażającej ciemności. Właściwie dopiero odzyskawszy władzę w prawej ręce, dostrzegł, jak bardzo jej brak utrudniał mu życie. Ot, siła przyzwyczajenia.
Wcale nie planował pisać do Brandon. Starał się nie myśleć o niej zbyt dużo, nie nadawać znaczenia osobie, z którą jedyne co go łączyło to zainteresowania i jedna udana noc. Ilekroć jego myśli schodziły na tor wspólnie spędzonych chwil, kierował je w zupełnie inną stronę, w jak najodleglejszym kierunku i udawał, że nic podobnego nie miało miejsca. Wiedział, że tego właśnie chciała – siedzieć w jego głowie. Bez problemu wyobrażał sobie, ile sprawiłby jej tym satysfakcji. Wbrew pozorom nawet mu się to udawało, miał dużo pracy, dużo sposobów, żeby zająć myśli, rozproszyć uwagę. W końcu doprowadził swój dom do ostatecznego porządku i nadgonił wszystkie tłumaczenia, skupił się na treningach, bo przywrócona do życia ręka była wątła i słaba, delikatna prawie jak u dziecka.
I tylko sny... tylko w uporczywych snach nie potrafił przed nią uciec. Przed jej spojrzeniem, tym wyniosłym i tym ujarzmionym, przed głosem kiedy klęła i kiedy prosiła, przed wspomnieniem trwale wypalonego na nim dotyku.
Cały ten list napisał impulsywnie, prawie że bezwiednie. Niby nie zaprosił jej tak do końca, a jedynie zasugerował, że tam będzie, ale gdzieś w głębi wiedział, że tylko próbuje to sobie wytłumaczyć. Wmawiał sobie, że jeśli nie przyjdzie, równie doskonale będzie się bawić w swoim towarzystwie, że jedyne co chciał to dowodu, że rzeczywiście potrafiła jeździć.
Kłamstwa, stos bzdur. Wyssane z palca argumenty, które miały tylko jedno zadanie: przeczyć temu, że był nią zaintrygowany.
Nie czekając na nią, bo i nie mając żadnej pewności, że przyjdzie, wyprowadził z boksu Sepię, z którą zdążył już się trochę poznać kiedy był tu z Gabrielle i zaczął ją siodłać.
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Maj 21 2023, 21:03;

Nie chciała mieć nadziei na list, nie chciała się go spodziewać i już na pewno nie chciała o nim myśleć. Ale gdy tylko znajoma i tak dobrze zapamiętana przez nią sowa zjawiła się z kopertą, nie potrafiła opanować wiedzącego uśmiechu. I jakiejś ulgi, chociaż starała się ją wypierać. Wypierała ja tak bardzo, że po odpisaniu i wygrzebaniu z zapasu słodyczy tych konkretnych, kolejnego cholernego szczegóły, który o nim zapamiętała, udała się do klubu z przyjacielem, szukając jakiegoś wytchnienia.
Jej myśli nie należały do niej i wkurwiało ją to bardziej, niż jakakolwiek ochota powtórzenia ich nocy w wielu, wielu innych.
Czekała do niedzieli bardziej, niż chciała to sobie przyznać i myślała o niej mocniej, niż do siebie dopuszczała, niemalże czując dreszcze na samo wspomnienie tych jego zielonych oczu. Oh, była już gotowa spojrzeć w nie znowu, przyjąć kolejne wyzwanie, zaprosić do następnego tańca i zobaczyć co z tego wyniknie. Poczuć wszystkie konsekwencje.
Obietnica?
Ostrzeżenie.
Postanowiła skupić się na stajni. Znajdując informację, że był to mugolski ośrodek, swój pierwszy pomysł na strój transmutowała, póki co we właściwy, jeździecki sprzęt, dopilnowując, by brązowe bryczesy były właściwie opięte, z skórzane oficerki pod najlepszym kątem opinały jej łydki. Kapelusz zmieniła w kask, by stwarzać właściwe pozory i już wkrótce była na miejscu, dociągając beżowe, jeździeckie rękawiczki.
- Zaczynasz beze mnie – poznała go, chociaż stał do niej odwrócony plecami, nie mogłaby go nie poznać. Były to jego plecy, których kształt, mięśnie, napięcie skóry powracało do niej w snach i wspomnieniach jak najgorsza z klątw. Najwspanialsze myślenie życzeniowe. – Chociaż, ostatnio wcale tak źle nie wyszło, gdy skończyłeś przede mną – rzuciła zaczepnie, stając w wyzywającej pozie, wlepiając w niego ten wiedzący wzrok i posyłając ten swój wiedzący uśmiech, zdobiący karminowe usta.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Maj 21 2023, 21:55;

Przygotowywał się na to, wkładał całą siłę woli w to, by nie drgnąć pod wpływem jej widoku, głosu lub połączenia obu tych czynników, a jednak nie udało mu się to tak do końca. Zwrócone w jej stronę plecy napięły się wbrew jego woli i bezgłośnie modlił się, by granatowa marynarka ukryła przed jej wzrokiem ten wybryk, beznadziejny brak samokontroli, na który nie chciał sobie pozwalać. Pogoda była ładna, chętnie założyłby na siebie mniej oficjalną i znacznie wygodniejszą polówkę, ale ręka, choć sprawna, dalej nie wyglądała najlepiej. Pomijając blizny, które nie przeszkadzały mu za bardzo, pozostawała zbyt chuda, by pozwolić sobie na krótki rękaw. Ostatnie czego chciał, to wzrok mugoli skierowany w jego stronę.
— Więc łap za Akwarelkę i się pospiesz, nie będę wiecznie na Ciebie czekać. — Uśmiechnął się mimowolnie pod nosem i dał sobie czas na starcie z ust tego niepożądanego grymasu, nim po zarzuceniu siodła na koński grzbiet odwrócił się w jej stronę.
Spodziewał się, że nie będzie wyglądać zwyczajnie, zwłaszcza że bryczesy zawsze cholernie dobrze wyglądały na kobietach, ale mimo to uderzyła go tym prosto w twarz, sprawiając, że nie miał innego wyboru, jak spojrzeniem oblać ją całą, nie potrafiąc ukryć aprobaty. Zawiesił wzrok na czerwieni warg, a swoje własne oblizał dwie sekundy później, próbując jakoś zapanować nad suchością w ustach.
Na Merlina, do reszty go już pojebało.
Zaczynał żałować, że ją tu zaprosił i dziękować sobie w myślach jednocześnie.
— Doskonale, dziś też zamierzam skończyć przed Tobą — oznajmił jej, unosząc przy tym nieco brew z kurwikami dryfującymi na bezkresnej zieleni tęczówek — ale wierzę, że jakoś dojedziesz do mety. Ja Ci w tym w każdym razie nie pomogę — uniósł kącik ust, spojrzeniem rzucił jej ostatnie wyzwanie i wrócił do siodłania, bo i Sepia coraz bardziej się niecierpliwiła. Nie spieszył się, bo wbrew temu co mówił zamierzał poczekać na nią chociaż chwilę. Poświęcił ten czas na kilkukrotne upewnienie się, że wszystko zrobił dobrze – cholernie nie miał ochoty się przed nią skompromitować, a przecież nie siedział w siodle od przeszło półtora roku, drapanie klaczy po gniadej szyi i przemycanie dla niej kostek cukru poukrywanych po kieszeniach, które podawał jej ukradkiem.
— Proponuję wyścig. Tam dalej jest dobra trasa, trzeba tylko kawałek dojechać. Możemy o coś zagrać, żeby tradycji stało się zadość — zwrócił się do Brandon, kiedy ta w końcu do niego dołączyła. Przez moment przyglądał się, jak zajmuje się swoim koniem, tak samo jak przyglądał się samemu wierzchowcowi. Piorun kusił i jego, ale nie był fanem arabów. Nie miał za to wątpliwości, że ona będzie się na nim prezentować tak dobrze, jakby była do tego stworzona. Już sama myśl o tym okropnie go wkurwiała.
— Jesteś pewna, że dasz radę wysiedzieć? — zapytał słodko, niewinnie, z nieskrywaną złośliwością i kpiną w oczach. Był w pełni przekonany, że dzień po ich spotkaniu mogłaby mieć z tym niemały kłopot.
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyPon Maj 22 2023, 00:02;

Nie zauważyła drgnięcia mięśni pod marynarką, zbyt bardzo wyczekując tego jednego ciosu, który wiedziała, że mógł powalić ją na kolana – jego spojrzenia. Mogła wytrzymać wszystko, jego widok, choć rozpalał wszystkie jej wspomnienia. Jego głos, choć wybrzmiewał wszystkimi groźbami, którymi obrzucił ją jak najpiękniejszymi z obietnic. Jego śmiechu, uśmiechu i kpiny, jego wyższości i próbie kontroli, jego wszystkim gierkom i błyskotliwym odzywkom. To mogła wytrzymać bez drgnięcia, rozgrywać je swoją własną kokieteryjnością, nęcić na pokuszenie o jeden guzik zbyt rozpiętą koszulą. Ale na jedno nie była gotowa.
I nie sądziła, że kiedykolwiek gotowa być mogła.
Głodne, zielone spojrzenie, którym zdawał się ją wręcz rozbierać. Od którego dech na chwilę zatrzymał jej się w uniesionej, wypiętej dumnie piersi. Słabość, którą szybko postarała się zakryć niby niechcącym szarpnięciem za kołnierzyk, odsłaniając tym samym kuszący obojczyk. Uśmiechnęła się do niego zwycięsko, choć w środku przegrywała z kretesem. Chciała się poddać i dominować, potrzebowała wygrać, pragnąć świętować to jak jego zwycięstwo.
Odpieranie szaleństwa było dużo prostsze, gdy był daleko, gdy nie mogła poczuć jego wzroku i zobaczyć tych jego cholernych ust. Denerwował ją sam fakt, że je oblizał przed nią. Cóż za marnotractwo.
Na przytyk jej prawy kącik ust uniósł się wyżej, a ona sama posłała mu jeszcze intensywniejsze spojrzenie, nęcące, wyzywające, po prostu tak bardzo bezpardonowo jej, kiedy nawet nie drgnęła, z pełną gracji wyższością unosząc nosek i poprawiając kosmyk włosów jak najbardziej wykalkulowanym ruchem. Ruchem, który pozwolił taktycznie przesunąć się jej dekoltowi i rękawowi, odsłaniając nie tylko miękką skórę na żyłach przedramienia, ale tą znacznie bardziej przyciągającą pod zbyt dosadnie rozpiętą bluzką. Liczyła na to, że wspomnienia jakie tym wywoła nie dadzą mu spokoju myśli tak jak on nie pozwalał jej ochłonąć samym swoim widokiem.
Zemsta była zimna, czy jakoś tak.
- Oh, czyli zamierzasz oglądać? – powiedziała to nisko, ponętnie wydymając wargi i pochylając się lekko, odsłaniając dużo więcej, niż tylko skórę. Była pewna, że karminowa braletka pasująca do jej szminki zamajaczyła pod tym kątem, jak najbardziej denerwująca z obietnic. Kobieta wszak była swoją najlepszą bronią. – W takim razie muszę ci zaprezentować wszystkie moje umiejętności – oznajmiła pewnie, obracając się na obcasie oficerek i poszła po konia.
Piorun był fantastycznym wierzchowcem, którego szybko przekupiła kilkoma kostkami cukru i pozorami spokoju. Opanowanie było tym, czego jej tego dnia brakowało, choć przygotowała je uważniej niż swoje hollywoodzkie fale. Zabrał je jej jednym spojrzeniem i nie wiedziała, czy bardziej chciała, żeby tego pożałował, czy by zabrał jej dużo, dużo więcej.
- Ponownie o sekret? Mam już nawet kilka pomysłów… – zerknęła na jego rękę i… W tej jednej kwestii nie potrafiła być złośliwa. Zauważyła, że zaczął jej używać. Coś, czego nie robił. Coś, przez co tamtej pamiętnej nocy w pierwszej chwili chciał się wycofać. Nie musiała go znać, by wiedzieć, że było to coś ważnego. A ona, choć była suką, nie była aż tak podła. Przynajmniej w stosunku do interesujących ją mężczyzn. Chyba że sami o to poprosili. – Chyba że sam zdradzisz mi, gdy można już gratulować? – i uśmiechnęła się, nie wiedzącą, nie z wyższością, a faktycznie miło, wręcz szczęśliwie, że mogli razem pojeździć. Że to on czuł się na siłach. Doprawdy potwornie miękła.
Osiodłała wierzchowca, przemycając mu kilka słodkich słów zachęty, choć sądząc po jego niecierpliwym przebieraniu nogami, nie sądziła, że potrzebował jej więcej do biegu.
- Faktycznie – zrobiła minkę niemalże niewiniątka… Z ognikami diablicy w oczach, gdy zaraz jednym, sprawnym ruchem wskoczyła w siodło. – Nie miałeś okazji poznać jakości mojego dosiadu – i wręcz zlustrowała jego kpiącą minkę, gdy ruszyła stępem, dając się zapoznać sobie z wierzchowcem, jego ruchem i przygotować przed nieuniknionym.
To znaczy wyścigiem, oczywiście.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyPon Maj 22 2023, 20:21;

Była jedyną kobietą, której nie witał buziakiem w policzek. Nie był co prawda w wielu sytuacjach, kiedy w ogóle ją witał, ale czuł, że nic w tej kwestii nie miało się zmienić wraz z upływem czasu. To tak, jakby samo wejście w jej przestrzeń osobistą miało mu uniemożliwić jej bezpieczne opuszczenie.
— Nie omieszkam — i rzeczywiście nie omieszkał, podążając wzrokiem dokładnie tą trasą, którą sama mu wyznaczyła, pokonując białe połacie najmniej interesującej go, pozbawionej życia pustyni, spacerując po aksamitnej, zachęcającej do dłuższych wędrówek dolinie dekoltu, kończąc na wzgórzach objętych gorejącą łuną zachodzącego słońca… a może mylił się co do tego jednego? Może płonął tam najprawdziwszy pożar, a jej wdzięczenie się przed nim było niczym innym jak wołaniem o pomoc?
Każdy chłopiec chciał być w życiu strażakiem… ale on chyba nie pomagał, rozgrzaną zielenią tylko dodatkowo parząc jej skórę, jakby chciał wypalić na niej wspomnienie swojego imienia. W końcu odwrócił spojrzenie, ale nie w bok czy w kierunku ziemi, a prosto na jej twarz, we wpatrujące się w niego ciemne oczy i na ten przeklęty, świadomy wszystkiego uśmiech. „Przyłapany”, zdawał się mówić bez skrępowania, kiedy i on nieco się uśmiechnął, mrużąc przy tym oczy.
Oczywiście, że doprowadzała go tym do szaleństwa, nie popadł w nie całkiem chyba tylko po to, by zrobić jej tym na złość. Chciał udowodnić sobie, że jest dla niego jedną z wielu znajomych, które odwiedziły jego sypialnię, i że podobnie jak one nie miała dla niego szczególnego znaczenia; że czasem mogli spotykać się niezobowiązująco, może nawiązać coś na kształt przyjaźni, skoro lubili podobne rzeczy. Jej z kolei chciał pokazać, że nie miała nad nim żadnej władzy, że ani trochę nie znajduje się pod jej urokiem. Skoro wiedział, że i kiedy dokładnie go kokietuje, nie był jednym z tych głupców, którzy całkiem temu nie dostrzegali, prędko wierząc w to, że są dla niej wyjątkowi. Był ponad to, ponad nimi, ponad nią... prawda?
— Masz dalej trzy żetony i wciąż nie jest Ci mało? — rzucił z rozbawieniem, odruchowo ukrywając dłoń w kieszeni, gdy dostrzegł, w którą stronę zmierza jej spojrzenie. Nie miał pojęcia, czemu to właściwie zrobił, czego się obawiał. Czy spodziewał się złośliwości? Przecież bez problemu byłby ją w stanie odeprzeć. Czuł coś na kształt zawstydzenia, choć przecież to nie wyzdrowienia powinien się wstydzić. Wciąż czuł się niepewnie i nie do końca dawał wiarę, że stan sprawności może się utrzymać. Poniekąd spodziewał się, że odnowiona tkanka znowu obumrze. Każdego ranka patrzył na nią z przestrachem, doszukując się znamion powracającej klątwy. Odchrząknął, zmieszany.
— Nie chcę zapeszać — przyznał szczerze, szczerzej niż planował. Był irytująco wdzięczny za to, że darowała sobie złośliwości — ale wygląda znacznie lepiej; jest znacznie lepiej. Gdybym wiedział wcześniej, że Thalia znajdzie rozwiązanie, pewnie zaprosiłbym Cię do Marsylii dopiero teraz.
Był wdzięczny, że mógł skupić wzrok na Sepii, która zniecierpliwiona trąciła go pyskiem, szukając w jego dłoni jeszcze jakiegoś przysmaku. Nie bardzo potrafił teraz patrzeć na Charlotte, nie mając pojęcia jak zachować się w tej sytuacji. Miał ochotę jej podziękować za to, jak zachowała się tamtej nocy, ale podziękowania nawet w normalnych sytuacjach przechodziły przez jego gardło tylko trochę łatwiej niż przeprosiny... a ta była daleka od normalności według jakichkolwiek przyjętych wytycznych. Jednocześnie nie bardzo chciał przypominać jej o swojej słabości, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Choć nawet przez moment nie sądził, by mogła o tym zapomnieć. Przede wszystkim miał ochotę uśmiechnąć się do niej równie beztrosko i szczęśliwie, co ona i może nawet objąć ją tylko po to, by pokazać i samemu przekonać się, że w końcu może to zrobić jak należy. Były to potrzeby na wskroś żenujące.
— Chętnie się przekonam, pokaż mi — nie dał zbić się z tropu, czując się w tej przepychance o wiele swobodniej, niż w odrobinę poważniejszych chwilach. Nie pozostał w tyle, i on dosiadł wierzchowca, choć pewnie z mniejszą niż ona gracją i zrównał się z nią koniem. — Kiedy ostatnio jeździłaś? — dodał, niby nie wytracając ich małej gierki słownej, ale i rzeczywiście chcąc się przekonać, jak bardzo był zastany w porównaniu do niej. Stawka wszak jeszcze nie padła, a tym razem chciał dobrze przekalkulować zakład, by ponownie nie stracić pełnej puli.
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyWto Maj 23 2023, 00:24;

- Proszę śmiało, dobry gust to bardzo pożądana cecha u mężczyzn – wydęła usta w uśmieszku i po prostu dała mu się oglądać, w zielonym blasku czując się jeszcze powabniej, niż w najwyższych ze swoich szpilek. Zazwyczaj lubowała się w gładkim złocie jako swojej ozdobie, jednak od kiedy go spotkała, para szmaragdów stała się wręcz tą bardziej upragnioną.
Nie wiedziała czemu poszukiwała tego wzroku, mówiła sobie, że głodne spojrzenia przecież od dawna sprawiały jej satysfakcję, pewną narcystyczną przyjemność z wyższości, jaką przynosiła jej ona sama, jej ciało, ruchy, głos, nieodparty powab. A jednak to właśnie fakt, że on cały był sprzeciwieniem się, wyzwaniem, działał na nią jak najsilniejsza z czerwieni.
Jak widać jej płachta była zielona.
Denerwował ją i intrygował, zaburzał jej rytm i ustawiał go w takiej błogości, o jakiej nie pamiętała, mamił i był obezwładniany. Taniec czy gra, czymkolwiek było to, co tkało się między nimi w gęstej pajęczynie skomplikowanych kroków i wszystkich złośliwości, było dla niej zupełnie niezrozumiałe i w pełni wystarczające. Nigdy nie musiała balansować na tylu sprzecznościach na raz, bojąc się, co mogło ją czekać po wplątaniu się w tę sieć bezpowrotnie. I zastanawiając, jak ciekawym byłoby, gdyby to on ją w niej okrył.
Był tylko kolejną z jej przygód, upojnych nocy i przyjemną szansą na spotkanie w jakiejś winnicy, testując wytrawne trunki. Jakże niezmiernie denerwowało ją, że w każdej z tych wizji przyszłości to on był tym najbardziej otumaniającym, upojnym.  Gdyby próbowała wyobrazić sobie smak wina, poczułaby dymną miętę gryfów tak wyraźnie, jakby właśnie teraz jej nią częstował, własnymi, pierdolonymi ustami. Nawet stojąc tak daleko zabierał jej bezwiednie oddech. Czerwone alkohole były więc ich dusznością, różowe miały zapach wanilii a białe… Białe słony posmak potu na rozgrzanej skórze. Myślała, że ta przeklęta zieleń, klątwa, którą nakładał na nią każdym bezczelnym oddechem, przeszłaby wraz z przeminięcie ich nocy.
Tylko się nasiliła.
Podobno rzucany urok odbijał piętno na swoim czarnoksiężniku. Miała więc nadzieję, że jej własny uśmieszek przywodził mu na myśl wszystkie jej pocałunki, którymi nigdy nie mógłby się nasycić. Że jej wyzywający wzrok rozlewał się dreszczami i że gdyby teraz, w tym momencie przejechała odzianymi w rękawiczkę palcami po jego szyi, chciałby zrobić wszystko, by pozbyć się z niej nie tylko tej nieistotnej części garderoby, ale całej pewności siebie, którą nosiła jak najbogatszą z ozdób, a którą on odkupiłby od niej w szmaragdach.
I chyba najbardziej w tym wszystkim wkurzało ją to, że nie wiedziała, dlaczego. Dlaczego tego chciała.
Póki co, zrzucała to na czystą satysfakcję ze wspólnej gry w samoświadomość i poddanie z własnego wyboru. Planowała bawić się tym w każdy już im znany sposób, a może i nawet wyznaczyć nowe zasady, by łamać je równie szybko, co wszystkie dotychczasowe granice. Nie miała na to konkretnej formułki, ot, dać się porwać. Do tej pory wychodziło im to całkiem dobrze.
- Prawda – mruknęła z teatralnym wręcz zastanowieniem, gdy niby niewinnie w zamyśleniu przyłożyła palec do ust, naciskając na karminową wargę. – Ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że masz tylko trzy sekrety? – podeszła do niego na krok, jeszcze nie rozrywając jego granicy, ale bardzo wyraźnie ją naruszając, swobodnie, dumna, jakby już częściowo była jej. Ułożyła zadziornie ręce na biodrach, uśmiechając się tak, jakby zaraz miara zgarnąć go na pokuszenie, a nie ruszyć w trasę. Choć kto wiedział, dokąd ta droga mogła ich doprowadzić. Pola o tej porze roku były ciepłe. – A może po prostu chcesz, żebym sama je odkryła – nacisk na to słowo jak i cała jej postawa były nieprzypadkowo nęcące. Z kokieteryjnością było jej równie do twarzy co jego ustami, w każdej temperaturze, więc czemu miała nie popchnąć go trochę dalej.
Osobiście owinąć go w sieć, nim sama w nią wpadnie.
- Nie ma takiej potrzeby, nie zwykłam niczego w swoim życiu żałować – nie rozczulała się nad nim, ale i nie kpiła, stwierdzając ten najprostszy fakt jako coś tak oczywistego, jak to, że miała jeździć na arabie. – A już szczególnie francuskich doznań – i uśmiechnęła się wyniośle, diabelsko, kurewsko, a mimo to z niemalże sentymentem, gdy każda z tych cech w jej mimice salonowej damy nie była przesiąknięta ani fałszem, ani drwiną, kiedy postawiła kolejny krok bliżej. Jak inaczej mogła okazać, że ją tym wyjazdem usatysfakcjonował, niż właśnie całym swym ciałem pokazując, że taka właśnie wtedy była. Obłędnie, szaleńczo do kości i poza wszystkie zmysły usatysfakcjonowania. – Ale jeżeli chciałbyś je powtórzyć… Może to ja powinnam cię zaprosić następnym razem? – i, nim zdążył jakkolwiek zareagować, zostawiając go w zawieszeniu pomiędzy niewiedzą a wyczekaniem, wróciła do Pioruna.
Najczęściej podaje się go na gorąco, czyż nie?
Szczęście i beztroska przychodziły przy nim zaskakująco łatwo, wpadając tak nagle i niezapowiedzianie, jak wszystkie inny przeżycia, odczucia, doznania. W jednej chwili kokietowała go jak w grach wyższych sfer, patrząc, gdzie bezpiecznie mogła się poruszać i kiedy definitywnie z tej trasy zbłądzić chciała, a już w następnej po prostu się uśmiechała. Czerpiąc radość równie bezczelnie co upojenie we wspomnianej Marsylii.
- Więc może o to należałoby się ścigać? O pokaz – uniosła na niego zaczepnie brew, ciekawa jego odpowiedzi. Czy i jego nonszalancja równała się całemu tupetowi, którym go tak zarozumiale obrzucała. Nie przejmowała się, że jej zamiary mogły wyjść na wierzch. W myśleniu życzeniowym także potrafiła być nieskrępowanie bezczelna i było jej z tym cholernie dobrze. – Niestety zdecydowanie zbyt dawno temu – przyznała, wzdychając i kręcąc głową jakby była to jedna z gorszych ujm, jakie ją w życiu spotkały. – W lato we Francji jeździłam często, ale gdy zaczęły się studia… Siodła nie tknęłam od przynajmniej pół roku. A ty? – zapytała szczerze zainteresowana, podarowując mu zupełnie nowe spojrzenie, prawie że filuteryjnie ciekawskie. Nie potrafiła tego nawet ukryć, zbyt ciesząc się siedzeniem w siodle i czując podekscytowanego, gotowego do biegu konia pod sobą. Mało było tyle przyjemności w życiu, co właśnie jazda konna i nie zamierzała się krępować, nawet jeżeli obserwowało ją to spojrzenie, w którym zawsze chciała wychodzić na wygraną.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptySro Maj 24 2023, 17:50;

Można było zarzucić mu wiele, ale na pewno nie zły gust. Już samo wychowanie przyzwyczaiło go do wszystkiego, co najlepsze i choć właściwie nie utrzymywał kontaktów ze swoją rodziną, tę jedną tradycję kultywował z prawdziwą pasją. Najlepiej skrojone garnitury, najszybszy motocykl, najwytrawniejsze trunki... i najpiękniejsze kobiety. Patrzył na to, co było tego warte, doceniał tylko to, co na to zasługiwało. Gdyby nie była wyjątkowa, zbyłby ją w Uspwingu paroma chłodnymi słowami, a może i wcale by się nie odezwał, każąc Thomasowi obsłużyć natrętną klientkę. Magnetyzowała go od pierwszej chwili i jedyne co w tym rozumiał to, to że chciał więcej – spotkań, rozmów, gierek; jej. W każdej postaci, którą już poznał i w każdej, którą miała mu jeszcze do zaoferowania.
Chciałby tylko wiedzieć, co to właściwie oznaczało. Nie potrafił określić, jaki był jego własny cel, czego od niej właściwie chciał i doprowadzało go to do szału. Przyjaźni? Nie był pewien, czy w otoczeniu przyjaciół powinien się czuć w taki sposób – bez przerwy napięty, głodny, zaintrygowany. Miłości? Skończył z tymi bzdurami, nie szukał więcej problemów. Zaspokojenia potrzeb? Obstawiałby właśnie to, ale przecież nie zaprosił jej na noc i wcale nie miał wobec dzisiejszego spotkania żadnych ukrytych planów. Drażnił sam siebie w podobnym stopniu co ona, jeśli nawet nie bardziej.
— Nie, chcę powiedzieć, że więcej nie dostaniesz — odparł lekkim tonem, z igrającą w oczach drwiną, z wyzwaniem – po raz kolejny. Nie przeczył, że ma sekrety, a wręcz przeciwnie, podkreślał, że są poza jej zasięgiem. Otwarcie mówił jej, że nie jest godna, by dostać więcej niż trzy i nawet ta cyfra była pójściem jej na rękę. Pozostawał w tym wszystkim poważny, wyniosły, pewny swego. I szalenie ciekawy, czy zetrze jej z twarzy tę niezachwianą pewność, zadziorną dumę, drażniące przekonanie, że była panią sytuacji. Starał się nie zwracać uwagę na skracany przez nią dystans, wmawiając sobie, że nie wywołuje tym na nim wrażenia. Że ton jej głosu nie podsuwa wyobraźni obrazów niepasujących do przyjacielskiego spotkania. — Wydaje mi się, że to jednak Ty chcesz. Próbuj, powodzenia. Przekonajmy się, jak dociekliwa i spostrzegawcza jesteś. Nie wszystko widać jak na dłoni. — Przymrużył oczy, z narzucanej, stale skracanej przez nią odległości uważnie lustrując ją spojrzeniem.
Działała mu na nerwy, więc oczywiście miał przemożną ochotę pocałować ją tak niespodziewanie i tak mocno, żeby zupełnie zbić ją z tropu. A ta ochota denerwowała go jeszcze bardziej.
— Chcesz pozbawić mnie zajęcia? To ja tu jestem od zapraszania — można by to wziąć za przejaw dżentelmeństwa, ale trudno o gorszą pomyłkę, skoro tymi słowami prosto w twarz zaznaczał swoją pozycję. To ja stawiam warunki, ja wyznaczam granice; ty musisz się dostosować, zdawał się mówić, zasłaniając się pełnym świadomego uroku uśmiechem, którym zwykł skutecznie odciągać uwagę swoich rozmówców od tego, co akurat mówił. Nie omieszkał docenić dopasowania bryczesów, gdy zwróciła się ku niemu tyłem.
— Zatem o pokaz. Ja doskonale wiem, co chcę zobaczyć… ale co Ty chciałabyś, żebym Ci pokazał, Charlotte? — pociągnął z zadowoleniem, niby od niechcenia, a jednak kładąc odpowiedni nacisk na ostatnie słowo i jej imię, którego brzmieniem jak zwykle się delektował. Grało na języku prawie równie przyjemnie, co ona sama. Co jeszcze chcesz zobaczyć? Czego jeszcze nie widziałaś? Uśmiechnął się pod nosem i tylko nieco zmarszczył brwi, kiedy świadomie lub nie dała mu wskazówkę w kwestii swojego wieku. Nikt nie powiedział jednak, że od rozpoczęcia studiów nie jeździła wcale, ani że poszła na studia bezpośrednio po szkole. Właściwie wolał się nad tym nie zastanawiać, beztrosko płynąc przed siebie… albo jadąc, w tym przypadku.
— Półtora — przyznał niechętnie, kątem oka zerkając w jej stronę w poszukiwaniu reakcji — cały ten pierdolnik z ręką ciągnie się za mną od czerwca — wyjaśnił, choć wcale nie prosiła. A wcześniej? Pozostawało mieć nadzieję, że nie zapyta.
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptySro Maj 24 2023, 21:55;

Było w nim coś cholernie wyzywającego i wkurzająco prowokujacego. Ta pewność siebie, mimika, zręczne zaczepki, wiedzący wzrok i cała maskarada emocji, które nijak miały się do tego, co siedziało pod jego skórą. A może część z nich już stworzyła drobne rysy na tej niewątpliwie pociągającej rzeźbie opanowania? Wwiercała w niego swoje własne spojrzenie, starając się samymi oczami wybadać tę jego drwinę. Jest ona ze mnie, a może po części z ciebie samego?, nieustępliwy, natrętny wzrok zdawał się go o to pytać, kiedy ona po prostu płynęła na fali całego tego poirytowania, niezmiennie nakładając własną maskę spokoju, zręcznie jak czerwone szminki, mającą go rozsierdzać równie mocno co wydęte usta. Kokieteryjność, zmysłowość, ta salonowa gracja przepełniona swobodną awangardą w każdym ruchu zazwyczaj działała na mężczyzn jak veritaserum, kiedy powoli kusiła ich do wyjawiania swoich myśli. I nie miała pojęcia, czy jego upór bardziej ją denerwował, czy pociągał, przyciągał bliżej i zupełnie zatapiał, zmieniając tę jednostronną zazwyczaj grę w prawdziwą walkę. Bitwę opanowania, zmysłów, ciał a może i nawet, co najbardziej zatrważające, emocji. Chętnie wdarłaby mu się pod jego fasadę i sama tam zajrzała, najlepiej przy użyciu paznokci, choć ugryzienia też były satysfakcjonującą opcją. Zdrapała z niego całą ułudę, zostawiając jedynie prawdę i te kłamstwa, które słyszeć sama chciała, do których opowiadania w tysiącach muśnięć i uderzeń na jej skórze go nakłaniała.
Irytowało ją nawet to, gdzie jej myśli zmierzały. Do niego. Były tak natarczywe jak on sam i równie bezczelne.
- Oh, ależ ja o nie nie proszę, żeby je dostać – zmrużyła na niego oczy, uśmiechnęła się prawym kącikiem, jednocześnie w słodkim wkurwieniu i niechętnym uznaniu, że był tak zdolnym graczem jak i kochankiem. Nie przestawała jednak napierać, im bardziej on pokazywał jej swoje kolce, tym bardziej ona chciała mu je zerwać, udowodnić, że nie mógł ich przy niej utrzymać, że była w stanie zajrzeć i pod nie. Bezwstydnie z nią igrał, przyglądając się jej, szukając czegoś. Jej własnych rys, słabości? Nie miała zamiaru żadnej z nich zaprezentować, kiedy tańczyła przed jego oczami jak wąż, powoli podchodząc, roztaczając swoją truciznę. Jeżeli chciał ją sprowadzić do parteru, to tylko razem ze sobą. – Uważasz się za eksperta w tym, czego chcę? Odważne założenia – uniosła brew, z powątpiewaniem, może nawet lekką kpiną, nie spuszczając ani na chwilę spojrzenia z jego własnej zieleni, jakby czaiła się, gotowa w każdej chwili przystąpić do ataku.
Albo oczekując, mając nadzieję na atak z jego strony, wszak ona sama nie chciała aż tak szybko rozdysponować swoich kart.
- Czyli jednak nie aż tak biegły w moich zachciankach – mruknęła tylko, ważąc się na tak wyniosły gest, jak chichot, dworski jak na salonowe gierki, przebiegle, paskudnie kurewsko damski, gdy zasłoniła usta dłonią, przygryzając jeden z palcy. – Miałam nadzieję, że podzielasz zamiłowanie do francuskich doznań, ale jak nie, znajdę sobie inne zajęcie – i powiedziała to tak jednoznacznie, diabelsko uwodzicielsko, że nie dało się zrozumieć tego inaczej. Jednocześnie jasno odpowiadając na sprawnie ukryte ja tu rozdaję karty równie wyniosłym, bezwstydnym i jakże dobrze mu znanym pierdol się, Bloodworth.
Poczuła dreszcz podekscytowania, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa wraz z chwilą, gdy wypowiedział jej imię. Na jego ustach, tych samych, którymi jeszcze niedawno wypalał na jej skórze najgorętsze z pocałunków, którymi wymalował jej noc w płomieniach, którymi tak wspaniale wzdychał pod jej własnym, równie opętańczym dotykiem, brzmiało jak najpiękniejszy komplement. I najbardziej demoniczna obietnica. Nie potrafiła odeprzeć jego uroku, wciąż żywej, gorejącej klątwy, skazującej ją na ten taniec między irytacją a pożądaniem, w którym żadne z nich nie mogło wygrać.
I żadne nie chciało pozwolić sobie na przegraną.
Nie wiedziała, czym było uczucie, które rozpalało ją do nowej gry za każdym razem, gdy poprzednia zdawała się skończyć. Nie rozumiała, czemu tak zależało jej na jego podpuszczaniu, wodzeniu, kokietowaniu i denerwowaniu poza granice rozsądku i wstrzemięźliwości, skoro nie planowała niczego odbierać w zamian.
Przynajmniej zanim się tu jeszcze pojawiła. Można powiedzieć, że sam jego widok przestawiał jej wszystkie plany, tak jak i jej uwagę, ponownie, na niego. Cóż więcej jej pozostawało niż grać na rewanże? Szczególnie, kiedy tak rozkosznym było zachodzenie mu za skórę, nawet jeżeli dostawała rykoszetem.
- Co bym chciała? Zastanówmy się – bawiła się swoją pozą, uniesieniem ramienia, rzucaniem mu niby niezobowiązujących, ale płomiennych spojrzeń, modulowaniem głosu, jakby każde słowo było osobną zachętą i przestrogą jednocześnie. – Można powiedzieć, że też lubię pokazy jako formę wieczornej rozrywki – a jej prawy kącik ust zawędrował nieco wyżej, kiedy zawiesiła na nim wzrok, czekając na kolejną z reakcji. Chciała widzieć, podziwiać, spijać je z niego wszystkie i poznawać każdy z ich skomplikowanych aromatów wraz z temperaturami, w jakich były podawane. I nie chodziło tylko o cielesne odzewy, ale wszystkie, które były przed, po i między nimi. Wszystkie intrygujące wersy i niewypowiedziane historie. Wszystkie marginalne ilustracje. Każdy dodatkowy przecinek, kropkę i przede wszystkim znaki zapytania. Poznawanie go było najlepszą przygodą, a przecież i ona z wychowania przyzwyczajona była do tego, co najlepsze, z wyboru sięgając tylko po klasę najwyższej półki.
- A myślałam, że to ja zaniedbałam umiejętności – rzuciła lekko, nie jako żart i chyba też nie jako zaczepkę. Po prostu drobny dialog, śmiesznostkę bez żadnej ułudy, wplecioną dla czystej przyjemności rozmowy. – Czuję się więc zaszczycona, że mogę ci w tym powrocie towarzyszyć – jednak w nich samych nie było prawie nic czystego, więc już z tym zdaniem przerwała zwyczajną błogość dyskusji dodatkowym podtekstem, zawartym w uśmieszku, przenikliwym spojrzeniu i pewności siebie, którą emanowała nawet w siodle. To nie mógłby być kto inny, czyż nie? zdawał się mówić jej wzrok, jakby była absolutnie przekonana, że z nikim innym nie bawiłby się tak jak z nią. Że z nikim nie smakowałoby to tak, jak z nią. I na pewno nikt nie byłby w stanie zapewnić takiego zakończenia, na jakie tylko z nią mógłby się odważyć pomyśleć.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyCzw Maj 25 2023, 22:02;

47 + 5 = 52

— Ależ podzielam — zapewnił dość prędko, nie zamierzając ukrywać przed nią swoich pragnień. Byłoby to bezcelowe, by nie powiedzieć – głupie. Jedyne co osiągnąłby tutaj kłamstwem, to to, że szansa na ich zaspokojenie przeszłaby mu koło nosa. — Ale mam jeszcze kilka pomysłów, na te doznania. Po prostu przyznaj, że sprawnie posługuję się sterem — smagnął ją spojrzeniem jak rozgrzanym pasem, jedyną słuszną odpowiedzią na jawną zniewagę. Powinna była się nauczyć, że na prowokację nie zwykł reagować biernością. A może celowo odrzucała od siebie tę wiedzę, celowo zapominała jej raz za razem? — I że nie masz ochoty na inne zajęcia. — Włożył w te słowa całą pewność siebie, choć było w tym więcej gry, niż faktycznego przekonania. Nie był wcale taki pewien, co takiego siedzi w jej głowie, nie potrafił do końca jej rozgryźć. Była tajemnicą i Merlin mu świadkiem, że chciał, by jak najdłużej nią pozostawała, nęcąc do tego, by podejmować kolejne próby jej odkrycia.
W tej grze nie było wygranych i przegranych. Zdawałoby się, że już zdążyli się o tym przekonać, ale to z kolei była prawda, wiedza, której wyrzekali się oboje, udając głupców, idiotów i ślepców. Każda złośliwość mściła się na nim jej uśmiechem, każda pieszczota – przekleństwem. Wygrywając, przegrywał z kretesem, najdotkliwsze porażki przynosiły najsłodsze zwycięstwo. A może gra była warta tej zemsty? Może te utarczki, ta urocza rywalizacja były bardziej wartościowe niż przesądzony finisz? Co było ważniejsze dla skazańca piekieł, jeśli nie droga wiodąca na dno?
— Więc zakładasz, że nie widziałaś jeszcze wszystkiego? — celowo czy też nie, schlebiała mu, uśmiechnął się więc do niej już nie tak złośliwie, a raczej czarująco i to bez ukrytych za tym zamiarów. No, może poza jednym, bynajmniej nie ukrytym – zamierzał wygrać. Teraz kiedy stawka była mu już znana, cała gra tylko zyskała dodatkowego smaku, motywowała do dania z siebie wszystkiego. Cholernie chciał odebrać swoją wygraną.
— Zaniedbałem wiele rzeczy — odparł znów znacznie szczerzej, niż planował i niż by się po sobie spodziewał. A jednak nie robił sobie z tego powodu wyrzutów, w każdym razie starał się ich nie robić. Trudno było pamiętać, że nie w każdej sytuacji trzeba posługiwać się kłamstwem. — Ale liczę, że nie jest za późno, żeby jeszcze to zmienić, zwłaszcza w takim towarzystwie.
Jeśli chodziło o konie, to z pewnością nie było za późno. Może właśnie zyskał motywację do tego, żeby częściej zasiadać w siodle? Motywację ubraną w brązowe, cholernie dobrze dopasowane bryczesy? Nie miał pojęcia, czy to mógłby być ktokolwiek inny, wiedział tylko, że nie chciał, by tak było. Że nawet jeśli mogło, to tylko do tego momentu, bo od tej chwili nie wyobrażał sobie, by w siodle obok niego bujały się biodra należące do kogoś innego.
Bo żadne nie kołysały się lepiej.
Wyprzedził ją delikatnie i zatrzymał konia, zagradzając jej drogę i zwracając się w jej stronę. Wyciągnął rękę, wskazując przed siebie, na linię majaczącego przed nim lasu.
— Jedziemy główną ścieżką, odbijamy na prawo kiedy to tylko możliwe. W ten sposób powinniśmy w końcu zatoczyć koło i dojechać do stadniny. Metą jest brama. Ach, a jeśli chcesz się wycofać, to czas na to dawno minął — rzucił jej złośliwy uśmiech i zrobił jej miejsce, by mogła się z nim zrównać. — Na trzy? Raz... dwa...
Na trzy nie czekał, wystartował do przodu ze śmiechem na ustach. W nosie miał uczciwą grę, jeśli ta sekunda miała przybliżyć go do zwycięstwa. Nie obejrzał się za nią, ogłupiony nagłym pędem, kiedy dość sprawnie popędził konia, aż do cwału nie słyszał nawet, czy jest daleko za nim.
— Dobrze, Sepia, dobrze. Teraz sobie pobiegaj.

Wyścig:
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyPią Maj 26 2023, 12:41;

K100: 5 Stadnina koni - Page 4 1754368413
K6: 3

Celowość była jej sprawdzoną bronią, tak samo jak karminowa szminka.
To z niej wywodziły się wszystkie te intencjonalne prowokacje, wyzywające spojrzenia, jadowite słowa, jej przesiąknięte pewnością siebie ruchy i absolutna, niezłomna duma, kiedy tak zuchwale patrzyła prosto na niego, jakby nic wcześniej się nie wydarzyło, jakby nigdy nie powalił jej na kolana. Jakby noc była dopiero przed nimi wraz ze wszystkimi jej odkryciami.
Jakby wcale mu nie ulegała, z każdym jego słowem zupełnie na nowo, każdym jego oddechem coraz bardziej zapominając o własnym, każdym jego smagnięciem rozpalonego spojrzenia całkowicie, bezwiednie się mu poddając. Układając pod jego grę, jakoby ta była jej własną. Podżegała, prowokowała i drażniła go w tańcu, w którym choć ona wykonywała kroki, układ należał do niego, a spełnienie?
- Nie mam ochoty? Muszę mieć chyba kiepską pamięć. Byłbyś to w stanie jeszcze raz mi wyperswadować?
Spełnienie było nieuniknioną ceną, którą płacić miał pierwszy poddany.
Widziała to w nim, w cudownie wkurwiającej ją nonszalancji, że obydwoje zdawali sobie sprawę z uwikłania, jakie między nimi miało miejsca. Burzy, ognia, lodu i wszystkiego, co nieokiełznane w swoich instynktach, co pierwotne, grzeszne, niszczycielskie. Co godne było podziwiania i doznawania na nowo. Definicją głupoty było powtarzanie tych samych wzorców i liczenie na inne ich rozwiązanie, ale jeżeli tak miało być, mogła pierwszy raz w życiu chcieć zostać nazwana niemądrą. Bezczelnie szczęśliwą idiotką, godną takiego samego pomyleńca, dzieląc opętańcze próby rozwiązania zagadki, która jarzyła się między nimi tysiącem płomieni.
Mogła się palić we wszystkich nich po kolei, jak ślepiec nie zauważając, że w nie wchodziła.
Kiedy celowo wpadała w gorejące pułapki.
- Nie zakładam, wiem – odparła pewnie, zuchwale i, przede wszystkim, szczerze zadowolona. Na złośliwości nagle zabrakło miejsca, kiedy on całe zajął swoją niespodziewanie pogodną prezencją. Tym pięknym uśmiechem, którego sam widok denerwował ją faktem, że nie irytował jej wcale. Że wiedziała, że był skierowany właśnie do niej i że nie mogła go nie przyjąć. Nie chciała go nie przyjąć.
Chyba najbardziej drażniła ją ona sama, kiedy też się do niego uśmiechnęła, w prosty, słodko-kobiecy sposób, nie przejmując się żadnymi konsekwencjami. Nie rozumiała, czemu beztroska aż tak mieszała się z nim samym, jakby zapisała się w całym jego obrazie, jawiąc się wśród wszystkich niewiadomych jako pewna obietnica.
- Towarzystwo jest gotowe na wszelkie wyzwania – dygnęła teatralnie głową, a jej uśmiech się poszerzył. – Jak to było? Pojawiłam się w Upswingu, żeby zmienić twoje życie? – zażartowała z rozbawieniem, powoli zdejmując z siebie maskę opanowania. Dalej była dystyngowana, elegancka, ale wolna od ograniczeń, jakie na siebie nałożyła. Chciała się bawić, słowem, gestem i wszystkim, co mieli sobie do zaproponowania. Bezwstydnie i bez ograniczeń, rzucając zdania na wiatr by zaraz gonić za nimi i do ich spełnienia w kolejnej rywalizacji, następnym wyścigu, rozkosznym zakładzie o tak wiele nowych prowokacji.
Słuchała uważnie jego wytłumaczenia, w głowie już planując zarówno trasę, jak i sposób jazdy i prowadzenia Pioruna. Jego narowistość mogła pomóc jej wygrać, bo choć lubiła być gwiazdą wieczoru, topniejąc pod dedykowanymi jej spojrzeniami, wizja zdobycia pokazu kusiła ją równie mocno, co ona chciała go nęcić w swoim własnym.
- Wycofać się? Z taką wygraną? – odparła zawadiacko, pewnie, z głośnym chichotem, jakby była gotowa w tej chwili rzucić wyzwanie każdemu. Nic nie wspomniała o przegranej, bo, choć na głos by tego nie przyznała, nie chcąc dodatkowo zapalać jego ego, w tym układzie miała wrażenie, że pierwszy raz nie miało być między nimi przegranego. A może to właśnie dzięki takiemu nastawieniu nie mogła skończyć pokonana? Obie opcje stanowiły słodką satysfakcję na dwa zupełnie różne sposoby i obie była gotowa z nim dzielić.
Nawet na tym samym talerzu, tudzież i stole.
Była gotowa docisnąć łydki i zabrać się z koniem na trzy, które nie nadeszło.
- Hej! – krzyknęła za nim, bez oburzenia czy złości, chociaż tak jawnie łamał zasady. Irytacja została całkowicie z niej zerwana z nagłym podmuchem wiatru.
A ona sama porwana przez jego śmiech.
Jeżeli głupota miała imię, nosiła teraz ich inicjały – zagubionych w chwili, nieokrzesanych i nonszalanckich, goniących za czymś, co mogli sobie po prostu zaoferować, wziąć bez zbędnych gierek i cieszyć się w bezwstydne wieczory. I cieszenie się to byłoby wtedy największym z kłamstw, szczególnie, gdy tak lekko popadali w prawdzie, że te właśnie wyzwania, zręcznie prowadzone rozgrywki i małe manipulacje były ich własną szczerością. Autentyzm w ułudzie zdawał się być czymś sprzecznym, ale kiedy wszystko co przy nim robiła, czego się dopuszczała i na co sobie pozwalała, samej przed sobą nawet nie chcąc tego przyznać, było największą ze sprzeczności z samą sobą, to właśnie w jego ręce oddała najbardziej realną siebie.
Ruszyła po chwili zaskoczenia i pierwszego śmiechu, poganiając araba jak najszybciej umiał, jednocześnie nie chcąc stracić nad nim panowania. Co sprawiło, że zatańczył w miejscu nerwowo, zanim ruszył. Nathaniel wraz z Sepią się oddalili, ale to nie znaczyło, że nie zamierzała sprawdzić adekwatności imienia Pioruna. Pochyliła się do przodu, odciążając grzbiet wierzchowca.
- Jedziesz – pogoniła go, cmokając jeszcze i wypatrując pierwszej prostej, na której mogła wykorzystać zwinność konia.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyPią Maj 26 2023, 23:33;

52 + 74 + 5 - 5 = 126

Nie zwykł odpowiadać na głupie pytania, więc i na to nie udzielił odpowiedzi, jedynie unosząc dumnie brodę z majaczącym w kącikach ust uśmiechem. Mógłby poczuć się obrażony tym pytaniem, ale przecież tego właśnie chciała, więc na złość jej tylko spoglądał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Mógł przypominać jej raz za razem, udowadniać przy każdej możliwości, perswadować do utraty tchu. Mógł i, co gorsza, chciał, podświadomie gotów przyjąć ten obowiązek jako stały element swojej codzienności. Jakaś jego część jednocześnie okrutnie się przed tym buntowała i trudno było orzec, która w końcu weźmie nad nim górę.
Utonął w tym uśmiechu. Nie był na niego gotowy, nie zdążył więc nabrać wystarczająco powietrza, nim uderzył go swoją falą. Zachwycony prostotą tego gestu i naturalnym urokiem, pochłonięty wspominaniem krzywizny warg i ich tekstury, zabłądził wzrokiem na przestrzeni jej twarzy nieco zbyt długo, by mogło to być w pełni naturalne. Sam nie wiedział, czy mocniej oczarował go sam gest, czy wszystko to, co za tym stało. To, że był tak naturalny, pozbawiony gierek. Tak podobny do tego, który posłała mu z podłogi w przedpokoju. Na Merlina, tamten też na długo został mu w pamięci, wywołując głupawą wesołość. Była piękna zawsze, upewniał się w tym przekonaniu z każdym kolejnym spotkaniem i czuł, że nie istniała osoba, która by się z nim nie zgadzała. Ale najpiękniejsza była właśnie w tych momentach, w pojedynczych chwilach przeznaczonych tylko dla niego.
Przywoławszy się do porządku, oblizał wargi i nieco zmieszany w końcu odwrócił wzrok. Czuł się jak smarkacz, kiedy nie radził sobie z udźwignięciem tego, jak duże robiła na nim wrażenie. Kobiety nie działały na niego w ten sposób, nie wprawiały go w zakłopotanie – co najwyżej w rzadki i umiarkowany zachwyt. Więc co było z nią nie tak?
Co było nie tak z nim?
— Jak dotąd zmieniłaś kilka dni. Możemy uznać to za obiecujący początek — wypalił i zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, co chrzanił i dlaczego — ...przejażdżek na przykład. Tej i kolejnej — starał się wybrnąć, w jakimś stopniu może nawet mu się to udało. Wrócił do znanej mu dobrze i tak komfortowej dwuznaczności i puścił do niej oczko, zdecydowanie woląc, by czymś mu się odgryzła, niż źle go zrozumiała. Początek, dobre sobie. Czego? Przyjaźni? Kolejnej wspólnej nocy? Powstrzymał się przed odchrząknięciem, a zamiast tego skupił się na końskim cieple i powolnym kołysaniu spokojnych ruchów. To było łatwe, przyjemne – tak szybko można było zapomnieć o całym świecie. To chyba to najbardziej kochał w przejażdżkach w siodle. Że czas zwalniał, a myśli nagle się rozplątywały. I że mógł być bardziej sobą.
— Hmm — rzucił, kryjąc rozbawienie — a może po prostu chciałabyś przegrać? — spojrzał na nią z lisim uśmiechem, unosząc przy tym nieznacznie brew. Rzeczywiście, nie było tu prawdziwego zwycięstwa i przegranej, kiedy ustalili już stawkę, doskonale wiedzieli, że jadą prosto w dobrze znaną sobie stronę i że jest ona tą właściwą. Podejmowali się tego ze świadomością, że mogą tylko zyskać – i oboje chcieli po ten zysk sięgnąć. Inwestycja musiała się wszak zwracać.
Jej okrzyk tylko dodał mu skrzydeł, kiedy pomknął przed siebie, ani trochę nie wstydząc się tego, że grał nie fair. Widać nie znała go jeszcze, skoro spodziewała się czegoś innego. Jego plan zdawał się działać, nie tylko kupił sobie sekundę, ale i wprowadził ją chyba w pewne osłupienie, kiedy bowiem zaczął nasłuchiwać drugiego konia, zdawało mu się, że jest w oddali. W każdym razie nie na długo. Sepia dawała z siebie wszystko, ale z gryzące ją wyjątkowo upierdliwe muchy utrudniały jej sprawę. Zastanawiał się nawet, czy nie sięgnąć po różdżkę, ale po pierwsze nie miał jak tego teraz zrobić bez zatrzymywania się, a po drugie nie był pewien, czy jest to w tym miejscu tak do końca bezpieczne.
— Zatkało, Brandon? — rzucił z rozbawieniem, kiedy na zakręcie zobaczył ją wcale nie tak daleko za sobą. Był wyzywający, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwy. Prawda była taka, że po prostu świetnie się bawił.
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Maj 28 2023, 19:29;

5 + 100 + 5 = 110

Nie spodziewała się go wprowadzić w zakłopotanie, na pewno nie taki był jej plan, gdy uśmiech po prostu wyrwał jej się sam, tą chwilą, radością i zabawą. Beztroską. Był zupełnie niewinny, tak jak i ona w tym momencie, zupełnie niepodobna do swojej codzienności, a mimo to pozbawiona kłamstwa czy ukrytych zamiarów. Po prostu najzwyczajniej, naturalnie wesoła, mimo że normalnie to salonowość była jej naturą. Nic tutaj jednak, co między nimi zachodziło, nie dało się zamknąć w klamry tej właśnie normy. Bo normalnie czerpałaby z tego niezmierną satysfakcję, potraktowała jako swoja wygraną, z dumą uniosła nosek i wysokim obcasem zaznaczyła, że właśnie udało jej się coś ugrać, że coś złamała, odebrała i sprawiła, że stało się jej. A teraz nie mogła tego zrobić. Nie chciała dzielić tej sekundy w tak niepotrzebne ramy zwycięstwa czy zdobycia, kiedy to wszystko po prostu… Wyszło. Jakkolwiek nie byłoby to banalne, jakkolwiek sama nie odsłaniała przy tym własnej słabości, niektórych rzeczy zwyczajnie nie opłacało psuć się dla prostej satysfakcji.
Bo w niektórych właśnie momentach satysfakcja ta była dużo bardziej skomplikowana.
Ten taki był. I on cały w nim. Skomplikowany, a jednocześnie najprostszy w tej pozbawionej złudzeń formie, odartej z kłamstw pod radosnymi promieniami, wyzwolonej nieopisaną swobodą, która była przez ułamek sekundy jedyną właściwą tajemnicą. Więc jedynie bardziej się uśmiechnęła, wesoło i zupełnie nieostrożnie. Zaraz miała wrócić w wysokie obcasy poprawnej damy, doszukiwać się dwuznaczności, samej układać wiadomości pomiędzy wierszami własnych gestów, min i słów. Ale teraz, jeszcze przez chwilkę, chciała mieć te płaskie sandałki, zupełnie jak w momencie rozpromienienia w Marsylii.
Jeszcze jeden szczery uśmiech, gdy złapała jego zielone spojrzenie swoim własnym, ciemnym i lśniącym. Bez opamiętania szczęśliwym. W ostatnim tak niefrasobliwym mrugnięciu zamykając całą radość. Na nią jeszcze mógł przyjść czas wraz z jego własnym, zupełnie nierozważnym początkiem.
Teraz miała zakład do wygrania.
- Więc będzie ich więcej? – uniosła na niego zaczepnie brew, wracając do gierek, w których poruszali się znacznie swobodniej, które były czymś znajomym. Dużo bardziej przewidywalnym od tego nieroztropnego początku. – Powinnam zacząć sobie wyobrażać kolejne nagrody? – jej prawy kącik ust uniósł się wyżej, wraz z dumnym podniesieniem noska. Nie bała się jawnej prowokacji i uważała, że obydwoje dobrze wyglądali z dwuznacznością. Była ona komfortowa, zupełnie dla niej jasna, kiedy widziała dokładnie, dokąd prowadziła, jak malowała się kolejnymi odbiciami karminowej szminki, jak wybrzmiewała w westchnieniach i jak… Kończyła się tam, gdzie zaczynał się początek. Raz za razem. Gdy zakończyli wieczór we Francji, gdy została na noc. Za każdym razem dwuznaczność prowadziła w uwikłanie dużo bardziej skomplikowane od ich wyszukanych frazesów. Zaplątało się gdzieś dziś pomiędzy kuszącym panie Bloodworth a dźwięcznym Charlotte i nie chciało opuścić ich ust równie mocno, co myśli, pozostawiając ich w zawieszeniu, niekończącej się gierce. Ciągłej powtórce początku, jakby tym razem miał ich doprowadzić zupełnie gdzie indziej.
Był cholernie uparty.
- Skąd takie wnioski? – wymruczała, nachylając się w taki sposób, by lepiej było widać jej dekolt i niby przejechała palcami po szyi, tak naprawdę bardziej odsłaniając kołnierzyk, znów rzucając jasne światło na czerwoną, koronkową braletkę. – Masz wgląd w mój umysł, czy pod moją bluzkę? – a lisi uśmieszek tylko urósł, gdy na jego własne pytanie nie odpowiedziała żadnym prostym tak lub nie, zostawiając prawdę w słodkim, dusznym zawieszeniu między nimi i rąbku tajemnicy w postaci tego, czy dół pasował do góry.
To prawda, że ją zaskoczył, Pioruna także, okrzyk zdawał się wyrwać jej sam wraz ze śmiechem, gdy po prostu wpadła w pęd wyścigu i emocji, nie wiedząc czy bardziej chciało jej się śmiać, czy zrzucić go z tego siodła. Po prostu gnała, popędzając araba przed siebie, ile tylko miał sił w kopytach, gdy trafili na kawałek idealnego do rozpędzenia się podłoża. Aż poklepała wierzchowca po szyi, gdy tak dzielnie zmniejszył odległość i już wypatrywała momentu trasy, w którym mogłaby powtórzyć ten manewr z rozpędzeniem.
- Chyba ciebie, Bloodworth! – odpyskowała ze śmiechem na ustach, przyjmując całe jego wyzwanie i dokładając jeszcze więcej zadziorności od siebie. – Lepiej wymyślaj układ! – jej oczy aż błysnęły bojowo, zawadiacko, kiedy nie upilnowała kolejnego, własnego zuchwałego chichotu wraz z popędzeniem Pioruna.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Maj 28 2023, 20:54;

— Podobno jesteś gotowa na wyzwania, a ja muszę wrócić do formy. Więc tak, będzie ich więcej — odparł z dumą i niezachwianą pewnością w głosie, z uniesioną brodą i zadziornym spojrzeniem. Był daleki od zobowiązań, ale skoro oboje dobrze czuli się i w siodle, i w swoim towarzystwie, to mógł jej obiecać tę jedną rzecz – że będzie ją tu zabierał częściej. Że chciał częściej widzieć ją u swojego boku. Nie szła za tym żadna deklaracja poza przejażdżkami – jakkolwiek chciało się je rozumieć. Na jej drugie pytanie odpowiedział więc tylko łobuzerskim uśmiechem, bo kimże był, by wnikać w jej wyobrażenia? Zamierzał tylko cieszyć się myślą, że je miała i dostarczać jej nowych bodźców, by nie przestały napływać do jej głowy. Chciał, żeby go sobie wyobrażała, chciał tkwić w jej głowie jak niewygodna myśl. Przychodzić znienacka i zostawać na dłużej, wywołując suchość w ustach. Zamierzał doprowadzać do tego raz za razem.
Był cholernie uparty.
— Oby nie i oby tak — skwitował, nie kryjąc tego, w którą stronę zawędrowało jego spojrzenie. Po co miałby, przecież dokładnie tego chciała, wyraźnie go ku temu prowokując. Nie widział przeciwwskazań, aby skomplementować ją w ten sposób... w ogóle niewiele już widział poza czerwoną, zachęcającą koronką. — Chętnie przyjrzałbym się dokładnie Twojej bieliźnie, ale myśli... chyba nie jestem gotów na tyle słów uwielbienia w moją stronę. Byłbym zmuszony się zarumienić.
Z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, ale nie dało się ukryć, że był niezwykle tą myślą rozbawiony. Nie pozostawało mu w każdym razie nic innego, jak najszybciej skończyć wyścig, bo bez względu na to, jak bardzo by chciał, to wglądu pod jej bluzkę nie miał i istniał tylko jeden sposób na to, by to zmienić. Motywacja była duża...
ale jeździec raczej kiepski. Początek był naprawdę obiecujący, wystartował elegancko, choć w nieczystej grze i przez ponad połowę trasy ładnie utrzymywał swoje tempo, ale potem pojawiły się komplikacje. Najpierw dopadły ich te przeklęte muchy, potem w ogóle stracił panowanie nad koniem. Sepia skręciła w złą stronę i nie miał pojęcia, czy był to jej kaprys, jego wina, czy może nie był w stanie wystarczająco dosadnie ją ujarzmić. W pewnym momencie pozostająca w tyle Charlotte totalnie go wyprzedziła i nie był już w stanie tego odrobić.
W gruncie rzeczy nie był rozdrażniony przegraną, szkoda było mu tylko nagrody, która przeszła mu koło nosa. W uszach wciąż dźwięczał mu jej śmiech, a skoro tak, nie bardzo czuł się jak przegrany. Będąc już przy ich mecie, dość zgrabnie zszedł ze swojego konia.
— Skoro dawniej jeździłem w wyścigach... wygląda na to, że potrzebuję dużo przejażdżek, żeby wrócić do formy — zauważył z rozbawieniem, zmniejszając dystans między nimi. — Czy moje towarzystwo jest na to gotowe?
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyPon Maj 29 2023, 22:34;

Tętent kopyt wybijał rytm jej szalejącego serca, zagłuszając resztki pozorów samokontroli.
Sama nie wiedziała, jak mogła na tak długo porzucić jazdę. Teraz, będąc w siodle, jej świat zdawał się zamknąć w pełni pod czterema podkowami, malując się unoszącym pyłem i rozkopaną trawą. Jak mogła pożegnać się z tym pędem, tym nieskrępowanym poczuciem wolności. Zawrotnym uczuciem w płucach, w które wreszcie mogła w pełni nabrać powietrza. Oddech świszczał w jej uszach wyraźniej od jakichkolwiek myśli.
Beztroską, gdy wiatr smagał jej twarz i rozpraszał idealnie ułożone fale, targając je razem z wszelką powściągliwością na kolejnych podmuchach.
Prawie zapomniała, jak to było zrzucić z siebie dyplomację. Co oznaczało wejście w siodło, zostawiając za sobą zmartwienia, mając jedynie otwartą drogę i ogłupiający śmiech za przewodnika po niej. Nigdy nie zaufałaby wariatowi, a jednak obłęd ten był najradośniejszą radą, z którą chciała biec dalej, nie oglądając się za siebie. Nie było tu żadnych krętych ścieżek, trudnych wyborów, zboczeń z trasy i nagłych urwisk. Jedynie niepohamowana prędkość, którą dawno uciekła od jakiegokolwiek rozsądku, pozostawiając go za bramą.
Bramą, do której trwał wyścig. Ona jednak zapomniała tak o nim samym jak i o jego wygraniu.
Gdy dogoniła Nathaniela, gdy Piorun położył uszy na Sepię, wyprzedzając ją z niepowtrzymaną siłą, wciąż i wciąż przyspieszając, już nic się nie liczyło. Wyprostowała się na chwilę w siodle, rozłożyła ręce na boki i po prostu odetchnęła, raz jeszcze, głośno, wypuszczając z siebie kolejny chichot. Miała ochotę krzyczeć i powstrzymała się tylko przez wzgląd na konia. W tej jednej chwili pragnęła zapomnieć, że istniało cokolwiek poza tym uczuciem, zupełnie zagubić się w cwale i pędzić, pędzić, pędzić! Nie przestawać!
Kiedy ostatni raz czuła się taka wolna?
Życie nie ciążyło jej u boku, rola, którą sama sobie wybrała, była dla niej stworzona, ogłada stała się czymś naturalnym. Była damą na wysokich obcasach, noszącą piękne suknie i wyzywające szminki, a epitety te można było zamieniać między nimi w dowolnej kolejności, zawsze trafiając z najwłaściwszym ich ułożeniem do równie odpowiedniej kreacji wieczoru. A jednak brakowało jej tej części niej, która goniła za swobodą, zaniedbała ją całkiem świadomie, w pełni wykalkulowanie, intencjonalnie nie wliczając w to poczucia straty, które po prostu wymazała. Nie, zakryła. Zyski przewyższały koszt wielokrotnie, więc po co miała patrzeć na cenę finalnego spełnienia.
Ale Nathaniel miał nieskrępowaną zdolność dążenia do sedna, nawet nie kiedy nie wiedział, że to robił. Jego dociekliwość była doprawdy bronią równie silną, co jego zielone spojrzenie. Ona sama nie zauważyła, kiedy wpadła w te sidła, a może właśnie, kiedy w pełni i na nowych, niczyich zasadach się z nich wyswobodziła? Miała wrażenie, że to on zdarł z niej tę zasłonę, którą tak sprawnie odgrodziła się od wszystkich uciech wolności, bezmyślnej niezależności, zwykłego bycia w tu i teraz, które zawsze wydawało jej się tak odległe i nieosiągalne. Dużo bardziej wybujałe od zaplanowanej przyszłości.
Przy nim „tutaj” było jedyną opcją, „teraz” najwłaściwszym rozwiązaniem. Zabierał jej wszystkie inne możliwości. Każdym władczym spojrzeniem naginał ją pod swoją wolę. Każdym ostrym słowem krępując kolejne jej zaprzeczenia. I każdym dotykiem przez zniewolenie wyswobadzając ją w pełni.
Aż mogła pędzić.
Przekroczyła bramy stajni z najszczerszym śmiechem, jakim chichotała od lat, uśmiechnięta szeroko, zupełnie błogo, gdy wtuliła się w grzywę Pioruna, głaszcząc jego gładką, teraz i trochę mokrą sierść. Zaciągnęła się zapachem stajni, wypuszczając powietrze z kolejnym, melodyjnym śmiechem. Jeszcze chwilę nie wiedziała nawet gdzie podziały się jej myśli, czy w ogóle powinna zacząć szukać tego przeklętego rozsądku, czy po prostu zostawić go jeszcze błogo nieświadomego, że wróciła.
Chciała się z nim tym cieszyć.
Zeskoczyła z grzbietu konia jednym susem, patrząc się to na Nathaniela, to na wierzchowca będąc tak zadowoloną, że nawet nie wiedziała, czy było to właściwe. Była rozwiana, rozchełstana, bezpardonowo szczęśliwa.
- Jeździłeś w wyścigach? – zapytała uradowana, ciekawa, zapomniana gdzieś pomiędzy zakładem, wyścigiem i szczerością ostatniej jego długości. – Mogę towarzyszyć w każdej – rzuciła bez zastanowienia, wciąż jeszcze łapiąc oddech po wysiłku, była trochę zasapana, ale nie przeszkadzało jej to w noszeniu się z gracją, tym razem jednak cała jej elegancja było po prostu częścią niej, a nie gierką, której tak lubiła się podejmować. – Mówiłeś coś o początku – dodała, bezwstydnie, frywolnie i z jakże słodką pikanterią. – Chociaż teraz dałabym im zasłużoną przerwę i zaproponowała stary, dobry spacer. Szkoda marnować takiej pogody – zaproponowała, patrząc się na niego z taką prostotą w swoich intencjach, że było to spojrzenie wręcz ciepłe. Wesoła filuterność dopisywała jej w każdym melodyjnie wypowiedzianym słowie, a przy tym była tak absolutnie szczera, że aż niemalże można by to uznać za wystawienie się na cios.
Miała po prostu szczerą nadzieję, że się zgodzi.
Nie wiedziała czemu i nie chciała się nad tym zastanawiać. Później, gdy wróci do siebie, będzie mogła to dokładnie analizować, na nowo kalkulować wszystko z wściekłością na siebie, rozdrażnieniem nierozwagą, rzucając gniewny wzrok do jego wyobrażenia, zapętlając całą frustrację zastanowieniem, czemu w ogóle poświęcała mu tyle myśli. To wszystko czekało w czterech ścianach dormitorium i nigdzie nie uciekało.
Tu i teraz było kruche, cudowne, ulotne jak pęd wiatru w cwale. I jeżeli mogła jeszcze na chwilę się w niego rzucić, nie ważne, czy znajdując radość w przechadzce czy jego ramionach, chciała spróbować.
Być nieroztropną przez jeszcze jedno wspomnienie.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptySob Cze 03 2023, 21:03;

— Troszkę, bez imponujących wyników — sprostował, bo być może zabrzmiało to na coś większego, niż było w rzeczywistości — u moich dziadków wciąż powinno być kilka nagród, o ile ich nie wyrzucili. Ale to było dawno, miałem mniej niż siedemnaście lat. — Czy i dla niej „mniej niż siedemnaście lat” znaczyło tyle samo co „dawno”? Próbował rozgryźć tę tajemnicę, jednocześnie nie zamierzając jej pytać. Był ciekaw i jednocześnie nie chciał wiedzieć, prawda mogła być niewygodna, a on z kolei bardzo lubił swój komfort. Dbał o niego, często bardziej niż o cokolwiek innego. Na przykład konwenanse, w tym wypadku.
— Ty nie? Może minęłaś się z powołaniem — dodał wesoło, prawiąc jej tym samym zręcznie zakamuflowany komplement. Nie mógłby się boczyć, mając za sobą tak dobre starcie i świadomość błędów, które popełnił. Tak bardzo chciał wygrać, że zupełnie zapomniał o zachowaniu jakiegokolwiek rozsądku. Pognał Sepię naprzód, ryzykując, że ta szybko się zmęczy... i nawet gdyby nie napotkał po drodze przeszkód, które ostatecznie go opóźniły, możliwe, że i tak by nie wygrał. Tracił przy niej zdolność do chłodnej kalkulacji, do planowania każdego swojego kroku. Ani trochę mu się to nie podobało.
— Mówiłem? — wpadł w jej słowo z beztroską, dumnie unosząc brodę o kilka centymetrów i spoglądając na nią z wyzwaniem. Wyglądał dokładnie tak, jakby miał zaraz dodać „nie przypominam sobie”, ale żadne podobne słowo nie wybrzmiało. Nie był jeszcze pewien, czy świadomość, że wyłapała to niefortunne słowo, sprawiała mu satysfakcję, czy jednak irytowała, bo było to nieplanowane.
...jak mógłby irytować się, kiedy powtórzyła to takim tonem?
— Spacer? — Powtórzył po niej, zaraz uśmiechając się pod nosem rozbawiony własnymi reakcjami, bo było to drugie z kolei pytanie, które powtarzało tylko jej słowa. Wyborny z Ciebie rozmówca, Bloodworth, doprawdy. Doszukiwał się w niej podstępu, ale po spokojnym zmierzeniu jej wzrokiem nie potrafił odnaleźć żadnego haczyka, uśmiechnął się więc nieco szerzej i zdecydowanie szczerze, i zerknął w górę tak, jakby do udzielenia odpowiedzi konieczna była mu kontrola zachmurzenia. — Niech będzie spacer, dla tej pogody — dodał z rozbawieniem, wytykając jej tę wymówkę. Nie zostawił konia, nie chcąc zajmować się teraz jego rozsiodływaniem, złapał więc lejce w lewą rękę, a prawą wsunął do kieszeni, zwalczając w sobie chęć oparcia jej o ramię Charlotte lub, co gorsza złapanie, jej za rękę. Bawiło go to w tej ich znajomości. Mógłby bez skrępowania złapać ją za szyję, za włosy, za ramię, ale w splecionych ze sobą dłoniach było coś, na co by się nie zdobył, coś, co nie pasowało. Coś, co go przerażało.
— Skoro nie wyścigi, to co? — zagadnął, ruszając przed siebie wolnym krokiem — A może nic mi nie powiesz, dopóki w końcu nie wygram? — dodał z rozbawieniem. Lubił wygrywać, ale na tym etapie własne porażki zaczynały go już bawić. Im mocniej próbował, tym zdawały się być sromotniejsze, nie pozostawało mu nic innego, jak odpuścić i podejść do tego z dystansem. Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma je w miłości... ale jak to się miało do wyścigów konnych?
— Och, no tak, zapomniałbym. Kiedy oczekujesz swojej nagrody? — dodał to jak gdyby nigdy nic, jakby nie miało to żadnego znaczenia, jakby pytał ją, dajmy na to, o aktualną godzinę. Niesiony na fali beztroski i doskonałego humoru, nie nadał też temu szczególnej dwuznaczności, w istocie czerpiąc przyjemność z samego spaceru. I może tylko raz czy dwa upewnił się, czy guzik jej koszuli wciąż pozostaje zapraszająco rozpięty.
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Cze 04 2023, 00:10;

- U tych samych, co mają winnicę? – zapytała ze szczerym zaciekawieniem, kwestię wieku spychając na drugi plan. Nie przejmowała się tą różnicą, a przynajmniej teraz zajmować się nią nie miała zamiaru. Sama przecież mówiła, że mężczyźni byli jak dobre wino, a skoro on był okazem wartym uwagi, pozostawało logicznym, że wartość ta musiała dojrzeć. Nie potrzebowała wiedzieć ile, choć zdziwiło ją samą, że o tym w ogóle rozważała, że przez krótką chwilę chciała się nad tym zastanowić, jakby to miało na coś wpływ. Jakby mogło zmienić tę zabawę.
Bo przecież po prostu dobrze się bawili, kto potrzebował do tego liczb… Doprawdy rozbudzał w niej niepotrzebne, nowe rozważania, które nie zwykły przychodzić jej do głowy przy podobnych spotkaniach.
Z drugiej strony zaproszenie to i cały czas tutaj spędzony w żaden sposób nie przypominał innych jej wyjść. Co było jeszcze trudniejsze do pojęcia w całej tej jej pogubionej kalkulacji, którą jeszcze nie wiedziała czy chciała odzyskać, czy raz za razem od siebie odrzucać.
- Powołaniem? – uniosła na niego brew, wzdychając wesoło. – Nienajgorszy komplement, powiedziałabym, że wręcz zgrabny – uśmiechnęła się pewnie, nie krępując się przyjąć ani słów pochwały, ani wyzwania, które przyszło zaraz za nimi wraz z tą jego dumą. Nie uciekała. Nie krępowało ją jego spojrzenie, czując się dużo lepiej prosto pod jej płomieniami. Nie onieśmielała jej też ta jakże taktycznie rozchełstana koszula, ani tym bardziej to, że bezwstydnie i satysfakcjonująco powoli pozwoliła sobie obejrzeć go w tak rzadko spotykanym, angielskim słońcu, przypominając sobie jeden z bardziej namacalnych dowodów, dlaczego tak dobrze spędzało jej się z nim czas. Przygryzła na chwilę wargę, rzucając mu nieskromny wzrok, cóż, wszak komplementem na komplement odpowiedzieć wypadało, a jaki byłby lepsze od jej przenikliwego, ciemnego spojrzenia. – Proszę go jednak zachować na następne przejażdżki, tylko częstotliwość może pokazać, czy to faktyczny talent – i ta frywolność nie opuszczała jej tonu, choć bawiła się kontekstem i wspólnymi wspomnieniami w doborze słów, to wszystko było tak lekkie, jakby zupełnie obdarte z dwuznaczności. Nic bardziej mylnego. Była to po prostu naturalna i niewymuszona kokieteryjność, ot najbardziej właściwa na spotkanie z mężczyzną takiego pokroju, co też miało już zostać kolejnym, niewypowiedzianym komplementem, zawartym tylko w zadziornym uśmieszku i iskrzącym spojrzeniu, błyszczącym w oczekiwaniu na więcej.
Sama nie wiedziała, czym to więcej miało być.
Spacer wydawał się najprostszym wydłużeniem ich spotkania i choć brakowało w nim wyszukanych gierek, to właśnie sprawiało, że wyrażał jej najczystszą chęć czy wręcz i potrzebę, by ta randka, jakże mogłaby nazwać ją inaczej, trwała. I było to bardziej niebezpieczne, niż wszystkie dotąd rozdania jakie odbyły się między nimi. Poker z zasłoniętymi kartami nie był niczym innym niż zabawą pozorów, liczeniem za bezpieczną zasłoną własnych, chciwych rąk i wymalowanych szykownym złudzeniem rewersów, gdzie, choć nikt się do tego nie przyznawał, każdy kalkulował co zostało zagrane. Każdy wiedział co wypadło z puli i co w niej zostało. Każdy miał dostęp do tych samych, głodnych, płomiennych informacji, fałszywie starając się zdobyć prowadzenie, tak naprawdę tylko zacieśniając pulę do upragnionego wspólnie rozwiązania.
Gdy jednak chodziło o grę w otwarte karty, gdy rewers był zdobiony tą samą nieodpartą szczerością co awers, nagle zasady nie tylko się zmieniały, ale i znikały. I, co najbardziej przerażające, okazywało się, że wcale ich nie było, od samego początku. Że wspólne rozwiązanie było równie niejasne co jeszcze nieodkryte atuty, nagle równie tajemnicze dla niego, co i jej samej.
- A dlaczego nie spacer? – nie było w niej podstępu. Nawet jeżeli chciała go zachować chociaż w samym swoim spokoju, wszystko to rozpłynęło się pod jego szerszym uśmiechem, pod lekkim wygłupem, zabawną atmosferą i w końcu tą właśnie prawdziwością z jego strony.
Było coś niebezpiecznie kojącego we wspólnym odsłonięciu kart. Może nawet w małej, groźnie beztroskiej próbie poznania się? Nie potrzebowała nawet jego imienia, by dostać to, czego chciała. Nie musiał nawet znać koloru jej oczu, by wziąć sobie od niej to, czego potrzebował.
A jednak wciągnęli się we wspólne ryzyko.
Szczerze szaleńcze połączenie – beztroscy hazardziści, gotowi każdym kolejnym pytaniem obstawiać coraz wyższą stawkę. Apetyt wszak rośnie w miarę jedzenia, a raz zasmakowana nieostrożność uzależniała z równą wprawą co duszący pocałunek. Gdy rozchodziło się o jego osobę, nie potrzebowała żadnego powietrza między nimi.
Choć spacer przy świeżym powiewie, z koniem prowadzonym w ręku i złudnie niezobowiązującą rozmową był także ogromną przyjemnością.
Jakże zuchwały nierozsądek, samodzielnie wejść w grę, w której nie chodziło o wygraną, a ciągłe jej rozgrywanie.
- Kusząca propozycja, ale chyba nie chciałbyś być zanudzony moim milczeniem? – zapytała, czerpiąc z tego ogromną satysfakcję. Była złośliwa, wesoła, może i nawet w tym wszystkim psotna, a przy tym wciąż dumnie uśmiechająca się tymi swoimi karminowymi ustami, nie bojąc się podnieść stawki raz jeszcze. Ani pytaniem, ani zaoferowaną odpowiedzią. – Biznes – odparła prosto, dokładając do puli z ciekawości. Swojej? Jego? Sobą? Czy własnej osoby? Na tym etapie, choć przyznanie się do tego było równie uciążliwe co zaskakująco wesołe, satysfakcjonujące – puli wspólnej. – Nazwisko do swojego zobowiązuje – nie powiedziała tego jednak zbolała, zła czy sfrustrowana, nie było w niej cienia takich emocji, gdy niosła się z wysoko uniesioną głową, czerpiąc największy komplement z możliwości nazywania siebie Brandon. Nie wyobrażała sobie większego wyróżnienia.
Zaraz jednak znów zbił ją z tropu i przyznała się do tego od razu swoim chichotem. Dzień był zbyt udany by powstrzymywać delikatny śmiech, nawet jeżeli kryła go z przyzwyczajenia za dłonią. Pokręciła lekko głowa, wznosząc wzrok do nieba, jakby chciała się zapytać, co jej też przyszło znosić. Jej uśmieszek mówił za to jasno, że bardzo podobała jej się wizja znoszenia tego.
A wzrok, który mu posłała, że mogłaby i znieść znacznie więcej.
- Odpowiedź na to jest zupełnie prosta – rzuciła, również jakby od niechcenia, jakby właśnie rozmawiali przy lampce wina o pogodzie. – Kiedy uznasz za stosowne zdjęcie ze mnie koszuli – dodała, wesoło, beztrosko, z fantastycznym humorem, który mógł towarzyszyć tylko tak udanemu odprężeniu, dobrze spędzonemu czasu z co najmniej sprzyjającym towarzystwem…
I jako, że była to gra w otwarte karty – zupełnie szczerze.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1052
  Liczba postów : 2439
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Cze 04 2023, 02:23;

— O tak, tych samych. Właściwie mam tylko jednych dziadków — którzy nie byli z nim nawet spokrewnieni, nie ma to jak duża rodzina. Nie sądził, by szczególnie interesowało ją to, kto z jego krewnych żyje, a kto od dawna gryzie ziemię, ale potraktował to jak wygodne rozwiązanie, bo kiedy mówił o dziadkach właśnie, zawsze chodziło o tych samych ludzi, to samo źródło ciepła, którego zaznał w życiu — mają niewielką stadninę, głównie dla siebie, bo sprawia im to przyjemność. Miałem tam swojego karego folbluta, nazwałem go bardzo kreatywnie, uważaj: Nimbus. Porywczy, ale cholernie inteligentny i zajebiście szybki — nie miał pojęcia, w którym momencie się uśmiechnął, ale skoro nie zapanował nad tym i tak po prostu wymknęło mu się to spod kontroli, pozwolił temu uśmiechowi wybrzmieć w pełni, odsłonić zęby i pogłębić zmarszczki mimiczne wokół oczu i ust. Niektóre wspomnienia były warte takiego obnażenia, a to zdecydowanie było jedno z nich. Mógłby zalać ją informacjami na temat wyścigów i może nawet części wysłuchałaby z zainteresowaniem... ale co właściwie by to dla nich znaczyło? Czy chciał się przed nią odsłaniać? I jeśli tak – czy nie był to potężny błąd? Nie zapominał, że poza urodą miała też coś więcej – przebiegły umysł i podobne jemu umiłowanie do gierek. Pamiętał, że nie przestawała w nie grać. Jeśli uważała go za zabawkę, mógł nią być tak długo, jak sam czerpał z tego niezaprzeczalne korzyści, ale gdyby się odsłonił, natychmiast by przegrał. Ugryzł się więc w język, choć nie bez trudu. Tak łatwo było poczuć się tu naturalnie, tak jakby nic go nie ograniczało. Jakby nic nie musiał. Zadziwiające, w jak ogromne zakłopotanie wprowadzała go ta wolność. Nie czuł się tak od lat.
— Wiesz, co jest zgrabne? — Wiedziała. Miał całkowitą pewność, że była tego doskonale świadoma. Skoro miał go jednak zachować na następne przejażdżki, nie miał innego wyjścia, jak po prostu jej posłuchać. Zamiast więc dokończyć, uśmiechnął się więc tylko, już nie tak radośnie, ale bardziej lisio, zaczepnie, odpowiadając spojrzeniem na spojrzenie i dając nura w tej jednej chwili, kiedy w bladym londyńskim słońcu chłonęli siebie wzrokiem z taką intensywnością, jakby oboje doskonale wiedzieli, że nie będą w stanie tak po prostu nasycić się tym widokiem.
Przymrużył oczy, ale nic nie odpowiedział na tę oczywistą zniewagę, głównie dlatego, że naprawdę zabrakło mu odpowiedniej riposty. Wygrała i tym razem, bezczelnie i niezaprzeczalnie, budząc w nim nic więcej niż uznanie. No i może odrobinę rozbawienia. W gruncie rzeczy nawet polubił te jej zwycięstwa, do twarzy było jej z wygraną, a obserwowanie jak triumfuje, sprawiało mu satysfakcję, którą przyrównałby do podniecenia. Nie znaczyło to bynajmniej, że chciał utrzymać niefortunną passę, wręcz przeciwnie, rywalizacja podniecała go nawet bardziej, a nie można było o niej mówić, kiedy z góry chciało oddać się wygraną. Był ambitny i, jak zostało już ustalone, cholernie uparty. Nie zamierzał zrażać się kilkoma niepowodzeniami, a co najwyżej obrócić je na swoją korzyść.
— Więc podejrzewam, że lada moment świat usłyszy o zaręczynach? — powiedział z przekąsem, ale bez goryczy. W gruncie rzeczy nic go to nie obchodziło, nie sądził bowiem, by pierścionek na palcu miał zmieniać cokolwiek w kwestii ich przejażdżek, gdyby mieli na jakieś ochotę. Ten ton wynikał raczej z własnych doświadczeń. — Mam nadzieję, że dostanę osobiste zaproszenie. Na takich przyjęciach zwykle serwuje się doskonałe desery z małym dodatkiem dramatu. Nadaje wyjątkowego smaku — ostatnie słowa wypowiedział z rozbawieniem, puszczając do niej oczko. Miał okazję być już na kilku, w tym swoich własnych, oczywiście. Nie pamiętał ich zbyt dobrze, był pijany do stopnia, który odbierał mu wolę protestu, ale za to umożliwiał werbalną komunikację na zadowalającym poziomie. Czy nie przypieprzył wtedy Noxowi w mordę? Cóż, jeśli tego nie zrobił, z pewnością powinien był to właśnie uczynić.
Właściwie wciąż nie miał pojęcia, czym się zajmowała. Co lubiła, co ją interesowało, co studiowała. Nie bardzo wyobrażał ją sobie na miotle, ale może bardzo mylił się w tym osądzie? Nie dopytywał, nie chcąc dawać jej satysfakcji ze swojego zainteresowania. To, jak bardzo skręcało go z ciekawości, zostawił wyłącznie dla swojej informacji.
— Ach tak — odpowiedział, siłą powstrzymując reakcję na jej beztroski chichot. A przecież i tak mu się to nie udało, kącik ust drgnął zdradziecko i w końcu pomknął ku górze, zdradzając jego zadowolenie. Dyskretnie sięgnął po różdżkę, jednym jej ruchem i niewerbalnym zaklęciem sprawiając, że guziki rozpięły się do reszty, jeden po drugim, szybko i nieubłaganie. Przywiązał Sepię do gałęzi mijanego drzewa i odwrócił się w jej stronę, ze średnią skutecznością udając wielce zaskoczonego.
— Charlotte... wystarczyło powiedzieć, że już — mruknął z rozbawieniem, przewracając wymownie oczami. Z uśmiechem zawartym tak na twarzy, jak i w roziskrzonych oczach zbliżył się do niej krok po kroku, zatrzymując się dopiero w chwili, kiedy był już całkiem blisko.
Powrót do góry Go down


Charlotte Brandon
Charlotte Brandon

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Galeony : 175
  Liczba postów : 351
https://www.czarodzieje.org/t22165-charlotte-brandon#727583
https://www.czarodzieje.org/t22184-poczta-charlotte#729730
https://www.czarodzieje.org/t22177-charlotte-brandon#729191
Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8




Gracz




Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 EmptyNie Cze 04 2023, 17:34;

Granie w gierki było czymś prostym, komfortowym. Ten naturalny stan dla przebiegłego umysłu, ciągłe szukanie podstępu, zagadek, ukrytych motywów, jednocześnie samemu w nie wchodząc, znajdując w nich tyle równowartości bezpieczeństwa, ile wykazywało się w nich zręczności. Nietrudno było być sprytnym, gdy to właśnie w chytrości poruszało się większość życia. Można by rzec sprawnie wyrobiona, błyskotliwa rutyna.
Z której zupełnie ją odarł tym swoim pełnym, szczerym uśmiechem.
Wiedziała, że był niebezpiecznie przystojny do stopnia irytacji. Że jego zielony oczy nie miały żadnego biznesu w byciu tak hipnotyzującymi i że charyzmę nosił jak szyty na miarę garnitur. Ale to, że do tego wszystkiego jego uśmiech mentalnie powalał na kolana było już naprawdę przesadą.
Był piękny.
Nie tylko przystojny. Piękny. I uderzyło ją to tak bardzo, że nie miała możliwości obrony. Wykradł jej spryt, bezpieczną rutynę, kolejny ze szczerych uśmiechów, który ozdobił jej usta i już tylko mogła czekać, aż zabierze jej i kolejny z pocałunków, nie wiedząc, jak inaczej docenić tę krótką chwilę, o której była pewna, że zapisze się w jej pamięci i będzie ją nachodzić z taką samą uporczywością, jaką on sam był obdarzony.
A to nawet nie było najbardziej rozstrajającą rzeczą z całego tego nieustępliwego obrazu, który tworzył. Bo docenienie i cieszenie się jego wyglądem, jawne zadowolenie, że miała go tu, teraz, związanego nie tylko wygranym zakładem, ale i jej własnymi wdziękami było wystarczająco złudnym wytłumaczeniem, dlaczego ten uśmiech tak łatwo i lekko ja pokonał. Było to beztrosko kłamliwe uproszczenie, ale pozwalające na machnięcie ręką, nie przejmowanie się za bardzo tym, jak bardzo zbił ją z tropu, jak ją zachwycił. Jak niemalże zabrakło jej oddechu, gdy oddała mu ten gest równie szybko, co swoje myśli.
Ciekawskie myśli.
Bo najtrudniejsza do odnalezienia się była właśnie ta ciekawość. Chciała go słuchać, pytać, chciała, żeby jej opowiadał. Chciała wiedzieć, ile trenował na Nimbusie, w jakich wyścigach brał udział. Chciała usłyszeć, jak czuł się, gdy pędził po torze i czy jego serce biło tak szybko przy odbieraniu nagrody, jak i przy samym skoku adrenaliny w trakcie walki o miejsce. Chciała tak wiele, że upartość narastających pytań mogłaby dorównać jego własnej. I tego wytłumaczyć sobie nie mogła. Nie potrzebowała tej wiedzy, by cieszyć się wspólnym czasem, a mimo to stała się ona tak istotna.
To w końcu w niej właśnie krył się sekret tego uśmiechu.
- Porywczy i cholernie inteligentny? Chyba rozumiem, czemu razem wygrywaliście – zaśmiała się, bez złośliwości i bez ukrytych intencji. Zaśmiała się, bo porwał ją sobą, swoją historią i pasją.
Tym cholernym uśmiechem.
Zaśmiała się w końcu, bo chciała w tym uczestniczyć i nie umiała tego w pełni ukryć.
- Zgaduję, że jest już na sportowej emeryturze? – dopytała, wydawało jej się, że to było jedna z bardziej neutralnych pytań, mniej osobistych. Wystarczająco zdradzała, jak bardzo była nim zainteresowana, nie musiała do tego wszystkiego jeszcze sprzedaż się słowami, nawet jeżeli te same cisnęły jej się na roześmiane usta.
Wrócenie do zadziorności było proste, dużo wygodniejsze niż odnalezienie się w tej nagle znalezionej, zupełnie niecodziennej czułości. W tym, że mimo swojej niezwykłości w jej odnalezieniu, była tak samo na miejscu jak i ten lisi uśmieszek. Jak jego wyczekany wzrok, którym wędrował po niej, jakby już dawno ją rozebrał. Przybrała pozę zupełnie przeciwną do obranej miny niewiniątka, którą wręcz się go pytała o to, cóż to takiego uważał za zgrabne. Zaraz jednak do wyzywającego ciała dołączyła i swoim półuśmiechem, rozkwitając kobiecą gracją pod niewypowiedzianym komplementem. Podobało jej się, że zachował go dla siebie, jego początek wolałaby wszak usłyszeć przy następnym spotkaniu. Jeżeli jedyne jej docenienie w głodnym spojrzeniu miało oznaczać, że jeszcze kiedyś wybiorą się na przejażdżkę, mogła sama się przed nim podać na talerz.
- Świat? Cóż, faktycznie mierzę wysoko, ale musisz mieć o mnie wyjątkowo dobre zdanie, skoro uważasz, że cały świat dowie się o mojej decyzji – uniosła na niego zadziornie brwi i zmrużyła oczy, wydymając przy tym w prowokacyjnym grymasie usta. Nie czuła żadnej potrzeby się przed nim tłumaczyć, a jednocześnie miała przemożną ochotę uściślić, że jeszcze jej się do zaręczyn nie zbierało, a nawet jeśli te miałyby mieć miejsce, nie zmieniłaby zdania co do ich spotkań. – Chociaż nie wiem, czy czuć się urażona, że za mój biznes uważasz zdolność do wyjścia za mąż? – wywróciła oczami w rozbawieniu i sama nie wiedziała czy tym tematem, czy sobą i tym, jak wiele chciałaby dopowiedzieć poza samymi zaczepnymi ripostami. – Ale spokojnie, nie wpłynie to na zaproszenie dla ciebie, wyślę je razem z lukrecjowymi gryzkami. Jeszcze jakieś życzenia? – zażartowała, krnąbrnie, wyzywająco, czekając i na jego odpowiedź. Prowokując całą swoją pozą, dumnym uniesieniem noska, modulowaniem głosu i nawet tym, w jaki sposób poprawiła swoje włosy do podjęcia się kolejnej zaczepki. Interesowały ją nawet jego żarty, to jakie okaże poczucie humoru, czy w drobnych przekomarzaniach swoim pytaniem zdradzi jej coś więcej. Odsłonił się przed nią.
Tudzież odsłonił ją.
Nie spodziewała się zaklęcia, skrytego za tym zadowolonym uśmieszkiem, ale skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie była usatysfakcjonowana takim obrotem spraw. Spojrzała na swoją odsłoniętą, koronkową braletkę, na odbijającą się na jasnej karnacji czerwień, zdając sobie sprawę, jak dobrze pasowała teraz do jej uwodzicielskiego uśmieszku, gdy w końcu podniosła na niego wzrok.
Czekała.
Badała każdy jego ruch błyszczącymi z podniecenia oczami, gdy, niemalże w rytm jego kroków przejechała odzianymi w rękawiczkę palcami po swoim obojczyku, wjeżdżając pod ramiączko. Złapała je między palce z równą elegancją co kieliszek wina i w końcu strzeliła nim, uśmiechając się kokieteryjne, lekko rozchylonymi ustami, które tak nagle stały się suche.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Stadnina koni - Page 4 QzgSDG8








Stadnina koni - Page 4 Empty


PisanieStadnina koni - Page 4 Empty Re: Stadnina koni  Stadnina koni - Page 4 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Stadnina koni

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 4 z 5Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Stadnina koni - Page 4 JHTDsR7 :: 
londyn
 :: 
Mugolskie miejsca
-