Tak sobie wtedy wyglądał, o!
Alexis był szczęśliwy, że w końcu naukę ma za sobą i nie musi znosić tych ukradkowych spojrzeń rzucanych w jego stronę przez innych uczniów. Najważniejsze, że w ogóle mu pozwolili skończyć ten nieszczęsny Hogwart, skoro wysłali go do wariatkowa gdzieś na początkach siódmej klasy... Ówcześnie miał wsparcie jedynie w paru osobach, w tym rzecz jasna w swoim bracie i tyle naturalnie mu wystarczało. Od zawsze była z niego ciapa emocjonalna, do tego z problemami psychicznymi, które z każdym kolejnym rokiem uparcie się pogłębiały. Zaczął w zasadzie żyć na własną rękę, a jego drogi z Chesterem jakoś tak się rozeszły, choć wciąż pozostali w kontakcie. Ogółem to były początki tego okresu, kiedy właściwie popadał w mrok, staczając się powoli na samo dno. Wsadzenie go do szpitala psychiatrycznego nic nie dało, a on czuł w sobie tylko rosnący gniew i nienawiść do całego świata. W dalszym ciągu słyszał głosy, które kazały mu czynić złe rzeczy, uwzględniając również zabijanie. Akurat w tamtym momencie panował półmrok i zbliżał się dość późny wieczór. O to mu wręcz chodziło - nie będzie musiał się obawiać jakichś bóg wie jak wielkich zgromadzeń wszelkich osobników w jednym miejscu. Wyciągnął standardowo szluga z paczki, co było jego codziennym rytuałem. Tułał się tak bez celu, nie zatrzymując nigdzie na stałe. Szedł przed siebie tam, gdzie go nogi poniosą, co jakiś czas przytykając dłoń z papierosem do ust, by zaciągnąć się ulubionym dymem. Jak wystarczająco oddalił się od wszelkich gapiów, w jednym z Londyńskich parków przystanął sobie przy jakimś drzewie. Następnie oparł nonszalancko plecami o jego korę, przechylając głowę nieco w górę, by sobie popatrzeć w niebo. Może to do niego nie pasowało, ale jak najbardziej lubił to robić. Zwłaszcza nocą, gdy było wyraźnie widać miliony drobnych, jasno świecących gwiazd. Paląc jedną fajkę po drugiej, popadł w swój typowy trans, odlatując na jakiś czas do krainy fantazji, na całe szczęście nie będąc napastowanym przez te cholerne głosy w głowie, które często go nawiedzały... lecz nie w tej chwili. Miał od nich spokój na jakiś czas. Nagle kątem oka dostrzegł lecącą ku niemu znajomą sowę. Usiadła mu ona na ramieniu i huknęła nad uchem oznajmiając tym samym, iż coś przyniosła. Dzierżąc peta między palcami, wolną ręką odczepił zawiniony rulonik, który zwisał przy jej nodze. Jego dobra przyjaciółka zaprosiła go do swojej posiadłości. Kąciki ust mu drgnęły, po chwili formując wreszcie lekki uśmiech, a wraz z nim urzekające dołeczki pod policzkami. Nieukrywanie ucieszyła go ta wiadomość. I tak nie miał co ze sobą zrobić, a Yvonne ratowała mu tyłek! Wprawdzie nie było jeszcze podanej konkretnej daty, niemniej to nie miało znaczenia. Bezzwłocznie dał jej potwierdzającą odpowiedź, że oczywiście do niej przybędzie, a on będzie cierpliwie czekał na jej znak. Długo to nie zajęło i parę dni później mógł zaszczycić swoją obecnością jej dom, znajdujący się w Irlandii. Miał na sobie czarny podkoszulek bez rękawków i obcisłe, cienkie spodnie z dziurami na kolanach, a na szyi widniał srebrny wisior, przypominający łańcuch - pamiątka po bliźniaku, z którą się nie chciał rozstawać. Nie przepadał zbytnio za krótkimi spodenkami, dlatego nawet w upalnych warunkach takowych unikał. W tamtym okresie jego czarne włosy sięgały mu ledwo do uszu, były ułożone w takim uroczym nieładzie. Wiedziony wskazówkami zawartymi w liście od panny Horan, bez zbędnego wsiadania do pociągów i innych takich, po prostu się tam teleportował, a przynajmniej spróbował. Jakimś cudem trafił tuż pod konkretny adres bez żadnych ekscesów w trakcie. Dostrzegłszy w oddali ślicznie udekorowany ogród na jego przybycie, kręcące się skrzaty dookoła i dziewczynę leżącą na hamaku, postanowił się do niej podkraść. Ona jako ta jedna z nielicznych rozumiała Alexisa. Sam do tej pory był zaskoczony, że jak dotąd nie uciekła od niego z krzykiem jak to zazwyczaj czynił każdy, kto doń zagadał. Z szelmowskim uśmieszkiem, który zdobił jego powabną twarz, przystanął za nią. Musiał uklęknąć na kolana, gdyż jego plan nie udałby się przez wysoki wzrost, jakim mógł się poszczycić. Tym sposobem sobie ułatwił sprawę. Położył obie dłonie na jej oczach, jednocześnie lekko muskając wargami szyję. - Zgadnij kto to, piękna. - wyszeptał to prosto do jej ucha, przygryzając delikatnie płatek, samoistnie ją komplementując. Usiłował odrobinę przekształcić głos, aby nie zdradzić na wstępie, że to on, acz w jego przypadku było to kłopotliwe. Czemu? Ano posiadał charakterystyczny, mrukliwy tembr, którego z żadnym innym nie dałoby się pomylić, a jego czarująca chrypka potrafiła nieźle otumanić i wprawić słuchacza w błogostan nie z tej ziemi. Jasne, nie każdy ulegał urokowi Blackwooda ze względu na to, że ktoś mógł mieć inny gust, tudzież na jego specyficzny temperament. Jednak na pierwszy rzut oka powalał zarówno swą urodą, jak i sposobem mówienia. Czy on czuł coś do Yv? Gdzieś w głębi serca z pewnością. Problem tkwił w ujęciu tego w słowa. Ot, łatwiej przychodziło mu czynić w tym kierunku konkretne gesty, o. Niezwykle był ciekaw, jak ona na to wszystko zareaguje! |