Dom jest położony w pobliżu lasu, w dość znacznej odległości od pozostałych budowli.
Na zewnątrz:
Ogród
Typowy ogród, który wyróżnia się widoczną zielenią oraz różnymi roślinami, o które Matthew stara się dbać w wolnym czasie, jednak nieraz mu to nie wychodzi, jakby psociły i nieraz miały swoje humorki. Mimo wszystko można powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju miejsce spokoju dla mężczyzny - działa na niego relaksująco, zaś przyjemnie wiejący wiatr i szum liści pozwalają mu na zapomnienie chociażby o stresie wynikającym z pracy. Na zewnątrz domu biegają między innymi zwierzęta, które zaadoptował z ulicy oraz miski z karmami, aby psiaki nie chodziły głodne. Futrzaki są zazwyczaj łagodne i nie ugryzą bez konkretnego powodu, lubiąc każdego, kto zechce odwiedzić uzdrowiciela w jego własnym domu.
Garaż (warsztat)
Warsztat o niezbyt stabilnej konstrukcji, który ma na celu przechować wszystkie narzędzia służące w celu dbania o zdrowie i kondycję roślin - ale nie tylko. Ze względu na zamiłowanie do mugolskiej technologii, można tam znaleźć bardzo wiele rzeczy wykraczających poza normalne rozumowanie, zestawy śrubokrętów, jakieś drobiazgi porozwalane na stole... Jedno jest pewne - to nie jest najbardziej zadbane pomieszczenie, unosi się w nim charakterystyczny zapach... smaru? Cholera by to wiedział.
Parter:
Salon + Antresola + Kuchnia
Jest to ogromne, zajmujące niemalże cały parter pomieszczenie, które składa się ze salonu (stolików oraz kanap), antresoli wraz z ogromną ilością regałów na książki oraz kuchni niezbyt chętnie oddzielonej od reszty pomieszczeń. Całość utrzymywana jest w czystości oraz porządku, gdzie najchętniej przesiadują właśnie zwierzęta. Dodatkowo salon posiada wyjście na taras, w wyniku czego bardzo łatwo można udać się w stronę ogródka. Kuchnia, w przeciwieństwie do poprzedniej, która tutaj się znajdowała, jest o wiele mniejsza i nie zajmuje zbyt dużo przestrzeni; całokształt pokoju wydaje się być o niebo lepiej oświetlony od poprzedniej wersji.
Łazienka
Prosta, mała, aczkolwiek wystarczająco odpowiednia łazienka. Na umywalce znajduje się proste mydełko w płynie, zaś na półeczkach - żÉlé pod prysznic oraz inne produkty niezbędne do zachowania odpowiedniej higieny, chociaż można ukradkiem zauważyć, iż mężczyzna ma jeszcze te dla zwierzaków. Utrzymywana w należytym porządku.
Piętro I:
Sypialnia
Podstawowe miejsce do spania, które i tak zajmują prędzej czy później pupile. Jest to bardzo prosta sypialnia, gdzieś nieopodal łózka znajduje się komoda, szafa z litego drewna na ubrania, okno zasłonięte również roletą oraz typowa lampka do oświetlenia pomieszczenia - na wprost od drzwi można zauważyć balkon, służący zazwyczaj do spokojnej obserwacji okolicy. Matthew zazwyczaj stara się normalnie zasypiać, jednak nigdy mu to nie wychodzi, dlatego nieraz łóżko jest rozwalone oraz wydaje się sprawiać największe wrażenie bałaganu spośród reszty obiektów, a gdzieniegdzie znajduje się zwierzęca sierść. W ścianie, obok łóżka, znajduje się biblioteczka książek, po które można bez problemu sięgnąć. Jest tutaj także jedna fajna rzecz - można za pomocą różdżki zwyczajnie znaleźć się pod gołym niebem, patrząc wprost w gwiazdy; choć tak naprawdę jest to tylko efekt przezroczystości.
Pokój gościnny
Oczywiście wyglądający na nowy, praktycznie w ogóle nieużywany, wszak nikogo do siebie nie miał okazji zaprosić, aczkolwiek nic nie stoi na przeszkodzie, by ktoś tam przenocował. Pomieszczenie jest ciut mniejsze od sypialni, aczkolwiek nadal wygodne oraz zapewniające pewną dozę prywatności.
Garderoba
Typowa, męska garderoba, w której to można znaleźć niezbyt zróżnicowane ubrania oraz buty. Zrobiona w celu uniknięcia bałaganu oraz zachowania należytego porządku.
Zwierzaki
Spoiler:
Blau
mieszaniec | 8 lat
Pierwszy pies znaleziony podczas powrotu z pracy o późnej porze. Wówczas sierść zwierzaka była zalepiona błotem, poniszczona, na szyi zaś znajdowały się rany po ugryzieniu przez prawdopodobnie innego psa, w wyniku czego czworonóg pozostawiał ślady na ziemi poprzez kapiącą krew. Początkowo Matthew nie wiedział, co ma zrobić, wszak bał się, że nie będzie odpowiednim właścicielem dla futrzaka, jednak, przełamawszy się, postanowił mu pomóc. Rozpoczęcie ich relacji nie było zbyt szczęśliwe, aczkolwiek się udało - gdyż na samym starcie zwierzę było przestraszone, a przede wszystkim podejrzewało mężczyznę o jakiekolwiek złe zamiary. Alexander zachował wbrew wszelkim pozorom wyczucie - zrównoważone, spokojne oraz posiadające jak najmniej pierwiastka niepewności, którego nie potrafił się wyzbyć. Starał się jak mógł, starał się przez długi czas, nie chciał przyspieszać pierwszego etapu oswajania, przez co osiągnął pewnego rodzaju sukces - pies pozwolił na przełamanie barier, opuszczenie wysokiego muru, przez który nikt nie mógł przeskoczyć, a przede wszystkim podszedł, by z widoczną dozą ostrożności zapoznać się z zapachem Matthewa. Być może potem nie potoczyło się do końca z górki, jednak uzdrowiciel zaoferował mu swoją pomoc, a przede wszystkim przyjął pod swój dach.
Co można powiedzieć o Blau? Jest przede wszystkim lojalny i oddany swojemu właścicielowi. Wynika to prawdopodobnie z tego, iż ten jako jedyny zaoferował mu swoją pomoc. Kiedy Matthew jest w domu, pupil nie opuszcza go ani na krok, szukając nie tyle atencji, co bardziej chcąc go przy wszystkim pilnować. Jednocześnie nie pozwala wejść obcym do domu, chyba że wcześniej się z nimi zapoznał pod obecnością uzdrowiciela. Nawiązywanie relacji z ludźmi bądź zwierzakami przychodzi mu o wiele gorzej i naprawdę niezbyt łatwo jest mu się przyzwyczaić do towarzystwa innych osób. Blau może nie jest idealny, aczkolwiek jedno mu wychodzi - a dokładniej rzecz mówiąc, potrafi zadbać o porządek przy misce oraz unika brudnych miejsc.
Braun
mieszaniec | 8 lat
Drugi pupil Matthewa, który został adoptowany około sześć lat temu. Prawidłowa historia rozpoczyna się podczas słonecznego dnia na jednej z londyńskiej ulicy, gdzie wówczas uzdrowiciel korzystał z uroków dnia wolnego od pracy. Zbyt długo nie musiał on czekać na rozwój zdarzeń, mając do czynienia z kolejnym psem, kolejną przybłędą - która została skaleczona w łapę, porzucona głodna oraz spragniona. Przechodnie okazywali tylko częściowe zainteresowanie psem, zaś dzieci wskazywały na niego palcami, zaciekawione, aczkolwiek ostatecznie zgarnięte przez rodziców. Czar braku jakiegokolwiek wsparcia pęknął, gdy ten zainteresował się porzuconym czworonogiem bez większego zastanowienia - nie mogąc znieść nie tylko tego, jak ktoś potraktował znajdujące się w kącie zwierzę, lecz także znieczulicy wynikającej z obojętności przechodniów na los drugiego stworzenia. Na początku podszedł do niego ostrożnie, nawiązując bez trudu kontakt, by następnie zająć się nim w bardziej odpowiedzialny sposób, kupując mu jedzenie oraz wodę. Pierwsze zaklęcie rzucone w stronę skaleczonej kończyny nie powiodło się, aczkolwiek poprawa wniosła radość na pysku pieska oraz zdobycie zaufania. Matthew wziął go pod swoje skrzydła, zaliczając tym samym, podczas powrotu do domu, niefortunny upadek poprzez potknięcie się o wilczura wprost na kobietę niosącą kawę - wypadki chodzą po ludziach! Nie zmienia to faktu, iż mężczyzna zdobył kolejnego przyjaciela, kolejnego członka rodziny.
Niezwykle energiczny, skłonny do zabaw oraz poznawania ludzi. Bardzo cieszy mordkę, gdy zwyczajnie komuś przywali z całej siły pyskiem w kolano - przez co nie nadaje się zbytnio w kontaktach z małymi dziećmi. Lubi skakać, chociaż Matthew stara się oduczyć go tego zwyczaju, gdyż nie każdy sobie tego po prostu życzy. Potrzebuje bardzo dużo ruchu, jest idealnym partnerem do biegania i aporotowania - na stróża domu jednak się zbytnio nie nadaje, zważywszy uwagę na to, iż zwyczajnie nie przejawia żadnych większych oznak agresji wobec gości. Jego słabością są jednak wiewiórki, za którymi pobiegnie bez zastanowienia, ciągnąc tym samym właściciela za smycz - zazwyczaj reaguje na proste polecenia głosowe, niemniej jednak, gdy emocje zaczynają w nim buzować, jest naprawdę trudny do opanowania. Do wody wbiegnie bez zastanowienia!
Lucky
mieszaniec | ? lat
Z wyglądu przypomina sznaucerka; charskterystyczna sierść spowija mniejsze od reszty zwierząt cielsko futrzaka, który został przywieziony wprost z Meksyku. Jego historia również nie należy do najszczęśliwszych. Kiedyś był wiernym psem, aczkolwiek starsza właścicielka zmarła, w wyniku czego nikt nie miał ochoty się opiekować zwierzęciem, co poskutkowało jego strąceniem na brudne ulice tego charakterystycznego kraju. Dalsza część rzeczy, która go spotkała, wcale nie były przyjemne - każdy dzień był dla Lucky czymś kompletnie niemożliwym do zrozumienia, a przede wszystkim kolejnym źródłem zmartwień oraz obrażeń, w wyniku których czworonóg stawał się z każdym dniem coraz słabszy. Upatrzyły go sobie także młodsze dzieciaki, które zaczęły się nad nią znęcać przy pomocy magii, powodując ogromny ból oraz strach, w wyniku czego mieszaniec był przerażony z myślą, iż ktoś może się do niego zbliżyć; jest to wówczas jeden z najtrudniejszych przypadków, z którymi ma do czynienia uzdrowiciel. Drobnym kosztem udało mu się zdobyć zaufanie zwierzęcia; zdołał go deportować do Wielkiej Brytanii.
Lucky jest przede wszystkim nieufna wobec dzieci; nie potrafi, ze względu na trudną przeszłość, porzucić gniewu i zwyczajnie zapomnieć o rzeczach, które zostawiły widoczne ślady na jej skórze. Właściciel jest doskonałe tego świadom, tudzież nie pozwala, by osoby o mniejszej posturze starały się ją w jakikolwiek sposób dotknąć. Sama wykazuje wówczas zachowanie agresywne i nie można do końca odczytać jej ruchów - lepiej jest jej również nie prowokować. Boi się gwałtownych ruchów oraz dźwięków.
Euthymius
feniks | ? lat
Lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede lorem ipsum itede
Londyn, za Londynem, prowincje
Ostatnio zmieniony przez Matthew Alexander dnia Wto Wrz 01 2020, 23:41, w całości zmieniany 9 razy
Autor
Wiadomość
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Westchnięcie wydostało się spomiędzy warg, przeszywając ciszę panującą w domu. Sesja terapeutyczna z panią psycholog pozwalała mu w jakimś stopniu odbudować skrzydła, które sam zniszczył, gdy ręce, umysł i serce, oddane w pełni swojej pracy oraz empatycznym czynom, przez co stracił całość otchłani czasu dla czegoś kompletnie innego. Skrzydła te, mimo swojego topornego, pozbawionego uroku wyglądu, zdawały się powoli odzyskiwać swój blask. Oczy, w przeszłości zmęczone, dzisiaj wydawały się być bardziej żwawe, odzwierciedlając noszoną w naczyniu zwanym ciałem własną, niespotykaną dotychczas duszę. Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, wyznaczonym głównie przez koleżankę w pracy, którą począł traktować jako kogoś, kto ma mu pomóc. A nie zniszczyć i pokazać jeszcze bardziej, jak niepozornie błahostką stało się jego życie, jego chęci, jego marzenia - zdeptane? Nie. Zapomniane. A musiał je odzyskać, mimo tego, że Dima, w którym podkładał jakiekolwiek nadzieje, któremu był gotowy oddać własną duszę, zwyczajnie... zniknął. Jak wcześniej, jak zazwyczaj, jak to zrobił kilkanaście lat temu. Dlaczego w ogóle chciał w to wcześniej brnąć? Nie wiedział. Może był zaślepiony, może po prostu tak to wszystko miało wyglądać - nieważne. Gdyby w pełni poświęcał się retrospekcjom, nie byłby tam, gdzie obecnie się znajduje; melancholia nie przejmowała jego umysłu, natomiast optymizm, może niezbyt wysoki, ale jednak istniejący gdzieś pod kopułą czaszki, zdawał się przejąć w jakiś sposób główną rolę. Euthymius spojrzał na niego, kiedy to zbliżał się kres bycia w pełni dorosłym przedstawicielem gatunku feniksów. Ptak, mimo swojej potęgi magicznej, nie potrafił nadal bez pomocy z zewnątrz przeistaczać się, by następnie tchnąć duszę w popiół, z którego wyrośnie kolejna sylwetka młodego pisklęcia. Matthew nie miał mu tego za złe; zamiast tego delikatny, widoczny uśmiech, empatyczny i w pełni zrozumiały dla ognistego stworzenia, przeszył niewielki brak emocji. Oczy błysnęły, natomiast do nogi podszedł Blau, spoglądając błękitnymi tęczówkami w stronę Matthewa. I merdając przy okazji ogonem, jakoby chcąc coś jednocześnie przekazać. Miłości do słodkiego mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie porzucił - może wysokie temperatury nie były na jego korzyść, co nie zmienia faktu, iż potrafił zrobić czekoladowy napój i następnie go schłodzić za pomocą zaklęcia. Życie na odludziu, mimo potrzeby dojeżdżania lub teleportacji, zdawało się nieść pewnego rodzaju korzyści. Cisza panująca w Domu 6A, jedyne ciche westchnięcia, czasami uderzenia ghula na strychu o drewniane deski - to wszystko ma swoją duszę. Stanowi jakoby swoisty organizm, o który należy dbać. Który ma pewnego rodzaju uczucia. Alexander, zastanowiwszy się, brał co jakiś czas łyki zimnego napoju; na kolanach, o zgrozo, umieszczał elektroniczne urządzenia. Tym razem był to laptop, a przeglądając kolejne wiadomości ze świata mugolskiego, w swoim domowym zaciszu, zdawał się w pełni oddawać lekturze. Wszędzie były powody do niepokoju - nie tylko w świecie magicznym, zważywszy uwagę na śmierć ministra magii. Od czasu do czasu na grzejące się podzespoły próbował wejść Choco - kotek bez łapki świetnie sobie dawał radę i zdobywał coraz to większe punkty atencji u właściciela. Domowy nastrój zdawał się przerwać dźwięk; pukanie zdawało się zwrócić uwagę wszystkich mieszkańców domu. Sam nie spodziewał się nikogo, kto chciałby go odwiedzić - ile jednak razy zdarzało się, że ktoś przychodził bez zapowiedzi? Na szczęście każdego uwielbiał przyjmować; niemniej jednak, potrzebował jedynie założyć na siebie coś dłuższego; nie mając przy sobie jakiegokolwiek mistrza od transmutacji, w celu zakrycia reliktów przeszłości, był zdany tylko na siebie. Nie bez powodu czarna, rozpinana bluza na zamek zawitała na jego ramionach, przylegając dość luźno do reszty ciała i torsu. Dopiero potem oznajmił skrzypieniem podłogi, że nadchodzi i tym samym zauważył, gdy odchylił drewniane drzwi, dziewczynę. Z jasnymi, prawie wręcz srebrzystymi włosami oraz jasnoniebieskimi oczami. — Hm...? — mruknął na początku, zastanawiając się nad tym, co dziewczyna próbuje mu przekazać. Nietypowy akcent od razu wrzucał się w słuch, a dziwne, nieokiełznane wcześniej zagadnienia, nasuwały na wprost, budując pewnego rodzaju zaciekawienie. Sam feniks postanowił wyjść, tak samo reszta stworzeń. Braun, Blau... To wszystko postanowiło się natężyć. Ale wystarczyło odpowiednie podejście, by ten energiczny usiadł pupą na ziemi i tym samym merdał ogonem, a biały natomiast przyglądał się uważnie. — Tak, Matthew Alexander... bynajmniej słodki. — chwycił się za głowę, poniekąd zapeszony, poniekąd zawstydzony, ale zbyt długo to nie trwało; trudność w przejmowaniu kontaktu wzrokowego nadal się udzielała, niemniej jednak i z tą przypadłością uzdrowiciel próbował walczyć. — Wejdziesz może do środka? Pomogę ci z tymi bagażami, a przy herbacie lub kawie mi to wszystko wyjaśnisz. — zaproponował, a i kiedy dziewczyna wyraziła taką chęć, pomógł jej za pomocą drewnianego patyczka i własnej siły rąk. A jako że dom był przestrzenny i przede wszystkim przytulny, same rzeczy położył w bezpiecznym miejscu, spoglądając od czasu do czasu na kruka, który wydawał się chcieć coś przekazać. Albo i być wyjątkowo nieposłusznym, czarnoskrzydłym stworzeniem. — Herbaty, kawy? Czekolady? — zapytał się naprędce, by to wszystko przygotować, o ile Astrid wyraziła taką chęć. Bo dookoła jej uwagę na pewno przyciągały zwierzaki, kociak bez łapki, feniks, trzy psy, w tym jeden trzymający się bardziej znacząco na uboczu oraz sowa. Wszystko żyjące w zgodnej ze sobą harmonii. Sama ilość siedzeń aż wołała o zajęcie, a te są całkiem wygodne. — Przyjaciel ojca, tak...? Kto konkretnie cię przesyła...? Ach, i gdzie moje maniery... — odwrócił na chwilę wzrok, dotykając dłonią przyjemnej sierści Choco. — Mógłbym cię poprosić o imię? — zapytawszy się, dość precyzyjnie lawirował między tym wszystkim, będąc rzeczywiście dobrym gospodarzem; a na pewno ciepłym i życzliwym.
Nie tak to sobie wyobrażała. Na tle Londynu pełnego chmur i wieżowców, pojawiły się pierwsze promienie słońca. Nie wyszły jednak zza chmur, a wynurzyły się zza zamkniętych drzwi jednego z domów w mugolskiej dzielnicy. Nie miała pojęcia, skąd ojciec go znał, jednak Bogowie zawsze mieli plan i z pewnością Odyn lub Frigg nie bez powodu postawiły ich na swojej drodze. Nie wyglądał na człowieka z problemami, nie podejrzewałaby go o cały bagaż, który ciągnął za plecami. Był tajemnicą, podobnie, jak ona. Pierwszy raz od przybycia na wyspy miała ochotę zajrzeć do listu, który tkwił w niewielkim plecaku zarzuconym na ramiona. Przez jej buzię przemykała ciekawość, ale i jakaś fascynacja. Astrid była dziewczyną odważną, która kochała przygody i adrenalinę, a jednocześnie wierzyła w przeznaczenie i czciła tych, o których współczesny świat dawno zapomniał. Lustrowała go wzrokiem z dość dużą pewnością siebie, nie kontrolując słów, które opuściły malinowe wargi, zostawiając na nich jednak ślad jakiegoś pełnego satysfakcji uśmiechu. Nienaturalnie błękitne ślepia po dokładnym przyjrzeniu się jego twarzy, kolejno przyglądały się jego menażerii. Nigdy nie widziała wcześniej feniksa, więc jemu poświęciła najwięcej uwagi. Miał w sobie coś majestatycznego, czego jej po prostu umysł nie umiał określić, a co wzbudziło cień rumieńca na policzkach. Jednocześnie, mając pełną podzielność uwagi, pokręciła w zaprzeczeniu głową. - Myślę, że całkiem słodki. - wzruszyła ramionami, prostując głowę i powracając spojrzeniem do twarzy mężczyzny, zaczęła wyszukiwać jego własnego. Uśmiechnęła się z nutą nonszalancji, emanując wręcz szczerością i kompletnym brakiem przyzwoitości oraz obeznania w konwersacjach, jakie prowadzono w Wielkiej Brytanii. Całkiem innych od tego, co działo się w jej rodzinnej wsi. Na nadmiar złego, norweski akcent dodawał jej słowom nuty wojowniczości. Uroczy. W jego zachowaniu było tyle naturalności i delikatności, że nie mogła wyjść z autentycznego podziwu i zaskoczenia, przejawiającego się z taką łatwością w wyrazie jej twarzy. Mężczyźni, jakich znała, nie wykonywali takich gestów i nie zachowywali się tak kulturalnie. Chociaż unikał jej spojrzenia, wciąż go szukała, pozwalając, aby leniwe podmuchy wciąż letniego wiatru, kołysały jasnymi kosmykami włosów. Kiwnęła głową w podziękowaniu za zaproszenie, łapiąc tylko w dłonie klatkę z krukiem. Zazdrościła mu tego, z jaką łatwością posługiwał się różdżką, co wywołało zrezygnowane westchnięcie. Weszła do domu, zsuwając buty i odkładając delikatnie kratkę, przesunęła palcem po ptasim podbródku, mówiąc do niego kilka słów w ojczystym języku. Wciąż kucała, gdy zaproponował napoje. - To bardzo miłe z Twojej strony. Niech Thor Ci podzi..podziękuje siłą? - przekręciła głowę na bok, posyłając w przestrzeń pytające spojrzenie, jakby nie była do końca pewna swojego tłumaczenia. Więcej rozumiała po angielsku, niż umiała odpowiedzieć, zwłaszcza gdy w grę wchodziły te wszystkie, trudne słowa. - A może napijemy się piwa? Tu się nie pije piwa? Zaproponowała jeszcze, wstając i otrzepując okryte kolana, poprawiła też materiał jeansowych szortów, które na sobie miała. W porównaniu do jej rodzinnych stron było tu bardzo gorąco. Starała się zerkać na gospodarza, jednak zwierzęta były jej słabością. Sama poniekąd takowym była i chociaż nie miała o nich dużej wiedzy, umiała się z nimi dogadywać. Zapewne przez swoją magiczną aurę. Na jego słowa wydała z siebie „ah”, uderzając się z dłoni w policzki. - Jaki ze mnie głupi człowiek. -westchnęła tylko przepraszająco, zsuwając plecak i odpinając go, grzebała w poszukiwaniu zapieczętowanego pergaminu. Obiecała tacie, że nie sprawi kłopotów. - To przez to, że przyjaciele Nafniego, to raczej … wiekowi ludzie? Wiekowsz..Sta.. No, bardziej ode mnie. A Ty jesteś szokujący. Wytłumaczyła jeszcze na swoją obronę, znów dość prostolinijnie. Gdy wyjęła list, rzuciła plecak pod nogi i wsunęła mu go w dłonie, zaczepiając palcami o skórę. Uśmiechnęła się przy tym niewinnie, na kilka dłuższych sekund pozostawiając je tam w ramach przywitania. - Astrid. Przedstawiła się krótko, dając mu chwilę na zapoznanie się z zawartością listu, znów kucnęła, wpatrując się naprzemiennie w psa oraz feniksa, wyciągając dłoń do przodu. Kotek bez łapki też wyglądał miło, jak właściciel.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Jego wiara w bogów nie należała do najsilniejszych, aczkolwiek to właśnie on, poniekąd, prawdę powiedziawszy, samego siebie na boga kreował - na boga ciała ludzkiego, na boga zdrowia i życia, w zależności od postawionych przed obliczem pacjentów diagnoz oraz odpowiednich terapii. Przemierzał przez odmęty korytarzy, witał w najróżniejszych salach, jako uzdrowiciel dyżurny; spojrzeniem łagodnym lustrował każdego podopiecznego, zastanawiając się nad tym, jak świat byłby lepszy, gdyby choroby zniknęły. Gdyby nie sprawiały problemów. Gdyby nie postanowiły się mutować i tym samym zsyłać na innych jakiekolwiek nieszczęścia. Do każdego z ludzi pod własnymi skrzydłami podchodził natomiast z bliżej nieokreśloną dawką... troski. Troski rozlewającej się po duszy, troski, którą to został zaszczepiony już podczas trwających lat młodzieńczych; matka o krwi mugolskiej, mimo braku styczności ze światem magicznym, podzielała jego dobre serce do stworzeń. I tak oto trzymał pod swoją opieką także futrzastych przyjaciół: porzucone psy, odtrąconego feniksa, potrąconego wcześniej przez samochód kota, ghula na strychu, sowę swawolnie przy domku. Dużo tego było, ale odpowiednia ilość przerw w pracy pozwalała mu nad tym wszystkim zawładnąć - i to bez pomocy skrzatów, których nie zamierzał wykorzystać. Nie popierał niewolnictwa - na żaden z możliwych sposobów, nawet jeżeli to sprawia radość komukolwiek, jakkolwiek. No, chyba żeby spojrzeć na to szerzej; zamknięty w systemie rutynowym ciężko mógł wprowadzać jakiekolwiek zmiany i zastanawiać się głębiej nad tym, czy ktoś go nie wyzyskuje. Zaczynał się powoli czuć swobodniej; umysł nie przepełniał wstyd byciem samym sobą, natomiast empatyczny uśmiech zawitał na twarzy uzdrowiciela, budząc pewnego rodzaju więź. I tak oto wprowadził dziewczynę do środka, wsłuchując się w jej ostatnie słowa przed wejściem do domu, w którym klimat tworzyło tętniące wśród zwierząt życie; tętniąca miłość, która wykiełkowała do tego stopnia, iż nie dało się być obojętnym na coś takiego. — Cieszę się... cieszę się, że tak uważasz. — chwila zawahania, chwila zwątpienia, ale czy to właśnie nie jego magipsycholog mówił na ten temat trochę rzeczy? Bycie skromnym, prowadzenie pozytywów w stronę istnego rozdrapywania przeszłości, nie przynosi niczego dobrego. Najważniejsze dla niego, w chwili obecnej i ostatnim czasie, jest znalezienie złotego środka między nadmierną akceptacją i eksponowaniem własnych zalet a melancholicznym wypominaniem sobie błędów z czasów minionych, przez które mógłby znów wprowadzić się w stan pozbawiony jakiegokolwiek szczęścia... poza zwierzętami. — Przyznam się szczerze, że ta siła bardzo by mi się przydała... — Alexander podniósł wargi w mimowolnym, przyjaznym uśmiechu, spoglądając następnie w stronę Astrid i przechylając odrobinę głowę niczym pies, kiedy ta zajmowała się jednocześnie swoim krukiem. Osobiście nie przepadał za umieszczaniem zwierzęta w świat tak mały, aczkolwiek wiedział, że kruki potrafią być na tyle bystre, że również i nieprzyjemne na dłuższą metę. Choć nigdy nie miał, więc jego słowa mogłyby zostać ze skutecznością podważone. Wolał na ten temat na razie nie mówić. — Trochę mam, a jakieś konkretnie? — zapytał się, zamierzając zaglądnąć jeszcze do własnej, domowej spiżarni, w której trzymał różne skarby; nie tylko te polegające na byciu kilkuprocentowym napojem z domieszką etanolu. A jeżeli rzuciła propozycją, to chwycił za odpowiednie - albo zbliżone. Może kucharzem pod względem czarodziejskim nie był dobrym, ale mógł się pochwalić wiedzą z zakresu potraw iście mugolskich; tak, jak został w sumie wychowany poniekąd. Z akceptacją własnych korzeni. Coco, przenikając między najróżniejszymi meblami, jak to przystało na pewne cechy rasy, do której przynależał, anielsko wręcz patrzył na dziewczynę. Puchate, kręcone futerko, które tak odróżniało się od innych, zdawało się przykuwać największą uwagę. Po chwili kotowaty postanowił otrzeć się o nogawkę należącą do Astrid, jakoby szukając z nią kontaktu; Lucky nadal leżała gdzieś w oddali, nieufnie spoglądając ślepiami w jej stronę, a Braun zdawał się również liczyć na jakiekolwiek czynności powiązane z utworzeniem więzi, tudzież nici przeznaczenia. — Głupi? Nie uważam, ale... jeżeli popełniłaś jakąś głupotę, to nie oznacza, że jesteś głupim człowiekiem. Bo błędy zwyczajnie się zdarzają. — troszeczkę skierował oczy w inną, całkowicie odmienną stronę, aczkolwiek jego słowa były w pełni szczerze. Ile to błędów popełnił, kiedy był w jej wieku? Ile razy mylił się, ile razy pokazywał swoją słabszą stronę, ile razy to udowadniał momentami, że nie można od niego oczekiwać zbyt wiele? — Masz na myśli starsi, prawda? — zapytawszy się, wysunął dłoń w stronę listu, który dziewczyna postanowiła ukazać; listu od samego jej ojca, przyjaciela tudzież. — Ach, to Ty jesteś tą małą dziewczynką, którą wychowywał Nafni... — uśmiechnął się pod nosem, przygotowując kufle do piwa i kładąc butelki na stole. — Jak u niego? — zapytał się początkowo, by następnie przejść do kolejnego pytania. — Wiem, że miał problemy ze skórą, które były dość... trudne do powstrzymania. — usiadł odpowiednio na jednej z poduszek, by tym samym poczuć, jak Blau kładzie się przy jego nodze i tym samym czujnymi, niebieskimi ślepiami obserwuje dziewczynę. Feniks natomiast wylądował na swoim odpowiednio przygotowanym, metalowym stojaku, przypominającym kolorem złoto, by następnie odpocząć i powoli przygotować się do spalenia.