Ten kompleks basenów uznawany jest za jedno z najpiękniejszych miejsc w tych stronach. Z łatwością można przemieszczać się po zboczu wzgórza korzystając z różnej głębokości zbiorników wodnych, zjeżdżalni, a także schodków. Pod niewielkimi wodospadami można znaleźć trochę spokoju, rozłożyste gałęzie drzew zapewniają miejscowy cień - ale największą atrakcją są niesamowite widoki! Po zmroku można zaobserwować kolejne ciekawe zjawisko. Okolicę wyjątkowo upodobały sobie ogniki, chętnie rozświetlające zacienione kąty basenu.
Wakacyjny wyjazd wydawał się dość odległy w pierwotnych planach własnego, dość egoistycznego postępowania. Zaszycie się pomiędzy kolorowymi budynkami Annecy miało być oderwaniem od rzeczywistości i ostatnich problemów. To one stłamsiły jej osobę, dając jasny przekaz, że czym prędzej winna uciec z deszczowego Londynu, byle nie kusić losu, który w swej iluzji wykreował okrutną scenerię starcia z przeszłością. Czy historia mogłaby się powtórzyć? Jak wiele było do stracenia w obliczu zderzenia z rzeczywistością, w której na nowo uczestniczył Peta? Był on jedynie senną marą, a może jednak nakreślonym kształtem dalekich wspomnień? Wolała nie myśleć, wyplewić z umysłu tamten obraz, jak gdyby nie chcąc dawać komukolwiek poczucia, że wydarzyło się coś złego. Doceniała wszak pomoc Holdena, który tamtego późnego popołudnia zjawił się nieoczekiwanie w okolicach bocznej uliczki, bo czy bez niego dałaby sobie radę? Po raz ostatni przykre myśli pojawiły się i zniknęły równie szybko, wszak wyjście z Bridget na wybrzeże wydawało się dużo ciekawszą perspektywą, niż rozpamiętywanie tamtego zdarzenia. Nagły uśmiech zagościł na twarzy Holmes, gdyż widoki zapierały dech w piersi i chociaż sama nie wybrałaby się nigdy do Meksyku, tak teraz planowała chłonąć oniryczne krajobrazy, jak gdyby ucząc się na pamięć ułożenia uliczek, ścieżek, by po zmroku trafić tutaj raz jeszcze, ale w innym towarzystwie. - Wiesz... - zagaiła ledwie słyszalnie, gdy wreszcie dotarły do basenów, które poleciła im okoliczna kobieta. - Nie spędzałabym tutaj wakacji... - przyznała otwarcie, po czym ściągnęła kwiecistą sukienkę i usiadła na skraju zanurzając stopy w letniej wodzie. Całe szczęście, że miały ze sobą stroje kąpielowe i nie musiały wracać się do pensjonatu, wszak miejsce było oszałamiające i doprawdy wzbudziłoby zachwyt nawet w ignorancie, a przecież nie było nic piękniejszego od możliwości leniuchowania w doborowym towarzystwie i z dala od szumów rozwrzeszczanej młodzieży. - Parę dni po zakończeniu roku wyjechałam do Francji i... Chciałam nawet złożyć rezygnację z dalszej nauki... Długo o tym myślałam... - powiedziała zgodnie z prawdą, wszak zapewne i tak Hudson miała okazję zaobserwować zmiany w zachowaniu Marceline, która tuż przed egzaminami była nad wyraz przybita. Przygryzła nerwowo policzek od środka, po czym wbiła błękitne spojrzenie w przyjaciółkę. - Zastanawiam się czy podjęłam dobrą decyzję zostając - skwitowała to, ale im dłużej przebywała w towarzystwie Bri, tym bardziej czuła się swobodnie. Potrzebowała wyrzucić z siebie ten ciężar, który odbierał jej oddech, ale było to o tyle skomplikowane, że sama nie umiała wyjaśnić powodów swojego dziwacznego postępowania. - Jednak... Dość!, mamy wakacje... Opowiedz mi jak spędziłaś te dwa tygodnie? Ten mężczyzna się odezwał? - może i nie powinna zaczynać ów tematu, ale chciała mieć pewność, że puchonka zapomniała już o tym człowieku. - A może pojawił się ktoś nowy, mhm? Panno Hudson, proszę mi tutaj wyśpiewać wszystko - rzuciła żartobliwie i przygryzła dolną wargę, wyczekując opowieści, która mogła jej ofiarować ciemnowłosa.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget istotnie zauważyła, że Marceline była przybita, lecz wskutek różnych czynników postanowiła nie drążyć tematu. Ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, było wystraszenie jej swoją dociekliwością i wścibskim nosem - zdecydowanie bardziej wolała, by dziewczyna w razie potrzeby zwróciła się do niej sama, w końcu przez ostatnie tygodnie starała się jej pokazać nic innego jak to, że posiadała w niej pełne wsparcie i mogła jej ufać. Bardzo chciała się z Marcelą zaprzyjaźnić i do tego zmierzała, wiedziała jednak, że Holmes mierzyła się z problemami, o których jej się nawet nie śniło i żaden sposób nie chciała jej przymuszać czy poganiać. Może uznała, że to przez egzaminy na koniec roku, przez wystawianie ocen i odgórną presję? A może coś zaszło między nią i profesorem Bergmannem? Odrobinę jej to zajęło, lecz ostatecznie "pogodziła się" z tą myślą. Nie żeby miała cokolwiek do tego, co łączyło Krukonkę z opiekunem jej domu, po prostu podobne wiadomości czasem ciężko jest ułożyć w głowie. Na szczęście Bridget przeskoczyła owe trudności. Wakacje traktowała jako odskocznię od problemów i ciężkich tematów, toteż liczyła, że i Marceline rozchmurzy się, widząc cel ich podróży. Świstokliki nie są zbyt fajne, ale opłacało się zaryzykować zwróceniem śniadania i kilkoma siniakami po niezbyt szczęśliwym wylądowaniu, by móc podziwiać podobne widoki. Baseny, do których skierowała ich pewna miejscowa kobieta, były wprost bajeczne i Bridget wyskoczyła z ubrań szybciej, niż ktokolwiek zdołałby powiedzieć "la piscina". - Co? Dlaczego? - zapytała, odwracając w jej stronę głowę i delikatnie ściągając brwi. Co miała na myśli, mówiąc, że nie chciałaby spędzać tu wakacji? Nie podobał jej się Meksyk? Bridget miała ochotę jechać ze szkołą na wakacje chociażby z samego względu na wydostanie się z Anglii i zobaczenie czegoś nowego, egzotycznego. Kolejne słowa koleżanki sprawiły, że brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej, a usta otworzyły się w milczeniu, przytłoczone ilością pytań torujących sobie drogę na zewnątrz. - Rezygnację? Chciałaś się wypisać stąd? Rany, Marceline, czemu? - spytała, przysuwając się bliżej. Również trzymała stopy w wodzie, przyzwyczajając je powoli do jej, i tak przyjemnej, temperatury. - Jeśli coś Ci leży na sercu, możesz mi powiedzieć - rzekła, posyłając jej ciepły uśmiech, tylko odrobinę maskujący zmartwione spojrzenie. Nie chciała, by Marceline zamiatała pod dywan jakieś swoje lęki czy obawy, bo jeśli coś się działo, z powodzeniem mogłyby wymyślić jakieś rozwiązane dla problemu! Niestety dziewczyna uderzyła celnie w punkt, który dostatecznie rozproszył Bridget. Basil co prawda się nie odzywał w dalszej mierze, lecz w jej życiu na nowo zawitał pewien jegomość, o którym wspomnienie wywoływało rumieniec na jej policzkach. Ona również przygryzła wargę, spoglądając na pełną oczekiwania Marce, po czym nie chciała dłużej kryć się z tym, co się działo. - Więc... - zaczęła, na moment wahając się. - Pojawił się... Ktoś. Ale nie jest to nikt nowy, rzekłabym, że historia lubi zataczać koło - powiedziała dość wymijająco, uciekając na moment wzrokiem. Kąciki jej ust powędrowały na moment ku górze, a gdy po raz kolejny spojrzała Krukonce w twarz, w te błyszczące oczy, nie powstrzymała się. - Ezra Clarke - odparła w końcu, po czym wybuchnęła niekontrolowanym chichotem.
Holmes nie była w stanie rozmawiać, być szczerą, ubierać w słowa doskonałe frazy sugerujące emocjonalny rozkład, który następował niezwykle powoli. Iluzja zdarzeń tłamsiła ją nieustannie, dokładnie tak jak gdyby chciała pozostać w wykreowanej przestrzeni, dalekiej od perfekcji życia nastolatki. Wszystkie sytuacje mające miejsce w ostatnich dniach jawiły się jako nieoczekiwany powrót do przeszłości. Spotkanie z Petą, majaki Daniela, w których przypominał o Selmie Fairwyn, nauczycielce astronomii, która być może opuściła Hogwart, zmusiły rudowłosą Francuzkę do odsunięcia się, by czasem nie zakosztować smaku ostatecznej porażki. Pogłoska sugerująca, że kobieta wyruszyła również na wakacje do Meksyku, była jedynie potwierdzeniem obaw tlących się w podświadomości krukonki. D l a c z e g o? Nie miała odwagi, by pytać o to mężczyznę, wszak z pewnością wiedział o jej obecności, a może był powodem, dla którego zjawiła się tutaj? Chwilowy cień powątpiewania stłamsił Marceline, dlatego czym prędzej starała się rozpogodzić, by nie wysnuwać pochopnych wniosków. Nie powinna. - Miałam problemy, całkiem spore… – szepnęła ledwie słyszalnie, jakby świadomie i celowo omijając temat docelowy. Nie do końca była pewna jak to określić, jak wyjaśnić, przez co zawiesiła głos i zastygła w bezruchu, nieustannie obserwując reakcje Hudson. Przygryzła nawet nerwowo policzek od środka, bo może powinna zostawić to dla siebie? Z drugiej zaś strony doceniała, że ciemnowłosa nie wymusza na dziewczęciu dociekania, które niewątpliwie mogłoby zakończyć się fiaskiem. - Tak, chciałam wrócić do Beauxbatons… – przyznała otwarcie, wzruszając delikatnie ramionami. - Wiesz, że moja relacja z mężczyzną, o którym ci mówiłam jest nietypowa, prawda? – zagaiła, a następnie przysunęła się bliżej, by tylko nikt nie usłyszał ich enigmatycznej rozmowy. - W Trausnitz był pewien chłopak, który za wszelką cenę chciał mnie mieć… Robił wszystko, byleby osiągnąć sukces, a potem skrzywdził mnie ponad miarę… – powiedziała zgodnie z prawdą, choć nie określiła konkretnej krzywdy, która została przez niego zadana. Wolała to pozostawić w sferze domysłów, jakby była to jedyna słuszna ścieżka. - Odnalazł mnie kilka dni temu… Dręczył mnie, a potem pokłóciłam się z… Danielem… – cóż za dobór osób, które wpłynęły na irracjonalną decyzję. - On nie wie o niczym, podobnie jak ja nie znam powodu, dla którego przyjechał do Annecy, kiedy tam uciekłam po zakończeniu roku – dopiero teraz, gdy opowiadała o tym Bridget – zrozumiała. Pojęła jak wielką wartość miało tamto spotkanie, gdzie to skąpani w dalekim świecie tkwili w zakazanej relacji, otuleni onirycznym powiewem powietrza. - Mam wrażenie, że pogubiłam się w tym, ale on bardzo skutecznie wybił mi takie pomysły z głowy… – rzuciła jeszcze z nikłym rozbawieniem, po czym parsknęła śmiechem. Im dłużej przebywała w towarzystwie puchonki, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że zrzucając z serca ciężar lęku i wątpliwości, czuje się lepiej, aniżeli owiana samotnością w czterech ścianach domku babci. Wzrok skierowała w pełni na towarzyszkę, gdy wreszcie pytanie zawisło pomiędzy nimi, a zaraz potem obdarzyła Bri szerokim uśmiechem. Oczekiwała na opowieści związane z tymi samymi sferami, z którymi zmagała się zainteresowana, bo dzięki innemu spojrzeniu niż jej – mogłaby trzeźwo ocenić zaistniałe problemy, które tłamsiły jej drobną osobę. - Jak to zataczać koło? – zmarszczyła nos, bo skoro mężczyzna, o którym jej opowiadała ostatnim razem nie istniał nadal w jej życiu, o kim mówiła? Dopiero wyjawienie nazwiska sprawiło, że serce Marceline zakołowało w piersi, a oddech wypuściła ze świstem. Nie kryła zaskoczenia, podobnie jak konsternacji wynikającej z takiego obrotu spraw. Niewiarygodne! - Bridget, a czy on nie miał… No wiesz… Chłopaka? Myślałam, że to gej! – powiedziała głośniej, zakrywając przy tym usta dłonią. Wolała nie powtarzać tego na głos, bo przecież równie dobrze zaraz jakaś ciekawska dusza zbliżyłaby się i wsłuchała w wypowiadane sentencje. Na całe szczęście, Holmes postanowiła się rozglądnąć i uznała, że są całkowicie same, toteż mogły kontynuować rozmowę bez większej krępacji. - Nie mów, że wy… Że już… Że… Och!, a ponoć to ja cię ostatnio zawstydziłam! – dodała z szerokim uśmiechem, a następnie złapała Bridget za dłoń, bo przecież ciekawości nie można było odmówić Francuzce. - Opowiadaj, wszystko, a najlepiej ze szczegółami! – no, może bez tych ostatnich.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Konsternacja Bridget jawiła się bardzo wyraźnie za sprawą ściągniętych brwi i zmarszczonego czoła. Bystrym spojrzeniem wodziła po twarzy Krukonki, szukając choćby cienia emocji, które nią targały i które mogłyby powiedzieć jej nieco więcej o sytuacji dziewczyny niźli wyłącznie enigmatyczne wypowiedzi i powściągliwość w słowach, którą aktualnie serwowała. Nie chciała naciskać, lecz jednocześnie pragnęła wiedzieć, by móc jej później pomóc, wspomóc ją jakoś rozmową i konkretnymi czynami, nie błądzeniem po omacku. Nie zdawała sobie sprawy z żadnej z mar, które ją ścigały, w szczególności nie mogła wiedzieć nic o jakichkolwiek powiązaniach między profesorem Bergmannem a Selmą Fairwyn. Słysząc jej słowa, uniosła brwi nieco wyżej w pytającym geście. Jakie to były problemy? Marceline postanowiła jednak mówić dalej i nie zostawiać jej zaledwie z garścią informacji, z którymi Bridget nie mogła jeszcze nic zrobić. Puchonka z uwagą przysłuchiwała się temu, co mówiła koleżanka. Przytaknęła na jej pytanie - ciężko było nazwać jej związek z nauczycielem czymś typowym, relacja ta posiadała wszystkie miana nieprzeciętności. Pomyślmy tylko o tym, jaką sensację by wzbudziła, gdyby wyszła na jaw! Niestety chyba zrozumiała coś opacznie, ponieważ mając w głowie postać opiekuna Ravenclawu, jakoś nie potrafiła powiązać go z obrazem malowanym przez Marce. Wpatrywała się w nią przez chwilę w szczerym zdumieniu, rozchylając wargi i chcąc zapytać, lecz nie mogąc wymyślić odpowiednich fraz... Aż w końcu zaskoczyła! Przecież to jasne, że nie mówiła o Danielu, tylko o tym chłopaku, o którym rozmawiały wtedy w parku! Peta do tej pory był dla Bridget jakimś chłopakiem, który mieszał w życiu rudowłosej, jednak po wysłuchaniu jej historii, co prawda ubogiej w szczegóły (i nie ma się co dziwić), wszystko nabrało sensu, a jednocześnie potężnie ja wystraszyło. Zrobił Marceline krzywdę? Na samą myśl przyłożyła do ust dłoń, jakby chcąc zasłonić niemy okrzyk, a z jej oczu wyzierały ogromne pokłady współczucia i smutku, pod którymi kryła się złość. Jak w ogóle ten padalec śmiał ją dotknąć?! - Nie do pomyślenia - skomentowała, kręcąc przy tym głową. - I mówisz, że Cię odnalazł? W Dolinie? Jest teraz w Anglii? - dopytywała, nie kryjąc zmartwienia w głosie. Skoro ten psychopata kręcił się w jej pobliżu, możliwie wiedział też, gdzie dziewczyna mieszka i podobne sprawy. - Nic Ci nie zrobił, prawda? - spytała jeszcze, patrząc na nią badawczo. - Może powinnaś o tym powiedzieć... No wiesz, Danielowi? - zasugerowała jeszcze, z trudem przełykając imię nauczyciela. Nie była przyzwyczajona do mówienia o nim jak o koledze, z kolei ciągłe nazywanie go przez profesora robiło się niezręczne w obliczu sekretu koleżanki, który nosiła. - Może on mógłby coś zdziałać? Jestem pewna, że powiesiłby tego Petę za jaja, jakby jeszcze raz spróbował się do Ciebie zbliżyć. i jeszcze jedno, jakbyś chciała, zawsze możesz na moment zamieszkać u mnie. Od września powinnam mieć wolne łóżko, moja współlokatorka Scarlett chyba chciała znaleźć coś innego dla siebie - rzekła na koniec, oferując świeży, spontaniczny pomysł, który właśnie wpadł jej do głowy. Miała dwie sypialnie i z powodzeniem mogłaby jedną z nich udostępnić Marcelinie, gdyby potrzebowała na chwilę wyrwać się z Doliny i ukryć gdzieś, gdzie Peta nie chadzał na spacery. Temat Ezry wcale nie był taki prosty, jakby mogło się wydawać i Bridget na moment speszyła się, gdy Krukonka podkreśliła właśnie TO, o czym ona sama nie chciała myśleć - związek chłopaka z Leonardo, byłym prefektem Gryffindoru. Jednym z gorszych momentów jej życia było odkrycie tej relacji, z którą po dziś dzień nie była do końca pogodzona. Nie rozumiała tego, nie wiedziała, jak tak szybko można było z podrywacza stać się... cóż, graczem innej drużyny! Pokręciła głową i wzruszyła ramionami. - Wiesz... To nie do końca tak. To znaczy ja nie wiem, jak to dokładnie jest... - zaczęła, ale nie wiedziała, jak miałaby ubrać to w słowa. - Miał chłopaka, to fakt. Nadal mnie to boli. Ale wcześniej miał mnie... - No i co z tego? - I wydaje mi się, że na ten moment umiem z tym żyć - dodała jeszcze, choć w jej głosie czaiła się niepewność. Czy na pewno? Otrząsnęła się z tych myśli. - Nie jesteśmy parą, jeśli o to chodzi. Po prostu się spotykamy - wyjaśniła pokrótce, próbując nie wspominać o tym, że wszystko wynikało z obopólnej desperacji. Po kolejnych słowach Marceline Bridget wytrzeszczyła oczy, a potem wybuchnęła perlistym śmiechem, dopiero po kilku salwach tłumiąc chichot dłonią tuż przy rumianych wargach. Równie różowe policzki zdradzały ją w zupełności - tak, uprawiali seks. Już, mimo że miało to miejsce już dawno temu. - Ale to zupełnie coś innego! - rzuciła, jakby próbując się wytłumaczyć. W końcu sypianie z kolegą, z byłym chłopakiem to trochę inny kaliber niż z nauczycielem, prawda? - No i tak, zgadza się. Już. I wszystko jest zupełnie inne niż kiedyś - powiedziała, wzdychając cicho. Ich pierwszy raz, te dwa lata temu, wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnie spotkania przed wyjazdem na wakacje...
Nie była pewna ile słów gorzkiej prawdy mogłaby wydusić z siebie względem Bridget, by wprowadzić ją w oniryczny świat, w którym tonęła od dawna. Wiele niejasności, podobnie jak skomplikowanych do pełnego zrozumienia sentencji, w których Marceline pogrążała się od kilku miesięcy, jakby łudząc się, że da sobie radę sama. Czyżby? Cóż za głupstwo… Rudowłosa niejednokrotnie utwierdzała się w przekonaniu, że nie wybrnie z tarapatów w pojedynkę, dlatego też skorupa dystansu zaczynała pękać pod ciężarem enigmatycznych złudzeń o nikłej wolności. Spotkanie z Hudson, podobnie jak wcześniejsze, było dla Francuzki przeżyciem zakrawającym o sferę emocjonalną. Dotykały każdej możliwej płaszczyzny, jakby muskały opuszkami palców puszyste chmury, poznając siebie nawzajem i reakcje w niekoniecznie oczywistych sytuacjach. Krukonka nie była jednak jeszcze dostatecznie gotowa, by wyjawić wszelkie tajemnice, odczuwając lęk względem braku pełnego zaufania. Otwartość dotycząca osoby Pety była nad wyraz spontaniczna, nie do końca przemyślana, ale to przez fakt chęci podjęcia się nikłej rozmowy zabarwionej niedomówieniami, które to od zawsze były jej przypisane, czyniąc zeń jeszcze bardziej iluzoryczną, aniżeli faktycznie była. Irracjonalne postępowanie Marce mogło wydawać się głupie, nieprzemyślane, ale było w pełni szczere, bo czy to nie ją powinna obdarzyć słowem wyjaśnienia, skoro i tak stała się powierniczką jej sekretów? - Tak, w Dolinie, kiedy wracałam z pracy… Skręciłam w inną uliczkę niż zazwyczaj, a potem zanim się zorientowałam… Było już za późno… – szepnęła ledwie słyszalnie, a obrazy powiązane z tamtymi wydarzeniami od razu zaczęły pogwałcać niemal nieskalany umysł rudowłosej. Lawirowała na pograniczu świadomości o osobie Niemca, ale to nie było na tyle logiczne, by jasno określić jego położenie. Skąd miałaby być pewna? Równie dobrze był w Dolinie tylko przejazdem i przykre zrządzenie losu skrzyżowało ich drogi; na pewno? - Nie, to nie jest jego sprawa – zaprotestowała od razu, a wspomnienia z listopadowej nocy uderzyły w osobę Holmes z impetem. Gwałtowność, która ją szarpała wewnątrz, strzępiła już dostatecznie potarganą duszę, przypominała o brutalności wypowiadanych przez Bergmanna słów. Tak to teraz nazywasz?; wyrok tamtej frazy odbijał się echem w czaszce Marceline, która zastygła w bezruchu. Wyjawienie mężczyźnie choćby cienia informacji o tamtym zajściu stałoby się wyrokiem, toteż wolała milczeć. Cień sentymentalnej potrzeby w odkryciu kart pojawił się końcem czerwca, gdy zawitała w jego mieszkaniu, zaś on wypowiadał zdania, tak nikczemne w swej prostocie, przeszywające dziewczęce serca na wskroś, jakby utraciła jakąkolwiek wartość. - Dzięki, Bridget, ale nie chciałabym stać się dla kogokolwiek ciężarem, a dodatkowo narażać cię na niebezpieczeństwo – powiedziała spokojnie, a zaraz potem spojrzała na delikatnie falującą taflę wody. Czuła jak jej oddech spłycał się z upływem kolejnych sekund, przez co musiała czym prędzej zmienić temat konwersacji, pragnąc zaniechać wszelkich nieprzyjemnych dywagacji. Podejmując się dysputy na tematy prywatne puchonki, nawet nie przypuszczała jak ogromne zaskoczenie przeżyje. Owszem, Bri była śliczną, młodą kobietą, a tym samym cieszyła się powodzeniem wśród chłopców, którzy uczęszczali do Hogwartu, ale skąd Holmes miałaby wiedzieć, że kiedykolwiek była z Ezrą? Wypuściła powietrze ze świstem, czując paraliżujący przepływ konsternacji, nadający rozmowie dużo wolniejszego tempa, dlatego zajęło jej chwilę, nim odezwała się ponownie. - Najważniejsze, że wrócił na słuszną ścieżkę – zażartowała, bo czy normalnie uwierzyłaby komukolwiek w wątpliwą orientację Clarke’a? Zapewne nie! Wydawał jej się w pełni heteroseksualnym samcem i dopiero podczas domówki u Leo – zrozumiała. Teraz całkowitym rozwiązaniem niepewności zbombardowała ją Hudson, dlatego nim przetworzyła wszystko raz jeszcze, musiała pozbierać szczękę z dna basenu. - Spotykacie na rozładowanie napięcia? – zażartowała, po czym puściła Bri oczko i zsunęła się do wody, by bez zastanowienia ochlapać przyjaciółkę. - Ty mała rozpustnico! – pokręciła z rozbawieniem głową i bynajmniej – nie zaprzestała sforsowanego ataku. - Doprawdy… Powinnaś się wstydzić, Hudson!
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget po prostu musiała jej dać czas i podczas tego okresu wykazywać się wsparciem, lecz niestety walczyła tu ze swoją naturą, z niecierpliwością wyczekując momentu, aż Marceline uzna ją za godną powierzenia swoich sekretów i wtajemniczenia ją w swoje pokręcone, tajemnicze życie. Jakkolwiek szanowała jej prywatność i fakt, że mogła chcieć zachować coś wyłącznie dla siebie, coś ewidentnie nie dawało jej spokoju. Z zatroskanego spojrzenia i westchnień wnioskowała, iż sekrety te były zbyt ciężkie, by ich brzemię dźwigała wyłącznie jedna osoba, szczególnie mając na myśli niewielką, kruchą Marceline. Brwi Bridget marszczyły się coraz mocniej wraz z postępem jej opowieści. Wyciągnęła dłoń, którą delikatnie wodziła po ramieniu koleżanki, chcąc dodać jej otuchy. Nie potrafiła wyobrazić sobie strachu, który musiała czuć w ciemnej, opuszczonej uliczce z Petą. - Ale... - zaczęła, lecz w ostatniej chwili zamilkła, niepewna tego, o co dokładnie chciała zapytać. Wolała przypadkiem nie dotknąć żadnego czułego punktu. - ...On nie zrobił Ci krzywdy, prawda? - dokończyła po krótkim namyśle, zerkając na nią niepewnie. Ten temat musiał być dla niej naprawdę ciężki i nie chciała nic wymuszać, lecz jeśli w uliczce doszło do czegoś, co nie powinno się wydarzyć, sprawę należałoby zgłosić. Na jej gwałtowną odpowiedź odnośnie powiadamiania profesora Bergmanna zareagowała zdziwieniem, lecz postanowiła nie reagować. To mimo wszystko był jej wybór, kogo wtajemniczała w jaki sposób i chociaż Bridget uważała, że powinien on wiedzieć o sprawie z Petą, o ich niedawnym spotkaniu i o jej odczuciach względem Niemca, to byłą jej decyzja i nie mogła podejmować jej za Krukonkę. Wydawało jej się to jednak nieco dziwne - gdyby ona posiadała podobny problem, prawdopodobnie opowiedziałaby o nim bliskiej osobie. Niemniej jednak nie wiedziała, co dokładnie zaszło miedzy Marceline a nauczycielem transmutacji, wobec czego nie miała pełnego oglądu na sprawę. - Och, jakim ciężarem! - żachnęła się, machnąwszy ręką. - Nie proponowałabym Ci, gdyby był to dla mnie problem, uwierz mi! W praktyce byłoby mi to przecież na rękę, żeby dzielić z kimś czynsz - skomentowała, uśmiechając się. - Poza tym... Jakie niebezpieczeństwo, Marce, coś Ty! W Hogsmeade nic Ci nie grozi - dodała, a w jej głosie słychać było pewność. Bo niby czego miałby tam szukać Peta? Podejrzewała, że zwierzenie się z nagłego zejścia z Ezrą mogło być dla dziewczyny szokujące, ale nie sądziła, że aż tak dużo czasu zajmie jej przetworzenie tej informacji! Poczuła się z tym odrobinę zawstydzona - sama nie była pewna słuszności swoich czynów, kierując się chyba wszystkim poza zdrowym rozsądkiem, lecz słysząc tak wiele zwątpienia w jej głosie i widząc niepewność czającą się w spojrzeniu jej zielonych oczu, nie czuła się ani odrobiny lepiej. - Coś w ten deseń - przyznała, kiwając głową. Spotykali się w zasadzie tylko na "rozładowanie napięcia", bowiem tego potrzebowali oboje w tym momencie. Nie wiedziała, jak długo miałoby to potrwać, jak sprawa miałaby wyglądać podczas wyjazdu do Meksyku, po nim... Niczego nie była pewna i chyba też o to chodziło, a lekki dreszczyk emocji, odrobinę adrenaliny. Otrzeźwił ją chłód kropel wody zraszających jej buzię. Z lekkim opóźnieniem zasłoniła się ręką, piszcząc cicho z zaskoczenia, a na koniec zaśmiała się perliście. - Marceline! - skarciła ją żartobliwym tonem, po czym wywróciła oczami. Ostatecznie i tak zamierzała wskoczyć do wody w basenie, a skoro i tak została zmoczona, wykorzystała to i zanurzyła się w wodzie cała, dodatkowo ochlapując koleżankę w odwecie. - Powinnam? - zapytała, przygryzając wargę. - Naprawdę uważasz, że postępuję źle?
Marceline w przeciwieństwie do Bridget pragnęła swobody, luzu, nieco czasu, jak gdyby nie potrafiąc się otworzyć od razu, wszak wiązało się to z ujawnieniem sekretów i to najgłębiej skrywanych. Wiedziała, że jest to problematyczne w wielu relacjach, podobnie jak milczenie, które częściej towarzyszyło jej podczas spotkań, zaś otwartość była ostatnią, na którą była gotowa się zdecydować. Wolała lawirować na pograniczu niedomówień, choć Hudson zasługiwała na to, by rudowłosa wreszcie zaufała jej całkowicie i uchyliła rąbka tajemnic, pomimo wątpliwości wynikającej z chęci wyduszenia z siebie elementarnych fraz układających puzzle w niemal spójną całość. - Próbował… W Trausnitz, kiedy mieliśmy po szesnaście lat, tylko wtedy posunął się dalej niż w Dolinie Godryka – szepnęła ledwie słyszalnie, nie mogąc wracać do tego we wspomnieniach. Czuła na sobie wzrok Pety, który notorycznie paraliżował jej drobne ciało, obezwładniał swoimi mackami. Pragnęła odciąć się od tego, dając sobie i innym szansę do normalnej egzystencji, choć było to niebywale trudne, czyniąc z niej osobę odległą od wszelkich wyobrażeń dla typowej nastolatki. Utkwiła wzrok w puchonce, bezsprzecznie oczekując, że pofolgują w swobodzie, która winna przysłaniać im teraz zdrowy rozsądek. Temat Daniela w pewnych sferach wydawał się absurdalnie nietypowy, bo czy naturalnym była negacja wyznań? Nie wiedziała jak powiedzieć o tym koleżance, toteż wolała zachować dla siebie tak iluzoryczne sentencje i frazy, byleby Bri nie odebrała tego opacznie. Bergmann jawił się jako doskonały nauczyciel i wzorowy mężczyzna, ale Marceline utwierdzała się niejednokrotnie, że być może jej problemy wcale go nie interesują(?), miał tu w końcu swoją Selmę, która ponoć nie nauczała już w Hogwarcie, a jednak – zjawiła się na wyjeździe. Przez n i e g o? - Pomyślimy o tym bliżej końca wakacji, dobrze? – zaproponowała bez przekonania, a następnie wzruszyła lekko ramionami. Zastanawiała się czy takowe rozwiązania nie zaszkodzą ciemnowłosej, bo jeśli jednak Niemiec pozostanie na dłużej w Anglii to równie dobrze mógłby próbować odszukać swoją obsesję. Niemniej – należało teraz eskalować jak najmocniej enigmatyczne dni, owiane oniryczną ułudą chwil bez zobowiązań. - Podoba ci się? – zapytała z nutą przekorności w głosie, czekając na reakcję. Ezra był przystojnym chłopakiem i to nie podlegało żadnym dywagacjom, ale sama Holmes wolała trzymać się z dala od tych, którzy mogliby stać się powodem jej kłopotów. Clarke będąc teraz wolnym i poza zasięgiem dłoni swojego byłego – już – partnera, stał się z pewnością obiektem pożądania dla wielu dziewczyn. Marce jedyne czego mogłaby się obawiać to ewentualna krzywda, która zmąciłaby radość ducha rozsierdzającego Bridget od środka. Nie chciała, by cierpiała po podejmowanych decyzjach, ale czy młodość nie rządziła się zupełnie innymi prawami? - Owszem, powinnaś – odparła całkiem poważnie, a zaraz potem wbiła błękitne tęczówki w postać towarzyszki. - Powinnaś się wstydzić, że wcześniej mi nie powiedziałaś! – zażartowała i od razu rozpoczęła kolejną serię zmasowanego ataku na osobę Hudson. - Źle? – zdziwiła się pomiędzy kolejnymi chluśnięciami i przygryzła policzek od środka. - Skąd! Nie miałam tego na myśli... Czasem tak się mówi i nie ma to związku z wyborami, bo czy powinno tak być? Masz prawo robić to na co masz ochotę, a to dlatego, że nikt nie może cię ograniczać, jedynie ty sama powinnaś, o ile czujesz, że popełniasz błąd – wyjaśniła bez zastanowienia, a następnie wzruszyła lekko ramionami. - Chciałabym tylko, żebyś była szczęśliwa.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zdystansowanie Marceline było zrozumiałe chociażby przez wzgląd na fakt, ile dziewczyna zdążyła przejść w poprzedniej szkole i z jakim traktowaniem ze strony innych osób przyszło jej się spotkać. To jasne, że potrzebowała czasu, by przyzwyczaić się do obecności Bridget w swoim życiu, szczególnie że dzieliła z nią część swoich największych sekretów. Puchonka, jakkolwiek otwarta była, bardzo często ufała ludziom zbyt szybko, wychodząc na naiwną trzpiotkę, pragnącą zwrócenia na siebie uwagi. W wielu przypadkach po prostu miała cholernie wielkie szczęście, że jej powiernicy nie postanowili w żaden sposób niszczyć jej życia pozyskanymi od niej informacjami, choć swojego czasu Obserwator żył jej losami oraz perypetiami z przeróżnymi chłopcami w szkole. Żadne plotki nie były jednak równie okropne, jak to, o czym opowiadała jej Krukonka. Bridget przytknęła palce prawej dłoni do ust w geście prawdziwego terroru, który malował się w jej czekoladowych tęczówkach. Nie potrafiła wyrazić słowami, jak bardzo współczuła dziewczynie. Nie potrafiła wyobrazić sobie takiej sytuacji... W ogóle nie chciała sobie tego wyobrażać. Sama myśl była przerażająca, co dopiero wizualizacja podobnego zajścia. - Och, Marce... - wyszeptała jedynie, nie mogąc zdobyć się na żadne inne słowa. Wydawało jej się, że cokolwiek by w tym momencie powiedziała, z pewnością by jej tym nie pomogła, a dodatkowo wprowadziłaby jeszcze więcej niezręczności do i tak napinającej się atmosfery. Pogładziła ją delikatnie po ramieniu, chcąc jej w ten sposób okazać chociaż minimalne wsparcie. Uśmiechnęła się cieplej, gdy koleżanka zgodziła się rozważyć propozycję wspólnego mieszkania. Bridget liczyła, że zmiana miejsca zamieszkania wyjdzie Marcelinie na dobre, bo skoro Peta znalazł ją w Dolinie Godryka, prawdopodobnie tam by wrócił, by po raz kolejny na nią zapolować. Hogsmeade było bezpieczniejsze, nawet jeśli ten stan miałby trwać wyłącznie chwilę. Zmasowany atak wodny wywołał u niej kolejną salwę śmiechu, a na policzki wstąpił delikatny rumieniec. - Tak - odpowiedziała, bowiem to akurat nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Ezra podobał jej się od lat i wcale nie przesadzała z tym stwierdzeniem. Poznali się już spory kawał czasu temu, byli w związku przez rok, a przez ostatnie... Prawie dwa lata nadal nie potrafiła wybić go sobie z głowy. Ich miłość, mimo iż była szczeniacka, była również prawdziwa i Bridget wydawało się, że w jej sercu trwała jeszcze długo po tym, jak ich relacja została zdegradowana do przyjaźni. A może awansowana? Nie potrafiła zdecydować. W tej chwili łączyły ich chyba wyłącznie ogromne sentymenty, a także współdzielona potrzeba bliskości z ciałem drugiego człowieka. Zmarszczyła na chwilę brwi, zastanawiając się nad jej słowami. Nieustannie miała wrażenie, że popełnia błąd ponownie pakując się w relację z Krukonem, lecz równie często spychała obawy na dalszy plan, nie koncentrując na nich swoich myśli, chcąc korzystać i bawić się. Miała nadzieję, że mimo wszystko do końca będzie się śmiać, nie płakać. - Jestem szczęśliwa - stwierdziła, po czym uśmiechnęła się. - To znaczy... tak mi się wydaje. To, co jest między nami, nie jest idealne. To nie to, co kiedyś; coś zupełnie innego, ale wciąga mnie i porywa, a ja nie potrafię się oprzeć. Czasem myślę, że nie powinnam - przyznała, po czym zamilkłą na chwilę. Podniosła wzrok na Marceline. - A Ty tak nie masz? Nie myślisz o tym, czy powinnaś? - zapytała.
Holmes swoim postępowaniem nie zamierzała urazić Bridget. N i g d y. Niejednokrotnie zachowywała się absurdalnie, chociażby przytaczając specyficzną sytuację z mieszkania puchonki, ale czy to miało większe znaczenie? Rudowłosa liczyła się z oskarżycielskimi spojrzeniami koleżanki, podobnie jak z pytaniami, które miała prawo zadawać, jednak na które uzyskałaby pełną odpowiedź? Była to istna niewiadoma utkana z nici pajęczej sieci, jak gdyby czyniono zeń niedozwoloną postać zamieszkującą nieodgadnioną krainę sekretów, tych najbardziej budzących strach. Dla Marceline była to swoistego rodzaju naturalna kolej rzeczy, pomimo że dla wielu stanowić mogła sferę zamkniętą, nie do przekroczenia. To był jeden z powodów, przez który krukonka analizowała ewentualne zachowania koleżanki, obawiając się o naruszenie chęci przebywania przy sobie, bo któż normalny wytrzymałby w sferze pozornie bezpiecznego dystansu? Pamiętała dni, o których mówiła, dokładnie jakby te przelatywały jej teraz przez palce, nadając wypowiadanym frazom zupełnie inny sens, niż kiedykolwiek wcześniej. Zapominała o elementarności tamtych zdarzeń, raz po raz przemierzając granicę kolejnego – jeszcze – nieosiągniętego pułapu. Po raz pierwszy od wielu miesięcy udało jej się ponownie wydukać choć część z tego, co miało miejsce w Trausnitz, nie zamierzając mimo wszystko martwić delikatnej Bri, w której wyobrażeniach zapewne nie istniały scenariusze, które dla Holmes przygotowało w szarej kreacji życie. Uśmiechnęła się nikle, kiedy Hudson wypowiedziała zdrobniale jej imię, a zaraz potem odetchnęła z ulgą. Temat przeszedł do dużo przyjemniejszej sfery, w której to rudowłosa odnajdywała się dużo bardziej, aniżeli w emocjonalnej, napiętej atmosferze. Wypuściła ze świstem powietrze, a zaraz potem parsknęła cicho, bo czy była w Hogwarcie dziewczyna, której Ezra Clarke się nie podobał? Zapewne nie, aczkolwiek sama nie rozpatrywała kolegi w takowych kategoriach, toteż łudziła się, że nie jest typem chłopaka, który w jednej chwili zajmuje się więcej niż jedną dziewczyną. Musiałby za to otrzymać w prezencie uroczy ogonek. - Nie opieraj się zatem, bo to nie ma większego celu – powiedziała zgodnie z własnymi przekonaniami, a przecież wbrew pozorom – Marceline Holmes miała w tej materii dużo do powiedzenia. Spoglądała raz po raz na towarzyszkę, a uśmiech błąkał się po jej piegowatym licu, kiedy tak rozmyślała o wspólnych dylematach, dających im poczucie swoistego rodzaju spełnienia, a zarazem budziły obawę przed następstwami. - Dlaczego nie powinnaś? Ograniczenia są po to, by je ignorować, a bariery przełamuje się z przyjemnością, gdy masz pewność, że warto – mruknęła ledwie słyszalnie, bo czy to nie było odzwierciedleniem jej relacji z Danielem? Oczywiście!, notorycznie łamali zakazy, plując na normy społeczne i chełpiąc się w pokonywanych przeszkodach. Ile było to warte dla samego mężczyzny, który niewątpliwie kradł wiele swobodnych myśli dziewiętnastolatki? Czy w ogóle było to dla niego coś warte? - Zdradzę ci w sekrecie, że… Nie… – odpowiedziała z pełną stanowczością, po czym podpłynęła do Bridget. - Poznaliśmy się poza szkołą. Żadne z nas nie wiedziało, że mamy w sobie czarodziejskie geny, a tym bardziej – nie zakładaliśmy spotkania w Trausnitz, a teraz w Hogwarcie – to był przypadek. Oboje lubimy sztukę, a on często prosił mnie, żebym dla niego grała na fortepianie, by zaraz potem pomilczeć pod przykrywką onirycznej nocy i rozmawiać szeptem, nie budząc do życia zaciekawionych spojrzeń… Czy ktoś ma prawo mnie z tego rozliczać? – zapytała w końcu, a następnie posłała dziewczynie szeroki uśmiech, jasno wskazujący – że nie żałuję – niczego. - Nie chcę żebyś i ty myślała, że popełniasz błąd, bo jedyne czego w życiu powinnaś żałować to… Grzechy, których nie będziesz w stanie powtórzyć.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Na tym chyba polegało oswajanie się z nowymi przyjaciółmi. Biorąc pod uwagę, w jakiej sytuacji przyszło im się zbliżyć do siebie - na smażonej słońcem pustyni, pośród niekończących się piaskowych przestworów, w niezwykle trudnych warunkach atmosferycznych, na terenie silnych zakłóceń magicznych, w obliczu niebezpieczeństw - może to i lepiej, że po fakcie ich relacja chociaż na moment znalazła się w fazie owego bezpiecznego dystansu? Obie potrzebowały na chwilę odejść o krok i spojrzeć na wszystko z dalszej perspektywy, by nabrać do siebie nawzajem zaufania, czy też ocenić słuszność zawierania ze sobą relacji. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w niedoli. Co jeśli jednak niedola pchnęłaby je w nieodpowiednie ramiona? Coś w Marceline sprawiało, że Bridget czuła się bezpiecznie i swobodnie. Nie miała większych oporów przed dzieleniem z nią głębszych myśli lub skrzętnie skrywanych uczuć. Biła od niej pewnego rodzaju życiowa mądrość, z której dziewczyna liczyła zaczerpnąć odrobinę dla siebie. W dodatku nie czuła się w żaden sposób oceniana przez rudowłosą, co budziło w sercu Puchonki najcieplejsze odczucia względem jej osoby. Była święcie przekonana, że gdyby zwróciła się z podobnymi rozważaniami na temat związku z dużo starszym od siebie mężczyzną do innej koleżanki, siostry czy matki, mogłaby się zawieść i nie otrzymać satysfakcjonujących odpowiedzi. Tak samo w przypadku niedawno odnowionej relacji z Ezrą, co najpewniej zostałoby potępione i wyśmiane, a sama Bridget przy okazji nasłuchałaby się wielu słów na temat jej naiwności i głupoty. Krukonka starała się patrzeć ponad konwenansami, ponad pozorami i oceniała jej problemy w sposób obiektywny. A może właśnie subiektywny? Może ich doświadczenia wcale nie były tak różne od siebie? - Masz rację - przyznała jej, wodząc wskazującym palcem po wzburzonej tafli wody w basenie. Obserwowała przez kilka sekund spadające z opuszka kropelki, po czym przeniosła wzrok na Marce. Jej wypowiedź wzbudziła w Bridget kolejne wątpliwości. Zagryzła wargę. - No i tu właśnie leży problem... Wiem, że powiedziałam Ci, że jestem szczęśliwa, lecz na dobrą sprawę nie wiem, czy ta chwila szczęścia jest warta tego wszystkiego. Nie mam pewności co do niczego. Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa i czy rozwinie się, czy może wygaśnie. Boję się najbardziej tego, że on znów mnie zrani. Nie chcę się dać zranić, zdecydowanie za dużo płakałam przez jego osobę. Obawiam się jednak, że jestem zbyt wrażliwa na jego wpływy. Zupełnie jakby mnie hipnotyzował - powiedziała, po czym parsknęła krótko śmiechem. To byłoby doprawdy niefortunne, biorąc pod uwagę, że inny z jej byłych chłopaków w praktyce ją zahipnotyzował. Krukoni zdecydowanie posiadali w sobie ten urok. - Nie? - powtórzyła, nie kryjąc początkowego zdziwienia, po czym wysłuchała słów Marceline, nie kryjąc widocznego w oczach zachwytu i rozmarzenia. To, co opisywała, było chyba jednym z jej większych marzeń. Historia mogłaby zostać zapisana na kartach książki, a następnie zarobić miliony - brzmiała jak bajka, jak coś nierealnego, a jednak prawdziwego, pełnego uczuć, tajemnicy, napięcia. - Jesteś bardzo odważna - stwierdziła po chwili, posyłając jej nieodgadnione spojrzenie.
Czy Egipt nie niósł za sobą nowych wspomnień, doświadczeń? Rzucone na głęboką wodę, zbyt młode, jednak w towarzystwie dwóch mężczyzn, którym ufały. Daniel był wtedy w oczach Bridget jedynie nauczycielem, któremu Holmes powierzyła niezwykle ważne zadanie, ale już wtedy chodziło o coś więcej, wszak zawsze tak było, prawda? Nigdy nie mówiła wprost, chociaż niewątpliwie skrywała oczywiste powody głęboko, dla których podejmowała (w odczuciu innych) irracjonalne decyzje - one były jednak dostatecznie przemyślane. Tak było i w przypadku tej eskapady, która potwierdzała jedynie charakter Marceline. Dzisiaj wszystko wychodziło na jaw. Wypuściła powietrze ze świstem, kiedy to wzrok osiadł na twarzy Bridget. Gdyby puchonka wiedziała ile znaczy dla rudowłosej Francuzki – kto wie – może byłaby w stanie pojąć, z jakich przyczyn wyjawiła enigmatyczną tajemnicę, która tłamsiła ją nieustannie. Raz po raz odkrywały w sobie pokłady specyficznych uczuć, które niewątpliwie zakrawały o nie do końca typową relację. Zaufała jednak dziewczęciu do tego stopnia, jak gdyby dając im szansę na rozwój znajomości, która była ledwie początkiem niezwykłej przygody opartej o znamiona lojalności. Irracjonalne podejście pojawiłoby się dopiero wtedy, gdyby obie zaczęły wątpić w szczerość własnych intencji, a przecież Marce tak łapczywie pragnęła zagarnąć dla siebie niektóre osoby, by potem badać teren, po którym mogłaby bezpiecznie podążać. Dzisiaj było tak w przypadku Hudson, dzięki czemu krukonka wierzyła w słuszność padających fraz, tak niezwykle somnambulicznych, jak gdyby nadawanych przez wykreowane emocje na potrzeby ów spotkania. - Jeśli cię skrzywdzi to… Wykastruję go… Ewentualnie zmienię jego – ekhem… Przyjaciela i stanie się albo bardzo malutki albo na tyle ogromny, że będzie musiał go za sobą ciągnąć po ziemi… Transmutacja to nie tylko suche klepanie regułek, które dają swoistego rodzaju możliwości, ale też praktyczną technikę wyrachowanej zemsty… – meksykańskie słońce prawdopodobnie niezwykle mocno grzało, stąd Holmes zaczynała wygadywać takie zbereźności, ale! – nie zamierzała pozwalać Clarke’owi na to, by bawił się jej przyjaciółką. Gdyby Bri uroniła choćby łzę to twarz chłopaka musiałaby się mierzyć z jej drobną piąstką lub różdżką, którą wycelowałaby z perfekcją godną wojownika. Doświadczył tego raz, mógłby i drugi, prawda? Zabawne, że dobra znajoma Lysandra stała się tak bliska Marceli, która przez długie miesiące w Hogwarcie pogrążała się w ciszy i milczeniu, uciekając przed ludźmi – teraz łaknąć towarzystwa tych, którzy stali się ważni. - Odważna? – zdziwiła się nagle, po czym wypuściła powietrze ze świstem. - Naiwna… Mam dziewiętnaście lat, a on trzydzieści siedem… – szepnęła ledwie słyszalnie i ten sam smutek, który jej towarzyszył podczas ostatnich dni dał o sobie znać ponownie. - To nie jest piękna bajka, tylko sen, z którego wcale nie chcę się obudzić, ciągle łudząc się, że… Mogłabym być dla niego ważna… - po raz pierwszy wydusiła głęboko skrywaną prawdę, ale czy powinna postąpić inaczej? Daniel był dojrzałym mężczyzną, a co za tym szło – Marceline Holmes była zbyt głupia, by wierzyć w istotność jej osoby w jego egzystencji. - Masz ochotę na spacer? – przerwała chwilową ciszę pytaniem, jak gdyby chcąc zaczerpnąć powietrza i przestać rozmyślać o rzeczach, które były powodem jej smutku.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, choć mogło wydawać się to niezwykle dziwne biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo otwarta była na ludzi i jak do nich lgnęła, chcąc nieustannie poszerzać grono swoich znajomych, w istocie była osobą samotną. Nie posiadała zbyt wielu bliskich osób, a te, które niegdyś nosiły ich miano, cóż, z pewnych powodów przestały. Zawiodła się niejednokrotnie, nawet na własnej, rodzonej siostrze, która praktycznie bez słowa zostawiła ją i urwała kontakt. Gdy tylko nadarzała się okazja, by schwytać kogoś i spróbować zbudować coś nowego, potencjalnie stałego i trwałego, jakiejś znajomości na nieco głębszym poziomie niż powierzchowne uśmiechanie na korytarzu i small talk o pogodzie w Szkocji - nie zwlekała. Potrzeba zatrzymania przy sobie Marceline była jedną z silniejszych, jakie odczuwała w ostatnim czasie, toteż zamierzała wykazać się lojalnością tak dużą, na jaką tylko było ją stać. Skoro dziewczyna zwierzała jej się ze swoich problemów, Bridget nie czuła skrępowania przed ujawnieniem jej własnych. Zaśmiała się, słysząc groźby płynące z ust rudowłosej. Opuszkami palców wodziła po tafli wody, tworząc na niej pojedyncze wirki, jednocześnie uśmiechając się pod nosem. Poczucie damskiej solidarności jeszcze nigdy nie było tak wyraźne, jak wtedy. - Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby - powiedziała szczerze, spoglądając na Marce z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Wiesz, staram się o tym za dużo nie myśleć. Nie chcę się angażować, przynajmniej staram się, bo obiecałam sobie już wieki temu, że Ezra Clarke nie zrani mnie już nigdy w życiu. Mam nadzieję, że dotrzymam obietnicy, którą sobie złożyłam - dodała jeszcze, a jej dłoń plasnęła w wodę, burząc i tak zmąconą powierzchnię. - No a jeśli się nie uda, będę partnerką w tej zbrodni - postanowiła, a na koniec wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Jej perlisty chichot odbił się echem od otaczających je skał, niosąc w dal świadectwo jej radości. Słowa dziewczyny sprawiły, że brewki Bridget zmarszczyły się w prawdziwej konsternacji. Dlaczego miałaby mieć wątpliwości co do tego, czy jest ważną jednostką w życiu profesora Bergmanna? Obraz ich relacji w głowie Puchonki diametralnie różnił się od rzeczywistego stanu rzeczy i chyba po raz pierwszy poczuła pewnego rodzaju ukłucie, które kazało jej zweryfikować go. Co jeśli ona wszystko zrozumiała na opak? - Gdyby zrobił Ci krzywdę... Pamiętaj o naszej umowie partnerskiej - rzuciła tylko, puszczając jej oczko. Jej uśmiech zdradzał jednak niepewność, która szybko zniknęła, gdy tylko Marce zaproponowała spacer. Bridget dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że w sumie woda w basenie nie była aż taka cieplutka, a jej szczęka powoli zaczynała drżeć pod wpływem niskiej temperatury. Przytaknęła gorliwie - nie trzeba jej było długo mówić o wyskakiwaniu na brzeg. Szybko osuszyły mokre ciała zaklęciami, a następnie ubrały się, by ruszyć ścieżką prowadzącą w stronę miasteczka.