Osoby: Casius M. Reeves i Katherine Russeau Miejsce rozgrywki: klub Oasis --> mieszkanie Casiusa Rok rozgrywki: 22 grudnia 2017 r. Okoliczności: Casius i Katherine postanowili spotkać się po latach i w jakiś sposób zakopać topór wojenny, ponieważ po zerwaniu przed około trzema laty powstało między nimi jedno wielkie napięcie, a wszystko z winy Cassa i jego wybuchu. Żadne z nich jednak nie wie jak potoczy się to spotkanie.
Chyba zwariował. Naprawdę zwariował, zgadzając się na to spotkanie ze swoją byłą. Przecież z żadna nie utrzymywał kontaktu, a z pewnością nie teraz, gdy był wilkołakiem i wolał, aby nikt z jego starych znajomych się tego nie domyślił. Dlatego sam nie wiedział, co takiego go pokusiło, aby zgodzić się na spotkanie z Katherine. Przecież rozstali się, gdy zwyzywał ja od wariatek. I najlepsze w tym wszystkim było to, że niekoniecznie żałował tego, jak się rozstali. To znaczy, teraz pewnie postąpiłby nieco inaczej, ale wtedy? Wtedy nie znał życia tak, jak znał je teraz. Ale nawet jeśliby postąpił inaczej, nie żałował. Przynajmniej mówił to, co myślał, gdy miał serdecznie dosyć związku z dziewczyną. Poza tym nawet wtedy był zauroczony Maisie; nawet gdy go odrzuciła, nawet gdy wcześniej była w związku z jego najlepszym przyjacielem, który zachował się gorzej, niż najgorzej. Przecież wiedział, co czuje Cass. Musiał zwariować, zgadzając się na to spotkanie. Ale może po prostu potrzebował adrenaliny w swoim życiu? I jasne, mogła mu ją dostarczyć praca na Nokturnie, albo głupia, choć poważna kłótnia z Maisie, ale o Mai starał się nie myśleć przez to, że zwyczajnie się obwiniał o to, co zdarzyło się kilka dni wcześniej. Musiał się oderwać. A od tego były święta, nie? Nawet jeśli zamierzał je spędzać w samotności, bo wiedział, że lepiej będzie mu się świętowało bez toksycznej rodzinki i matki wypytującej o to, co on taki jakiś blady i wyniszczony. Już kilka razy słyszał, że to pewnie przez alkohol. Skąd miała wiedzieć, że starał się ograniczać picie do minimum lub jednej szklaneczki na tydzień? Siedział, skupiony w klubie, choć trochę przeszkadzała mu ta głośna muzyka. Nie bolała go od niej głowa, ale wolał wybrać właśnie to miejsce, żeby po ciemku nie zobaczyła tego, jak zmienił się jego wygląd. A zmienił się niesamowicie. Nie dość, że zaczął nosić krótką brodę, to jeszcze wyglądał na zmęczonego po ostatniej pełni. Dodatkowo usiadł w takim miejscu, gdzie można było palić. I choć nie lubił fajek, wolał zająć się wypalaniem jednej po drugiej, wolał robić cokolwiek, niż zawracać sobie głowę uczuciami, które mu się mieszały i sam nie wiedział, co one tak naprawdę oznaczają. No bo skąd brał mu się ten ucisk w żołądku, gdy słyszał Maisie i zaczynał się z nią droczyć, rzucać sarkastyczne uwagi. Wypalając kolejną od ostatniego spotkania z Adler paczkę Volde-Mortów, czuł się spokojny i beztroski. Zaciągnął się papierosem, zamykając przy tym oczy, a po chwili wypuścił z siebie zielonkawy dym.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katerina na początku nie była przekonana do spotkania. Ten wybuch emocji. Potraktował ją tak podle wtedy, a ona przecież nie zrobiła wtedy(w jej przekonaniu) niczego złego. Codziennie zastanawiała się czy pojawić się na spotkaniu ze swoim byłym. Wiedziała, jak takie spotkania się kończyły. Lucas miał ranę ciętą po nożu, ale potem mu pomogła, a z kolei poeta Ambroży... jemu nic się nie stało ale za to jego ex ucierpiała. Sporo też minęło, Katherine zniknęła na dobry semestr zimowy ze szkoły i pojawiła się dopiero później. Szczerze, to stała później godzinę przed lustrem i nie wiedziała co na siebie włożyć. Dwa razy wyjmowała i wkładała kolczyk w język. Niby taka głupota ale dla niej była istotną. Zwykle falowane włosy, wyprostowała. Teraz elegancko lśniły i opadały jej kaskadą na ramiona. Katherine była zawsze pożądana wśród mężczyzn, chociaż zawsze wybierała tych których nie powinna. Nałożyła nową koronkową bieliznę i elegancką czarną sukienkę plus do tego buty na obcasie. Dodatkowo pamiętała by użyć ulubionych w jej mniemaniu perfum, które kiedyś dostała od chłopaka. Po około trzech godzinach czuła, że jest już gotowa by udać się na spotkanie. Ona też przez trzy lata zyskała większe doświadczenie i stała się także bardziej pewna siebie. Z pewnością też oboje stali się bardziej dojrzali. Klub który wybrał znajdował się w Hogsmeade więc nie miała daleko by tam się udać. Na nogach miała śliczne ocieplane kozaki na wysokim obcasie. Pięknie wyglądały jej nogi w tej sukience, a uroku dawała jej smukła i wysportowana sylwetka. Taką mało która mogła się szczycić. Nawet Maisie jej często zazdrościła, ale to nie ona nałogowo ćwiczyła, zwłaszcza biegając wcześnie rano wokół jeziora na błoniach. Kilku facetów obejrzało się za nią, a jeden przy barze nawet zagwizdał w jej kierunku, ale ona tylko uśmiechnęła się znacząco i rozglądając się podeszła do strefy dla palących. Stanęła za nim, a potem sięgnęła po jego fajkę i zaciągnęła się, po czym oddała mu jego Volde-Morta. -Hej przystojniaku , postawisz mi drinka, czy ma to zrobić któryś z tych napalonych kolesi przy barze? - zapytała siląc się na delikatny uśmiech. W torebce, która wisiała na jej ramieniu znajdował się prezent świąteczny dla chłopaka. Szczerze nawet nie wiedziała jak ma zareagować, ale wiedziała na pewno jedno. Koniecznie musi się napić.
Ostatnio zmieniony przez Katherine Russeau dnia Sob 9 Cze - 12:09, w całości zmieniany 1 raz
Ona zyskała na pewności siebie, on zaś stracił, bo przez całą tę likantropię po prostu ona zmalała. W sensie pewność siebie Casiusa. Często w końcu doskwierały mu negatywne myśli jak na przykład to, że przecież nie ma w życiu szansy u Maisie. Więc jaki był sens się chociażby starać zrozumieć uczucia, skoro nie zasługiwał na tak dobrą dziewczynę? Jasne, miała swoje wady i była wredotą, ale wciąż go do niej ciągnęło. Nawet pod tych dziewięciu latach od kiedy wpadła mu w oko po raz pierwszy. Piekielna pierwsza miłość... Naprawdę chciał, żeby zardzewiała i dała mu spokój i chwile wytchnienia. Chciał wciąż być wolny od wszelkich zobowiązań, chciał żyć pełnią życia. A gdyby nie spotkanie z Russeau pewnie nawet nie wybrałby się do klubu. Zamiast tego siedziałby w domu, na kanapie i czytał książkę, co chwile popijając jakiś alkohol z butelki. Ewentualnie by pisał listy do siostry lub zajmował się sową. Był głupi nie dlatego, że zgodził się na to spotkanie, choć wiedział, że Katherine bywa niebezpieczna. Był głupi dlatego, że zamiast przyjąć uczucia na klatę i od razu powiedzieć o wszystkim Adler, wolał tłamsić to wszystko w sobie i ukrywać się za murem, którego jeszcze nigdy nikt nie zburzył. Nawet jego siostra, nawet kuzynka. Powinien zabrać się za siebie i przestać ukrywać swoją likantropię, ale śmiertelnie bał się prawdy. Bo jeśli zacznie mówić to na głos, będzie to niepodważalna prawdą. I choć dla niego było to prawda od prawie trzech lat, nie chciał, aby inni zaczęli widzieć w nim potwora, który zjada niegrzeczne dzieci na obiad. Cass nawet nie zwracał uwagi na to wszystko, co działo się wokół niego. Po prostu sobie palił, choć na co dzień tego nie lubił. Nie lubił zapachu dymu, który czasami zdawał się go dusić, oplatać, łapać za szyję i nie pozwalać odetchnąć świeżym powietrzem. Dzisiaj było jednak inaczej. Może to przez te kilka shotów wódki, które wypił przed wyjściem, bo na trzeźwo by pewnie tego spotkania nie wytrzymał. Merlinie, przecież w takim tempie to on przez te Maisie popadnie w totalny alkoholizm! Obejrzał się dookoła, dopiero wtedy, gdy ktoś wyjął mu papierosa spomiędzy palców. spróbował się uśmiechnąć, jednak mu to... No zwyczajnie nie wyszło. I w sumie nie zrobiło mu to żadnej różnicy. — Przystojniaku? Woah, nie flirtuj tak ze mną... — mruknął, ale na tyle głośno, aby zdołała to usłyszeć w całym tym zgiełku typowym dla klubu. Skinął ruchem głowy na krzesło naprzeciwko siebie. — Siadaj. Lepiej, żebym postawił ci drinka ja niż jakiś podejrzany typek. Nie żebym ja sam do nich nie należał — powiedział trochę głośniej. W normalnej sytuacji pewnie powiedziałby, że lepiej żeby drinka postawił ją napalony facet przy barze, bo on sam nie miał ochoty pić z kimkolwiek, tylko samotnie. No ale czuł dziwny przymus, alkohol go kusił i przyciągał do siebie. Miał ochotę wypić tequilę, choć doskonale wiedział, że nie powinien jej mieszać z wódka, która już wypił. Wiedział też, że wpływ tequili na niego wcale nie jest zbawienny... — Wesołych... świąt. Czy coś. — wyjął z kieszeni małe pudełeczko z drobnym naszyjnikiem z wężem w środku. Naturalnie za niego nie zapłacił. Ukradł jakiś czas temu swojej matce. Wyczyścił tak, że wyglądał jak nowy! Jak uroczo! No ale co miał zrobić? Z pustymi rękami było mu głupio przychodzić, a nie stać go było na cos nowego. Wystarczająco dużo wydawał na wywar tojadowy. Przecież na to obrzydlistwo szła mu połowa wypłaty! Nie ma się co dziwić, że notorycznie i z prawdziwa pasja kradł.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine była odrobinę zmieszana i nie do końca wiedziała jak się zachować. Z jednej strony chciała grać pewną siebie i strasznie wyluzowaną osobę, ale z kolei z drugiej strony bała się ponownego odtrącenia. Katherine po rozstaniu z nim, aby zapomnieć zatracała się we flirtach z innymi facetami. Dzięki temu zyskała przede wszystkim miano niesamowitej manipulatorki. Potrafiła świetnie wykorzystać każdą sytuację. Teraz też była wyjątkowo pewna siebie. -Cas, Cas, Cas - powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach. - Przez ostatnie trzy lata tylko miałam kontakt z ludźmi podejrzanego pochodzenia. Widoczne ciągnie mnie do Czarnych Gwiazd- dopowiedziała z przekonaniem w głosie. Po jego prośbie by usiadła stanęła naprzeciw niego i po prostu objęła go dając mu buziaka w policzek. Nie chciała ryzykować więcej, ale była tak blisko że mógł poczuć jej perfumy. Od razu poczuła się lepiej. Strasznie jej tego brakowało, ale starała się tego po sobie nie okazywać, a mimo to przeszedł po jej ciele przyjemny dreszczyk emocji. -Poproszę ognistą Whiskey- powiedziała na tyle głośno by ją zrozumiał i usiadła zakładając jedną zgrabną nogę na drugą i delikatnie poprawiając przy tym swoją sukienkę. Gdy dał jej prezent, chcąc nie chcąc oczy jej się zaświeciły. -Dziękuję, jest śliczny czy mógłbyś mi go założyć?- zapytała po czym obróciła się na krześle w jego kierunku i odsłoniła mu swoją szyję odgarniając na moment długie włosy do przodu. Niby go zapytała, ale jak widać z góry wiedziała, że on to wykona. Nie będzie jej robić przykrości przy tylu ludziach w klubie. Co chwila jakiś facet zerkał na jej nogi. -Też mam dla ciebie prezent, to książka o smokach. Wiem, że kiedyś taką chciałeś. Zamówiłam jakiś czas temu a więc leżała i czekała tylko na okazję- oznajmiła. Jednakże jeszcze mu nie dała prezentu. Poczekała najpierw aż pomoże jej z wisiorkiem. Zastanawiała się co dalej. Możliwe, że zamówi u znajomego barmana całą butelkę whiskey i dwie szklanki i będą pić i dyskutować. Czuła, że jest trochę spięty, ale wiedziała że obydwoje się po alkoholu rozluźnią. -Mam też coś mocniejszego, trochę się rozluźnisz - powiedziała po czym zaśmiała się. Odkąd znajomy dał jej pewne "Cukierki" mugolskie to bez nich nie istniała dla niej żadna dobra zabawa.
/post nie sprawdzany, bo już przysypiam na siedząco, wybacz
Za to Casius czuł się wprost wspaniale. To znaczy… Nie do końca. Przeszkadzał mu ten tłum, który zebrał się w klubie. Dawniej wcale nie byłby spięty przebywaniem w tego typu miejscu, ale aktualnie? Gdy na ulicach czuł na sobie osądzające spojrzenia, gdy spokojnie sobie szedł i tylko wyglądał na zmęczonego? Gdy ludzie widzieli choćby przypadkiem którąś z jego blizn? Jasna cholera, no to trudne było! Nie potrafił przyzwyczaić się do tych spojrzeń, choć zapewne w dużej mierze zwyczajnie dramatyzował i za dużo myślał. Od kiedy zaczął cierpieć na likantropię, każde spojrzenie uznawał za personalny atak na swoją osobę. I definitywnie mu się to nie podobało. Oj definitywnie… — Casius. Proszę, mów na mnie Casius… — przywykł do tego, że skrótem posługiwała się Maisie. I jego siostra, i Eileen, ewentualnie ktoś z jego nielicznych przyjaciół. Czuł się nieswojo i niepewnie, gdy zdrobnieniem Cass nazywała go jego była. Już przemilczmy to, że ogólnie czuł się nieswojo przez tę schize, że ludzie na niego patrzą i widzą po nim zmęczenie, a przez białą koszulę widza jego opatrunek na ramieniu po tym, jak podczas ostatniej pełni całkiem świadomie wbił w nie pazury. — Mam z takimi ludźmi do czynienia od… praktycznie od dziecka. — W końcu ojciec miał bliskich przyjaciół w kilku śmierciożercach. Połowa zaś jego rodziny od strony matki uparcie popierała Voldemorta. Było wśród nich też kilku śmierciożerców, więc… jak miał wyrosnąć na normalnego, a nie na podejrzanego typka? I jak miał nie być złodziejem, skoro wiecznie brakowało mu pieniędzy? Gdy dała mu buziaka w policzek, nie zareagował w żaden szczególny sposób. Przez chwile pomyślał o tym, że wolałby jakby na miejscu Katherine była Maisie, ale szybko odsunął od siebie tę myśl. Nie chciał myśleć o powodzie swojego takiego, a nie innego stanu. Ruchem dłoni przywołał kelnera, u którego zamówił dla siebie butelkę tequili, a dla Kath ognista whisky. Nie żeby chciał siebie i ją upijać. Planował zabrać do domu to, co zostanie mu z tequili. Przecież nie chciał wyjść stąd pijany. Lub co gorsza w takim stanie się teleportować… — Oczywiście. I cieszę się, że ci się podoba. Zapłaciłem za niego sporo galeonów, ale nie powinienem tego mówić. — skłamał bez zawahania, uśmiechając się przy tym z sarkazmem. Szybko zapiął jej wisiorek i powrócił do powolnego palenia swojego papierosa, który mu finalnie już wcześniej oddała. — Taa, trzy lata temu, ale… To miłe. Dzięki. — Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło, że jego wypowiedzi były tak dziwacznie lakoniczne i krótkie, ale… Nie wiedział. Czuł się chyba nieswojo. Cieszył się jedynie z tego, że nie mogła dostrzec po nim tego, jak pełnia dała mu się we znaki… — Mam szczera nadzieję, że to o czym mówisz jest zwykłą czekoladą, bo tylko jej aktualnie potrzebuje do szczęścia — stwierdził i po krótkiej chwili zgasił papierosa w popielniczce. — Poza tym, nie jestem spięty. Po prostu czuję się nieswojo, widząc tych wszystkich ludzi — lekko nachylił się nad stolikiem w jej stronę. — Co u ciebie słychać? — zapytał w końcu, aby nie wyjść na jakiegoś idiotę, który to spotyka się ze swoją byłą w klubie i nie pyta nawet o to, co u niej. Nie chciał na takiego wychodzić. Może kiedyś byłoby mu to obojętne, ale na pewno nie teraz.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine starała się czuć dobrze przy nim. Miała jednak wrażenie, że chłopak jest strasznie spięty. Ona sama po ostatnich przejściach była chyba najbardziej wyluzowaną osobą w Hogwarcie. Miała gdzieś opinie rodziców. Nie wiedziała dlaczego czuje się tak źle w otoczeniu ludzi, ona uwielbiała być w centrum, zwłaszcza obserwowana i wielbiona. Kiedy otrzymała swoją szklankę ognistej , wypiła ją praktycznie duszkiem, po czym spojrzała się z uśmiechem na lekko zdziwionego chłopaka. - Wybacz, strasznie mnie suszyło- oznajmiła odrobinę przepraszającym tonem, aczkolwiek wcale nie miała ochoty przepraszać i powiedziała to tylko po to, byle powiedzieć, bo tak wypadało po prostu mówić. Wyczuła jego niezadowolenie, gdy mówiła do niego zdrobniale. -Casius jest takie poważne, kiedyś nie przeszkadzało ci Cass, jest takie przyjemne, a ja lubię po prostu zdrobnienia. Nie jesteśmy sobie obcy przecież- powiedziała odrobinę protestującym tonem. -Jesteś przewraźliwiony i tyle- dodała tylko wybiórczo. Jeśli chodzi o szemranych ludzi, to dziewczyna coś na ten temat wiedziała. Sama swego czasu odwiedziła Nokturn w pewnej pilnej sprawie. Gdy wspomniał o tym jak drogi był ten wisiorek, pomyślała tylko że może chociaż trochę mu na niej zależy, chociaż pod względem przyjaźni. Dotknęła na moment palcami dłoni chłopaka po czym ją cofnęła. -Dziękuję, nie musiałeś jednak wydawać tyle pieniędzy na swoją ex, chociaż to tylko zwykła rzecz, ale uwielbiam tego typu wisiorki- powiedziała,aczkolwiek mimo iż pokazywała, że jej nie zależy to w sercu aż jej się gotowało od ciepła, które ją całą otoczyło. -Czekoladę też mam, ale zwykle nie jadam słodyczy, blok najlepszej czekolady z Miodowego Królestwa. Będziesz zadowolony. Jednak jeśli chcesz stąd wyjść możemy pójść w spokojniejsze miejsce. Ja lubię otaczać się ludźmi. Sporo się naprawdę zmieniło przez te trzy lata. Sam widzisz, nie jestem już taką szarą myszą jak kiedyś. Bardziej otaczam się ludźmi i niestety dalej walczę z nałogami, ale zmieniłam się na lepsze. Zresztą chyba właśnie o to w tym wszystkim chodzi prawda? Żeby naprawiać swoje błędy i iść do przodu. Chciałeś się ze mną spotkać konkretnym celu? Cieszę się że cię mogę zobaczyć, zaskoczyła mnie twoja wiadomość i nie wiedziałam czego się spodziewać po naszym spotkaniu. - powiedziała po czym przerwała na moment nie wiedząc co dalej powiedzieć, albo inaczej.... zastanawiając się co dalej powiedzieć. -Mam wrażenie że żałujesz naszego spotkania. Daj mi szansę, pokażę ci że warto było się zobaczyć, a czas który dziś ze mną spędzisz nie będzie stracony. Nadal potrafię wypełnić każdą minutę twojego życia tak, że nie będziesz się nudzić- oznajmiła po czym zawinęła kosmyk włosów, który jej opadł na twarz, za ucho. Wiedziała jednak że nic z tego nie będzie. Jego oczy były dziwnie puste, a on sam był nudny niczym flaki z olejem, czego nie chciała mu mówić. Miała nadzieję, że odrobinę się rozkręci, bo ona sama uzna że to spotkanie było całkowicie bezsensowne.
To nawet lepiej, że Katherine nie wiedziała dlaczego Casius nie lubił już być otaczany ludźmi. Kiedyś za to był prawdziwą duszą towarzystwa, nie stronił od ludzi i nie lubił samotności, bo wtedy bardzo mu się nudziło. Jednak, jak widać, nie tylko Russeau się tak diametralnie zmieniła. Z tym, że ona wydawała się zmienić na plus, a on... Niekoniecznie. Bo zamykanie się w sobie i otaczanie coraz wyższymi i grubszymi murami przecież nie było ani trochę dobre, nie? Choć musiał przyznać, że nawet on wciąż lubił być adorowany. Lubił te spojrzenia dziewczyn, gdy przechodził obok, a je nie zrażało zmęczenie, które było po nim widać. Zawsze się wtedy uśmiechał, czasami nawet puszczał oczko, gdy dziewczyna była ładna. Jednak dzisiaj nawet mu o dziwo przez myśl nie przeszło to, że jest atrakcyjny i podoba się kobietom. Dzisiaj jego nastrój był iście depresyjny, wręcz nie do zniesienia dla osób z jego otoczenia. Już mu to rano powiedziała Eileen przez kominek. Kąciki jego ust lekko powędrowały do góry na kilka krótkich sekund. — Spokojnie, pij do woli, ja już swoje wypiłem przed wyjściem — powiedział, a i tak sięgnął po butelkę tequili, którą przyniósł całkiem przystojny na jego oko kelner. Pewnie dalej by go obczajał, jak ten odchodził, ale alkohol był dla niego ważniejszy. Zawsze był. Wypił kieliszek na raz. I nie zamierzał przestrzegać tego, jak się zwykle pijało tequilę. — Może po prostu spoważniałem? — zapytał, ale po chwili prychnął z rozbawieniem, uśmiechnął się trochę zawadiacko i pokręcił głową. — Tak naprawdę to po prostu zarezerwowałem ten skrót dla bliskich, a kiedyś byliśmy blisko, dlatego nie miałem ci za złe nazywania mnie w ten sposób. — Jasne, teraz też nie miał jej tego za złe, ale czuł się... Co najmniej niezręcznie, gdy jego była dziewczyna nazywała go tak miękkim i przyjemnym skrótem, którym notorycznie nazywa go młodsza siostra, kuzynka i... Adler. Cholerna Adler. — Przewrażliwiony na co? Na moje towarzystwo? W życiu nie byłem przewrażliwiony na punkcie ludzi ze Śmiertelnego Nokturnu, naprawdę. — Zerknął na jej palce, którymi dotknęła jego dłoni i przełknął cicho ślinę. Przecież miał na tej dłoni bliznę, co jeśli ją poczuła przez co odsunęła dłoń. Serce zaczęło bić mu trochę szybciej z tego lekkiego przerażenia, które w nim wezbrało, bo... No. Starał się jak mógł, aby dawni znajomi możliwie jak najmniej wiedzieli o jego likantropii. I sądził, że do tej pory mu się to nawet udawało. — Spokojnie, mam trochę własnych galeonów w skrytce u Gringotta — powiedział i w gruncie rzeczy nie skłamał, bo podobno do tej skrytki dawał pieniądze jego ojciec, gdy Cass był tylko dzieckiem. Dał mu nawet kluczyk razem z motocyklem, ale Reeves jeszcze do tej skrytki nie zaglądał. — Pamiętałem, że lubisz — mruknął, ale czuł, że usłyszała to tak czy siak, bo nie było to znów tak ciche. A mimo wszystko siedzieli blisko siebie. — Obojętne, gdzie będziemy. Możemy później iść do mnie, jeśli będziesz chciała. Poza tym to tak, trzeba się zmieniać. I naprawdę cieszę się z tego, że tobie się ta zmiana udała. No i fakt, trzeba też naprawiać swoje błędy. Dlatego chciałem się z tobą spotkać i... Spróbować przeprosić, choć rzadko to robię. Wciąż. — Przewrócił lekko oczami, bo naprawdę nie lubił u siebie tego braku jakiejkolwiek skruchy. Cud, że w ogóle pomyślał o przeproszeniu Katherine. No ale może myślał, że jeśli przeprosi swoją byłą, chociaż przez chwilę nie będzie myślał o Maisie, z którą tak bardzo chciał być w związku? — Ale niektórych błędów się nie da... Okręcić. — Odchrząknął cicho i od razu pomyślał o tej nocy, w którą jak ten ostatni idiota wyszedł do lasu. Pospacerować i uspokoić się, bo miał dosyć matki. I na co mu to, kurwa, było? — Nie, nie, nie... Nie żałuję. Po prostu... Dziwnie się czuję z tym... Jak się zachowałem. Bo nie powinienem, ale wciąż mam to do siebie, że zbyt łatwo wybucham i później... — przełknął ślinę i zaczął wyginać swoje palce u lewej dłoni. — I później jest jak jest. Więc... Przykro mi, że tak postąpiłem — odparł na tyle głośno, aby to usłyszała, choć gardło mu się tak ścisnęło, że nie dał rady powiedzieć "przepraszam". Bo z jednej strony żałował, z drugiej twierdził, że postąpił słusznie i może nawet trochę dzięki niemu zaczęła wychodzić na prostą.