Osoby:@Lennox X. Zakrzewski, @Jordan Carter Miejsce rozgrywki: Hogsmeade Rok rozgrywki: wrzesień 2017r. Okoliczności: Każdy nowy rok szkolny należy godnie rozpocząć, więc Jordan nie oszczędzał sobie żadnych przyjemności i skrupulatnie dokonał degustacji prawie wszystkich substancji, jakie miał przy sobie na imprezie. W drodze powrotnej do domu był świadkiem ustawki między dwójką nieznajomych mu chłopaków i odurzony uznał, że musi zbawić świat, stając po stronie jednego z uczestników bójki.
Ostatnio zmieniony przez Jordan Carter dnia 27/1/2018, 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Początki nigdy nie były jego specjalnością. Szczególnie początki roku, choć tym razem przekroczył szkolne mury z dozą ulgi, która gdzieś w połowie drogi go oświeciła. Nie tęsknił za tym miejscem, wszystko było jednak lepsze od kolejnego dnia spędzonego z myślą, że musi wrócić do domu. Ponownie oglądać twarze osób, które są mu obce. Prawda jest, że nie spędza tych dni siedząc z rodzinką przy niedzielnym obiadku. Uwielbia te momenty, w których się mijają w drzwiach, zostawiając po sobie pustkę w czterech ścianach. O ile przychodzi do domu, tak to właśnie wygląda. Nigdy mu to nie przeszkadzało, z pewnością nie ulegnie to zmianie w najbliższej przyszłości. Nie powinien być w miasteczku. Ledwo skończyła się kolacja na cześć powitania nowego roku szkolnego i pierwszoroczniaków. A Lennox zniknął zanim drzwi jeszcze porządnie się nie domknęły za wianuszkiem uczniów. Nie widział powodu, dla którego miały wysłuchiwać tej samej, co roku śpiewki. A o wszystkich najważniejszych nowinkach dowie się podczas porozrzucanych plotek. Mniej lub bardziej prawdziwych. Kiedy dokładnie znalazł się w takiej sytuacji, jak ta? Nie poszedł na imprezę. Nie pił. Nie widział żadnej przyjemności w oddaniu się tym kilku procentom. Dlaczego w takim razie sprzeczał się z kompletnie obcym sobie człowiekiem? Mężczyzna był o wiele starszy, powiedziałby, że dzieliło ich dobre pięć lat. Nie kojarzy jego twarzy ze szkolnych korytarzu, choć musiał powiedzieć szczerze, nawet gdyby kiedyś go tam spotkał... Szybko by o tym zapomniał. Wypluł krew, która zbierała się w jego ustach. Metalowy smak wypełnił jego wnętrzności, kurcząc je. Jednak twarzy chłopaka nie wykrzywiał grymas zniesmaczenia, bardziej euforii. Zawsze był lepszy w mowie ciała, nie używał czarów do rozwiązywania swoich problemów, uznając, że nie tak powinien załatwiać swoje sprawy. Czuł jak adrenalina wypełnia jego żyły, ściskając mocno pięści w pełnej gotowości. Nie pamiętał od czego to się zaczęło, czy był to zwykły przypadek, że wpadli na siebie o tej porze i w tym miejscu... Nieporozumienie, zapewne. Wymierzył jeden cios, co nie było najlepszym pomysłem na rozwiązanie tej sytuacji. W odwecie ten drugi uchylił się, trafiając w brzuch Nox'a. Poczuł nieznośny skurcz, który trochę go oszołomił. Trochę? Poczuł jak robi mu się ciemno przed oczami, jednak zdołał wykorzystać moment nieuwagi i ogłuszył łokciem swojego towarzysza. Odsunął się na odpowiednią odległość, opierając się o ścianę zaułka. Dostrzegł obecne spojrzenie mężczyzny i ruszył do przodu, nie zastanawiając się nad tym, co będzie dalej. W końcu mógł odreagować, mógł swobodnie oddychać pomimo, że krew przeszkadzała mu w tym odrobinę. Dlatego uśmiech nie schodził z jego twarzy, obłęd nie opuszczał jego spojrzenia. Mógł tak bardzo długo, zapewne dopóki nie straci przytomności... Jego największa słabość. Naparli na siebie, chcąc doprowadzić sytuację do parteru. I gdyby nie to, że był drobniejszy od mężczyzny, nie udałoby mu się go podejść w ten sposób. Wyprostował się, zaraz po tym jak ten drugi upadł na ziemię, zostając przerzuconym przez jego plecy. Tu zabawa powoli się kończyła, co niezmiernie go zasmuciło. Przecież jak skończy to w tym właśnie momencie, co stanie się później? Będzie musiał wrócić. Mężczyzna zaczął się podnosić, dlatego podszedł do niego, wymierzając mu porządny cios. Wymagało to siły, która powoli zaczynała go opuszczać, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznał. Oparł dłonie na kolanach, chcąc zaczerpnąć powietrza.
Choć był w tej szkole od niedawna, szybko się zaklimatyzował i polubił to miejsce. Ostatni rok był trochę nerwowy ze względu na Owutemy, ale mimo tego, dobrze wspominał Hogwart, co zresztą zadecydowało o tym, że nie wrócił do Stanów. W końcu, mógłby pójść do Ilvermorny, które zajęło miejsce Salem w rankingu przodujących szkół Ameryki Północnej. Nie tęsknił za domem, w którym nikt na niego nie czekał, dlatego nie miał potrzeby powrotu do Atlanty. O imprezie rozpoczynającej nowy rok szkolny dowiedział się zaledwie chwilę przed jej rozpoczęciem. Przez to, trochę się na nią spóźnił - w końcu, nie mógł pójść na nią w eleganckiej, szkolnej szacie z barwami Gryffindoru, zupełnie trzeźwy, nie organizując uprzednio żadnego before'a. Z racji, że nie miał w dormitorium ani mililitra alkoholu, musiał wprowadzić się w nastrój za pomocą czegoś, co miał pod ręką. Peruwiańskie zioło nie było substancją, którą mógł mieć na terenie szkoły, ale do tej pory nikt go z nim nie przyłapał... Toteż, kiedy w pustej, szkolnej łazience wypalił samodzielnie skręcanego jointa doszedł do wniosku, że jest już gotów, by wybrać się do klubu. Przyćmiony działaniem Małoujarany powoli przemierzał błonia, zmierzając w stronę Hogsmeade. Skracając sobie drogę (albo i nie, choć wtedy wydawało mu się, że idzie najkrótszą możliwą trasą), przechodził bocznymi uliczkami, nie trzymając się głównej drogi. Niedaleko klubu, do którego zmierzał, natknął się na dwóch mężczyzn, którzy w ciemnym zaułku, zupełnie nieoświetlonym przez latarnie, urządzili sobie mugolską bójkę. W normalnej sytuacji po prostu przeszedłby obok nich niewzruszony. Nie obchodził go los innych ludzi, zwłaszcza tych, którzy byli mu obcy, więc nie byłoby go stać na to, by jakkolwiek zareagować. Tym razem jednak, zważywszy na jego upośledzoną zdolność oceny sytuacji, doszedł do wniosku, że kto, jak nie on, ma zbawić świat? Nieco senny, ale zarazem zdeterminowany do pomocy i pełen euforii, podszedł do facetów. Obaj wyglądali na zupełnie wyczerpanych i obaj zalani byli krwią. Jeden z nich podnosił się z ziemi, drugi, choć bez sił, zbierał się do tego, by wymierzyć cios w stronę przeciwnika. - Ej, kurwa! Stop! - krzyknął oburzony, jednak zdecydowanie za późno, bo zalany krwią chłopak zdążył już uderzyć tego, który dopiero co wstał. O dziwo, cios nie był na tyle silny, żeby zwalić go z nóg, więc ten, który wyglądał na starszego, przygotowywał siły do odwetu. A jego cel, akurat ustawił się w jego stronę całkiem sprzyjająco - pochylił się trochę, opierając dłonie na kolanach, próbując wyrównać rytm oddechu, zbierając przy tym resztki sił, jakie mu pozostały. Widząc, jak bójka wciąż nie ma końca, podbiegł parę metrów, by stanąć pomiędzy obojgiem mężczyzn. Mimo tego, że zasłonił tego, który rozpaczliwie łapał tlen w płuca, ten drugi wciąż na niego nacierał, uznając chyba, że Jordan stanął w obronie jego celu. Nie chcąc skończyć z raną na pół twarzy, w swojej obronie, uderzył tamtego w twarz. Cios był mocny i zwalił tamtego z nóg, więc po dłuższej chwili, kiedy facet nie wstawał, Carter doszedł do wniosku, że musiał stracić przytomność. Obrócił się w stronę drugiego uczestnika bójki i widząc, jak nieporadnie radzi sobie z krwawieniem, podał mu opakowanie chusteczek higienicznych, które nosił w kurtce. - Nie mogę zrobić nic innego, nie jestem najlepszy z uzdrawiania - stwierdził, jakby usprawiedliwiając brak żadnej czarodziejskiej interwencji. Otarł prawą dłoń, na której pojawiło się trochę krwi, o spodnie, po czym w nikłym świetle różdżki, zaszczycił chłopaka spojrzeniem.
Jakim cudem ten facet jeszcze chodził? Kurwica go brała kiedy przyglądał się jego twarzy. Doskonale zapamiętał jej strukturę... Nie przykładał dużej uwagi do tego, kogo mijał na szkolnych korytarzach. Jest jednak coś, co zawsze wwiercało mu się do głowy. Ilekroć spoglądał w przeszłość, mógł wyraźnie, dokładnie tak jakby teraz stali tutaj przed nim, zobaczyć twarze osób, z którymi się zmierzył. Nigdy nie były młodsze od niego, nieważne w jak młodym wieku mógł zacząć. Nigdy ich nie zapomni, dokładnie jak uczucia, które mu towarzyszyło za każdym razem kiedy dochodziło do podobnych sytuacji. Nie obchodziło go to, jak prymitywnie mógł się w tym momencie zachowywać. W jaki irracjonalny, wręcz pozbawiony logiki sposób rozwiązywał swoje problemy. Zawsze było mu mało, nigdy nie miał dość, jakby doprowadzanie się do granicy i próby przekroczenia tej linii były czymś naprawdę istotnym i niewiarygodnie ważnym w jego życiu. Może były, może nie. Nie słyszał głosu, który dochodził gdzieś z boku. Nie zarejestrował żadnego dźwięku ale to może dlatego, że wciąż nie do końca mógł prawidłowo słyszeć. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim uderzeniem oberwał w ucho, został potraktowany dokładnie tak samo jak wcześniej jego poobijany kolega. Niewiarygodne, nie potrafił sam wybrnąć z sytuacji i używał broni Nox'a przeciwko niemu? Nie zdawał sobie sprawy, z kim miał do czynienia. Z jak wielkim popaprańcem przyszło mu się zmierzyć. Nie powinien zaczepiać przypadkowych osób na ulicy. Nagle wyrosła przed nim postać, zaraz w momencie, w którym miał się przygotować do kolejnego ataku. Myślał, że tak szybko pozbawił go sił? Urywany oddech i krew, którą ciągle wypluwał o niczym nie świadczyła... Wciąż mógł... Dopóki nie straci przytomności, dopóki jeszcze dychał... -Co robisz!-Krzyknął kiedy dostrzegł jak trafiony cios zwala z nóg mężczyznę. -Co Ty sobie myślisz, kurwa. Prosiłem o pomoc?! -Był zwyczajnie wściekły. Nikt... Nikt nie miał prawa wchodzić między niego, a tę ofiarę, którą zaraz miał się stać tamten facet. Odrzucił jego chusteczki w momencie, w którym je wyciągnął, chcąc zwyczajnie w świecie... No właśnie. Nikt nie wyciąga ot tak ręki w kierunku Zakrzewskiego. Nigdy. Krwawienie nie ustawało, dlatego dopiero po chwili zorientował się, że jego poprzedni przeciwnik wstał i ruszał na nich. Poderwał się szybko z ziemi, uznając, że to naprawdę cios poniżej pasa kiedy chcesz zaatakować kogoś, gdy ten jest odwrócony do ciebie plecami. Może i nagłe przerwanie bójki go wkurzyło, teraz mógł dokończyć to, co zaczął. Zgiął się w pół i z impetem wbił się w brzuch mężczyzny, przytrzymując go i uderzając o ścianę. Jednocześnie zranił bardziej lewą rękę ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Odsunął się, patrząc jak ciało jego przeciwnika osuwa się na ziemię. Zapewne już ostatecznie. Wypluł krew, która zgromadziła się w jego ustach... Był wyczerpany, jedyne co wydostało się z jego gardła to śmiech. Chrapliwy, nieprzyjemny, pochodzący gdzieś z głębi. Odwrócił się do chłopaka, który wszedł między niego, a mężczyznę. Oczy były chłodne, jednak jego wargi wciąż wykrzywiał ten dziwny uśmiech, mówiący, że Nox to zwykły szaleniec. Takiego uwielbiał siebie najbardziej. Nie był wstanie ukryć tego, jak dobrze w tym momencie się czuł. Podniósł koszulkę do góry i wytarł twarz, która umazana była krwią i prawdopodobnie błotem. Było już lepiej. Podszedł do chłopaka, lekko kuśtykając. -Podałbym Ci dłoń. Myślę jednak, że jest albo zbyt brudna albo zbyt uszkodzona.-Mruknął. -Jestem Lennox.-Dodał spokojnie.
Sam, rzadko kiedy, brał udział w jakichś bójkach, no chyba, że chodziło o któregoś z jego najlepszych kumpli, choć i wtedy raczej utrzymywał defensywną postawę. Pojedynki nie były czymś, z czego czerpał przyjemność. Co prawda, jego wzrost i siła są akurat zaletą, jeśli chodzi o mugolskie potyczki, ale rzadko korzysta z cech, jakimi obdarzyła go matka natura. Jego starszy brat akurat nigdy nie bawił się w przynależenie do gangów, gdzie pięści nie były jedyną bronią, ale ojciec często kręcił się w takich środowiskach, sprzedając im crack i marihuanę. Zdarzały się sytuacje, kiedy wracał z całą zakrwawioną twarzą do domu, tłumacząc Jordanowi, że po prostu się przewrócił. Zresztą, chłopiec niedługo później stracił ojca, który trafił za to do więzienia. Takie wspomnienia nie są dla niego najmilsze, więc być może dlatego nie lubi mieszać się w żadne szarpaniny. Zwykle nie tryskał empatią. Gdyby nie euforia i przekonanie o tym, że to właśnie on musi naprawić cały świat, spowodowanie spaleniem skręta peruwiańskiego zioła, najpewniej ominąłby całe zamieszanie, spokojnie kierując się w stronę klubu. Nie tym razem. Reakcja chłopaka, któremu pomógł, była zaskakująca. Był przekonany, że okaże choć trochę wdzięczności, zwłaszcza, że cały zalany był krwią i ledwo trzymał się na nogach. Po tym, jak nieznajomy się na niego wydarł, miał ochotę go zwyzywać. Mimo tego, umiał nad sobą panować, a widząc, jak skłonny do agresji może być chłopak, nie odezwał się ani słowem, obserwując całą sytuację. Tak naprawdę, gdyby Lennox rzucił się i na niego, przewagę miałby Jordan - był w pełni swoich sił, no i przy okazji był trochę masywniejszy od Ślizgona (albo i nie, może to było jego złudzenie, wynikające ze wzrostu). Z milczeniem obserwował, jak starszy przeciwnik ledwo podnosi się z ziemi, a Lennox przejmuje władzę nad jego ciałem i napiera nim na ścianę. Jordan jedynie uniósł nieco dłoń, przełykając gulę w gardle, ale szybko ją opuścił, widząc jak ciało tamtego faceta bezwładnie zsuwa się na chodnik. Śmiech Lennoxa, jego satysfakcja z wygranej, krzywy grymas - na żadną z tych rzeczy Carter nie zwrócił większej uwagi. Cała bójka przyprawiła go o momentalne wytrzeźwienie, jednak nie na tyle, że wcale nie odczuwał działania Małoujarany. Przyćmiony jej działaniem, nie potrafił stwierdzić, czy ma do czynienia z psycholem, czy nie - część rzeczy wydawała się być dla niego zabawna, część wprawiała go w osłupienie, część wywoływała lęk. Widząc, jak chłopak ociera twarz z potu i krwi, jedynie uśmiechnął się lekko, jakby całe to zdarzenie było wyreżyserowanym teatrem, że żaden z uczestników nie zadawał sobie prawdziwych ciosów, a jedyny prawdziwy, to ten, który zadał on sam. - Jordan - przedstawił się cicho, przenosząc wzrok na Lennoxa. Sam nie wiedział, co ma w takiej chwili powiedzieć, a zamiast przemilczeć chwili, stwierdził, że palnie totalną głupotę: - Po tym, jak mu wpieprzyłeś, chyba szybko się nie podniesie. - Rozbawiony swoim spostrzeżeniem (od kiedy takie rzeczy go bawią?), oparł się o ceglaną ścianę. Butem zaczął rozcierać plamy krwi na bruku, które powoli zaczynały krzepnąć.
Uwierz, że kiedyś taki nie był? Uwierzysz w to, że nigdy nie uciekał się do przemocy? Był złotym dzieckiem, przykładnym, może nawet dobrym... Choć to słowo ma dla niego wiele zastosowań, niekoniecznie "dobrych". Był ambitny, może czasem zbyt narwany... Jednak nie dało się powiedzieć o nim złego słowa, nie kiedy przygotowywał jedzenie dla swojego rodzeństwa, nie kiedy kładł je spać czy też wtedy, kiedy pomagał im w zadaniach kiedy sam miał swoje do nadrobienia. Nie mówił nic kiedy matka wychodziła kolejnego wieczoru na bankiet, nie kiedy powtarzało się to codziennie, do takiego stopnia, że zapominał jak wygląda jej twarz. Aż w końcu pękł, wszystko to, co zbierało się latami po prostu... Z niego uleciało. I czy czuł się z tym lepiej? Cóż, to nie sesja psychologiczna, aby wyciągać takie rzeczy. Zawsze wszystkiego dokonywał o własnych siłach, dlatego nie dziwne, że kiedy ktoś wyciąga w jego kierunku dłoń( a w tym wypadku pięść), nie przyjmie jej z wdzięcznością. Poza tym, chłopak wszedł między nich, kompletnie nieproszony. Nieważne jak bardzo Lennox by krwawił, czy nie dawałby rady. To była jego walka, jego przeciwnik... Był zachłanny. W takich przypadkach wręcz pozbawiony rozsądku czy rozumu. Nie przeszkadzało mu to. Nie kiedy czuł krew w ustach, kiedy czuł każdą poszczególną kość w swojej dłoni. Czuł... Żył... Wielkie zakończenia były cudowne, choć niekoniecznie cieszyły go na tyle, na ile powinny. Czuł niedosyt, jakby czegoś w tym wszystkim brakowało. Zawsze tak było, nieważne jak długo by to trwało, jak bardzo by oberwał... Przegrana czy wygrana. Skinął lekko głową, przyjmując do wiadomości imię chłopaka. Zapewne szybko go nie zapomni, nie, w takich momentach pamiętał o każdym najdrobniejszym szczególe. Ciekawe, nawet całkiem patrząc na jego zerowe przywiązywanie uwagi do czegokolwiek. Wzruszył ramionami, co nie było dobrym pomysłem. Zapewne skutki dzisiejszego spotkania dopiero w niego uderzą jutrzejszego poranka... Co nie zmienia tego, że i w tym momencie nieźle go poobijało.-Szkoda. Było całkiem zabawnie... -Powiedział, wycierając ręce o ostatni czysty skrawek swojej koszulki.-I następnym razem, nie przerywaj mi... To strasznie psuje nastrój.-Powiedział spokojnie, choć w jego głosie można było wyczuć coś jeszcze. Jak to sobie zinterpretuje, to już nie sprawa Lennoxa, on sam niekoniecznie zdawał sobie sprawę, że coś takiego miało miejsce. Gdyby Jordan się nie wtrącił, pewnie leżałby gdzieś tutaj z trudem łapiąc oddech. I co z tego? Czy byłoby to takie złe? W końcu robił to z jakiegoś konkretnego powodu, tak? Jego zachowanie było oparte jakimś logicznym i sensownym wyjaśnieniem... No niekoniecznie. Lepiej nie doszukiwać się w tym sensu, logiki czy czegokolwiek. Również oparł się o ścianę, tylko w tym przypadku siadając ciężko. Jego nogi odmówiłyby mu posłuszeństwa, gdyby teraz miał jeszcze stać. Regeneracja sił to podstawa, wiele by dał za coś słono-słodkiego. Z nałogiem nie wygrasz, prawda? Jeden przypadek został już tutaj zademonstrowany.-Ludzie nie zatrzymują się widząc taki teatrzyk... Czemu akurat Ty postanowiłeś przerwać ten schemat?-Nie próbował nawiązać ciekawej konwersacji. On po prostu chciał wiedzieć. Tak samo jak nikt nie zaczepia go na szkolnych korytarzach, nie siada w jego ławce... Nie żeby w jakiś sposób mu to przeszkadzało. Nie powie, że nie jest choć w delikatnej mierze zaintrygowany.
Jordan pewnie też miałby podobne doświadczenia, co Lennox, ale nigdy nie przyszło zajmować mu się młodszym rodzeństwem, bo to on jest tym młodszym bratem. W teorii, wspólnie spędzane wieczory na graniu w gry i oczekiwanie na powrót matki powinno zbliżyć dwójkę chłopaków, i do czasu rzeczywiście tak było. Dopóki Jordan nie dowiedział się o tym, że został obdarzony genem i jest czarodziejem, jego relacje ze Scottem przedstawiały się całkiem nieźle. Tak naprawdę, nie miał co dziwić się chłopakowi. Też nie lubi, kiedy ktoś obcy wtrąca mu się w życie, często wcale nie znając danej sytuacji, a mimo tego oferując pomoc. Jest przekonany o tym, że jeśli ma jakiś problem, on sam poradzi sobie z nim najlepiej. Nie lubi też obarczać swoimi kłopotami innych osób, nawet jeśli miałby podzielić się nimi ze swoimi przyjaciółmi. Dlatego w normalnej sytuacji, najpewniej pominąłby by obu facetów, zupełnie nie przejmując jakąś tam bójką, która wcale go nie dotyczyła. Co innego, jeśli był pod wpływem peruwiańskiego zioła. Słysząc słowa chłopaka, nie zdążył zarejestrować żadnych sprzeczności. Nie zauważył, że Lennox czerpie ogromną przyjemność i czuje satysfakcję, widząc pokonanego, zakrwawionego przeciwnika. - Nie spodziewam się następnego - powiedział cicho, niewyraźnym wzrokiem przypatrując się oświetlonemu fragmentowi chodnika. Tak jak poprzednio, nie wyczuł w głosie towarzysza żadnych emocji. Miał zbyt zaćmiony umysł, by zwrócić uwagę na takie szczegóły. Zdecydowanie powinien przystopować z narkotykami. Zamyślony, otrząsnął się z transu, gdy Ślizgon zadał mu pytanie. Nie spodziewał się, że zapyta go akurat o intencje jego działań. Co gorsze, sam Jordan nie potrafił ich określić. Działał pod wpływem chwili i tego, co podpowiadała mu substancja psychoaktywna. - Właściwie to... - zaczął powoli, po czym usiadł na bruku obok chłopaka, intensywnie zastanawiając się co powinien na to odpowiedzieć. Sekundę później już nie wiedział, co miał powiedzieć i stwierdził: - Właściwie to... zgłodniałem. Oprócz tego, że zapomniał o tym, że zmierzał na imprezę, to jak gdyby nigdy nic, znikąd, naszła go ochota na jedzenie. Po tym, Lennox mógł uznać, że Jordan ma coś nie tak z mózgiem, albo słusznie zauważyć to, że jest zjarany. Zamaszyście podniósł się z ziemi, a swój zbłąkany wzrok przeniósł na Lennoxa. - Idziesz ze mną? Ojebałbym naleśniki.
wybacz, że tyle musiałaś czekać, ale zabiegany czas się trafił i nie miałam kiedy ci odpisać :c
Zawsze jest coś, co poróżni dwójkę osób, prawda? Czy to ten gen, którym jest posiadanie magicznych zdolności... Czy po prostu zwykła paskudna osobowość jednej z tych osób. Już nie walczył w tej sprawie, choć brzmi to tragicznie, w końcu jak można odpuścić sobie własną rodzinę? Kiedy nie ma człowiek innego wyjścia, a wszelkie sposoby defensywy nie pomagają. Najlepiej jest to przeczekać. Tak... Choć Nox nie cieszył cierpliwością, nie miał chyba innego wyjścia. Proszę, jak dwójka kompletnie sobie osób może mieć całkiem podobne poglądy w pewnych sprawach. Lennox nigdy nie oddawał swoich spraw, zawsze musiał kontrolować to, co się aktualnie działo. A przynajmniej mieć to złudzenie kontroli. Żył w przekonaniu, że nikt nie zrobi czegoś tak dobrze, jakby mógł to zrobić sam. Powiedzonko "umiesz liczyć, to licz na siebie" to chyba jednak z jego dewiz życiowych. Na razie całkiem dobrze na tym wychodzi, poobijany, z kilkoma połamanymi żebrami... Jednak ma tę świadomość, że wszystko co zrobił to tylko i wyłącznie jego wina, lub zasługa. Zwał jak zwał. Była to chwilowa euforia. Za godzinę lub dwie adrenalina kompletnie zniknie z jego krwiobiegu... I co ją zastąpi? Jakie emocje może czuć ktoś, kto czerpiąc radość z bólu i cierpienia(chyba nawet bardziej z własnego, niżeli z czyjegoś)... Nagle zostaje z niczym? Nie skomentował słów chłopaka, bo raczej żaden komentarz nie był tutaj potrzebny. Dopiero teraz dłużej skupił swoją uwagę na towarzyszu. Widział jego lekko nieobecny wzrok, który raczej nie był wynikiem zaistniałej sytuacji, której był świadkiem. Zmarszczył lekko brwi, ponownie wycierając twarz w koszulkę. No tak, kto o tej porze mógłby przechadzać się po ulicach wioski? Nie jego sprawa. Machnął jedynie ręką, dając znak aby Jordan odpuścił sobie udzielanie odpowiedzi. To i tak nie miało już większego znaczenia. Noc podniósł się na miękkich nogach i przeciągnął się, chcąc sprawdzić, która część jego ciała została najbardziej pokiereszowana... Zdecydowanie żebra. Uniósł lekko brwi, choć jego wargi wykrzywiały się w szerokim uśmiechu. Był głodny, cholernie głodny. Kiedy nie był? Jedynym jego prawdziwym nałogiem jest właśnie pałaszowanie dobroci, wszelkiego rodzaju i konsystencji. -Tak. Tylko o tej porze nie znajdziesz żadnego dobrego miejsca, gdzie je serwują. Choć, podkradniemy coś z szkolnych zapasów.-Powiedział i ruszył w kierunku szkoły. Najpierw żarcie, później SS.