Pacjentami tutaj opiekują się uzdrowiciele z oddziału wypadków i urazów. Każdy z pacjentów trafił tu z powodu nieusuwalnych uroków, niewłaściwych zastosowań zaklęć, klątw, bądź też z innych, podobnych powodów. W przypadku skomplikowanych zaklęć może być potrzebna dłuższa terapia - często wtedy pacjenci przekierowani są na oddział rehabilitacji.
Autor
Wiadomość
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Zaczęła ten dyżur wcześniej niż miała, kiedy magiczne lusterko w jej kieszeni rozświeciło się i rozdzwoniło, akurat kiedy stała w kolejce po kawę w kawiarni bliskiej jej mieszkaniu. Widząc kod alarmowy teleportowała się z miejsca, w którym stała do szpitala, rezygnując z kawy, którą można było faktycznie tak nazwać – w przeciwieństwie do szpitalnej lury, którą codziennie piła. Nie zdążyła się nawet przebrać, kiedy pacjent w stanie krytycznym pojawił się na oddziale zatruć, przyjęła jednak w wdzięcznością fartuch, który przydał się kilka minut później. Minęło już trochę czasu odkąd nie udało się uratować tamtego czarodzieja, zdążyła się przebrać w swoją odzież roboczą i nawet zjeść coś, co miało imitować śniadanie, choć Dion pewnie dałby jej przez łeb, gdyby średniej jakości batona nazwała przy nim śniadaniem. Już miała zająć się kartami, kiedy ktoś ją zaczepił, zaraz po tym, gdy weszła na oddział pozaklęciowy, w końcu pomijając przypadek sprzed kilku godzin, to właśnie tutaj dzisiaj dyżurowała. Przez chwilę nie miała pojęcia o czym czarodziej do niej mówił, sytuacja z rana mocno ją roztroiła, ale kiedy tylko wspomniał w jakiej sprawie do niej przyszedł, natychmiast sobie przypomniała co mówiła Grace. I choć wspomniała, że sprawa może być delikatna, to jednak Thalia nie uważała się za specjalnie delikatną osobę, choć nikt nie mógł jej odmówić doświadczenia. Miała też wrażenie, że jakimś cudem wieść o wyleczeniu Nathaniela się rozeszła i była przekonana, że maczał w tym palce, ale ostatnio przestał być osiągalny. Miała nadzieję, że nie wpakował się w jakieś bagno, z którego znowu będzie musiała go wyciągać. Pomyśli o tym później. — A tak, zapraszam, proszę usiąść — powiedziała i wskazała ręką wolne łóżko oddziałowe. Kiedy wykonał jej polecenie, machnęła różdżką, by przestawić parawan i dać im imitację prywatności, nie miała dzisiaj jednak wolnego gabinetu zabiegowego, więc to musiało wystarczyć. — Pocklington była bardzo oszczędna w słowach, więc nie bardzo wiem z jakimi bliznami pan do mnie przychodzi, specjalizuję się w urazach pozaklęciowych, więc podejrzewam, że ma to coś z tym wspólnego, blizny są czarnomagiczne? Obecne klątwy? Jeśli tak, to zalecam najpierw spotkać się z łamaczem klątw, zanim będziemy mogli coś zdziałać dalej — od razu przeszła do rzeczy, bo nie byli na kawie, by marnować czas, to był szpital i cóż, drugi, a może pierwszy tak naprawdę, dom Thalii.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Parawan. No cóż, tyle musiało mu wystarczyć. To i nadzieja, że nikt niepowołany za ten parawan nie wlezie w najmniej odpowiednim momencie. Nie miał jeszcze pewności jakie wrażenie wywarła na nim uzdrowicielka od zaklęć, ale póki co postanowił jej w jakimś stopniu zaufać. Tylko ta konkretność go nieco płoszyła. Zupełnie jakby chciała go odhaczyć jak najszybciej i mieć z głowy, żeby móc lecieć do następnego pacjenta. W końcu to nie była nagła potrzeba ratowania życia, prawda? A jednak raz już prawie życiem swój obecny stan przypłacił. - Nie, obecnie klątw nie ma. Tylko ślady. - powiedział, trochę się zacinając. Nie wiedział jak to opisać. Przełknął ślinę trochę dla zebrania się na odwagę. Nie wiedział czy da radę rozmawiać o swoim problemie tak rzeczowo i konkretnie jak uzdrowicielka najpewniej by chciała. - Tak, czarna magia. Nie tylko, ale te najgorsze tak. Poczuł, że zaczyna go ogarniać panika. A co jeśli będzie chciała, żeby opisywał wszystko? No i jak dokładnie mogła sobie tego życzyć? Miał ochotę uciec zza tego parawanu, a najlepiej i z tego szpitala. Powstrzymywała go jedynie świadomość tego, że to nie rozwiązywałoby problemu. Bez zmierzenia się z tym będzie narażony na to, co już raz się zdarzyło. A może tym razem nie wezwie pomocy? Przypomniał sobie twarz Veronici, jej łzy, jej słowa. Nie mógł jej tego zrobić. Przyszła po niego w środku nocy, bo ją o to poprosił, nie wyjaśniając niczego. Musiał teraz chociaż spróbować. Dla niej. - Pani doktor, wiem, że moje blizny nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla życia i prawdopodobnie ma pani pilniejsze przypadki, ale zależy mi na tym, by potraktowała pani mój przypadek poważnie. - powiedział na jednym wydechu zdanie, które powtarzał w myślach przed spotkaniem wielokrotnie. - Chcę mieć pewność, że zrobiłem wszystko, co się da. Może wtedy uda mi się wreszcie z tym zmierzyć i... pogodzić. Ostatnie słowo dodał po chwili wahania. Absolutnie nie wierzył w możliwość pogodzenia się z obecnością śladów szalonego poczucia artystycznego wiedźmy. Miał za to cień nadziei, że uzdrowicielka wpadnie na jakiś pomysł, że zaproponuje mu jakiekolwiek rozwiązanie. No i chciał wiedzieć, że wykorzystał każą dostępną opcję.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Thalia była bezpośrednia, ale nie była całkiem nieempatyczna. Zdawała sobie sprawę, że nie sprawiała wrażenia całkowicie przystępnej, ale nie zapomniała, że pacjent prócz ciekawego przypadku, był także człowiekiem i czarodziejem. Miała nadzieję, że nigdy o tym nie zapomni, bo nie wierzyła, że wtedy będzie mogła być dobrą uzdrowicielką, co więcej, była przekonana, że wtedy stanie się taka jak jej matka. I choć Theia była szanowaną i, cóż, diabelsko dobrą uzdrowicielką, to Thalia od lat uważała, że matka zapomniała po drodze po co tak właściwie to robiła. Młoda Heartling jednak pamiętała, chociaż jej usposobienie mogło wskazywać na coś innego. — Rozumiem — odparła i przysiadła na niewysokim stołku. Po części dlatego, że nie chciała górować nad pacjentem, a po części dlatego, że zwyczajnie bolały ją nogi. Chciała zadać więcej pytań, ale miała wrażenie, że Seaver walczył ze sobą, by coś jej powiedzieć. Nie zwykła naciskać, jeśli nie było powodu. Nie była głupia, rozumiała co znaczy sprawa delikatna z ust Pocklington. Może niekoniecznie uważała siebie za specjalnie delikatną, ale zależało jej na pacjentach, nawet jeśli nie zwykła tego otwarcie pokazywać, zawieszona gdzieś pomiędzy wychowaniem matki, a samą sobą. Zmarszczyła brwi, kiedy skończył pierwsze zdanie. Trwało to jednak kilka krótkich sekund, by ponownie się opanowała. Stłumiła też westchnienie, wzbierające w jej piersi i przykleiła do twarzy nieznaczny uśmiech. — Panie Seaver, nie wiem co sprawiło, że uznał pan, że nie traktuję pana poważnie, niemniej jeśli ma pan takie odczucia to przepraszam i zaręczam, że traktuję pański przypadek jak najbardziej poważnie — powiedziała, patrząc prosto na niego — Nie mam dzisiaj dostępu do gabinetu, więc musi nam to na razie wystarczyć — wskazała na parawan — Nie będę też ukrywać, że choć mogę spróbować pomóc z bliznami na ciele, tak nie jestem osobą kompetentną, by pomóc z tymi głębiej — powiedziała otwarcie, bo zdecydowanie nie nadawała się do naprawiania problemów zakorzenionych głęboko w granicach świadomości.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas wpatrywał się w kobietę, a choć jego twarz nie wyrażała prawie nic, w oczach było widać tocząca się wewnętrzną walkę. Jak miał o tym mówić? Godziny spędzone na terapii nadal nie odblokowały go na tyle, by mógł opowiadać swobodnie o swoich doświadczeniach. Chciał milczeć i jednocześnie wykrzyczeć wszystko, miotał się, próbując przełamać te wszystkie bariery, których nie mieli przecież normalni ludzie. W końcu skinął głową, czując że słowa go przerastają. Powinien ściągnąć sweter. Wiedział, że opisywanie jest bez sensu, skoro wystarczył jeden rzut oka, by ocenić powagę sytuacji. Przez cały czas skubał nerwowo krawędź rękawa, zupełnie nad tym nie panując. Ot, tik nerwowy, jeden z wielu objawów świadczących o tym, w jakiej rozsypce psychicznej się obecnie znajdował. - Rozumiem. - wydusił z trudem, wreszcie się przełamując. - Proszę mi tylko powiedzieć, czy one mogą zniknąć. Zrzucił górną część odzienia jednym ruchem, wstrzymując przy tym oddech. Nie mógł na nią patrzeć. Nie chciał. Cokolwiek by zobaczył na jej twarzy, jakikolwiek wyraz, każdy byłby dla niego równie druzgocący co świadomość, że ktoś go widzi. I choć Antonio udowodnił mu, że dało się o tym nie myśleć, że można było znieść jego widok, że dało się z tym żyć, to w tej chwili Katalończyka tu nie było, nie mógł go wesprzeć. Były za to podszepty wiedźmy, które ciągle wracały i wciąż ściągały Seavera na emocjonalne dno. Ciało Nicholasa było świadectwem nieludzkiego okrucieństwa osoby, w której ręce miał nieszczęście trafić, ale też chorej pasji i budzacego grozę poczucia estetyki, wyraźnie miłującego symetrię i starającego się zatuszować to, co powstało w chaosie nieokiełznanego szału. Nie było skrawka ciała, którego nie naznaczono w taki czy inny sposób. Ślady po cięciach, ślady po żarze, ślady po klątwach. Od nadgarstków, przez cały tors i szyję, nic się nie uchowało. Znak, że ktoś naprawdę poświęcił się temu, co robił. Dla uzdrowicielki jednak nie powinien być istotny makabryczny artyzm, a ewidentne klątwy, które bardzo mocno rzucały się w oczy. Dokładnie na linii pośrodkowej, na wysokości trzonu mostka Nicholas miał wypalony ślad w kształcie szczupłej dłoni o długich palcach, najpewniej kobiecej i, jak mogło zarejestrować medycznie doświadczone oko, było to wypalenie wielokrotnie odświeżane, ugruntowane tak mocno, że nawet utworzone w niemagiczny sposób byłoby trudne do usunięcia. A tu aż ziało czarną magią, o czym świadczyły odchodzące od dłoni promiste, pokrzywione blizny, znaczące pierś młodzieńca tak, jak pęknięcia znaczyły roztrzaskane lustro. Zza linii dresowych spodni po ciele Nico pięły się wzory przypominające wtopione w skórę pnącza, na nadgarstkach zaś pyszniły się ślady po czarodziejskich kajdanach, naznaczone zupełnie świeżymi śladami po cięciach, przez które w ogóle do Munga trafił. Jakby tego było mało, w paru miejscach na ciele Seavera wypaliły się ślady po zaciskających się na nim, zapewne czarnomagicznych łańcuchach, a cały obraz nieszczęścia doprawiły zupełnie inne, bo świeższe ślady po ugryzieniach na prawym ramieniu i boku, całkowicie odmiennej, bo magizoologicznej natury.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Doskonale wiedziała, że pacjenta nie należy pospieszać. Dlatego nie odważyła się nawet skontrolować godziny, sądząc, że uzna to za znak, że miała mało czasu. I cóż, w istocie tak było, ale mężczyzna nie musiał i nie powinien tego wiedzieć. Szczególnie, że dał jej już do zrozumienia, że jest nieufny, że nie czuł się w tym miejscu komfortowo i potrafiła to zrozumieć, przynajmniej po części, bo przecież poświęciła całe swoje życie prywatne, by być lepszą uzdrowicielką. Thalia jednak w szpitalu praktycznie się wychowała, więc traktowała to miejsce niemal jak swój dom. Stała teraz w bezruchu, trochę jakby miała do czynienia ze spłoszonym zwierzęciem, bo Nicolach tak teraz dla niej wyglądał, choć rzecz jasna nie podzieliła się tą myślą. Widziała jego wahanie, więc nie powiedziała słowa więcej, dając mu czas i przestrzeń, to drugie na tyle ile był w stanie i na ile pozwalał jej charakter. Po chwili poczuła zniecierpliwienie, ale Heartling kontrolowała każdą swoją emocję, więc mężczyzna nie mógł niczego w niej zobaczyć. Również wtedy, gdy zdjął sweter, ukazując swoją skórę. Szok nie przemknął po jej twarzy, ponieważ po latach pracy w tym zawodzie, potrafiła zachować neutralną minę. Za to jej wnętrze rozrywane niemal było od niedowierzania, pomieszanego z czystym zaintrygowaniem, bo na Merlina, ona kochała tak skomplikowane przypadki. Ubrała rękawiczki i powoli zbliżyła się do mężczyzny, bardzo powoli, na wypadek gdyby miał się zaraz cofnąć i uciec. Brwi miała zmarszczone w skupieniu, gdy jej wzrok przesuwał się po poznaczonej niezliczonymi śladami skórze. Pominęła niemal od razu blizny, w których rozpoznała ugryzienia jakiegoś stworzenia – to nie była jej działka i nimi na pewno mógł zająć się ten nowy dyżurny, który był dla niej jeszcze zagadką. Skoncentrowała się jednak na tych śladach, od których bił czarnomagiczny urok, choć mężczyzna zaręczał, że odwiedził już łamacza. — Czy odczuwa pan ból? Czy przyszedł pan tylko po to, by pozbyć się ich z widoku? — zapytała, musiała wiedzieć czego od niej oczekiwał i cóż, Thalia nie do końca zajmowała się kosmetyką, ale patrząc na jego ciało potrafiła zrozumieć, dlaczego tak mu na tym zależało. Wyglądał jak obiekt chorego eksperymentu. — Czy… — nie do końca wiedziała jak zadać pytanie, które musiała przecież zadać — Czy powinnam poinformować odpowiednie służby o niebezpiecznym czarodzieju? — bo przecież te blizny nie wzięły się znikąd i naprawdę nie sądziła, że byłby w ogóle w stanie zadać je sobie sam, nie wszystkie. — Teraz pana dotknę — poinformowała i przysiadła na obrotowym stołku, ujmując w dłonie jego rękę, przyglądając się nietypowym bliznom. Nie była pewna, czy potrafi mu pomóc.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas stopniowo zaczął się wycofywać wgłąb siebie, odpychając myśl o tym, że jest oglądany, badany, że w jakikolwiek sposób uzdrowicielka bedzie ingerować w jego ciało. Tak było lepiej, bezpieczniej. Zamknąć się, nie pokazywać jak bardzo go to wszystko przytłacza. Czy nie tak postępował, gdy już nie miał jak uciec przed Wiedźmą? Schować się w sobie jak w lisiej norze, póki ona nie użyje innych sposobów na wyciągnięcie go znów na powierzchnię. Ale Heartling taka nie była. Szanowała granice. I choć w przypadku Nico nie było mowy o zaufaniu, czarodziej przestał się czuć jak zaszczute zwierzę. - Z widoku? - powtórzył nagle, jakby się ocknął ze snu. Zaczął się jeżyć wewnętrznie i stroszyć, oskarżać ją, że nic nie rozumiała, że była jak wszyscy inni, że nic jej to nie obchodziło, że patrzyła powierzchownie, że zero w niej było współczucia. Chciał krzyczeć, krzyczeć aż do zdarcia gardła, rozdrapać ciało tak głęboko, by pozbyć się wreszcie blizn, którymi naznaczyła go Wiedźma. Ale nie powiedział nic. Tylko jego oczy krzyczały spojrzeniem pełnym bólu, frustracji i bezsilności. - Ze mnie. Chcę się tego pozbyć ze mnie. Nie chcę jej mieć na sobie, chcę być od niej wolny. Zupełnie bezmyślnie sięgnął jedną ręką do blizny na piersi i zaczął ją rozcierać. Nie bolała go w sposób, o który pytała uzdrowicielka. To było coś o wiele głębszego niż prosta fizyczność. Coś nieokreślonego. Nie umiał tego opisać. - Nie trzeba. Już nikogo nie może skrzywdzić. - odpowiedział bezbarwnym głosem na pytanie Thalii, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak sensowne były jej słowa. Nikt wcześniej go o to nie pytał. Unikali tematu, odbijając się od murów, które sam wzniósł wokół siebie. A jeśli już, to troszczyli się o niego. To było w jakiś sposób budujące. Ale ona? Ona zatroszczyła się o wszystkich. Chciała dopilnować, by nikt wiecej nie podzielił jego losu. I właśnie tym zupełnie niespodziewanie wzbudziła w Nico szacunek. Dopiero teraz naprawdę poczuł, że uzdrowicielka rzeczywiście chciała dobrze. Podniósł na nią wzrok, po raz pierwszy w tej rozmowie będąc naprawdę spokojnym. Skinął głową na znak zgody, gdy zapowiedziała, że go dotknie. Już nie czuł przed tym oporów, po prostu czuł, że rzeczywiście chciała mu pomóc i był gotów jej to umożliwić. Przynajmniej póki nie próbowała dotknąć blizny na piersi, tam już był duży problem. Ale te na ręce? Rękę mogła badać. -Kiedy sie budzę z koszmarów, bolą. - powiedział cicho, tonem poufnych zwierzeń. - Ale nie wiem na ile to jest... Nie wiem czy to prawdziwy ból. Nie wszystko, co czuję, rzeczywiście się dzieje. Czasem to tylko bardzo wyraźne wspomnienia.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Thalia była typem uzdrowicielki, która czasem zapominała, że za przypadkami stali ludzie. Czujący, myślący, zdecydowanie bardziej emocjonalni niż ona i czasem to wszystko stawało się zbyt skomplikowane. Bo o ile łatwiej by było, gdyby leczyła przypadki chorobowe, a nie ludzi. Nie pracowała jednak w zawodzie od wczoraj, dlatego na jej twarzy gościł teraz uprzejmy, odrobinę ciepły uśmiech, który posyłała w stronę swojego nowego pacjenta. Thalia lubowała się w ciekawych, trudnych i nie do końca możliwych do wyleczenia przypadkach. W końcu ręka Nathaniela też miała być nie do uratowania – a jednak jej się udało, choć nadal nie wiedziała jak. Uważała jednak, że dobry uzdrowiciel powinien wierzyć z rzeczy niemożliwe, bo to dawało wiarę w powodzenie, nawet kiedy poczucie beznadziejności dawało o sobie znać. Nie po to jednak mieli do dyspozycji magię, by wątpić w jej możliwości. — Rozumiem, jasne — odpowiedziała, uznając, że chyba źle zadała pytanie. Trudno jej jednak było znaleźć tę dozę delikatności, którą niektórzy po prostu posiadali. Ona wyczucia musiała się nauczyć, o empatii przypomnieć, współczucie czuła za to wyraźnie, a strata zostawiała w niej trwały ślad. Na oddziałach, na których pracowała nie była czymś rzadkim, teraz jednak wątpiła, by miała jej doświadczyć. Zaczęła się jednak zastanawiać, czy może ich kolejne spotkania nie powinny się odbywać w towarzystwie kogoś jeszcze. Wyglądał bowiem na pacjenta, którego łatwo spłoszyć, a Heartling cóż, bywała trudna w obyciu, zbyt bezpośrednia, czasem i nachalna. Wyciągnęła dłoń w jego stronę, ale zrezygnowała z dotknięcia jego ręki, która chyba mimowolnie powędrowała do jednej z blizn. — Proszę przestać, to nie pomoże — powiedziała tylko. Może i Thalia mogła sobie poradzić z tymi na ciele, ale wyraźnie widziała, że sięgały dużo głębiej. — To dobrze — odparła też, z ulgą przyjmując fakt, że ten ktoś nie stanowił zagrożenia dla innych. Szkoda było tego mężczyzny, był młody i już tak bardzo poznaczony rysami. Przy tym jej problemy wydawały się błahe, idiotyczne wręcz i zapewne faktycznie takie były. Miała też wrażenie, że nastąpiła w nim jakaś zmiana, jakby jego barki nieco opadły razem z jednym oddechem. — To może być ból fantomowy, nietypowy, ale siedzący w głowie, tym już ja się nie zajmę i proszę mi wierzyć, nie chce pan, żebym próbowała — zaśmiała się cicho, badając kolejno blizny na jego ręce. Ona znała swoje możliwości, ale znała też swoje ograniczenia, co było równie ważne. — Będę szczera – nigdy czegoś takiego nie widziałam, nie mówię, że nie dam rady nic wskórać, ale niczego też nie obiecuję — Nate’owi też niczego nie obiecywała, a jednak się udało — Na pewno to trochę potrwa, to nie tak, że z miejsca zacznę rzucać zaklęcia i podawać eliksiry, nie kiedy nie wiem z czym mam do czynienia, jeśli jest coś co powinnam wiedzieć, to każda informacja mi się przyda. Natomiast jeśli pan źle sypia, to mogę panu przepisać odpowiedni eliksir, który wyłączy pana na kilka godzin i pozwoli odpocząć. — powiedziała, unosząc na niego spojrzenie.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kiedy poleciła mu przestać, posłał jej spojrzenie przestraszonego chłopca i posłusznie opuścił dłoń, jakby na moment zapomniał gdzie był i z kim rozmawiał. Jakby w miejscu Thalii zobaczył kogoś innego. Ale dwa mrugnięcia później znów był obecny duchem i słuchał uważnie, choć w zamyśleniu, nie patrząc na nią, tylko na jakiś nieokreślony punkt na parawanie. - A zatem jest jakaś nadzieja. - powiedział, uczepiając się tej myśli. - Nie ma pewności, że się nie uda. Jest szansa, że znajdzie się jakiś sposób, prawda? Podniósł wzrok na uzdrowicielkę, świdrując ją spojrzeniem, jakby istnienie rozwiązania zależało właśnie od niej i jakby to był kluczowy moment, w którym miała zadecydować o jego losie. - Opowiem wszystko, co będzie konieczne. Obowiązuje panią tajemnica lekarska. Wszystko zostanie między nami. Mam na to pani słowo? Nie chciał, żeby inni wiedzieli, co przechodził. To było zbyt osobiste, zbyt prywatne, zbyt trudne. On to przeszedł, to było jego i niczyje więcej. Ale jeśli mogło to pomóc w znalezieniu lekarstwa, był gotów pójść na kompromis. Pragnienie wolności było jeszcze większe niż skrytość. - Będąc całkowicie szczerym uzdrowicielka Pocklington trzyma pieczę nad dawkami eliksirów na sen. - powiedział niechętnie, ale najwyraźniej nie chciał zatajać przed Heartling niczego związanego ze stanem zdrowia. Skoro miała mu pomóc, nie mógł jej okłamywać. - Chociaż najchętniej przyjmowałbym je częściej, niż ona sobie tego życzy. Podobno można się od tego uzależnić, ale nie rozumiem jak można być uzależnionym od zdrowego snu, skoro normalni ludzie zażywają go noc w noc.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, obawiając się nadziei, która jawiła się delikatną iskrą w jego oczach. Nie chciała jej dawać, a jednocześnie miała wrażenie, że to było jedyne, czego ten chłopak mógł się teraz chwycić. Problem w tym, że nadzieja bywała zgubna, a ona naprawdę niczego nie mogła obiecać. Nie potrzebowała tutaj przerostu swojej ambicji, która czasem i tak ją przytłaczała. Chciała mu pomóc z dwóch powodów: pierwszy z nich był dyktowany potrzebą osiągnięcia czegoś wielkiego, choć już przecież przy skutkach klątwy Nathaniela osiągnęła nie byle co, drugi za to był czysto ludzki, a Thalia nie potrafiła mu się oprzeć. Było jej żal tego Seavera i choć czasem myślała, że traciła ten ludzki pierwiastek, to naraz sobie o nim przypominała w takich chwilach. — Szansa zawsze jakaś jest — odpowiedziała lakonicznie, nie zapewniając go jednak gorąco, że na pewno się uda — A ja jestem cholernie dobra — dodała jednak, bo nie mogła zaprzeczyć arogancji, która ją cechowała i czasem, a może znacznie częściej niż była świadoma, dochodziła do głosu. — Oczywiście, chyba, że z informacji, które uzyskam będzie wynikało, że komuś zagraża niebezpieczeństwo — powiedziała, wpatrując się w swojego pacjenta. Rzadko się zdarzało, że tajemnica uzdrowicielska była łamana, ale czasem było to konieczne, zwłaszcza wtedy gdy prawo pacjenta do poufności wchodziło w kolizję z innymi dobrami. Miała jednak nadzieję, że tutaj nie będzie do tego zmuszona, a jedynie uzyska informacje, które ułatwią, lub może bardziej odpowiednie byłoby – umożliwią jej leczenie. Nie wiedziała za dużo, jedynie tyle, że pierwszy raz spotykała się z takimi bliznami. Musiała wiedzieć jak najwięcej o tym jak powstały i zaczęła się zastanawiać czy Pocklington nie powinna jednak być przy tej rozmowie. — Nie od snu, ale od substancji w eliksirze — wzruszyła ramionami i przestała przyglądać się bliznom. Nic na razie nie mogła zrobić, jej umysł zakodował ich wygląd i strukturę. Mogła go potestować jeszcze, ale nie sądziła, by przy tym spotkaniu miało to sens. Wiedziała, że jego zaufanie było bardzo kruche, widziała to w nim. Nie chciała więc go przestraszyć, nie było to ani w jej interesie, ani w jego.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- To dobrze, że ktoś cholernie dobry specjalizuje się w pomocy innym - powiedział, myśląc o tym, że Hepzibah też była cholernie dobra w swojej dziedzinie, a nawet w kilku różnych, choć wykorzystywała talenty w zupełnie odwrotny sposób. Odgonił te myśli, skupiając się na tym, co miał powiedzieć uzdrowicielce. Nie, nikomu już nie zagrażało niebezpieczeństwo. Wiedźma zakończyła swój żywot, położenie wyspy odeszło w zapomnienie i nikt prócz niego samego nie miał powodu, by się ich obawiać. - To się zaczęło latem 2020 roku... Zaczął swoją opowieść, możliwie zwięźle opisując dramatyczne zdarzenia, których doświadczył. Opisywał zasłyszane inkantacje zaklęć, widziane gesty, efekty, z którymi musiał się borykać. Wiele z tych klątw było rozpoznawalnych, nie wszystkie też były czarnomagiczne. Ale te kluczowe stanowiły zagadkę, z którą trudno było sobie poradzić. Wiedźma ewidentnie tworzyła własne warianty klątw i ich mroczniejsze wersje nieznane nawet innym użytkownikom czarnej magii. Opowieść była trudna, ale o tyle znośna, że już raz przez nią przebrnął, mówiąc o tym samym doktor Pocklington, choć na terapii mniej się skupiał na technikaliach, a bardziej na emocjach i towarzyszących mu obecnie psychicznych konsekwencjach. Mimo wszystko opowieść go znużyła, a choć starał się odciąć od tego, o czym mówił, głos mu drżał, tak jak i ciało, kiedy wspominał o bólu promieniującym z blizny na piersi. Gdy nareszcie skończył, dopowiedział rzeczy, o które Thalia musiała dopytać, a potem poczuł, że wszystko to dla niego zbyt wiele, i że dłużej nie da rady mówić. - Pani doktor - ledwo z siebie wydusił na koniec, bo gula w gardle utrudniała mu normalne mówienie. - Proszę zrobić co w pani mocy. Jeśli jest szansa, jeśli można zrobić cokolwiek... Proszę spróbować. Na dłuższą rozmowę nie miał sił. Ubrał się i podziękował za jej czas, a potem pożegnał się i czując, jak fala trudnych emocji zalewa jego umysł, wyszedł z sali, choć równie dobrze można był to nazwać ucieczką.
ZT
+
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
To, co pamiętał, to ból i pewność końca. Nie był pewien, czy zdążył coś pomyśleć w trakcie, czy nie. Ból wyrwał z jego ust krzyk i w dalszym ciągu próbował to robić, choć Huang zaciskał zęby z całej siły, odkąd tylko wybudził się w szpitalu. Pamiętał, że wraz z nim przetransportowano także uzdrowiciela-stażystę, dzieciaka który miał naprawdę wiele szczęścia. Później jednak ponownie zapadł w sen, który nadszedł niespodziewanie i nie wiedział dlaczego. Kiedy się ocknął, miał wrażenie, że leży w samej bieliźnie na łóżku, w miejscu, którego nie znał i w pierwszej chwili nie rozumiał, gdzie był. Dopiero po chwili ból uderzył w niego z pełną mocą, sprawiając, że mężczyzna warknął wściekle, nie będąc jednak w stanie ruszyć nogami. - Co... co to jest - odruchowo odezwał się po mandaryńsku, próbując unieść się na przedramionach, aby spojrzeć na swoje nogi, które czuł zdecydowanie mocniej, niż powinien, a którymi nie potrafił poruszyć. Dopiero wtedy zorientował się, że nie był sam, a obok jego łóżka kręcili się pracownicy szpitala, pomiędzy którymi szczęśliwie nie dostrzegał Maxa. Wolał, żeby ten go nie widział w tej chwili, żeby nie brał na siebie kolejnych zmartwień, ale czy mógł mieć dzieję, że nikt nie powiadomi Brewera? Raczej wątpliwe, skoro personel wiedział już, że starszy Huang był jego teściem i dlatego nie mógł się nim zajmować... - Nie mogę... ruszyć nogami... diabelnie bolą - powiedział w końcu, z trudem wymawiając kolejne słowa, spoglądając na pracowników, próbując rozpoznać, kto jest uzdrowicielem, a kto jedynie pomocą.
Wielu pacjentów trafiało na oddział w stanie bliskim śmierci lub kalectwa. Pan Longwei Huang był kolejnym na liście, który miał trafić pod opiekę uzdrowiciela Dickinsa. Niewielki czarodziej, przechadzał się kaczym chodem po korytarzach szpitala św. Munga i choć jego wzrost był niski, ciężko było przeoczyć jego osobę wraz z długą, zaplecioną w warkocz brodą, która ciągnęła się za nim niczym osobliwy dywan. -Bardzo dobrze. To znaczy, że działają. - To właśnie Dickins, jako pierwszy odezwał się do Ciebie, choć obok miał jeszcze kilka pielęgniarek i pielęgniarzy do pomocy. To jednak on prowadził sprawę i jakkolwiek sympatyczny by się nie wydawał, lubił utrzymywać porządek w swoich szeregach. -Proszę mi opowiedzieć dokładnie, co miało miejsce. - Doktor przycupnął na łóżku, tuż obok Twojej nogi, która nie wyglądała ani trochę dobrze. Na wysokości łydek widniały paskudne szramy, a kości i mięśnie były praktycznie roztrzaskane w drobny mak. Przynajmniej wtedy, gdy trafiłeś na oddział, bo teraz wszystko wyglądało nieco lepiej, w co trudno było uwierzyć patrząc na zranione kończyny.
// Prowadzi M.F.S.
______________________
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uzdrowiciel wyglądał naprawdę osobliwie, ale Wei nie był w stanie go podziwiać. Próbował uspokoić się, żeby nie krzywić się za bardzo z bólu, ani też nie spoglądać na nogi w przestrachu. Ich wygląd budził wiele do życzenia, nawet jeśli już wydawały się w lepszym stanie. Huang mógł jedynie zacisnąć zęby i skupić się na uzdrowicielu, próbując odsunąć myśli od tego, co wciąż czuł i co nie chciało minąć. - Jeden z moich współpracowników został trafiony zaklęciem, przez które zaczął się gwałtownie wykrwawiać. Wyglądał, jakby ktoś wielokrotnie ciął go nożem… - zaczął mówić, czując, że choć nie przychodziło mu to z łatwością, zdecydowanie lepiej było mu mówić i skupiać się na rozmowie, niż próbować udawać, że nic go nie bolało. - Pierwszy atak udało mi się obronić, gdy chciałem chronić tamtego chłopaka, aby nasz uzdrowiciel mógł go ustabilizować… ale drugie zaklęcie przebiło się przez obronę i zmiażdżyło mi nogi. Pamiętam, że upadłem, że tamten chciał rzucić jeszcze jedno zaklęcie, ale chyba w końcu dotarli aurorzy. Później ocknąłem się tutaj - dodał, kręcąc jednak głową do swoich myśli, gdy zdał sobie sprawę, że nie wiedział, jakimi zaklęciami zostali trafieni zarówno on, jak i stażysta-uzdrowiciel. - To… Czy to jest trwały stan, czy uda się doprowadzić je do pełni zdrowia? - zapytał, mając wrażenie, że to w tej chwili było najważniejsze. Musiał wiedzieć, czy właśnie całkowicie zaprzepaścił swoje możliwości na pełnosprawne życie do emerytury, czy jednak trzeba było trochę przeczekać bólu, ale wszystko będzie dobrze.
Dickins przez chwilę siedział na łóżku, oglądając Twoje obrażenia i słuchając tego, co się stało. -Czarna magia. Mieliśmy już tu nie jeden przypadek. - Wtrącił, rozjaśniając Ci nieco obraz, choć nie zdradzał inkantacji. Wiedział jednak bardzo dobrze, co trafiło Twojego kolegę i choć widział, że nie jest Ci łatwo, musiał usłyszeć resztę tego, co miało miejsce w Walii. -Nie wiesz, jak długo zaklęcie działało? - Zapytał wstając, by zaraz chwycić za różdżkę i znieczulić Twoje nogi. Pewnie wolałbyś, by zrobił to wcześniej, ale dopiero teraz podjął te kroki. Zaraz też ponownie je prześwietlił okularami diagnostycznymi i zaczął brać się za naprawianie szkód, kawałek po kawałku, od kolana zaczynając. -Ciężko powiedzieć. Będziemy ratować, co możemy, ale na ten moment ciężko cokolwiek określić. Kości zostały zmiażdżone i uciskają na nerwy. Ustabilizowaliśmy już krwotoki i doprowadziliśmy żyły do ładu, ale to jeszcze zbyt mało, by powiedzieć więcej. - Nie brzmiało to za bardzo optymistycznie, ale chyba sam widziałeś, że nie jest to zwykły katar, który minie po pięciu do siedmiu dni.
______________________
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Spodziewał się czarnej magii po tym, w jakim stanie były smoki. Jednak to wciąż niewiele wyjaśniało, gdy chodziło o samą sprawę, jaką próbowali się zająć. Za to dawało obraz tego, z czym przyjdzie się mierzyć uzdrowicielom i jemu samemu w dążeniu do pełnej sprawności. - Trudno mi powiedzieć. Nie wiem ile minęło, zanim tu się zjawiliśmy, ani jak długo było utrzymywane. Nie wiem, czy je trzeba utrzymywać, czy ono ma natychmiastowe działanie - odpowiedział szczerze, kręcąc lekko głową, a po chwili odetchnął z wyraźną ulgą, gdy nagle przestał czuć ból. To było błogie uczucie, nawet jeśli miało trwać krótko. Był pewien, że zaklęciami nie można było całkowicie zniwelować bólu, pozbawić go tego dyskomfortu na kolejne dni, więc nawet o to nie pytał. Próbował jedynie oddychać spokojnie, skupiając się na rozmowie z uzdrowicielem, rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę wejścia do sali. - Czyli konieczne jest wyleczenie kości oraz mięśni… Dobrze rozumiem? - zapytał, chcąc mieć pewność, że naprawdę rozumiał, co mężczyzna do niego mówił. - Jak długo może trwać leczenie? W najlepszym i najgorszym wypadku - dopytał jeszcze, opierając się nieco wygodniej o poduszki, teraz dopiero czując, jak bardzo był spięty przez cały ten czas.
Uzdrowiciel przyznał, że czas działania zaklęcia był ważny w kontekście możliwych urazów. Im dłużej inkantacja trwała, tym mniej odwracalne bywały jej skutki, a to nie napawało nadzieją. Skoro jednak nie wiedziałeś, co się działo, gdy straciłeś przytomność, musieli działać na tym, co sami zauważyli. A nie był to w żadnym stopniu przyjemny widok. -Wyleczenie, albo raczej poskładanie jak puzzle. - Potwierdził, widocznie nie bawiąc się za bardzo w subtelności. -Ciężko powiedzieć. Obrażenie są rozległe, ale wydają się naprawialne. - Powiedział, zdejmując okulary diagnostyczne i metodą zmysłu dotyku, zaczynając uciskać Twoje nogi, by sprawdzić jeszcze dokładniej ich stan. Na szczęście nic z tego nie czułeś, dzięki zaklęciom znieczulającym. -Spróbujemy Ci je poskładać, ale jak to nie będzie możliwe, będzie trzeba pozbyć się kości i wyhodować nówki sztuki. - Przyznał prosto, sięgając ponownie po różdżkę i rozcinając Ci skórę, by posmarować to, co zastał w środku eliksirami i maściami, które miały pomóc mięśniom się zregenerować. -Od metody i reakcji organizmu zależy czas leczenia. W najgorszym przypadku będzie to całe życie, w najlepszym myślę, że do jesieni będziesz znów skakał jak rączy hipogryf. - Zakleił Ci pierwszą nogę, by zaraz przejść do tych samych czynności na drugiej łydce. Jeśli widok był dla Ciebie zbyt trudny do przełknięcia, wyczarował parawan, który nie pozwalał Ci widzieć tego, co działo się w dolnej połowie Twojego ciała.
______________________
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
O ile jeszcze chwilę wcześniej doceniał szczerość uzdrowiciela i to, że mówił wprost, tak teraz Huang zaczął się zastanawiać, czy to nie był jednak problem. Raczej nikt nie chciał słyszeć, że z części jego ciała zrobiła się układanka dla wprawnych chirurgów. Jednocześnie rozumiał, że nie dało się tego inaczej powiedzieć, a jeśli chciał mieć pełny obraz stanu, w jakim się znajdował, powinien liczyć się z podobnymi informacjami. Jednak czym innym było słuchanie, a czym innym obserwowanie, jak mężczyzna zaciska palce na jego nogach, jak bada je w ten sposób, a później rozcina skórę, aby nałożyć jakieś maści i eliksiry. Choć nie czuł bólu, skrzywił się, widząc, co się działo, ale nie poprosił o wyczarowanie parawanu. Musiał widzieć, skoro nie zdołał obronić się przed zaklęciem. Musiał doznać wszystkim konsekwencji tego, co się wydarzyło, a był pewien, że to, co przeżywał w tej chwili, było niczym w porównaniu z tym, co będzie się dziać, gdy w końcu Max się pojawi. - W takim razie będę się starał dojść do pełnej sprawności jak najszybciej - powiedział prosto, spoglądając prosto w otwartą ranę. - Bo rozumiem, że wyleczenie kości oraz mięśni to początek, bo jeszcze trzeba będzie rehabilitacji? Czy jest możliwość, żebym stanął na nogi w ciągu kilku tygodni? - dopytywał, zastanawiając się, w jaki sposób będzie przemieszczał się po mieszkaniu, jak poradzi sobie z przygotowywaniem posiłków, zajmowaniem się zwierzakami. Podejrzewał, że będzie potrzebował na jakiś czas mieć laskę, aby móc się podpierać, ale czy będzie mógł chodzić? Za dużo pytań pojawiło się w głowie Huanga, aby zauważył, że uzdrowiciel przeszedł do drugiej nogi.
Uzdrowiciele byli różni. Niektórzy starali się subtelnie przekazywać podobne wieści, ale ten posiadał inne podejście, które czasem mogło uchodzić za brutalne, jednak Dickins był zwolennikiem prawdy i przejrzystości. Nabawił się przez to kilku skarg, ale ostatecznie jego zdolności i doświadczenie wygrywały i wciąż mógł zajmować się pacjentami w Mungu. Niektórzy mówili jednak, że działał cuda. -Bez rehabilitacji, mogę od razu stąd wyjść. Będzie trzeba wiele wysiłku, by zmusić nowe mięśnie i kości do pracy i odpowiednio je wzmocnić. - Zgodził się, zamykając i drugą nogę, by zabrać się za klika profesjonalnych zaklęć i spróbować poskładać to, co kiedyś było Twoimi łydkami. -Zależy, co masz na myśli mówiąc o stanięciu na nogach. Początkowo dostaniesz wózek, a jeśli efekty leczenia będą dobre, pod koniec miesiąca będzie mógł przesiąść się na kule. Na pewno zalecimy spacery, chociaż początkowo będą katorgą. - Cierpliwie i rzeczowo odpowiadał na wszystkie Twoje pytania. Choć nie czułeś niczego, dzięki znieczuleniu, raz po raz mogłeś usłyszeć jakieś chrzęsty czy strzyknięcia kości. -Kilka chrząstek wbiło się w mięśnie, trzeba będzie je usunąć. - Powiedział po chwili, analizując proces leczenia i próbując wybadać, jak bardzo nieciekawa była Twoja sytuacja. -Musimy sprawdzić, czy to, co Ci dzisiaj posklejam, jest na tyle trwałe, by dać sobie radę. Zaklęcie mogło mocno wpłynąć na kruchość kości. - Zauważył też, ponownie biorąc się za ugniatanie Twoich kończyn.
______________________
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Huang pokiwał głową, próbując mimo wszystko nie patrzeć już na swoje nogi, które nie przypominały tego, czym były dawniej. Świadomość, że wszystko w środku było zmiażdżone, że było pokruszone i być może konieczne było wyhodowanie nowych kości, była przytłaczająca. Wiedział, że mógł skończyć z trudniejszymi do wyleczenia ranami, a jednak czuł się tak, jakby właśnie wszystko zaczynało się chwiać. Zacisnął zęby, aby odetchnąć głębiej, odsuwając od siebie nikomu niepotrzebne pesymistyczne myśli. Zadanie udało się i choć każdy z nich walczył w tej chwili o odzyskanie pełnej sprawności, przynajmniej dopięli swego, choć zwycięstwo smakowałoby zdecydowanie lepiej bez tych wszystkich obrażeń. - Czyli jest szansa, że jeśli się zaprę, a moje ciało będzie współpracowało z moją wolą, będę zdolny stosunkowo szybko wrócić do względnej sprawności – podsumował słowa uzdrowiciela i uśmiechnął się nieznacznie, samymi kącikami ust. Wiedział, że musi szybko wrócić do pełni zdrowia, że nie może polegać tylko na innych i być dla nich obciążeniem. Miał więc wystarczająco wiele motywacji, aby wierzyć, że zdoła stanąć na nogi szybciej, niż w tej chwili zakładano. Jednak po chwili skrzywił się, gdy usłyszał chrzęst dobiegający z nóg. Może i nie czuł bólu, ale wyobraźnia podpowiadała, jak bardzo miałby ochotę krzyczeć, gdyby nie właściwe znieczulenie. - Cokolwiek potrzeba… Wierzę, że ciało pokaże, że też ma ochotę wrócić do właściwej sprawności – powiedział nieco formalnym tonem, zaraz jednak odetchnął głębiej. – Mam po prostu nadzieję, że jednak mój organizm jest silniejszy, niż wygląda i nie będzie konieczne hodowanie od nowa kości oraz mięśni i będę mógł wrócić pod koniec miesiąca do pracy – dodał całkowicie szczerze, nie przejmując się tym, jak naiwnie to brzmiało.
Uzdrowiciel ponownie musiał znieczulić Twoje kończyny, bo zaklęcie powoli przestawało działać. Składał to, co się dało, ale była to naprawdę mozolna praca. Miałeś szczęście, że zaklęcie nie trwało zbyt długo i pozostawała jakaś nadzieja na odzyskanie sprawności w nogach, choć nie było to łatwe zadanie ani dla Ciebie, ani dla lekarzy. -Można tak to określić. - Zgodził się z Tobą krótko, a Ty słyszałeś kolejne odgłosy związane z łączącymi się w Twoim ciele kośćmi. Całe doświadczenie na pewno nie było przyjemne, ale bez wątpienia konieczne, jeśli jeszcze kiedyś chciałeś stanąć na własnych nogach. -Wszyscy mamy taką nadzieję, ale powrót do intensywnej pracy zaraz po wyjściu ze szpitala nie jest zalecany. Musi Pan mierzyć siły na zamiary, albo spotkamy się znów o wiele szybciej, niż oboje byśmy tego chcieli. - Uzdrowiciel sprowadził nieco Twój zapał na ziemię, nie podnosząc wzroku znad różdżki. Minęło jeszcze sporo czasu, nim ostatecznie przestał rzucać zaklęcia. -Na chwilę Pana zostawię. Proszę w tym czasie wypić te eliksiry, a ja pójdę po kolegę, który wyciągnie Panu te odłamki z mięśni. Jest w tym o wiele sprawniejszy niż ja. - Postawił obok Ciebie kilka fiolek i posłał Ci lekki uśmiech, pokrzepiająco klepiąc Cię po ramieniu.
______________________
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Ból przedzierający się powoli do jego świadomości, został gwałtownie odebrany, gdy uzdrowiciel ponownie rzucił odpowiednie zaklęcia. Chwilowa ulga została przerwana wraz z ponownym odgłosem łączonych i przesuwanych kości. Huang próbował skupić się na rozmowie z uzdrowicielem, byle nie myśleć o tym, co działo się w tej chwili w jego nogach. - Oczywiście, nie zamierzam wracać tutaj z własnej woli - zapewnił od razu, uśmiechając się niepewnie. Nie chciał wracać do szpitala od razu po tym, jak udałoby mu się z niego wyjść. Wiedział, że nie mógł się nadwyrężać, więc jedynie skinął lekko głową na znak, że będzie na siebie uważał. Kiedy uzdrowiciel postawił przed nim fiolki z eliksirami, każąc je wypić, a potem poklepał go po ramieniu, Longwei był pewien, że będą nie tylko paskudne w smaku, ale jeszcze mogą wywołać nieprzyjemne wrażenia. Miał ochotę sprzeciwić się, ale to byłoby nie tylko pozbawione sensu, ale jeszcze dziecinne. Dlatego sięgnął po eliksiry i wypił je, próbując zwalczyć uczucie obrzydzenia, po czym po prostu przymknął oczy, czekając na powrót uzdrowiciela, myśląc o tym, co się wydarzyło.
Dzisiejszy dzień potwierdził tylko, że nie powinna się wyrywać do używania magii. Ewidetnie się od tego odzwyczaiła, bo kiedy próbowała dzisiaj odpalić ogień nad garnkiem (naprawdę powinna kupić mieszkanie w mugolskiej dzielnic), skończyło się to tragicznie. Ogień, delikatnie mówiąc wymknął się spod kontroli i boleśnie oparzyła rękę i co gorsze przez chwilę miałą problem, żeby ten ogień ugasić. Co dziwne nie wyglądało jednak na to, żeby faktycznie doszło do poważnego urazu, ale ból był nie do zniesienia, więc postanowiłą udać się do Świętego Munga uznając, że mugolskie środki przeciwbólowe to może jednak być za mało. Narzuciła jakąś wiosenną kurtkę, ale pomijając to była w kolorowej piżamie. Chciała przez chwilę się przebrać, ale każde dotknięcie dłoni kończyło się zbyt dużym bólem, żeby to kontynuować. Zamiast tego teleportowała się sprawnie na miejsce, uznając, że magomedycy niejedno już widzieli. Oczywiście swoje odczekała, zanim znalazł się jakiś wolny pracownik i starała się zachować wszystkie swoje przekleństwa w głowie, ale nawet jej myśli teraz płonęły żywym ogniem. Rozglądała się z mieszanką niecierpliwości i powoli nawet lekkiego znudzenia, zastanawiając się kiedy przyciągnie czyjąś uwagę. W końcu w jej kierunku ruszył jakiś młody mężczyzna. Spojrzała na niego, gotowa wyjaśnić sytuację. - Dzień dobry. Chyba nic takiego mi nie jest, ale uznałam, że lepiej to komuś pokazać. Zaklęcie się trochę...odbiło. Trochę odzwyczaiłam się od czarów, może mogłam zacząć delikatniej. Ogień przez chwilę był jakby na skórze, ale sama już nie wiem czy faktycznie jej dotykał - wyjaśniła chaotycznie. Zaczynanie od rozpalania ognia, niby takie proste, było ruchem, który był niesłychanie głupi i niesłychanie w jej stylu.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Czas płynął mozolnie. Miała wrażenie, że wskazówki ściennego zegara nie przesuwały się wcale, kiedy raz po raz unosiła wzrok znad pergaminów kart pacjentów. Zdecydowanie wolała odwrócone doby, te zwykłe ciągnęły jej się w nieskończoność. Wpatrywała się w zegar przez kilkanaście sekund, by w końcu z westchnieniem wrócić spojrzeniem do dokumentów, które dwoiły jej się już w oczach. Ta część pracy uzdrowicielki była najgorsza. Thalia mogła być na nogach znacznie dłużej niż dwadzieścia cztery godziny, ale potrzebowała ruchu. Siedzenie nad pergaminami sprawiało, że powieki stawały się ociężałe, a kawa przestała jakkolwiek działać. Koniec miesiąca był zawsze najgorszy. Nie była typem urzędniczki, nie, ona potrzebowała działania. Wstała od stolika w dyżurce, musiała opłukać twarz zimną wodą, inaczej ten dyżur stanie się nieznośny do reszty. Musiała odpędzić sen. Nagle jej lusterko zawibrowało, wydało z siebie charakterystyczny dźwięk, a jej mocniej zabiło serce. W samą porę. Zerknęła na nie pobieżnie i różdżką przywołała swój czerwony stetoskop, a następnie teleportowała się na czwarte piętro, na którym już zdążył się znaleźć jej pacjent. Nie dała po sobie nic poznać, kiedy dostrzegła jego przegnite tkanki, uraz był ogromny i tylko lata doświadczenia i doskonalenia samokontroli sprawiły, że się nie wzdrygnęła. Przypominało jej to nieco rękę Nathaniela, którą leczyła przed rokiem, choć tutaj miała niemal całkowitą pewność z czym miała do czynienia. „Znaleźli go przy Tamizie, po pogotowie zadzwoniła przypadkowa czarownica, która akurat tamtędy przechodziła. Zawiadomiliśmy już siedzibę aurorów o potencjalnym napastniku, wiec co to może być? Skinęła głową, na znak, że rozumie przekazywane infromacje. Wiedziała też co to było, bo chociaż nigdy sama nie parała się czarną magią, tak praca na urazach pozaklęciowych oswoiła ją z tą dziedziną na tyle, by wiedzieć, które zaklęcie siało takie spustoszenie po spotkaniu z żywą materią. — Dziękuję Maia, przejmiemy już od was pacjenta — powiedziała, wylewając już na dłonie oraz różdżkę eliksir odkażający i przywołując rękawiczki. Praca z czymś takim wymagała szczególnej ostrożności, by nie zaszkodzić jeszcze bardziej. Nałożyła na siebie kilka pomocnych zaklęć ochronnych, bo choć miała swoje podejrzenia, nie zamierzała ryzykować choćby odrobinę, by jakaś klątwa na nią przeszła. Zbadała tkanki ostrożnie, choć sprawnie, bo już dawno nauczyła się i przekonała, że w tej profesji czas był jej największym wrogiem. Dopiero gdy się upewniła, że żadna długotrwała klątwa nie była tutaj problemem i nie potrzebowali Łamacza – przeszła do leczenia. Ból musiał być paskudny, więc znieczuliła pacjenta. Ivokaris, z tym zaklęciem właśnie miała do czynienia. Musiała wyleczyć zajęte gniciem tkanki i postarać się, by ich odbudowa przebiegła możliwie najsprawniej. Poprosiła asystentkę o przyniesienie eliksirów leczniczych, które mogły im pomóc, a sama zajęła się rzucaniem zaklęć. W głowie miała pewne deja vu, choć przecież nie była w mieszkaniu przyjaciela i pozbywała się skutków całkiem znanego zaklęcia, no cóż, dla kogoś kto wystarczająco długo dostawał do leczenia skutki czarnomagicznych zaklęć. Mimo to, sam proces wydawał jej się podobny, tak samo żmudny, wyczerpujący choć w znacznie mniejszym stopniu. Miała też przy sobie sztab ludzi, więc było łatwiej. Zawsze fascynowało ją to, jak jedno zaklęcie mogło tak dotkliwie ranić czarodzieja, nigdy jednak nie dopuszczała do siebie nawet możliwości, by zagłębiać się w temat dalej, nie na tyle, by móc leczyć. Bała się wszak, że wtedy nie starczy jej samokontroli, nigdy jednak nie uzewnętrzniała tych myśli, nawet przed samą sobą starając się chować tę mroczniejszą część osobowości. Zanim się obejrzała, kończyny i tułów pacjenta pokryty już był zaróżowioną, wyleczoną lecz wciąż wrażliwą skórą. A ona dziękowała swojemu zespołowi za współpracę. Dyżur także dobiegał końca, gdy za oknami wschodziło słońce.
Nie był to szczególnie interesujący dzień, o dziwo udało się nawet wypić ciepłą kawę gdzieś pomiędzy pacjentami. Południa jak te rzadko się zdarzały, zwykle był tu ogromny kocioł i pacjent na pacjencie, a sam obchód trwał dobrych kilka godzin, zanim udało się wszystkich ogarnąć, zrobić zalecenia i ewentualnie kogoś wypisać. Można było powiedzieć, że dzisiaj się wszyscy jakoś rozleniwili! A może to ta pogoda tak na nich wpływała? Letnie upały na pewno nie były czymś, co poprawiało samopoczucie. Pojawienie się więc nowego pacjenta było dziś czymś nietypowym. Może dla odmiany zatrucia miały dzisiaj więcej roboty? Będzie musiał o to podpytać Thalii, szczególnie że dziś nie widział jej na oddziale pozaklęciowym. Podłożył sobie więc stołek pod tyłek i zgrabnie zagarniając po drodze podkładkę z opisem przypadku podjechał do blondynki spoglądającej na niego spojrzeniem wyraźnie mówiącym o braku cierpliwości. Miał się odezwać, niemniej chyba czytała mu w myślach i szybciutko wyjaśniła co i jak. - Dzień dobry, doktor Pritchard. Proszę powiedzieć, to podstawowe zaklęcie ogniowe? – zapytał w pierwszej kolejności, na razie jedynie patrząc na ranę i oceniając jej stan przed przyjrzeniem się uważniej. – Nie wygląda na głęboką, raczej pierwszy stopień. Mogę? – czekając na bardziej szczegółowe wyjaśnienia, uprzednio zakładając rękawiczki, z ogromną delikatnością chwycił ją za palce i uniósł rękę wyżej, aby porządniej się temu przyjrzeć.