Osoby: Calum O. L. Dear, @Arielle C. Tender Miejsce rozgrywki: Brighton, Rezydencja Dearów Rok rozgrywki: 2017, początek lipca Okoliczności: Do posiadłości rodziny Dear przybywa rodzina Tender wraz ze swoją córką, Arielle. Rodzice obu młodych zaplanowali przyjęcie, podczas którego Calum miał oświadczyć się dziewczynie.
Ostatnio zmieniony przez Calum O. L. Dear dnia Pią Lip 28 2017, 00:35, w całości zmieniany 1 raz
Wiedziałem, że ten dzień może kiedyś nadejść, lecz do tej pory wciąż wypierałem tę świadomość z głowy. Jakoś tak nie kłopotałem się podobnymi sprawami jak posiadanie dziewczyny, narzeczeństwo, planowanie ślubu... Liam wybył z domu dość szybko i w związku z jego wydziedziczeniem rodzina nie kładła na niego żadnego nacisku na znalezienie dla siebie życiowej partnerki. Dorien był na tak uprzywilejowanej pozycji, że nikt w ogóle nie ośmieliłby się wnikać w jego "sercowe sprawy", a poza tym chyba zdążył się pochwalić swoim nowym nabytkiem w postaci Wittenberg. Willow miała już tego swojego narzeczonego i ich ślub zbliżał się wielkimi krokami, w związku z czym matka była tak podekscytowana, że z trudem siedziała w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. Kto by pomyślał, że w obliczu takiego stanu rzeczy kolej padnie na mnie? Mógłbym się założyć, że przede mną będzie jeszcze Vivien, ale najwyraźniej ktoś na górze wyjątkowo się nudził... Zaraz po przyjeździe do domu rodzinnego w wakacje zostałem powitany przez ojca słowami zapowiedzi wielkiego wydarzenia, które będzie ważne dla całej rodziny. Wspomniał coś jeszcze o gościach i z uśmiechem pomaszerował do swojego gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi. No ale co mnie jacyś tam goście obchodzili? Nie wiem, miałem dać skrzatowi garnitur do prania, czy o co chodziło? Zwyczajnie olałem temat. Zauważyłem, że przy posiłkach matka wyjątkowo uważnie się przyglądała i otwarcie komentowała moją posturę, a także wypytywała o zdrowie, o szkołę, o przyjaciół i o koleżanki, wypowiadając się tak znaczącym głosem, że bardziej się nie dało. Próbowała się dowiedzieć, czy mam dziewczynę, co po wydarzeniach z balu kończącego rok było sprawą wiercącą mi dziurę w brzuchu. - Nie, nie mam, mamo - odpowiadałem tylko, wywracając oczami i zapychając usta jedzeniem, by uniknąć konieczności rozwodzenia się nad tematem. Jakoś tak wcale nie wydawała się być zmartwiona tym faktem i już to powinno dać mi do myślenia, ale głowę miałem w chmurach i obmyślałem zupełnie inne rzeczy, jak chociażby plany w związku z moją pracą. Jakież było moje zdziwienie, gdy obudzono mnie któregoś poranka i oznajmiono, że dziś wielki dzień, przyjęcie, a także zaręczyny. Zarę-co? - Zaręczyny panicza - odpowiedział lokaj, po czym wyszedł z pokoju zostawiając mnie rozjebanego we własnym łóżku, z potarganymi włosami i sercem w gardle. Jakie kurwa zaręczyny?! Czy im rozum odjęło, żeby knuć za moimi plecami podobne intrygi? Czy oni wszyscy na łeb upadli, że w ogóle wpadli na taki zjebany pomysł? Na co to komu? Co im to da? CO MI TO DA? No nie mogłem pojąć, jakim cudem doszło do momentu, w którym za kilka godzin miałem się komuś oświadczyć. Już zacząłem rozważać, żeby szybko spakować rzeczy i uciec, mieć na to wywalone. Trudno, może dziś był odpowiedni dzień, by się zbuntować, by postawić kropkę nad i "i" wypierdalać z tego wariatkowa. Ale jakoś tak mi się nie udało. Nie wiem, co mnie powstrzymało, bo na pewno nie chęć założenia pierścionka na palec nieznajomej lasce. Chyba po prostu dopadła mnie beznadziejność całej tej sytuacji. Albo się podporządkuję i będę w dupie, albo ucieknę i będę w dupie. Tak czy owak miałem gównianą perspektywę, więc pozwoliłem, by odjęło mi siły. Przeleżałem chyba godzinę bezmyślnie gapiąc się w sufit i rozważając całe moje życie. Nie wiedziałem, czemu aż tak się przejąłem, ale Merlinie, toż to była poważna ceremonia... Przy całej rodzinie... KURWA, a co jeśli Dorien zjawi się tutaj z Wittenberg? Musiałbym popełnić samobójstwo... Tak, definitywnie, to byłoby upokorzenie, którego nikt nie byłby w stanie znieść. Istniało jednak takie ryzyko i szczerze powiedziawszy bardziej srałem w gacie nie z powodu ślubowania nieznajomej miłości i wierności, czy innego chuja się tam obiecuje, tylko dlatego, że bałem się spojrzeć w oczy Ruth. Ta świadomość sprawiła, że jeszcze bardziej straciłem chęci do dalszego życia. No bo serio?!
Godzina prawdy zbliżała się nieuchronnie, a ja miałem wrażenie, że z każdą kolejną upływającą minutą coraz bardziej implodowałem. To napięcie było nieznośne, nie mogłem pozbyć się okropnych myśli z głowy, a na dodatek wciskali mnie w te śmieszne fatałaszki i przylizywali mi włosy, żebym prezentował się jakkolwiek godnie, mimo że poczucie własnej godności wyparowało ze mnie już dawno temu. Co ja robiłem? Byłem jak marionetka, a oni sobie mną kierowali i mówili "idź tam, idź tu, zrób to i tamto", a ja robiłem, bo nic innego mi nie pozostało. Próbowałem się pocieszyć, wyobrażałem sobie jakąś zniewalającą kobietę, która miała być moją przyszłą żoną i jakoś tak na moment przywołało to uśmiech na mojej twarzy, lecz później przypomniałem sobie prawo Murphy'ego i czar prysł.
Sala bankietowa była już udekorowana kolorowymi kwiatami i wstęgami, a całość prezentowała się naprawdę nie najgorzej, czego nie można było powiedzieć o moich wnętrznościach, które jakby skurczyły się, skręciły, a potem wzdęły się, powodując nieustanne uczucie kującego bólu w środku. Stałem jak jakiś ciołek, nerwowo skubiąc mankiety i rozglądając się wkoło, próbując zlokalizować wzrokiem ową dziewczynę, przed którą miałem klęknąć. Nie zjawili się jeszcze, wkoło znajdowali się wyłącznie członkowie mojej rodziny oraz jacyś bliscy przyjaciele ojca z Ministerstwa - cudownie. Nie było też jeszcze Doriena, co przyprawiało mnie o zawrót głowy.
W końcu drzwi drugiego wejścia do sali otworzyły się i moim oczom ukazała się... NAPRAWDĘ NIEZŁA LASKA. Pięknie ubrana, kroczyła dumnie niczym modelka po wybiegu. Miała zgrabne nogi, szczupłą talię, brązowe włosy spływające na ramiona i taki zadziorny półuśmieszek w kąciku ust. Pomyślałem sobie, że może nie będzie tak źle, w końcu, hm, no, była taka... Jakby to... Niczego sobie... No okej. Była zajebistą laską. Uśmiechnąłem się delikatnie, wciąż próbując zwalczyć szczękościsk, którego dostałem w pierwszej chwili. Przywitałem się zarówno z nią, jak i z jej rodziną, a następnie wdałem się z nimi w krótką pogawędkę, z której dowiedziałem się, że byli Francuzami, a Arielle od następnej klasy będzie uczęszczała do Hogwartu. Really? Przyszedł czas faktycznej uroczystości i szczerze powiedziawszy nie pamiętam zbyt wiele z jej przebiegu. Wyrecytowałem to, co musiałem, pouśmiechałem się, zapozowaliśmy do zdjęcia, wiele więcej nie pamiętam. Coś zjadłem, napiłem się, rozmawiałem... Przez większość przyjęcia byłem zdenerwowany, że zaraz natknę się na Ruth, więc szukałem jej wzrokiem, nie wiedząc w sumie, czy bardziej chciałem ją zobaczyć, czy wolałem, by jej tu nie było... Dostrzegłem parę razy Doriena, jak rozmawiał z ojcem, z matką, następnie z Vivien i kimś z Ministerstwa, a potem już go nie widziałem. Przyszedł sam?
***
Drzwi do pokoju były zamknięte, a ja i Arielle siedzieliśmy na ogromnym łóżku, trzymając między nogami otwarte butelki, już w połowie opróżnione z alkoholowych napojów. Humory nam dopisywały i śmialiśmy się do rozpuku. Póki byłem trzeźwy, rzuciłem na ściany zaklęcie wyciszające, byśmy przypadkiem nie obudzili nikogo z mojej lub jej rodziny, która miała w planach zatrzymanie się w naszym domu na kilka kolejnych dni. Przechyliłem butelkę, biorąc kolejny łyk alkoholu i krzywiąc się nieznacznie. Zaraz później znów posłałem jej szeroki uśmiech i poprawiłem się na łóżku, przenosząc ciało do pozycji półleżącej z wyciągniętymi przed siebie nogami i założonymi na karku rękami. Spomiędzy nóg wciąż sterczał mi gwint butelki, co musiało wyglądać naprawdę komicznie. Zamknąłem na chwilę oczy, po czym parsknąłem śmiechem. - Wiesz, naprawdę nigdy nie sądziłem, że wrócę kiedyś do Hogwartu mając narzeczoną - rzuciłem i zerknąłem na ładną buzię towarzyszki. - Dodatkowo z ładną narzeczoną. Nikt mi nie uwierzy - dodałem i znów parsknąłem śmiechem. Miałem naprawdę wyśmienity humor!
Arielle myślała, że chwilowo będzie miała spokój. Była prawie pewna, że skoro w młodym wieku spotkało ją tak wiele, to powinno się wszystko zgodnie z zasadą równowagi uregulować. Dziwnie było powrócić do domu po roku uciekania. Uśmiechała się przed aparatami i wyginała na wybiegach, ale koniec końców i tak martwiła się, że pewnego dnia wróci do rezydencji Tenderów. Kiedy już się to wydarzyło miała wrażenie, że rodzice są zaskakująco spokojni - zajęli się jakimś przyjęciem, rozmawiali o jakichś znajomych, których Ari musi koniecznie poznać. Dziewczyna miała spokój, miała rodzeństwo, miała chwilę wytchnienia. Nie musiała już pracować, mogła rozkoszować się wakacjami... Choć było to dość trudne w eleganckim miejscu, w którym trzeba na każdym kroku się pilnować. Najbardziej dziwiło ją zachowanie państwa Tender w stosunku do najmłodszego potomka, jedynego syna, kochanego Adriena. Chłopak jakby spadł na drugi plan, a Arielle przez dłuższy czas nie wiedziała czemu tak się wydarzyło. Uświadomiła ją dopiero siostra, gdy mimochodem wspomniała o ślubie, na który rodzina się przygotowuje. Arielle w pierwszej chwili bardzo chciała to zignorować, ale nieznośne uczucie, że to jednak ważna kwestia, nie chciało jej opuścić. Ostatecznie poszła skonfrontować się z rodzicami i powróciło wszystko to, co porzuciła przed swoim wyjazdem. Znowu nie została dopuszczona do słowa, nie dano jej wyrazić swojego zdania. Każda wypowiedź ojca dobijała ją coraz bardziej - perspektywy miała naprawdę słabe. Postanowiła przecież wcześniej, że zawrze rozejm z rodziną, aby nie robić sobie wrogów. Potrzebowała pieniędzy nie tylko po to, aby się usamodzielnić. Potrzebowała ich również po to, aby pośrednio pomóc swojemu dziecku... Nie można tutaj powiedzieć, że "zgodziła się" na zaręczyny z mężczyzną, którego nigdy nie widziała na oczy. Nie miała możliwości podjęcia decyzji i pozostało jej jedynie przygotować się mentalnie na to, że oto w obliczu prawa straci swoją niezależność. Nie była pewna, jak zachowują się zaaranżowane małżeństwa, ale wiedziała, że mimo wszystko niektóre przywileje straci. Bała się od chwili, w której usłyszała o ślubie. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie w roli pani domu, żony... Matki? Już raz sobie z tym nie poradziła i nie miała sił znowu przeżywać czegoś takiego. Co, jeśli jej narzeczony będzie po prostu jakimś bogatym burakiem? Wiedząc, że wszystko zaplanowane jest przez rodziców, nie spodziewała się nikogo szczególnego. Właściwie, była pewna, że właśnie tak skończy się jej szczęście i tyle. Arielle zawsze była dobrą aktorką. Wiedziała jak się uśmiechnąć i do kogo, aby otrzymać to co chciała. Na rodziców nigdy to nie działało, oczywiście, przy nich stawała się szarą myszką, która nie miała prawa odezwać się bez oficjalnego pozwolenia. Tutaj nie działały żadne próby buntu i jak widać nawet ostentacyjne ucieczki niewiele dawały. Obiecała sobie jednak, że na tej imprezie zaręczynowej pokaże się tak, jak chce być postrzegana. Niech zobaczy ją ten podstawiony przyszły mąż i niech popadnie w zachwyt, że trafił mu się ktoś taki. Niech zaniemówi i najlepiej, żeby trwało to przez cały okres ich związku, bo Ari nie szukała kogoś, przy kim będzie się musiała pilnować. Niech pozwoli jej na bycie sobą i tyle. Z takimi postanowieniami rozpoczęła przygotowywania, chociaż żołądek miała ściśnięty w supełek. Siostry nie pomagały, bezczelnie krytykując każdą kreację. Ostatecznie została w uszytej przez samą siebie koronkowej sukni, ignorując komentarze typu "wyglądasz jakbyś szła na pogrzeb". No bo może i szła? Tak właśnie umiera resztka szczęścia i nadziei! Materiał ładnie opinał się na jej ramionach i podkreślał talię, a następnie spływał łagodnie, odsłaniając bardziej nogi z przodu, a zasłaniając je z tyłu. Nie odpuściła sobie szpilek i nie pożałowała biżuterii. Kiedy do pokoju zajrzał ojciec z pytaniem, czy jest gotowa, nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że gotowa nie jest i nie będzie, ale czy kogokolwiek to jeszcze obchodziło? Najgorszym momentem były chwile przed wejściem na salę, gdzie miały odbyć się zaręczyny. Arielle nie wiedziała czego się spodziewać, nie dostała właściwie żadnych informacji co do swojego przyszłego małżonka (Dear, a więc z dobrej rodziny, ale nawet wieku jej nie podano!). Gdy podchodzili do drzwi, a lokaj kłaniał im się nisko, miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Zgubiła gdzieś całą pewność siebie i myślała, że zabije się na szpilkach, w których normalnie mogła góry pokonywać. Sukienka tak idealnie dopasowana nagle stała się za ciasna i ciężko było złapać oddech, ale czy to materiał i szwy temu zawiniły, czy to nerwy? Przymknęła na chwilę powieki i powtórzyła sobie parę razy w myślach, że to nic takiego. Musi po prostu tam wejść i tyle, nic w tym trudnego! Chodziła po wybiegach w bardziej lub mniej odważnych kreacjach, uśmiechała się do ludzi nawet wtedy, gdy strój wbijał się nieprzyjemnie w ciało, lub gdy kostka zaczynała puchnąć od wykręcania jej sobie w koszmarnym obuwiu. Weszła na salę, poprawiając podkręcone lekko włosy. Obrzuciła miejsce uważnym spojrzeniem, analizując sytuację. Ładnie przystrojone, eleganckie, ale nie do przesady. Gdyby przyszła tutaj jako zwykły gość, nie miałaby z niczym problemu. Jej spojrzenie padło na wystrojonego, wysokiego chłopaka, który po prostu jej się przyglądał. Arielle nie wiedziała czemu, ale już miała pewność, że to on jest tym nieszczęsnym narzeczonym, a nie żaden stary dziad, przy którym nie mogłaby wytrzymać. Zawsze pozostawała opcja, że młody pan Dear jest okropnym bucem i będzie doprowadzał ją do szału, ale wyglądał na tyle przyzwoicie i sympatycznie, że Francuzka nie chciała się tym od razu denerwować. Uniosła głowę z niejaką dumą i ruszyła przed siebie niemal tak, jak na wybiegu - do tego udało jej się w końcu uśmiechnąć, tak słodko, jak tylko mogła. Niech sobie chłopak zobaczy, co mu rodzice znaleźli. Podczas krótkiego zapoznania się nie pozwoliła, aby rodzice mówili za nią. Czując ich dyskretnie mordercze spojrzenia wtrącała się, wspomniała o Hogwarcie i o tym, jak bardzo nie może się doczekać. Kiedy zainteresowano się jej rokiem przerwy, zaczęła rozwodzić się nad tym, jacy to jej rodzice wyrozumiali, ponieważ pozwolili jej pędzić za marzeniami i rozwijać się w modelingu, co oczywiście było świetną zabawą, ale teraz czas na skończenie edukacji. Pomruk o "dążeniu do znalezienia prawdziwej pracy" wspaniałomyślnie zignorowała. I tak trzeba było już przeskoczyć do momentu, w którym Calum uroczyście jej się oświadczy. Była tak zestresowana, że ledwo wiedziała co się dzieje... Ale wszystko poszło dobrze, bez problemu. Rodzice mogli być zadowoleni. *** Sama nie wiedziała, jak wylądowali w przyjemnie spokojnym pomieszczeniu, w którym nikt im nie przeszkadzał. Nie mogła przestać zachwycać się tym, że Calum był sympatyczny, żartował i najwyraźniej był równie zadowolony z zaistniałej sytuacji, co ona. Popijała sobie alkohol z zadowoleniem, co jakiś czas zerkając na pierścionek, który symbolizował przecież tak wiele. Przetransmutowała sobie wcześniej elegancką kreację i teraz miała na sobie dopasowaną koszulkę na ramiączka i krótkie spodenki, nie dbając już o to, aby prezentować się szczególnie zjawiskowo. - To trzeba sprawić, żeby uwierzyli, kochanie - mrugnęła do niego wesoło, kładąc się na brzuchu tak, aby móc podeprzeć głowę o zaplecione przed sobą dłonie i patrzeć z tej pozycji na swojego towarzysza. - Tak, koniecznie, bo idę tam chyba tylko dla ciebie. Planowałam powrót do Beauxbatons, ale chyba nie wytrzymalibyśmy takiej rozłąki... - Obróciła parę razy pierścionek i uśmiechnęła się szeroko. Dobrze, pozna nowych ludzi. Ciekawa była, jak bardzo będą musieli grać przed znajomymi Caluma i czego chłopak będzie od niej wymagał. Może się uśmiechać i powtarzać wszystkim, jakie to szczęście ją spotkało... Ale coś czuła, że trafi się ktoś, komu przyda się powiedzieć prawdę.
- A będziesz tak do mnie mówiła w Hogwarcie, czy się wstydzisz? - zapytałem, uśmiechając się łobuzersko (albo pijacko, raczej to drugie), chociaż doskonale znałem odpowiedź i wiedziałem, że Arielle to jedna z tych konkretniejszych babek i raczej wiele wstydu w sobie nie nosiła (oczywiście nie mówię tego w złym znaczeniu, po prostu była bardzo pewna siebie, co nie?). Wizja powrotu do zamku z narzeczoną u boku wydawała mi się tak odległa i przy tym wszystkim tak abstrakcyjna, że mój umysł nie był tego w stanie pojąć ani na trzeźwo, ani po połowie szkockiej. No przecież nikt mi nie uwierzy, jak powiem, że się zaręczyłem! Lotta chyba dostanie zawału, a potem umrze podczas nagłego ataku śmiechu, to samo z Wittenberg, chociaż z nią to nie wiem czy w ogóle będę miał szansę pogadać, bo skoro już skończyła Hogwart, może jednak wolałaby grzać dupsko w Ministerstwie. - Wiesz co? Mojemu koledze, Lysandrowi, szczena opadnie, jak Cię zobaczy - powiedziałem jeszcze, patrząc na nią nieco zmrużonymi oczami i kiwając w zamyśleniu głową. - Ale przypał trochę, że to przez starego, co nie? To znaczy mojego starego, że sobie tak umyślił to wszystko, wymyślił i za... zaaranaż... zaaranżował - wybełkotałem w końcu i zamyśliłem się na moment. No, słabo strasznie, jak ktoś ogarnie, że mi ojciec skołował laskę, to zamiast szacunku będę obiektem beki i tyle z mojego... - Jesteś dobrą aktorką? - zapytałem po chwili, znów spoglądając na nią uważnie. Oby była...
Arielle faktycznie do wstydliwych nie należała, tak więc Calum nie miał powodów do zmartwień. Cieszyła się, że może to wszystko obrócić w żart i zamierzała z tego korzystać. Cała sytuacja zdawała się być tak nierealna, że aż komiczna, a co za tym szło - Francuzka chciała mieć trochę luzu i polewki, aby nie popaść w depresję, w którą rodzice chyba bardzo chcieli ją wpędzić. Uśmiechała się teraz zatem, co jakiś czas pociągając z butelki, chociaż doskonale wiedziała, że jej już wystarczy. Słabo tak odpaść przy nowym znajomym... W szczególności, gdy to jej "wymarzony" narzeczony, nie? Ari wcale nie wyszła na tym wszystkim tak źle, bo zapewniono jej nie tylko pieniądze, ale i mężczyznę, przy którym śmiało można stanąć bez tak zwanego przypału. Dear był przystojny, prezentował się znakomicie, dodatkowo miał przemiły uśmiech i jakąś taką pozytywną energię, przez co zdawał się do tego wszystkiego nie pasować jeszcze bardziej, niż sama Ari. - To koniecznie musisz nas zapoznać! - Zaśmiała się perliście, chyba trochę zbyt entuzjastycznie na to przystając. Kiedy Calum kontynuował swoją wypowiedź, dalej jeszcze chichotała. W ogóle sobie nie wyobrażała tłumaczenia komukolwiek, że ona wcale go nie kocha, tylko rodzice ją zmusili do noszenia pierścionka i jest mu "obiecana". Nie sądziła, że można uwierzyć w coś takiego, bo nawet dla niej, czystokrwistej czarownicy, brzmiało to jak stek bzdur. - Chcesz, żebym udawała, że faktycznie jestem twoją narzeczoną? Żartujesz sobie? - Zapytała z oburzeniem, unosząc się i siadając z powrotem. Nie oszczędziła przy tym chłopakowi pełnego niedowierzania spojrzenia, bez którego cała ta szopka nie miałaby sensu. Nie można kobiecie odmówić idealnie pretensjonalnego tonu! - No tak myślę, że sobie poradzę. - Wróciła do słodkiego uśmiechania się, które o wiele bardziej pasowało do jej aktualnego humoru. Pewnie ten popis do najlepszych nie należał, bo była pod wpływem alkoholu, ale i tak nie było źle. - Ty mi tylko powiedz, czy mnie jakieś zazdrosne laski nie zjedzą - poprosiła po krótkiej chwili namysłu, bo dobrze wiedzieć jaki krytyk zasiądzie na widowni, zanim rozpocznie się przedstawienie.
To nie było komiczne, a raczej żałosne, a najgorzej w tym wszystkim wypadaliśmy my sami. Już czułem te prześmiewcze komentarze i niestworzone historie o tym, jak bardzo ułomnym mężczyzną jestem, skoro jedyna laska, którą sobie przygruchałem to taka, którą wybrał mi mój stary. No zajebiście, nie powiem, takiego rozgłosu potrzebuje moje nazwisko w szkole. Jakby wystarczająco plotek już o mnie nie krążyło, miałem teraz wrócić do szkoły z narzeczoną - wiadomo, że nikt by mi nie uwierzył, że w dwa tygodnie załatwiłem sobie francuską modelkę i zakochaliśmy się w sobie po uszy, toteż przez połowę tego dnia obmyślałem plany, jak zatuszować fakty dotyczące naszego szokującego związku. Jako że byłem już nieco pod wpływem (może ni kręciło mi się w głowie jak na karuzeli, ale od czasu do czasu miałem problem z trzymaniem głowy w pionie lub ze skupieniem wzroku na twarzy Arielle, aczkolwiek to drugie mogło być bardziej winą jej wdzięków, niż wypitego przeze mnie alkoholu), nieco zbiły mnie z tropu te jej gierki i początkowo patrzyłem na nią z mocnym niezrozumieniem. - Technicznie rzecz biorąc nie musiałabyś udawać, bo... Już nią jesteś - skomentowałem tylko, ale szybko ogarnąłem, że to był jedynie pokaz umiejętności aktorskich Arielle. - Dobra, stuprocentowej pewności co do Ciebie nie mam, bo wiesz, to że ja się nabrałem po szkockiej nie znaczy, że wszyscy na to pójdą - poinformowałem ją z lekkim uśmiechem, ale zaraz przeszedłem do istoty sprawy. - No sprawa wygląda tak, że w obecnej sytuacji oboje wyglądamy, hm, jakby to ująć... chujowo. Tak, wyglądamy chujowo, bo nasi starzy wymyślili sobie związek z dupy i tak wyszło. No ale kminisz iść do szkoły i powiedzieć "hej, hajtamy się, bo papa Dear tak wymyślił"? Przypał jak cholera - powiedziałem, wzdychając ciężko. - Także musimy obmyślić jakiś plan, co mówić ludziom, żeby brzmiało wiarygodnie i żeby wierzyli - zakończyłem ten przydługi wstęp i spojrzałem na nią, jakbym z miejsca oczekiwał pomysłów na dobrą ściemę. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, aby omawiać podobne sprawy po pijaku, ale trudno, nie zaszkodzi spróbować.
Cóż, dla niej również nie wyglądało to najlepiej. Też nie chciałaby się chwalić, jaka to z niej biedna owieczka w tarapatach i jak to rodzice znaleźli jej narzeczonego. Podobał jej się ten pomysł z udawaniem wielkiej miłości, chociaż trochę się obawiała, czy faktycznie będzie w stanie coś takiego pokazać. Arielle bardzo nie lubiła przywiązywać się do ludzi i panicznie bała się, że w ten sposób może zostać zraniona. A teraz miała udawać najbliższą Calumowi osobę? - Popieram. - Skinęła głową z zamyśleniem. Ciężko było jej wymyślić cokolwiek, alkohol szumiał w głowie i podpowiadał, że teraz nie ma co się martwić, bo wszystko będzie super. Na szczęście jakaś pozostałość zdrowego rozsądku nie pozwalała Francuzce na oddanie wszystkiego w ręce losu. - Wiesz, mnie nikt nie zna. To raczej ty musisz mi powiedzieć, jak to przedstawić. Skąd się znamy i jak długo... - Potarła dłonią nos, próbując wymyślić coś sensownego. Jakby tak poznali się w zeszłe wakacje... Korespondowali... Nie wiedziała niestety, czy Dear nie był w tym czasie w jakimś poważnym związku. Może dopiero co zerwał z jakąś dziewczyną i teraz niezbyt mu się uśmiechało opowiadanie, jak to błyskawicznie znalazł narzeczoną? Arielle w tej kwestii była na lepszej pozycji, ponieważ o niej rzeczywiście Hogwartczycy nie mieli prawa wiedzieć zbyt wiele. Odstawiła butelkę na jakiś stolik i przeciągnęła się, zapadając w miękką pościel. Spoglądała przy tym leniwie na swojego towarzysza, ciekawa, do jakich wniosków uda im się dojść po pijaku.
Zamyśliłem się nieco, próbując sobie poukładać w głowie wszystko to, co działo się w moim życiu przez kilka ostatnich miesięcy, a było tego na tyle sporo, że wyjebało mnie z systemu na dobre dwie minutki. W tym czasie ze trzy razy pociągnąłem z butelki, ale stwierdziłem, że mi wystarczy. Przecież nie chciałem zgonować przy wybrance rodziców, co nie? - Chyyyyba coś mi świta - powiedziałem, po czym czknąłem, co odebrałem jako sygnał, by podnieść dupsko z łóżka, zupełnie bezsensownie przecież. Zorientowałem się w sekundę, że jestem kurwa czarodziejem i mam taki wynalazek jak różdżka, więc opadłem ponownie na wyro, prawie wylewając alkohol, po czym zacząłem szukać różdżki. fakt faktem, że w sumie jakbym na nogach poszedł po fajki cała operacja zajęłaby mi znacznie mniej czasu, bo podczas tego szukania różdżki w pościeli ze dwa razy zaryłem ryjcem o materac, tracąc równowagę. Oczywiście chichraliśmy się z tego jak głupcy. W końcu wygrzebałem skądś ten badyl i machnąłem na szufladę, z której wyleciała paczka skitranych hogsów. Złapałem ją w ręce i najpierw podsunąłem Arielce pod nos, niepewny, czy chce, czy może woli nie dokładać sobie fazy, a następnie sam wyciągnąłem jednego i zapaliłem. Dodatkowo otworzyłem okno, żeby się wietrzyło i siedzieliśmy chwilę, muskani powiewami wiatru, gdy zacząłem mówić: - Może zróbmy tak - ton miałem bardzo rzeczowy, co w połączeniu z moimi spowolnionymi powiekami, otwierającymi się i zamykającymi w slow motion, musiało być komiczną kombinacją. - Uznajmy, że znamy się... No nie wiem, z rok? Półtorej? I że poznaliśmy się na jakiejś durnej imprezie rodzinnej, w święta lub wakacje. O, może nawet na zaręczynach mojej siostry, to w sumie było chyba jakoś z rok temu? - mogłem myśleć nad tym, ale machnąłem ręką. - Mniejsza, to się dogada. Bardziej chodzi mi o to, że, hm, musielibyśmy jakoś tą znajomość utrzymywać. Listy? Bo tak się składa, że pisałem ich dość sporo, ale to do pracy w sumie. To znaczy nikt nie wie do kogo. Mogły być do Ciebie, tak załóżmy. I, hm, no nie wiem, może... Możemy też mówić, że się widywaliśmy, bo ja to nawet ogarniam tą teleportację i się nigdy nie rozszczepiłem - dodałem jeszcze, już nieco bełkotliwym tonem.
Nie było dla niej problemem to, że Calum potrzebował chwili na poukładanie myśli. Sama w tym czasie poprawiła się parę razy, zapadając w miękki materac. Kiedy tak sobie leżała z półprzymkniętymi oczami, to było jej naprawdę przyjemnie. Miała obok kogoś, z kim można było pogadać, pod wpływem alkoholu humorek dopisywał. Ubrania wygodne, możnaby śmiało rzec, że domowe. Miała wrażenie, że zaraz przyśnie, a kiedy się obudzi, to będzie w zupełnie innym miejscu. W gruncie rzeczy wiele by oddała, aby wrócić do Los Angeles, albo Nowego Jorku, albo Londynu, albo nawet Ayr! O powrocie do Moustiers Sainte-Marie nawet bała się marzyć. Żałowała, że te beztroskie czasy nie mogły powrócić. Jak widać, dorosłość nie pochłonęła jej w chwili narodzin dziecka, ani w trakcie pracy. Nie, do tego byli potrzebni rodzice planujący szalony ślub z nieznajomym. Zerknęła na Caluma akurat, gdy podsuwał jej papierosy. Pokręciła głową z głupawym uśmiechem, bo za często nie paliła, a teraz była już i tak pijana i nie powinna sobie dokładać. Czekała grzecznie, aż chłopak zapali, otworzy okno (przy tym śmiała się jak nienormalna przy każdym jego potknięciu). Gdy zaczął mówić, słuchała go z wielkimi oczami i szczerą fascynacją. To wszystko brzmiało jak taki świetny plan! - Listy! Listy są super. Ja teraz dużo pracowałam i podróżowałam, ale listy tak. - Potaknęła mu wiernie, gdy skończył swoją jakże błyskotliwą wypowiedź. - I teraz zaręczyny. Dobra. - Zdusiła w sobie sarkastyczną uwagę o tym, jak romantycznie to wszystko brzmi. Calum nie był niczemu winny - a szkoda, byłoby Arielce łatwiej, jakby mogła denerwować się na kogoś siedzącego tuż obok. Znowu się poprawiła, wtulając w delikatną pościel. - Zmęczona jestem - mruknęła tak niewyraźnie, że nie winiłaby Deara, gdyby jej w ogóle nie zrozumiał. Niezbyt nawet wiedziała, czego od niego oczekuje. Po prostu doskwierało jej zmęczenie i to nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. To był wielki dzień, nie?
Ja też czułem, że zaczyna ogarniać mnie znużenie. Oczy zamykały się zaskakująco łatwo, za to otworzenie ich sprawiało mi powoli problem. Nie wiedziałem, czy uda nam się wytrzymać dłużej, tym bardziej, że alkohol dobrze nas rozgrzał i oboje zaczęliśmy się pokładać na moim łóżku, szukając coraz to wygodniejszej pozycji. Spojrzałem na tą piękną dziewczynę i uśmiechnąłem się ciepło. W sumie nawet cieszyłem się, że okazała się być w porządku, do pogadania i do wypicia. Nie wiedziałem, na ile dogadamy się bez alkoholu, lecz jak na razie ustalenia poszły nam jako tako. Miała być moją narzeczoną, znaną od dawna, mieszkającą we Francji. Pisaliśmy listy, kontaktowaliśmy się, widywaliśmy się okazjonalnie. Tak wyszło. Przyjęła pierścionek, wybrała studia w Wielkiej Brytanii. Oto nasza oficjalna historia. - Dobra, to chodźmy spać - zaproponowałem, ale chyba niepotrzebnie, bo Arielle już oddychała spokojnie z zamkniętymi oczami. Przesunąłem ją leciutko w bok, po czym sam rozłożyłem się obok i zasnąłem dosłownie w pięć sekund.
Rano rodzice mieli bardzo tajemnicze miny, gdy doszły ich słuchy od gosposi, że panicz Calum spędził całą noc z panienką Tender w jednym pokoju.