Wędrując przez jedyny las, znajdujący się na wyspie Agrios docierasz do tego miejsca. Widzisz dość płytką rzekę. Przy jednym z brzegów rzeki znajduje się wbita drewniana tabliczka z napisem "Styks". Nie wiadomo, czy to sprawka miejskich łobuzów czy rzeczywiście jest to mityczna rzeka. Rozglądasz się, ale nikogo wokół nie ma. Zauważasz jednak opuszczoną łódkę z wiosłem, przywiązaną do pobliskiego drzewa. Wygląda na to, że jest w stanie użytkowym. Coś jednak w atmosferze tego miejsca jest niepokojące. Jeśli decydujesz się wsiąść na łódkę - rzuć kostką w odpowiednim temacie.
Zdarzenie losowe:
1, 6 - Dopływasz do miejsca, gdzie rzeka znika pod ziemią. Nie działo się nic specjalnego, ale minąłeś ładne krajobrazy. 2 - W pewnym momencie rzeka zaczyna płynąć szybciej, a Ty coraz mniej panujesz nad łódką. Wiosło utyka Ci w grząskim dnie. Widzisz przed sobą przewrócone drzewo, o które na pewno się rozbijesz. Nagle łódka przewraca się na bok, a Ty spadasz do wody, łamiąc przy tym swoją różdżkę. Do końca wakacji nie możesz używać różdżki, a po powrocie musisz ją naprawić za 40 galeonów w jakimś sklepie różdżkarskim lub kupić nową. 3 - Podczas spływu łódką mijasz sporą polanę, na której postanawiasz się zatrzymać. Siadasz na chwilę na trawie. Zaczynasz się rozglądać i wzrokiem odnajdujesz stanowisko maroz. Zgłoś się po 1pkt z zielarstwa! 4 - Im dłużej płyniesz, tym robi się coraz niebezpieczniej. W pewnym momencie zaczynasz zauważać, że łódka jest dziurawa i woda zaczyna napływać do środka. Rzuć kostką jeszcze raz. Jeśli wypadnie parzysta - udaje Ci się zaklęciem usunąć wodę z łódki i dopływasz do brzegu. Jeśli wypadnie nieparzysta - woda zaczyna napływać w bardzo szybkim tempie i jedyną drogą ucieczki jest wyskoczyć z łódki i podejść do brzegu w wodzie. Jesteś cały mokry, łącznie z Twoimi rzeczami. 5 - Płynąc zauważasz coś pod wodą. Okazuje się, że są to kamienne tabliczki, na których widnieją runy. Rzuć kostką jeszcze raz. Jeśli wypadnie parzysta - wyławiasz tabliczki. Otrzymujesz +1pkt z historii magii. Jeśli wypadnie nieparzysta - postanawiasz nie wyławiać tabliczek. Nie otrzymujesz więc żadnych punktów.
Czekała na Leonardo przy wyjściu jakieś piętnaście minut przed czasem. Nałożyła mocne buty z grubą podeszwą, nie będąc pewna ich wodoodporności rzucając na nie dodatkowo zaklęcie na hydrofobowość, poza tym jakieś trochę lepsze legginsy i nieprzemakalną, ale lekką kurtkę. Krócej - wyglądała jak damska wersja Beara Gryllsa na wycieczce w Tatrach, z tą różnicą, że ona nie planowała jeść wszystkich owadów po drodze. Skinięciem przywitała się z Leo i nie wiedząc właściwie co powiedzieć mężczyźnie skierowała ich na miejsce - prawie - docelowe. Długo wcześniej maszerowali dobre pół godziny przez gęsty, ciemny las, przy czym Ruth przyświecała obojgu drogę świetlną kulą, wiodąc ją przed nimi zawieszoną jak magiczną latarnię i przedzierała się tak przez coraz gęstsze krzaki. -Dajesz radę? - odwróciła się w pewnym momencie, pytając dwumetrowego chłopa, czy nadąża za chucherkiem w legginsach, które zbierało po drodze w kaptur połowę liści z mijanych gałęzi. W końcu, w tej niezręcznej ciszy doszli do tabliczki z napisem "Styks", wbitej przy płytkiej rzece, a sama Ruth rozejrzała się uważnie, wzrok zawieszając na dłuższą chwilę na drewnianej, starej łódce. -Musimy dopłynąć do miejsca, gdzie rzeka wpływa do podziemia - zaczęła, patrząc na niego z widocznym zakłopotaniem. Nie miała bladego pojęcia, jak powinna z nim rozmawiać, w końcu widzieli się po raz pierwszy sam na sam a ich charaktery były, cóż, totalnie różne. - Leonardo, sprawdziłeś, mam nadzieję, właściwości łzy księżyca? - zapytała, marszcząc brwi, ale chyba bała się usłyszeć odpowiedź, bo natychmiast władowała się do łódki - nie podjąwszy przy tym wiosła. Za to różdżkę naturalnie wciąż miała w pogotowiu, co by mieć swoje "magiczne" i bardziej niezawodne niż kawał płaskiego drewna wiosło. - W pnączach jest żrący kwas, musimy cały czas kontrolować, czy nam nie zagraża, żeby nas nie zabił - dodała po chwili namysłu, w razie gdyby jakimś cudem Leo o tym zapomniał. Niewystarczająco wystraszony? No to może ostatnie zdanie komentarza przed dopłynięciem do miejsca wpłynięcia rzeki do podziemi. -Aha, i żadnego lumos, naświetlanie łzy sprawia, że więdnie, a ja nie chcę sprawdzać, czy tyczy się to też światła magicznego. Jest pełnia, wystarczy nam.
kostka:1 (dopłyną w następnym poście)
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Przygotowywał się emocjonalnie na tę wyprawę z Ruth o wiele bardziej, niż powinien. Jakoś tak Krukonka (to jest, była Krukonka) kompletnie go onieśmielała i Leo nawet nie wiedział czemu. Przecież oboje przyjaźnili się z Ezrą, dlaczego sami nie potrafili złapać wspólnego języka? Ruth była jednak tak magiczna i tak inteligentna, że Leo czuł się przy niej jak zwykły mugolski karaluch. Nie ubiegał więc jakoś szczególnie o jej towarzystwo, mając wrażenie, że każde jego słowo wypowiedziane w jej obecności jest żałosne i nie na miejscu. Przywitał się z nią jakimś prostym "hej" i przy okazji zrobiło mu się głupio, bo chciał być pierwszy, a mu nie wyszło. Nie, żeby był po czasie - to ona była przed czasem. Tak czy inaczej, ruszyli w drogę i było bardzo, bardzo niezręcznie. Dziewczyna zajęła się oświetlaniem drogi i Leo całkiem to pasowało, bo nie musiał martwić się o to, że od razu coś swoimi czarami spieprzy. Dreptał za nią grzecznie, dusząc w sobie milion drobnych komentarzy, które nasuwały mu się na język. Gryfon nie przywykł do takiego milczenia i cierpiał, ale coś powstrzymywało go od odezwania się. - Tak, pewnie - przytaknął od razu entuzjastycznie, kiedy dziewczyna sprawdziła jak sobie radzi. Nie szło się wcale tak tragicznie, właściwie to nie miał na co narzekać. Nie miał problemu z jakimiś dłuższymi wycieczkami, ani nic. - Ej, swoją drogą... - zaczął, zastanawiając się, jak powiedzieć jej, że jest debilem i nie zdał. W tej samej chwili jakaś gałązka zaczepiła mu się o koszulkę i przystanął na chwilę, żeby go odczepić. Nadrobił stracone kroki nim Ruth miała okazję się zorientować, ale uznał samą sytuację na znak od wszechświata, że lepiej chwilkę z takimi wyznaniami zaczekać. Mruknął więc po prostu "a, nieważne" i szedł dalej, mając nadzieję, że w takim półmroku nie widać jego zaczerwienionych z zażenowania policzków. Jakim cudem przy Krukonce zmieniał się w zupełnie inną osobę? - Leo, proszę, mów mi Leo - poprawił ją błyskawicznie, krzywiąc się przy tym. Nie mógł kompletnie znieść pełnej formy swojego imienia i dalej był w szoku, że zaakceptował to u Ezry. Teraz z kolei w ustach kogokolwiek brzmiało to jeszcze gorzej. - Eeeeee... - wyrzucił z siebie, marszcząc brwi. No pewnie, że coś słyszał o tej łzie kropli księżyca! Znaczy, o księżycu łzy kropli! Znaczy, o tym, no, kropli łzy księżyca, o. - Tak, właśnie. W życiu nie słyszał o pnączach, które mają jakiś żrący kwas, ale dobra. Siedzieli już w łódce (zdecydowanie za małej łódce), więc nie było chyba odwrotu. Leo bez zastanowienia chwycił za wiosło i zaraz zerknął na różdżkę, którą jego towarzyszka dalej dzierżyła w dłoni. Powinien dać jej czarować, czy coś? Uśmiechnął się z wyraźnym zakłopotaniem, ale chciał mieć z tego wszystkiego jakąś przyjemność i po prostu zaczął wiosłować. - Ha, dobrze, że nie boję się ciemności. - Dalej nie wiedział, jak rozmawiać z panną Wittenberg, toteż skoncentrował się głównie na wiosłowaniu. W pewnym momencie łódka nieco się jakby zablokowała i Leo był pewien, że po prostu wylądowali na płyciźnie - było tutaj tak nierównomiernie, że co rusz musiał omijać któryś z brzegów, który ostro zakręcał. - Hej, czy to nie marozy? - Zagadnął, wskazując na mchy porastające pobliską polanę. Zaraz jednak się opamiętał, odepchnął mocno wiosłem i płynęli dalej. Leo przypomniał sobie, że w kwestii greckiej flory, to interesuje go tamtocośtam księżycowe. Rzeka powoli zaczęła stawać się coraz węższa i Gryfon miał większe problemy z zapanowaniem nad łódką. Jednocześnie miał wrażenie, że atmosfera zmieniła się na jeszcze bardziej niepokojącą, ale nie odezwał się ani słowem. Udało mu się zatrzymać łódkę, chociaż musiał przyłożyć do tego sporo siły. Wiedział, że dalej nie dopłyną i jeśli szukają podziemi, to znajdują się one właśnie tutaj. Szkoda tylko, że tak ciężko było coś dostrzec - pełnia pełnią, ale widoczność była słaba.
Festiwal niezręczności zaczął się właściwie już w momencie, w którym Ruth postanowiła napisać Leo notatkę. Rzadko jej się to zdarzało, ale zmarnowała dwie rolki pergaminu, żeby list był trochę mniej w jej stylu i gryfon z miejsca nie przekreślił jakiejkolwiek interakcji z dziewczyną. Szli – oczywiście – niemalże w milczeniu, przy czym Leo już kiedy nawet otwierał buzię, żeby coś powiedzieć, urywał w połowie z uroczym i irytującym do granic „a nieważne”. Kobieta na tę akcję tylko odwróciła się i spojrzała na niego jakby właśnie wyłożył jej wykład z fizyki molekularnej po portugalsku – jakby nie tylko nic z tego nie rozumiała i wcale nie była zadowolona z takiego stanu rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc Ruth naprawdę miała ambitny plan dogadać się z Leo, ale nie trzeba mieć nawet oczu, żeby dostrzec, jak gęsta atmosfera niezręczności była między nimi. Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na żaden z jego komentarzy, więc podnosiła jedną brew co chwila, wciągając powietrze ustami i robiąc okropnie zakłopotaną minę. Co mu powiedzieć, żeby nie wyjść na sztywną krukonkę bez poczucia humoru? W sumie, niewiele mogła zrobić, ciężko było w takiej atmosferze ukryć swoją prawdziwą naturę. Z początku gryzła się w język za każdym machnięciem wiosłem przez Leo, bo w życiu by nie wpadła na to, że chłopak zacznie wiosłować ręcznie, ale kiedy zaczęły się problemy z łódką, postanowiła wkroczyć do akcji. I tak wiele więcej by się nie nawiosłował, bo koryto zrobiło się węższe, płytsze i operowanie kawałkiem wielkiej deski wydawało się być więcej niż bezsensowne. Wciąż jednak mieli do przepłynięcia kilkadziesiąt metrów, nim rzeka zniknęła pod ziemią. Ruth już chciała opuścić ten drewniany lokal, kiedy naczelny zielarz Grecji, Leonardo Wioślarz Vin-Eurico znalazł marozy. -Po co ci one? – zapytała z lekką irytacją w głosie, ale niemal od razu się zreflektowała – yyy… to znaczy, oczywiście, tak, to marozy – pokiwała głową trochę energiczniej niż zazwyczaj i spojrzała na dno. Gdyby teraz stanęli w wodzie, sięgałaby im pewnie do połowy uda, może ciut niżej. -Wysiadamy, resztę trasy przejdziemy na piechotę, Leo. – To całe „Leo” zabrzmiało tak sztucznie, że Ruth ledwie to przełknęła. Nie sprawdzając, czy Gryfon władował się do wody jak stał, oceniła sytuację raz jeszcze i rzuciła w rzekę zaklęcie „Partis Temporus”, przez co mogli przez jakiś czas iść po suchym korytarzu, utworzonym z rozstępującej się rzeki. O ile oczywiście chłopak nie wskoczył do Styksu wcześniej. W tym samym niezręcznym milczeniu przeszli do wejścia do podziemi, które wyglądało raczej jak wykuty w skale otwór, do którego swobodnie można było wskoczyć, gdyby nie było aż tak zarośnięte gałęziami śródziemnomorskich roślin. Ruth zajrzała do środka, ale oczywiście niewiele mogła zobaczyć. -Przytrzymaj mnie – wydała polecenie, nie tłumacząc biednemu Leo absolutnie nic – Aviatores. – W tym momencie straciła kontakt z otoczeniem, a niewielki ptaszek przeleciał sprytnie między gałęziami i zniknął w czeluściach podziemi. Ponad pół minuty stali tak, czekając na fruwającego wysłannika, aż w końcu dziewczyna się ocknęła. -Dno nie wydaje się być głęboko, choć zejście jest bardzo zarośnięte jakimiś chwastami. Gorzej, że nachylenie jest fatalne, myślę, że spokojnie czterdzieści pięć stopni do pionu – zrobiła naprawdę zmartwioną minę, bo oczami ptaka nie zauważyła łzy, a bała się używać Lumos. Na dole nie było jednak jeszcze pnączy, więc teoretycznie mogli spróbować zneutralizować gałęzie, jakoś przeturlać się na dół i tam rozejrzeć dokładniej. – Mam iść pierwsza?
kostka na Aviatores:4
zadanie dla Leo:
Musisz jakoś pozbyć się gałęzi uniemożliwiających wejście do podziemi i bezpiecznie przedostać się na dół. Oczywiście, razem z Ruth. A teraz kostki!
Gałęzie i chwasty (pierwsza kostka):
Parzysta: udało ci się w jakiś magiczny (lub nie) sposób zutylizować roślinne przeszkody, a koleżanka nawet cię chwali, możesz teraz spróbować wejść do podziemi.
Nieparzysta: Coś poszło nie tak. Bardzo nie tak. Najgorsze jest to, że roślinność, która zagradzała samo wejście została przez ciebie usunięta, ale ta, która była głębiej już nie. Żadne z was nie jest w stanie zauważyć, że po drodze będziecie mieć do ominięcia ostre gałęzie i bez względu na wynik drugiej kostki – na dole jesteście dotkliwie podrapani i macie rozdarte ubrania.
Przedostanie się z wejścia do wnętrza podziemi (druga kostka):
Parzysta: chyba wzięliście dobre buty, bo żadne z was nie potknęło się mocno przy schodzeniu ani razu, choć musieliście naprawdę niesamowicie uważać. Uwzględnij, że któreś z was wyczarowało liny lub inną pomoc ułatwiającą wam bezproblemowe przedostanie się na płaski grunt.
Nieparzysta: Co ta dziewczyna wymyśliła? Jakie znowu schodzenie do podziemi po ciemku? Nie dość, że wygląda to jak zejście na dno piekieł, to jeszcze oboje tracicie przyczepność (drugą sprawą jest to, że potrzeba lat treningu lub niesamowitego szczęścia, żeby przejść taką trasę bez kontuzji) a Leo podczas upadku łamie sobie mały palec lewej ręki.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Po nic, po prostu je zauważyłem. Nie wydaje mi się, żeby ciche rozmowy mogły jakoś wpłynąć na poszukiwania łzy księżyca. - Serio nie chciał robić cyrku z tymi marozami i poczuł, jak mimowolnie skulił się nieco, kiedy Ruth wyraźnie jego uwaga zirytowała. Zacisnął usta w wąską kreskę, powstrzymując się już od dodania jeszcze czegoś. Nie lubił milczeć, a jego uwaga w temacie mchu nic złego nie zrobiła. Po co się tak spinać? Postanowił skoncentrować się na głębokich oddechach i jakoś wmówić sobie, że hej, ona mu przecież nic nie zrobi. W żaden sposób nie zagraża jego relacji z Ezrą, nie ma w tym wszystkim nic dziwnego, a poza tym pewnie już zapomniała o tym, że Gryfon całował się z jej najlepszym przyjacielem. Tak, wszystko było w porządku. Mimowolnie odetchnął, kiedy usłyszał to zdrobnienie. Może i Ruth ono przeszkadzało, ale dla niego brzmiało po prostu o wiele lepiej. Oczywiście, że zamierzał wskoczyć do wody tak po prostu. Wydawało mu się to być zupełnie normalne, no bo nie było szans, żeby utopił się na takiej płyciźnie. Zanim jednak udało mu się to zrobić, postanowił zapytać Ruth, czy nie potrzebuje jakiejś pomocy (dżentelmen, czy idiota? Jeszcze nie zdecydował), ale wtedy ona rzuciła zaklęcie i ułatwiła sprawę dla obojga. - Sprytnie. - Rzucił cicho, idąc za nią. Czuł się trochę jak taki wielki tępy osiłek, ochroniarz, który i tak nie spełnia swojego zadania. Przy okazji powoli zaczynały dopadać go wyrzuty sumienia, bo chyba za mało się starał. Powinien lepiej dogadywać się z Wittenberg, chociażby dla Ezry. Oczywiście była Krukonka nie mogła poradzić sobie bez kolejnego cudownego popisu swoimi zajebistymi umiejętnościami magicznymi. Leo odruchowo ją przytrzymał i tak, przez dłuższą chwilę nie miał pojęcia, co się dzieje. Pozostało mu jedynie podziwiać i zdychać wewnętrznie z zazdrości. Byli w tym samym wieku, a on obawiał się o skuteczność swojego Lumos. Tak czy inaczej, dziewczyna zaraz wróciła do żywych i zaczęła relacjonować. Vin-Eurico skrzywił się jedynie nieco na to pochyłe sklepienie, ponieważ ze swoim wzrostem... no. Trudno, jakoś trzeba dać radę. - Nie, czekaj, zajmę się tym - uśmiechnął się do niej lekko i, w pierwszym wyjątkowo głupim odruchu, po prostu jakąś większą gałąź urwał. Kiedy tylko to zrobił doszedł do wniosku, że to tragicznie głupie. Wyjął różdżkę (w końcu! Patrz Ruth, nie jest charłakiem!) i rzucił parę razy Diffindo. Zapewne był o wiele lepszy sposób na porozcinanie splątanych gałązek, ale Leo do szczególnie kreatywnych nie należał. Odgarnął jeszcze parę bardziej opornych chwastów i przejście było czyste. Gryfon bez zastanowienia zaczął schodzić, starając się przy tym nie zabić. Nie było to z jego strony zbyt sprytne, ale w porę przypomniał sobie o różdżce. - Incarcerous! - rzucił, dzięki czemu pojawiła się niezbyt gruba lina, zaczepiona o pobliskie drzewo. Trzymając sznur o wiele łatwiej było przedostać się na dół... Leo był całkiem z siebie dumny, toteż kiedy stanął na płaskiej powierzchni, odwrócił się do swojej towarzyszki, aby może nieco jej pomóc. Nie, żeby uważał, że nie da sobie rady. Po prostu uznał, że tak wypada. - Dobra, czyli bez lumos, tak? - Upewnił się, chociaż nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Nie wziął też pod uwagę, że takim dopytywaniem może zirytować Ruth, ale nawet jeśli tak się stało, to był to już jej problem. Leo powoli i ostrożnie ruszył przed siebie. Był mocno pochylony, bo nie chciał zaryć głową w sklepienie - przy okazji jednak rozglądał się czujnie. Gdyby nadepnął przypadkiem na jakieś pnącze łzy księżyca, to chyba nie wyszedłby z pokoju do końca wyjazdu (o ile oczywiście przeżyłby trujący kwas i wściekłą Ruth).
Dalszy ciąg zdarzeń::
Utrudnienia - myśleliście, że to z łzą księżyca będzie problem? Najwyraźniej nie tylko! Okazuje się, że akurat ten odcinek waszej trasy wyjątkowo upodobały sobie młode pnącza Diabelskich Sideł. Leo szedł jako pierwszy, więc to jego najmocniej pochwyciła roślina i musisz mu pomóc. Rzuć kością, żeby zobaczyć co dokładnie się wydarzy!
1, 6 - boisz się zaryzykować rzuceniem Lumos lub Incendio, bo nie wiesz czy łza nie znajduje się blisko. Ostatecznie rzucasz któreś zaklęcie i pomagasz Leo. Nie spodziewaj się wielkich podziękowań - przez twoją chwilę (choćby to były dwie sekundy) zawahania jest posiniaczony i z pewnością humor ma o wiele gorszy. 2, 5 - zanim masz szansę zareagować, sidła łapią również ciebie. Czujesz liany ściskające twoje nogi i tracisz równowagę. Udaje ci się jednak utrzymać różdżkę i rzucasz zaklęcie, dzięki któremu roślina was puszcza. Jesteś cała w ziemi, ale oprócz tego nic poważnego się nie wydarzyło - a dodatkowo pomogłaś Leo! 3, 4 - Diabelskie sidła trzymają cię za kostki tak mocno, że masz wrażenie jakby ci je miażdżyły. Ratujesz sytuację zaklęciem, jednak kostki nadal bolą... Rzuć ponownie kością! Parzysty wynik - niestety, skręciłaś jedną kostkę! Nieparzysty wynik - to tylko parę siniaków.
Kiedy Diabelskie sidła macie z głowy, możecie iść dalej. Nie musicie martwić się o światło drażniące łzę księżyca - tej rośliny w pobliżu nie ma, tak więc wasze zachowanie na nią nie wpłynęło.
Ruth miała ze swoją umiejętnością rzucania jeden zasadniczy problem – nie wiedziała, kiedy nastąpi moment, w którym powie „dość” i przestanie uważać, że wciąż za mało potrafi w tej materii. Różdżka dawała jej bezpieczeństwo, ale nie mogła mieć gwarancji, że zawsze będzie mieć ją przy sobie, więc uczyła się także czarowania bez tego niezbędnego przedmiotu, co wychodziło różnie, ale przynajmniej wiedziała, że do czegoś zmierza. Uwaga Leo przeszła właściwie bez echa, bo dziewczyna była zajęta patrzeniem pod nogi i skupiła się na towarzyszu dopiero gdy zaoferował pomoc w usunięciu gałęzi. Świetnie, ona w tym czasie mogłaby… Czy ten chłopak chce wyrwać wszystkie chwasty ręcznie?! -Leo… - westchnęła z głosem ostatecznego rozczarowania, spuszczając wzrok w ziemię. Na szczęście chłopak zreflektował się błyskawicznie i prostym, acz szalenie skutecznym zaklęciem utorował im drogę na sam dół. Ruth spojrzała w głąb jamy podejrzliwie i samą siebie skarciła w duchu za widocznie zdziwioną minę w pierwszej chwili. Nie wierzyła, że aż tak dobrze mu pójdzie i było jej nawet trochę głupio, że potraktowała Vin-Eurico niesprawiedliwie, bo zadanie wykonał lepiej niż dokładnie. -Wiesz co, jesteś bardziej dokładny niż ja – przyznała z nieco zazdrosną miną, jakby się trochę martwiąc, że gdyby to ona usuwała gałęzie, pewnie coś by zostało na drodze w dół. Nie doceniła Leo i obiecała sobie, że to był ostatni raz, kiedy postąpiła w tak pochopny sposób. I naturalnie o słuszności tej decyzji mogła przekonać się już po chwili, kiedy to chłopak w bezpieczny sposób przetransportował ich dwójkę na dno podziemnego korytarza, używając do tego przyczepionej do drzewa liny. Przez kilka minut Ruth zupełnie zmieniła stosunek do Leo – tylko grał takiego wesołego osiłka, w rzeczywistości, świadomie lub nie, będąc naprawdę niezłym praktykiem, który świetnie radzi sobie z nowymi, nieprzewidywalnymi sytuacjami. -Łza jest gęsto zarośnięta pnączami, myślę, że spokojnie możemy sobie przyświecać – uśmiechnęła się do niego, zapalając dość spore światło na czubku różdżki i przeszła parę kroków, żeby dogonić Leo, ale tego w tym samym momencie oplątały ciemne pnącza, które Ruth zdiagnozowała jako diabelskie sidła dopiero po krótkim czasie, kiedy to podbiegła mu pomóc i runęła jak długa na ziemię, czując, jak wściekła roślina oplątuje jej kostki i szamocząc się zaciska jeszcze mocniej. -Leo! – krzyknęła w przypływie braterskiej miłości, jaką go nagle obdarzyła, choć tak naprawdę sama Ruth wytłumaczyłaby to faktem, że gdyby przez nią zginął, chyba nie wybaczyłaby sobie do końca życia. Obiecała, że nikt przez nią nie ucierpi, kiedy posłała więźnia Azkabanu na wieczne oddanie do Munga, gdy na egzaminie fatalnie pomieszała mu w głowie, toteż nie patrząc na siebie szarpnęła nogami raz jeszcze, żeby przysunąć się choć trochę bliżej Leo i poczuła okropny ból w jednej z nich, ale w tym momencie miała coś ważniejszego na głowie, niż boląca kostka. -Lumos Maxima – niemal krzyknęła, wbijając w Leo gigantyczną kulę światła kilka razy, żeby upewnić się, że roślina puściła. Dopiero potem uwolniła swoje nogi i chcąc sprawdzić, czy z kolegą wszystko w porządku wstała i… upadła z powrotem, cudem amortyzując upadek dłońmi. -Wszystko w porządku? - zapytała w końcu, podnosząc się i usiłując jakąś nieludzką mocą dojść do kolegi, podpierając się o kamienną ścianę i utykając jak zła. Właściwie to nie widziała opcji, żeby miała dalej sama się poruszać z tą nogą, a zaklęcia uzdrawiające były dla niej jeszcze gorszą perspektywą, zważywszy na jej zerowe umiejętności. Z kolei głupio jej było poprosić Leo o pomoc, no bo co? Miał ją, księżniczkę, nieść? Sama sobie zażyczyła tej wyprawy. Spojrzała w głąb korytarza i na jego końcu wyraźnie mogła dostrzec wijące się pnącza, tkające gęstą siatkę, niemożliwą do przedarcia się, wychodząc aż na ściany tego podziemnego labiryntu. Byli dość daleko, więc uznała, że stąd mogą bezpiecznie sprawdzić, czy kwas zagraża im tak, jak pisali w mądrych książkach. Rzuciła zaklęcie przecinające i drasnęła jedno z pnączy. Dosłownie – drasnęła. Żrący płyn prysnął gęsto na może dwa metry w każdym kierunku, przeżerając doszczętnie mchy porastające sklepienie i podłoże. Dziewczyna przełknęła ślinę. No, siłą tej łzy nie wezmą. -Nie wyjdziemy stąd żywi, jeśli zaczniemy ciąć te pnącza… - przyznała zrezygnowana, choć spoglądając w górę okazało się, że promienie księżyca nie przedzierają się tylko przez otwór nad łzą (musiał taki istnieć, inaczej jej kwitnienie nie miało racji bytu, mało tego, na pewno nie było nad nim pnączy), ale przez kilka innych, które sprawiały, że ten dość pogięty korytarz stawał się w niektórych miejscach całkiem jasny. Były zbyt wąskie na przejście przez nie człowieka, ale blask dawały pierwszoklasowy. -Ale mamy księżyc, więc teoretycznie jest to do zrobienia – powiedziała z nadzieją w głosie, jakby „to do zrobienia” miało oznaczać, że jednak wyjdą stąd żywi. Sukces. – Ja nie dam rady z tą nogą, ale mogę być twoją różdżką – dodała po chwili, ciesząc się w duchu, że Leo także nie próbował na niej swoich magicznych, uzdrowicielskich sztuczek. Bolało okropnie, ale Ruth wiedziała, że jeśli rzuci na siebie zaklęcie znieczulające, najpewniej będzie bolało jeszcze bardziej.
kostki:4,2
zadanie dla Leo:
Musisz wymyślić, w jaki sposób dostać się do łzy bez przecinania pnączy. Ze względu na żrący kwas nie możesz przeciąć żadnego z nich. Mała podpowiedź: na ziemi leży kilka płaskich, okrągłych kamieni o średnicy do metra, a Patton Craine powinien być z ciebie po tej wyprawie zadowolony, choć z pewnością nie będzie.
co się wydarzyło w międzyczasie?:
Rzucasz trzema kostkami i sumujesz ich wynik.
3-8: Zaaferowani wdrażaniem w życie sposobu, jak odsunąć pnącza bezpiecznie, nie zauważacie Ghula, który nie dość, że wziął się w grocie nie wiadomo skąd to jeszcze poczuł się zagrożony podczas spożywania pysznych, włochatych pająków i… zaczął nimi w was rzucać. Zanim jednak spetryfikujesz kawalera rzuć dodatkową kostką: Parzysta – jeden z pająków cię ugryzł i czujesz, jak zaczyna cię piec skóra w miejscu ugryzienia. To wymaga uzdrowiciela, choć mimo wielkości to raczej nie był jadowity gatunek. Nieparzysta – masz pająka na włosach, koszulce, a koleżance jeden z włochatych jegomościów wpadł ci prosto w twarz tak, że chcąc go jak najszybciej strącić uderzyłeś się ręką w kamienną ścianę. 9-12: Pracujesz z koleżanką w pocie czoła, kiedy nagle coś wskakuje ci na nogę, błyskawicznie porywa wszystko z kieszeni i ucieka w popłochu. Masz pecha, niuchacz zabrał ci wszystko, co miałeś cennego, czyli 20 galeonów, guzik i sznurówkę. Odnotuj wpłatę w stosownym temacie. 13-18: Podchodząc do jednego z kamieni i podnosząc go, oboje obrywacie po twarzy przez wyrzut magicznego, podziemnego źródełka, które okazuje się mieć właściwości podobne do veritaserum, choć o wiele bardziej wolelibyście teraz mieć w ustach eliksir prawdy, niż wodę z tajemniczego źródełka. Od teraz co dwie minuty przez czas do zneutralizowania magicznej wody mimowolnie wyrzucacie z siebie najbardziej skrywane fakty o sobie, o których nie mówiliście jeszcze nikomu (fabularnie trwa to przez jednego waszego posta, w tym czasie musicie podać 3 takie fakty).
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo wcale nie był głupi, chociaż zapewne wiele osób tak uważało (nauczyciele, między innymi). Potrafił działać w stresie, nie miał problemu z odnalezieniem się w różnych sytuacjach i nie bał się ryzykować. Może i nie robił wszystkiego podręcznikowo, tak jak głosił opis zaklęcia, ale koniec końców potrafił osiągnąć swój cel. Podchodził do niektórych spraw raczej niekonwencjonalnie i trzeba przyznać, że czasami faktycznie robił z siebie idiotę. Tym razem jednak mu się udało i Leo nie wiedział, że taki drobny komplement może sprawić aż tyle radości. Uśmiechnął się z wdzięcznością, kiedy Ruth postanowiła go trochę dowartościować. Wiedziała, jak wiele znaczą takie słowa wypowiedziane przez nią? Gryfon zupełnie nie zauważył diabelskich sideł. Kiedy coś oplątało mu się dookoła kostki, uznał to za jakąś zbłąkaną gałązkę - zaraz jednak został brutalnie unieruchomiony, a przez mocne szarpnięcie (cóż, taki miał odruch) roślina pochwyciła go jeszcze mocniej. Różdżka wypadła mu z dłoni, kiedy jedno pnącze ścisnęło mu boleśnie nadgarstek. Sapnął z zaskoczeniem, szybko próbując zanalizować, co tu się w ogóle dzieje. Kiedy dotarło do niego, że to diabelskie sidła, mógł już ledwo oddychać. Próby rozluźnienia się były niemalże niemożliwe, bo kto jest tak odporny na ból? Na szczęście Ruth szła za nim i chyba ten koszmarny chwast nie dopadł jej w takim stopniu, jak Leo. Chłopak zacisnął powieki, kiedy tunel rozświetliła jasna kula. Opadł uwolniony na ziemię, łapczywie chwytając każdy oddech. Zdecydowanie potrzebował chwili na uspokojenie się. - To ja powinienem pytać - wychrypiał, ożywiając się znacząco na widok utykającej Ruth. Podniósł się nieco chwiejnie i przytrzymał ją lekko, zerkając na jej kostkę. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczą się z tylu dziwnych siniaków i otarć, ale wolał nie myśleć o słodkim powrocie do łóżka (i mniej słodkim tłumaczeniu się przed Ezrą). Vin-Eurico odchrząknął jeszcze, po czym przykucnął przy swojej towarzyszce, gestem nakazując jej na sprowadzenie światła z różdżki nieco bardziej do niego. - Tylko zerknę - zapewnił ją, ponieważ żadne czary mu do głowy nie przychodziły. Wolałby nie ryzykować jakąś przypadkową amputacją... Na szczęście trenował sporty mugolskie i kontuzje nie były mu straszne. Najdelikatniej jak tylko umiał, podwinął dziewczynie nogawkę (raptem o dwa-trzy centymetry, spokojnie). Nie widział żadnych krwiaków, ale kostka była nieco opuchnięta.- Pewnie jest tylko skręcona, ale nie wygląda to na nic poważnego. Zgarnijmy szybko tę łzę i wracajmy. - Było to wyjątkowo optymistyczne, ale Leo nie wiedział jak lepiej ująć, że Ruth nic nie powinno się chwilowo złego wydarzyć. Odnalazł na ziemi swoją różdżkę i podniósł się w idealnym momencie, żeby zobaczyć jak jego towarzyszka sprawdza wytrzymałość pnączy. Odruchowo przesunął się trochę tak, żeby ją zasłonić - na szczęście kwas do nich nie dotarł. - Tak, mamy światło - powtórzył, myśląc na głos. - A to światło sprawia, że pnącza się rozsuwają. A my musimy podejść bliżej, żeby zebrać łzę. Czyli potrzebujemy światła... tam. - Wskazał na labirynt pnączy, marszcząc lekko brwi. Zerknął na sklepienie. Próba zrobienia większej ilości dziur mogłaby poskutkować zawaleniem się wszystkiego na nich, albo na łzę... Leo wpadł do głowy jeszcze jeden pomysł, ale w tej samej chwili coś na niego wskoczyło z impetem. Strząsnął z nogi niewielkie stworzenie, a ono błyskawicznie odbiegło i zniknęło w mroku. - Co do... - Westchnął ciężko, klepiąc się po kieszeniach. To by było na tyle z jego 20 galeonów. Najwyraźniej niuchacz uznał za cenny przedmiot również jego sznurówkę (nie ma to jak luźny but!), a także dolny guzik koszuli, którą Leo na siebie narzucił. Spoglądając w ślad za zwierzęciem, dostrzegł parę kamieni leżących na ziemi. Pochylił się i podniósł dwa, oglądając je uważnie. - Ej, a gdyby tak... Nie zabij, chcę tylko spróbować. - Rzucił zaklęcie Outcaver, a kamienie zmieniły się w niewielkie lusterka. Gryfon położył jedno z nich na ziemi tak, żeby odbijało światło księżycowe. Kolejne zamierzał przyczepić do sklepienia, ale okazało się, że wtedy wszystko idzie pod złym kątem - zatrzymał się na chwilę z uniesionym lusterkiem, a pod wpływem odbijanego przez nie światła pnącza zaczęły się rozsuwać. - Musisz to tutaj przytrzymać, żeby światło odpowiednio padało. - Zerknął na dziewczynę z lekkim zaniepokojeniem. Mogła odsunąć się od ściany, o którą przecież tak wygodnie można się oprzeć, albo użyć zaklęcia i ryzykować, że dłoń jej zadrży. Tak czy inaczej, Leo miał już wąską ścieżkę i nie chciał bardziej kombinować. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, rozglądając się uważnie. Było coś pobudzającego w tym, że każdy nieostrożny ruch mógł spowodować wybuch żrącego kwasu. Gryfon kochał sporty ekstremalne i czuł się zaskakująco dobrze w sytuacjach, w których ryzykował życiem. Obejrzał się jeszcze na Ruth, której właśnie powierzał swoją przyszłość. Potem po prostu ruszył ostrożnie przed siebie, skulony i pochylony mocno nad ziemią, żeby przypadkiem nie zasłonić ramieniem światła. Widział, jak niektóre pnącza się przesuwają i szczerze bał się o każdy swój ruch. - Ruth, musisz trochę pochylić, ale tylko odrobinkę, powoli. - Oznajmił po chwili, mając wrażenie, że droga do serca rośliny wynosi parę kilometrów. Odgłos jego szalejącego serca dudnił mu w uszach, kiedy dotarło do niego, że jeśli Wittenberg pomyli się o parę kątów, to pnącza mogą wrócić na swoje miejsce - a przecież zajmował je teraz Leo... To był chyba najgłupszy plan, na jaki kiedykolwiek wpadł.
Co dalej?:
Rzuć kostką! Parzysty wynik - po twojej nodze przebiega szczur. Jak pracować w takich warunkach? Nie możesz poradzić nic na to, że na chwilę gubisz odpowiednie ustawienie lusterka. Jedno pnącze przesuwa się z powrotem i Leo musi się szybko usunąć z drogi - gubi przy tym różdżkę. Zaraz jednak dociera do serca rośliny, a tam ze względu na lepszy dostęp do światła jest nieco bezpieczniej. Tylko jak ma zebrać łzę, skoro nie ma różdżki do wyczarowania fiolki lub innego pojemnika? Na szczęście zadeklarowałaś się jako jego różdżka, więc chyba mu pomożesz? I nie zapomnij, że Leo musi do ciebie wrócić, a co za tym idzie - pokonać drugi raz tę samą trasę. Nieparzysty wynik - coś idzie nie tak. Albo ty się zachwiałaś, albo Leo przysłonił trochę światła.Tak czy inaczej, pnącza znowu się poruszają i to wcale nie tak, jakbyście tego chcieli. Gryfon unikając naruszenia delikatnej rośliny przypadkiem rani się mocno w przedramię o sterczący z ziemi patyk. Do serca rośliny dociera solidnie zakrwawiony, ale musisz wierzyć w to, że da radę zebrać łzę. Może spróbuj ułatwić mu jakoś powrót? I nie zapomnij zabrać go do uzdrowiciela, jak już wrócicie do hotelu...
Spięła się widocznie na duże dłonie towarzysza zmierzające w kierunku jej bolącej kostki. Nie przepadała za tym, kiedy bliski przyjaciel próbował ją obejmować, właściwie to do samego Doriena przyzwyczajała się dość długo, a tu nagle Leo wyskakuje z pierwszą pomocą medyczną. Nie odezwała się słowem, choć chłopak mógł poczuć na sobie jej przenikliwy, uważny wzrok. Była gotowa w każdym momencie odbić zaklęcie, gdyby wpadło mu do głowy uzdrowienie jej swoją różdżką. Na szczęście nie zrobił nic takiego, choć stwierdzenie, że uraz nie jest poważny zabrzmiało dla Ruth bardzo profesjonalnie. Czyżby jego budowa ciała była wynikiem jakichś ćwiczeń podobnych do tych wojskowych? To by wyjaśniało, dlaczego tak szybko oszacował stan kostki Wittenberg. I skoro nie było to poważne dla Leo, nie było też poważne dla Ruth, choć musiała przyznać, że bolało. Nie zamierzała jednak pozwolić mu iść samemu w ten śmiercionośny gąszcz, dlatego ożywiła się na obserwację księżycowego światła wpadającego przez otwory w sklepieniu do wnętrza. Natomiast tłumaczenie chłopaka… -Jak do tego doszedłeś? – zapytała z udawanym zdziwieniem, podpierając bok ręką, przez co przybrała postawę, od której wręcz promieniował dobry nastrój droczenia się z kolegą. To, że żartowała z Leo ze skręconą kostką, pod ziemią i praktycznie bez szans na powodzenie sytuacji znaczyło wyłącznie tyle, że pokładała w tym planie wielkie nadzieje. No i chyba ostatecznie przekonała się do tego wielkiego, rozczochranego Gryfona. Obdarzyła go promiennym uśmiechem, choć śmiały jej się w zasadzie tylko oczy, bo na ustach wciąż widniał grymas bólu, ale po dosłownie kilku sekundach zobaczyła, jak obwieszony świecidełkami kret zeskakuje z nogi Leo. Zareagowała momentalnie, ciskając w zwierzę zaklęciem petryfikującym, ale odrzut sprawił (a możliwe, że i boląca kostka), że najzwyczajniej w świecie nie trafiła. Cóż, był kilkadziesiąt razy mniejszy od ludzkiego przeciwnika… Kiedy jednak Leo w dość osobliwy sposób zdradził swój plan, który zresztą był bardzo zbieżny z jej planem rozsunięcia pnączy, spojrzała nań trochę z pretensją. -Co ten Ezra musiał ci o mnie naopowiadać… - zmarszczyła brwi, kiwając z niedowierzaniem głową. Niemniej jednak była pod wrażeniem tego, jak identyczne było ich myślenie w tej chwili. Chłopak perfekcyjnie utorował sobie ścieżkę do łzy oświetlając załamanym światłem pnącza, ale Ruth bynajmniej nie planowała tak stać jak kołek i pozwolić mu przejść tą niebezpieczną trasą samemu. Przytrzymała chwilę lustro, ale zanim jeszcze Leo wszedł między pnącza, zawołała za nim. -Chyba nie spodziewałeś się, że przegapię najlepszą część wycieczki - przyznała ponownie z udawaną pretensją i rzuciła na lustro zaklęcie „Terminatum”, choć żeby pogłębić jego działanie nie tylko zrobiła to werbalnie to jeszcze zaraz po nim przypieczętowała czar poprzez „Defigo”. – Mamy kilkanaście sekund, zanim spadnie, ale tak jest najstabilniej – przykuśtykała do niego jak najszybciej umiała i wepchnęła się za chłopakiem w niebezpieczne pnącza. Wydawało jej się, że naprawdę szła szybko, ale i tak zostawała bardzo w tyle za Leo zarówno przez kostkę, jak i długość jego normalnych kroków, dlatego po raz pierwszy podczas tej wyprawy zaczęła bać się o swoje życie. Śmierć poprzez rozpuszczenie w kwasie nie wydawała jej się być ani szlachetna, ani tym bardziej mądra. A już przede wszystkim nikt by ich zwłok nie znalazł, bo przy takim labiryncie pnączy ze żrącym kwasem w środku nie zostałyby z nich nawet kosteczki. A wszystko dla Ezry! Ten to musiał mieć przyciąganie, skoro jego przyjaciele właśnie przedzierali się przez śmiercionośne pnącza, żeby przynieść mu w prezencie kilka kropel prawdopodobnie najsilniej uzdrawiającej substancji na świecie. W pewnym momencie pnącza poruszyły się. Ruth nie wiedziała, dlaczego konkretnie, bo przecież gdyby lustro spadło za wcześnie, pnącza zwyczajnie by ich zadusiły. Mimo to spanikowała zarówno ona, jak i Leo, bo niemal biegiem puścili się do łzy, nie patrząc na nic, prócz kłączy z kwasem, przez co dosłownie kilka sekund przed upadkiem przetransmutowanego lustra na ziemię wskoczyli w oświetlony od góry światłem księżyca okrąg z pięknym, delikatnym kwiatem po środku. Nagle pnącza zacisnęły z powrotem ciasny oplot a ta osobliwa dwójka mogła usłyszeć, jak lustro z trzaskiem upada na ziemię. -Byłam praktycznie pewna, że wyjście jest od góry, więc wydało mi się najrozsądniej… Merlinie, ty krwawisz! – podniosła głos, doskakując do jego przedramienia, z przygotowaną różdżką. -Przepraszam cię za to, co za chwilę zrobię, ale muszę choć spróbować to opatrzyć. Postaram się nie uszkodzić cię jeszcze bardziej– spojrzała na Leo z powątpiewaniem i z przepraszającym wzrokiem niepewnie wycelowała różdżkę w jego ranę, rzucając werbalnie ‘Ferula’. Z jej zdolnościami do uzdrawiania chłopak doczekał się tylko małej owijki wokół przedramienia, która dawała tyle co nic, ale minimalnie hamowała krwawienie, które z początku było tak obfite, że część pnączy jeszcze nosiła ślady krwi gryfona. Byli poobijani, posiniaczeni, Ruth ledwo stała ze skręconą kostką a Leo właśnie dorabiał się paskudnej blizny na przedramieniu, ale dzielnie dotarli do łzy księżyca, która w tym momencie wydała się dziewczynie tak piękna, że przez dłuższą chwilę tylko wpatrywała się w kwiat w milczeniu. Dopiero kiedy ocknęła się z początkowego oczarowania wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni bluzki (tak, dokładnie, wyglądało to jakby wyjmowała sobie pojemniczek ze stanika) fiolkę specjalnie przygotowaną na tę okazję, jeszcze z Munga i przykucnęła przy roślinie, przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę. -Widzisz je? – zapytała, chcąc w ten typowy dla siebie, bardzo pośredni sposób wskazać chłopakowi, że chciałaby zebrać krople razem z nim. Wyglądała na spokojną, jednak w środku aż gotowała się ze szczęścia. Dali radę! Dali radę! Teraz tylko zebrać krople, bezpiecznie wyjść na powierzchnię i przeteleportować się do hotelu. Czuła, że więzadło w jej nodze raczej długo nie pociągnie, ale w tej chwili tak cieszyła się z ich sukcesu, że zupełnie zapomniała o bólu. -Leo, Ascendio na górę, stamtąd nas teleportuję do hotelu. Tylko… - zawahała się jeszcze – nie mam pojęcia, co możemy zastać w tej części lasu.
Ile kropel udało wam się zebrać?:
Rzuć dwiema kostkami:
Pierwsza mówi o ilości kropel, które w ogóle zauważyliście na płatkach łzy. Tylko po taką ilość możecie sięgnąć. Jeśli wyrzuciłeś jeden załóż, że wypadło 2.
Druga kostka to zdarzenie losowe:
1,2 : ale pech! Próbujecie być jak najbardziej delikatni, żeby nie uszkodzić rośliny a przede wszystkim, żeby krople nie zmieniły właściwości na silnie trujące. Prawie stajecie na głowie, żeby do fiolki dostały się tylko lecznicze kropelki, jednak tak bardzo dmuchacie na zimne, że ostatecznie udaje się wam zebrać tylko jedną kroplę.
3,4 : Ruth miała trochę więcej czasu na przygotowanie się, jednak Leo nie pozostawał w tyle i dzielnie pomagał przy zbieraniu kropli. Wasza współpraca jest wzorowa, ale oczywiście zawsze mogło być lepiej. Od wyniku pierwszej kostki odejmujecie sobie jeden = tyle kropel udało wam się zebrać.
5,6 : Udało wam się zebrać dokładnie tyle kropel, ile zauważyliście, choć zanim zebraliście ostatnią Leo wpadł na szatański plan… wyrwania tej ostatniej kropli od łzy siłą. Chwilę się o to posprzeczaliście, bo Ruth z początku nie wiedziała, po co Ezrze aż tak śmiercionośna trucizna, poza tym żadne z was nie chciało spędzić w tym piekle ani sekundy dłużej, ale finalnie przystaje na propozycję. Gwałtownie, szalenie niedelikatnie szarpiesz za płatek, żeby do drugiej fiolki (zaklęcie powielające) strącić ostatnią kroplę. Tak udobruchaliście kwiat wcześniej, że konia ta trucizna nie położy, ale może przydać się na jakieś mroczne czasy. Bardzo kreatywny prezent!
Co wydarzyło się potem?:
Zaklęcie Ascendio ciągnie czarodzieja z dużą siłą w kierunku wskazanym przez różdżkę. Oboje lądujecie w małym, leśnym strumyczku, którego działania udało wam się uniknąć poprzednio. Wody podziemne wypływały właśnie w tym miejscu i zanurzeni w magicznej wodzie zostaliście poddani działaniu jej mocy, która podobnie do veritaserum zmusza czarodzieja do mówienia tylko prawdy, ale – jak wcześniej wspominano, wolelibyście teraz wypić całe wiadro veritaserum, niż kąpać się w tym leśnym strumieniu. Woda zmusza każde z was do niekontrolowanego wypowiadania waszych największych tajemnic, wątpliwości i strachów, o których nikomu nie mówiliście (technicznie rzecz biorąc w dwóch następnych postach musicie zdradzić minimum po jednej takiej tajemnicy waszej postaci).
Mimo wszystko magiczne źródło to coś, czym powinniście się aktualnie najmniej martwić. Z jakichś niewiadomych przyczyn nie możecie się teleportować (stres? Zmęczenie? Oby szybko minęło!), a właśnie zauważyliście, że ze wszystkich stron otaczają was kępy purpurowych trupich roślin, które wyczuły żywą tkankę i zaczęły przeskakiwać co kilkanaście centymetrów na skok w waszym kierunku. Lepiej szybko je zutylizujcie, bo jeśli się w was wczepią, to czeka was amputacja!
Ostatnio zmieniony przez Ruth Wittenberg dnia Czw Lip 20 2017, 21:10, w całości zmieniany 1 raz
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
W tej jednej chwili Leo zastanawiał się, po cholerę mu wszystkie egzaminy i w ogóle czym on się w życiu zajmuje? Tutaj działa się taka akcja, że chyba nic tego nie przebije. Gryfon był fanem wszystkiego co ekstremalne i podnosi poziom adrenaliny, a obecna sytuacja z pewnością mu to zapewniała. - Głośno myślę, ciesz się, że w ogóle - przewrócił oczami z rozbawieniem na jej nieco sceptyczną postawę. Wolał się drażnić, niż tkwić w nieprzyjemnej, niezręcznej ciszy. Jakim cudem dopiero teraz udało im się nieco rozluźnić? W każdym razie chłopak był całkiem zadowolony. - Nic - odparł, kiedy wspomniała o Ezrze. Zaraz doszedł do wniosku, że źle to zabrzmiało. - Nie, nie chodzi mi o to, że nic o tobie nie mówi. Nie mówi nic złego. Zazwyczaj kiedy o tobie wspomina, to chodzi mu o jakąś świetną radę, którą mu udzieliłaś. - Tłumaczył, bawiąc się tymi lusterkami. Sam z siebie miał pewien dystans do Wittenberg, Ezra nie przyłożył do tego ręki. Widać było, że niesamowicie ceni swoją przyjaciółkę. Sądził, że Ruth z tą swoją niebywałą inteligencją wpadnie na to, że lepiej nie chodzić z tak zranioną kostką. Kompletnie nie spodziewał się, że dziewczyna ruszy za nim - przez to szło mu się jeszcze gorzej. Cały czas męczyła go myśl, że Ruth jest tuż za nim i jeśli coś jej się stanie... Na szczęście miało to też aspekt komfortujący. Miał kogoś obok, a Leo nigdy nie narzekał na towarzystwo drugiej (sympatycznej) osoby. Nie miał pojęcia, czemu światło nagle się załamało. Może trochę za bardzo się wyprostował i je przysłonił? Przyspieszyli znacząco, a Gryfon pozwolił się wyminąć - stawał się chyba wyjątkowo bohaterski w takich sytuacjach, gotów przyjąć cios za Ruth. Może to dlatego jednak Gryffindor?... Udało im się uniknąć naruszenia pnączy i stali w bezpiecznym miejscu. Leo nie zauważył, że krwawi, dopóki nie poinformowała go o tym jego towarzyszka. Spojrzał na swoje przedramię z wyraźnym zaskoczeniem i zerknął na drogę, którą przebyli. Faktycznie, zahaczył o jakąś gałąź, kiedy odsuwał się z drogi Ruth. Z tego wszystkiego nie zwrócił nawet uwagi na ból. Pozwolił na rzucenie na siebie zaklęcia i odetchnął z ulgą, że był to jedynie opatrunek. Obserwował chwilę, jak przesiąka krwią, a potem zdjął z siebie koszulę, pozostając jedynie w cienkiej koszulce na ramiączka. Owinął sobie koszulą przedramię, ściskając nieco mocniej ponad raną. Potem przeniósł już spojrzenie na roślinę, która stanowiła gwóźdź programu. - Ruth, muszę ci coś powiedzieć - oznajmił, kucając obok niej. Widział delikatne krople, spływające po płatkach rośliny. Nie mógł uwierzyć, że to właśnie dla czegoś tak drobnego narażali swoje życie. - Wracam we wrześniu do Hogwartu, nie zdałem - wyrzucił z siebie w końcu, pomagając dziewczynie tak, jak tylko mógł. Zaśmiał się cicho z niedowierzaniem, bo do cholery, to brzmiało idiotycznie - czemu w takim razie tutaj był? Cieszył się jednak jak głupi, bo wiedząc jak trudnym zadaniem było zdobycie tych łez, nie mógłby puścić Wittenberg samej. Udało im się zebrać cztery łzy i Leo nie wiedział, czy to bardzo dobrze czy bardzo źle, ale sam był szczęśliwy. Chyba nawet jedna byłaby niesamowicie cenna, nie? Miał już pytać Ruth czy ma jakiś pomysł, jak się stąd wydostać, kiedy ta zdradziła swój plan. Skinął lekko głową, obracając różdżkę w palcach. Ascendio było dobrym pomysłem... - Mogę? - Zapytał kulturalnie, po czym objął ją jedną ręką w talii i podniósł. Miała problem z kostką i w życiu nie pozwoliłby jej na jakieś skakanie, a nie miał pojęcia, gdzie na powierzchni wylądują - niezbyt miał jak wycelować. Ostatecznie i tak wyrzuciło ich na tyle niefortunnie, że wpadli do jakiegoś strumyka. Leo podniósł się dość szybko, głównie dlatego, że upadł na zranioną rękę i zabolała go tak, że cudem nie wydarł się na pół lasu. Ruth była tuż obok i chyba nic poważniejszego jej się nie stało... Tutaj jednak wydarzyło się najdziwniejsze - teleportacja zupełnie nie działała. Vin-Eurico miał już po prostu wyjść na brzeg, kiedy dostrzegł dziwne rośliny skaczące w ich kierunku. Zmarszczył brwi i poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Lubił zielarstwo, kojarzył Zjadacza Trupów. - Kurwa, musimy stąd uciekać. - Obejrzał się na dziewczynę. Nie był pewien, czy zna powagę sytuacji, czy też nie - była ranna i biec z pewnością nie mogła, a tego od nich wymagała sytuacja. Leo wiedział, że ciężko będzie skutecznie zatrzymać rośliny, a musieli je chociaż trochę spowolnić... - Glasbe! - Zawołał, po czym kilkakrotnie to powtórzył, zamrażając krzaki, które najbardziej się zbliżyły. Nie patrzył jednak na efekt, bo dostrzegł żabę - zwykłą żabę, siedzącą na brzegu i chyba nieświadomą jakiegokolwiek zagrożenia. Leo wycelował w nią różdżką i rzucił "Feraveto", przypominając sobie łódkę, którą tutaj dotarli. Transmutacja mu się udała, chociaż łódka wyglądała dość słabo i była zdecydowanie mniejsza. Gryfon w tej chwili zupełnie się tym nie przejmował, wciągnął Ruth "na pokład" i sam odepchnął łódkę tak mocno, jak tylko mógł, żeby zaraz do niej wskoczył. Prąd strumyka nie był zbyt mocny, a Leo zamiast wiosła miał jakiś długi patyk... Nie wiedział również, że ta woda nie jest zwykłą wodą i lepiej milczeć. Dowiedział się o tym dość szybko, bo gdy tylko otworzył usta, wyleciały z nich słowa, których wypowiedzieć wcale nie zamierzał. - Nie wiem, czy zgodziłbym się na tę wyprawę, gdybym nie kochał Ezry...
Ciąg dalszy::
Rzuć kością, żeby dowiedzieć się, czy spływ nieznanym strumykiem to był dobry pomysł... 1, 3, 6 - nie płynie się wcale tak źle, ale nagle strumyk wpada do sporego jeziora. Jest ono bardzo gęsto porośnięte różnymi roślinami i przez to nie jest wygodnie sterować łódką. Pierwsze szarpnięcie nikogo nie zaskakuje, ale kolejne... Kiedy wyglądasz za burtę, dostrzegasz całe stado druzgotków, które próbują przewrócić łódkę! Rzuć ponownie kością. Parzysty wynik - lądujecie w wodzie i musicie sobie tam poradzić ze stworzeniami. Nieparzysty wynik - udaje wam się odstraszyć druzgotki, zanim wepchną was do wody. 2, 5 - strumyk jest kręty i płytki, płynie się okropnie. W pewnym momencie łódka uderza w coś i pojawia się w niej dziura. Tutaj czary chyba niewiele dadzą, lepiej po prostu wynieść się na najbliższy brzeg i stamtąd kombinować. Tylko... wiecie, w którą stronę trzeba iść, żeby dotrzeć do hostelu? 4 - nie jest łatwo, ale płyniecie przed siebie i nagle okazuje się, że ten strumyk to odnoga rzeki, którą wcześniej płynęliście. Bez problemu docieracie do miejsca, w którym pierwszy raz wsiedliście do łódki (jeszcze przed poszukiwaniami łzy).
Ruth z kolei całe życie usiłowała jakoś się przebujać bez zwracania na swoją osobę uwagi, nie robiąc zbyt wielkiego zamieszania, jednak trzeba było przyznać dziewczynie, że w istocie miała coś z głową, skoro świadomie pakowała się w niebezpiecznie sytuacje średnio raz na tydzień. Ruth po prostu była bezmyślnie odważna i nie potrafiła ocenić zagrożenia - od tego był Ezra, ale jego (niech żałuje!) tu niestety nie było... Choć po prawdzie jak żyła tak jeszcze nigdy nie miała choć w połowie zbliżonej do tej wyprawy. W takim otoczeniu. W takim towarzystwie. -To zabawne - stwierdziła z nikłym uśmiechem, kiedy Leo wspomniał o tym, jak przyjaciel odnosi się do byłej krukonki - Prawda jest taka, że całe życie to on udzielał mi rad. Nie wiem, co bym zrobiła bez niego - przyznała szczerze i zupełnie poważnie, sprawiając wrażenie, jakby Ezra liczył się dla niej najbardziej na świecie. W rzeczy samej - liczył. Leo na szczęście pomógł sobie po mugolsku zatamować krwotok, choć Ruth zdecydowanie uważała, że powinni odwiedzić jakiegoś uzdrowiciela od razu po powrocie, bo właściwie skoro oboje już skończyli szkołę nauczyciele nie mogą zrobić im kompletnie nic za tę nocną wyprawę, dlatego bujanie się po nocy po pokojach w poszukiwaniu najlepszego ucznia z uzdrawiania nie powinno być konieczne. A jednak - powinno. Ruth otworzyła usta ze zdziwienia, kiedy Leo przyznał, że nie zdał. Była praktycznie pewna, że ten stary dziad od transmutacji go nie puścił, bo z tego co słyszała cofnął kilka osób tylko w jej grupie wiekowej, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogło być to więcej przedmiotów i właściwie nie powinna też o to pytać, bo to absolutnie nie była jej sprawa. - O rany, chyba powinnam więcej trenować... Sądząc po tym, co mi dziś pokazałeś, jeśli będziesz miał dodatkowy rok powtórki materiału, w przyszłe wakacje te pnącza same się przed tobą rozstąpią - przyznała z uśmiechem, odwracając się w stronę, z której przyszli i kiwając na nie głową. Chciała jakoś pocieszyć Leo, ale nie była najlepsza w przytulaniu ludzi i mówieniu im "będzie dobrze". Zdecydowanie wolała ich podbudowywać pośrednio i... naprawdę uważała, że taki dodatkowy rok może tylko pomóc chłopakowi, bo założyła, że jakoś jeszcze da radę finansowo przez ten rok bez super płatnej pracy. W końcu dopiero co skończyli dwadzieścia lat, nie potrzebowali miliona galeonów na start. No i zebrali cztery krople. Ruth nie spodziewała się, że zbiorą choć jedną, ba, od kilku minut myślała, że nie zbiorą stąd nawet swoich ciał, a nagle stała, ledwo to ledwo, ale stała, razem z Leo przy łzie z fiolką czterech kropel kwiatu. W tym momencie aż skręcało ją z żalu, że nie wzięła aparatu. Wyobrażacie sobie to selfie na wizbooku?"My z łzą księżyca" - cały Hogwart pękłby z zazdrości! Dała się złapać i przetransportować na zewnątrz tylko ze względu na nogę, choć w głębi duszy ufała temu wesołemu chłopakowi i czuła, że wszystko co robi, robi po to, żeby jej było lżej. Zasłonięcie przed kwasem, to przepuszczenie jej, kiedy pnącza zaczęły się poruszać... Ruth zauważała te drobne gesty i cieszyła się, że drugi tak bliski przyjaciel Ezry jest jednocześnie tak wyjątkowo dobrym człowiekiem. I w sumie nie wiedziała, co przeraziło ją bardziej - czy fakt, że właśnie znaleźli się na terytorium jakiegoś podłego cmentarzyska obrośniętego zjadaczami trupów, czy tym, że właśnie zmierzały w ich stronę aby i tkanki młodych uczniów z miłą chęcią przetrawić na suche truchła. -Fan! - krzyknęła wystraszona, po czym zaczęła uskuteczniać zamrażanie zbliżających się roślin razem z Leo. Jednak one były prawie wszędzie (nie licząc rzeczki za nimi), a chłopak po chwili przestał atakować, żeby wyczarować im transport. Ruth widziała, jak purpurowe, śmiercionośne rośliny zbliżają się do nich tak szybko, że w życiu nie zamrozi ich wszystkich przed wypłynięciem - a wystarczyła jedna, żeby pożegnali się ze swoimi kończynami. Musieli szybko wskoczyć do łódki i przepłynąć w jakieś miejsce, które nie było żywym cementarzyskiem, dlatego Ruth jedyne, co potrafiła wymyślić w tej sytuacji to wyjście z armatą na... No, nie na wróbla. Na stado sokołów, ale przynajmniej skutecznie. -Aerudio! - krzyknęła, jakby to miało wzmocnić działanie zaklęcia (nie wzmacniało) i wokół nich pojawił się potężny okrąg (żeby nie powiedzieć tuleja, ale w istocie była to tuleja!) z rozpędzonym powietrzem. Nie przechodziły przezeń zaklęcia i ludzie, więc kępy mchu po prostu szatkowały się od razu po zetknięciu od zewnętrznej strony, a oni mieli kilkanaście sekund na odpłynięcie z powietrzną ochronką, która przemieszczała się, naturalnie, wraz z nimi. Ruth co prawda trochę bała się, że zaklęcie zaburzy pływ wody, ale nic takiego się nie stało. -Wywal ten badyl, różdżką! - podniosła głos czując, że długo tak ich nie będzie osłaniać, ale od siły nacisku na ścianki wiru, która słabła z każdą chwilą doszła do wniosku, że chyba powoli wypływają ze strefy zagrożenia. Szkoda tylko, że kiedy skończyło się działanie zaklęcia, a oni nadludzką mocną przepłynęli w nie wiadomo jakim kierunku, Ruth z przerażeniem odkryła, że nie ma pojęcia, gdzie są. -Co? - zapytała, kiedy wylał z siebie fakt, jakim uczuciem darzy Ezrę. W tym samym momencie łódka walnęła o jakiś ostry głaz i zaczęli nabierać wody. -Taa... Ja też byłam w nim kiedyś zakochana, ale tak na śmierć. Wcale nie tak dawno, bo kilka miesięcy temu. Miałam ochotę cisnąć klątwą w każdą dziewczynę, która na niego spojrzała - zaśmiała się, choć szybko zrobiła wielkie oczy, bo nigdy, nikomu nie zamierzała tego powiedzieć. A już na pewno nie Leo. I co? Teraz chyba mają konflikt interesów... -Ale wiem, że nigdy bym tego nie zrobiła - spróbowała się poprawić, choć jak wielkim było to błędem, dowiedziała się już chwilę potem - Moje zdolności magiczne przerażają czasem nawet mnie. Kiedyś niechcący zabiłam więźnia Azkabanu na egzaminie z Obliviate. - Teraz to już miała totalnie przekichane.
kostka:2
ciąg dalszy!:
Myśleliście, że to już koniec wycieczki? Łza księżyca jest wyjątkowym kwiatem, o którego istnieniu wie niewielu, a o położeniu jeszcze mniej czarodziejów. Ruth, będąc w posiadaniu globu zaginionych, mogła pokrętnymi sposobami dowiedzieć się, gdzie bywają stali dostawcy kropel łzy księżyca, które oczywiście były nie do zdobycia na drodze handlowej dla zwykłych, grzecznych śmiertelników. Spodziewała się, że miejsce wokół będzie obstawione pułapkami, ale nie spodziewała się, że ktoś specjalnie wypuści do lasu AKROMANTULE, żeby tych, co wpadli na pomysł pobrania sobie kilku kropli z łzy, ostatecznie zneutralizować. To tłumaczyłoby połacie zarośnięte zjadaczami trupów.
Przeszliście po wyjściu z łódki kilka kroków i dalszą wędrówkę uniemożliwiło wam kilkadziesiąt akromantul. Ktoś musiał wziąć sobie łzę na własność i bardzo zadbał o to, żeby nikt inny nie miał do niej dostępu, bo nie było innego wyjaśnienia. Teraz już nie ma co myśleć - musicie zmierzyć się z zagrożeniem i jakoś dostać do łódki albo zamienić waszą starą w świstoklik.
kostki:
Rzucasz dwiema kostkami i sumujesz ich wynik: 2-6: Akromantule to koszmarnie niebezpiecznie zwierzęta, w dodatku okropnie agresywne, a ty jedyne na co potrafisz się zdobyć to ich spowolnienie zaklęciem zadającym im ból. I to nie wszystkim, bo przecież nie masz czterech rąk. Koleżanka robi co może i krzyczy, żebyś znalazł jakiś kamień, choć możesz nie domyślać się, po co. Parzysta: udało ci się znaleźć kamień bez żadnych obrażeń, masz szczęście w nieszczęściu, choć wściekłe pająki zaraz was dopadną... Nieparzysta: robisz kilka piruetów, żeby znaleźć kamień dla Ruth i jeden zauważasz pod akromantulą. W przypływie odwagi rzucasz się na nią z zaklęciem, odrzucasz kamień koleżance i doskakujesz na stanowisko... Z otwartą raną na ramieniu całą w ziemi. Musisz pilnie znaleźć uzdrowiciela! 7-12: Jakąś magiczną mocą i szczęściem udaje ci się położyć aż kilkanaście sztuk, ale pająki wciąż na was pikują. Ruth prosi cię o kamień, a tobie w miarę szybko udaje ci się go znaleźć, choć nagle upływ krwi sprawia, że uginają się pod tobą nogi. Dostrzegasz w oddali waszą łódkę powrotną i puszczasz się w jej stronę licząc, że jakoś uda wam się zwiać przed pająkami, ale koleżanka ma chyba inne plany... Łapie cię za koszulkę, żeby jakoś zastopować twój wyrywny krok w stronę akromantul i... rzuć dodatkową kostką: parzysta - koszulka podarła się na amen, więc zostałeś w środku lasu, w środku nocy w samych spodniach i butach bez jednej sznurówki. nieparzysta - Ruth niechcący zaryła paznokciami między twoimi łopatkami i prócz stu ranek, które już masz na ciele twoje plecy zdobią teraz cztery czerwone, krwiste rysy.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie umniejszając Ezrze, Leo kompletnie nie mógł uwierzyć w słowa Ruth. Od dziewczyny biła niesamowita aura pewności i wiedzy, więc ciężko było po prostu przytaknąć na stwierdzenie, że ktoś jej pomagał. Gryfon nie miał problemów z zawieraniem nowych znajomości, uwielbiał ludzi i normalnie nie czuł się źle w żadnym towarzystwie - ale Ruth go onieśmielała, jako jedna z nielicznych (albo może i jedyna?). Powoli zaczynał się do niej przekonywać, ale dalej darzył ją większym szacunkiem niż Ministra Magii. Po prostu miała w sobie takie "coś" i tyle. Czuł, że poczerwieniał od takiej pochwały i przygryzł dolną wargę, żeby nie palnąć nic głupiego. Skinął głową z wdzięcznością i po chwili uśmiechnął się jeszcze szerzej, niż normalnie. Dziewczyna była niesamowita i musiał to przyznać. Chwilami zdawała się nieco oschła i zdystansowana, ale musiała być dobrym człowiekiem, skoro trzymała się z Ezrą. Leo cieszył się, że miał szansę zobaczyć, jak to jest. Nie znał zaklęcia, które Ruth rzuciła, ale w pełni jej zaufał - i jak się okazało, była to dobra decyzja. Nie miał okazji nacieszyć się widokiem pociętych na kawałeczki zjadaczy, bo zajęty był cholerną łódką, która odmawiała współpracy. Nie odpowiedział jej nic w temacie patyka, który trzymał. Był pewien, że tak wygodniej sterować, niż różdżką - no i uciekli, nie? Czyli trochę racji miał. Inna sprawa, że to Wittenberg ich uratowała swoją zajebistą osłoną. Z tym, że teraz Leo wcale nie przerażała tak wizja zostania zjedzonym przez jakąś okropną roślinkę. Właściwie, to miał ochotę wyskoczyć z łódki i wrócić się do tamtych potworów. A może wskoczy z powrotem do łzy i nadepnie na pnącze? Ewentualnie znajdzie diabelskie sidła, o! Może nawet zrobiłby to wszystko, ale było mu słabo i nie wyobrażał sobie zrobienia jednego kroku. - Ja nie... Nie chciałem tego powiedzieć. - Zamrugał kilka razy szybciej. - N-nie wiem. Po tym jak się całowaliśmy i... I to było przecież z mojej inicjatywy i dalej nie wiem czemu to zrobiłem, ale ciągnie mnie do niego i chyba się zakochuję, ale Ruth, nigdy nie byłem zakochany, a tu w dodatku chodzi o Ezrę i... - Miał wrażenie, że nie może złapać oddechu. Serce chyba chciało wyskoczyć mu z klatki piersiowej... Leo ucieszył się na widok dziury w łódce, bo rozproszyło go to na tyle, że przestał gadać. Zaraz jednak odezwała się jego towarzyszka i ostatecznie go rozbroiła. Merlinie, była zakochana w Ezrze? W jak idiotycznej sytuacji ich to stawiało? - Zabiłaś? - Powtórzył tępo, po czym potrząsnął lekko głową. Nie słyszał nigdy o właściwościach łzy, które zmuszałyby do mówienia prawdy. Nie pili raczej veritaserum, więc o ile nie było czegoś w powietrzu albo w wodzie... To nie miał pojęcia, co się dzieje. - Sama powiedziałaś, że niechcący. Jesteś dobrą osobą. - Może dla Ruth był pocieszający fakt, że Leo faktycznie tak myślał? Bo przecież, najwyraźniej, skłamać nie mógł. Nie mógł w tej chwili skoncentrować się na tym, że dziewczyna rzeczywiście odebrała komuś życie... Ale gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że chodziło o więźnia Azkabanu. To nie czyniło z niej potwora, nie skrzywdziła nikogo niewinnego. W przeciwieństwie do niego. - Cóż, ja prawie zabiłem mojego przyjaciela, który nic nie zrobił. Znaczy, myślałem, że skrzywdził moją siostrę, ale to nie była prawda. - Wyskoczył z łódki i przyciągnął ją do brzegu, żeby Ruth mogła spokojnie stanąć na suchym lądzie. Kręciło mu się trochę w głowie i nie mógł patrzeć na lewą rękę, którą całą miał zakrwawioną. Opatrunek niewiele dawał, koszula dawno przesiąkła, a z palców skapywały czerwone krople. Mimo to stanął dzielnie obok swojej towarzyszki, żeby mogła się na nim podpierać - była w gorszej sytuacji, przynajmniej jego zdaniem. Powoli ruszyli przed siebie, a Leo bał się spytać, czy wiedzą gdzie idą. Był całkiem niezły w udawaniu, że wszystko w porządku. Ostatnie, czego się spodziewał, to atak akromantul. Przez twarz przebiegł mu pełen niedowierzania uśmiech, bo na Merlina, czy ta wyprawa mogłaby być jeszcze cudowniejsza? Jakimś cudem właśnie wtedy chłopaka uderzyło, że hej, podobało mu się to. Najwyraźniej był po prostu masochistą, kochał narażać życie i czerpał przyjemność z niebezpiecznych sytuacji. Chociaż teraz troszkę przeginali... - Arania Exumei - rzucił odruchowo w pierwszego pajęczaka, który do nich podszedł. Było w ruchu Leo coś powolnego i sam to dostrzegł - zaraz zaczął atakować potwory o wiele szybciej. Nie miał siły nawet mówić i nie dziwił się, że poszczególne zaklęcia po prostu nie wychodziły. Na magię niewerbalną nie miał jednak co liczyć. Kiedy Ruth poprosiła go o jakiś kamień, był pewien, że zwariował i ma jakieś dzikie halucynacje - ale i tak podniósł pierwszy lepszy kamień i podał go dziewczynie. W głowie mu szumiało, ale hej, przecież musieli walczyć! Wittenberg była mózgiem ich drużyny, a on mięśniami. Może i nie zaliczył zaklęć, ale teraz musiał się spiąć i jakoś wykombinować, jak pomóc dziewczynie we wdrożeniu jej (zapewne genialnego) planu w życie. Problem w tym, że chyba stracił sporo krwi, bo nagle nogi zaczęły się pod nim uginać i nim się zorientował, klęczał, rzucając coraz słabiej zaklęcia. Akromantul nie pozostało wcale aż tak wiele... A on dostrzegł w prześwitach pomiędzy drzewami łódkę, którą rozpoczęli swoją wyprawę. - Ruth - mruknął, bo nie było go stać na nic więcej. Zacisnął szczęki i podniósł się, chociaż nogi miał jak z galarety. Miał już rzucić się do przodu, kiedy poczuł jak była Krukonka próbuje go złapać - jęknął cicho, gdy rozerwała materiał i zaryła paznokciami w skórze na jego plecach. Przyklęknął znowu tuż obok niej, próbując złapać oddech i odgonić czarne plamki, które tańczyły mu przed oczami. Przypominało mu to znajomą sytuację - był na ringu, a przeciwnik był piekielnie silny. Leo nie pozwalał się znokautować i nie dopuszczał do siebie myśli o przegranej... więc teraz też wstał, zupełnie machinalnie, chociaż całe jego ciało krzyczało, żeby sobie już odpuścił. Rzucił jeszcze jedno zaklęcie, odrzucając gigantycznego pająka. Lepiej, żeby plan Ruth był dobry.
Nie chciała, żeby Leo mówił więcej, bo bała się, że zaraz zdradzi mu, że jej zdaniem Ezra też jest w nim zakochany i ogólnie to naprawdę się cieszy, że tak wyszło, bo do siebie pasują... No, w każdym razie postanowiła się taktycznie nie odzywać, a magiczne właściwości w sumie nie wiadomo czego (bo na pewno nie łzy) sprawiały tylko, że mieli niekontrolowane wyrzuty faktów o sobie, nie czuli potrzeby mówienia prawdy na każdy temat, choć chyba podświadomie to robili. Dziewczynie zachciało się płakać, gdy zorientowała się, że zdradziła Leo fakt, jakoby zabiła człowieka. Prawda była taka, że pomieszała mu zmysły do tego stopnia, że został oddany do Munga, ale pracując tam jako recepcjonistka dowiedziała się, że kilka dni później zmarł, więc nie potrafiąc odeprzeć wrażenia, że to ona była sprawcą, tak też właśnie o sobie myślała. I komentarz Gryfona wiele dla niej znaczył, choć był dość nie na miejscu, zważywszy na fakt, że istotnie chodziło o spowodowanie śmierci. Postanowiła więc zmienić temat, modląc się, że nie będzie to kolejny wyrzut prawd objawionych z jej ust. -Jeśli się zejdziecie, Ezra będzie miał się kim pochwalić. Naprawdę Leo - rzuciła nagle, swoim typowym, spokojnym głosem, ale chyba sytuacja zmuszała ją do wywnętrzniania się, bo w normalnych warunkach w życiu nie przyznałaby czegoś takiego. Była na wskroś tolerancyjna, ale rozmowa z Ezrą przy ognisku sprawiła, że była skonfundowana jak nigdy, ale teraz, po zapoznaniu się ze stanowiskiem Leo kibicowała im o wiele zażarciej, niż wcześniej. Zmarszczyła brwi, słysząc jego krótką historię o targnięciu się na życie przyjaciela. -Czasem wydaje mi się, że najmocniej krzywdzimy tych, których najbardziej kochamy. Ja jakiś czas temu rzuciłam Ipsum Exo na swojego chłopaka. To zaklęcie... - nie chciała tego powiedzieć! A na pewno nie komuś, kto właśnie ją polubił - to zaklęcie sprawia, że człowiek widzi najgorsze w swojej głowie, miesza zmysły. W każdej sekundzie czujesz, jakbyś umierał najkoszmarniejszą śmiercią z możliwych... - wyrzuciła z siebie ze łzami w oczach. Chciała to wyrzucić ze swojej pamięci, ale obraz tego, jak bardzo skrzywdziła wtedy Doriena sprawił, że zwyczajnie popłynęły jej łzy. Przeszli w milczeniu kilka kroków i stanęło przed nimi kilkadziesiąt akromantul. Były wielkie, włochate i szybkie, a Ruth nie dość, że ledwo żyła ze swoją skręconą kostką, to po wspomnieniu o Dorienie właściwie nie potrafiła się ruszyć. I tak też przez dłuższą chwilę bronił ich tylko Leo. Co robić? Stała tak jak zaczarowana, trzymając co prawda różdżkę podniesioną, ale nie czarując nią ani jednego zaklęcia. I nagle dostała olśnienia. Nie pokonają we dwójkę kilkudziesięciu akromantul, bez szans, choć Leo walczył dzielnie, ale dziewczynie zaświtała w głowie możliwa do zrealizowania opcja. -Leo, potrzebuję kamienia - powiedziała, rozglądając się pod nogami, ale po chwili chłopak wcisnął jej w rękę niewielki kamień, który już po chwili chciała zaczarować, spodziewając się, że teleportacja wciąż jest niemożliwa (pewnie podobne zaklęcia ochronne co w Hogwarcie... Sprytnie), ale Leonardo nagle puścił się jak oszalały do przodu. Nie mogła go teraz pochować żywcem razem z pająkami, więc niewiele myśląc złapała chłopaka za fraki i przyciągnęła z powrotem do siebie, przez przypadek robiąc mu kolejne bruzdy na plecach. -Przepraszam, ale nie zakopię cię razem z nimi. I chyba będziesz mnie musiał po tym ponieść - powiedziała ciszej, po czym wzięła kamień do wiodącej ręki. -Motus. Nie cisnęła kamieniem, tylko ostatkiem sił przelewitowała okrąglaka w sam środek armii pająków, a ten, jak granat, wybuchł, rozrywając las pod nimi. Zaczęły się lawinowo zapadać pod grząską ziemię, przez co Leo miał czas na dotarcie do łódki... niosąc Ruth w rękach, bo po takim zaklęciu i po kilku wcześniejszych, które wymagały od niej niemałej mocy magicznej dziewczyna najzwyczajniej w świecie zemdlała. Ocknie się i będą mogli wręczyć prezent przyjacielowi, przy czym Ezra sam musiał przyznać - tych dwoje naprawdę musiało go szczerze kochać. zt
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie był w stanie myśleć o jakimkolwiek "zejściu się" z Ezrą, ale ten komentarz jakoś dziwnie podniósł go na duchu. Miło było usłyszeć coś takiego, nawet jeśli brzmiało to dziwnie i Leo zdecydowanie nie był na to gotowy. Tak czy inaczej, doceniał intencje Ruth. Zaniepokoiło go jednak to, co działo się z nią - widział łzy w jej oczach i nie miał pojęcia jak zareagować, kiedy zaczęły ściekać po policzkach. Skinął lekko głową, o dziwo ze zrozumieniem. Nie wiedział czemu, ale jakimś cudem był w stanie pojąć, że coś takiego się wydarzyło, a Ruth dalej nie była "czarnym charakterem". Gryfon chyba miał poważnie zaburzone postrzeganie rzeczywistości... Walkę z akromantulami powinien chyba dopisać do CV, bo dawał z siebie wszystko i jakimś cudem jeszcze żyli. Co jakiś czas pomiędzy zaklęciami wyrywało mu się hiszpańskie przekleństwo i w ferworze walki nie dostrzegł nawet, że Ruth nie walczy. Nie miał pojęcia, które z nich jest bardziej zmęczone, ale ostatecznie jego ścięła z nóg utrata krwi. Z ulgą przystopował i pozwolił swojej towarzyszce działać, a rzucone przez nią zaklęcie kompletnie go oszołomiło - nie spodziewał się czegoś takiego! Było niesamowicie skuteczne i Leo nawet nie chciał wiedzieć, gdzie i kiedy się go nauczyła. Liczyło się jednak to, że zaraz padła bez sił... i choć sam miał na to ochotę, nie mógł sobie na to pozwolić. - Dobra, spokojnie - powiedział bardziej sam do siebie. Ledwo cokolwiek widział, ledwo cokolwiek słyszał i nawet ból już mu nie doskwierał, po prostu włączył mu się jakiś dziwny tryb robienia wszystkiego odruchowo. Podniósł Ruth i tak szybko jak tylko mógł, ruszył w stronę łódki. Nie oglądał się na akromantule, nie zastanawiał się czy są bezpieczni czy nie, tylko robił to co powinien. Położył byłą Krukonkę w łódce, usiadł i zajął się sterowaniem. Chciał nawet użyć do tego zaklęć, ale żadne nie zadziałało i został z wiosłem, które niemal wypadało mu z dłoni. Walczył z ogarniającym go zmęczeniem i doszedł do wniosku, że przydałaby się teraz jakaś zbłąkana akromantula, która podniosłaby mu trochę ciśnienie. Wszystko wydawało się być teraz tak przerażająco spokojne, że nie mógł tego wytrzymać. Dotarł jednak w miejsce, z którego rozpoczęli prawie samobójczą misję, znowu wziął Ruth na ręce (chyba była już cała w jego krwi. W ogóle wszystko było całe w jego krwi. Zaraz, Leo się jeszcze nie wykrwawił?) i po prostu ruszył z buta do hostelu. Panie i panowie, przykładny prefekt Gryffindoru!
Od momentu, gdy o mało nie utonęła przy rafie koralowej przestała uczęszczać w część basenową hotelu. Wolała posiedzieć na leżakach i poopalać się niż zanurzyć nogę w wodzie. Gdyby nie obecność Victora na brzegu... Wolała o tym w tej chwili nie myśleć. Już ona powie swojemu bratu w jakie to kłopoty ją wpakował. Oczywiście nie była to jego wina, jednak jakaś jej cząstka chciała wzbudzić w nim poczucie winy. Gdyby jej nie namawiał nie przyjechała by tutaj, nic by się nie stało i z pewnością nie bałaby się wody. Las wydawał się jej idealnym miejscem na spędzenie wolnego czasu i poukładanie wszystkich myśli. Stabilny grunt nie wzbudzał w niej żadnego niepokoju, a dodatkowo dawał jej poczucie bezpieczeństwa które przestała czuć będąc w pobliżu wody. I stało się. Przed nią ciągnęła się długa rzeka o ciekawej nazwie - Styks. Mitologię znała. Tata zawsze czytał jej i Valerianowi przed snem opowieści o bogach którzy to potrafili wszystko. Z ironią wyczuwalną w jej uśmiechu zaśmiała się podchodząc bliżej do tabliczki. Albo ktoś zrobił sobie żart, chcąc przestraszyć turystów albo faktycznie znalazła boską rzekę. W końcu była w Grecji. Może stała właśnie nad jedną, tą główną, z pięciu rzek Hadesa? Z lekkim niepokojem rozejrzała się po okolicy szukając Charona. Nigdzie jednak nie znalazła zakapturzonej postaci. Zamiast tego odkryła ciekawe znalezisko. Niedaleko od niej, zaledwie kilka kroków dalej, do jednego z drzew przywiązana była łódka. Ostrożnie podeszła do niej nie chcąc wywrócić się o wystające korzenie z trawy. Wyglądała na solidną więc spokojnie można byłoby nią popłynąć, jednak nie sądziła aby odważyła się na to. Może i łódka wyglądała na stabilną i solidną ale zawsze istniało ryzyko iż przewróci się dnem do góry. Nadal czuła lęk przed wodą więc wolała tego nie sprawdzać. Nawet nie zauważyła, że nie była tutaj sama.
Niedawno przyjechałam i dopiero poznawałam wszystkie uroki tych wysp. Wszyscy mieli rację, były piękne. Zawędrowałam nie wiadomo gdzie i nagle natknęłam się na jakąś rzekę o mitologicznej nazwie. Zmarszczyłam brwi, ale coś nie pozwalało mi się dłużej skupić nad jednym słowem. Szybko pojęłam w czym rzecz. To miejsce przypominało mi żywcem wyjętą scenę z jakieś bajki, którą niegdyś opowiadali mi dziadkowie. Zawsze fascynowało mnie to, że Mugole mimo braku magii w swoim życiu potrafią tylko za sprawą wyobraźni stworzyć tak niesamowite rzeczy i opowieści. Dlatego też zawsze bardziej ceniłam sobie mugolskich artystów. Uważam, że osoby niemagiczne mają dużo trudniej w życiu. Często zastanawiałam się jakby wyglądało moje życie bez magii i szczerze mówiąc nie potrafię sobie tego wyobrazić. Kocham się uczyć tych wszystkich rzeczy i przede wszystkim to, że mogę tchnąć życie we własne obrazy. To jest niesamowite i nie zamieniłabym tej możliwości na nic innego. Usiadłam pod jednym z drzew i zaczęłam lekko kreślić liniami na kartce. Chciałam przerysować to miejsce i już byłam na dobrej drodze ku temu kiedy spostrzegłam, że mam towarzystwo. Znałam ją z domu, chyba nawet byłyśmy na jednym roku. Byłam pewna, że już ze sobą kiedyś rozmawiałyśmy. - Ładnie tu prawda? - zagaiłam szeroko się uśmiechając.
Na chwilę przymknęła oczy dotykając opuszkami palców ciemnego drewna. Szorstka materia utwierdziła ją w przekonaniu, że jednak łódka jest tutaj i nie miała zamiaru zniknąć jak większość przedmiotów w pokoju tajemnic, który odkryła przez przypadek. Cicho westchnęła po czym otworzyła oczy unosząc głowę do góry i mrużąc oczy przed przebijającymi przez gałęzie promieniami słońca. Miejsce to było piękne i znów zaczęła się zastanawiać nad mitologiczną nazwą rzeki. Starożytni wyobrażali sobie Styks jako nimfę, córkę tytana Okeanosa i tytanidy Tetydy. Nimfę... Istota piękna lecz zwodnicza. Jak to miejsce. Głos za jej plecami sprowadził ją na ziemię. Odwróciła głowę w stronę dziewczyny uśmiechając się przyjaźnie. Znała ją. Jak i jej brata. Byli z tego samego domu jak i rocznika. Czy rozmawiali? Możliwe, jednak Berenice nie mogła sobie przypomnieć tej sytuacji. Już bardziej kojarzyła jej brata. Często można było go spotkać w towarzystwie jej brata, póki chodził do szkoły. - Jak z jakiejś mugolskiej baśni. - na chwilę zastanowiła się nad odpowiedzią i pożałowała swoich słów. Co jeśli dziewczyna miała coś do mugoli jak ten idiota Anthony? Nie, na pewno nie. Wyglądała na zbyt miłą aby mogła mieć takie zapędy. Chcąc szybko zmienić temat spojrzała na jej kartkę. Z zaciekawieniem podeszła do niej spoglądając na rysunek. Był wręcz perfekcyjny. To miejsce... Tylko jedno słowo, jakim mogłaby to opisać, przychodziło jej na myśl. - Wow. To jest wręcz idealne odwzorowanie tego miejsca. W tym momencie żałuję, że matka nie chciała abym uczyła się rysunku. Wolała balet. - lekki grymas pokazał się na jej ustach, lecz szybko znikł. To nie tak, że nie lubiła tańczyć. Kochała. Jednak czasami bywało to męczące i miała momentami dość. - Nie widziałam Cię wcześniej tutaj. Dojechałaś ? - usiadła koło niej. Nie chciała stać nad nią jak jakiś upiorny dementor.
Nigdy nie miałam problemu z nawiązywaniem nowych znajomości. Dlatego brak tej pewności, czy kiedyś ze sobą zamieniłyśmy więcej niż dwa słowa mi nie przeszkadzała. Wydawała się całkiem miła, a i ja do nieuprzejmych osób nie należałam. Owszem zdarzało się, że trochę emocje brały nade mną górę, ale starałam się kontrolować na każdym kroku. Niestety w moim przypadku było to konieczne. Raczej wolałam uniknąć sytuacji, w której dostanę prawdziwej furii, ani to dla mnie, ani dla innych przyjemne nie jest. Chociaż inni mają chyba gorzej niż ja. Spojrzałam na nią kiedy napomknęła o mugolskich baśniach. Nie sądziłam, że też to z tym skojarzy. Nic sama nie mówiłam, bo czasami Mugole są dość delikatnym tematem, czego zupełnie nie rozumiałam. Halo, bez przesady. - Tak! Dokładnie! Prababcia mi dużo opowiadała. - zgodziłam się z nią. Zerknęłam na swój rysunek krytycznie jak zawsze, wcale taki perfekcyjny nie był. Może wyszło mi całkiem nieźle, ale nic ponad to. Nawet nie byłam przekonana do kompozycji, którą sobie wybrałam w tym wypadku. - Huh, dziękuję. - odparłam. - Mnie prababcia uczyła rysować. Właściwie to ja nigdy nie umiałam dobrze tańczyć. Znaczy coś tam umiem, ale niespecjalnie dobrze jak mniemam. Więc poniekąd ci zazdroszczę. Jakoś nigdy nie czułam potrzeby godzinnego trenowania się w tańcu. Owszem lubiłam się ruszać, sport nie był mi obcy. Lubiłam latać i pływać, nieraz Lysander mnie na coś wyciągnął, ale moją pasją od zawsze była sztuka. Malując po prostu odnajdywałam spokój i trochę się rozluźniałam, a to było dla mnie bardzo ważne. Tak więc zamiast powtarzać kroki walca, stałam godzinami przed sztalugą stosując się do uwag prababci. Lubiłam to, więc nigdy nie odczuwałam nawet zmęczenia. - Tak, przyleciałam niedawno z Aryki. - powiedziałam, odpowiadając na jej pytanie.
No wreszcie ktoś, kto równie jak Berenice nie ma skłonności morderczych na samo wspomnienie o mugolach! W duchu dziękowała Merlinowi za to i obiecała, że jeśli znajdzie w najbliższym czasie jeszcze jedną taką osobę to skończy z ciastkami. Oczywiście nie wliczając w to tych orzechowych. Z nich nigdy nie potrafiłaby zrezygnować. - Mi i mojemu bratu przeważnie mama czytała baśnie na dobranoc. W szczególności urzekła mnie Piękna i Bestia. Sama nie wiem czemu. - pokręciła z zakłopotania głową wprawiając swoje długie włosy w ruch. Nie powinna tyle mówić. A może i powinna? Może była to dobra okazja aby wreszcie poznać kogoś lepiej niż tylko zatrzymując się na cześć. Chociaż z Lincolnem nie miała tego problemu. Z nim bez przeszkód potrafiła się dogadać. Może dlatego właśnie zostali przyjaciółmi? - Prababcia... - na chwilę uśmiech zniknął z jej twarzy. A przecież w jakiś sposób kochała tę osobą. Mimo to nie mogła zapomnieć ile bólu jej sprawiła. Czy wybaczyła? Tak. Czy zapomniała? Nie. - Moja była dość specyficzna. - niby chciała chronić Berenice, a bała się jej jak te wyimaginowane osoby przez nią. Może zwariowała na starość... Właśnie w ten sposób wolała myśleć dziewczyna. - Z Afryki? Była w wielu miejscach na ziemi ale nie tam. Jeszcze. - podekscytowana spojrzała na Biance. - I jak tam jest? Oni naprawdę mieszkają w takich domkach z liści i patyków? - kiedyś naopowiadał jej tak Valerian. Wiedział, że dziewczyna chciała podróżować więc wciskał jej bajki to świat dziwny jest. Dziś Berka tłumaczy to sobie w ten sposób, że chłopak nie chciał jej stracić. Chciał aby została przy nim. A może tak tylko sobie wmówiła aby go usprawiedliwić.
Oczywiście, że nie miałam skłonności morderczych na myśl o Mugolach. Bądź co bądź wychowałam się wśród nich. No po części, ale spędziłam w mugolskim świecie bardzo dużo czasu. Byłam z tego powodu zadowolona i dumna. Halo, nie można być tak zamkniętym, przecież trzeba poznawać inne hm... kultury. W każdym razie nic do nich nie miałam, może to dlatego, że dobrze ten cały świat poznałam? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, po prostu od zawsze wiedziałam, że istnieją na takich samych prawach jak świat magii. Prababka opowiadała mi wiele baśni i legend, kiedy byłam mała trochę krzywo na nie patrzyłam z racji tego, że magia w moich oczach trochę inaczej funkcjonowała, ale z czasem nauczyłam się dostrzegać ich piękno. Dorosłam, a kiedy to się stało zrozumiałam, że prawdziwą magią jest wyobraźnia, a nie rzucanie zaklęć na prawo i lewo. - Ja nie wiem, która mi się najbardziej podobała. Swego czasu jednak kochałam Roszpunkę. – powiedziałam z uśmiechem. Nie skomentowałam reakcji dziewczyny na wspomnienie o prababci. Dobrze wiedziałam, że czasem pewne sprawy lepiej po prostu przemilczeć. Nie miałam przecież pojęcia jaka jest sytuacja rodzinna Gryfonki, a nie chciałam jej przypadkiem urazić czy wprawić w zakłopotanie. Zaśmiałam się, kiedy powiedziała jak sobie wyobraża RPA. - Nie, nie mieszkają w szałasach. To znaczy, jeśli żyje się w jakimś plemieniu to pewnie i tak, ale mają tam normalne domy, tak jak wszędzie indziej. Jest bardzo ciepło, cieplej niż tutaj, ale da się przyzwyczaić. – odparłam, wyjaśniając co nieco. Lubiłam tam jeździć, kto wie, może kiedyś tam zamieszkam? Nie snułam jednak tak dalekich planów, czas pokaże gdzie wyląduję.
W duchu ucieszyła się, że dziewczyna nie skomentowała tego, co właśnie powiedziała. Wolała nie rozmawiać o problemach rodzinnych. Szczególnie jeśli miało się jakiś sekret do ukrycia. A o nim wiedziała tylko jedna osoba - Valerian. Jemu ufała najbardziej i nie wyobrażała sobie aby kto inny miał o tym wiedzieć. Oczywiście ludzie w dzisiejszych czasach uważali to już nie jako zło, a coś przydatnego, jednak wolała nie ryzykować. A zresztą, przecież nie musiała od razu jej wszystkiego mówić. Chyba sie zagalopowała w tych myślach. No cóż. Natura Berenice była dość dziwna. - Byłam już niemal wszędzie ale Afryka zawsze była mi nie po drodze. Może to przez tą pogodę. Upał, podobno, jest tam nie do wytrzymania. - nie wiedziała po co wspomniała o tym skoro dziewczyna już wcześniej zaznaczyła, że jest tam upalnie. Odgarnęła włosy do tyłu mając nadzieję, że wiatr nie przywieje ich z powrotem. Zamyślona spojrzała na łodkę która dryfowała sobie spokojnie niedaleko nich. Niby nie chciała do niej wchodzić i mieć styczności z jej wnętrzem jednak mogło to okzazać się dobrą przygodą i miłą chwilą relaksu. Przełykając ślinę spojrzała na dziewczynę. - Może masz ochotę przepłynąć się łódką? Wydaje się dość... solidna. - ostatnie słowo przeszło ciężko przez jej gardło, a serce lekko przyśpieszyło.