Sztokholm to stolica i największe miasto Szwecji, położone na łańcuchu czteranstu wysp w niezwykle malowniczym krajobrazie, pomiędzy Morzem Bałtyckim, a jeziorem Melar. Początki miasta sięgają roku 1252, kiedy to walory tych terenów zostały docenione przez księcia Birger. Sztokholm szybko rozwinął się dzięki znajdującym się w pobliżu kopalniom żelaza. Stolica Szwecji jest dziś prężnie rozwijająca się metropolią, która wraz z zespołem miejskim liczy 1,5 miliona mieszkańców.
Ostatnio zmieniony przez Lysander S. Zakrzewski dnia Sob 25 Lis 2017 - 10:03, w całości zmieniany 1 raz
Na kilka dni przed wyjazdem do Grecji wybrałem się w odwiedziny do dziadka Björna, babki Grety i ciotki Diany do Sztokholmu. W gruncie rzeczy trochę żałowałem, że nigdy nie pojedziemy do Skandynawii na szkolną wycieczkę - wbrew powszechnej opinii rodzinne miasto mojej matki (jak i również cała Szwecja) były niezwykle urokliwe nie tylko podczas zimy. Tak się miło złożyło, że moja szkolna (a w sumie już nie szkolna, bo ukończyła szkołę z wysokimi wynikami!) bliska znajoma - @Ruth Wittenberg, również pochodzenia szwedzkiego, przebywała w Sztokholmie w podobnym czasie co ja. Spotkaliśmy się krótko przed wyjazdem, ale mimo wszystko chcieliśmy spędzić trochę czasu w swoim towarzystwie (bo oboje byliśmy bardzo zajętymi ludźmi). Umówiliśmy się na wycieczkę i myślałem, że pochodząca z Uppsali Ruth będzie oczekiwała ode mnie oprowadzenia po mieście, które tak dobrze znałem. Ku mojemu zdziwieniu Ruth zrezygnowała z niesamowicie porywającej wycieczki krajoznawczej po Sztokholmie i... wyprowadziła mnie w las. Dosłownie. Teleportowaliśmy się do jakiegoś gęstego boru na północ od miasta i który bardziej przypominał dziką Syberię niż cywilizowane państwo pierwszego świata. - Obrazisz się jeśli spytam jaki jest cel naszej wyprawy? - zapytałem uśmiechając się do Ruth. Czyżby dziewczyna zgotowała mi jakąś niespodziankę? Temperatura w lesie była jeszcze niższa niż w mieście, gdzie było dzisiaj trochę poniżej dwudziestu stopni. Mimo tego miałem na sobie krótki rękaw i nie narzekałem - byłem przyzwyczajony do takiej pogody.
Czas przed samym wyjazdem do Grecji był dla Ruth całkiem intensywny prawie wyłącznie ze względu na pracę, jednak zdarzało jej się wykorzystywać ten fakt, żeby w tajemnicy przed Dorienem (który wciąż nie wiedział, że ojciec Wittenberg jest mugolem) odwiedzać czasem swojego ojca i ciotkę w Sztokholmie. Miała dwie małe córki i latem bardzo często robiła grille, podczas których młoda prawniczka czuła się normalna jak nigdy dotąd - bez stresu związanego z magią, Obserwatorem, dramatami u Dearów i, co chyba najważniejsze, strachu, że ktoś może jej przywalić zaklęciem w twarz (co ostatnio uskuteczniały nawet magiczne rośliny). Tego popołudnia miała trochę więcej czasu, poza tym była umówiona z kolegą ze studiów, Lysandrem, z którym dawno, dawno temu umawiała się na mały sparing zaklęciowy i doszła do wniosku, że reunion w Sztokholmie będzie idealną okazją, żeby poćwiczyć przed Grecją - nie wiadomo, jakie wściekłe koty ich tam napadną, prawda? -Jakiś czas temu rozmawialiśmy o tym, że fajnie by było razem poćwiczyć. Przychodziłam tu z mamą, kiedy byłam młodsza, to bardzo odpowiednie miejsce, niewiele osób wie o jego istnieniu - stwierdziła spokojnie, choć może faktycznie brzmiała, jakby chciała się pozbyć Lysa w tym lesie. Nic bardziej mylnego. Potarła z przyzwyczajenia glob na szyi, wyglądający teraz jak mały, złoty wisiorek i uśmiechnęła się tak ciepło, jak pozwalała jej na to szwedzka pogoda. -Incarcerous - rzuciła tym samym sympatycznym głosem w mgnieniu oka, związując tym ręce Lysa, ale szybko je odczarowała, żeby nie zrobić mu krzywdy - Pierwsza zasada, jeśli nie jesteś wystarczająco szybki, giniesz. To co, gotowy na błyskawiczny trening? Jak nie umrzesz to możemy iść na kawę - zaśmiała się - i jeśli chcesz, to mogę to jakoś rejestrować, będziesz miał multimedialny list motywacyjny dla aurorów. Niewiele więcej mówiąc poczekała, aż kolega przetrawi informacje i kiedy mogli już zacząć, wyciągnęła aparat, po czym niewerbalnie machnęła różdżką tak, że Lysander mógł zobaczyć, jak z kazdej strony zbliżają się w jego stronę wyrastające z ziemi kolce -czyżby 'stone spica'? Teleportacja to trochę tchórzostwo, ale... może jakiś inny pomysł?
Kostka na atak:4
zadanie:
Ruth rzuciła promieniście 'stone spica', więc jeśli Lysander szybko nie zniszczy czymś kamieni, pozostaje mu teleportacja, żeby się wydostać z pułapki. Może jednak spróbować bardziej widowiskowej wersji - rzuć kostką na atak, żeby sprawdzić, czy się udało!
Bardzo cieszyłem się, że Ruth akurat na dzisiaj wyznaczyła czas naszego treningu, chociaż zupełnie się tego nie spodziewałem, więc byłem w szoku, gdy nagle z zaskoczenia mnie spętała (magiczne BDSM?). Jej lekko morderczy uśmiech wytrącił mnie z równowagi - czyżby delikatna, milutka Ruth, którą tak lubiłem zaciągnęła mnie do lasu, żeby przerobić ciacho na pasztet? Na szczęście po chwili odzyskałem wolność, a Ruth szybko (a wręcz błyskawicznie) przedstawiła mi zasady (a właściwie jedną zasadę) treningu, po czym zaczęła mnie fotografować. Zupełnie przegapiłem fakt, że rzuciła zaklęcie - rzadko kiedy komuś udawało się mnie zaskoczyć, a ta kobieta zrobiła to już drugi albo trzeci raz tego dnia. Ruth z delikatnym uśmieszkiem fotografowała moje poczynania, a wokół mnie zaczęła narastać klatka stworzona z kamiennych korzeni. W przypadku mniej wprawnego czarodzieja nie byłoby w tym nic strasznego, jednakże Ruth była tak piekielnie zdolna, że po chwili stałem uwięziony, a moja swobodna przestrzeń coraz bardziej się zacieśniała. Miałem do wyboru dwie opcje - stchórzyć i się teleportować albo szybko coś wymyślić. Początkowo chciałem rzucić Bombardę, ale w sumie nie chciałem się uszkodzić na samym początku treningu, więc w końcu krzyknąłem: - Reducio! Rzuciłem zaklęcie ponownie, i jeszcze raz, w ten sposób zmniejszając wielkość trzech korzeni i tworząc dziurę w klatce. Szpara nie była szczególnie duża, ale bez problemu się przez nią przecisnąłem i ukłoniłem się Ruth. - Nie było tak źle - rzuciłem trzymając jednak różdżkę w pogotowiu wiedząc, że Ruth może mnie w każdej chwili zaskoczyć.
Była bardzo zadowolona z Lysandra, bo poradził sobie w dość kreatywny a przede wszystkim bardzo skuteczny sposób. teleportacja zawsze powinna być ostatecznością, bo jeśli planował karierę aurorską, wielu czarnoksiężników odebrałoby takie zachowania jako akt tchórzostwa i jeszcze bardziej mogłoby ich rozjuszyć, więc tym bardziej Ruth ucieszyła się, że chłopak odważnie naparł na "wroga" jakim były kamienne kolce. -No jasne, że nie było - odparła z uśmiechem - rozgrzewka nie powinna być zbyt absorbująca - poinformowała kolegę i machnęła różdżką ponad nim, wyczarowując niewerbalnym 'Suceratos' strumień wody pod tak wysokim ciśnieniem, że zaczął on ciąć grube gałęzie drzew nad Lysandrem, przez co z zabójczą prędkością zaczęły spadać mu wprost na głowę. Na jego głowę, nie na głowę Ruth - przez co mogła swobodnie rzucić kolejne zaklęcie, podczas gdy kolejne drewniane pale załamywały się podcięte wodnym nożem. -Obscuro - rzuciła w stronę Zakrzewskiego, właściwie to trochę modląc się w duchu, że nic mu nie będzie, choć w razie czego miała różdżkę w pogotowiu a i gałęzie nie były aż tak grube, żeby zrobić mu cokolwiek innego, niż zadrapanie.
kostki:
Obscuro: Nie rzucam kostką na atak, ty za to rzucasz kostką na obronę (jak w normalnym pojedynku - jeden przerzut na turę). Spadające gałęzie: rzucasz jedną kostką: 1,4: jesteś błyskawiczny i szybko radzisz sobie ze spadającymi gałęziami, ale przez przypadek nie zauważasz, jak nadepnąłeś na coś miękkiego - to mrowisko, przez co o ile na nagraniu został zarejestrowany świetny popis twoich umiejętności magicznych, o tyle mrówki zaczynają wchodzić ci pod spodnie... 2,3: Masz kilka zadrapań, przy czym wybrałeś raczej bardzo typowe rozwiązanie problemu spadających gałęzi. W pewnym momencie orientujesz się, że do Ruth podpełza wąż. Masz szansę go wyeliminować zaklęciem, ale wtedy po pierwsze na pewno nie obronisz się przed rzuconym przez kobietę 'Obscuro' a po drugie wcale nie jest powiedziane, że będziesz miał stuprocentową skuteczność. To jednak tylko mały wąż, prawda? Może was ominie, i sobie popełźnie w dalszą, wężową drogę? 5,6: Jedna z gałęzi spadła tak niefortunnie, że rozerwała ci koszulkę (ach, te słabe materiały ze szwedzkiego H&M, na dziale "tylko dla czarodziejów...). Na nagraniu będziesz wyglądał trochę, jakbyś chciał się dostać do filmu akcji, ale nie zapominaj, że jesteś wciąż przystojnym ćwierćwilem, a koleżanka ma chłopaka!
W moją stronę zaczęły spadać przerwane przez @Ruth Wittenberg gałęzie. Jedyne co przyszło mi do głowy do spowolnienie ich, więc krzyknąłem: - Arresto Momentum! Gałęzie znacznie spowolniły, a ja mogłem się wycofać tak by żadna mnie nie trafiła. Kątem oka dostrzegłem, że przyjaciółka chcąc wykorzystać moją nieuwagę celuje we mnie. Pośpiesznie się obróciłem i bez zastanowienia rzuciłem "Protego", dzięki czemu udało mi się obronić przez rzuconym przez dziewczynę zaklęciem. Niestety z tego wszystkiego na moment rozproszyłem się przez co nie zauważyłem, że jedna ze spadających gałęzi leci w moją stronę. Na szczęście tylko mnie musnęła i nie wyrządziła żadnych obrażeń. Spadła jednak tak niefortunnie, że rozerwała mi górną część garderoby. - Ruth, jeśli chciałaś mnie rozbierać wystarczyło poprosić, a nie zsyłać na mnie latające gałęzie - zażartowałem zastanawiając się co zrobić z moją koszulką (a raczej jej strzępami). W końcu zdecydowałem się je zdjąć. Odrzuciłem to co zostało z górnej części mojego odzienia gotowy na kolejnej atak ze strony Szwedki.
Bardzo lubiła zaklęcie, które rzucił, żeby uchronić się przed spadającymi gałęziami. Rzucała je nagminnie na siebie i na innych, kiedy miała nagły napad głupich pomysłów kończących się skakaniem z okna wieży. Zaklęcie spowalniające miało tak szerokie zastosowanie, że warto było nauczyć się z niego korzystać w sposób nie pozostawiający wątpliwości co do umiejętności czarującego. Lysander poradził sobie świetnie, a Ruth już miała pogratulować mu skutecznej obrony także przed jej zaklęciem ofensywnym, kiedy widocznie oboje rozproszyli się tak, że jedna z gałęzi niefortunnie rozdarła ubranie mężczyzny. Wittenberg naprawdę miała w planach go przeprosić i rzucić zaklęcie transmutujące strzępy jego koszulki w normalny strój, ale... stała tylko z na wpół otwartymi ustami i wpatrywała się dość bezczelnie, nawet nie mrugając, w tors Zakrzewskiego. -Yyyy...- wydobyło się z jej ust po chwili, ale szybko zreflektowała się i potrząsnęła głową, wciągając głośno powietrze. -Zaraz ci to... - zaczęła z powrotem, ale ponowne spojrzenie na ćwierćwila nie pomogło w dokończeniu zdania, więc znów kobieta miała kilka sekund zawieszenia, zanim przeszła do kolejnego zaklęcia (przy czym w głowie cały czas powtarzała sobie zdanie "Pamiętaj o Dorku, pamiętaj o Dorku"). I nawet wpadła na pewien pomysł. -Pokażę ci co... Lys, mógłbyś coś na siebie nałożyć? - poprosiła go, z lekkim zakłopotaniem zniżając głowę. -Albo właściwie... Zostaw te ubrania - rzuciła sekundę potem, spuszczając różdżkę i podchodząc do mężczyzny na niebezpiecznie bliską odległość i zadarła nos, żeby spojrzeć mu w oczy. W tym momencie niemal dotykała biustem jego jasnej klatki piersiowej, ale odsunęła się nieco, żeby przejechać paznokciem pomiędzy żebrami Lysandra, wpatrując się w niego z niemałym zachwytem. -Ale byłam ślepa przez ten rok - dodała, bardzo jednoznacznie, choć niby przypadkiem oblizując spierzchnięte usta. Wystarczająco rozproszony? - Csípés. Zaklęcie rzuciła błyskawicznie, odchodząc od mężczyzny o kilka dużych kroków i uśmiechnęła triumfalnie. Nie ma co wierzyć kobietom, to podstępne wredoty, tylko udają takie miłe. Ćwiczenia zajęły im trochę dłuższą chwilę, do końca której Ruth pozostawała już opanowana i stateczna jak tylko mogła - czyli wszystko wróciło do normy. Przetransmutowała też porwaną koszulkę Lysandra w coś, co dało się nałożyć na wyjście do centrum Sztokholmu i zaopatrzeni w nowe doświadczenia (a chłopak także w dowód swoich umiejętności zarejestrowany w magicznym aparacie Wittenberg) poszli na umówioną wcześniej, przyjacielską kawę.
Powoli spacerowaliśmy wzdłuż Drottninggatan, jednej z najbardziej turystycznych ulic Sztokholmu. Choć dziadkowie mieszkali w czarodziejskiej części miasta to chciałem jej pokazać ten mugolski urywek miasta, który zawsze robił na mnie spore wrażenie, ale może to kwestia tego, że sam wychowałem się w mugolskiej kulturze. Tego dnia były tam jeszcze większe tłumy niż zwykle, dlatego nie chcąc się przepychać zdecydowałem, że najlepiej będzie jeśli skręcimy w Apelbergsgatan i powoli skierujemy się ku celowi mojej podróży. Choć sam się tego nie spodziewałem to zabrałem Padme do moich szwedzkich dziadków - w przeciwieństwie do brytyjskich byli oni czarodziejami i chyba po raz pierwszy w życiu mieli poznać jakąś moją dziewczynę, co tylko świadczyło o mojej silnej relacji z byłą Krukonką. Bywały dziewczyny, które poznały ojca, spora część znała moje rodzeństwo, lecz wycieczka do korzeni mojej matki była czymś naprawdę wyjątkowym, co nie było przeznaczone dla każdej laski. - Nie jest ci zimno? - zapytałem obejmując kobietę w talii. Byłem trochę zestresowany - nie samym spotkaniem z dziadkami, lecz bardziej tym, że jej nie spodoba się w miejscu, które było dla mnie jednym z najważniejszych.
Nigdy nie zastanawiała się co zrobi, gdyby Lysander zabrał ją do swojego rodzinnego domu, bo szczerze wątpiła, że ten moment kiedykolwiek nastąpi. Wprawdzie o Szwecji wiedziała sporo z opowieści chłopaka, podobnie jak on sporo wiedział o jej rodzinie i rodzinnej Walii, na równi z tą wiedzą jednak szła świadomość, że były Gryfon nigdy nie zabrał tam żadnej kobiety - nie kryła więc zdziwienia, kiedy zaledwie po kilku tygodniach od oficjalnego powrotu do siebie skonfrontowała się z tym pomysłem. Na początku ucieszyła się i próbowała nie zastanawiać się nad powodami, które nim kierowały, bo skoro uznał, że była godna tej wyprawy, to z jakiej racji miała zaprzeczać i się wykręcać? Dopiero na kilka dni przed wyjazdem targały nią wątpliwości i ogromny stres, którego nigdy wcześniej nie zaznała. Miała poznać jego babcię i dziadka, i choć zazwyczaj miała dobry kontakt z rodzicami i dziadkami swoich znajomych, w tym przypadku nie była niczego pewna; nie wiedziała czy cokolwiek kiedykolwiek mówił im na jej temat a jeśli tak, to co to było. Nie wiedziała też czy w ogóle przypadnie im do gustu: w końcu wyglądem, charakterem i temperamentem różniła się od pozostałych kobiet, potencjalnych kandydatek na wybrankę życia dla Zakrzewskiego. Kto wie, może rodzina miała wobec niego plany i chciała, by jego ewentualne przyszłe dzieci miały bladą, srebrzystą skórę i jasne blond włosy? Poza tym miała jeszcze wiele innych przeciw niż za, którymi jednak nie poczęstowała Lysandra; obiecała sobie w duchu, że się zmieni, dla siebie, ale głównie też dla niego, wiedząc, że kolejnego rozstania mogliby nie przeżyć. Szwecja urzekła ją, nawet jeśli nie była szczególnie dobrym rozmówcą w dzisiejszym dniu i nie zaznaczała tego na każdym kroku - czuła się w dużej mierze zestresowana zbliżającym się coraz większymi krokami spotkaniem do tego stopnia, że na początku nie usłyszała pytania ze strony chłopaka. - Nie - odpowiedziała dopiero po chwili, a jej wzrok skierował się na mijaną po drodze cukiernię. Odkąd próbowała poukładać swoje życie, powolnie dojrzewała do porzucenia pracy w renomowanej restauracji w centrum Londynu na rzecz powrotu do korzeni, do cukierni i ciast, ciastek i pomysłów, których niegdyś miała całą masę. - Dawno nie byłam na prawdziwym urlopie - dodała, próbując w pewnym stopniu usprawiedliwić swoje zachowanie. Skłamała, tylko częściowo, nie dając po sobie poznać zdenerwowania. - Jaki mamy plan? - uśmiechnęła się lekko, delikatnie, będąc ciekawa tego, co dla nich wymyślił.
Byłem pupilkiem Skarsgårdów, którzy mimo szczerej antypatii do mojego ojca darzyli mnie wielką miłością, traktując jako nieodrodnego potomka mojej mamy. Miałem z nimi zdecydowanie lepszą relację niż Bianca, głównie dlatego, że przez krótki czas z nimi mieszkałem. Byłem niemalże pewien, że zaakceptują Padme - może gdybym przyprowadził wytatuowaną mugolkę, to lekko kręciliby nosami, jednak Naberrie raczej powinna im odpowiadać. Choć byli bardzo wysoko postawionym szwedzkim rodem, to przez całą akcję z moją mamą stali się dosyć postępowi. - Najchętniej wróciłbym do hotelu i nie wychodził z łóżka - odparłem wzruszając ramionami, lecz po chwili dodałem - Niestety babcia Gerda raczej by nam tego nie wybaczyła. Jest strasznie porywcza, nawet na moje standardy. Zanim do nich pójdziemy, chciałbym zabrać Cię w moje ulubione miejsca, co Ty na to? Bardzo chciałem pokazać jej każdy zakątek - w gruncie rzeczy nie spędziłem w Sztokholmie dużo czasu, głównie miesiące wakacyjne w czasie mojej bytności w Stavefjord, niemniej to miasto było mi bliskie, nie tylko ze względu na matkę, ale również pozostałych członków rodziny - serdeczna ciotka Diana, lekko zdystansowany dziadek Bjorn oraz babcia Gerda, która jako wila zachwycała każdego byli dla mnie bardzo ważni. W przeciwieństwie do Londynu tutaj znałem głównie czarodziejskie miejsca, ze względu na wysoką czystość krwi mojej szwedzkiej rodziny, niemniej wciąż wydawało mi się, że mogę pokazać Padme coś ciekawego i oryginalnego. Zależało mi także, żeby zacząć od tej strony rodziny, gdyż była ona na tyle cywilizowana, że ryzyko iż spłoszą mi dziewczynę było niewielkie, a na pewno zdecydowanie mniejsze niż w mugolskim domu moich dziadków, czy na rodzinnym zlocie z dziesięciorgiem mojego rodzeństwa i ojcem, który zawodowo zajmował się przemieszczaniem między salonami, a dziką dżunglą i udawaniem, że reprezentowanie Ministerstwa Magii to ciężka praca, a w wolnym czasie zmieniał żony, płodził dzieci i adoptował etiopijske sieroty. Oczywiście kochałem ojca, dziadków i rodzeństwo, ale w tym momencie zbyt mocno bałem się, ze ta pokręcona rodzina zrobi złe wrażenie na ukochanej.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Uśmiechnęła się na jego słowa, przytakując krótko, że nie wychodzenie z łóżka byłoby zdecydowanie dobrym pomysłem a zaraz potem dodała, że skoro już są na wycieczce, to chociaż trochę powinni zobaczyć - a przynajmniej ona - kwestii wizyty u dziadków nie komentując. Święte przekonanie, że tylko spokój mógł ich ocalić jeszcze skutecznie powstrzymywało jej przed wybuchem niekontrolowanej, wewnętrznej paniki, wraz z ciepłym dotykiem chłopaka - zacisnęła drobne palce wokół jego dłoni instynktownie mocniej, tak, jakby trzymała się ostatniej deski ratunku. Choć w gruncie rzeczy, istotnie, Lysander był jej ostatnią deską, ostoją, łącznikiem z normalnością i kimś, kto próbował jej wyjść na prostą nie zniechęcając się oporem, który stawiała. W takich momentach jak ten wiedziała, że wcale na niego nie zasługuje i nie rozumiała dlaczego tak uparcie się jej trzymał; jej, destrukcyjnej i niestabilnej emocjonalnie kobiety, która postradała rozum przy pomocy bliskich; kobiety, która zrobiła w swoim krótkim życiu wiele głupich rzeczy, konsekwencji których ponosiła do dzisiaj - w formie namacalnej, jak blizna po złamaniu nosa na boisku do Quidditcha. Odruchowo potarła wolną dłonią po nosie i żałowała, że przypominała jej o parze, która skutecznie uprzykrzyła jej życie. - Jeśli po drodze znajdzie się kawa, to pójdę z tobą nawet na koniec świata - poluzowała uścisk, nie chcąc połamać Lysandrowi palców i ruszyła przed siebie - dlaczego nie chciałeś tu wrócić? - czy tu nie było aurorów? Czy tu nie mógłby siebie spełniać? Chociaż do tej pory jego zawód gryzł się z całokształtem byłego Gryfona, cieszyła się, że przynajmniej on osiągnął to, czego chciał. - Nie rozważałeś wyjazdu gdziekolwiek po skończeniu szkoły? - nie przypominała sobie, by kiedykolwiek go o to pytała a była ciekawa; ona raz zniknęła i pod przykrywką kursu zwiedzała kraj matki, który swoją kulturą, barwami, smakami i pięknym krajobrazem zachęcał do ponownych odwiedzin.
Wbrew temu co ona o sobie sądziła ja nie uważałem jej za destrukcyjną - jasne, bez wątpienia nie dało się ukryć, że jej zniknięcia mieszały mi w głowie i że takie zachowania nie były szczególnie zdrowe, ale w gruncie rzeczy ja jako ćwierć wil ruchacz, z traumami po śmierci matki i trudnościami w panowaniu nad emocjami nie byłem szczególnie lepszy. Pasowaliśmy sobie - jak dwa wadliwe elementy, które znajdują zastosowanie tylko w tej jednej, jedynej konfiguracji. - Bez kawy byś nie poszła? - zażartowałem marszcząc brwi i udając obrażonego. Nawet udawanie nie szło mi za dobrze, więc po chwili już się śmiałem. Rozmowa przeszła jednak na poważniejszy tor. - Czasem chcę, ale w gruncie rzeczy zostanie w Londynie było czymś naturalnym - odparłem jakby to było oczywistość, bo właściwie dokładnie tak się czułem, jednak po chwili doszedłem do wniosku, że warto byłoby ten temat poruszyć głębiej, bo dotąd nie rozmawialiśmy o tym z byłą Krukonką - To znaczy nie mówię, ze nigdy nie, ale teraz potrzebuję czegoś stałego. W Anglii mieszkam niecałe cztery lata. Nigdy wcześniej nie byłem tak długo w jednym miejscu - w Szwecji w teorii mieszkałem dwa i pół roku, ale większość tego czasu spędzałem w szkole. Najdłużej mieszkaliśmy we Francji u mojej macochy, gdy byłem małym dzieciakiem, ale wtedy też ciągle byliśmy w podróży. Później co rok zmieniałem szkołę przeskakując z jednego końca świata na drugi, żeby ojciec miał do nas blisko, a w wakacje albo jeździłem z ojcem przejeżdżając wszystkie zakątki świata, albo krążyłem między dziadkami w Londynie, a rodziną w Szwecji, a moim rodzeństwem, które jest rozsypane naprawdę wszędzie. Westchnąłem rozglądając się po uliczkach tego wspaniałego miasta, które kochałem, ale które jednak nie było Londynem. - Takie życie męczy, nawet ludzi mojego pokroju. Potrzebuję czegoś stałego, bo chcę chociaż raz poczuć, że w końcu jestem w domu, na swoim miejscu. Takie wylewne wyznania raczej nie były w moim stylu, ale czy istniał lepszy moment na takie słowa jak przechodzenie się po rodzinnym mieście z ukochaną kobietą? Szliśmy wzdłuż ruchliwych ulic powoli oddalając się od centrum. Choć byłem imprezowym typem to miejsca, które darzyłem szczególnym sentymentem należały raczej do spokojniejszych.