Kawiarenka zapewne wzięła swoją nazwę od tego, że znajduje się w rzeczywiście wąskiej uliczce. Stoliki przy ścianie jednego budynku zajmują pół uliczki. Oprócz krzeseł można usiąść na specjalnie obłożonych pianką ławeczek. Czarującą atmosferę tego miejsca tworzy widok, który klienci kawiarni mogą podziwiać ze swoich miejsc.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Pierwszy dzień był bardzo emocjonujący i Bridget chłonęła Grecję całą sobą, nie mogąc napatrzeć się na otaczające ją piękne widoki. Wdała się w krótką pogawędkę z właścicielką hostelu, wypytując o tę drugą wyspę, która jawiła się jako ta bardziej dzika, ponieważ zamierzała wybrać się z kimś na wycieczkę po świątyniach, jednak wstając tego ranka z łóżka zrezygnowała z tego pomysłu. Ujrzała za oknem przepiękny widok oraz jasno świecące słońce i zupełnie zapomniała o swoich wcześniejszych planach. Postanowiła ruszyć do miasta, by rozejrzeć się za ciekawymi miejscami. Kawiarenka "Ciasna" początkowo zupełnie nie zwróciła jej uwagi, jako że była nieco ukryta w wąskiej uliczce, ale po drodze minęła jedną ze swoich koleżanek z domu, która powiedziała, że koniecznie musi tam wejść i przekonać się na własne oczy, że to prawdopodobnie najbardziej przytulna kawiarnia, w jakiej była. Bridget posłuchała rady i zawróciła, kierując się już bezpośrednio we wskazanym przez dziewczynę kierunku. I istotnie, nie była zawiedziona! Widok na morze sprawił, że od razu zakochała się w tym miejscu i przysięgła sobie, że następnym razem zabierze tu ze sobą Theo. Skoro jednak już przyszła, może zamówi jakąś kawę?
Po bardzo dobrym przywitaniu Grecji w postaci pokoju z czterema pannami przyszedł czas na zwiad terenu. Gryfon zabrał ze sobą wiernego smoka Percy'ego, schował go do kieszeni w koszulce polo, różdżkę włożył do plecaka i zaczął biegać. Teren sprzyjał do jego wyczynów i bardzo szybko poczuł się jak w domu. Wylazł nawet na dach jakiegoś budynku i zilustrował teren dookoła. Gdyby nie było tutaj tak piekielnie gorąco to mógłby spędzić tu resztę swojego życia. Zamknął oczy, nabrał głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. Rozmarzony ruszył dalej, w pewnym momencie nie wymierzył odpowiednio odległości i zamiast na dach kolejnego budynku zleciał na dół. I to byłby kres przygód młodego Cormaca gdyby nie dachy były wyższe. Zleciał prosto na stół, ześlizgnął się z niego i padł na kolana na ziemię. Plecy zabolały jak cholera, dech mu zabrało i zrobił minę jak ryba bez wody. Położył się na ziemi i po chwili udało mu się ogarnąć na tyle by bez problemu oddychać. Zaczął się wtedy śmiać jak pojebany a Percy obudzony całym zajściem wychylił głowę z kieszeni. Gdyby nie zapięty guzik to gadzina by wyszła i albo zaczęła lizać Edmunda po twarzy albo zaczęła popyrdalać po ulicy ku przygodzie. Po wyładowaniu emocji Cormac powoli usiadł i następnie wstał. Odwrócił się chcąc zobaczyć jak wielkie szkody narobił i ujrzał JĄ. Puchonkę, jego dobrą znajomą z którą na ostatniej imprezie miał dziką przejażdżkę przez amortencję. Jako, że gryfon zmył się z Hogwartu zaraz po tym zajściu nie mieli okazji porozmawiać o tym co zaszło. Przełknął ślinę i postarał się uśmiechnąć. Niestety ból pleców i wstyd wywołały jedynie grymas. -Cześć Bridget, co tam u Ciebie słychać?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget była w miarę zadowolona z tego, w jakim pokoju wylądowała. Miała pod ręką koleżankę z domu, Gemmę (chociaż dziewczę chyba nie było aż tak zachwycone, bo prawie od razu uciekło w poszukiwaniu męskich znajomych rozsianych po innych pokojach), swoją starszą siostrę Lottę i jej koleżanki z domu, więc ogólnie nie było źle. Gorzej, że Theo wylądował w pokoju obok z samymi dziewczynami... Nie żeby się jakoś szczególnie martwiła tym stanem rzeczy, ale jakoś tak podświadomie wolałaby wymienić kogoś od siebie, żeby zwolnić chłopakowi łóżko. Może nawet to małżeńskie... Nie zastanawiała się teraz nad tym, w ogóle nie myślała o niczym konkretnym. Podeszła do jednego ze stolików, zaraz przy "wyjściu" z uliczki, usiadła na krześle i zamówiła sobie zwykłą kawę. Patrzyła na piękne widoki, na lazurową wodę i odbijające się w niej promienie słoneczne. Uwielbiała ciepło i należała do tych osób, które z łatwością zamieszkałyby w ciepłych krajach już na zawsze. Nawet nie zauważyła, że kelnerka położyła obok niej kawę... Szkoda, bo gdyby się zorientowała wcześniej, prawdopodobnie zdołałaby ją uratować przed wylaniem się. Z tego rozmarzonego stanu wyrwał ją głuchy łoskot tuż obok niej, przez który podskoczyła na krześle, potrącając łokciem filiżankę i brudząc obrusik kawą. Z jej ust wydobył się krzyk stłumiony przez dłoń, którą gwałtownie do nich przycisnęła, gdy zorientowała się, że obok niej wylądował jakiś chłopak. - Merlinie, nic Ci nie jest? - zapytała wstając i robiąc krok w kierunku... Edmunda? Stanęła jak wryta i zamrugała szybko, przyglądając się koledze ze szkoły. Zmienił się, zapuścił włosy i skręcił je w dredy, ale mimo to poznała go właściwie od razu. Nie widzieli się... ho, ho i jeszcze dłużej! Chłopak w którymś momencie zniknął i wszelki słuch po nim zaginął. Buzię Bridget rozjaśnił szeroki uśmiech. - Cześć! Lepiej mi powiedz, co robiłeś tam na górze - odparła, wciąż zerkając na niego z lekkim niepokojem. - Nie widziałam Cię kupę czasu! Nawet na statku się przede mną ukryłeś. Chciałeś mieć lepsze wejście czy o co chodzi? - zapytała jeszcze, tym razem już trochę żartując z tego zajścia.
Nie pogadali jednak zbyt długo, ponieważ Edmund stwierdził, że za bardzo go bolą te plecy i lepiej poszuka jakiegoś medyka, żeby go obejrzał (bo Bridget wolała nie ryzykować używania jakichkolwiek zaklęć na nim, to mogłoby się źle skończyć). Bridget natomiast nie wypiła swojej kawy, jako że wylądowała w całości na stoliku i bruku. Sprzątnęła szybkim chłoszczyść i również odeszła z miejsca zdarzenia. Postanowiła tu jednak wrócić przy najbliższej okazji.
Ah, ta słoneczna Grecja. Faith gdyby mogła to zostałaby tu na zawsze, czuła się tutaj idealnie. Popołudnia na plaży, wieczorami spacer po różnych jeszcze nieodkrytych miejscach. Do tego miała przy sobie swoją bliźniaczkę, przyjaciół. Życie nie mogło być piękniejsze niż te wakacje. Dante… Przyjaciel, byli do siebie cholernie podobni. Everett często spędzała z nim długie godziny wieczorem na rozmowach, po prostu o życiu, śniadaniu, problemach, przedmiotach, etc. Któregoś dnia wpadła na szalony pomysł, tak szczerze to myślała o tym jeszcze przed wyjazdem, ale pierwszy raz brakowało dziewczynie odwagi. Dziwne, prawda? Faith, która niczego się nie boi zachowywała się jak tchórz. W końcu przełamała swoje obawy, postanowiła zaprosić przyjaciela na spotkanie, a raczej randkę. Wysłała list, podała miejsce spotkania, teraz pozostało tylko się przygotować. Cóż złego mogło się stać? Po pierwsze jeden zły ruch i mogła stracić przyjaciela, liczyła na wspaniały klimat Grecji… Tego dnia prawie nie wychodziła ze swojego pokoju, od wczesnego południa zastanawiała się co na siebie ubrać. Wybór padł na sukienkę, oczywiście siostry, Faith nie posiada takich elementów garderoby w swojej szafie. Kto wie, może zacznie ubierać się nieco bardziej dziewczęco. Włosy zostawiła rozpuszczone, podkreśliła swoją urodę lekkim makijażem. Przed wyjściem spojrzała jeszcze ostatni raz w lustro, po czym udała się w kierunku kawiarni. Zajęła miejsce jak najbliżej widoku na morze, wokół panował półmrok, świeczki na stoliczkach zostały zapalone, a delikatny wiatr targał pojedyncze kosmykii długich włosów czarodziejki. Teraz pozostało tylko siedzieć na miejscu i czekać, gdyby to było ich normalne spotkanie to pewnie zjadałby już czwarty kawałek sernika…. Dziewczyna kocha słodycze równie mocno jak bliźniaczkę..no może troszkę bardziej to pierwsze.
Gniótł pergamin, czując w koniuszkach palców szorstkość materiału, krucze litery straciły już sens, a Dante szedł spokojnie uliczką, czując, że zaraz go cholera weźmie. Jak tu jest gorąco! Przeklinał siebie oraz myśl, że dobrze będzie założyć bluzę, bo przecież po południu jest dużo zimniej. Gówno prawda! Piździ słońcem tak jak przed południem. Z Gryfona pot leciał strumieniami, sam zaś popijał co chwile wodę, żeby nie tracić poziomu nawodnienia. Dear zastanawiał się co sobie obmyśliła Faith, zaprosiła go do kawiarni? Dziwne. Zupełnie nie domyślał się, jak ma wyglądać ten wieczór. Znał ją od dawna, nigdy nie wyglądała, ani nie zachowywała się, żeby nawet zastanawiać się nad zaproszeniem chłopaka na... randkę? Jak on dawno nie był na czymś tak formalnym. Zanim jeszcze dotarł na miejsce, wypalił jednego papierosa, tak na poprawienie samopoczucia. Ostatnio jest trudno, Blaithin mieszka sobie jakby nigdy nic w jego pokoju, mimo że ma własny. No ale Dante nie narzeka, śpi na łóżku małżeńskim, rudowłosa mieściła się. Dante i tak rzadko spał i spędzał w tym pokoju czas. No ale musiał w końcu spotkać się z tą małpą, przecież trzeba jakoś spędzić wesoło jej urodziny. No ale nie o tym. Zanim wszedł, zaklęciem zmył z siebie cały ten pot i jego zapach, tak jak i papierosowa woń ulotniła się, jakby w ogóle nie wpuszczał dymu do swoich płuc, pięć minut temu. Wchodząc, zobaczył Gryfonkę i się trochę zaskoczył. Wszędzie były świeczki, jakaś chora atmosfera. No ale cóż, ważna była dziewczyna, a nie to co było wokół. Podszedł do niej i stojąc jeszcze nad nią, wyszczerzył się w charakterystycznym dla niego grymasie i przywitał się: - Dawno nie byłem w kawiarni. Faith, przynajmniej ty myślisz i się jakoś ubrałaś. - Spojrzał na własny ubiór i zaśmiał się. Usiadł naprzeciwko dziewczyny. Po tym jak wrócił z rocznej nieobecności, widział się już z nią raz, także i na statku, którym tu przylecieli, przypłynęli. Spojrzał na całe te miejsce no i nie mógł powiedzieć, czuł się trochę ograniczony. Zwykle odpowiadały mu otwarte przestrzenie, pełne możliwości. Jednak nie pokazywał swoich wątpliwości, a jedynie spoglądał luźno na dziewczynę. - Co tam? Dobrze się bawisz na szkolnych wakacjach? - Myślami uciekł do pierwszego dnia tej wycieczki, gdzie od razu dostał szlaban od dyrektora, jak Dante zaprosił go na jedną kolejkę. A było tak blisko! Spojrzał do menu i przeglądnął wszystkie opcje, jakie mogliby zamówić. Gdy sam wybrał jakiś grecki specjał, jakaś magiczna kawa, spojrzał pytająco na Faith, podając jej menu, żeby sama sobie coś wybrała.
Patrzyła spokojnie na kołyszące się fale morza, coś pięknego. Naprawdę Faith chciałaby tu kiedyś wrócić i zapuścić korzenie, uwielbiała swoją rodzinną miejscowość, jak i zresztą Hogwart, ale tutaj panowała jakby inna mentalność. W Happisburgh również było wybrzeże, morze przypominało jej o wspólnych zabawach z bliźniaczką, wraki statków, marzenia o tym żeby zostać piratem. Był to według, wtedy dziewczynki, wspaniały plan na życie. Niedługo potem wszystko się zaczęło, do ich kamiennego domku przyleciała sowa. Matka przez długi czas wypierała z siebie to, że jej dziewczynki są dość specyficznie uzdolnione. Zawsze znajdowała jakieś wytłumaczenie, no cóż, jak na mugolski umysł to zbyt wiele. Była szlamą, obiektem wyzwisk, etc, jednak Everett nigdy nie brała tego aż tak do siebie, wmawiała sobie, że po prostu zazdroszczą jej czegoś tak wyjątkowego. Wiadomo, irytowała się, kiedy słyszała różnego sortu obelgi, ale niewyparzona gęba nastolatki pozwalała na to, aby szybciutko się odgryźć. Hope za to o wiele bardziej przeżywała wyzwiska… Siedziała opierając się o jedną z poduszek i rozmyślała, chciała też w jakiś sposób szybko pokonać stres, przecież to był Dante… W końcu zauważyła Gryfona idącego w jej kierunku, uśmiechnęła się do niego szeroko. – Założyłam sukienkę, czuj się wyróżniony. – odpowiedziała pogodnie, starała się ładnie wyglądać. Zawsze uważała, że kobiety w tej kwestii mają o wiele gorzej niż mężczyźni. – Dobrze? To mało powiedziane. – uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe. – Jest cudownie, plaża, morze, tyle ciekawych miejsc. Do tego masa kotów! – nie ma co , Faith była zachwycona Grecją. - A Ty? Podoba Ci się tutaj? – zapytała, tęskniła za nim przez ten rok, jednak szczególnie nie dawała mu to odczuć. Everett jest nieco nieporadna w okazywaniu jakichkolwiek uczuć, taka jej specyfika. Przejęła kartę żeby wybrać coś sensownego, padło na ciasto z owocami i zimny napój. – Ładnie tu, klimatycznie. – nie była do końca pewna czy Dante zrozumiał jej intencje, może powinna o tym z nim porozmawiać? Jakoś go uświadomić, postanowiła jak na razie nie poruszać tego tematu, może nieco później. Zaczęła się zastanawiać czy warto, nie chciała żeby w pewnym sensie potem się od niej odsunął, bądź stwierdził, że taka głębsza relacja raczej nie jest dla niego i zerwał całkowicie kontakt z Faith. Miała sporo wątpliwości, jednak starała się zachowywać luźno, jak zwykle.
Dante po zwiedzaniu tylu miejsc, tylu krajów, teraz nie czuł takiego... podniecenia na widok morza, oceanu, palm i pięknych piaskowych plaż. Tyle razy to widział w ciągu roku, że jakoś przywyknął do tego widoku i nie czuł się wyjątkowo w tym miejscu. Gorzej czułby się teraz w Anglii, w której był tylko tydzień, żeby się przywitać z rodziną po rocznej nieobecności. Tydzień ten spędził dość aktywnie pomagając ojcu, dużo z nim rozmawiając. Wiele tematów poruszyli, same te pożyteczne i takie, co mogą się przydać w przyszłości. Stary Dear nie strzępi języka na darmo i nie rozmawia o błahostkach. Chyba że z matką Dante, z którą lubił się pośmiać, pożartować. Co było bardzo dziwne, zważając na jego charakter, na jego przeszłość śmierciożercy. Dante czasem się zastanawiał czy tacy ludzie mogli się jeszcze śmiać z prostych rzeczy. Cóż, najwyżej mogli. Nie żeby Gryfon miał coś do ojca - nie było chyba drugiej takiej osoby, którą by tak szanował i podziwiał. Dante od urodzenia wiedział o magicznym świecie, w którym przyszło mu żyć. Nie zastanawiał się też nad tym, co chce robić w przyszłości, nie myślał także jak będzie w przyszłości. Dla niego liczył się dzień dzisiejszy, tak jakby jutra miałoby nie być... Przyjaźń Dante z Faith była dość niespodziewana, a na pewno dla chłopaka. Od samego początku wiedział jakiej była czystości krwi, a wiadomo było, że Dear stronił od takich ludzi. Przekonała go jednak swoim charakterem, jak i urodą. Zdarzało mu się jednak często żartować na temat krwi i tego, że dziewczyna była mugolakiem. Nigdy mu do głowy nie wpadło, że to mogło ją urazić, a tym bardziej, że wzięłaby to na serio. - A co byś ubrała, żeby mnie nie wyróżniać? - Zapytał z uśmiechem i przerwał gdy podszedł kelner, żeby odebrać zamówienie. Dante szybko je złożył i znów przeniósł wzrok na dziewczynę, z którą tu przyszedł. Gdy ta podziwiała to wspaniałe miejsce, Dante wzruszył ramionami i rzucił tylko: - Nic szczególnego. A koty to mnie doprowadzają już do szału, wszędzie się wcisną. Dante rzadko kiedy za kimś tęsknił, tak też było tutaj, gdyż gdy ten zajmie się czymś innym, a tutaj to był cały ten wyjazd, to po prostu zapomina. Przypomina sobie dopiero, gdy już wraca do normy i może zająć się czymś... normalnym. Ponownie wzruszył ramionami, gdyż sam nie doszukiwał się klimatu. Był tu, bo mógł się spotkać z ludźmi, których nie widział rok. Dante całkowicie nie był świadomy jej intencji i gdyby się dowiedział, szczerze by się przeraził. Ostatnimi czasy, odkąd załatwił sobie małe dziecko, całkowicie unika jakichkolwiek związków i jeśli cokolwiek się dzieje w jego życiu miłosnym to przelotnie i tylko dla wspaniałej zabawy. Na pewno nie chciał bawić się w partnerów, gdyż był pewien, że nie dorównałby jej kroku, a ostatecznie ich przyjaźń ległaby w gruzach i rozstaliby się na zawsze. Kelner podał im zamówienia i Dante uśmiechnął się do dziewczyny i zaczął popijać rurką swój "specjał".
Faith nie miała okazji zobaczyć zbyt dużo świata, jej rodzice nie byli bardzo biedni, jednak nie mogli sobie pozwolić na fundowanie córkom dalekich wakacji. Może dlatego postrzegała każde nowe miejsce jako coś wspaniałego? Z wiekiem robiła się coraz to bardziej sentymentalna, nie wiadomo dlaczego.. Czyżby traciła swoją naturę chłopczycy? Jedno jest pewne, gdyby mogła to rzuciłaby szkołę i po prostu jeździła po całym świecie. Tutaj czuła się wolna jak nigdy, mogła robić co jej się podoba, zwiedzać każdy zakątek wyspy. Everett brakowało rodziców, ojca, który nazywał ją ‘groszkiem’, ciepła rodzinnego, kamiennego domku. Była twarda, beztroska, wygadana, odważna, tłumiła swoją dziewczęcą naturę jak najbardziej się da. Bardzo dobrze wiedziała jaki jest Dante, kiedy żartował z jej czystości krwi, w sumie bardziej jej braku, potrafiła bardzo szybko mu się odciąć, bądź również się zaśmiać. Obelgi bardziej bolały z ust nieznajomych, najczęściej wrednych Ślizgonów. – Raczej przydużą koszulkę i zwykłe jeansy. – uśmiechnęła się. – Wyglądałabym zwyczajnie. – dodała jeszcze, następnie spojrzała na kelnera i złożyła swoje zamówienie. – Z jednej strony są urocze, co prawda dość wredne, ale nadal urocze. – zaśmiała się, ta wypowiedź totalnie nie miała sensu. Zresztą natura kota bywa zmienna, wybierają własne ścieżki, chociaż potrafią być wierne swojemu właścicielowi. Faith potrafi tęsknić, ale tylko za osobami, na których naprawdę jej zależy. Na resztę znajomych, czy tam koleżanek bywa z reguły obojętna. Przecież to nie to samo co rodzina, przyjaciele. Faith wcześniej nie dawała żadnych sygnałów odnośnie pogłębienia ich relacji, jednak ostatnio zaczynała czuć się nieco dziwnie. Szczególnie po tym jak Dante wyjechał, postanowiła spróbować, w końcu już trochę się znali… Cóż złego mogło się stać? Nie wiedziała jak chłopak na to zareaguje, czy w ogóle warto poruszać ten temat. Miała tylko nadzieję, że jakoś brutalnie nie odrzuci jej od siebie. Według Everett w związku najważniejsze było zaufanie, oraz wsparcie. Mieli to, reszta mogłaby się ułożyć sama, Czasami warto zaryzykować. Podziękowała kelnerowi, który podał przed nią zamówienie. Spojrzała na Dante tymi dużymi błękitnymi oczami i sama uśmiechnęła się szeroko. – Słuchaj… Zaprosiłam Cię tutaj… - urwała żeby upić łyk z szerokiej szklanki. –Inaczej. To nie jest normalne spotkanie Dante, zresztą raczej wiesz o tym. – zaczynała powoli się plątać, nagle pojawił się lekki stres. Wzięła głęboki wdech. – Dobra, prosto z mostu. Zaprosiłam Cię na randkę. – wyrzuciła z siebie, po czym spojrzała nieco zagubiona na przyjaciela.