Osoby:@Lysander S. Zakrzewski i @Devi Alfaiate Miejsce rozgrywki: Klasa eliksirów, ... Rok rozgrywki: Październik 2016 Okoliczności: Nowa studentka wpadła Lysandrowi w oko już we wrześniu, jednakże dopiero teraz nadarzyła się okazja by z nią porozmawiać - wylądowali w jednej ławce na lekcji eliksirów, która okazała się wykładem teoretycznym.
Co tu dużo ukrywać - spóźniałem się bezustannie. Wlatywałem na lekcje zawsze po czasie, ewentualnie tuż przed zamknięciem drzwi, a potem próbowałem udobruchać wściekłego nauczyciela. Tego dnia było trochę inaczej - wprawdzie się spóźniłem, ale zgryźliwa profesor Raynott obdarzyła mnie jedynie surowym spojrzeniem. Skinąłem głową przepraszająco i zająłem jedyne wolne miejsce z tyłu sali. Spojrzałem w bok i bardzo się ucieszyłem - obok mnie siedziała ciemnowłosa Krukonka, z którą nie miałem dotychczas okazji rozmawiać. Zwróciłem na nią uwagę już podczas rozpoczęcie roku - byłem niemal stuprocentowo pewien, że widziałem ją wtedy po raz pierwszy w życiu. Już wtedy planowałem do niej zagadać, ale zwyczajnie nie miałem czasu ani okazji. Nie chodziło mi raczej o jej urodę - chociaż była bardzo oryginalna i ciekawa, to ja gustowałem raczej w klasycznych twarzach, ale zwyczajnie wydawała mi się bardzo ciekawą osóbką. Okoliczności były szczególnie sprzyjające, gdyż Raynott zamiast lekcji praktycznej prowadziła niezwykle nudny wykład. - Hej - przywitałem się szeptem siadając i spojrzałem na jej ubranie, na którym widniała mała naszywka z leniwcem - Wiesz, że leniwce schodzą z drzewa tylko po to, żeby się wysikać i robią to rzadziej niż raz w tygodniu? Wyczytałem to w mugolskim Internecie, w którym spędzałem sporo czasu, gdy byłem w domu - mój dziadek - mugol uwielbiał te wszystkie techniczne nowinki, więc razem z nim uczyłem się opanowywać pewne umiejętności. Rzucanie głupimi ciekawostkami albo bezsensownymi pytaniami było jednym z moich ulubionych sposobów na zagajenie świeżo spotkanej osoby - może nie był to sposób idealny, ale na pewno lepszy niż zwykle "hej, co tam?". Spojrzałem na Krukonkę uśmiechając się z nonszalancją.
Sama nie wiedziała, po co właściwie poszła na te eliksiry. Już jej wystarczyło to spojrzenie spod oka, które Raynott co chwilę kierowała w jej stronę. Być może i była niezbyt odpowiednio ubrana, ale szkolne szaty zaczynały przyprawiać ją o wymioty. Mniejsza o kolor, ten jeszcze przebolała, ale dlaczego to nie miało wcięcia w tali? Dlatego też postanowiła poeksperymentować. Ubrała się trochę wakacyjnie. Miała na sobie czarne szorty oraz szarą koszulkę na ramiączka, która to odsłaniała jej kolczyk w pępku. No, ale przecież potrzebowała akcentu kolorystycznego wskazującego na to, z jakiego domu pochodzi. Toteż na nogi wciągnęła niebiesko białe, bawełniane podkolanówki i niebieskie trampki. Może i łamała zasady, bo powinna siedzieć sztywno wciśnięta w koszulę i spódniczkę, ale miała to w nosie. I nawet to, że odjęto domowi, do którego należała aż 10 punktów, nie robiło na niej wrażenia. Miała ochotę na trochę rebelii i to tyle. Nie spodziewała się, że ktoś się do niej dosiądzie, dlatego też, gdy dwumetrowy, blond patyk to zrobił, nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi, zbyt zajęta malowaniem swojej ukochanej papugi na kartce papieru. Kiedy odezwał się do niej, spojrzała na niego zaskoczona. Musiała mieć teraz dziwny i bardzo głupkowaty wyraz twarz, jednak nie przejęła się zbytnio. Na początku nie ogarnęła o czym do niej mówi, jednak kiedy już jej mózg przetrawił informację, która przed chwilą jej przekazał, odrzekła. - Miałam kiedyś leniwca w ogrodzie. - uśmiechnęła się delikatnie — Fajne zwierzątko. Utożsamiam się. - zanim jednak zorientowała się, co dokładnie powiedziała, było za późno. Nie chciała, żeby chłopak pomyślał sobie, że siedzi na drzewie i tylko raz w tygodniu sika, jednak no cóż. Miała nadzieje, że zrozumie żart, nie mniej, jak się wcześniej przekonała, niektórzy angielscy czarodzieje, mieli problemy z rozróżnianiem żartów od poważnego gadania.
Patyk? To była chyba ostatnia rzecz, którą można było o mnie powiedzieć. No cóż - zdecydowanie miałem dwa metry, ale moja postura była raczej dość imponująca, wprawdzie niekoniecznie było to widać w tym ubraniu, jednakże już na pierwszy rzut oka można było rozpoznać, że nie jestem chuderlakiem. - Utożsamiasz się - szepnąłem tłumiąc śmiech - Raczej nie wyglądasz na włochatego stwora, który rusza się z domu raz w tygodniu i na dodatek cierpi na anurię Oczywiście, że zrozumiałem żart, czy też raczej nie dosłowność jej wypowiedzi, ale lubiłem się zgrywać. Trudno ukryć, że gadanie Raynott doprowadzało mnie do pasji. Piekielnie żałowałem mojej obecności na ten lekcji, z drugiej jednak strony udało mi się zagadać Krukonkę, a to już jakiś plus. Mimo, że wymieniliśmy zaledwie kilka słów, już rozmyślałem jak najszybciej się stąd urwać, najlepiej w jej towarzystwie. Meh, właściwie nawet nie zdążyłem się przedstawić, wiec szybko postanowiłem naprawić swój błąd: - Jestem Lysander. Co tam rysujesz? Błagam, niech Raynott w końcu się zamknie.
- Devi - ponownie posłała mu uśmiech. Już tak miała, że gdy w pobliżu pojawiał się jakiś przystojny przedstawiciel płci męskiej to była bardzo miła. I w jakiś sposób starała się go kokietować. - A papugę - podsunęła mu pod nos pergamin, na którym przed chwilą naszkicowała piękną, czarną papugę. - Jakbym znała lepiej zaklęcia to by się ruszała, ale jestem z nich średnia - powiedziała całkowicie szczerze. Za chwilę znów poczuła na sobie spojrzenie profesor eliksirów. Devi wywróciła na to tylko oczyma i oparła brodę o dłoń, która trzymała na ławce. - Chcesz się urwać? - szepnęła w stronę nowo poznanego chłopaka. Ona sama stwierdziła, że jednak nie zdzierży uciążliwego spojrzenia profesorki, z którą już wcześniej miała na bakier. Skoro sama stara Sava nie była zadowolona z pobytu brunetki, na lekcji której to uczyła, to ona tym bardziej postanowiła nie męczyć jej swoim jestestwem i siebie byciem zmuszonym do uczestniczenia w lekcji. - Wybieraj, krew z nosa czy mdlenie. Osobiście wolę krew z nosa. - rzekła porozumiewawczo do Lysandra.
Trafił swój na swego, ja również byłem dla niej niewątpliwe szczególnie miły - gdyż zwyczajnie mnie intrygowała. Pewnie powinienem ją pocieszyć, że zaklęć jest w stanie się nauczyć, ale jakoś nie miałem ochoty na gadanie zbędnych pierdół. Jeśli dobrze pójdzie będziemy mogli poćwiczyć zaklęcia razem, teraz należało się skupić na jak najszybszym opuszczeniu tej durnej sali. - Pewnie, że chcę - mruknąłem uśmiechając się zawadiacko - Ale mam lepszy pomysł, pakuj torbę. Nie zamierzałem się bawić w udawane omdlenia, ani inne tego typu piedoły. Gdy dziewczyna spakowała swoje rzeczy uniosłem dłoń i powiedziałem do nauczycielki bezczelnym tonem: - Pani Profesor, koleżanka chyba zaraziła się Brzytwówką. Powinienem zaprowadzić ją do skrzydła szpitalnego. Raynott spojrzała na mnie z powątpiewaniem. Nie była tak naiwna jak większość nauczycieli, więc musiałem sięgnąć po wyższy arsenał. W ułamku sekundy użyłem na niej czaru - kobieta osłupiała, lecz po chwili zastanowienia skinęła mi głową. Bez wahania wziąłem Devi na ręce i niemalże wybiegłem z sali. Wciąż jej nie puszczając rzuciłam: - No dalej Devi, jak chcesz wykorzystać dwie godziny wolności, które właśnie nam zdobyłem? Nawet nie przyjmowałem do siebie myśli, że może nie chcieć spędzić tego czasu ze mną - mało kto potrafił odmówić przebywania w moim towarzystwie, po za tym cholernie zależało mi na tym, żeby ją poznać.
Jego wymówka zdecydowanie bardziej mu się podobała. Szczególnie, że nie chciała ubrudzić sobie krwią ubrań, a jeśli poleciałabym jej krew z nosa, tak by się najprawdopodobniej zdarzyło. Musiała przyznać przed sobą, że zrobił na niej w tym momencie wrażenie. - No, no szybki jesteś Lysie - rzekła, będąc twarzą na wysokości jego twarzy, a nie klatki piersiowej. - Z takiej perspektywy mi się Ciebie dużo lepiej ogląda[/color] - przyznała szczerze - Nawet pozwolę Ci się nieść, znaj mą dobroć - Ostatnimi czasy właściwie prawie nie flirtowała, Hogwart przywitał ją zimnem nie tylko zimnem ścian, ale również ludzi, którzy wydawali jej się wyjątkowo zamknięci, jeśli chodzi o poznawanie nowych ludzi, więc cała ta sytuacja bardzo ją uszczęśliwiła - Widzisz, jesteś pierwszym hogwardckim osobnikiem płci męskiej, który niesie mnie na rękach, czujesz ten zaszczyt? - odparła zarozumiałym tonem - I tak, chętnie spędzę z Tobą najbliższe dwie godziny, ale powiedz, gdzie mnie zabierzesz? Widzisz, na pierwszym spotkaniu się raczej nie kocham. - postanowiła być całkowicie szczerą i bezpruderyjną. Zresztą podejrzewała, że on też wyglądał jej na typowego podrywacza. W końcu nie wielu chłopców, nawet najbardziej śmiałych zdecydowałoby się na taki krok w stosunku do jakiejkolwiek dziewczyny, którą poznaliby jakieś 15 minut wcześniej.
- Mi też lepiej ogląda się Ciebie z tej perspektywy. - rzuciłem parskając śmiechem - Mam poczucie, że gadam z rówieśniczką, a nie z jakąś małolatą. Może dokuczanie komuś ze względu na wzrost było trochę dziecinne, ale dziewczyna wyglądała na osobę bardzo swobodną, więc pozostawało mi liczyć, że odgryzie mi się albo przynajmniej nie potraktuje moich docinków zbyt poważnie. - Oh, dzięki Ci łaskawa Pani! - uśmiechnąłem się sarkastycznie lekko przyśpieszając kroku. Była tak leciutka, że ledwo odczuwałem jej ciężar. Na wzmiankę o seksie z trudem powstrzymałem śmiech - no cóż - była szybka, szybsza nawet ode mnie. - Ja też na pierwszym raczej się nie pieprzę - użyłam dosadniejszego słowa, żeby pokazać jej, że nie jestem wstydliwym gościem, którego może sobie owinąć wokół palca z pomocą aluzyjek - Ciężko mnie podniecić, staje mi dopiero jak wiem coś o mojej partnerce. Żartując puściłem do niej oko, po czym wciąż ją niosąc powiedziałem: - Zaniosę cię gdzie tylko chcesz, pod warunkiem, że powiesz mi trochę o sobie. - moje słowa były bardzo strategiczne, uznałem zaistniałą sytuację za najlepszą okazję do wyciągnięcia z niej chociażby podstawowych informacji - Sądząc po Twojej buźce raczej nie jesteś Angielką. Strzelam! Meksyk? Brazylia?
- Ale widzisz, jako niska, zawsze będę postrzegana jako młodsza. - zaśmiała się - Gdyby nie cycki to wyglądałabym prawie jak trzynastolatka. - rzekła szczerze. Zawsze denerwowało ja kobiece gadanie. Wychowana w takim, a nie innym kraju była nauczona tego żeby cieszyć się z tego co natura nam dała. Dlatego tez kochała swoje ciało. Każdy rozstęp, skazę, pieprzyk, piega. Nie potrafiła zrozumieć osób, które na siłę katowały się ćwiczeniami i jadły sałatę po to aby być piękną. Ona sama do współpracy zapraszała intrygujące, a ciało było sprawą drugorzędną. No i chciała by każdy czuł się ze sobą pięknie, a przecież takiej pozytywnej postawy nie pochwalałaby tym, że projektowałaby ubrania tylko dla szczuplutkich, wysokich kobiet. - Wiem, wiem, charakter jest najważniejszy. Ale jednak trzeba się sobie podobać, bo potem seks będzie naprawdę słaby. - Ona sama była kiedyś w takim związku. Jej chłopak był naprawdę wspaniałą osobą, ale co z tego, że nie podobał jej się na tyle, że czuła się w stu procentach szczęśliwa. A sama Devi po części do tego dążyła. Do stuprocentowego szczęścia. - Brazylia, São Paulo, ale nie jestem z jakiegoś buszu. No może trochę. Ale umiem jeść sztućcami. - dorzuciła jeszcze na koniec i położyła głowę na jego ramieniu, przy okazji wplątując palce w blond włosy chłopaka. - A ty skąd jesteś, bo na zębatego angola mi nie wyglądasz.
- No, cycki masz zdecydowanie nietrzynastoletnie - parsknąłem śmiechem. Oczywiście, że w tym momencie byłem piekielnie bezczelny, ale w gruncie rzeczy pewność siebie i bezpruderyjność były moimi cechami również ma co dzień. Dbałem o swoje ciało, jednakże nie katowałem się dietami, lecz poświęcałem dużo czasu na sport, który był najskuteczniejszym sposobem na dobrą sylwetkę. Z drugiej jednak strony nie miałem parcia by kobiety podzielały moją fascynację sportem - podobały mi się przeróżne typy urody. Spotykałem się z chudzinkami, z dziewczynami o pełnych kształtach, raz nawet miałem randkę z dziewczyną z dość sporą nadwagą. Trudno ukryć - byłem wielbicielem kobiet. Uwielbiałem ich siłę, energię i to jak bardzo między sobą się różniły. Jasne, uroda była cechą znaczącą, ale czy najważniejszą? Niekoniecznie. Wiadomo - totalnej brzyduli nie zaciągnąłbym ani do łóżka, ani na randkę, ale dziesięć razy bardziej wolałem przeciętną dziewczynę z charakterem, niż mdłą, nudną piękność. Devi nie była przeciętna, jednakże nie wpasowywała się też w żaden kanon - była wyjątkowa, więc wpadnięcie w moje oko było kwestią czasu. Zaśmiałem się z jej uwagi o buszu rzucając: - Wiem, mieszkałem krótko w Brazylii jako dzieciak. Może z miesiąc albo dwa? Nie pamiętam. To był naprawdę krótki epizod w moim życiu, więc biorąc pod uwagę w ilu krajach mieszkałem nawet nie warto było o tym wspominać. Na jej uwagę o zębatym Angolu uśmiechnąłem się z lekkim przekąsem i rzuciłem: - Jestem zębatym Angolem. Ale tylko w jednej czwartej. Moja mama była Szwedką, mój tata jest synem Angielki i Polaka. Wspomnienie matki jak zwykle bolało, ale już nauczyłem się tego nie okazywać. Zastanawiając się gdzie mógłbym ją zanieść dodałem jeszcze: - W gruncie rzeczy jestem obywatelem świata. Całe życie podróżowałem.
- Średnio kojarzę Polskę. Szwecję trochę bardziej. Wiesz, przez większość życia uczyłam się w domu i średnio się znam - Nie przejmowała się tym, że pomyśli, że jest jakaś wybrakowana, głupia. W końcu poznali się jakieś pół godziny wcześniej, a jej jakoś bardzo nie zależało na utrzymywaniu relacji z innymi ludźmi. Wiadomo, samotne życie na dłuższa metę nie działało, jednak teraz chciała skupić się na pracy, a nie na chłopcach, imprezach i narkotykach, które przecież odgrywały w życiu Brazylijki ważną rolę. - Fajnie tak, zwiedzać. - rozmarzyła się na chwilę, myśląc o gorących wyspach oraz Japonii i Australii, które bardzo chciała odwiedzić. - Ja do szesnastego roku życia byłam zamknięta, a większość czasu spędzałam z rodziną. Bo mam potężną rodzinę. - na samo wspomnienie o nich uśmiechnęła się promiennie. - No i sobie uciekłam pewnego dnia. Ale to nie jest zbyt fajna historią, więc jej nie skończę. - powiedziała spokojnie na zakończenie. Miała nadzieje, że on nie będzie wypytywał jej o szczegółu. Być może to było dawno, ale ona dalej wspominając to wszystko czuła się kiepsko.
- Możesz kiedyś skoczyć tam ze mną na weekend - rzuciłem zupełnie niezobowiązująco, chociaż w gruncie rzeczy nie miałbym nic przeciwko takiej wycieczce. Do Szwecji jeździłem przynajmniej raz w miesiącu - mój związek z tym krajem był niewątpliwie bardzo silny, z Polską sprawa wyglądała trochę inaczej - miałem złe wspomnienia związane z rozpoczęciem tam nauki. Z czasem dziadkowie zapoznali mnie z polską kulturą i polubiłem ten kraj, ale nie na tyle by spędzać tam niewiadomo ile czasu. Nie zamierzałem dociekać informacji na temat ucieczki z domu - ani mnie to nie obchodziło, ani nic czułem potrzeby wyciągania z niej informacji, które były dla niej bolesne. Zamiast tego wróciłem do tematu podróży - bo widziałem, że ją to interesuje. - Masz jeszcze całe życie, żeby zwiedzić świat. Ja na przykład wolałbym spędzić mniej czasu na podróżach, a zamiast tego siedzieć w Londynie albo Sztokholmie z moją mamą Zabrzmiało okropnke infantylnie, ale trudno. Za często wspominałem dzisiaj matkę. Westchnąłem i zanioslem ją do pokoju wspólnego, który jak zwykle o tej godzinie był pusty. Położyłem Devi na kanapie i usiadłem obok niej.
- Niby tak, ale rozumiesz, galeony. - skrzywiła się delikatnie - muszę nazbierać na nową różdżkę, maszynkę do tatuowania oraz lokal, no i myślałam o mugolskiej maszynie do szycia, ale w Hogsmade nie ma chyba tego ich prądu, więc pewnie mi się nie uda. - Ostatnio zaczęła coraz poważniej przymierzać się do tego żeby wyprowadzić się z Hogwartu. Nie miała w tym miejscu zbyt dużej ilości znajomych, więc własciwie nic nie trzymało jej w zamku. Nad zakończeniem edukacji też myślała, ale ostatecznie zdecydowała, że uczyć się będzie. Miała potężne braki jeśli chodzi o zaklęcia i inne dziedziny magii, zresztą darmowe wyżerki dodatkowo skłaniały ją przy nie rzucaniu szkoły. - A nie chce całe życie siedzieć na garnuszku swoich rodziców - mruknęła leżąc na kanapie - Szczególnie jeśli mam fach w rękach. - Przysunęła się i położyła głowę na jego kolanach, tak by mieć dobry widok na jego twarz, przynajmniej z dołu. - A ty, planujesz coś? W końcu przez całe życie nie będziemy chodzić do szkoły. - Miała nadzieje, że nie zabrzmiała niemiło, jej samej jakoś łatwo przychodziło opowiadanie o sobie całkowicie obcym chłopakom, ale może to własnie przez to faceci ją lubili, bo starała się nie ukrywać żadnych faktów dotyczących swojego życia.
Po chwili zastanowienia puściłem do niej oczko i rzuciłem: - Możemy się założyć, że zabiorę Cię na weekend do Szwecji i żadne z nas nie wyda na tą podróż więcej niż dziesięć galeonów? To nie było takie trudne - mieszkali tam moja ciotka i dziadkowie, którzy byli gotowi udzielić mi schronienia, po za tym z moim darem do przekonywania innych ludzi mogłem podróżować dość tanio - łatwo było przekonać ludzi do tego by zrobili mi jakąś przysługę za darmo. - Z tą maszyną... - mruknąłem - To da się obejść, musiałabyś mieć własny generator prądu czy coś w tym stylu. Nie wiem dokładnie, zapytam dziadka. Powiedziałem to dosyć fachowym tonem, bo miałem pewną wiedzę na temat wynalazków mugoli, aczkolwiek nie była ona tak rozległa by całkowicie rozwiązać problem dziewczyny. - Rozumiem - rzuciłem spoglądając jej w oczy i bardzo subtelnie bawiąc się jej włosami - Mój ojciec bezustannie chce, żebym dalej z nim podróżował, żeby mógł mnie utrzymywać, ale to nie dla mnie. To nie do końca była prawda - zwyczajnie wolałem odpocząć od podróży, pobyć z resztą mojej rodziny i nie patrzeć na moją macochę Thalisę, za którą nie przepadałem. Na pytanie o moją przyszłość bez cienia wahania rzuciłem: - Zostanę aurorem. Nie rozwijałem tego tematu, bo wydawało mi się, że ta informacja jej wystarczy. Byłem dość konkretnym człowiekiem i nie lubiłem robić długich wywodów, na tematy, które na to nie zasługiwały.
Jaki generator, jakie. Co? Cały czas okazywała mu żywe zainteresowanie, co chwilę machając głową i udając, że chociaż w małym stopniu wie o co mu do cholery chodzi. - To jak się dowiesz to wal do mnie, bo chętnie przyjrzałabym się tym innym źródłom energii. - uśmiechnęła się do niego delikatnie. Kiedy zaczął bawić się włosami brunetki, ta zaczęła pomrukiwać i nawet zaczęła przymykać oczy z przyjemności. Uwielbiałam wszelkiego rodzaju pieszczoty i każdą z nich odwzajemniała, różnymi reakcjami swego ciała. Co prawda nie wyła z przyjemności, ale z boku jej reakcje mogły wydawać się bardzo urocze. - Ja myślę, że każdy powinien sobie robić co chce, a to co robi twój ojciec jest słabe. - przyznała szczerze - No, ale chyba, aż tak całkiem Cię nie zmusił skoro mieszkasz tu w Hogwarcie. Brazylijka w głębi duszy była w stanie zrozumieć to dlaczego ojciec chłopaka zachowuje się tak, a nie inaczej. Nie wiedziała czy jest jedynakiem, jednak z tego co mówił, mogła stwierdzić, że tak własnie było. Albo był najmłodszy. Postanowiła się nie czaić i zapytać wprost. - Jesteś jedynakiem?
Jako, że zignorowała wzmiankę o zakładzie to nie zamierzałam naciskać i z lekko cwaniackim uśmiechem zgodziłem się dowiedzieć co nie co na temat innych źródeł energii. Może w tym momencie nie było widać, że jestem pewny siebie, ale czasem wolałem nie naciskać na jakiś temat w danej chwili, by później wywlec go w odpowiednim momencie i postawić mojego rozmówcę pod ścianą. Pieszczoty na które sobie pozwoliłem nie były zbyt odważne, ale chciałem trochę z nią porozmawiać, a gdybym pozwolił sobie na więcej to pewnie rozmowa szybko przeistoczyłaby się w konkretniejsze czyny, a z tym chciałem chwilę poczekać. Zrobiło mi się całkiem miło gdy tak przymykała oczy i mruczała - urocza dziewczyna. Parsknąłem śmiechem, gdy zapytała czy jestem jedynakiem - w gruncie rzeczy byłem zupełnym przeciwieństwem jedynaka. Miałem biologiczną siostrę Biancę, ośmioro rodzeństwa z pozostałych małżeństw ojca, po za tym pewnie zdarzyły mu się jakieś bękarty. - Mam dziewięcioro rodzeństwa, ale ja i moja młodsza siostra jesteśmy ulubieńcami ojca, bo bardzo kochał nasz matkę - samo wspomnienie mamy wywoływało we mnie nieokiełznany ból, ale całkiem nieźle go tuszowałem, więc po chwili dodałem - Większość jego dzieci mieszkała ze swoimi matkami, a my przez większość życia byliśmy z nim.
Aż zagwizdała z wrażenia. Nie spodziewała się, że chłopak będzie miał aż tyle rodzeństwa. Był zarozumiały, a ona z autopsji wiedziała, że jedynacy mają to do siebie, że są zarozumiali. W końcu sama była jedynaczką. - No widzisz, ja nie mam rodzeństwa, ale wystarczą mi kuzyni, z którymi mieszkam. - Być może była jedynaczką, ale kuzyni, którzy wyłaniali się prawie z każdego rogu i przez których po części właściwie nigdy nie mogła być sama, wystarczająco zastępowali jej rodzeństwo. Szczególnie że było ich około 30, a ona sama była zobowiązana do nawiązania z każdym z nich, chociaż krótkiej konwersacji. Nie, żeby nie lubiła gadać, ale ile można. Nawet takim przekupom jak Devi czasem kończą się siły witalne. Najbardziej nie lubiła po nich zmywać, a jako że w ich domu podział obowiązków, był mniej więcej taki sam, to najczęściej ona musiała wykonywać to zajęcie. Nie, żeby jakoś bardzo nie lubiła zmywać, po prostu nie ma sposobu na to, by w domu z około pięćdziesiątką osób, chociaż przez dziesięć minut w zlewie nie było naczyń. A jako że nie miała wtedy 17 lat, nie mogła użyć magii, by chociaż trochę sobie pomóc. Ale niestety, taki smutny los dzieci z wielodzietnych rodzin. - Jeśli tęsknisz za mamą to może pojedziemy do niej, a nie do Polski, co? Bo jeśli żyję, to chyba nic Cię przy tym nie trzyma. - powiedziała szczerze i szybko zmieniła pozycję. Teraz siadła mu na kolanach, tak by znajdować się z nim twarzą w twarz i móc złapać go za twarz. - Chociaż pewnie wolisz się tam udać z siostrą — dodała jeszcze i delikatnie pogłaskała go kciukiem po policzku.
- Ja nie znam prawie żadnych moich kuzynów, a z rodzeństwem nie mam jakiegoś świetnego kontaktu. To znaczy lubimy się, ale nie widujemy się tak często, bo wszyscy oprócz Bianci są porozsypywani po całym świecie. - powiedziałem, by po chwili szybko zmienić temat - Za dużo mówimy o mnie. Nie jestem aż tak interesujący. Parsknąłem śmiechem. Oczywiście, że uważałem siebie za kogoś nieprzeciętnie interesującego, ale nie zamierzałem teraz opowiadać o swoim życiorysie. Gadanie o mojej rodzinie wydawało mi się zwyczajnie nudne, ale dziewczyna nie odpuszczała - tym razem nawiązała do tematu mojej mamy. - Umarła ponad szesnaście lat temu. - szepnąłem na moment opuszczając wzrok. Rzadko kiedy wracałem do tego tematu dlatego nie czułem się komfortowo z tym, że nasza rozmowa zabrnęła w te rejony. Po chwili odepchnąłem wszystkie myśli na temat mojej matki i uśmiechnąłem się do niej zawadiacko. To nie była odpowiednia pora, ani miejsce na rozmowy o mamie. Nie zamierzałem psuć humoru Devi moim smutkiem i tęsknotą. Była jedną z najbardziej śmiałych dziewczyn jakie spotkałem w Hogwarcie - już po kilkudziesięciu minutach znajomości wpakowała mi się na kolana i zupełnie nie trzymała dystansu. Nie żeby mi to przeszkadzało! Bardzo lubiłem odważne i interesujące kobiety, a Krukonka zdecydowanie posiadała obie te cechy. Jedną ręką objąłem ją w talii drugą głaszcząc jej plecy. - Mówisz tylko po portugalsku, czy po hiszpańsku też? - zapytałem. Te języki zawsze wydawały mi się dość podobne, jednakże nigdy nie udało mi się nauczyć tego pierwszego, za to całkiem nieźle posługiwałem się tym drugim.
Postanowiła nie komentować i nie przepraszać. Nie uważała, że ma za co, przecież normalnie zapytała o to, dlaczego nie spędza większej ilości z matką i nie chciała go w żaden sposób urazić. Na szczęście chłopak nie wyglądał na urażonego, a nawet zaczął głaskać ją po plecach. Znów miała ochotę zamruczeć, jednak postanowiła, że się powstrzyma. Przez myśl nawet przeleciał jej pomysł poudawania jakieś cnotki, jednak ostatecznie stwierdziła, że to mega głupi pomysł. Zresztą, nawet jeśli nie wyglądała na osobę prawdomówną i o najczystszym sercu to i tak bardzo nie lubiła kłamać. Sama nie wiedziała nawet dlaczego, nie to, że nie umiała, aktorką była całkiem niezłą, jednak kłamiąc, zawsze czuła wielkie wyrzuty sumienia. No i miała potem trochę kaca moralnego, nawet jeśli chodziło o błahą sprawę. Oczywiście rozgraniczając szkołę i życie prywatne. Nauczycielom czasem kłamała, jednak ona sama nie widziała innego sposobu na to, żeby się z belframi dogadać. - Eu falo Português - rzekła, w odpowiedzi na pytanie blondyna. - Español también un poco — dodała jeszcze łamanym hiszpańskim - Ale ten drugi idzie mi znacznie gorzej. Portugalskim jest moim natywnym językiem, a hiszpańskiego trochę liznęłam. - Języki nie były jej mocną stroną. Z angielskim radziła sobie jako tako, chociaż zdecydowanie można było usłyszeć trochę dziwaczny akcent, kiedy coś mówiła i czasem potrafiła się zaplątać. Na przykład zaczynała liczyć po portugalsku, potem po indiańsku i dopiero, potem gdy uświadomiła sobie, że mówi głupotę, poprawiała się i zaczynała mówić po angielsku. Dla brunetki nie było to problemem, jednak kiedyś zdarzyło się, że osoba była bardzo niezadowolona. Wyzwała ją od imigrantek i wyszła bez słowa. Przykro jej nie było, poczuła się jedynie głupio i ogarnęło ją przerażenie, na to, że ludzie są aż tak zacofani i potrafią dyskryminować innych właściwie bez powodu. - A ty jak tam z językami? Pewnie przez podróże znasz ich zdecydowanie więcej ode mnie - uśmiechnęła się na koniec. Miała nadzieje, że chłopak wyczuje podtekst w jej ostatnim zdaniu. Bardzo podobało jej się to, w jakim kierunku zmierzała ta konwersacja i miała nadzieje, że chłopak nie uzna ją za jakąś bardzo nudną albo pospolitą dziewczynę.
- Me gustas y creo que eres bella y interesante. - powiedziałem z zawadiackim uśmiechem do Brazylijki. Byłem niemalże pewny, że skoro chociaż trochę mówi po hiszpańsku to zrozumie tak prosty, niewyrafinowany komplement wypowiedziany przeze mnie w tym języku. - Niestety nie jestem w stanie powtórzyć Ci tego po portugalsku, może kiedyś się nauczę Mrugnąłem do niej porozumiewawczo mając nadzieję, że zrozumiała aluzję. - Masz rację, trochę tego jest - nie zamierzałem się przechwalać, mówiłem o tym jak o czymś zupełnie naturalnym - zwyczajnie dla mnie bycie poliglotą było codziennością - Moim pierwszym językiem jest szwedzki, potem oczywiście angielski, całkiem przyzwoicie mówię po hiszpańsku, niemiecku i niderlandzku, ale to jedynie poziom komunikatywny - może trochę nie doceniałem swoich umiejętności, ale uważałem, że jeśli nie jestem z kimś w stanie porozmawiać na poważne np. metafizyczne tematy w danym języku to moją znajomość tego języka można określić co najwyżej jako komunikatywną - Po polsku... no cóż, rozumiem wszystko, czasem głupio zaciągam albo zapominam słów, troszkę gorzej z pisaniem - zaśmiałem się wspominając ostatnią wiadomość wysłaną przeze mnie w tym języku - To znaczy smsa do dziadka wyślę, ale nie jestem w stanie sklecić poprawnie dłuższego tekstu. Po chwili uświadomiłem sobie, że Devi prawdopodobnie jest z czarodziejskiej rodziny, dlatego poczułem potrzebę wyjaśnienia czym w ogóle jest sms. - Sms to taka mugolska sowa. - rzuciłem nie chcąc zagłębiać się w szczegóły po czym skończyłem - Rozumiem jeszcze bardzo dużo po francusku, ale mam awersję do tego języka, więc jedyne słowa jakie jestem w stanie wypowiedzieć w tym żabojadzkim bełkocie to propozycja seksu. Zaśmiałem się. Hiszpański, niemiecki i niderlandzki poznałem w szkołach, po francusku mówiła do mnie pierwsza macocha (a ja sabotowałem jej starania odpowiadając po szwedzku). Angielski był językiem mojego ojca, polski językiem jego ojca. Ja sam czułem najbliższy związek z twardym brzmieniem języka szwedzkiego - przez pierwsze lata życia moja mama, która nie była poliglotką zwracała się do mnie wyłącznie w tym języku, później gdy mieszkałem z ciotką też używałem tylko jego. W angielskim czułem się niemal tak samo swobodnie, ale mimo to wolałem skandynawski język. Gdybym znał jej myśli pewnie parsknąłby śmiechem. Dziewczyna wydawała mi się tak interesująca jak mało kto.
- Przynajmniej się dogadasz - uśmiechnęła się delikatnie. W głębi serca trochę mu zazdrościła, było pewnie, że jeśli będzie musiał wyjechać niezapowiedzianie, to sobie poradzi wszędzie, a ona? Ledwo dukała po angielsku, często myliły jej się słowa, a gdy za bardzo się rozpędziła, zaczynała mówić po portugalsku, przez co nie można było jej zrozumieć. Powoli, ale to bardzo powoli zwalczała w sobie tę przypadłość, jednak dalej często takie „wybuchy” jej się zdarzały. Być może było to po części winą jej charakteru, który osobie postronnej mógł wydawać się wyjątkowo gryfoński. - Hej, a może douczyłbyś mnie z hiszpańskiego, co? Wydaje mi się, że dużo lepiej mówisz — Poczuła potrzebę, wielką potrzebę douczenia i przy okazji ponownego spotkania z tym wyjątkowo interesującym gryfonem. Być może nie był w jej typie, wiadomo, był przystojny, ale, no czegoś mu brakowało. No, ale to przecież nie przeszkadzało w tym, żeby znów się za jakiś czas spotkać. - W zamian mogę Ci uszyć piękny garnitur albo co tam będziesz chciał — uśmiechnęła się zachęcająco. - Ostatnio dostałam piękną, hebanową bawełnę. Oczywiście, jeśli chcesz możemy ją prze kolorować, ale w czarnym każdemu ładnie. No i pasuje na każdą okazję. Wesele, pogrzeb, niestety na zakończenia roku w Hogwardzie trzeba mieć tę obrzydliwą szatę, kto to wymyślił, chować tylu pięknych ludzi pod materiałowym workiem. Idiotas. - westchnęła ciężko, po czym położyła głowę na ramieniu Lysandra i przytuliła się do niego delikatnie. Największym wrogiem Devi była szata wyjściowa. Jeszcze, gdyby wyglądała jak elegancka szata czarodziejów, ale nie, ciemnobrązowy, drapiący materiał, który przypominał płachtę na mąkę, a nie ubranie, spędzał jej sen z powiek, a sama Devi właściwie nigdy go nie zakładała. Jak na prawdziwego rebela przystało oczywiście. - Wiesz, że jesteś pierwszą osobą w tej szkole do której się tulę. - powiedziała już trochę ciszej. Brunetka była jedną z osób, które naprawdę lubiły okazywać innym pozytywne uczucia poprzez dotyk. Przytulanie czy delikatne głaskanie, by podtrzymać inną osobę na duchu, były u niej na porządku dziennym. Dla niej to było normalne i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ludzie aż tak się takich rzeczy wstydzą, przecież to normalne i każdy potrzebuje dotyku, który często potrafi podnieść nas całkowicie na duchu.
Uśmiechnąłem się do niej promiennie. Byłem zachwycony - udało mi się osiągnąć cel, mimo że nie sięgnąłem do mocy - Devi poprosiła mnie o lekcje hiszpańskiego, co znaczyło, że chciała ze mną obcować. - Pewnie, że Cię douczę - powiedziałem odgarniając z jej twarzy kosmyk włosów - To będzie dobra okazja, żeby odświeżyć sobie co nie co. Brzmiało to trochę przewrotnie - tak jakby moje słowa starały się zatuszować flirt. Były jednak prawdą - miałem coraz słabszy kontakt z językiem hiszpańskim i odrobinę bałem się, że go zapomnę. Trudno ukryć, że umiejętność ta była dość oryginalna i mogła przydać mi się w przyszłości dlatego nie zamierzałem z niej rezygnować, więc utrwalenie języka zdecydowanie by mi się nie przydało. Fascynował mnie sposób w jaki mówiła o materiałach - widać było, ze szycie to jej pasja i że bardzo to lubi. Słuchając jej paplaniny po raz kolejny się uśmiechnąłem i powiedziałem: - Garniturów mam wręcz w nadmiarze, ale jeśli będziesz miała ochotę możesz uszyć mi coś innego. - zmarszczyłem brwi zastanawiając się chwilkę by po chwili zapytać - Muszki albo krawaty też szyjesz? Trudno ukryć, że chociaż garniturów miałem kilka to cierpiałem na nieustanny brat dodatków - zarówno muszki, krawaty, jak i poszetki w dramatycznym tempie gubiły mi się albo zużywały. Bardzo nie lubiłem gdy moje rzeczy nie były w stanie idealnym, więc gdy tylko nie byłem w stanie doprowadzić jakiegoś dodatku do porządku jednym zaklęciem lądował on w śmieciach. - To chyba nic dziwnego, skoro jesteś tu miesiąc? - zaśmiałem się chociaż sam byłem dość przytulaśną osobą, a dotyk był dla mnie dość naturalną sprawą. Umiałem jednak dostosować się do sytuacji - gdy byłem w Szwecji musiałem być bardziej zdystansowany, bo Skandynawowie niezbyt lubią się dotykać.
- Szyję wszystko. Bieliznę, bluzki, koszulki, suknie, sukienki, rękawiczki, kiedyś próbowałam robić buty, ale to wyjątkowo ciężka i niewdzięczna praca - dodała. Może gdyby miała kogoś, kto na bieżąco pokazywał jej nowe metody szycia to zajęłaby się tym elementem ubrań bardziej. Jeśli nawet gdzieś szła, to była odsyłana z kwitkiem. Ludzie ci woleli ukrywać wszystkie tajemnice swojego stylu dla siebie, najczęściej były to tajemnice przekazywane w pokolenia na pokolenie. Ona sama była w stanie to zrozumieć, jednak czasem miała wrażenie, że Ci ludzie przesadzali. Przeciez to nić takiego, zwykłe buty - nic więcej, a ona sama przecież nie była na tyle znana żeby od razu zrobić im tak wielką konkurencję. Słysząc jego słowa trochę się zawstydziła. Mogła się spodziewać, że dla niego - czyli dla osoby, która nie została wychowana w sposób w, w kulturze w jakiej ona została wychowana zrozumienie jej może być trudne. W swoich słowach nie wydawał się wredny i zdawało jej się, że jedynie zwraca uwagę na fakt, że Anglicy są całkowicie inni w obyciu. Powoli zaczęli pojawiać się uczniowie Gryffindoru, więc też Devi zaczęła się powoli zbierać. Z małym niezadowoleniem zeszła z jego kolan. - Dobra nowy kolego, ja lecę, na następnych lekcjach już muszę się pojawić, pa. Mam nadzieje, że się jeszcze spotkamy - puściła w jego stronę całusa i zniknęła za drzwiami Pokoju Wspólnego Gryfonów. /zt x2