Osoby: Daniel Schweizer & Saga Demantur Miejsce rozgrywki: Korytarz na zakazanym piętrze Rok rozgrywki: Bieżący, lecz kilka miesięcy temu Okoliczności:Daniel szukał samotności na zakazanym piętrze. Saga zaciekawiona nowo zasłyszanymi plotkami postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej o koledze ze Slytherinu. Nic dobrego nie może z tego wyniknąć...
Ostatnio zmieniony przez Daniel Schweizer dnia Czw 2 Lut 2017 - 21:11, w całości zmieniany 1 raz
Zabij, zabij, zrań, niech cierpi, zabij, zabij… Te słowa cały czas krążyły mu w głowie. Nie potrafiąc przegonić ich z głowy, zamierzał być dziś sam. Samotność ostatnio była dla niego zbawieniem, ratunkiem od ludzi i niebezpieczeństwa jakie im groziło w jego towarzystwie. Szedł korytarzem, nie interesowało go nic poza tym, by zniknąć. By nikt nie mógł go znaleźć. Co było dziwne, nie wziął ze sobą alkoholu. Zostawił go, uznał, że dziś będzie trzeźwy. Miał ze sobą tylko różdżkę i nic poza tym. Za oknami padał deszcz, który w stu procentach odpowiadał jego nastrojowi. Z lochów trudno mu było wybrać odpowiednie miejsce. Obszedł wszystkie kąty najniższego (dostępnego dla uczniów) poziomu zamkowego i dopiero wtedy ruszył schodami na wyższe piętra, szukając jakiegoś zakątka, w którym mógłby być samotnie. Do tego dnia, Daniel podszedł buntowniczo, ani nie poszedł na lekcje, ani nie ubrał się tak, jak tego od niego wymagano. Był w czarnym podkoszulku i materiałowych granatowych spodniach. Nie wyróżniał się swoim ubiorem, jednak wciąż nie była to czarodziejska szata. W ręce trzymał ciemną skórzaną kurtkę, na wypadek gdyby zrobiłoby mu się zimno. I faktycznie nie było. Nawet na siódmym piętrze, chciał wejść do jebanego pokoju życzeń, którego nie udało mu się odnaleźć. Sfrustrowało go na tyle, że nie zważał już na jakiekolwiek zasady. Wyciągnął z kieszeni papierosa, którego przypadkiem znalazł w kurtce i zapalił końcem różdżki. Schodząc, na szczęście nie napotkał żadnego nauczyciela, który mógłby zwrócić na niego uwagę. Schweizer jak zdarzało mu się, że ogółem miał gdzieś zasady, tamtego dnia był jeszcze bardziej obojętny na cokolwiek. Słyszał jedynie głosy i chciał się udać do jakiegoś miejsca, gdzie nie musiałby się przepychać przez tłumy głupich pierwszoklasistów, którzy ekscytowały się nowymi wynalazkami Weasleyów. W końcu, postanowił, że uda się tam, gdzie nie znajdzie wiele osób, miał nadzieję, że żadną. Że nie wpadł na to wcześniej. Idąc dość pospiesznym krokiem do zachodniego skrzydła, dopalał papierosa spokojnie, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia młodszych uczniów. Był w tej szkole najstarszy, jeśli chodziło o uczących się czarodziei, co w pewnym sensie wpływało na jego pewność siebie i obojętność do wszystkiego. Niedopałek cisnął w jakiegoś ucznia, który prychnął na jego widok. Powinno mu to poprawić humor, zawsze tak się działo, gdy robił na przekór temu co chce inna osoba. A jednak zdenerwował się w jeszcze większym stopniu, słysząc jeszcze głośniej głosy w swojej głowie. Przyspieszył kroku, oddychając głęboko. Czy ja szaleje? – Pytał samego siebie, przepychając się wśród innych uczniów. Już prawie biegł, kiedy w końcu pojawił się na zakazanym piętrze. Nie chciał, by ktokolwiek wszedł mu w paradę, był też świadom, że jeśli prefekt go znajdzie, zapewne Schweizer nie da się tak łatwo zaprowadzić do innego nauczyciela czy cokolwiek innego. Nie miał dziś ochoty na pogaduszki, chciał samotności, którą oczekiwał uzyskać w tym miejscu. Oddychając głęboko, zamknął oczy, nie myśląc o niczym innym niż jego własne sprawy. Przed oczami wyobraźni pojawiły się jego siostry, które uśmiechały się do niego słodko. Danielowi zaczęło robić się gorąco, chciał, żeby to wszystko się zakończyło. Otworzył oczy i zauważył jakąś dziewczynę w pewnej odległości od niego, ale mógł przysiąc, że ta się mu przygląda. Zacisnął zęby i znów zamknął oczy. Może sobie pójdzie.
Ściskała w ręku podręcznik do Historii Magii, przedzierając się przez korytarze. Większość pierwszaków posłusznie ustępowała jej z drogi - przeganiała ich donośnym stukotem swoich butów. Głowę trzymała wysoko i nie zwracała na tych zasmarkanych uczniaków większej uwagi. A roiło ich się tu jak mrówek. W dodatku bywali równie upierdliwi. Ale nie o tym teraz myślała; gryzła się myślą o poprzedniej lekcji. Koszmarnie się na niej wynudziła, w dodatku profesor groził im stratą punktów, jeśli nie będą się bardziej starać. Z irytacją dmuchnęła na kosmyk, który spadł jej na czoło. Idiota, sam mógłby się bardziej starać, jego wykłady nadają się tylko na kołysanki. Poczuła znienawidzony zapach dymu. Zmarszczyła brwi rozglądając się za jego źródłem. Chłopak przeszedł obok, zajęty swoim papierosem tak bardzo, że olewał wszystkich wokół. Sagę ukłuła niewyraźna myśl, że chyba wie kim on może być. Jej podejrzenia potwierdziły się kiedy doszły do niej podniesione szepty jakiś uczennic. Obserwowała go uważnie gdy rzucił niedopałek i bez słowa poszedł dalej. Tknięta jakimś dziwnym impulsem ruszyła za nim. Właściwie nie zastanawiała się czemu to robi, po prostu szła równym, wolnym krokiem. Oczywiście nie na tyle wolnym by go zgubić, Daniel przyspieszał, więc ona siłą rzeczy również musiała to robić. Kiedy już zorientowała się dokąd zmierzają, przystanęła na chwilę i niepewnie rozejrzała się jakby spodziewała się tu samego dyrektora. No cóż, w końcu ten dzień nie może być już nudniejszy. Poprawiła krawat, sprawdziła czy aby na pewno ma różdżkę w kieszeni spódnicy i wspięła się za Danielem na zakazane piętro. Głupia ciekawość. Przycisnęła do piersi podręcznik, który wydawał się tu tak bardzo nie na miejscu. Ciężko uwierzyć, że to też była część tej szkoły. Było tu dużo ciemniej, dużo ciszej. Deszcz bębnił głucho o szyby, zostawiając długie smugi na szybach, te z kolei odbijały się na podłodze tworząc ponury, pasiasty obraz. Zatrzymała się kiedy jej wzrok spoczął na nieruchomej postaci. I co teraz? Jaki cel miała w łażeniu za nim? Zmrużyła oczy i przekrzywiła lekko głowę. Przecież bez sensu się teraz wycofywać, odwrócić na pięcie i machnąć ręką na swoją chęć dowiedzenia się czegoś. Podeszła kilka kroków w stronę Daniela, tak że dzieliły ich jakieś dwa metry. Zdawała się nie zauważać jego zamyślenia, ani ogólnego stanu. Powiedz coś mądrego, zagadkowego, coś co pasuje do klimatu tego miejsca, coś co zmusi go do gadania - Cześć. - Ugryzła się w język, mając ochotę strzelić sobie w czoło. Świetnie rozegrane Demantur. - A więc to ten słynny Schweizer. Co taki ponury typ robi w tak ponurym miejscu? - Dodała szybko, pozwalając sobie na przebiegły uśmieszek. Czerwona lampka zapaliła jej się już dawno, szkoda, że ją zignorowała.
Wdech, wydech. I znowu. Wdech, wydech. I tak w kółko. Do póki nie usłyszał dźwięcznego głosu dziewczyny, odbijającego się echem po korytarzu. Nie była z Anglii, to była pierwsza myśl Daniela. Tak jak i on nie był, jednak z Trausnitz też nie była. Otwierając oczy, nie zwrócił większej uwagi na to co powiedziała. Czuł się jak po akupunkturze, bądź w jej trakcie – jakby igły przebijały jego skórę, coraz to głębiej się wbijając, czyniąc przy tym ogromny ból Schweizerowi. Zacisnął pięści, odchylając głowę do góry. Wpatrzony w sufit już miał coś odpowiedzieć, gdy wywnioskował, że mówienie w taki sposób jest niewygodne – jabłko Adama przeszkadzało w takiej czynności. Dlatego zwrócił swoje czarne tęczówki na dziewczynę i odpowiedział jej nienawistnym tonem: - Pierdol się. – Zaczął na wstępie. Nie było to szczególnie wyniośle, ani szarmancko, ale miał to w dupie. Po chwili jednak dodał: - Słynny Schweizer nie oczekiwał towarzystwa w tak ponurym miejscu. Ponurzy ludzie tak mają, dostosuj się. – Chciał ją stąd spławić, nie chciał widzieć jej jakże pięknego, lecz irytującego w tej chwili uśmieszku. Tak jak każdy, zaczynała go denerwować samą swoją obecnością, sam fakt, że oddycha sprawiał, że w środku go ściskało i miał ochotę coś jej zrobić. Przyłapał się na tym, że przyciskał swe dłonie w pięści tak mocno, że zaczynały go boleć, a palce zmieniły swój kolor na biały pod wpływem nacisku. Rozluźnił je, nie patrząc na dziewczynę. widząc, że dziewczyna nie ma zamiaru go opuścić, przyglądnął jej się dokładniej. Nie było w tym nic dziwnego, że była niższa od niego, trudno dorastać wzrostem dwumetrowemu chłopakowi. Przyglądnął się także jej ubiorowi, dzięki któremu wywnioskował, że była ze Slytherinu. Nie kojarzył jej, ani też nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ją widział przed śmiercią sióstr. Mogła być nową uczennicą, bądź mogła skutecznie go unikać. Wyjątkiem byłby ten deszczowy dzień, w który miała okazję z nim rozmawiać. - A co taka Ślizgonka robi w tak ponurym piętrze? Nikt tu żadnych przysług nie wykupywał, więc nic cię nie trzyma w zostaniu w tym miejscu. – Zaczął nową rozmowę po krótszej przerwie, próbując na nowo ją zrazić i wygonić. Jego uwaga była co najwyżej głupia i dziecinna, lecz w tej chwili nie było go stać na nic innego. W odbijającym się świetle, przyglądał się jej oczom, których nie sposób było wywnioskować jakiej były barwy. Skupił się na tym w takim stopniu, że przez kilkadziesiąt sekund zapomniał o frapujących go problemach. Po chwili się otrząsnął i przeczesał włosy do tyłu, które wchodziły mu na oczy. Zaczęło mu się na nowo robić gorąco i syknął cicho z irytacji, czego po chwili żałował, nie chciał w żaden sposób okazywać swoich uczuć. Modlił się w duchu do samego siebie, by dziewczyna tego nie usłyszała.
Powinna się tego po nim spodziewać, a mimo to była zaskoczona. Właściwie to od początku powinna spodziewać się najgorszego, jeśli miałaby wierzyć plotkom. Słysząc jego ton miała ogromną ochotę zwiększyć dystans między nimi, ale zrobiła coś innego - wyprostowała się jeszcze bardziej. Ewidentnie była w bojowym nastroju. Coś podpowiadało jej, że powinna odpysknąć. Ale jak daleko zajedzie z taką taktyką? Zarzuciła sobie w myślach, że w ogóle tego nie przemyślała, nie przygotowała się. Jakby w ogóle mogła się przygotować. Prychnęła cicho dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru się dostosować. Zmarszczyła lekko brwi obserwując dokładnie jego reakcje. Zauważyła, że był jakby spięty, że zaciskał dłonie. Wkurzała go. Z pewnym niepokojem stwierdziła, że chyba właśnie o to jej chodziło. Stąpała po cienkim lodzie, ale w tym cała zabawa. Przeniosła wzrok na okno za którym szalał żywioł. Co by teraz robiła gdyby nie ten impuls ciekawości? Pewnie siedziała na kolejnej lekcji. Więc czemu na niej nie siedzi? Powstrzymała się przed głośnym westchnięciem. - Może też jestem ponura - odparła trochę zbyt ofensywnym tonem. - Zresztą nie wiem czemu do ciebie zagadałam, ludzie faktycznie mieli rację. Jesteś dziwny. - Zastukała kilka razy paznokciem w wysłużoną okładkę podręcznika, jakby czekając aż dotrą do niego jej słowa - To u was rodzinne? - Chciała zaprezentować mu jeden ze swoich jadowitych uśmieszków, ale jej mimika pozostała niewzruszona, nie wyrażała absolutnie nic. Rozproszone światło z zewnątrz dosięgało tylko połowy jej twarzy, gdy patrzyła na niego z tą niemą determinacją. Wijące się cienie deszczu tańczyły na ich twarzach. Było w nim jakieś ukryte szaleństwo, w tych czarnych oczach. Była pewna, że właśnie je widzi. Ale nie chciała, nie mogła się go bać. Nie była głupia, zauważyła, że jest od niej znacznie większy i silniejszy. Jej jedynym gwarantem bezpieczeństwa była różdżka i to, że wciąż stała poza zasięgiem jego ramion. Nie miała zamiaru teraz odejść, nie kiedy obrała jako taką taktykę. Zahaczyła o temat rodziny, ale nie liczyła na wylewne zwierzanie się z problemów. O nie, jej kluczem była obserwacja. Dlatego odczuła cień satysfakcji gdy usłyszała syknięcie, choć właściwie mógł to być też wiatr.
Niestety Daniel zauważył jej postawę. Dziewczyna coraz bardziej go irytowała, robiła na przekór jego oczekiwaniom. Chciał by sobie poszła? Ona zostaje, jeszcze się stawiając. Idealnie. Zaczął strzelać palcami z zdenerwowania, musiał dać jakiś upust swej złości, a nie chciał tego zrobić w sposób, który by zranił jego "towarzyszkę". Słysząc jej prychnięcie i patrząc na nią dokładnie, musiał stwierdzić, że jego reakcje ją jedynie satysfakcjonowały. Musiał coś z tym zrobić, nie mógł się dawać prowokować. Odetchnął głęboko, raz czy dwa i wypuszczając powietrze, czuł się jakoś lepiej. Cały czas był poirytowany, lecz lepiej czuł się w sensie takim, że postawił przed sobą cel nie ujawniania emocji i mógł go wprowadzić w życie. Zamknął jeszcze oczy na około dwadzieścia sekund, by do końca się niby wyluzować. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Otworzywszy je, wysłuchał jej słowa ze stoickim spokojem (tak się przynajmniej mogło dziewczynie wydawać) i zacisnął usta w taki sposób, że Ślizgonka nie mogła stwierdzić, że to przez poirytowanie całą sytuacją. - Ponura? - Zapytał, nie wiedząc chwilowo co do tego jeszcze dodać by zabrzmiało to sensownie i nie głupio. - Ludzie opowiadają, a ty słuchasz i potwierdzasz ich ploteczki. Jesteś głupia. - Postawił sobie przed sobą cel bycia twardym chłopakiem, któremu nie będzie potrafiła nic zrobić swoimi słowami. Przynajmniej tak to pokaże, a jak one wpłyną na niego zostawi już dla siebie samego. To u was rodzinne? Te słowa go bardzo zaskoczyły i ścisnęło go w żołądku. Zaskoczyła go tym pytaniem i przed oczyma pojawił mu się obraz sióstr i matki. Dopiero potem znienawidzony ojciec. - Głupota bywa chorobliwa. To też u ciebie rodzinne? - Odpowiedział pytaniem, próbując jakoś zadośćuczynić za jej słowa. Jego mimika, odkąd zaczął mówić, przypominała kamienną maskę, którą założył i nie miał ochoty zdejmować - czarne jak noc oczy wpatrzone były w tęczówki Ślizgonki, a jego usta nie oddawały żadnych emocji. Światło rzucane z okna dodawało dziewczynie pewnej grozy i tajemniczości, krople deszczu na szybie ciekawie odbijały się na twarzy blondynki. Tak jak zdołała zauważyć, jedyne czego nie potrafił zatuszować to były skryte emocje w oczach. Każdemu można z nich czytać, a u niej mógł dopatrzeć się pewnej determinacji i jakby wyższości. Wchodziło na to także wiele innych czynników, ale pozwólmy sobie ich wszystkich nie wymieniać. Starał się nie być agresywny. Chciał być chłodnym dla niej facetem, którego przez przypadek spotkała na zakazanym piętrze, którego spotkała tragedia, lecz nie chce o niej rozmawiać. Z całych sił próbował zapanować nad własnym ciałem, żeby nie wybuchnąć i nie rzucić się na niej, by jego wielkie dłonie nie oplotły się o jej szyję. Byli w takiej odległości, że gdyby teraz nagle naskoczył na nią, nie zdołałaby uciec. Byłaby zbyt zaskoczona nagłym ruchem Daniela. Czy on obrał sobie jakąkolwiek taktykę? Na początku chciał ją po prostu stąd wyrzucić, lecz nagła chęć samotności przemieniała się na nienawiść do jej osoby, do pragnienia starcia słownego z Ślizgonką. Dlatego w duchu miał zagwozdkę, niby chciał, żeby poszła, a z drugiej strony wolał by została i żeby mógł jakby się... wyżyć.
Głupia... Chłodny spokój, którego zazwyczaj się trzymała, roztapiał się z każdym kolejnym słowem odbijającym się od kamiennych ścian. Westchnęła nieco teatralnie. - Niektóre z tych ploteczek są naprawdę ciekawe, wiesz? Nie zdążyła wymienić żadnej, bo ukłuły ją jego następne słowa. Czy to możliwe, że mógłby coś wiedzieć? Niby od kogo? Sądziła, że Daniel jej nie zna, że jest dla niego kompletnie anonimowa. Dlaczego więc akurat użył słowa "chorobliwa"? Pobłądziła chwilę wzrokiem szukając jakiegokolwiek sensownego wytłumaczenia, ale nie znalazła go. To musiał być przypadek, po prostu odpowiedział na zaczepkę. Z trudem wmówiła sobie, że chłopak zwyczajnie nie mógł wiedzieć o chorobie jej matki, a nawet jeśli to Saga nie mogła w żaden sposób okazać, że ją to rusza. Jednak kiedy znowu wbiła w niego spojrzenie w jej oczach zatliła się niekontrolowana nienawiść. Ogarnęła ją wścibskość gówniary, która sprawdza na jak wiele może sobie pozwolić, jak daleko może przesunąć granice. - Masz chyba wystarczająco dużo własnych problemów. Przypomnieć ci? - wycedziła patrząc na niego spode łba. - Jak to było? Powiesiły się, tak? Pamiętasz jeszcze na czym? - Zorientowała się jak mocno wbiła paznokcie w twardą okładkę książki i rozluźniła nieco uścisk. - Nie chciałbyś bym powtórzyła którąkolwiek z plotek, więc może opowiesz jak było naprawdę. - Sama nie wierzyła, że właśnie wprost poprosiła o odpowiedź. A może bardziej zszokowała ją świadomość, że właśnie o to jej chodziło. O prawdę. Spuściła wzrok na swoje dłonie, nie mogąc przyjąć do wiadomości, że kierowały nią tak banalne pobudki. Jeszcze nie do końca zdała sobie sprawę, że to wszystko co czuła to nie tylko zwykła chora ciekawość, ani nawet złośliwość. W tej chwili pragnęła chaosu; by jego kamienną twarz rozbiła nienawiść, by wyzywał ją od rzeczy znacznie gorszych niż głupota. Prowokowała. Dreszcz czegoś na kształt przerażenia przebiegł po jej kręgosłupie. Teraz już było za późno na strach. Uderzył ją absurd tej sytuacji, którą potęgował ten półmrok w środku dnia, to udzielające się jej szaleństwo. Ich spotkanie, niestety nie było przypadkiem. Znalazła się tu z własnego kaprysu. Za każdym razem gdy podejmowała nieprzemyślaną, często bezsensowną decyzję uciekała. Może teraz też powinna. - Wiesz, zawiodłam się na słynnym, strasznym Danielu Schweizerze - Wciąż podtrzymywała tę "nieustraszoną" postawę, choć krok w tył, który zrobiła chwilę później mógł być dla chłopaka zbyt jasnym komunikatem.
Nie daj się sprowokować – mówił sobie Daniel w duchu, zagłuszając głosy w głowie. Zaczynał słyszeć je coraz bardziej odlegle, tak jakby uciekał od nich, co bardzo cieszyłoby chłopaka, gdyby nie fakt, że jest teraz zajęty inną, bardzo nieznośną uczennicą. Zignorował jej zaczepne pytanie, nie chcąc, jednocześnie nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Wiedział, że plotkowali, tak działało społeczeństwo – gdy stanie się coś jednej osobie, reszta rzuci się jak sępy na informacje, żeby sprzedać je innym, a nazajutrz już cały Hogwart wie, że jego siostry umarły. Oczywiście, że jego słowa były przypadkowe, lecz Saga nie dała po sobie znać, że ją zabolały jego słowa bądź wprawiły w uczucie niepewności. Schweizer nie interesował się ploteczkami o innych ludziach, a nawet nie mógł być pewien, że słyszał jakieś plotki. Nie przekazywano mu, jego się bano w dormitorium. Byli tacy, co wychodzili na przekór niebezpieczeństwu i zaznajamiali się z jego osobą, lecz większość miała własne problemy i nie zamierzała jeszcze stwarzać sobie dodatkowe znajomością z Niemcem. Uniósł brwi, kiedy Ślizgonka zaczęła mówić o jego problemach. Przypomnieć mu? On doskonale pamiętał, lecz podświadomie zaczynał domyślać się tego, co się za chwile wydarzy. Albo co powie dziewczyna. Po tych słowach, jakby rzeczywistość nie miała znaczenia, czas się zatrzymał, a jego głowa wybuchała. W środku nagle wybuchło tyle emocji naraz, że czuł się jakby wysysany przez coś, jakby dementor zjadał jego ostatnie szczątki cierpliwości, zostawiając jedynie chaos, grozę i furię. Daniel nie panował już nad sobą. W ułamku sekundy, błyskawicznie znalazł się przy niej. Jego ruch był tak dynamiczny, że nie zdziwiła go zbytnio zaskoczona mina Sagi, kiedy dzieliło ją może dziesięć centymetrów od Schweizera. Ten spojrzał w jej oczy i nachylił się trochę do tyłu, by mogła spojrzeć mu w oczy. Czuł jej oddech na swoim ciele, wyczuł również jej perfumy. - Opowiedzieć Ci co się stało? – Nawet nie zapamiętał kiedy w jego dłoni znalazła się różdżka, którą jeszcze kilka sekund temu trzymał w kieszeni. – Może ci opowiedzieć skoro tak bardzo tego pragniesz. Moja matka była chora, jej choroba była w bardzo zaawansowanym stopniu… Lekarze uważali, że była to jakaś nieznana im odmiana smoczej grypy. Nigdy przedtem nie napotkali się na coś takiego. Nie potrafili jej pomóc. A ja wraz z siostrzyczkami musiałem patrzeć jak jej ciało powoli gnije od ropiejących bąbli, oczy wyskakiwały jej z orbit, a włosy jej się kruszyły, by potem wypadać, każdego dnia coraz więcej kosmyków włosów znajdowało się na jej poduszce po spaniu. Zaczęła tracić na wadze, w końcu wyglądała jak kościotrup. Sama skóra, która była blada i prawie przezroczysta, można było się uczyć rozkładu żył na jej przedramieniu i kości, które były coraz bardziej kruche. Nie mogła stać na własnych nogach, gdyż te po takiej próbie złamały się pod jej ciężarem. Przeżywałem to, wiesz? Bardziej niż tą rozmowę, suko. Po tym jak umarła, wpłynęło to bardzo na umysł mój, ale bardziej na sióstr, które zawsze miały w niej oparcie. Nie potrafiły tego przeżyć, dlatego chciały zakończyć swój nędzny żywot razem. Wzięły dwa sznurki, takie długie i sztywne, jeśli tak bardzo cię to trapi na CZYM się powiesiły. Poszły do zakazanego lasu, lecz nie zrobiły tego w bardzo głęboko. Prawie na obrzeżach, gdzie mogłem je spokojnie znaleźć. Wisiały obok siebie, na jednej gałęzi. Na jednej jebanej, grubej gałęzi, patrzyły wybałuszonymi oczami, ich skóra przybrała fioletowy kolor od braku tlenu, a kąciki ust ułożyły się w położeniu, jakby… się uśmiechały. Tego chciałaś się, kurwo, dowiedzieć? Proszę, opowiedziałem Ci prawdę. Tego chciałaś? Ale ty nigdy nie dowiesz się jak to jest, mieć matkę, która umiera, której nie możesz pomóc. Nie masz siostrzyczek, które uśmiechały się do ciebie nawet po śmierci, lecz wisząc metr nad ziemią! Gówno wiesz co to cierpienie, twoja matka pewnie robi sobie właśnie obiadek, dla siebie i męża, kiedy moja gnije w grobie! – Ostatnie słowa wykrzyczał na nią. Z jego oczu polały się łzy, których nie kontrolował, a sam zaciskał pięść wokół różdżki. Sprowokowała go i przełamała jego granicę. Wykrzykując te słowa, poczuł się odrobinę lepiej, mogąc jakoś się wyżyć. Nie chciał tego robić na kimś, lecz Saga sama się prosiła. Otarł oczy, nie wierząc, że zapłakał. Nie zrobił tego ani podczas pogrzebu matki, ani widząc siostry w lesie. Wtedy jakby się zamykał w sobie, był żywym posągiem. Teraz płakał. Przy jakiejś dziewczynie. Kiedy ona zrobiła krok w tył, on spojrzał z pełną nienawiścią w jej oczy. Łzy przestały się wylewać mu z oczy, lecz były lekko wilgotne, co dawało jeszcze straszniejszy efekt niż wcześniej.
Nie zdążyła nawet zauważyć, kiedy znalazł się tak blisko. Bezpieczny dystans zniknął, a ona poczuła nagłe uderzenie zimna. Podręcznik do Historii Magii upadł z głuchym łoskotem obok jej nogi, kiedy szarpnęła ręce by się osłonić przed potencjalnym atakiem. Ledwie zdążyła je unieść, a te zastygły bez ruchu. Żadne z nich w tej chwili nie zwróciło na książkę uwagi. Wszystkie jej mięśnie boleśnie się napięły, nie tylko z powodu nagłego zbliżenia. Wydawała się teraz taka mała i drobna, że musiała zadrzeć głowę by w spojrzeć w te czarne, puste oczy. I choć twarz nawet jej nie drgnęła, to Daniel mógł poczuć, że jej oddech był znacznie szybszy i płytszy. Utknęła w miejscu, nie mogąc zrobić ani kroku, bo jakieś przeczucie mówiło jej, że jeśli się ruszy straci cały rezon. Dopiero kiedy zaczął mówić tym syczącym, gardłowym głosem, uderzył ją metaliczny zapach krwi. Przez chwilę była pewna, że ugodził ją nożem, albo rzucił na nią jakąś klątwę, a ona nawet się nie zorientowała. Nie czuła jednak żadnego bólu. Czyżby ten wyraźny, drażniący nozdrza zapach był ułudą? Durnym podszeptem strachu? Na początku jej wzrok dość nerwowo wędrował od jego, napawającej grozą twarzy do różdżki, którą ściskał w dłoni. Sama nie odważyła się ruszyć by wyciągnąć swoją, choć wystarczyłby tylko jeden ruch, by jej dosięgnąć. Potem nawet już nie myślała o obronie. Dlaczego jego historia tak boleśnie przypominała jej obecną sytuację? Objawy były inne, lekarze twierdzili, że wszystko będzie dobrze, że to nic poważnego. Czemu więc od tak dawna nie jest ani trochę lepiej? Nieświadomie nakładała to co mówił na to co działo się z jej mamą. A co jeśli… Twardo, niemal z wyrzutem patrzyła na niego, przyjmując każde słowo. Serce biło jej coraz szybciej by kompletnie zagłuszyć jej myśli, puls dudnił jej w uszach. Poczuła, że nie chce, nie może już tego słuchać. Patrzyła na zimną furię w jego oczach. Nie chciała widzieć takiej zapowiedzi jej przyszłego losu. Nienawidziła śmierci. Do oczu napłynęły jej łzy. Zamrugała kilka razy by je cofnąć, jedna wymknęła się znacząc ślad na policzku. Tak, tego chciała. Dowiedzieć się co może się z nią stać, jeśli stanie się to czego się obawiała. Odwróciła powoli głowę, nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia. Ostatnie, wykrzyczane w nienawiści słowa były jak sztylet między żebra. Twarz Daniela, ostygała po niedawnym wybuchu, którego ostatni ślad pozostał w tych łzach, które wycierał z taką zapalczywością. Był przerażający w swoich emocjach. - Zamknij się – powiedziała niemal szeptem, który tak kontrastował z jego wcześniejszym krzykiem. Cofnęła się o krok, nie pokazując swoją postawą jak ją to rozwaliło wewnątrz. Czuła na sobie jego mordercze spojrzenie. Wciąż chciała uciec. Odwróciła się do okna, tak że Daniel mógł widzieć tylko jej profil. Ręka lekko jej drżała gdy sięgnęła po różdżkę. - Gówno o mnie wiesz. – Zmarszczyła brwi słysząc własne, spokojne, wyprane z emocji słowa.
Reakcja dziewczyny zaskoczyła go. Nie spodziewał się, że zacznie płakać, bądź co najmniej ujrzy pojedynczą łzę na jej policzku. Gniew, który wyładował z każdą sekundą wypływał z niego, jakby usatysfakcjonowany wybuchem Daniela. Jej słowa jednak kompletnie nie pasowały do jej wyglądu, które brzmiały jakby nie niosły za sobą żadnych emocji. Schweizer zazwyczaj idealnie wpasowywał się w taki sposób mówienia, akurat ta cecha łączyła ich razem. Lecz w tamtym momencie nie potrafił zapanować nad emocjami, które wylewały się z niego jakby miał jakąś nieszczelność w umyślę, nie potrafił przeciwstawić się własnemu organizmowi, jakby to nie on decydował co w tej chwili czyni. Słowa Ślizgonki jeszcze bardziej go zagniewały i przewracając oczami, syknął: - Ja mam się zamknąć? Ty to zaczęłaś, sama tego chciałaś. Teraz się już cieszysz? Że wiesz czy ploteczki są prawdą? –Spojrzał na nią, cały czas trzymając różdżkę w pogotowiu. Nie wiedział co zrobi jak dziewczyna nagle się na niego rzuci z różdżką, chcąc strzelić jakimś zaklęciem. Czy się opanuje i stanie naprzeciw niej, spokojnie odparowując zaklęcia? Wewnątrz czuł, że nie. Taka sytuacja skończyła by się tragiczna w skutkach. I jak na zawołanie, Saga wyciągając różdżkę, wprawiła Daniela w przeraźliwy nastrój, podchodzący pod szaleństwo. Ostatkami racjonalnego myślenia błagał samego siebie, by nie wybuchł, że dziewczyna zrobiła to tylko, by się przed nim bronić. A jednak wewnętrzna furia mówiła mu coś całkowicie odwrotnego. A ta miała władzę nad jego ruchami. W jednej sekundzie uniósł swoją magiczną broń i wcelował ją w głowę dziewczyny. Był przygotowany i całe jego ciało naprężyło się, jakby miało zaraz wykonać wielki wysiłek fizyczny. Co czuł? Sam określiłby to furią, dzikim gniewem, który opanował jego umysł, sterując nim. Jednak to był strach, który ciął głębiej niż miecze, przeszywał ciało do szpiku kości, aż zawładnie całym organizmem. Strach miał wielką władzę nad ciałem i Danielowi wydawało się niemożliwe z nim walczyć. Faktycznie, nic o niej nie wiedział. Czy jednak możliwe było, żeby ona miała sytuację podobną do niego? Nie, takiej myśli nie przyjmował nawet do wiadomości. Umysł podpowiadał mu, że miał najgorzej, że nie było ludzi, co mieli tak przesrane w życiu co on. - Ty jednak o mnie już wiesz wszystko. Sama tego chciałaś. I co, nic nie powiesz? – Milczenie doprowadzało go do szału, pragnął, wręcz błagał ją w myślach, by zaczęła mówić. Jednak jego uniesiona różdżka na pewno pozytywnie nie wpływała na dziewczynę, dlatego Dan po chwili zaczął się sam zastanawiać czy on nie zaprzecza samemu sobie, co wytrąciło go przez chwilę z równowagi. Czy ta sekunda czy dwie nieuwagi zaważą nad tym czy będzie wciąż mógł stać na własnych nogach?
Dudnienie jej serca zagłuszyło kompletnie dźwięki ulewy dochodzące z zewnątrz. Owszem, mogli być podobni, ale nie w tej chwili. Nie kiedy Daniel emanował podskórną furią. Saga pomyślała o tym, jaki mógł być przed tym wszystkim. Czy mógł choć w małym stopniu przypominać ją samą i dopiero tragedia aż tak go zmieniła. Jakieś przeczucie mówiło jej, że od zawsze chował w sobie to szaleństwo. Takie ziarenko, które potrzebuje tylko jakiegoś bodźca by wyrosnąć. Czy ona też może w sobie takie mieć? Natychmiast odrzuciła tę myśl. Nie może przecież skończyć tak jak on. Wiedziała tyle ile widziała - ten niebezpieczny gniew. Nie mogła dostrzec jego wewnętrznej walki. - Mam ci podziękować? – uniosła lekko kącik ust, siląc się na blady uśmiech, który zniknął gdy tylko Daniel podniósł różdżkę. Zaklęła w myślach, nie wierząc, że mogła przegapić ten moment. O wiele łatwiej byłoby gdyby oboje celowali do siebie. Sytuacja patowa, ale przynajmniej miałaby większe szanse na obronę. Lub atak. Teraz automatycznie została postawiona na miejscu ofiary, która przegra jeśli nie będzie wystarczająco szybsza od przeciwnika. Zacisnęła dłoń na różdżce jeszcze mocniej jeśli to w ogóle możliwe. Protego, protego, protego… – powtarzała w myślach jak mantrę. Po jego kolejnych słowach zapadła krótka, ciężka cisza, przerywana od czasu do czasu pomrukami pochmurnego nieba. Saga pomyślała, że jeśli burza przybierze na sile to piorun, który uderzy gdzieś niedaleko, będzie sygnałem do rozpoczęcia ich pojedynku. Tak jakby ich sekundantem był sam Thor. Wątpiła jednak, że powstrzyma ich przed zrobieniem sobie krzywdy. Co miała mu powiedzieć? Też nie mogła znieść tej ciszy, choć wydawała się o wiele bezpieczniejsza od ostrych słów, którymi się przerzucali. Zauważyła jego zawahanie, uniosła szybko różdżkę doprowadzając do upragnionej sytuacji patowej. - Użalasz się nad sobą. I wiesz co, nawet mi cię żal, Schweizer. – Zacisnęła mocno usta, wstrzymując oddech. Pozwoliła sobie na te słowa tylko dlatego, że teraz i ona celowała w jego głowę. To dodało jej odrobinę odwagi. Nie miała jednak zamiaru rozpoczynać walki. Choć czuła się pewnie w zaklęciach, nigdy nie miała do czynienia z tak nieprzewidywalnym i niestabilnym przeciwnikiem. Poza tym rozpoczęła już jedną potyczkę – słowną. I miała wrażenie, że nie wyszła z niej zwycięsko. Zmrużyła lekko oczy. Już nie mogła tak dokładnie dostrzec czarnych tęczówek Daniela, teraz głębokie cienie rzeźbiły jego twarz, sprawiając, że nie przypominał istoty ludzkiej.
Chwila nieuwagi wystarczała by Saga podniosła różdżkę, Dan nie był tym zaskoczony. Teraz każda jego myśl odnosiła się do tego jak ma się pozbyć tej sytuacji, w której on czuł się gorzej mimo wszystko. Nie był najlepszy z zaklęć, lubił je, stosował je, lecz nigdy nie czuł w nich czegoś swojego. I mogło być prawdopodobieństwo, że Saga będzie lepsza od niego. Dlatego szukał każdej okazji do wyprowadzeniu ataku, którym uda mu się zabrać jej różdżkę, bądź ją unieruchomić. Byle nie przesadził. Zaczynał się trząść, czuł, że było mu luźniej po tym jak opowiedział dziewczynie swoją historię. Było dla niego to ciężkie brzemię, którego nie sposób się pozbyć w całości – każdy będzie się zastanawiać, dlaczego tak się zmienił. Nie każdy to zrozumie i zaakceptuje. Daniela nie interesowały jednak opinie innych ludzi, gdyż te zwykle były wszystkie do siebie podobne: „Bardzo mi przykro”; „Współczuje Ci”. Nie zależało mu na takich słowach, które wypowiadane były z powodu dziwnej atmosfery, jaka powstaje po wypowiedzeniu słów o tym co się wydarzyło tamtego dnia. Dlatego reakcja Sagi bardzo go zdziwiła, łzy jej się pojawiły na twarzy, ale dlaczego? Zaczął się zastanawiać, przecież nie znała jego sióstr zapewne, ani też na tyle Daniela, żeby opłakiwać jego los. Więc co takiego wpłynęło na jej stan, że się tak zachowała? Myśląc w ten sposób o niej, nie potrafił rozgryźć tego co ma w środku. Zapewne ona to samo czuje do niego, jednakże Dan nie panował nad swoimi emocjami, można było je przydzielić do drugie alter ego chłopaka. Skupienie nie schodziło mu z twarzy, patrzył cały czas w kierunku jej oczu, nie zmieniając mimiki. Kiedy w końcu odpowiedziała na jego słowa, uznał że to jest ta pora, w której on uderzy. Kiedy dziewczyna mówiła: „(…) Nawet mi cię ża…”, on szepnął pod nosem Expelliarmus. Niebieski pocisk poleciał w stronę różdżki dziewczyny, który niewidzialną siłą wyrwał jej różdżkę, która sekundę potem, wylądowała w drugiej dłoni Schweizera. Ten, triumfalnie patrząc na dziewczynę, lekko się wyluzował opuszczając rękę. - Użalam się nad sobą, nie chcąc ingerować do tego nikogo innego. Czy to coś złego? – Zrobił krok w jej stronę, patrząc w jej oczy, sam się zastanawiając czemu to zrobił. Jakby go przyciągała. Otrząsnął się, odrzucając tą myśl. - Lecz, gdy już nie chce nikogo mieszać w moje sprawy, dla ludzi staje się to ciekawe, ponadprzeciętne. I sami się tym interesują. Wkurwia mnie to. –Powiedział jej, nie zauważając, że wyglądało to tak jakby się żalił. A rzeczywiście to robił, gdyż ich rozmowa, niewiadomo, w którym momencie przybrała nastrój takiej do wyżalania się. Mimo to, Dan nie tracił kontaktu wzrokowego, wciąż uważając, że dziewczyna może się posunąć do czegoś nieoczekiwanego. Przyglądnął się jej różdżce i uśmiechając się trochę szyderczo, powiedział do Sagi: - Ładna różdżka, chyba sobie ją zatrzymam dzisiejszego dnia. Przynajmniej do póki stąd sobie nie pójdę, bo jeszcze we mnie strzelisz czymś w plecy. – Przejechał dłonią po włosach, nie odrywając wzroku od niej, lecz lustrował każdy jej cal ciała, który był odsłonięty. Jej twarz, jej ręce, nogi. Na wszystko zwracał uwagę. Nie chciał jednocześnie przyznawać się nawet przed sobą, że mu się podoba.
Tak jak większość ludzi potrafiła współczuć. Czasem czuła cień tego uczucia, ale odrzucała je. Skutecznie maskowała. Była egoistką, najwygodniej współczuć tylko sobie. W końcu tak naprawdę każdy zajmuje się tylko swoimi problemami. A ci którzy starali się pocieszać innych byli w jej oczach fałszywi, sztuczni. Dlatego nie potrafiła pocieszać, nawet nie próbowała. Ale lubiła słuchać, słuchanie przynosiło korzyści. Zazwyczaj. Kiedy jej różdżka znalazła się w dłoni przeciwnika, Saga przeklęła swoje zawahanie, powinna była atakować kiedy tylko pojawiła się okazja. No i dała się zaskoczyć już drugi raz, co się z nią działo? Wydęła usta, patrząc na swoją wyciągniętą dłoń. Powoli wróciła do normalnej postawy, opuszczając rękę luźno wzdłuż ciała. Widząc triumf na twarzy Daniela, postanowiła nie okazać zawodu, ani złości. Nie mogła dać mu tej satysfakcji. Uniosła lekko jedną brew gdy chłopak znowu się zbliżył. Wciąż starała się zwiększyć dystans między nimi, a on usilnie go skracał. Nie podobało jej się, że był tak blisko. Że ona była przy nim taka mała. Nie podobało jej się jak na nią działał. Szczególnie, że w tej chwili była właściwie bezbronna. I znowu uderzył ją zapach krwi. - Nie, nic złego. Ale dobrego chyba też nie. – Jeszcze tylko brakowało żeby zaczęła dawać mu rady. Skarciła się w myślach, postanawiając nie brnąć w to dłużej. Uniosła wysoko podbródek słuchając jego kolejnych słów. - Nie schlebiaj sobie. – Uciekła wzrokiem w stronę okien. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że był interesujący głównie przez aurę tajemnicy i swojego rodzaju niedostępności, jaką roztaczał. Zaczepienie go było więc wyzwaniem, a jej udało się, dość brutalnie, wyciągnąć z niego jego historię. Miała ochotę wzruszyć ramionami, słysząc, że go to wkurwia. Ludzie bardzo często wkurwiają. Zamiast tego jednak przekrzywiła lekko głowę, w kącikach jej ust zabłąkał się mściwy uśmiech. – I co robisz z takimi wkurwiającymi ludźmi? – To ona tutaj nie miała różdżki, ani wystarczająco dużo siły by pokonać chłopaka. Ale zdobyła się na ton w stylu „Co mi zrobisz?”. Stwierdziła, że mówiąc o ciekawskich ludziach Daniel miał na myśli ją. Jakoś nie mogła przyjąć do wiadomości, że mógł też powiedzieć to tak po prostu, w przestrzeń, by się wyżalić. - A może mi ją oddasz, grzecznie obiecamy, że nic sobie nie zrobimy i rozejdziemy się w pokoju? – zapytała, pozwalając sobie na nieco swobodniejszy uśmiech. Objęła się ramionami czując na sobie jego czujny wzrok. Nie wiedziała co by zrobiła gdyby faktycznie ukradł jej różdżkę. Przez myśl przeszło jej żeby teraz spróbować wyszarpać ją z jego dłoni. Ale chyba nie dałaby rady. Musiałaby zrobić to szybko i z zaskoczenia.
Chyba nigdy nie należał do większości. Zawsze się wyróżniał, nie był taki jak reszta. Oczekiwano po nim cech, charakterystycznych dla społeczeństwa, lecz on nigdy nie znalazł ich w sobie. Tak było z współczuciem. Nie potrafił współczuć. Obojętnie co by się wydarzyło. Nawet gdyby zdarzyła się identyczna tragedia co w jego przypadku. Powiedziałby, że się zdarza i tyle. Sam nie oczekiwał współczucia. Pluł na nie, nie potrzebował go. W tym przypadku chciał spokoju, którego nikt nie chciał mu dać. Im więcej się wtrącali, tym więcej Dan miał problemów. Nie podobało mu się to. Zrobił jeszcze kilka kroków w jej stronę. Zaobserwował, że ona tego nie chce, dlatego on na przekór zbliżał się jeszcze bardziej, skutecznie zmniejszając odległość między nimi. Chyba pierwszy raz odkąd się spotkali, uśmiechnął się. Przynajmniej teraz to zapamiętał. Aura tajemnicy. Tak, to może było pociągające. Możliwe, że przez to ludzie nie chcieli dać mu spokoju. Lecz czy to znaczyło, żeby miał wyjawić wszystkie swoje sekrety? Na pewno tego nie zrobi, więc albo on spali całą szkołę, albo się pogodzi z losem. W szkole będzie jeszcze pół roku. Musi wytrzymać. Zmrużył lekko oczy, z pewnym uśmiechem, który bardzo przypominał ten dziewczyny. - Jak myślisz? – Przygryzł wargę przerzucając wzrok na okno za dziewczyną. Zbliżył się jeszcze bardziej do niej, lecz dystans między nimi był wciąż za duży, żeby Saga mogła się na niego rzucić i zabrać różdżkę. Którą Dan zaczął sobie teraz przerzucać z ręki do ręki, przyglądając się dokładnie patyczkowi. - Czemu miałbym Ci ją oddawać? – Spojrzał pytająco na dziewczynę. Zdenerwowanie lekko odsuwało się na bok, a zastępowało go ironiczność i sarkastyczne podejście Schweizera. Nie miał zamiaru jej teraz oddawać różdżki. Wiedział, że Ślizgonka za wszelką cenę będzie chciała ją zdobyć, więc lustrował ją co chwilę wzrokiem, będąc gotowy na odskok, gdyby się jednak rzuciła. Miał też swoją różdżkę w pogotowiu i nie był pewien czy nie lepiej będzie ją użyć, niżby unikać ataku ze strony blondynki. Czekał na jej ruch, mając nadzieję, że będzie jeszcze ciekawie.
Faktycznie chłopak dopiero teraz uśmiechnął się po raz pierwszy. Saga nie potrafiła zdecydować czy to dobrze czy źle. Miała jednak wrażenie, że ta mimika do niego nie pasuje. Uśmiech jest zbyt ludzki, a Daniel był potworem. W jej mniemaniu oczywiście, bo takie myślenie było dla niej zwyczajnie wygodniejsze. Co dziwne, uśmiech, który zaprezentował później odpowiadał jej o wiele bardziej. Udała przez chwilę, że się zastanawia, nad jego pytaniem. - No nie wiem, kradniesz im różdżki? – odpowiedziała. I choć, w tych okolicznościach, można było uznać to za zabawne, na ten gorzki sposób, to w jej głosie nie dało się znaleźć ani krztyny jakiegokolwiek rozbawienia. Może to nie tak źle, że Daniel wciąż się zbliża. Owszem, czai się, jakby zaraz miał ją zamordować. Wystarczyło tylko poczekać aż zaszarżuje, a ona nie zdoła się obronić. Bo niby jak. Ale może to jedyna szansa by odzyskać różdżkę. Może ona też powinna się zbliżyć, choć myśl o tym była dość nieprzyjemna. Nie miała kompletnie pomysłu na to jak wybrnąć z tej sytuacji z twarzą. Ta pustka w głowie wydawała jej się niemal bolesna. To wszystko jeszcze nasiliło się gdy zaczął przerzucać sobie jej różdżkę w dłoniach. Tak nonszalancko traktował jeden z niewielu przedmiotów do których prawdziwie się przywiązała. W jej wyobraźni chłopak już łamał ją na kolanie i wyrzucał przez okno. A gdyby zabił ją używając jej własnej różdżki. Mógłby to w ogóle zrobić? Mimowolnie przygryzła wargę trochę zbyt mocno, bo po chwili poczuła specyficzny smak krwi. Tego typu myśli wcale nie pomagały jej zachować zimnej, kamiennej postawy, więc odgoniła je natychmiast. Przecież nikt, absolutnie nikt, jej nie zabije. Nigdy. - Bo ładnie o to proszę? – Wzruszyła ramionami, starając się dodać sobie trochę luzu. Przecież się go nie bała. Nie mogła. Zauważyła zmianę w jego zachowaniu i dostrzegła cień szansy. Wbrew sobie podeszła bliżej starając się iść spokojnie i powoli. Uważnie obserwowała czy chłopak nie podnosi na nią którejś z różdżek. - Możemy tak sobie tu stać i paplać dalej, albo normalnie i honorowo – zaakcentowała mocniej to słowo – odbyć prawdziwy pojedynek. Tak przynajmniej będzie fair, nie uważasz? – Narzuciła na twarz delikatny, swobodny uśmiech, mający ukryć jej prawdziwe uczucia. – No chyba, że się mnie boisz. Wcześniej usilnie nie chciała z nim walczyć, ale w tej chwili nie widziała innego wyjścia. Najważniejszym było odzyskać różdżkę. To był jej priorytet. Wyciągnęła w jego stronę otwartą dłoń, wyczekując jego reakcji.