Hiszpański cmentarz składa się z grubych ścian, w których równo w czterech poziomach wmurowane są trumny lub urny z prochami. Nie można stawiać tu prawdziwych świeczek, bo sztuczne kwiaty postawione niżej mogłyby wywołać pożar. Wiele nagrobków ma wykute wizerunki Jezusa, Maryi albo zmarłego czy zmarłej. Kolejne ściany tworzą korytarze.
W jednym z grobów w środkowym rzędzie spoczywają prochy Nélidy, pierwszego dziecka Cándidy. Nagrobek wyróżnia się na tle innych głównie za sprawą płyty, która zamiast być gładka i biała, w całości pokryta jest witrażem w kształcie kwiatów. Na środku ozdobnie wygrawerowany jest napis Nélida Miramon. Na wysuniętej półeczce, na której dwóch krańcach znajdują się kolumny zakończone daszkiem, zawsze stoją świeże kwiaty i przynajmniej jeden znicz. Cándida co miesiąc zajmuje się wykonanym przez @Ivoš Rožmitál nagrobkiem. W czasie jej nieobecności grób odwiedzają jej rodzice, czasami Leocadio, a zdarzy się, że i inni.
Tak jak obiecała @Lope Mondragón, w sobotę znowu pojawiła się w Walencji. Tym razem jednak nikomu nie mówiła o swoich planach. Po prostu zniknęła po ostatnich zajęciach. I choćby szukał jej cały Hogwart, raczej nie domyśliłby się, gdzie ją wywiało. Teleportacja, niezawodny sposób podróżowania, pozwoliła Candidzie dotrzeć do rodzinnego miasta na godzinę przed umówionym spotkaniem. Dziewczyna nie miała jednak ochoty chodzić po sklepach – zapomniała nawet wymienić galony na euro. W kieszeni brzęczało tylko kilka mugolskich monet, zapewne akurat tyle, aby starczyło na jeden znicz, a może nawet żywe kwiaty. Do samego cmentarza był jednak kawałek drogi dlatego, że Candy najlepiej zapamiętała tę ślepą, wąską uliczkę, która przyprawiała ludzi o klaustrofobię i która stanowiła główne miejsce jej teleportacji. Dla krukonki, chociaż okropnie zaniedbany, zaułek był wybawieniem. Nie przejmowała się nawet tym, że ludzie dziwnie patrzyli na zadbaną, młoda kobietą wychodzącą z tak zaniedbanego miejsca. Przede wszystkim zależało jej na tym, żeby nikt nie zakrył jej na teleportacji. Ruszyła ulicami miasta, a po drodze zatrzymała się jedynie przy starszej kobiecie, która sprzedawała przepiękne bukiety kolorowych kwiatów. Cena, zdecydowanie niższa niż na cmentarzu, przeważyła. Chociaż Candy zrobiło się przykro, gdy zobaczyła niedołężną, aczkolwiek uśmiechniętą kobietą, z pewnością nie kupiłaby nic, gdyby jej się nie podobało. Nie potrafiła uszczęśliwić całego świata. Porozmawiała chwilę z Hiszpanką, która wydawała się zmęczona życiem, ale wcale nie zawiedziona. Czarownica zazdrościła jej tej pogody ducha. Na właściwe miejsce dotarła po długich minutach. Nie zatrzymywała się przy bramie wejściowej, nie patrzyła też na plan cmentarza, chociaż grób Nélidy znajdował się w głębi placu i żeby tam dotrzeć, trzeba było niezliczoną ilość razy zakręcić i nie trafić na zakończoną ścianą alejką. Niektóre ściany oddzielone były od siebie drzewami, po bokach niektórych – tych szerokich, głównych – alejek rosły drzewa. Niestety miejsce, gdzie pochowała córkę, znajdowało się na uboczu i nikt nie zadbał o jakiekolwiek rozweselenie tego miejsca. Gdy Candy patrzyła na ścianę z grobami, widziała jedynie zadbane kamienie, które skrywają smutną historię. Ona, podobnie jak inni, starała się zatuszować tragedię kolorowymi ozdobami, dlatego gdy tylko odnalazła odpowiednią wnękę, z wazonu wyjęła zwiędłe róże. Chciała włożyć własny bukiet, ale najpierw musiała wrócić się do głównej alei, żeby nalać do naczynia świeżej wody. Ze smutnym uśmiechem zanurzyła łodygi w chłodnej cieszy i odstawiła tak, żeby nie zasłaniały napisu. Starała się powstrzymywać przed łzami, wiedząc, że to ani nie zwróci życia Nélidzie, ani nie ukaże sprawców jej śmierci. Stało się, całe dwa lata minęły od tamtej chwili. Ona jednak stała przed grobem i wyciągała w jego kierunku rękę, aby jeszcze raz dotknąć imienia – tylko tam mogła zbliżyć się do córki, której nigdy nie zobaczyła. Nie mogła nawet umieścić na grobie jej zdjęcia. Spojrzała na mugolski zegarek – miała jeszcze tyle czasu. Nie miała siły stać, dlatego usiadła w zwiewnej, turkusowej sukience na betonowym podłożu. Chciała nie myśleć, ale wbrew jej woli przed oczami pojawiały się obrazy z Calpiatto.
Naprawdę był bardzo zaskoczony, tym jak łatwo Candida dała się namówić na pomoc przy ślubie. Choć nie widzieli się już dwa lata, nadal pamiętał doskonale, jaki miała charakterek. Zawsze silna, pełna pasji, wiedziała, czego chciała i umiała postawić na swoim. Do tego nigdy nie bała się powiedzieć tego, co myśli. Nic dziwnego, że tak szybko zawróciła w głowie Leocadio. Sam Lope nie zdawał sobie sprawy z tego, jak polubił w niej te cechy dopóki... dopóki jej nie zabrakło. Do tej pory zdążył się już z tym pogodzić i już prawie nie tęsknił. Nigdy nie zapomniał, ale myślał o niej coraz mniej. W końcu tyle się wydarzyło w ciągu tych dwóch lat, mnóstwo złego i niewiele dobrego. Życie lubowało się w podstawianiu mu nogi i wyciąganiu ręki tylko po to, by za chwilę znowu powalić go na ziemię. Gdyby ktoś powiedział Lope, gdy kończył szósty rok nauki w Calpiatto, że będzie się teraz żenił, pewnie zaśmiałby mu się w twarz i powiedział, że wypił za dużo wina. Wszyscy uważali go za nieodpowiedzialnego lekkoducha, który uwielbia się bawić, a teraz miał zostać mężem, a nawet założyć rodzinę, kiedy skończy już studia. Dalej nie potrafił sobie tego wyobrazić. Zaproponowała spotkanie, co sprawiło, że stał się trochę ostrożniejszy. Łatwość z jaką Candida zgodziła się, nie próbując się z nim kłócić, była sama w sobie dziwna, a jeszcze dodając do tego miejsce spotkania... W drodze na cmentarz głowił się nad tym. Oboje nie wiązali z tym miejscem zbyt przyjemnych wspomnień. Lope pamiętał pogrzeb Nélidy, jakby odbył się wczoraj. Smutni ludzie w czarnych ubraniach wbili mu się mocno w pamięć. Czasami tu bywał, na krótko, by włożyć kwiaty, zawsze te same - białe chryzantemy. Może chciała go jakoś poruszyć, wybierając na miejsce spotkania akurat ten cmentarz. Znała go tak długo, że wiedziała o tym, że tak naprawdę zimny ton nie świadczy wcale o zimnym wnętrzu, a wręcz przeciwnie. Ale może już o tym zapomniała. Do Walencji przyleciał standardowo na miotle, którą zmniejszył i zapakował do kieszeni. Choć praktycznie nie przejmował się tym, że mógłby się gdzieś spóźnić, teraz specjalnie pospieszył się, by przybyć na czas. Może nawet przed czasem. Błądził długo między alejkami, oglądając niektóre groby, nie dlatego, że nie pamiętał, gdzie jest ten jeden, bo pamiętał świetnie, ale dlatego, że chciał opóźnić moment, kiedy znów spotka się z Candidą. Bo szczerze mówiąc trochę się obawiał. Co miałby jej powiedzieć, jak się zachować? Choć w listach nie wyczuł żadnego żalu, był prawie pewien, że ta go czuje. Spodziewał się już wszystkiego - wyrzutów, krzyku, płaczu. Nastrajał się psychicznie, by nie mogła go zaskoczyć. Jeśli będzie obojętna, to tylko powłoka - powtarzał sobie. Niemożliwe, żeby Candida niczego nie czuła... prawda? Przyłapał się na tym, że zbliża się do grobu Nélidy bardzo cicho, może nawet po to, by Hiszpanka go nie usłyszała. Zatrzymał się, kiedy ją dostrzegł. Choć ubrał się w miarę elegancko i nawet zdjął okulary przeciwsłoneczne, poczuł się, jakby naruszał świętość tego miejsca. Widząc Candidę wyciągającą dłoń w stronę grobu Nélidy, doznał niemiłego ukłucia w sercu. Zacisnął palce na bukiecie chryzantem i poczekał, aż kobieta usiądzie na betonie. Nabrał wielkiej ochoty by podejść do niej i ją w tej chwili objąć, a później nie puszczać bardzo długo. Powstrzymał się i bez słowa zbliżył do ściany, w której tkwiły trumny. Przesunął lekko róże Candidy i wstawił do nowego wazonu swoje kwiaty. Lope przez cały czas milczał, choć wyczuwał, że Hiszpanka na niego patrzy. Kiedy się do niej odwrócił, przybrał na twarz maskę, bo bał się, że ujrzy wszystkie uczucia jakie się w nim kłębią. - Nie bez powodu są tu ławki. - odchrząknął, wskazując to o czym mówił skinieniem głowy. Ręką przeczesał swoje włosy, burząc nieco fryzurę. Skarcił się w duchu za to, że powiedział coś tak głupiego. Już zwykle "cześć" nie byłoby bardziej idiotyczne. Lope denerwował się i mocno chciał to ukryć. Najchętniej to by teraz zapalił, ale nawet nie wziął ze sobą papierosów. - Caramelo... - zaczął i nie dokończył. Westchnął tylko krótko. Naprawdę mogli sobie darować to spotkanie. Miał wątpliwości, czy cokolwiek z tego wyjdzie. Czy będą umieli się ze sobą porozumieć.
Ostatnio zmieniony przez Lope Mondragón dnia Wto 2 Sie - 18:43, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : usuwanie uwagi prefekta)
Nie czekała długo na towarzystwo. Mężczyzna szybko i skutecznie wyrwał ja z rozmyślań, zanim na dobre zatonęła w smutnych wspomnieniach. Dostrzegła go zaledwie chwilę po tym, jak odsunęła się od grobu. Podchodził powoli, ale nie brakowało mu stanowczości i pewności siebie. Czyli też tu przychodziłeś, pomyślała. Nie uwierzyłaby, gdyby powiedzieć, że po pogrzebie nie był tu ani razu. Bez wahania odsunął jej kolorowy bukiet. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że mógłby pomylić groby. Zupełnie jakby zapamiętał dokładnie to miejsce. Candida przyglądała mu się uważnie, obserwowała każdy jego ruch, aby na dłużej zawiesić wzrok na chryzantemach. Zdarzało się, że kiedy tu przyjeżdżała, wyjmowała z wazonu podobne, zwiędłe bukiety. Że też jeszcze nigdy nie spotkali się w tym miejscu i nie zamienili ani słowa, a mijali się zaledwie o kilka dni. Gdy Lope stał odwrócony do niej tyłem, czuła się bezpiecznie, jednak była świadoma, że to tylko chwile. I chociaż myśl, że opiekował się grobem pod jej nieobecność wzruszyła ją, nie chciała tego okazywać. Jeszcze spoglądał na grób, gdy Krukonka ocierała załzawione oczy. Dziewczyna nie chciała, aby zadawał kolejne niewygodne pytania, na które nie potrafiłaby mu odpowiedzieć. – Są daleko – odparła lakonicznie. Nie rozwodziła się za bardzo nad tym drobnym gestem, który świadczył o tym, że Lope chociaż trochę się o nią w tej chwili martwił. Być może świadczyło to o jego dobrym wychowaniu, a także miało za zadanie w jakiś sposób rozpocząć rozmowę, ale znaczyło również, że o niej myślał. W pokrętny sposób, ale myślał, a to sprawiało dziewczynie niesprecyzowaną przyjemność. Podniosła się jednak, wyczuwając w jego głosie tę prośbę. Nie odchodziła aż do ławek, bo nie czuła zmęczenia, a tym bardziej nie dokuczały jej bolące nogi. Wcześniej bezczynne stanie uznała za bezsensowne, a teraz uważała, że tak powinna wyglądać ich rozmowach. Stanęła naprzeciwko chłopaka, podnosząc spojrzenie na jego twarz. – Dlaczego tak do mnie mówisz? Nie jesteśmy już zgraną paczką przyjaciół, w której funkcjonowałam jako Caramelo. Bycie dziewczyną Leo sprawiało, że byłam zawsze tam, gdzie on. Już nią nie jestem. Nie jestem też Caramelo – ucięła. Po dziś dzień przedstawiała się niektórym swoim przezwiskiem, jednak wciąż niewiele osób o nim wiedziało. A jeszcze mniej miało pozwolenie, żeby go używać. Przez większość znana była jako Candy, a Caramelo było namiastką przeszłości. – Jak przygotowania do ślubu? – Celowo zmieniła radykalnie temat. Potrzebowała konkretów, żeby ta rozmowa trwała jak najkrócej.
Dla Lope oczywistym faktem było to, że Candy często przychodziła na ten cmentarz. Zapewne znała tu już każdą kostkę w chodniku, każdy grób sąsiadujący temu Nelidy, też pewnie przestudiowała nieraz. Widziała innych przechodzących tędy przechodniów, zmierzających w dalsze, głębsze alejki, szukających swoich bliskich. Może natknęła się na odprawianą mszę za kolejnego zmarłego. Tak ponure miejsce, przesiąknięte smutkiem ludzi i ich łzami, mogło niejednego pogrążyć w smutnej zadumie. Nad tym co minęło, co nigdy nie powróci i czego nigdy się nie naprawi. Nad tym, jak okrutna i niesprawiedliwa jest śmierć. To naprawdę niesamowity zbieg okoliczności, że nigdy nie natknęła się na Lope. Choć Hiszpan uważał, że to też trochę jego wina... albo zasługa. Dość często przez przybyciem na cmentarz powtarzał sobie w myślach, żeby tylko nie spotkał swojej dawnej przyjaciółki. Czy to tchórzostwo? Zależy, jak na to spojrzeć. Wolał tłumaczyć sobie, że nie był gotowy. Możliwe, że tak gorliwe prośby do nie wiadomo właściwie kogo, coś zdziałały. Kto wie, może kiedyś minęli się zaledwie o kilkanaście minut? To należało jednak do przeszłości i Lope nie miał zamiaru dłużej się rozwlekać przy tych przemyśleniach. Niektóre rzeczy nigdy nie przestaną boleć. Wiedziała o tym Candida, wiedział o tym Lope. Odwrócił się od grobu i wpatrzył w jej twarzy, szacując jak wiele się w niej zmieniło po tych paru latach. Wydawała mu się taka sama, jak niegdyś. Przeklinał swoją bystrość za to, że tak szybko dostrzegł z trudem powstrzymywane łzy. Opanuj się, Miramon, zapanuj nad sobą. - spróbował przekazać jej spojrzeniem swoim ciemnych oczu, choć nadal patrzył na nią łagodnie. Czuł, że nie poradzi sobie z tym, jeśli nawet tak silna osoba się przełamie. Nigdy jeszcze nie stanął w sytuacji tak niepewnej. I znienawidził to uczucie, kiedy nie wiedział co powiedzieć ani zrobić. Skrzyżował ramiona, przezwyciężając swoją frustrację. Lope potrafił przekazać bardzo dużo w krótkich gestach czy z pozoru zwykłych słowach. Należało tylko nauczyć się je odczytywać. Jeśli ktoś uważał, że wprost powie o co mu chodzi lub jak się naprawdę czuje, czekał go zawód. - Daleko? - mruknął. Krótkim spojrzeniem powiódł po okolicy. Nikt nie zjawił się w polu widzenia. Lope wyciągnął różdżkę i machnął krótko w kierunku ławki. Ta uniosła się i gwałtownie znalazła obok nich. - Teraz jedna jest całkiem blisko. - rzucił chłodniej niż zamierzał i spokojnie schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni. Był pełnoletni, więc miał gdzieś, czy to co zrobi będzie mieć jakieś konsekwencje. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił. I tak uznał to za zupełnie bezsensowne, bo żadne z nich nie zamierzało siadać. Spoglądał na nią, gdy wstawała, poprawiając przy okazji swoją sukienkę. - Może nie umiem się odzwyczaić. - rzucił tylko. - A może po prostu myślałem, że nadal jesteś tą samą osobą, co kiedyś. - wbił w nią mocne spojrzenie. Mógł sobie odpuścić i powstrzymać język, ale z jakiegoś powodu nie chciał. Sam nie wiedział, do czego konkretnie czynił aluzję. Jeśli Candida zechce, przestanie się tak do niej zwracać, wystarczyło, że powie jeszcze słowo. Nie przybył tu, by się kłócić ani upierać przy swoim. Prosić o pozwolenie nie miał najmniejszego zamiaru. Nie zależało mu już tak mocno, jak wcześniej. Zastanawiał się tylko, czy Hiszpance aż tak zależy, by się odciąć od przeszłości. Naprawdę wierzy, że to możliwe? Że da się zapomnieć? Wydawało mu się to naiwne i niepasujące go niej. Lope sądził, że zaakceptować da się niemal wszystko, ale zapomnieć nie da się prawie niczego. - Wszystko idzie zgodnie z planem. - odparł, niezbyt chętnie przechodząc na inny temat. Potrzebował wyrzucić z siebie to, co chciał powiedzieć. Do tej pory mu się nie udawało otworzyć i po prostu powiedzieć, co mu leży na sercu. Może sądził, że to dobry moment na wyjaśnienie sobie paru spraw. - W każdym razie moi rodzice są wniebowzięci. - mruknął, a zabrzmiało to tak, jakby on sam nie był. Candida nie miała pojęcia, jak bardzo pogorszyły się relacje Lope z nimi. Nie wiedziała praktycznie o niczym. To nawet lekko rozbawiło mężczyznę. Chyba dalej myślała, że z Reyną wszystko w porządku? Że z nim wszystko w porządku?
Ławka zaraz do niej przyleciała i Candida nie mogła powstrzymać delikatnego, wesołego uśmiechu, który nosił jedynie ślady satysfakcji. A jednak Lope bez magii żyć nie potrafił, nawet wśród mugoli. Tym lepiej, że znalazł sobie partnerkę równie czystokrwistą. Nie powiedziałaby, że to, co zrobił, było urocze czy rozbrajające, ale jednak miłe. Tak drobne, że na skorupie, pod którą się chowała, pojawiła się rysa. Nie zmienił tego nawet chłodny ton głosu Lope, który starał się pokazać swoją obojętność. Faktycznie, nie zamierzała siadać i spoglądać z dołu na Lope, ale teraz miała ochotę zrobić sobie na przekór. Tylko że wtedy jednocześnie dałaby chłopakowi do zrozumienia, że wystarczy miły gest, aby przekonać ją do siebie. A na to pozwolić sobie nie mogła. – Minęły trzy lata – odparła, jakby to wszystko wyjaśniało, po czym odwróciła wzrok. Zazwyczaj starała się wytrzymywać spojrzenia, ale nie mogła patrzeć na kogoś, kto wszystko wiedział. Kiedyś wierzyła. Teraz była przekonana, że można zapomnieć. Zwłaszcza wtedy, kiedy nowe wspomnienia mogły przyćmić stare. Musiała spróbować, dopóki miała czas, siłę i samozaparcie. Wiedziała, że wystarczy jeszcze chwila, aby się poddała i zostawiła wszystko tak, jak jest. Udawanie nie było proste, chociaż wiele osób uważało całkowicie inaczej. Ucieszyła się, że chłopak tak szybko zgodził się zmienić temat. Cmentarz nie był najlepszym miejscem na wyciąganie brudów z przyszłości. Do tego Candidzie szło to o wiele łatwiej w listach, gdy mogła dokładnie przemyśleć, co powinna odpowiedzieć, aby Hiszpana ubodło jeszcze bardziej. W końcu o to chodziło – druga osoba miała uważać się za bardziej winną. – Rodzice? A co z tobą? Będziesz w centrum uwagi, ludzie zobaczą, że Mondragon wreszcie znalazł odpowiednią partnerkę – rzuciła. Starała się nie okazywać ciekawości, ale interesowało ją, dlaczego Lope się nie cieszy, a przynajmniej wygląda na takiego, któremu czegoś zabrakło do szczęścia. Uniosła głowę, lekko natarczywie patrząc na twarz Hiszpana. Teraz mogła, skoro rozmowa zeszła na jego życie. Nie wiedziała dlaczego, ale chciała usłyszeć tę historię ze szczegółami. Jakby przeszłość Lope była niezwykle interesująca.
Lope wychowywał się w wyłącznym otoczeniu czarodziejów, więc magia była dla niego równie oczywista jak fakt, że Ziemia kręci się wokół Słońca. Nie miałby szans na odnalezienie się w mugolskim świecie, przez co raczej ostrożnie i nieufnie do niego podchodził. Gdy patrzył tak teraz na twarz tej dziewczyny, która niegdyś była dla niego tak ważna, bardzo chciał znać jej myśli. Wiedzieć, co czuje, czy jej słowa są szczerze, odczytać co się z nią działo przez te lata. Pożałował, że nie uczył się legilimencji. Wtedy byłoby to tak proste. Mimo, że szczycił się świetną bliskością, teraz czuł się niemal ślepy. Jakby błądził w ciemności, niepewny na co nadepnie w następnym kroku. Przeszkadzało mu to i drażniło. Bo Miramon nie mogła być jedną z tych łatwych do odgadnięcia dziewczyn, którymi Lope mógł pomiatać, jak tylko mu się podobało. Bo Caramelo musiała być skomplikowana. Wolał pójść na łatwiznę, a mimo to teraz skręcał na tę trudniejszą drogę. Bez sensu, powinien zawrócić... - Trzy lata odkąd... - dokończył już w myślach. Odkąd zniknęłaś, nie zostawiając mi ani słowa wyjaśnienia. Odkąd spieprzyła się moja przyjaźń z Leo. Odkąd twoje życie się załamało. Odkąd wszystko zaczęło się sypać. Niby to taki krótki czas, a potrafił zmienić tak wiele. Lope naciskał twardym spojrzeniem na Hiszpankę tak, że aż odwróciła wzrok. Spodziewał się raczej, że odpowie mu równie mocnym wzrokiem, ale najwyraźniej nie dzisiaj. Wtedy się trochę zawahał. Co jeśli zwyczajnie przesadzał? Mógłby być delikatniejszy, w końcu są w miejscu, gdzie pochowała swoje dziecko. Dlaczego musiał ciągle zachowywać się jak ktoś, kto chce wszystkich do siebie zniechęcić? Westchnął cicho, jakby ze zrezygnowaniem. Caramelo nie zamierzała siadać, więc on także. Lope przeszedł się parę kroków, kierując swój wzrok na otoczenie, przyglądając się drzewom i nagrobkom, ale nie zwracając na nie większej uwagi. Musiał coś ze sobą zrobić, bo zadziwiająco szybko zaczął się denerwować. Nie mógł już znieść tego, że to właśnie ta dziewczyna musi tak na niego oddziaływać. Nie dość, że czytając jej listy niemal popadał w pasję, to wydawało mu się, że na żywo jest jeszcze gorzej. Ta dwójka zdecydowanie miała na siebie niszczący wpływ. Między nimi było tyle żalu do siebie nawzajem, że potrzebowali w końcu znaleźć jakieś ujście. Lope czuł, że inaczej nie uda im się nigdy oczyścić. Zdawało mu się, że albo Hiszpanka uważa go za płytkiego człowieka, któremu w głowie jedynie pieniądze, sława i wysoka krew żony, albo chce go tym tylko sprowokować. Do czego? Do uzewnętrznienia się? Nie, nie, nie, jeszcze nie czas. Jeśli w ogóle nadejdzie jakiś czas. - Nie zależy mi na tym, żeby być w centrum uwagi i tak mogę się pokusić o stwierdzenie, że jestem cały czas ze względu na moje nazwisko. - powiedział, starając się złagodzić swój ton. Nagle naszła go inna myśl. Miała na myśli jedynie czystą krew, mówiąc o odpowiedniej partnerce? Czy miała w ogóle jakiś żal co do tego, że to Pru została wybranką jego serca? Zmarszczył lekko brwi, przypatrując się jej twarzy. Nie chciał, żeby znowu odwracała wzrok, bo w jej ciemnych, granatowych oczach czaiło się więcej, niż zdołałaby ukryć. - Jeśli pokochałbym mugolaczkę nie zważałbym na krew. Zrobiłbym, co chcę. Mówił to z przekonaniem, że tak by było. Co prawda, musiałby zrezygnować z całego swojego życia. Z luksusów, do których przyzwyczajano go od małego, do tego delikatnego zaskoczenia i szacunku, jakim obdarzano go słysząc, że to właśnie dziedzic Mondragonów. W tej chwili nie mógł być jednak pewny, chciał jednak uświadomić Caramelo to, że sam o sobie decyduje. Nawet jeśli nie do końca tak było. - W każdym razie jestem pewny, że jako jeden z nielicznych dokonałem dobrego wyboru już w tak młodym wieku. - dodał jeszcze, mając wrażenie, że wbije przez to jedno zdanie kolec w serce jego dawnej przyjaciółki. Bo w końcu ona zawiodła się bardzo mocno na swojej miłości. Przez jedno uderzenie serca zawahał się, nie wiedząc czy nie przekroczył jakiejś niewidzialnej linii. Znajdowali się obok grobu jej dziecka, a on zamierzał jeszcze zarzucać jej, że to ona podjęła zły wybór. A może Caramelo jest już tak daleko za przeszłością, że w ogóle nie zrozumie tego, jako prztyczka co do Leo? Lope znów chciał zejść na te drażliwe tematy, nie wiedząc czy to w ogóle dobry pomysł. Ale zdecydowane nie znalazł się tutaj, żeby znów uśmiechać się jak głupek i udawać, że wszystko jest wspaniale, bo ślub. Pewne sprawy nadal nie dawały mu spokoju.
Przekrzywiła głowę i postanowiła dokończyć za Lope. Jeżeli tego nie zrobi, temat będzie powracał przy każdej okazji. – … odkąd zniknęłam z twojego życia. A przynajmniej próbowałam wymazać z pamięci poprzednie lata i sprawić, żeby szkoła zapomniała o mnie. Jednak trochę ciężko doprowadzić do tego, aby ludzie przestali gadać, szczególnie że było się chociaż trochę popularnym. Dostałam nawet kilka listów z pytaniem, kiedy pojawię się w kuchni. – Zaśmiała się tylko po to, aby ukryć zmieszanie. Wspominała to z sentymentem. Ktoś tęsknił za czymś tak prozaicznym jak jej wypieki i nie wspominał słowem o tym, jakie plotki krążą po szkole. Leocadio najwyraźniej wcale nie przejmował się tymi niezbyt pochlebnymi opiniami o byłej dziewczyny. Nie przeszkadzało mu również to, że opinia o nim również nie jest najlepsza. – Nie myślałam, że pozwoliwszy zbliżyć się do siebie kilku osobom, zapędzę się w pułapkę. Gdy podróżowałam z rodzicami, przyzwyczaiłam się do tego, że zaraz zniknę. Nie przeszkadzało mi zupełnie, że za tydzień mogę być w zupełnie innym kraju, a nawet na innym kontynencie. Chyba powinnam przy tym pozostać, spędzić całe życie w podróży. To wcale nie takie trudne. – Mówiła to wszystko z przekonaniem godnym największego fanatyka religijnego. Celowo omijała to, co w takim stylu życia było najgorsze. Może nawet całkiem o tym zapomniała, przekonując samą siebie, że byłby to plan idealny. Zaraz jednak wróciła do właściwego wątku. – Gdy tylko zrezygnowałam z dalszej nauki, unikałam kontaktów z innymi. Ale nawet nie wiesz, jak się cieszyłam, kiedy przychodziły do mnie listy od znajomych. Początkowo były nawet miłe, chociaż zwykle po prostu neutralne. Potem stały się szykanami. – Zamilkła. Zbliżała się niebezpiecznie do tej granicy, której nie chciała przekraczać. Wtedy na pewno by się rozkleiła, głos uwiązłby jej w gardle – o ile już tego nie zrobił – i Lope wiedziałby, co ją najbardziej boli. Nie chciała do tego dopuścić, więc wzięła głęboki oddech. Dopiero wtedy Hiszpan się do niej zbliżył, a ona ponownie podniosła wzrok na jego twarz. Błądziła chwilę spojrzeniem, aby w ostateczności utkwić go gdzieś za Lope na jednym z drzew. Postronni zapewne nie zauważyli różnicy. Wyglądało to tak, jakby Candida zapatrzyła się w przystojną twarz mężczyzny. Mondragon trafił idealnie – właśnie za takie człowieka uważała go panna Miramon. – Należałoby o to nazwisko zadbać – zauważyła trochę przekornie. Fakt faktem, Lope postarał się, aby jego przyszła żona nigdy nie splamiła jego największej dumy. Jedynie rozmową z Candidą mógł psuć sobie reputację. O ile jakąkolwiek w tej chwili miał. – Zrezygnowałbyś z nazwiska, krwi, majątku dla jakiejś pospolitej szlamy? – zapytała. Używała dosadnych słów, nie owijała w bawełnę. Jedynie ona mogła się tutaj poczuć urażona, a wiedziała, że takie rzeczy ją nie ruszają. – Czy to nie równałoby się temu, że zostałbyś utrzymankiem swojej partnerki? – Och, chyba trafiła. Żadnemu facetowi (chyba tylko temu leniwemu i niezaradnemu) nie godzi się, aby zarabiał mniej niż kobieta albo, jeszcze gorzej!, nie zarabiał wcale. A warto zaznaczyć, że wielu czarodziejów dziedziczy po prostu rodzinne majątki. Uniosła rękę i bokiem zgiętego palca wskazującego potarła nos. Wyglądało to tak, jakby poczuła się zakłopotana i być może był to jeden z jej nawyków, ale ona nie dostrzegała w tym nic dziwnego. Uchyliła usta na słowa Lope. – Jak mogłeś… – chciała powiedzieć. Najchętniej uderzyłaby go z całej siły pięścią w pierś i krzyknęła, jakim to jest skończonym idiotą, ale przecież nie mogła. To nie było miejsce na robienie scen. Stała chwilę z rozdziawioną buzią, czasami lekko je przymykając. Jednak nie mogła nad nimi zapanować. Za odpowiedź zabierała się kilka razy, zanim cokolwiek przeszło jej przez gardło. – Jesteś z siebie dumny? – zapytała. Położyła akcent na sam koniec, kiedy to jej głos stał się niższy i cichszy, ale jakby dobitniejszy. – Nie grozi mi przynajmniej wychowywanie dzieci z kimś, kto nie potrafiłby o nie zadbać – odpyskowała.