Rozciąga się stąd widok na niemal całą wyspę. Możesz przyjrzeć się kościółkowi, rezerwatowi smoków albo po prostu pięknemu morzu. Na stoliku stoi dzban z herbatą - Imbirową Mątwą, przygotowaną przez samą @Saga Demantur. Jej kolor zmienia się zależnie od Twojego nastroju. Dzięki użytemu zaklęciu zawsze jest ciepła. Możesz usiąść na jednym z krzeseł i odpocząć przy filiżance. Do tego masz okazję spróbować kierowych orzechów (rzuć kostką: Parzysta - nic się nie dzieje, to był zwykły orzech, nieparzysta - czujesz, że unosisz się w powietrzu, efekt ten utrzymuje się przez dwa Twoje posty).
Co prawda Courtney nie bardzo ogarniała, o co z tym weselem chodzi - nie znała państwa młodych, nie wiedziała z jakiej racji dostała zaproszenie (jasne, rekord Guinessa... tak naprawdę to jej fejm rośnie, na pewno!), a w dodatku wszystko odbywało się na jakimś hiszpańskim wygwizdowie. Mimo to wybrała się z przyjemnością - w końcu nie codziennie jest okazja, by za darmo się nawalić i najeść. Dodatkowo był to pretekst do kupna (kolejnej) sukienki, w której dziś się dumnie prezentowała. Elegancka i przed kolano, w kolorze wściekle niebieskim, idealnie komponowała się z jej blond włosami, spiętymi w koka i z kilkoma spiralnie opadającymi pasmami, zakręconymi specjalnie na tę okazję. Dopasowana kopertówka, w której upchnęła za pomocą zaklęcia pomniejszającego wszystkie niezbędne rzeczy, trzymana była w prawej ręce. Do tego starannie wykonany makijaż z naciskiem na oczy - no i bomba! Trochę jej się nie uśmiechało pójście samej, ale wcześniej nie myślała o tym, by znaleźć jakiegoś partnera, a teraz było już za późno. Miała nadzieję, że spotka kogoś znajomego i dotrzyma mu towarzystwa. Chciała zobaczyć pannę młodą wraz z panem młodym, ale nieszczególnie miała ochotę oglądać całą uroczystość. Uważała to po prostu za nudne, być może nawet zbędne, zatem od razu skierowała się ku innej części imprezy. Wysepka była dosyć mała, toteż udało jej się zwiedzić okolicę w dość szybkim tempie i przy tym nie naruszyć sukienki, wciąż idealnie się prezentującej. W końcu przysiadła na jednym ze stolików na balkonie, czując, że po pierwsze musi odpocząć, a po drugie potrzebuje towarzystwa. Jednak nie uśmiechało jej się zagadywanie do gości, którzy byli wyraźnie zaaferowani panną młodą, a nie samą zabawą. Sięgnęła więc po filiżankę herbaty, czując przyjemne ciepło w dłoniach (choć w gruncie rzeczy i tak panowała wysoka temperatura, więc nie byłoby tragedii, gdyby herbata była mrożona). Jej wzrok skierowany był na morze, w tej chwili Amerykanka była wyraźnie rozmarzona. Czyżby odezwała się w niej dusza romantyczki? Cóż, i ona miewała takie przebłyski... A może po prostu odwaliło jej z tego przebywania w samotności!
The author of this message was banned from the forum - See the message
Było potwornie gorąco, ale dziewczyna już daaawno przywykła, była rodowita hiszpanką z krwi i kości. W dodatku te ciągłe podróże rodziców zahartowały jej ciało oraz ducha, więc nic nie było już jej straszne. Pamięta doskonale ten pobyt w Tybecie i próbę wspinaczki górskiej, kiedy miała trzynaście lat. To było samobójstwo, szaleństwo, że nadgorliwi rodzice ciągnęli ją tam wraz z rodzeństwem. Góry co prawda nie zdobyli, ale za to pozostały piękne wspomnienia do dzisiaj. Matka oczywiście z tego powodu nie była szczególnie zadowolona, ale to co osiągnęła Dulce podczas tej podróży się dla niej najbardziej liczyło. Wyszła na balkon pragnąc nieco odetchnąć od tej ślubnej atmosfery i mimo, że była w jakiś sposób najbliższą personą parze młodych jakoś się tym nie ekscytowała. Była za młoda, za głupia, a całe swoje życie poświęciła na naukę, a nie zwracaniu uwagi na chłopców. W ogóle była bardzo spokojną dziewczyną, która większość czasu milczała, nie wyróżniała się z tła. No może poza ostatnim rokiem w starej szkole. Niezmiernie się cieszyła, że już ją opuściła i może zacząć wszystko od początku. Na tym balkonie, spostrzegła dziewczynę, nie była w stanie określić jej wieku, w końcu prawie każda czarownica na tym weselu wyglądała na naście lat za sprawą perfum z afrodyzjakami, eliksirów, pomadeł, maści odmładzających, ukrywających to co mają ukryć. Paradoksem było jednak to, że tak ochoczo świeciły nogami, biodrami i niemal tyłkami i biustem. -Cześć, też się nudzisz na tym weselu?- zagaiła do dziewczyny w zupełnie naturalnym dla niej języku hiszpańskim. To był właśnie psikus, jak była w Anglii mówiła po angielski w Hiszpanii po hiszpańsku. Z resztą, duża część gości była właśnie tej nacji i jakoś nie przyszło do głowy Dulce zacząć rozmowy po angielsku.
Znudzona do tej pory Courtney wyraźnie ożywiła się, gdy spostrzegła nadchodzącą dziewczynę. Przyjrzała jej się nienachalnie, ale na tyle dokładnie, by dostrzec nieco egzotyczną urodę. Przypuszczenia potwierdziły się, gdy nowo przybyła odezwała się w obcym języku - to z pewnością hiszpańskie rysy twarzy. Courtney nie zrozumiała wypowiedzi, wyłapała jedynie hiszpańskie "cześć". Pewnie dlatego jej twarz przybrała nieco głupkowaty wyraz. - He? - wydała z siebie, myśląc jednocześnie, że pewnie jednak się nie dogadają. Zdziwiło ją, że dziewczyna nie mówi po angielsku, choć przecież nie była w Anglii, a ludzie dookoła przeplatali różne języki w swoich rozmowach. Głównie był to hiszpański. Zdążyła to zauważyć i przysłuchać się akcentowi rodowitych mieszkańców, który bardzo jej się podobał. - Nie rozumiem co mówisz, nie znam hiszpańskiego. Jesteś stąd? Trochę tu nudno - powiedziała, żywo przy tym gestykulując, jakby to miało pomóc w zrozumieniu jej słów. Nie wiedziała przecież, czy ciemnowłosa zna angielski. - Siadaj - kontynuowała, wskazując krzesło. Chciała się przedstawić i zapytać, czy dziewczyna zna państwa młodych, czy też przyszła tylko się zabawić. Powstrzymała się jednak, bo czuła jakąś barierę językową i choć miała opanowanych kilka języków obcych, to hiszpańskiego akurat nie znała. Zresztą trudno byłoby jej sklecić porządne zdanie, a nie chciała kaleczyć języka. Upiła łyk ze swojej filiżanki - jej przedtem szara herbata zamieniła się teraz w zieloną. To chyba znak, że nastrój Kalifornijki się poprawił. Wiele nie myśląc, nalała płynu także do drugiej filiżanki, podsuwając ją następnie Hiszpance - przynajmniej Hill była przekonana, że jest to Hiszpanka. Może jednak dotrzyma jej towarzystwa, nawet jeśli nie uda się porozmawiać?
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dul znowu się zapomniała, że wśród gości jest wielu zagranicznych. Gdyby mogła zapadłaby się pod ziemię z tego szalonego nietaktu. Westchnęła cicho i podeszła bliżej do dziewczyny na swoich obcasikach tupiąc jak malutki kucyk podkówkami. -Lu-dzie z hiszpania, znać język angielskie, czasem nawet dobrze.-ach ta przeklęta natura Dul i chęć wyolbrzymienia zachowania dziewczyny, która była skołowana całą sytuacją. W końcu nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. -Tak, tak, hiszpański trudny język, nie co to angielski.-uśmiechnęła się tym razem serdecznie do niej i usiadła we wskazanym miejscu poprawiając suknię by się nie pomięła. -Cóż, nie konkretnie stąd, powiedzmy, że z Hiszpanii, bo nie wiele osób wie gdzie jest Walencja, więc przyjmijmy, że po prostu z Hiszpanii. Swoją drogą, to bardzo urocze spotkanie.-sama nie wiedziała co miała na myśli to mówiąc, ale podziękowała grzecznie za filiżankę herbaty i upiła jej łyk. Na kolor nie zwróciła większej uwagi. -Ależ dużo ludzi, większości nie znam, nie poznałam, nie poznam, znam tylko część osób z Calpiatto. A to i zbyt wiele powiedziane, średnia wieku oscyluje koło dwudziestu plus. To bardziej znajomi mojego brata i siostry, a ja cóż. Mój partner się gdzieś zagubił, nie mam co robić, jest gorąco więc postanowiłam się przewietrzyć. A ty jak się bawisz?-spytała miłym tonem. Nagle okazało się, że dziewczyna bardzo dobrze mówi po angielsku, niemal bez akcentu.
Dulce zapadłaby się pod ziemię, a zupełnie niepotrzebnie - dla Courtney nie był to bowiem nietakt, choć początkowo sytuacja była kłopotliwa. W końcu normalni ludzie posługują się ojczystym językiem, jeśli przebywają w swoim kraju. W każdym razie sprawa rozwiązała się potem, a Kalifornijka poczuła się o wiele swobodniej, gdy usłyszała angielski. - Walencja? Wiem gdzie jest Wenecja, nawet tam byłam, ale Walencję nie bardzo kojarzę - wzruszyła ramionami, nie bardzo się tym przejmując. Bardziej interesowała ją osoba Hiszpanki - lubiła poznawać nowych ludzi, lubiła różnorodność. Jeszcze bardziej zaciekawiło ją, gdy usłyszała, że dziewczyna obraca się w towarzystwie z Calpiatto. Może wśród jakichś hiszpańskich przystojniaków? - To fakt, sporo osób się zebrało. Choć to chyba wciąż za mało, by pobić ten rekord - odparła, zakładając, że dziewczyna o wszystkim wie. Podobało jej się, że jest taka rozgadana i nie uważała, by ona też musiała tak dużo mówić. No chyba, że o sobie; to lubiła już znacznie bardziej i mimo, że nie chciała wyjść na egoistkę w oczach co dopiero poznanej dziewczyny, czuła nieodpartą potrzebę ponarzekania jej na swoją sytuację. - Jak ja się bawię? Średnio, co chyba zresztą widać, bo inaczej nie siedziałabym tutaj sama. Przyszłam, bo myślałam, że będzie spoko, ale nie przepadam za tymi wszystkimi uroczystościami kościelnymi, więc chciałam je ominąć. No i nie znam prawie nikogo, a jeśli już, to każdy jest ze swoją parą. Jednym słowem - słabo. Przy ostatnim słowie upiła niedbale łyk ze swojej filiżanki, przewróciła oczami i zabrała się za przekąskę ze stołu. Drętwe imprezy to tylko strata czasu, który mogłaby jakoś lepiej spożytkować. Miała nadzieję, że to wesele takie się nie okaże. Zjadła jednego kierowego orzeszka i poczuła, jak unosi się w powietrzu. Na początku lekko zdziwiona, potem uznała, że to w sumie spoko sprawa, bo przynajmniej suknia jej się nie pomnie. - Nie wiem co właśnie zjadłam, ale podoba mi się. Masz fajny kolor włosów, chciałam kiedyś taki, ale nie pasowałby do mnie. I nie przedstawiłam się, jestem Courtney - trzymając się jedną ręką kantu stołu, by nie odlecieć, drugą rękę podała ciemnowłosej. W zasadzie to latanie trochę ją rozweseliło. - Mam nadzieję, że przynajmniej ty dotrzymasz mi godnie towarzystwa - pogroziła przy tym żartobliwie palcem. - Oczywiście do czasu, kiedy twój partner nie przyjdzie, nie mam zamiaru cię zatrzymywać. Orzeszka? - tym razem podsunęła te cuda, co by i jej nowa koleżanka mogła sobie trochę polatać.
The author of this message was banned from the forum - See the message
-Mało osób kojarzy.-skwitowała wpatrując się w blondynkę i analizując jej wygląd. Cóż, może to było dziwne, ale Dulce przypuszczała, że dziewczyna najprawdopodobniej pochodzi z Francji, miała jakoś tak typowe dla tego kraju rysy twarzy, ubiór, była szczupła, przywodziła jej na myśl jakieś boskie stworzenie jak nimfa, driada. Sama nie wiedziała czemu. -Nie mam pojęcia, kto wymyślił ten kretyński żart...-odparła ze spokojem i uraczyła się kolejnym łykiem herbatki cały czas uważnie się przyglądając dziewczynie. Ta mała Dul, miała skłonność do gapienia się na ludzi, była jeszcze taka infantylna. A w zasadzie do czego jej się spieszyło? Do dorosłości? O nie, jedynym błogosławieństwem płynącym z tego tytułu mogło być opuszczenie domu rodzinnego, bo w końcu od święta musiała widywać siostrę. To było stanowczo zbyt wiele, te kilka razy do roku! -Nie martw się, ja jestem z Hiszpanii a połowy ludzi tu nie znam, prócz pary młodej, czy kilku znajomych ze starej szkoły.-próbowała jakoś uratować humor dziewczyny. Uśmiechnęła się do niej delikatnie. Nie rozgryzła jeszcze czemu czarodziejki tak często przewracają oczami. Ta dziwna maniera, której co raz częściej się poddawała. -W sensie, że brązowy? To mój naturalny kolor, nie zmieniam ich w żaden sposób. Cóż, jesteś blondynką, masz jasną cerę i oprawę oczu to by ci nie pasowały dlatego, ale jakbym była blondynką to bym pewnie je farbowała, bo łatwiej absorbują barwniki, na ciemnych włosach trzeba je utleniać.-dopiero teraz zauważyła, że mówiła o mugolskich sposobach zmiany koloru, ale liczyła, że ucho Court tego nie wychwyci. -Miło mi, jestem Reina.-przedstawiła się tradycyjnie swoim drugim imieniem, bo nie znosiła pierwszego. Poczęstowała się się smakołykiem czekając na jego efekty. -A co dla ciebie znaczy godnie?-spytała żywo zaintrygowana tym stwierdzeniem. Myślała, że to jakiś typowy, angielski zwrot, którego nie rozumiała i nie znała.
kostka: 6 następnym razem rzuć kostką w odpowiednim temacie
Niestety, Courtney nie pochodziła z Francji, a z ukochanej Kalifornii, za to z pewnością ucieszyłaby się z takiego komplementu. Przecież to kraj szyku i elegancji! Sama zaś myślała o dziewczynie, że dobrze jest mieć takie hiszpańskie rysy. Ciemne oczy i włosy, długie rzęsy, szybkie łapanie opalenizny... Przy takiej urodzie nie trzeba się nawet malować. Chyba, że dla czystej przyjemności. - Czemu kretyński? Może akurat komuś się uda, no chyba, że to miało na celu zepsucie wesela, bo i tak być mogło - wzruszyła ramionami, dopiero teraz uświadamiając sobie, że być może ktoś celowo wysłał zaproszenia do nieznajomych. Jednak szybko pozbyła się tych myśli, nieszczególnie interesował ją bowiem powód, bardziej samo wydarzenie. - Ty przynajmniej wiesz na czyje wesele przyszłaś, ja państwa młodych nawet nie widziałam i za cholerę nie wiem, kim oni są. Ale skoro też znasz tak mało osób, to się nie przejmuję - odparła Hill wesolutko, odpowiadając na uśmiech tym samym. Dostrzegła, że ta cały czas jej się przygląda. To chyba znaczy, że wystrzałowo dziś wygląda, hehe. - Co? - nie bardzo wiedziała, o co chodzi z tym całym farbowaniem. Już gdzieś słyszała to słowo, możliwe, że nawet od ojczulka, który był mugolakiem. Wciąż jednak nie wiedziała, co to znaczy; zapewne dlatego, że jej ojciec, będąc facetem, nie farbował się. I choć nie rozumiała tej wypowiedzi, to wszystkie niejasności postanowiła puścić mimo uszu i odparła z podziwem: - Dużo wiesz na ten temat. Sama zaś zrozumiała tylko tyle, że blond włosy szybciej łapią ciemny kolor. A może jednak zaszaleje i zrobi się brunetką na dwa-trzy dni? Następnie zakodowała w głowie imię dziewczyny. Reina, Reina, Reina. Tak się składało, że Courtney świetnie zapamiętywała twarze, za to z dopasowaniem imion miewała zwykle problemy. No, ale jedna osoba to nie tragedia, da radę! - Godnie, w sensie wiesz... - zamyśliła się na chwilę, zdziwiona pytaniem. Przy tym wciąż lekko unosiła się w powietrzu, co zaczęło działać jej na nerwy, bo nie mogła swobodnie oprzeć się o krzesło. - Miałam na myśli, żeby nie było nudno. Ale spoko, dobrze się z tobą rozmawia, więc się o to nie boję. Zatem uczysz się w Calpiatto? Powiedz coś jeszcze o sobie. Courtney pomyślała, że dobrze będzie dowiedzieć się czegoś o Reinie. Może mają jakieś wspólne zainteresowania, może ta ma jakieś nietypowe pasje? Choć Amerykanka przepadała za mówieniem o sobie, to lubiła dowiadywać się nowych rzeczy o ludziach - była w tym wszystkim jakaś równowaga. Ceniła sobie zwłaszcza tych, którzy mieli własne hobby, lubiła ich obserwować. Dlatego też nawet najdrobniejszy gest, który wykonała Reina, nie umknął jej uwadze, a że trochę już się na tym znała, to stwierdziła, że to dość fajna osóbka, choć chyba bardzo spokojna.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Gdyby Dulce usłyszała tylko te myśli Panienki Hill z pewnością by się zarumieniła mimo ciemnego odcienia skóry. Ona nadal miała ją za francuzeczkę, była bardzo szczupła, filigranowa, niczym mgła poranna. Delikatna, zwiewna. Tak z pewnością Reina by ją opisała. -Cóż, wesela to czas picia, dziwnych zabaw i gier, których nie rozumiem, nie aprobuję. Jest mnóstwo pijanych ludzi, których towarzystwa nie lubię. Szczególnie mężczyźni potrafią być obleśni...-zamyśliła się przez chwilę. Tak, pamiętała tych różnych typków, którzy już nawet nie silili się na zadanie dwuznacznego pytania, tylko mówili wprost w czym jest rzecz. Za każdym razem, kiedy próbowała jakoś dyplomatycznie odprawić takiego amanta, ten albo naciskał jeszcze bardziej albo zaczynał się wydzierać i ją wyzywać, jeden nawet na tyle miał odwagi by podnieść rękę na Dulce, ale w jego przypadku nie skończyło się to niczym dobrym. Cóż, opinię w szkole miała najpierw: "Ty patrz, to młodsza siostra Candy, niezła szprycha, ciekawe czy się też daje." A później, kiedy zawiodła wszystkich oczekiwania uchodziła za zwyczajną "cnotkę niewydymkę". Z takich to chyba najgorzej się wszyscy zawsze naśmiewali, ale ona miała jakieś jeszcze cele w życiu prócz radosnego kopulowania i tego bardzo mocno się trzymała. -Przepraszam, zapomniałam, pochodzę z mugolskiej rodziny, to sposób mugolski na otrzymywanie innego koloru włosów.-zaśmiała się i miała nadzieję, że wybaczy jej ten lekki nietakt. -Wiesz, bardzo podobają mi się twoje włosy, w ogóle jesteś bardzo śliczna. Pochodzisz może z Francji? Wyglądasz jak jakaś nimfa.-w gronie czarodziejskim pochwały padały dość często i przeciwnie proporcjonalnie były one szczere. Jednak ona nie nabrała jeszcze tej maniery bycia pyszną, zuchwałą i protekcjonalną. -Raczej się uczyłam. Już tam nie chodzę, od tego roku zaczynam naukę w Hogwarcie. Już troszkę o tej szkole słyszałam. A coś o mnie, hm...-zamyśliła się głęboko i przystawiła filiżankę do ust lekko dmuchając zawartość naczynia. Upiła mały łyczek. -Mam siostrę i trójkę braci, jeden z nich chyba jest praktykantem z transmutacji w Hogwarcie. Co tam jeszcze, moja mama kocha podróże, najstarszy brat urodził się na Grenlandii, siostra na Majorce, ja w Anglii. Dużo razem podróżujemy. O! Interesuję się bardzo magią leczniczą.-niemal zawołała podekscytowana na samą wzmiankę o leczeniu. Chciał przecież zostać kiedyś sławną uzdrowicielką. Szczególnie interesowało ją funkcjonowanie mózgu. -W wolnych chwilach czytam, nawet sporo. Interesuję się wspomnieniami ludzi, jak je przywracać, czy odróżniać wpływ zaklęcia Imperio od świadomego działania człowieka. Gram na wiolonczeli, ma na imię Roosevelt. A ty co byś opowiedział mi o sobie?-była bardzo ciekawa co Hill opowie jej. Czuła, że mogą się zaprzyjaźnić, jak na razie rozmowa szła bardzo dobrze, bez większych problemów. Były obie zainteresowane sobą i rozmową.
Słuchała słów Hiszpanki ze zdziwieniem, z każdym kolejnym zdaniem otwierając coraz szerzej oczy. Jak to, Reina nie lubi dzikich melanży? Nie lubi wypić sobie drinka, dwóch, ewentualnie dziesięciu, a potem tańczyć i szaleć, by później zmęczona zasnąć? I w końcu, nie przepada za flirtowaniem z przystojniakami pod swoje dyktando? Dziwna jakaś... Jednak po tych słowach Courtney zamyśliła się nie na żarty i musiała przyznać rację dziewczynie. - Tak, to nieprzyjemne... - ...gdy samemu jest się trzeźwym, pomyślała, jednak nie powiedziała tego na głos. Mimo, że początkowo dziewczyna wywarła na niej dobre wrażenie, teraz poczuła dziwne rozczarowanie. Nie napiją się wspólnie wódeczki! Nie zrobią furory na parkiecie! Jaka szkoda... Hill westchnęła ciężko nad swoim losem. Po jej słowach można by pomyśleć, że tak bardzo przejmowała się tłumem pijanych gości i namolnymi facetami, jednak miała wprost przeciwne zapatrywania. No, ale o tym wiedziała tylko ona sama. Jej poglądy wynikały zapewne z innych, o wiele przyjemniejszych doświadczeń, niż miała Dulce. Nie lubiła zobowiązań, więc jednorazowe przygody, jakkolwiek to brzmi, były dla niej świetnym rozwiązaniem. Korzystała z życia. Była młoda, piękna - miała do tego prawo, prawda? Przepadała za flirtowaniem z chłopakami. To ona stawiała granice, ona decydowała. Rzadko bywała inaczej. Mimo to nie była wielką uwodzicielką, potrafiła odnaleźć się również w gronie znajomych i z nimi świetnie spędzać czas. Nie znosiła gierek, dla niej wszystko było proste i... błahe! Takiej to tylko pozazdrościć. - Aaa! Coś jak nasze Colovaria! - zawołała radośnie, bo w końcu zrozumiała, o co chodziło. Potem jedynie uśmiechnęła się słodko i powiedziała: - Oj, bo się zarumienię... - nie, nie zarumieni się. Przyzwyczaiła się do komplementów, lubiła je dostawać. - Dziękuję, miło mi to słyszeć. Nie jestem z Francji, a z Ameryki. Dokładniej z Kalifornii. Chodziłam do Salem! - wypięła dumnie pierś, bo jako reprezentantka byłej szkoły przekonana była, że powinna się nią chlubić. - Zanim się zjarało, oczywiście. Teraz przeniosłam się do Hogwartu. - dodała, już nie taka dumna, choć w gruncie rzeczy nie przeszkadzał jej ten cały Hogwart. Co prawda nigdy nie będzie tam takiego klimatu, jaki panował w Salem, no i musiała od nowa walczyć o swoją pozycję, ale nie rozumiała tych całych narzekań na zamek. Mimo, że kilka osób chętnie by stamtąd wykopała, to nie było tak źle! Nawet polubiła tam mieszkać, choć gdyby nie przykre wspomnienia związane z pożarem, pewnie chętnie wróciłaby do starej szkoły. Dlatego jeszcze bardziej zdziwiła się i poniekąd ucieszyła, gdy usłyszała, że Reina również będzie tam uczęszczać. - Super, pewnie się tam spotkamy. Ciekawe, do jakiego domu trafisz - uśmiechnęła się. Sama nie wiedziała, do jakiego Tiara przydzieli ją (bo fabularnie jest sierpień, hehe) i miała nadzieję, że nie do Hufflepuffu. Słyszała już to i owo o tym domu, że same smarkacze tam i ciamajdy. Och, Reina ma trzech braci! Może jacyś hiszpańscy przystojniacy? Courtney ucieszyła sama myśl o tym, jednak zaraz po tym uspokoiła się. Nie będzie przecież rzucać się na żadnych facetów, jak na mięso, powinna zachować zimną krew, bo nie każdy Hiszpan jest obdarzony pięknymi rysami przez matkę naturę. Prawda? - Wow, pewnie widziałaś kawał świata, co? - zapytała z podziwem. W tym momencie Reina urosła w jej oczach; miała coś, co Hill bardzo sobie ceniła: własną pasję i zainteresowania, różnorodne doświadczenia. No i wiedziała, co chce robić w życiu... Courtney wiązała swoją przyszłość z eliksirami i dlatego też została na studiach w Hogwarcie. Nie wiedziała jednak, czy dadzą jej one to, czego potrzebuje - bo znacznie lepsza była w warzeniu tych naparów, których od nich nie wymagano, a z których robiła osobisty użytek. - Nadałaś imię wiolonczeli? - tym razem nie kryła w głosie niedowierzania. Ta dziewczyna jest pokręcona, ale na swój sposób da się ją lubić. Jest sympatyczna. - Ja, no wiesz... - lubiła mówić o sobie, jednak gdy miała zamknąć swoją osobę w kilku zdaniach, nigdy nie wiedziała, co powiedzieć. W końcu o jej zaletach można mówić długo (z pewnością), a wady... wady lepiej przemilczeć. - Jak już mówiłam, jestem z Salem, świetna szkoła, ogólnie polecam, ale nie wracam tam. Jakoś wyjechałam do Hogsa i tak już zostało - nie powie przecież, że jest na tyle wrażliwa, że chyba rozryczałaby się jak bóbr, gdyby teraz miała przestąpić próg Salem. No, śmierć brata w pożarze to nie byle co. - Lubię imprezować... - powiedziała, nie przejmując się, że niedawno Hiszpanka wyraziła niepochlebną opinię o tego typu osobach. -...ale też jestem pracowita. No, dziwne połączenie. Lubię obserwować mowę ciała... Wiesz, że to całkiem sporo mówi o ludziach? No i jeżdżę na motocyklach. Tak, tych mugolskich. Całkiem dobrze się na nich znam. Przepadam za eliksirami i uprawianiem sportu, kiedyś grywałam w jakichś sztukach teatralnych, a przez sen zdarza mi się gadać. Jakieś bezsensowne rzeczy, co prawda, ale zdanie też potrafię sklecić... No i kawa. Kocham kawę. Zakończyła swój wywód, uśmiechając się szeroko. Nie jest łatwo streścić człowieka w kilku zdaniach, ale jako-tako jej się to udało. Z pewnością będzie jeszcze wiele okazji, by dopowiedzieć to i owo. Tymczasem oderwała się wreszcie od stołu i z radością stwierdziła, że wcale nie musi się trzymać tego cholernego kantu, bo nie odlatuje! Mimo, że wciąż unosi się kilka metrów nad ziemią.
sooorki, że tak długo, samo wyszło!
The author of this message was banned from the forum - See the message
Cóż widocznie w przeciwieństwie do rozmówczyni Dul była spokojną, szarawą myszką, która nie lubiła wadzić komukolwiek. Jej przyjaciółmi były stosy ksiąg, pergaminów i zwojów, które uwielbiała czytać. Wiedza była dla niej potęgą nadrzędną, bo mimo ogromnej siły można kogoś przechytrzyć intelektem. Co można jeszcze powiedzieć, miała po prostu szesnaście lat, wiedziała, że jej rówieśnicy to robią, piją, palą, ale czy to zmuszało ją do bycia taką samą jak oni? Nie! Była szaloną indywidualnością, tak odmienną od dzisiejszej młodzieży czy nawet starszych osób, że liczyła na to, iż to w jakikolwiek zachęci rozmówcę do jej poznania. Nietypowy charakter i sposób bycia, wyrażania się. -Cóż bywa i tak...-wymamrotała nie wyraźnie. Nie dlatego, że te wspomnienia były dla niej szczególnie bolesne, ale do większości co robili jej rówieśnicy odnosiła się z pogardą. Jej nadrzędnym priorytetem w życiu było skończyć szkołę, studia, dostać się na staż do szpitala. Uczciwie pracować i żyć nie prosząc nigdy więcej o pieniądze siostrę lub brata. Dzieliło ich kolejno pięć, dziesięć lat w zaokrągleniu, ale zdawało się, że to różnica dla nich nie do przebycia w żaden sposób. Candy po prostu była jej nemezis, wrogiem osobistym i publicznym dziewczyny, zaś Val często brał stronę starszej siostry, często nie sprawiedliwie. Z resztą zabrali wszystko co najlepsze w jej życiu, magię, talent do magii. Nie znosiła kiedy oni rozwijali swoje zainteresowania i pasje, a ona grała na wiolonczeli, uczyła się języków by nadrobić braki. W końcu, kiedy otrzymała upragniony list, pełna entuzjazmu, młoda dziewczyna liczyła, że wszystko będzie dobrze. Nie było. Zderzyła się z rzeczywistością bardzo szybko. Nie miała krzty talentu mimo ogromnej wiedzy. Co może być gorszego dla młodej duszy z wielkimi aspiracjami i ambicjami bez talentu? Mogła walczyć lub się pogodzić z tym. Wybrała trzecie rozwiązanie, obwinianie innych za swój brak zdolności. Teraz, była trochę dojrzalsza w tej kwestii, obrała to wszystko, gdzie machanie różdżką jest ograniczone do minimum. -Tak, wydaje mi się, że tak, nigdy nie korzystałam z zaklęć zmieniających kolor włosów, czy to dziedzina transmutacji?-zapytała nie będąc w stu procentach pewna. Jej brat, owszem kochał to i w końcu został stażystą w Hogwarcie na stanowisku transmutacji, jednak jej przychodziło z trudem zamiana jednej rzeczy w drugą. Wymagało to precyzji, silnej woli, Dul miała zawsze problem z czymś takim. Najgorzej chyba było z cierpliwością, której bogowie poskąpili młodej Hiszpance. -Słyszałam coś o tym wypadku, bardzo mi przykro z tego powodu.-powiedziała szczerze poruszona tym wyznaniem i nie chciała ulec pokusie dopytywania się jej o szczegóły tej katastrofy mimo, że bardzo ją to nurtowało. Była trochę z natury ciekawska, jednak żyjąc w hiszpańskiej rodzinie nauczyła się bycia jako taką powściągliwą osobą i nie zadawać nadmiaru pytań, które mogą kogoś zranić lub urazić. Czasami powściągliwość i ta dyscyplina nie raz uratowała młodej czarodziejce skórę. -Też jestem tego bardzo ciekawa, jak rozumiem, zaczynasz dopiero naukę. Z tego co wiem to mają system szkolny i akademicki, dobrze mówię?- zapytała blondynki z zaciekawieniem. Skoro miała już zostać w Londynie, czemu by nie na dłużej, na studia? A później pracować tu. Może właśnie to miasto było jej przeznaczeniem na które czekałam. Może nie bez powodu się urodziła w stolicy Anglii? Wszystko jest przewrotne i możliwe, zwłaszcza los. -Troszkę zwiedziłam, owszem. Byłam w takich miejscach jak: Tybet, Chiny, trochę Japonii, byliśmy na Karaibach, czy nawet w Estonii. Moja mama jest bardzo energiczną kobietą i nie potrafi wiele wysiedzieć w jednym miejscu. Często podróżujemy pieszo, śpimy pod namiotem. To jest bardzo fajne, dopóki nie musisz przejść całego łańcucha górskiego, rozbić namiotu, nazbierać drewna i zrobić coś do jedzenia. Mama zabraniała zawsze używać czarów, bo mówiła, że to pójście na łatwiznę. Pewnie pomyślisz, że prowadzimy koczowniczy tryb życia? Po prostu jeśli zwiedzaliśmy tereny górskie to tam raczej rzadko są schroniska, zwłaszcza w mniej rozwiniętych krajach, więc musieliśmy sobie radzić.-uśmiechnęła się pogodnie do dziewczyny Dulce i miała nadzieję, że dobrze zrozumie to co chciała jej przekazać. Nie uzna jej i rodziny za jaskiniowców, tylko bardziej poszukiwaczy przygód i surwiwalowców. W jakiś sposób to się Dul podobało, a z drugiej, zawsze chciała spędzić wakacje na słodkim obijaniu się, wylegiwaniu na plaży, spaniu do późna. Wszystko miało jakieś swoje uroki. -Pewnie, imię dla instrumentu, to podstawa. To mój ukochany i najwierniejszy mężczyzna życia a ma na imię Roosevelt. Nie wiem czemu takie wybrałam, chociaż był taki mugolski przywódca, ale jakoś mi po prostu pasowało do niego.-zaśmiała się radośnie dziewczyna. Bawiła się przy tej rozmowie świetnie i nie mogła narzekać na równie wygadaną i pogodną Hill, z którą z każdą chwilą docierały się w tematach co raz bardziej. Nie bardzo się przy niej krępowała, rozmowa była swobodna, nie wymuszona, taka jaka powinna być dobra rozmowa. Zawsze uważała, że świetna rozmowa jest warta najwięcej, dlatego bardzo się cieszyła realizując się z kimś na tym polu. -Czemu lubisz imprezować?-sama nie wiedziała czemu wystrzeliła z tak absurdalnym pytaniem. Zawsze ją to intrygowało, czemu ludzie lubią pić, tańczyć w rytm zbyt głośnej muzyki, palić. Czy co tam jeszcze robi się na imprezach. Ona zdecydowanie wolała kameralne środowisko, kilku znajomych, jakieś dobre picie, jedzenie, rozmowa. Mogłaby nawet w ciszy spędzać ten czas, byleby z dobrą paczką przyjaciół, których miała nadzieję poznać na wakacjach i w szkole. To wszystko było takie intrygujące i dawało nadzieje na lepsze jutro. -To ciekawe co mówisz o mowie ciała, Włosi, Hiszpanie, generalnie Latynosi bardzo dużo wykonują gestów mowy ciała. Nie wiem sama dlaczego, chyba jesteśmy bardzo energiczni i to dlatego, odzwyczaiłam się tego będąc w Anglii bo większość osób patrzyła się na mnie dziwnie.-właśnie napadła ją refleksja, że od jakiegoś czasu nie macha rękami jakby chciała się odpędzić od roju much brzęczących nad uszami. Taka była prawda, najwięcej też intonowali głosem. To co ludzie z zagranicy postrzegali jako krzyczenie na siebie, było często intonacją wyższości czyjejś wypowiedzi nad inną. W jej domu zawsze było gwarno i to na ogół Candy darła japę jakby kto ją obdzierał ze skóry. W dodatku szybko, kiedy była zdenerwowana.
W zasadzie zależało, kto w jakim towarzystwie przebywał, jednak z pewnością tych "niegrzecznych" nastolatków było więcej. Dla Courtney Reina zawsze pozostanie tą grzeczną, spokojną, ale jednocześnie z pasjami, ładniutką Hiszpanką - właśnie taki obraz dziewczyny wykreowała sobie w głowie. Chyba zresztą nie odbiegał zbytnio od rzeczywistości. Hill była tym typem osoby, który potrafił połączyć pracę z przyjemnościami. Choć ciężko w to uwierzyć, za dnia uważnie słuchała profesorów na lekcjach, bo to z nich pamiętała najwięcej. Potem odrabiała szybko, ale starannie prace domowe, by wieczór spędzić w odprężającym towarzystwie. Wbrew pozorom zależało jej na dobrych ocenach, lecz nie przejmowała się, gdy trafiło się coś gorszego. Brnęła pod prąd, gdy postawi sobie jakiś cel - musi go zrealizować, choćby cały świat był przeciwko! Potem bez wyrzutów sumienia będzie mogła świętować. Mimo to ciężko było znaleźć jej złoty środek. Imprezy i nauka nigdy nie szły ze sobą w parze, więc miewała naprzemienne okresy. Nie przeszkadzało jej jednak, gdy coś jej nie wychodziło - zawsze można się poprawić. I tym sposobem wiodła sobie przyjemne życie, bez większych zmartwień. Nie obchodziła jej opinia innych ludzi. Lubiła gdy mówiło się o niej dobrze, ale nie dotykały jej niepochlebne opinie. Gdyby ująć to prosto, w jej stylu, brzmiałoby to tak: na hejterów wyjebane. Ale że jestem kulturalną osóbką to powiem, że Courtney dobrze wiedziała, że ludzie często krzywdzili z zazdrości, niewiedzy, czy innych beznadziejnych pobudek, dlatego miała gdzieś cudze zdanie. I dlatego też pewnie nie ingerowała w życie innych, wolała zająć się swoim. Więc nie obchodziło jej, czy rówieśnicy równo zapierniczają z nauką, czy chleją po kątach - ich wybór, oni ponoszą konsekwencje. Sama zaś nie toleruje wymówek dla usprawiedliwienia słabych wyników. Trzeba ostro pracować na swój sukces, to wszystko! A że innym to przychodzi łatwiej, jej również... Cóż, nikt nie ma na to wpływu. Po co więc się przejmować takimi rzeczami? - No co ty, nigdy? Musisz spróbować, to w ogóle nie niszczy włosów. Kilka razy próbowałam, chodziłam w brązie. Wiem, zrobiłam sobie krzywdę... - skrzywiła się na samo wspomnienie. Jak mogło jej się to podobać? Przecież wyglądała okropnie! - Nie, to zwykłe zaklęcie. Warto spróbować, bo jak nie wyjdzie, to zawsze można odczarować - i chyba tylko dlatego publicznie się dziś pokazywała. Gdyby na jej główce pozostał ten jakże uroczy brąz, pewnie zamknęłaby się w dormitorium i nie wychodziła. A Dulce powinna sobie poradzić, bo nawet jeśli była kiepska z transmutacji, to zaklęcie nie wymagało akurat nadzwyczajnych zdolności! - Chyba wszyscy uniknęliby tego pożaru, gdyby mogli - wzruszyła ramionami. Teraz było już za późno, trzeba zatem zaakceptować obecny stan rzeczy. I dobrze, że Reina nie drążyła tematu, było to jej na rękę, bo nie lubiła o tym rozmawiać. - Taaak, studia też mają - odparła jakby od niechcenia, choć w środku była przerażona. Właśnie wkraczała w dorosłość, co czasami ją martwiło. Miewała swoje obawy, chyba jak każdy - jak to będzie wyglądało? Uda jej się wieść takie życie, o jakim marzyła? Po studiach będzie musiała zacząć prawdziwe, dorosłe życie... Jak to zatrzymać?! - Zaczynam pierwszy rok studiów - kontynuowała już weselej. - A ty? W której teraz będziesz klasie? W opowieści dziewczyny o podróżach zasłuchała się akurat z nieudawanym zainteresowaniem. Rzadko jej się to zdarzało, ktoś musiał mówić naprawdę ciekawie. - Wow, zacznij mi wysyłać pocztówki, to będę mieć ze wszystkich miejsc na świecie. Faktycznie męczące, ale ja lubię takie wycieczki. I fajnie, że bez magii. Najlepsze rzeczy nie przychodzą łatwo. Dobrze jest zrobić coś na własną rękę, większa satysfakcja - odparła, bo wyobrażała sobie, że to musiała być dla dziewczyny niemała przygoda. Co prawda ona osobiście wolałaby się poopalać i poleniuchować, ale na górską wycieczkę też dałaby się namówić. Nie dość, że dzięki nim wyrabia się kondycja, to dla samego widoku na górze i pamiątkowej fotki warto było troszkę się pomęczyć. - Ja nigdy nie miałam żyłki do instrumentów... Wszelkie sprzęty grające jakoś mnie nie lubiły - powiedziała, przypominając sobie nieudaną próbę nauki gry na gitarze w młodych latach, kiedy to skończyło się na tym, że widowiskowo ją roztrzaskała, gdy nie wychodził jej jeden z utworów. Chyba tylko gra na cymbałkach wychodziła jej jako-tako, to znaczy bez zniszczenia ich, bo dźwięki wcale nie były miłe dla uszu. - Tym bardziej nie pomyślałabym, by nadawać im imiona. Jak coś się nie rusza, nie ma czterech łap i merdającego ogona albo puszystego futra, to dla mnie jest chyba bezimienne. Jej również dobrze rozmawiało się z Hiszpanką, choć nie pomyślałaby, że można spędzić miło czas w kulturalny sposób, będąc na weselu, na którym alkohol jest w zasięgu ręki. Czy to znaczy, że się starzeje? - No wiesz... ciężkie pytanie - nawinęła kosmyk włosów na palec w zastanowieniu. Warto dodać, że efekty zjedzenia orzeszka już minęły i wreszcie opadła na krzesło, a nawet tego nie zauważyła. - Chyba nie znam odpowiedzi. Tak jak inni są domatorami, wolą zaszyć się z książką, tak ja wolę ogłuszyć się na jeden wieczór i otumanić alkoholem - wzruszyła ramionami. Nie miała problemu by się do tego przyznać, bo nie był to dla niej żaden wstyd. Lubiła być w centrum uwagi, lubiła błysk świateł i wesolutki humorek, który ogarniał ją po kilku drinkach. Czemu ktoś miałby mieć z tym problem? - Tak, zauważyłam to. Jesteście bardzo wylewni. Ale to chyba dobrze, łatwo odgadnąć przynajmniej, kto jakie ma intencje - odparła, bo była nawet dobra w te klocki. Przykładowo często potrafiła wykryć kłamstwo, choć może to dlatego, że jej samej przychodziło to łatwo? Znając swoje schematy potrafiła rozpoznać je wśród innych i unikać głupich błędów. - A Anglicy... szkoda gadać! Większość jakaś taka sztywna, choć da się trafić na kogoś normalnego. No i w tym cholernym Londynie ciągle pada. Między Anglikami a Amerykanami była spora przepaść. Na palcach jednej ręki zliczy ludzi, którzy mogliby równać się jej salemskiej paczce, bo większość niestety była zbyt... angielska, o. Nie wiedziała jeszcze, jak sprawa ma się z Hiszpanami - zwyczajnie znała ich zbyt niewielu, by to ocenić.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Bez dwóch zdań Dul, należała do osób spokojnych, czemu by nie miała? Nie przeżyła nigdy wielkiej tragedii, nie straciła nigdy nikogo bliskiego. Żyła normalnie, stabilnie wraz ze swoją pokręconą rodziną. Co prawda nigdy nie przepadała za swoim starszym rodzeństwem, ale to nie był dla niej powód by pić, czy palić. Co gorsza próbować narkotyków. Ot ucieleśnienie rozsądnej i myślącej dziewczynki, która może dopiero wchodziła w okres buntu? Jedyne czego pragnęła na tą chwilę to udowodnić innym swoją wartość i niezaprzeczalny intelekt, aby siostra już jej nigdy nie uciszała, żeby już nie wychodziła na tą najgorszą, czarną niemal owcę. Kolejnym powodem dla którego nie chciała próbować alkoholu, seksu czy palenia była Candy. Tak, tak, kochana siostrzyczka, która swoją postawą w szkole szargała również opinię i Dulce. Nie zamierzała taka nigdy być jak ona. -Nie, jakoś nigdy nie próbowałam, chyba śmiesznie bym wyglądała w jasnych, jedyne jakie przychodzą mi do głowy i mogłyby dobrze wyglądać, to chyba jakieś wiśniowe.-odparła dziewczyna najwyraźniej nie wzruszona tym co powiedziała jej rozmówczyni. Po co tak na prawdę komukolwiek zmiana koloru włosów? Rozumiała, że jeden może się nudzić, ale pewnie w innych wyglądałaby źle, bardzo źle. -Nie znam tego zaklęcia, ale skoro można odczarować efekty. Chociaż...-zawiesiła przez chwilę głos i po pewnym czasie dodała. -Nie, to chyba nie dla mnie, mi proste czary nie wychodzą, więc pewnie gdybym próbowała zmienić kolor włosów, to bym je zapaliła.-zażartowała i zaśmiała się szczerze z samej siebie. Dul miała dość duży dystans do siebie oraz do tego co robi, czasami do jej umiejętności magicznych. Jakoś przed obcymi była w stanie się na tyle otworzyć i stwierdzić: "Tak, jestem magiczną miernotą." Oczywiście wtedy nie dodawała argumentu, że jej rodzeństwo przywłaszczyło sobie na własność resztę mocy, a jej pozostawili nędzne resztki. To przed nimi zawsze miał problem powiedzieć, że jest słaba. Nie chciała taka być. Starała się walczyć niemal do upadłego, lecz nie znosiła przegrywać. Każdą magiczną porażką obarczała innych. Kiedy Hill wspomniała o wydarzeniach z Salem nie odezwała się ani słowem. Wolała chyba milczeć, niż zadać głupie, nieostrożne pytanie. W końcu rany po tej tragedii były jeszcze świeże. Spuściła wzrok czując, że poniekąd tak powinna zrobić a poniekąd oczy Hill zdawały się ją świdrować na wylot, każdy skraweczek jej duszy. Czuła się niemal nago i grzesznie. -Cóż nie wiem jeszcze gdzie trafię, w sumie do Slytherinu nie mam szans, bo jestem mugolakiem, ale każda inna opcja domu jest chyba dobra.-odpowiedziała na pytanie blondyneczki i znowu podniosła na nią swój wzrok. Nie palił już jak poprzednio i czuła się nieco bardziej komfortowo. -Pocztówki? A nie wolałabyś może zdjęcia? Chyba są bardziej osobiste, pocztówki można nawet kupić nie będąc w tym miejscu. Oczywiście jeśli chcesz widzieć moją japę na tle wielkiego kanionu, czy klasztoru mnichów w Chinach.-ponownie zażartowała. Poniekąd to urzekało ludzi w jej osóbce. Była wesołą dziewczyną, która była grzeczna, poukładana, ze swoimi dziwnymi pasjami. Trochę taki nerd, którego da się lubić. -Może nie lubiły bo nie miały imienia?-zasugerowała szybko dziewczynie. Nie od dzisiaj wiadomo, że wielu muzyków nazywało swoje gitary, skrzypce, pianina. To nadawało im moc, pasję i przywiązanie. Niemal jak do zwierzęcia a czasami o wiele silniejszą więź emocjonalną. Ona swojej wiolonczeli nie oddałaby za żadne skarby. Była jej najbliższym przyjacielem w smutkach, kiedy nerwowo jeździła smyczkiem po strunach, ukojeniem, może nawet nałogiem. W pogodne dni, kiedy wraz z bratem pogrywali coś w domu tworząc dwuosobową orkiestrę na miarę tych najlepszych, przynajmniej w jej odczuciu. Była wtedy z siebie dumna, że potrafi tworzyć piękno, wzbudzać emocje, cieszyć, bawić oraz poruszać do łez. Tych prawdziwych łez. Dotykać duszy innego człowieka.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Dulce Reina Miramon dnia Pią 19 Sie - 0:05, w całości zmieniany 1 raz
Wygląda na to, że Dulce i Courtney były totalnymi przeciwieństwami - spokojna Hiszpanka kontra krzykliwa Amerykanka. Mało tego, Hill owszem, przeżyła swoją osobistą, wielką tragedię - straciła ukochanego braciszka. Zabolało ją to bardzo, ale nie lubiła rozczulać się nad sobą. Była przekonana, że okazywanie swoich słabości innym nie jest zbyt dobre. Swój cały ból przelewała na kartki pamiętnika, w którym codziennie zawzięcie pisała i to jego traktowała jako powiernika sekretów. Ludzie zwykle dziwili się, że taka dziewczyna pisze pamiętnik - jakby to zarezerwowane było wyłącznie dla tryskających inteligencją kujonów... Utrata jedynego rodzeństwa bardzo nią wstrząsnęła, rodzice zresztą przeżywali to równie mocno, ale nie była bodźcem do żadnej zmiany wewnętrznej. Nie, Hill wciąż była taka sama - krótko mówiąc nie nawróciła się przez żadną traumę życiową, nie nałożyła maski, ani nie zamknęła w sobie. Używki? Nie miała nic przeciwko ludziom, którzy byli im przeciwni, ale sama chętnie lubiła je stosować. Okazjonalnie, bo na co dzień miała ambitniejsze rozrywki - dbała o oceny i własny rozwój. Jednak nie miała zamiaru niczego sobie odmawiać, chciała korzystać z życia. - No, w zasadzie tobie jasne włosy by nie pasowały - powiedziała, przyglądając się dziewczynie. - Masz zbyt ciemną karnację. Nigdy nie widziałam blond Hiszpanki, żadnej Chinki czy Murzynki też zresztą nie - wszystkie wyżej wymienione kobiety charakteryzowały się raczej ciemnymi elementami urody, a Courtney, która ma w swojej głowie ustalone ich wyobrażenie, pewnie nawet nie przypomina sobie, że w Ameryce całkiem sporo farbowanych Hiszpanek się znalazło. Widziała, że Reina ma wątpliwości co do zmiany koloru i szczerze poleciła jej zaklęcie, ale nie miała najmniejszego zamiaru nachalnie do tego namawiać. - Jak chcesz - wzruszyła ramionami. Po chwili jednak dodała: - Ale jakby co, to wysyłaj do mnie sowę. Ewentualnie natkniesz się na mnie w Hogwarcie. Ja jestem całkiem wprawiona w tym zaklęciu, choć nie obiecuję spektakularnych efektów. No, ale tam nie ma nawet w czym się pomylić! Więc w razie czego wiesz, do kogo się zgłosić - puściła oczko, zakańczając temat włosów. O takich sprawach mogłaby gadać godzinami, bo akurat bardzo lubiła o siebie dbać. Najważniejsze są detale, prawda? To one tworzą całość, dlatego też sporo czasu spędzała na pielęgnacji swojego ciała. Zarówno od zewnątrz, jak i wewnątrz. Jednak nie przeżywała, kiedy musiała pokazać się bez makijażu czy w wyciągniętej piżamie, bo ładnemu we wszystkim ładnie. A ona nie boi się ubrudzić! Na chwilę zawiesiła się - jej myśli błądziły po zakamarkach pamięci, przypominając najgorsze chwile w Salem. W ukochanej szkole, w której miała swoją niezniszczalną paczkę (niestety nie wszyscy dotarli do Hogwartu), świetną reputację i wspomnienia z wielu pierwszych razów: pierwszy lot na miotle, pierwszy pocałunek, pierwszy papieros... Niestety, obraz najlepszej amerykańskiej szkoły (bo jedynej, jaką miała) był teraz brutalnie przecięty przez ogień, który pochłonął to, co dla niej było najważniejsze. W końcu otrząsnęła się. - Dla mnie wszystko jedno, czy ktoś jest mugolakiem, czy czystokrwistym czarodziejem. W końcu czy to świadczy o charakterze? No, może najwyżej ci czystokrwiści częściej unoszą się pychą i dumą, bo przecież płynie w nich szlachetna krew, co nie. Co z tego, że nie mogą poszczycić się niczym więcej - skrzywiła się, przypominając sobie kilka "koleżanek", które właśnie takie były. Znała wielu świetnych mugolaków, dobrze czarowali i dało się z nimi poimprezować, więc ta informacja nie zrobiła na niej żadnego wrażenia - w końcu to czarodziej jak każdy inny. - Ej, jasne, mogą być zdjęcia! - zawołała z entuzjazmem. - Przynajmniej będą oryginalne, mogę mieć pewność, że to unikat, hehe - można uznać, że poniekąd będzie to bezcenny dar, w końcu zdjęć nie da się kupić. No chyba, że ktoś jest świrem i je sprzedaje albo ewentualnie modelką. Dla Courtney to okazja do zebrania kawałka świata w jedno miejsce, bo choć pieniądze na podróże miała, to zdecydowanie brakowało jej czasu. A mordkę Reiny najwyżej zamaże... żartuję, oczywiście. Będzie dzielnie zbierała fotki, by w dniu urodzin Hiszpanki wrzucić je na wizzbooka, to lepszy pomysł! - Wiesz, jakoś nigdy nie wpadłam na to, by nadawać imiona rzeczom. Wiem, że czasem nadaje się je łodziom czy pojazdom, ale mój motocykl jest dla mnie bezimienny. Tak zwyczajnie. Nie ma imienia, a mimo to mnie lubi! Żyjemy sobie w symbiozie: ja daję mu paliwo, on mi uciechę z jazdy. Więc instrumenty to najwyraźniej jednak inny przypadek - podsumowała, zakańczając swoją wypowiedź z anielskim uśmieszkiem. To pewnie na myśl o motocyklu tak się rozanieliła, lubiła bowiem ten wiatr we włosach i wysoką prędkość, znacznie odbiegającą od tej dopuszczonej. To najlepsze, co mógł jej przekazać ojciec - półkrwi czarodziej, który podzielił się z córeczką mugolskim hobby. I choć jej jednoślad był bezimienny, to darzyła go taką samą miłością, jak Reina swój instrument. Mało tego, również dotykała nim duszy innego człowieka... kiedy wiozła pasażera z taką szybkością, że bał się do tego stopnia, by zapomnieć o całym świecie i krzyczeć. Najpierw ze strachu, a potem, po przyzwyczajeniu się do jazdy, ze szczęścia. Domyślała się, jaka wyglądała relacja Reina-wiolonczela. Z motocyklem miała dokładnie to samo. Nazywało się to pasja.