W pewnej odległości od lądu znajduje się stadion Quidditcha. Jest zawieszony kilka metrów nad wodą, więc zawodnicy, którzy spadną z miotły, zaliczą kąpiel w ciepłym morzu. Dostać się tu można tylko przy pomocy mioteł lub teleportacji. Sprowadzono go nie bez powodu. Na razie jednak nie jest dostępny dla gości.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Życie, życie jest nowelą.... To Maxowe prędzej można było nazwać telenowelą, pełną zwrotów, nieporozumień i niepotrzebnych dramatów. Potrzebował ucieczki od Avalonu, ale przede wszystkim od własnych uczuć, które zaczynały go dusić przez wiele niepowodzeń i niedopowiedzeń. Nie okłamał Salazara mówiąc, że ucieka wesprzeć przyjaciółkę. Obiecał Brooks, że będzie na każdym jej meczu i dlatego też teraz pojawił się przed wejściem na stadion, cały ubrany w barwy reprezentacji Anglii, gotów walczyć o zwycięstwo tej drużyny ze wszystkich sił, choć tak naprawdę, to nie ona była jego typem do tytułu Mistrza. Pokazał bramkarzowi wejściówki VIP i został odprowadzony do odpowiedniego sektora, który zdecydowanie był najlepszym możliwym miejscem do oglądania starcia. Solberg już namierzył darmowy bufet, który mu tutaj przysługiwał i podszedł do niego, by poczęstować się butelką piwa. Nie miał zamiaru się schlać, ale też nie do końca czuł się jeszcze dobrze po tym, co wypalił przed Paco i potrzebował nieco się rozluźnić. Zapobiegawczo wziął całą apteczkę, jaką dostał od avalońskiej znachorki. Od kiedy wyszedł z jej chaty, męczyły go znów ataki paniki, co niemiłosiernie nastolatka wkurwiało i miał nadzieję, że to nie zepsuje mu odbioru meczu. Teraz były ważniejsze rzeczy niż jego komfort psychiczny. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, tuż przy balustradzie. Był jednym z pierwszych VIPów w loży, więc miał tę wygodę, że mógł zająć najlepsze możliwe miejsce, z którego widok na boisko miał naprawdę niesamowity.
Mundial trwał w najlepsze, a ona starała się jakoś nie rozpaść na milion drobnych kawałków. Im było bliżej spotkania, tym większy ciężar przygniatał ją do ziemi, zabierając sen i spokój. Właśnie miała stanąć przed największych wyzwaniem swojego dotychczasowego życia. Z jakiegoś powodu bała się bardziej niż podczas walk z derwiszami, Mordredem czy zastępami inferiusów. Może przez to, że nie grała dla siebie, tylko dla całej Anglii? Na śniadaniu w hotelowej stołówce pojawiła się jako pierwsza. Zresztą, i tak nie mogła spać, ciągle myśląc o zagrywkach, kibicach, tłuczkach i całej masie innych rzeczy, związanych z quidditchem. Zaczęła od ogromnego kubka dyptamowego smakosza, który w mgnieniu oka postawił ją na nogach. Potem lekka owsianka i, z braku lepszych rzeczy do roboty, poleciała na boisko.
Nie trenowała jednak. Na to przyjdzie jeszcze czas. Zamiast tego wsiadła na „Zorę” i zaczęła kręcić kółka wokół stadionu. Bez żadnych przeszkód, bez żadnych dodatkowych zadań, jak odbijanie tłuczka albo tego tłuczka omijanie. Nie, ona po prostu latała, coraz szybciej i szybciej i szybciej, aż w końcu sportowa miotła osiągnęła cały swój limit. Dla osoby postronnej była teraz niczym innym, jak niebieską smugą. Kiedy tak wiatr szumiał jej w uszach, a ona wkładała cały wysiłek i koncentrację, żeby nie wpieprzyć się w trybuny, zabijając się przy okazji, czuła… spokój. Oczyszczała głowę z niechcianych myśli. Po raz kolejny, jak przez ostatnie 9 lat, miotła okazała się jej najlepszą przyjaciółką i stanowiła wsparcie w najtrudniejszych momentach. Zwolniła i zatrzymała się, gdy usłyszała swoje nazwisko. Jej oczom ukazał się asystent trenera, który przywołał ją do siebie.
- Już zaczynamy? – zapytała, bo latając jak wariatka, straciła rachubę czasu.
- E, nie. Jeszcze dwie godziny – odpowiedział mężczyzna, który z charakteru bardzo przypominał jej własnego brata. Był równie spokojny i wyważony, a także oszczędny w słowach. – Mam coś dla ciebie. Twoja koleżanka z pokoju mówiła, że masz problemy z zasypianie. Pięć kropel pod język na kilka minut. Powinno pomóc.
Krukonka najpierw się zmieszała, potem jeszcze bardziej, a na koniec z wdzięcznością przyjęła jakiś tutejszy eliksir, który musiał być odpowiednikiem znanego jej słodkiego snu. Podziękowała więc skinieniem głowy, po czym włożyła go do kieszeni. Wyjęła za to niewielką skrzyneczkę, wielkości paczki fajek. Był to podręczny zestaw do quidditcha, jej najnowszy zakup. A może raczej, prezent dla samej siebie.
- Gramy w „tysiaka”? – zaproponowała, wskazując na stojącego w oddali manekina treningowego. - Zasady jak zawsze. Głowa za dwadzieścia, kończyny za piętnaście, tułów za dychę. – Przypomniała jeszcze reguły gry, gotowa by rozkojarzyć się tym razem nie lataniem, a machaniem pałką.
/zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie wiedział, dlaczego stało się, jak się stało i był ciągle śpiący, rozkojarzony. Znaczy się, wiedział - zrobił to, czego wolał, żeby inni nie robili - próbował znaleźć wskazówkę dotyczącą Świętego Graala. Efekt był taki, ze roślinom musiało nie spodobać się, że przekopuje grób Izoldy i proszę. Najpierw wylądował w śpiączce i jeśli ktokolwiek myślał, że to znaczy, że będzie wyspany, niesamowicie się mylił. Miotlarz ziewał na każdym kroku i nie rozstawał się z kubkiem pełnym kawy. Chwała samonagrzewającym się kubkom, których miał niemal pełną kolekcję. Dostał jednak również wejściówki VIP na wszystkie mecze Anglii i naprawdę świat musiałby stanąć na głowie, aby nie zjawił się na żadnym meczu. Nic więc dziwnego, że i on zjawił się na stadionie w Hiszpanii, choć niekoniecznie można było rozpoznać go na pierwszy rzut oka. Jego włosy zostały zafarbowane na niebiesko, błyszcząc odrobinę czerwienią i bielą, a gdy tylko spróbowało im się przyjrzeć, można było dostrzec flagę Anglii. Tak samo wyglądała twarz mężczyzny, które policzki zdobiły angielskie flagi. Miał an sobie koszulkę w barwach drużyny, na której błyszczało nazwisko Brooks. Był dumny z tego, że jego studentka brała udział w tak ważnych rozgrywkach i zamierzał okazać jej w ten sposób swoje wsparcie. Wszedł do loży VIP, z której miał mieć dobry widok na boisko, a dostrzegłszy, że jest jeszcze miejsce przy barierce, skierował się od razu tam, nie przejmując się, że zw swoimi niemal dwoma metrami mógłby zasłaniać innym, o ile ktokolwiek przyjdzie jeszcze do loży. Ziewnął, próbując zakryć ten fakt, zwiniętą w pięść dłonią, po czym usiadł obok kogoś, kto już szybciej przyszedł, a kim okazał się nie kto inny, jak Solberg. Pomimo swojego rozkojarzenia i zmęczenia, Josh poczuł nieprzyjemny skręt żołądka, ale nie wycofał się. Zamiast tego uśmiechnął się lekko, samym kącikiem, robiąc łyk gorącej kawy pachnącej słodko cynamonem. - Zanim uznasz, że cię śledzę, przyznam, że też mam wejściówki i zamierzam po prostu… Kibicować Brooks. Mam nadzieję, że będziesz w stanie zignorować moją obecność i też cieszyć się meczem. Cokolwiek o mnie wtedy pomyślałeś i jakkolwiek… jakkolwiek źle mogłem zabrzmieć, nie miałem na myśli tego, co ostatecznie wyszło, ale teraz się zamknę, bo są sprawy ważniejsze, jak mecz. Niech Anglia wygra - powiedział spokojnie, po tym jak przywitał się z byłym uczniem, uśmiechając się wciąż nieznacznie, smutno, próbując panować nad ziewaniem. Wolałby z nim porozmawiać i choć wiedział, że powinien, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Nie mówiąc o tym, że gdy tylko usiadł wygodnie, oczy same zaczęły mu się zamykać, nad czym nie był w stanie panować.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdążył już otworzyć sobie pierwsze piwo i umoczyć w nim usta, czekając aż godzina meczu w końcu wybije, gdy nagle usłyszał znajomy głos tuż obok. Głos, którego nienawidził w obecnej chwili z całych sił i miał nadzieję w najbliższej przyszłości nie usłyszeć. Zatrzymał więc w kieszeni rękę, którą sięgał po blanta, mierząc Joshuę gniewnym wzrokiem. Po kłótni z Salazarem, oczywiście pierwsze o czym pomyślał to fakt, że Walsh jest tu na przeszpiegach i musiał przyznać, że słowa trenera ani trochę nie przekonały go, że może być inaczej. -Brawo. Zdobycie wejściówek mając bogatych przyjaciół musiało być naprawdę ciężkie. - Mimo wszystko nie potrafił powstrzymać się od zgryźliwego komentarza, a ręka dzierżąca blanta wychyliła się z kieszeni, po czym nastolatek nie przejmując się niczym odpalił używkę i głęboko się nią zaciągnął. -Proszę się nie martwić, nie jest Pan na tyle interesujący, żebym zmienił dzisiaj swoje priorytety. - Dodał jeszcze w kwestii ignorowania mężczyzny. Jakby nie było też pojawił się tutaj dla Brooks, o czym świadczyła koszulka w barwach drużyny narodowej Anglii, właśnie z jej nazwiskiem na plecach. Miał nawet transparent, który powiewał nad nim, z napisem "Do boju Juanita!!!". -Polecam nie spać, właśnie wylatują. - Zauważył, gdy oczy Walsha zaczęły się zamykać. Nastolatek wychylił się przez barierkę, głośno wiwatując drużynie angielskiej, wśród których z pałką w ręku leciała jego przyjaciółka. Widząc ją w swoim żywiole, Max wiedział, że jak zawsze da z siebie wszystko i już był z niej cholernie dumny.
Josh przyglądał się chwilę Solbergowi, zastanawiając się, czy ten próbuje go sprowokować do kłótni, czy po prostu nie panuje nad tym co mówi. Przypominał w tej chwili szczeniaka, psa zaczepno-obronnego, który atakował, gry nie czuł się pewnie. W jakim stopniu miało to przełożenie na sytuację Maxa, tego Walsh nie wiedział, nie był pewny, ale też nie zamierzał reagować na podobne zaczepki. Nie tego dnia i miał nadzieję, że nie powtórzy swojego zachowania z ich felernego treningu. Zdecydowanie wyprawa na zamki z Chrisem wiele zmieniła i gdy nie był już sam przepełniony złością, o wiele łatwiej przychodziło mu tolerowanie zachowania Maxa i zachowanie spokoju. Żałował jedynie, że dzieciak znów sięgał po jakąś używkę. Wyglądało też na to, że kawa zdecydowanie nie wystarczała w zachowaniu go w pełni świadomego. Kiedy tylko przestawał się ruszać, kiedy coś przestawał robić, od razu dopadał go sen, jakby nagle stał się dziadkiem. Drgnął, słysząc głos Solberga, aby po chwili zerwać się na równe nogi, gdy tylko dotarło do niego, co powiedział chłopak. - Cholerne kwiaty - mruknął pod nosem, pocierając szybko zmęczone oczy. Złapał się barierki, wiwatując, wykrzykując nazwisko Julii. Sięgnął również po różdżkę, aby po chwili wystrzelić w górę niebieskoczerwone konfetti i wykłócać się z fanem przeciwnej drużyny. - Znawca quidditcha od siedmiu boleści. Nie dostrzegłby tłuczka, mając go przed nosem, a myśli, że wie, która drużyna jest lepsza - marudził jeszcze pod nosem, a gdy nieznajomy nie widział, przerobił kolor jego włosów na niebieski. Zaraz znów napił się kawy, gdy nie potrafił zapanować znów nad ziewaniem, wierząc, że to może mu pomóc.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście, że po części prowokował. Potrzebował ujścia dla swojego gniewu i żalu, z którymi nie potrafił sobie do końca poradzić. Walsh jednak nie dawał się wciągnąć w te gierki, więc nastolatek skupiał się na blancie licząc, że ten odpowiednio go wyciszy i pomoże cieszyć się meczem w pełni. Wiwatował ile sił w przepalonych płucach, gdy tylko drużyna Anglii znalazła się na boisku. Wiedział, że raczej wygrana zależy od zdolności zawodników reprezentacji, a nie od decybeli jakie z siebie wywali, co nie zmieniało tego, że miał zamiar dać z siebie wszystko. Uwaga Josha na chwilę rozproszyła nastolatka, który przeniósł wzrok na zaspanego mężczyznę. -Kwiaty? Mors lilium? - Zainteresował się szczerze. Sam oprócz śpiączki raczej nie odczuwał większych powikłań po zatruciu się pyłkiem, ale czy było możliwe, żeby na organizm trenera kwiat zadziałał zupełnie inaczej? Otrzepał z włosów konfetti, które się tam znalazło za sprawą Walsha i zachichotał, gdy ten zaczął bluzgać na kibica, w dodatku zmieniając kolor jego włosów. Może była to kwestia zielska, z może Joshua faktycznie nie był aż tak w dupę ruchanym frajerem, za jakiego Max go ostatnio miał. -Trzeba nawracać ludzi na poprawne to......TAAAAAAAAAK! - Właśnie kafel wylądował w pętlach przeciwników Anglii. Max uniósł różdżkę wystrzeliwując kilka fajerwerków w barwach Anglii. Przyłożył na chwilę omnikulary do twarzy, by spojrzeć, który ścigający robi właśnie zwycięską pętlę. -BYLE DO NASTĘPNEGO! - Zawiwatował jeszcze, po czym z całych sił gwizdnął przy pomocy palcy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Gdybym wiedział, jak się nazywały… Te, co to oplatały groby Tristana i Izoldy… Nie wiem, czy interesujesz się poszukiwaniem Graala - odpowiedział Josh, zerkając chwilowo na Maxa, próbując nie ziewać, choć z tym nie szło mu najlepiej. Powinien bardziej uważać w trakcie próby przekopania grobu, pamiętając, co działo się w Luizjanie w opuszczonym porcie, ale nie, oczywiście nie wziął pod uwagę, że jakieś kwiatki mogą go uśpić, kiedy nawet nie próbował ich zerwać. Kwiat jednak odszedł na boczny tor myślenia, gdy kibic zaczął się wykłócać, a po chwili padły pierwsze punkty dla Anglii. Walsh w tej chwili nie był żadnym profesorem, ani trenerem, a jedynie kibicem z krwi i kości. Takim, który dla drużyny był gotów do nietypowych zachowań jak prosta transmutacja cudzych włosów czy ubrań. Był także gotów do bójki, choć zawsze miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. -TAK TRAFIAJĄ PRAWDZIWI ŚCIGAJĄCY A NIE MARNE PODRÓBY - krzyczał, wychylając się mocno przez barierki, ostentacyjnie udając, że nie słyszy bluzgów kibica przeciwnej drużyny, który odkrył zmianę koloru swoich włosów. Josh miał to w głębokim poważaniu, skupiony na tym, co było ważne - odnalezieniu znów Brooks i obserwowaniu jej poczynań na boisku. - Nie do końca pamiętam, co się stało, ale próbowałem rozkopać grób i nagle padłem. Ocknąłem się po dwóch dniach, Chris po trzech, więc i on padł ofiarą tych kwiatów, choć żaden z nas nie próbował nawet ich zrywać. Taka niespodzianka - powiedział nagle do Maxa, wracając do tematu kwiatowej śpiączki. Nie wiedział, czy i chłopak próbował szukać Graala, czy szczęśliwie ominął tę zabawę, ale jeśli ten temat miał im jakoś pomóc wrócić do normalnej rozmowy, to nie widział powodu, żeby nie kontynuować go. Chyba że na to, aby zacząć oskarżać sędziego o ślepotę, gdy nie reagował na jawne faule. - Nawet ja jestem lepszym sędzią niż ten baran na miotle - mamrotał pod nosem, zaciskając nerwowo palce na różdżce, wyraźnie powstrzymując się przed rzuceniem jakiegoś zaklęcia, aż nie wytrzymał. Wycelował drewnem w swoje gardło, rzucając niewerbalne sonorus. - CZY TY NAWET FAULI NIE WIDZISZ? NA CO KOMU ŚLEPY SĘDZIA!?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Mors Lilium... - Powtórzył, a jego twarz wyraźnie bardziej się zaintrygowała, choć gdy przypomniał sobie pudełeczko z kwiatem, które stało się w jakiś chory sposób kością niezgody, od razu bardziej się spiął i jeszcze raz zaciągnął blantem. Nie odpowiedział na temat poszukiwań graala, bo nie powiedziałby, że się specjalnie interesuje. Był tam dla Aurelii i skończył jak zawsze. Wciąż nadal nie był pewien, czy cieszył się z wybudzenia ze śpiączki, czy niezbyt. Gol dla drużyny Anglii ruszył ich obydwu z miejsca i pozwolił na chwilę wspólnie pocieszyć się z sukcesu drużyny, której dziś kibicowali. Oczywiście Max nie chciał żeby Anglia zdobyła Puchar, a jednocześnie życzył Brooks, by stanęła na tak ważnym podium. Na szczęście dopiero były eliminacje i nie musiał się przejmować tym konfliktem interesów. -Pyłek. To pyłek jest trujący. Rozmawiałem o tym ze znachorką, gdy sam się wybudziłem ze śpiączki. - Widocznie się napiął, wspominając jak cieszył się na widok Salazara, po czym wszystko chuj bombki strzelił i oto siedział tu - w Hiszpanii - byle tylko uciec od problemów. Temat kwiatu był jednak tym, o czym nastolatek nie potrafił przestać myśleć i chętnie by podjął na ten temat dialog. Może niekoniecznie z Joshuą, bo ten to na kwiatach się po prostu nie znał, ale już z jego mężem jak najbardziej. -Gdyby Profesor Walsh chciał się czegoś o tym kwiecie dowiedzieć niech da znać, powiem mu co wiem, albo skieruję gdzie trzeba. -Dodał jeszcze, mając oczywiście na myśli Christophera. Wciąż jeszcze nie przeszli w końcu na mniej nieformalne formy, więc gajowy był dla niego Profesorem Walshem, jak bardzo mylące to nie było. Faul na Angielskiej drużynie po raz kolejny odwrócił uwagę od konwersacji, a zagranie było tak bezczelne, że brak reakcji sędziego nawet w najbardziej doświadczonym Tybetańskim mnichu zgotowałby krew. -JA PIERDOLĘ, IDIOTO! TO BYŁ FAUL JAK CHUJ! MAJĄ SOBIE NOGI POURYWAĆ ŻEBYŚ ZAUWAŻYŁ?! W HOGWARCIE ŚLEPI NAWET ZNICZE ŁAPIĄ! - Oczywiście też wystosował zaklęcie wzmacniające głos, żeby zwiększyć szanse na to, że odbiorca usłyszy rzucane w jego stronę obelgi i nawiązał do pamiętnego meczu, kiedy to niewidomy krukon zdołał zapewnić swojej drużynie zwycięstwo łapiąc złotą kuleczkę. Co prawda był jasnowidzem, ale to był szczegół, który można było w tej chwili pominąć. -Co za pacan. Nominację na sędziego to chyba w płatkach znalazł. - Prychnął pod nosem, bo naprawdę już sam zrobiłby lepszą robotę jako arbiter niż ten latający po boisku idiota.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wakacje w dobie mundialu były dziwne. Zamiast w pełni cieszyć się zasłużonym urlopem, musiała sprawnie lawirować między treningami, meczami, obowiązkami drużynowymi a szukaniem czasu dla siebie. Nie mogła z tym nic zrobić, tak więc nie narzekała, tylko działała – najlepiej jak potrafiła. Poranny trening kadry Anglii stanowił preludium do reszty dnia i wiedziała, że musi zacząć z wysokiego „C”. Jedna pozytywna rzecz prowadziła w końcu do kolejnej. Najpierw było wspólne śniadanie, podczas którego plotkowali i dyskutowali na temat dyspozycji reszty drużyn. Hiszpania mogła być czarnym koniem imprezy, napędzana głośnym dopingiem hiszpańskich kibiców, wypełniających lokalne stadiony. Julka miała swojego faworyta do tego miana w zupełnie innej drużynie, ale swoje przemyślenia zostawiła dla siebie. Wciskając w siebie owsiankę z masłem orzechowym, już myślała o treningu, który już na nią czekał.
Trenowanie na boiskach innych niż angielskie stanowiło prawdziwą przyjemność, a także – coś nowego i ekscytującego. Wyzwanie stanowiła pogoda i Krukonka coś czuła, że minimalną przewagę na starcie będą miały właśnie kraje, które pochodziły z podobnego klimatu. Anglicy musieli przywyknąć i dlatego wylewali z siebie siódme, ósme czy dziewiąte poty. Tak jak teraz. Brooks z resztą ekipy grała właśnie sparing z jedną z lokalnych drużyn amatorskich. Aby wyrównać szanse, Anglicy mieli pewne zasady, których nie mogli łamać. Obrońca grał na starej miotle, ścigający nie mogli wymieniać się pozycjami, a pałkarze mogli używać tylko jednej ręki. Szukających nie było, pełnili oni funkcję dodatkowych ścigających. Wygrywali, ale nie była to jakaś wielka różnica. Pierwsza połowa trwająca godzinę skończyła się wynikiem 80-60 dla Anglików. Po trwającej kwadrans przerwie, ponownie wrócili na boisko. I dopiero teraz przybysze z Wysp mogli pokazać, za co biorą pieniądze. Kiedy już zdążyli się przyzwyczaić do wszystkich niedogodności i przegadać ze sobą sposoby na dotarcie pod pętle, gra nabrała płynności. Kolejne bramki sypały się jak z rękawa i jeszcze przed końcem spotkania widać było, że gospodarze nie mają już ochoty na jakąkolwiek grę. Wygrali wysoko, a Brooks czuła, że ona sama, jak i reszta kadry są na dobrej drodze do tego, by sporo namieszać. Mieli bowiem to, co wyróżniało najlepsze ekipy. Dumę.
/zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Pamiętał swój zakład z Brooks i zastanawiał się, jak dobrze, rzeczywiście pójdzie Bułgarii, której nie dawał wielkich szans. Szczęśliwie byli dopiero w trakcie eliminacji, a do tego na meczu Anglii, w której reprezentacji latała jedna z jego ulubionych uczennic. Bywały dni, gdy Josh zastanawiał się, czy kiedyś nadejdzie taki dzień, że cała drużyna, cała reprezentacja narodowa będzie składała się z osób, które miał przyjemność uczyć. - Pyłek? Jak znam Chrisa, nie daruje sobie nieznania tej rośliny, więc przekażę mu, żeby z tobą porozmawiał - odpowiedział Josh, uśmiechając się lekko. Wiedział, jaki był jego mąż i nie mógł uwierzyć, żeby nie próbował dowiedzieć się czegoś więcej o nieznanych kwiatach. Nawet jeśli miałoby to się skończyć jego śpiączką. Nie było to jednak coś, o czym chciałby w tej chwili mówić z Maxem. Zaraz też doszło do kolejnej mało przyjemnej akcji na boisku, która znów poderwała ich obu, zmuszając do wykrzykiwania w stronę sędziego, który zdecydowanie nie był zadowolony z ich komentarzy. - Wbrew pozorom, wielu sędziów jest raczej marnych w tym, co robią i właśnie dlatego powinno ich być więcej na boisku, a nie tylko jeden i to ślepy - odpowiedział, krzywiąc się, aby zaraz dodać krótką anegdotkę z czasów, gdy sam grał zawodowo o sędzim, którego wszyscy wiedzieli, że można przekupić, a który wpadł przez pazerność. - Podobno bardziej sprawdzają teraz każdego, ale ja w to nie wierzę… - dodał, a kiedy Anglia straciła punkt, niemal rzucił kubkiem. W porę zorientował się, że ma w środku kawę, więc wrócił do picia jej, czując, że zmęczenie nie chciało go jednak puścić. - Której z drużyn kibicujesz? Poza tym, że teraz Anglii przez Brooks - dopytał jeszcze, zerkając kątem oka na Maxa, zastanawiając się, kiedy i czy w ogóle powinien, jeszcze raz go przeprosić, proponując rozmowę bez zbroi, jeśli sie uda, oraz odreagowywania.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widząc, jak hogwarcka młodzież radziła sobie na boisku, Max nie zdziwiłby się, gdyby kiedyś taki dzień nadszedł. Narazie jednak kibicował tym paru znajomym, którzy mieli zaszczyt latania w barwach własnych narodów. Dziś była to Brooks, a kolejnego dnia miał obserwować Ryżego przyjaciela ze ślizgońskich lochów. -Byłbym wdzięczny. Nie dopuśćmy do powtórki z rozrywki. Lepiej żeby Pan Walsh wiedział, z czym ma do czynienia i jak to w razie czego zneutralizować, gdyby przypadkiem jakiś dzieciak w Hogu... - Nie dokończył, wzdrygając się na samą myśl. Zbyt wielu przyjaciół miał w szkolnych murach i zdecydowanie nie chciał, by którekolwiek z nich skończyło tak jak on jeszcze niedawno temu. -Przynajmniej Ciebie stać na szczerość, Panie Sędzio. - Nie mógł sobie odpuścić tego przytyku w stronę Joshuy, który przecież występował w tej roli podczas szkolnych meczów. Co prawda jakoś nigdy specjalnie nie czuł się źle przez niego potraktowany podczas tych rozgrywek, ale nie o to teraz chodziło. Jakby nie patrzeć, nadal miał nieco gorzkich uczuć w stosunku do swojego byłego nauczyciela. -Może i sprawdzają, ale założę się, że jest tyle możliwości obejścia tych kontroli, że nawet mnie by przyjęli. - Prychnął, bo w uczciwość świata to nigdy specjalnie nie wierzył. Nie to co w swoje możliwości manipulacji i stosowania przekrętów. Jakby nie było, wciąż chodził po tym świecie, a bez takich talentów na pewno nie byłoby mu to dane. -Nie wiem. Nie znam się. Sercem jestem za Hiszpanią, ale czy wygrają, czy nie, mam w to srogo wyjebane. - Przyznał szczerze, wzruszając ramionami i kończąc blanta, którego bezczelnie wyrzucił gdzieś w pizdu, jakby wcale nie roiło się tutaj od ochrony, stróżów prawa i całej reszty "moralnej policji".
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zdecydowanie pozostawało mieć nadzieję, że nikt nie zamierzał zasadzić w cieplarniach Hogwartu kwiatów Mors Lilium. Tylko tego by brakowało, żeby dzieciaki jeden za drugim zapadali w śpiączkę przed egzaminami. Z drugiej strony była to wręcz idealna wymówka, z której sam z pewnością skorzystałby, gdyby był dzieciakiem, co zaraz przyznał na głos, przeciągając dłonią po zmęczonych oczach. Jego nastrój nie poprawił przytyk puszczony w jego kierunku, który zdaniem Josha nie miał wiele wspólnego ze szczerością na boisku. Owszem, czasem wytknął im błędy w trakcie zajęć, ale mężczyzna podejrzewał, że komentarz dotyczył ich ostatniej rozmowy. - Szczerość na nic się zda, gdy dołącza do tego nieporozumienie – odparł więc, chwilę patrząc na Solberga, nim odwrócił znów spojrzenie na boisko. Już po chwili znów wykrzykiwał doping, nie przejmując się spojrzeniami fanów przeciwnej drużyny. Widział, jak Brooks świetnie sobie radzi jako pałkarka, widział jej celne odbicia i nie mógł nie cieszyć się z nich, nawet gdy tłuczek trafiał przeciwnika w kask. Nie pochwalał celowania w głowę, ale czasem tak po prostu wychodziło i na to nie dało się już nic poradzić. Właśnie po to były kaski. - Właściwie pewnie tak, o ile udowodniłbyś znajomość na grze – zgodził się jeszcze, a widząc, że chłopak wyrzuca dopalonego blanta. Skoro to mu pomagało... Pewnie powinien, jak większość osób machnąć na to ręką, ale i tak czuł wewnętrzną irytację, że sięgał znowu po coś, co mogło mu spieprzyć zdrowie. Już potrafił przeboleć alkohol i papierosy, ale prochy, zioła, inne używki – te były dla Walsha stracone. Dlatego żałował, że Solberg mimo wszystko po nie sięgał. - Słuchaj – zaczął, przez chwilę szukając właściwych słów, pamiętając napomnienie Chrisa, że Max z pewnością doceni szczerość, choć Josh akurat w to wątpił. – Ostatnio poniosło mnie i mimowolnie zareagowałem zbyt ostro, odreagowując własne problemy, z czego nie jestem dumny. Zdecydowanie jednak nie zrozumieliśmy się tak, jak powinniśmy i byłbym chętny spróbować jeszcze raz pogadać, jeśli tylko ty też będziesz chciał, choć całkowicie zrozumiem jeśli tak nie będzie – powiedział w końcu prosto, szczerze, Niewiele później ogłoszono kolejny gol dla Anglii i Josh wystrzelił w górę konfetti, głośno wiwatując.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max wiedział, że dzieciaki zdolne są do wszystkiego. Sam jeszcze niedawno należał do szkolnych problemów, choć akurat jego postanowiono się po prostu pozbyć. Wyrzucić, jak zbędnego śmiecia, bez wskazówek na to, jak radzić sobie poza hogwarckimi murami. Nic więc dziwnego, że średnio się w tej rzeczywistości odnajdywał. W każdym razie, skoro on był w posiadaniu morderczej lilii, to istniała duża szansa, że nie był jedyny. Spojrzał na Josha, ze złością w zmrużonych od zielaska oczach. Przez chwilę był pewien, że ten jakimś cudem wiedział o jego nieporozumieniu z Salazarem, ale szybko zrozumiał, że musi mu się wydawać. Raczej nie wyobrażał sobie, żeby Paco był w stanie rozmawiać z kimkolwiek o podobnych rzeczach. -W takim razie zgadzasz się, że czasem lepiej wykreować własną rzeczywistość? - Okej, w tej chwili świadomie podpuszczał Walsha, ale szczerze miał w to lekko wyjebane. Poza tym był na haju i poniekąd naprawdę ciekawiła go odpowiedź tego pozornie ułożonego i poprawnego mężczyzny. Mecz był naprawdę interesujący. Max zawsze wolał grać niż podziwiać wyczyny innych, więc raczej nie miewał okazji oglądać tak profesjonalnych starć i musiał przyznać, że chyba zaczynał się wkręcać. Przynajmniej dopóki rozmowa nie odciągnęła go nieco od wydarzeń rozgrywanych na boisku. -A to nie problem. Przynajmniej jak ktoś wychował się w Hogwarcie. Wystarczy wyjść za róg żeby spotkać miotłozjeba, który wytłumaczy Ci całą historię gry i zacznie wymieniać wszystkie możliwe faule. - Przewrócił oczami nieco rozbawiony, choć za bardzo nie przerysowywał rzeczywistości. W Szkockiej szkole magii faktycznie zainteresowanie tym sportem było ogromne i znalezienie osoby dogłębnie zaznajomionej z jej regułami było łatwiejsze niż odnalezienie sali w tym popierdolonym zamku z jego ruchomymi schodami. Zmiana tonu głosu Walsha mu się nie spodobała, a tym bardziej słowa, jakie usłyszał. Na szczęście zielsko działało i Max, choć nie do końca miło, był w stanie podejść do tego w mniej wybuchowy sposób. Joshua miał szczęście, że w chwili obecnej chłopak nie sięgał po nic mocniejszego, bo zapewne sytuacja miałaby się dużo inaczej. -Doceniam, ale nie sądzę żebyśmy mieli o czym rozmawiać. - Powiedział prosto z mostu, nawet nie udając, że zależy mu na czym inny. -Przyszedłem do Ciebie po treningi i gdyby nie ta jebnięta zbroja o niczym byś się nie dowiedział i wszyscy mieliby spokój, tak jak być powinno. Więc, nie, bez względu na to, czy było to nieporozumienie, czy wylewałeś na mnie swoje frustracje, czy naprawdę miałeś to na myśli, nie będę chciał pogadać. Nadal mam Cię za takiego samego hipokrytę jak resztę naszej cudownej szkolnej kadry, bo nie wierzę, że byliście tacy święci w naszym wieku. No może poza Voralbergiem, ten to pewnie się urodził z kijem w dupie. W każdym razie, ja sobie poradzę i nie potrzebuję Twojego dobrego słowa, czy mądrych porad. Radzę tylko rozejrzeć się poza koniec własnej dupy, bo takich osób jest pod waszą opieką znacznie więcej i nie każdy może mieć tyle szczęścia co ja. - Wytknął mu bezpośrednio, bo niespecjalnie chciał teraz zawiązywać jakąś przyjaźń z mężczyzną. Tak, wciąż cenił go jako trenera i chętnie wróciłby do ćwiczeń pod jego okiem, ale jakoś nie wyobrażał sobie, by mieli usiąść przy herbatce, czy piwie i zacząć rozmawiać o problemach. Ta wizja zdecydowanie wychodziła poza wszelkie plany Solberga. +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh popatrzył na chłopaka, marszcząc nieznacznie brwi, gdy tylko usłyszał jego pytanie. Kusiło zapytać, z jakiego powodu o to pyta, co się stało, ale to nie był dobry pomysł. Zdecydowanie nie był to dobry pomysł. - Nie. Jakakolwiek rzeczywistość nie jest, lepiej zdawać sobie sprawę z tego co się dzieje, próbować coś zmienić, niż żyć we własnych złudzeniach, z których przyjdzie się ocknąć. Wtedy można mieć problem znaleźć odpowiednią drogę i będzie tylko gorzej – odpowiedział szczerze, ale nie patrzył na Maxa. Mimowolnie myślał o tym, co sam przechodził przez lata, o własnych problemach rodzinnych. Sam żył w takiej bańce złudzeń, a teraz się ocknął i odkrył, w jakim dole siedzi. Nie było to jednak coś, o czym chłopak chciałby słuchać, tego Joshua był pewien. Nie chciał też sam mówić zbyt wiele o sobie. Z tego powodu ucieszyła go zmiana tematu na zostanie sędzią. Rzeczywiście, w Hogwarcie można było znaleźć wielu fanów quidditcha, ale bycie fanem to jedno, a dostrzeganie błędów, potknięć, fauli, punktów to drugie. Nie każdy fan nadawał się na sędziego. Nawet nie każdy gracz mógłby być sędzią, tak jak nie mógłby być trenerem. Walsh wspomniał o tym głośno, w myślach dodając, że nawet byłby ciekaw tego, jak sędziowałby Solberg. Czy nadawał się do tego, czy nie, to okazałoby się dopiero na miejscu, gdyby przyszło do pokazania umiejętności. Miał jednak wrażenie, że choć dzieciak interesował się grą i był w niej dobry, to ten świat nie był tym, do którego chciałby dołączyć. Wiedział, że miał talent do eliksirów i nie zdziwiłby się, gdyby został znanym eliksirowarem. O ile wcześniej nie zatruje się na śmierć jakimś gównem w proszku. Nie zdziwiły go też słowa Maxa, gdy próbował szczerości. Nie było w nich niczego zaskakującego, jeśli nie zwracało się uwagi na spokój chłopaka. Prawdę mówiąc Josh spodziewał się ostrzejszej reakcji, ale najwyraźniej spalony blant wiele zmienił. Josh uśmiechnął się krzywo, przeciągając dłonią po karku, czując się wciąż źle, ale przynajmniej częściowo było wyjaśnione między nimi. Częściowo, a na więcej nie było co liczyć i mógł się z tym pogodzić. - Masz rację, że jestem hipokrytą, ale właśnie, dlatego że wiem, jak może się to wszystko skończyć, nie chciałbym, żebyś upadł. W każdym razie nie zamierzam poruszać tego tematu z własnej inicjatywy. Jeśli chodzi o innych uczniów, to już będzie nasze zmartwienie, choć czasem gdy ktoś nie chce pomocy, potrafi dobrze ukrywać problem – powiedział spokojnie, po czym spojrzał na Maxa, bijąc się z myślami. – W każdym razie, jeśli będziesz potrzebował treningu, jeśli będziesz chciał, napisz. Do gry nie potrzeba rozmowy – dodał, wracając w końcu spojrzeniem do kończącego się najwyraźniej meczu. Punkty wystrzeliły w górę, a szukający obijali się o siebie barkami, wyraźnie próbując przechwycić znicz. Kiedy w końcu znicz został przechwycony, Josh pożegnał się prosto z Maxem i teleportował do Avalonu, licząc na to, że żaden dzieciak nie zmienił się w roślinę, ani nie został zjedzony przez smoka czy inne kelpie.