Osoby: Ben Rogers, Atria Ashworth, Naeris Sourwolf Miejsce rozgrywki: Szczyt Wieży Rok rozgrywki: czerwiec 2015 Okoliczności:Rogers znalazł się w nieodpowiednim czasie i miejscu, choć sam jeszcze tego nie jest świadom.
Życie zaskakiwało nas wszystkich. Czy było się mugolem, czy też czarodziejem z dobrego rodu. Trzeba przyznać, że Atrii nie w smak było przeniesienie się do Hogwartu własnie teraz. Właściwie nigdy byłoby lepszym określeniem, pasowało idealnie. Była już przyzwyczajona do swojej szkoły pełnej blondynów i blondynek. Miała tam nawet kilku znajomych. A tutaj? Szkoda gadać. Jedynymi osobami które znała był jej brat i jego przyjaciel. Żałosne. Co prawda poznała kilka osób na zajęciach, ale jej chęć poznawania kogoś była bliska zeru. Dlatego też dzisiaj zadanie z astronomii odrabiała sama. Nie potrzebowała nikogo. Już dawno wiedziała więcej niż oni. Dzisiejsze opisanie ruchu gwiazd i koniugacji między Marsem a księżycem było bułką z masłem i nie zajęło jej więcej niż dwadzieścia minut. Nie musiała się nawet posiłkować książkami, wiele razy robiła już takie obliczenia i opisy, uczono ich ją już w wieku dziewięciu lat. Dlatego też na wieżę poza teleskopem wzięła cały swój sprzęt, który w sumie ograniczał się do butelki wody i magicznego radia. Był to jeden z tych wieczorów, które miała luźniejsze, zdążyła już poćwiczyć animagię, ale jej próby jak zwykle nie posunęły się zbytnio do przodu, odrobiła zadania domowe i nauczyła się nowego zaklęcia. Miała chwilę dla siebie. Pogoda zaś był zachęcająca. Letni wiatr owiewał ją, ale wiedziała, że za chwilę będzie idealnym ukojeniem dla jej rozgrzanego ciała. Rzuciła z siebie kurtkę i położyła koło teleskopu. Uniosła dłonie i rude włosy splotła na czubku głowy w kok. Na sobie miała rozciągnięte dresowe spodnie Edwarda i luźną koszulkę, również jego. Rozciągnęła się, po czym machnięciem różdżki włączyła radio. Z głośników poleciała energiczna muzyka, a ona zaczęła tańczyć. Nie miała nigdy dość i zawsze świetnie się przy tym bawiła. Umiała to robić, a nauki ze sztuk walki pozwalały na połączenie jednego z drugim, co dawało wręcz piorunujący efekt. Była sama, owiewał ją lekki wiatr. W końcu czuła się wolna.
Czerwiec był ulubionym miesiącem Benjamina. Oceny były już zazwyczaj pewne, słońce świeciło, a zadania domowe można było odrabiać na błoniach, co Ben kochał chyba najbardziej. Ciężko stwierdzić czy to piękna pogoda dodawała mu weny na odrabianie prac domowych, czy może dobre dotlenienie mózgu. Pewnie oba czynniki miały na to swój większy lub mniejszy wpływ. Można powiedzieć, że dzisiejszy dzień Rogers spędził dosyć produktywnie. Napisał kilka listów, pouczył się eliksirów i transmutacji. Została mu tylko i wyłącznie astronomia. Gdzie najlepiej mu się pisało wypracowania o konstelacjach i tak dalej? Na szczycie wieży astronomicznej. Dlatego postanowił wziąć pióro, pergamin i różdżkę oraz pójść w stronę wieży astronomicznej. Co się mgło zdarzyć, prawda? Przecież Rogers kompletnie nie spodziewał się tego, że spotkanie z tą nową dziewczyną może skończyć się źle. Przecież wszystko szło wspaniale w tym roku. Oceny miał same wybitne, powyżej oczekiwań i zadowalające! SUMy też zdał całkiem nieźle, przynajmniej tak sądził, bo wyniki miały nadejść w lipcu. Nic, kompletnie nic nie mogło pójść źle. Ben trochę się zdziwił, słysząc muzykę, gdy szedł po schodach, które prowadziły na sam szczyt wieży. Jednak to go nie zniechęciło, bo był... No kurczę, był ciekawski. Na brodę Merlina, może nawet trochę za bardzo. Gdy wreszcie dotarł do miejsca, z którego dochodziły dźwięki, uśmiechnął się nieznacznie. Znał tę dziewczynę, która tańczyła samotnie w rytm energicznej muzyki. Z widzenia, ale znał. - Ładnie tańczysz - powiedział śmiało, uśmiechając się trochę weselej. Nie mógł być świadom tego, że zaraz dostanie lanie. Od dziewczyny! - Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem - dodał po krótkiej chwili. Nie chciał wyjść na jakiegoś buca, który zawsze wszystkim przeszkadza. Był gadatliwy, owszem, ale nie był bucem. Czasem tylko irytował ludzi właśnie tą swoją gadatliwością, która była jedna z trzech jego największych wad.
Atrii miesiąc zajęło wybranie odpowiedniej wieży. Musiała sprawdzi, która jest najmniej uczęszczana i w jakich godzinach jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś ją nakryje. Taniec był jej tajemnicą. Czymś, co nie miała ujrzeć światła dziennego. O tym, że tańczyła, nie wiedział nikt. I tak miało pozostać. Ale życie to nie koncert życzeń i nie zawsze jest tak, jak tego chcemy. Ludzie dziwili się, jak udało jej się zapanować nad swoimi napadami agresji a ona nigdy nikomu nie odpowiadała. To nie był ich interes. Jej tajemnicą był taniec, to w nim wyładowywała wszystkie swoje frustracje. Czymś, co miała tylko dla siebie. Dlatego tak skrzętnie dobierała sobie miejsca, które głównie świeciły pustkami. Nikt, ale to nikt miał się o tym nie dowiedzieć, tak samo jak o tym, że jej rodzina zabijała na zlecenie. Życie jednak nie było idealne, prawda? Bo jak mogłoby być. Atria była akurat w trakcie jednego z dziwnych piruetów, które opracowała sama. Nie tańczyła nic konkretnego, tańczyła to, co przynosiło jej ciało, wytrenowane przez lata morderczych treningów. Ona tylko swoje ćwiczenia dołożyła do muzyki i nadała im więcej płynności. I wtedy z amoku wyrwał ją czyjś głos. Zatrzymała się praktycznie od razu. Odwróciła w stronę głosu a jej twarz wykrzywiła się w grymasie złości. Stała tak dosłownie chwilę a potem ruszyła w jego kierunku i Rogers nawet pewnie nie był w stanie zareagować, bo wszystko stało się tak szybko. Atria z wściekłym wyrazem twarzy doleciała do niego, ten widok czystej furii musiał być przerażający, a potem zamachnęła się i jej pięść poszybowała w jego kierunku. Kto by pomyślał, że taka krucha istota, może mieć w sobie aż tyle siły.
a rzuć se kostkami: parzyste: - dłoń trafia prosto w nos i słychać tylko nieprzyjemny szczęk łamanej kości nieparzyste - Rogers uchyla się i nie dostaje w tchawice ale i tak Atria w jakiś magiczny sposób zahacza o jego ramię i słychać dźwięk łamanych kości.
Cóż, jednak ktoś się dowiedział. I to całkiem przypadkiem, co najlepsze. Chyba po prostu życie Benowi było niemiłe. No bo jak wyjaśnić to, czemu przeczuwając, że nie powinien się wtrącać, zrobił to? Życie naprawdę musiało mu być niemiłe. A najlepsze jest z tego wszystkiego to, że naprawdę cenił sobie swoje życie. Cenił życie każdego, szczególnie po tym jak rok wcześniej zaginęła jego starsza siostra, która teraz powinna zamartwiać się tym, jak jej poszły owutemy. Tymczasem wszyscy myśleli, że nie żyje, bo jak inaczej wyjaśnić to, że Amy nie dawała znaku życia od roku? Można naprawdę łatwo popaść w paranoję. Wracając do tajemnic. Ben naprawdę nie lubił znać jakichkolwiek tajemnic. Co gdyby ktoś go spytał o którąś z nich i chłopak nie umiałby skłamać, bo brzydzi się kłamstwami? Wtedy pojawiłby się problem. Poza tym, nie lubił też znać tajemnic dlatego, że sam nigdy nie chciał by ktokolwiek znał i rozpowiadał na prawo i lewo jego sekrety. Mimo to, nie zareagowałby tak jak Atria. Wydarłby się na tego osobnika, owszem, ale zdecydowanie by go nie zaatakował. Może dlatego, że nie potrafił się bić, a bronić potrafił się tylko w siedemdziesięciu procentach wszystkich sytuacji? Ta sytuacja definitywnie nie należała do tych, w których Ben zdołałby się obronić. Dziewczyna zaatakowała tak szybko, że chłopak zdążył tylko zrobić dwa małe kroczki w tył i nagle grzmotnęła go prosto w nos. Usłyszał dźwięk łamanej kości i poczuł ten niesamowity ból, który był typowy przy złamaniu. Nigdy wcześniej nie miał złamanego nosa, ale od razu wiedział, że to to. Odruchowo upuścił pergamin, pióro i kałamarz, który się rozbił i z którego zaczął ciec atrament. Krew, płynąca z jego nosa zaczęła szybko kapać. Raz na posadzkę, kolejnym razem zaś na niebieski T-shirt, który Rogers miał na sobie. W końcu, gdy po kilku sekundach, które były dla niego czymś na kształt wieczności przyłożył prawą dłoń do swojego nosa. - Zwariowałaś?! - podniósł głos na tyle, na ile pozwalała mu krew, która zaczęła wpływać mu do ust. Przez myśl od razu przemknęło mu to, że jak najszybciej powinien trafić do Skrzydła Szpitalnego. Teraz zaraz. Gdyby nie ten oszałamiający go ból, pewnie by uciekł. Chociaż nie... Miał swoją godność. W ostateczności uderzyłby dziewczynę, aby się obronić. Ale to i tak w ostateczności, bo Benny nie był typem damskiego boksera.
Atria nie miała problemów z sekretami. Właściwie z dotrzymywaniem ich nie miała problemu. Z dzieleniem się swoimi to już inna sprawa. Z wiedzę o tym, że pochodzi z rodziny assasynów można było zginąć. To czym zajmowała się jej rodzina było sekretem i miało nim zostać, za wszelką cenę. Poza tym, zazwyczaj radziła sobie dobrze z panowaniem nad emocjami i swoimi zdolnościami do agresji. Zazwyczaj. Wcześniej było to niezłym problemem, w poprzedniej szkole nie jedna osoba skończyła ze złamaną ręką, albo nosem. Ojciec był przez to bardzo niezadowolony. A i sama Atria nie lubiła tej agresywnej części siebie. Ale do piętnastego roku życia w ogóle nie potrafiła nad tym panować. O ile ukrywać emocje nauczyła się już wcześniej, tak chęć by komuś przyłożyć jakimś sposobem była zawsze silniejsza niż jej wola, by zapanować nad sobą. W ciągu ostatnich dwóch lat udało jej się opanować te cechę swojej osobowości, ale jak widać, jednak nie do końca. No ale w sumie, to też nie jej wina, że ktoś ją tak podszedł z zaskoczenia. Prawda? Trzeba przyznać, że można było jej się przestraszyć. Gdy jej twarz wykrzywił grymas złości wyglądała naprawdę groźnie, strasznie wręcz. Może jednak coś odziedziczyła po swojej mamie Wili i nawet o tym nie wiedziała. Ta zdolność nigdy się u niej nie objawiła i w sumie cieszyła się, jeszcze jej tego brakowało, żeby latały za nią jakieś gamonie. Odetchnęła głęboko, gdy wymierzyła już cios, a chłopak runął na posadzkę. Ułożyła dłoń na biodrze i zmierzyła go krytycznym, nieprzychylnym spojrzeniem. Czy zwariowała, oczywiście, że nie, to on wlazł tam, gdzie nie powinien. Wyciągnęła różdżkę zza pasa i machnęła nią z chirurgiczną precyzją. -Coite Reparro - tu w Hogvarcie tego zaklęcia uczyli się dopiero studenci. Ale ona została nauczona go szybciej niż niektórzy uczyli się zaklęcia patronusa. Było przydatne, leczyło wszystkie złamania. Potem schyliła się i podała chłopakowi lewą dłoń by z kamienną twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Gdy tylko złapał za nią(bo zakładam, że złapał xd) to szybciej niż się obejrzał znów leżał na posadzce. Tym razem jednak Atria ograniczyła się tylko, do i tak bolącego, prztyczka w czoło. -Idiota. - mruknęła tylko, patrząc na niego krytycznie z góry. Nie miała na niego innego określenia. Nie miała też nic mu do powiedzenia. Po prostu stała tak nad nim i obrażała go słowami i spojrzeniem. Och, jakże on ją serdecznie wkurzał.
Problemy z agresją występują u wielu osób. Nawet sam Ben bardzo szybko się wściekał. Był niesamowicie wybuchowy, ale nie jest z nim aż tak źle. Gdy jest bliski wybuchu, od razu myśli o czymś przyjemnym. Czekoladowe Żaby, Obrona Przed Czarną Magią, Transmutacja, jego ambicje i to, że musi dawać przykład młodszym siostrom bliźniaczkom. Dlatego w ostatnich latach z całych sił starał się być jednym z najbardziej spokojnych i wyrozumiałych ludzi na kuli ziemskiej. Nie zawsze się udawało, lecz teraz... Mógłby się wkurzyć, jasne. Ale był przerażony. Strach całkowicie wyparł złość i było to po nim widać na pierwszy rzut oka. Praktycznie nigdy nie bał się tak jak w tej chwili. Twarzy dziewczyny wykrzywiona była w grymasie, który mógł przywodzić na myśl samą śmierć. Tak też pomyślał Ben. W pierwszej chwili po upadku zasłonił twarz lewą ręką i zacisnął oczy, czując jak z bólu łzy zbierają mu się w kanalikach łzowych. Nie dość, że kobieta go bije to jeszcze ma łzy w oczach. Nie chciał wyjść na mięczaka, bo miał jeszcze swój honor, prawda? Przynajmniej starał się go mieć. No ale bał się. Jednak cholernie się bał i był pewien, że zaraz ponownie go uderzy. Jednak cios nie nadchodził. Nagle usłyszał jak dziewczyna wymawia słowa zaklęcia i poczuł jak nos wraca mu do normalności. Otworzył oczy, patrząc na nią z miną zbitego i skonfundowanego szczeniaczka. Albo raczej zbitego i zakrwawionego szczeniaczka, zważając na to, że prawie całą jego twarz pokrywała krew. Przełknął cicho ślinę i niepewnie podał jej rękę. Wstał, zachwiał się i gdy pstryknęła go w czoło znowu upadł. Tym razem popatrzył na nią z prawdziwą złością. Już sam nie wiedział co jest z tą dziewczyną. I co jej zrobił, że tak gwałtownie zareagowała na jego obecność. Tym razem sam się podniósł, kładąc prawą rękę na ścianie i zostawiając na niej krwawy ślad. - Co ja ci zrobiłem? Jedynie wszedłem na Wieżę Astronomiczną w celu odrobienia cholernej pracy domowej! To miejsce jest ogólnodostępne, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś. - powiedział gwałtownie i od razu pożałował, zaciskając usta w cienką kreskę. Pewnie znowu oberwie za odpyskowanie starszej i jak widać niebezpiecznej dziewczynie.
Ja myślę, że Atria mogłaby być naprawdę miłym i ciekawym człowiekiem. Znaczy ciekawym już była. W obu znaczeniach i tym, że lubiła dużo wiedzieć i tym, że ludzie szeptali o niej po kątach, bo tak naprawdę nikt nie wiedział jaka jest ani co lubi. Jednak życie w rodzinie zabójców kompletnie ją skrzywiło. Także teraz nawet nie bała się tego, że mogłaby dostać jakąś karę za pobicie jednego z krukonów, bo nie miał na to żadnych dowodów. To było jego słowo, przeciw jej. Remis. Koniec. Obserwowała jak nos wraca mu na miejsce, a potem jak znów upada i lekko ją to rozbawiło. Nie wiedzieć czemu jego niedola w jakiś sposób poprawiała jej humor. Jakoś przez to nie czuła się tak źle. To była bardzo pokręcona logika. Ale z drugiej strony to była Atria Ashworth, nie należało się spodziewać, że się ją zrozumie, albo też że ona coś ci wyjaśni. Obserwowała jak Ben podnosi się wykrzywiając lekko usta, bowiem wyglądał w jej oczach teraz naprawdę żałośnie, poza tym, wszystko paćkał krwią, której nie stracił aż tak dużo, nie przesadzajmy. Gdy zaczął ten swój wywód Atria uniosła jedną brew ku górze, nawet przyznając mu punkt w myślach za odwagę, po czym zwróciła w jego stronę różdżkę z kamienną twarzą i zrobiła kilka kroków w jego stronę. -Chłoszczyść. - wykonała ruch i wypowiedziała zaklęcie i już po chwili wszystko było czyste, chociaż dobrze wiedziała, że Rogers pewnie szykuje się na jakieś zaklęcie łamiące coś, albo pewnie już zmawia pacierz. I już miała mu darować. Naprawdę. Powoli dochodziła do wniosku, że może rzeczywiście, trochę, zbyt gwałtownie zareagowała. Ale ten zamiast siedzieć cicho, musiał się odezwać i rzucać jakiś argumentami, które w sumie nawet były słuszne,a to jeszcze bardziej rozsierdziło Atrię. - Wystarczy... - zaczęła i puściła w jego stronę lewego sierpowego, ten jednak zdążył się uchylić i Atria gruchnęła dłonią w ścianę za nim. Złamała sobie kości w dłoni, wiedziała, bo usłyszała odgłos ich tłuczenia. Ona jednak, został nauczona jak ignorować ból, który był jedynie odczuciem naszego mózgu. Dlatego podrzuciła w górę różdżkę i zanim Ben zdążył się ucieszyć, że uniknął ciosu zatopiła prawą dłoń w jego brzuchu. - że jesteś. - skończyła zdanie. Złapała różdżkę w prawą dłoń i cofnęła się o kilka kroków, nie spuszczając z niego spojrzenia. Nawet na chwilę nie zerknęła na zbitą i potłuczoną lewą dłoń, na które widniały otarcia od ściany.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Atria i Ben znaleźli się tu dlatego, że chcieli w odosobnieniu odrobić lekcje, a Naeris nie miała żadnego bliżej określonego powodu. Po prostu tu trafiła, zwiedzając korytarze i przyglądając się pokojom w Hogwarcie, które praktycznie zawsze kryły jakieś ciekawe tajemnice warte zbadania. Nogi same ją poniosły w górę schodów i nim zdążyła wejść na sam szczyt, już usłyszała jakieś krzyki. Pierwszym jej odruchem była chęć wycofania się, ale była już na tyle blisko by rozpoznać głos Atrii - mocno nie spodobał jej się ten ton - i nie chciała już tak po prostu uciec. Pokonała te ostatnie schody i stanęła jak słup soli, patrząc na rozgrywającą się tu akcję. Jej uwagę od razu przykuł chłopak, na którego widok poczuła niemiłe ukłucie w sercu. Wróciły jej wspomnienia, dotyczące sytuacji sprzed roku albo dwóch. Nigdy nie zapomniała tych nieprzyjemnych słów, które do siebie wyrzekli. Nadal czuła do Bena wielki żal o to, że pozwolił się omotać Adagio, choć nie powinna go winić. Wszystko było zasługą Ślizgonki, ale Naeris dalej nie mogła się pogodzić z tym, że straciła tak drogiego przyjaciela. - Co wy robicie? - spytała, zbliżając się i patrząc na tę dwójkę uważnie. Wzroku Bena trochę unikała, nie była pewna, czy nie odczytałby od razu wszystkich jej emocji. Wolała udawać, że jest jej już obojętny i zapomniała o wszystkim, co ich łączyło. Wpadła akurat w tej chwili, kiedy ruda uderzyła chłopaka w brzuch i cofnęła się z wyciągniętą różdżką. Co do cholery...? - Atria, przestań! Nie bała się tej dziewczyny, choć Ben najwyraźniej tak. Znała ją na tyle, by wiedzieć na ile może sobie pozwolić. Podeszła do niej i chwyciła mocno za jej ramię, narażając się na oberwanie z piąchy. Dostrzegła jej rękę, przyjrzała się radiu i powiązała parę faktów. Najwyraźniej Krukon czymś ją wkurzył, co było łatwe w przypadku tej dziewczyny. Nieodpowiednie słowo, gest i już, ryzyko dostania w twarz wzrastało niebezpiecznie. - Co w ciebie wstąpiło? - spytała cicho, wciąż nie chcąc patrzeć na Bena, więc po prostu skupiła się na tym, by trzymać Atrię od niego z daleka. Nie zauważyła krwi, odrobinę ją to uspokoiło. Może jednak da się rozwiązać sprawę pokojowo.
/sorki, że tak długo, całkiem zapomniałam o tym odpisie przez bal i w ogóle :x/
Nawet Ben nieraz słyszał szepty dotyczące Atrii, ale zawsze zastanawiał się kim była ta dziewczyna. Nigdy wcześniej nie miał przyjemności jej spotkać, a... Cóż, gdy na nią przypadkiem wpadł, spotkania tego w żadnym razie nie mógł zaliczyć do tych przyjemnych. Kto by się spodziewał, że dziewczyna może mieć tyle krzepy, co nie? No fakt, nie stracił krwi tak dużo - na całe szczęście! - ale tak czy siak wszystko czego dotknął było automatycznie upaćkane krwią, która z jeszcze przed chwilą złamanego nosa kapała wprost na dłonie, którymi się zasłonił. Poza tym, niewątpliwie wyglądał żałośnie. Choć w głowie obmyślał już plan dotyczący tego jakie zaklęcie może na nią rzucić. Oczywiście nieszkodliwe! Ben nie był wredny czy po prostu zły. Nie zrobiłby jej nic poważnego. Praktycznie nie użyłby do tego rąk, a jednej ręki. Prawej, tej w której trzymałby wymierzoną w dziewczynę różdżkę. Z drugiej jednak strony Atria mogła zareagować szybciej i złamać mu ją. Czy wszystko to warte było takiego ryzyka? Mimo zastrzeżeń, wyciągnął swoją niezawodną broń i wycelował w dziewczynę, podczas gdy ona wszystko czyściła odpowiednim zaklęciem. Widząc jej wzrok, który zwiastował, że zaraz się poważnie wścieknie, uchylił się automatycznie, tak jakby wiedział, że planuje znowu go uderzyć. Trafiła - ku wewnętrznej uciesze chłopaka - w ścianę. To musiało nieźle zaboleć.No ale ma za swoje. Ben jednak zdążył się tylko krótko uśmiechnąć i zanim rzucił jakiekolwiek zaklęcie dostał pięścią w brzuch. Od razu wstrzymał oddech i zacisnął usta, czując jak uderza plecami o ścianę, która chwilę wcześniej była ofiarą złowrogiej pięści krukonki. - Nie znasz mnie. - wydusił z siebie z małym trudem, bo przez dobrą chwilę nie mógł złapać oddechu. Prawda, nie znała go. Nie wiedziała jaki jest, a on tylko przyszedł odrobić pracę domowa, bo nie chciał, aby jego powyżej oczekiwań z astronomii zniżył się do zadowalającego. Ben doskonale wiedział, że niektórych potrafił strasznie irytować, ale teraz... Teraz nie sądził, aby zrobił cokolwiek co mogłoby zirytować inne osoby. Pewnie inna dziewczyna by się w głębi ucieszyła, słysząc komplement dotyczący jej umiejętności tanecznych! Prawda była taka, że Rogers nawet nie zauważył, że ktoś postanowił interweniować. Dopiero słysząc znajomy głos dawnej przyjaciółki, otworzył oczy i zacisnął mocniej palce na różdżce, która cudem nie wypadła mu z dłoni po tym jak Ashworth uderzyła go w brzuch. - Po prostu przyszedłem tutaj odrobić lekcje. Jak widać niektóre osoby sądzą, że są same w szkole i nie pozwalają nikomu innemu wejść na wieżę astronomiczną. - powiedział i wziął głęboki oddech, starając się za wszelką cenę uniknąć patrzenia w oczy Naeris. Wciąż czuł ucisk w żołądku na samą myśl o tym, że dał się omamić Adagio, co odbiło się na ich dawnej przyjaźni. No błagam, wcześniej Ben miał trzy bliskie i drogie mu osoby, teraz były tylko dwie. Benjamin, korzystając z tego, że Sourwolf zwróciła się do Atrii, zaczął zbierać z posadzki swoje rzeczy. Zwój pergaminu, pióro i... Cóż, pusty kałamarz. - Przepraszam, jeśli czymkolwiek cię uraziłem. Nie chciałem. Nie sądziłem, że komplement może kogoś tak rozzłościć. - powiedział szczerze, patrząc prosto w twarz rudowłosej. O dziwo adrenalina napędziła jego odwagę i nie bał się spojrzeć prosto w jej twarz. Zacisnął mocno szczękę i ukradkiem zerknął na blondynkę. Cholera, tak żałował, że powiedział wtedy trochę za dużo pod adresem Adagio, która od razu się na nim zemściła, niszcząc ich przyjaźń. Po kilku krótkich sekundach spuścił wzrok, patrząc czy coś z jego rzeczy zostało jeszcze na podłodze. W tej chwili żałował, że nie wziął torby ze swojego dormitorium. Byłaby na pewno poręczniejsza.
Atria w Hogwarcie była dopiero od kilku miesięcy. A że była sobą, nadal prawie nikogo nie znała. W sumie poza swoim bratem znała jedynie Naeris, która jako jedyna nie omijała jej szerokim łukiem i, przynajmniej Atria nie widziała, nie szeptała o niej po kątach. Wręcz przeciwnie, irytująco często siadała obok niej i zaczynała rozmowę. Jej obecność, choć irytująca była jednocześnie nadmiernie pożądana przez Atrię, choć sama by tego nie przyznała, ani nawet pewnie nie była tego świadoma. Naeris była po prostu za bardzo. Za bardzo optymistyczna, za bardzo miła, za bardzo dobra. Za bardzo. Tak, to było to określenie. Atria z reguły i przymusu też była samotniczka. Już w Norwegi ludzie nie przypadali, czy też nie byli w stanie przywyknąć do jej specyficznego sposobu bycia, a od ucinania nic nie znaczących pogawędek wolała ciszę i książki Atria odwróciła swoje spojrzenie na trzecią osobę, która pojawiła się na wieży, na tą jedyną, która mimo tego, że była dziwaczką i tak zdawała się czerpać przyjemność z przebywania z nią. Naeris stała u wejścia do wierzy, a wraz jej twarzy jasno znaczył o tym, że kompletnie nie ogarnia tego, co tu się dzieje. Jeśli być szczerym, sama Atria tego nie ogarniała do końca. Myślała, że czasy napadów agresji i rwania do bijaczki ma już dawno za sobą. Ale po zniknięciu Alexksandra cała uwaga, a wraz z nią towarzyszący jej ciężar, skupił się na Atrii, to pewnie musiało spowodować kumulację uczuć, które wręcz rwały do oswobodzenia się i wyrwania na wolność. Ben.. cóż, on po prostu trafił w złe miejsce o złej porze. Asworth zamrugała kilka razy jakby przytomniejąc i na chwilę spuściła głowę, jakby wstydząc się, że została przyłapana w takiej sytuacji, zaraz jednak na jej twarzy znów nic nie było widać. Opuściła różdżkę i przenikliwym, chłodnym spojrzeniem zmierzyła Bena, który teraz coś mówił. Przepuszczała to przez uszy. Zdecydowanie zbyt dużo gadał. Skrzywiła się niezadowolona. -Masz szczęście, że zjawiła się Naeris. - powiedziała tylko, kompletnie ignorując fakt, że w jej kierunku były skierowane jakieś słowa, czy też pytania, na które pewnie niektóre chcieliby uzyskać jakieś odpowiedzi. Zamiast tego uniosła lewą pokruszoną dłoń i spojrzała na jej wierzch. Już kostki zaczynały bawić się na sino. Rozprostowała dłoń, a potem poruszyła palcami. Czuła pewien ból, nie, nie ból, dyskomfort i to on właśnie pozwolił jej ocenić stan swojej ręki. Nawet nie skrzywiła się podczas tych oględzin. Kilka razy rozprostowała dłoń, a potem znów ścisnęła ją w piąstkę. - Pokruszona. - mruknęła do siebie pod nosem wydając wyrok o stanie swojej dłoni, kompletnie w tej chwili ignorując pozostałam dwójkę. Nic nie robiła sobie ze złamań. Nie raz już jednego doświadczyła, kilka nawet dokonanych było z premedytacją, czy też przez nią samą, by umożliwić sobie przetrwanie w czasie któregoś z treningów. Uniosła różdżkę i wycelowała ją w dłoń, po czym sprawnie nią machnęła wypowiadając odpowiednie zaklęcie. Kości wróciły na swoje miejsce i ponownie poskładały się w całość, choć nie było to przyjemnym uczuciem. Wróciła spojrzeniem do Bena, a potem na Naeris. -Następnym razem jej obecność cię nie uratuje. - powiedziała do niego w formie ostrzeżenia, po czym wyminęła krukonę i już po chwili o jej obecności świadczyły tylko oddalające się odgłosy kroków na kamiennych schodach.
/zt
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Atria potrafiła rzeczywiście być bardzo osobliwą osóbką, której większość ludzi po prostu nie rozumiało. Sama Naeris nieraz zastanawiała się, czy kiedyś będzie w ogóle potrafiła odgadywać jej emocje, do których ona sama się nie przyznawała. Czasami to było trudne, ale na tym polegała też przyjemność płynąca z satysfakcji, gdy coś się udało im wspólnie zrobić. Może nigdy jej tego nie powiedziała wprost, ale zależało jej na Atrii. Ben po prostu natknął się na dziewczynę w niezbyt dobrych okolicznościach, czego skutki boleśnie odczuwał. Usłyszała jego słowa "nie znasz mnie". Nie umiała się powstrzymać przed spojrzeniem na niego ze smutkiem. Kiedyś myślała, że go zna. Najwyraźniej się myliła, a przynajmniej tak teraz myślała. Kiedyś może ją ktoś uświadomi, że nie powinna. - Lekcje można odrabiać gdzie indziej. - powiedziała cicho, starając się by przybrać jak najbardziej obojętny ton. Mówiąc patrzyła w podłogę, obserwowała jak Ben zbiera z niej swoje rzeczy. Szczerze to mu trochę współczuła. Widziała, jak dostał w brzuch, a nikomu nie życzyła żadnej krzywdy. Nawet jeśli ich relacje były napięte, nie chciała by ktoś go bił. - Niektóre komplementy są źle dobrane. To było tyle, jeśli chodzi o poświęcanie uwagi Benowi. Dopiero zorientowała się, w jakim stanie jest dłoń drugiej Krukonki. Chciała pomóc, znała przecież zaklęcie i nie miała jakichś beznadziejnych stopni z uzdrawiania. Mogła się jednak spodziewać, że Atria zechce poradzić sobie sama. Tak często oferowała jej pomoc, ale ona udowadniała, że umie być samowystarczalna. - Następnym razem nie wystarczy zaklęcie i nawet jeśli będę musiała, zaciągnę cię do skrzydła szpitalnego. - powiedziała zmęczonym tonem. Naprawdę nie chciała się znaleźć w tej sytuacji, pomiędzy przyjaciółką i byłym przyjacielem. Dlatego naprawdę ulżyło jej, że Atria nie zamierza ciągnąć kłótni i obędzie się bez kolejnych złamań. Dziewczyna nawet nie poczekała, po prostu poszła, rzucając przy tym groźbę. Ciekawe, czy będzie jakiś następny raz. Naeris przez chwilę patrzyła w ziemię, wahając się czy iść czy może jednak coś powiedzieć do Bena. Otworzyła już usta, jakby chciała coś rzucić, spłonęła rumieńcem i zamknęła je. Zawróciła i wyszła tuż za Atrią, doganiając jej i dotrzymując jej kroku. Westchnęła cicho.
Słysząc uwagę Nany, zacisnął mocno szczękę, starając się nie piorunować jej wzrokiem. Starał się, naprawdę mocno w dodatku. Dlatego tez mu się udało tego nie zrobić, bo nie chciał jeszcze bardziej pogarszać ich i tak już zniszczonej przez Adagio relacji. - Jasne. Następnym razem będę obserwował układ planet z lochów. - odparł z wyraźnym sarkazmem, ale też powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Też mu się udało, jednak wyraźny sarkazm w głosie został. - Chyba raczej źle odebrane. - uniósł brwi, patrząc na Atrię. Było mu jej trochę żal przez to jak sobie dorobiła z tą ręką, ale hej, miała za swoje. On nie był zdolny przywalić dziewczynie, więc sama sobie oddała za złamanie nosa Benowi. Albo raczej ściana jej oddała...? Ciężko stwierdzić, ale Benkowi podobała się wizja tego, że ściana stała po jego stronie i zemściła się za niego na agresywnej krukonce. Rogersowi też ulżyło, gdy już nic więcej rudowłosa mu nie zrobiła. Jednak słysząc jej ostrzeżenie, kiwnął głową z udawanym przekonaniem. Już chciał rzucić coś sarkastycznego, typowego dla wkurzonego, złego Bena z obszarpaną nieźle godnością. Gdy dziewczyna wyszła, popatrzył na Naeris wzrokiem przepraszającego swojego właściciela szczeniaka. Już miał nadzieję, że blondynka coś powie, ale otworzyła usta na chwilę i je zamknęła. Ulotniła się za Atrią tak szybko jak się pojawiła, a chłopak westchnął. Został sam. No ale przynajmniej mógł wreszcie odrobić to zadanie domowe z astronomii. Przecież nie mógł dostać trolla!