Ze względu na bliskość Amazonki, która zależnie od opadów, poszerza swe koryto, tereny te są nieustannie nie tylko pełne mniejszych źródeł, ale bogate w niezliczone bagna. Strumienie tworzą ścisłą sieć, podłączoną do wielkiej rzeki Ameryki południowej. Rdzenni mieszkańcy, doskonale znający te tereny często poruszają się tu za sprawą łodzi. Dla turystów teren ten jest nie tylko niebezpieczny ze względu na plątaninę wód i drzew, ale i przez na naprawdę głębokie bagna.
Krew ciekła po jej ramieniu, nie był to zachwycający widok. Na całe szczęście dziewczyna, którą Sophie poprosiła o pomoc zdawała się nie być osobą, która zemdlałaby na widok krwi. Puchonka wolała za to, nie patrzeć na swoje ramię, ostatnią rzeczą, którą zobaczyła przed odwróceniem szybko głowy to to, jak jej ratowniczka moczy chustkę we własnej ślinie. - Szczerze mówiąc wolę chyba to, niż widok krwi. Jeżeli ma to pomóc, z pewnością jakoś to przecierpię. - Zapewniła ją, wymuszając lekki śmiech, dość trudny do uzyskania przez bolącą rękę. Jednak komuś, kto widocznie zna się nieco na uleczaniu wystarczyło kilka sekund, żeby uśmierzyć ból. Sophie spojrzała na rękę uradowana, bo nie dostrzegła już tam czerwonej substancji. Przyglądała się teraz dziewczynie, która oglądała jeszcze jej rękę. Wydawało się jej, że mogą być mniej więcej w tym samym wieku. - Jasne, na pewno tak zrobię. Co do śliny to nie ma za co przepraszać, naprawdę. Pewnie uratowała mi życie, więc powinnam ci raczej podziękować, ale chyba lepiej byłoby to zrobić na ziemi, nie w tym bagnie. - Zaśmiała się, tym razem bez problemu. Dziewczyna chyba zrozumiała o co chodzi, bo od razu podała jej rękę i zaczęła powoli wyciągać na brzeg. Niestety stała za blisko błota, a Sophie musiała zbyt gwałtownie pociągnąć jej rękę, bo chwilę potem Dulce znalazła się na jej miejscu. - Spróbuję, ale może lepiej wezmę jakiś kij, tak chyba będzie bezpieczniej. - Powiedziała i wzięła do rąk dosyć długi kij, nie chciała aby sytuacja znów się powtórzyła. Podała koniec kija dziewczynie i stanęła trochę dalej, zapierając nogi o korzeń drzewa. - Raz, dwa... i trzy! - Tym razem im się udało, obie stały już na bezpiecznym, twardym gruncie. Teraz mogła jej nareszcie podziękować. - Dziękuję, ... - Sophie oprzytomniała dopiero, że nie wie jak dziewczyna ma na imię. - a właściwie jak masz na imię? Nie jesteś chyba z Hogwartu, prawda?
Nie mogła nie parsknąć śmiechem na słowa Norberta. Chociaż nadal nastrój jej się jakoś bardzo nie poprawił! - Od czegoś się zaczyna - odpowiedziała i chociaż starała się nie szczerzyć, to niespecjalnie jej to wychodziło. - Założę się, że tak właśnie skończysz nim tam wyprawa dobiegnie końca. Bardzo się starała nie wyobrażać sobie puchona w tej samej przepasce, bo to było tak okropnie wstydliwe. Chętnie więc poszła na dziób kajaka, czy może na to miejsce z przodu, bo jak się zastanowić, to kajak nie jest łódką i powinien mieć dwa wiosła, którymi obydwie osoby synchronicznie wiosłują. Ale to nic. Właściwie tutaj nic takiego nie było, dało się tylko dostrzec tyczkę co to się nią od dna odpycha w mugolskich łódkach. Jak jest płytko i gdy łódka nie lewituje trochę nad wodą. Daisy jednak ufała, że Norbert nie będzie miał problemów z obsługą tego magicznego, latającego kajaka... Czy może nie miała ochoty przyznawać się, że też nie wie. Niewątpliwie przemieszczanie się szło im świetnie, aż do czasu kiedy Daisy z całych tych nudów (bo potworów rzecznych jakoś wypatrzeć nie mogła) nie wyciągnęła świetlika, żeby nim sobie poświecić na brzegi kajaka. Wyczuła na nich bowiem jakieś ryciny. Chwilę potem okazało się, że to żadne randomowe ryciny tylko najprawdziwsze runy, a w dodatku tajemniczym sposobem ślizgonka potrafiła je zrozumieć. Nie zastanawiała się specjalnie jak to możliwe, tylko postanowiła od razu podzielić się odkryciem ze swoim towarzyszem kajakowej niedoli. - Woooow, Norbert, patrz na to - oznajmiła zupełnie nieelegancko. - Odkryłam jak to-to działa. Wyobraź sobie... żeby leciało do przodu musisz zakręcić kółko cztery razy, a jak chcesz zwolnić to trzeba jakby ubijać masło? Cokolwiek to znaczy. Skręca się w lewo robiąc fale w prawo i na odwrót - przetłumaczyła może niezbyt dosłownie. Uniosła wzrok, żeby zobaczyć czy nie wpadają na krokodyla i wtedy też dostrzegła całe mnóstwo bananów zwisających z palmy ugiętej nisko nad wodą. - Podpłyńmy do niej! - zarządziła.
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: mamy świetlik Kostka - wypadki: 2 Punkty z run: 3 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p100-kostki
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dziewczyna bardzo szybko wyciągnęła Dul z opresji, w zasadzie, to była jej wdzięczna za to, że ktokolwiek przejął się jej beznadziejnym losem. Większość ludzi ostatnio nie zwracała na nią kompletnie żadnej uwagi. -Właściwie nie jestem-odpowiedziała jej na pytanie, ale zamyśliła się przez chwilkę spoglądając na grupę osób, czy ktoś nie potrzebował jeszcze pomocy. -Mam na imię Reina-przedstawiła się podając dziewczynie dłoń.-A ty jak masz na imię?-zapytała zaciekawiona dziewczyna i uśmiechnęła się do niej. Wydawała się być miłą i sympatyczną osobą do rozmowy. -Chodź, ruszajmy za grupą, bo się zgubimy, porozmawiamy w drodze-zasugerowała i przypomniała sobie o co miała zapytać.-Ręka nie boli? Mogę trochę znieczulić i znieść ból jeśli chcesz-zasugerowała i ruszyła przed siebie czekając na towarzyszkę.
Wstawanie o świcie nie było takie trudne, gdy człowiek się przyzwyczai. Sen Candidy od zawsze był bardzo lekki, dlatego w przeciwieństwie do niektórych od samego początku musiała wysłuchiwać dźwięków uderzających o siebie naczyń. Skrzywiła się. Pogoda rzeczywiście nie prezentowała się najlepiej, co potwierdzał jeszcze jej ból głowy. Nie mogła jednak nic na to poradzić, więc szybko się zebrała, a potem poszła szukać Lee, aby obudzić ją, gdyby dźwięki na nią nie działały. Ale zanim znalazła jej miejsce noclegu, dziewczyna wyszła zza drzewa i pomachała jej, a Candy zrobiła to samo. Obie udawały, że wszystko jest w porządku. Nie musiały wspinać się na drzewa ani jeść robaków, ale przeprawa przez bagna wydawała się o wiele gorsza. Hiszpanka krzywiła się przy każdym kroku. Pomimo kaloszy czuła w butach błoto, które dostało się nie wiadomo jak do środka. Może to przez to, że ludzie chlapali, a kalosze nie opinały mocno jej łydki? Miała na sobie rajstopy, więc drobinki piachu czuła między palcami. Koszmar. Nie było jednak sensu przy każdym kroku czyścić butów. Maszerowała dzielnie ramię w ramię z Lee, starają się odwrócić jej i swoją uwagę od nieprzyjemności. – Może zaproponujemy dyrektorowi wycieczkę do jakiegoś wielkiego miasta, aby pozwiedzać zabytki? – podsunęła. Tam mogłyby im grozić co najwyżej duchy, do których hogwartczycy byli przyzwyczajeni. Aż za bardzo skupiła się na tym pomyśle, bo chociaż odczuła, że jej nogi są coraz cięższe, to uważała, że to ze zmęczenia i głodu. Nie podejrzewała, że na tych bagnach można się zakopać! Jeszcze przed chwilą rozmawiała, a teraz nie mogła wyciągnąć nogi. Tego brakowało, aby straciła buty w środku dżungli! Zachowała jednak spokój, przypominając sobie, jak matka opowiadała jej o ruchomych piaskach. Owszem, zakopała się w błocie aż po pas, ale wciąż miała wolne ręce, a plecak wysoko na plecach. Pozostała przez chwilę w bezruchu – niestety zostawiając zagubioną Lee samą – aby błoto przestało wciągać ją bardziej, a wręcz przeciwnie – wypychać. Pomogło, więc skrótce, gdy wszystko zastygło w jednej pozycji, wygrzebała powoli jedną nogę, odgarnąwszy wcześniej błoto z okolic pasa, i wsparła się na kolanie. Delikatnie i bez gwałtownych ruchów, aby utrzymać się na powierzchni. To samo zrobiła z drugą nogą, chociaż było zdecydowanie trudniej, gdy kolano zaczęło się zapadać. Nad sobą dostrzegła jednak gałąź, która na stabilną wprawnie nie wyglądała, ale pomogła się chociaż trochę dziewczynie podciągnąć, zanim się nie złamała i nie wpadła w bagno. Oby tylko nikt nie chciał się na niej wesprzeć! Gdy Candy straciła równowagę, zarywała rękoma w błoto, a gdy je wygrzebała, trzymała flakon z eliksirem. Nie miała teraz czasu się zastanawiać, co to – z eliksirów najlepsza nie była – więc wyjęła różdżkę i oczyściła szkło zaklęciem Chłoszczyć, po czym schowała do plecaka z nadzieją, że się nie wyleje. Bagna ciągnęły się jeszcze trochę, więc nim złapała się czegoś stabilnego, musiała kilkakrotnie zmusić się do wysiłku i wyciągać nogi ponad błoto. Mięśnie bolały i protestowały, ale Candy wreszcie uchwyciła się brzegu i przyciągnęła, a potem wygrzebała na stały ląd. Westchnęła głośno i oparła o drzewo. Nogi nie chciały się ruszyć, ale chłopak, którego zawołała Lee, chyba ją zignorował. Candy nie czekała dłużej i zaczęła grzebać w plecaku. Jak mogłaby zapomnieć jakiejś liny?! Z irytacją wyrzucała wszystko po kolei, aby wreszcie odnaleźć gruby i ciężkawy sznur. Spakowała się do plecaka – nie, nie wierzyła w uczciwość ludzi – i dopiero wtedy obwiązała linę dookoła drzewa, a jej wolny koniec rzuciła do Lee. Za pierwszym razem zrobiła to za lekko, więc musiała spróbować jeszcze raz, i jeszcze raz. Dopiero przy czwartej próbie dorzuciła do koleżanki. – Złap mocno, ale nie wykonuj żadnych ruchów, dobra? Jak będziesz się kręcić, to wciągnie cię bardziej, a tak zastygnie i będzie łatwiej wyciągnąć nogi – poinstruowała. Lee nie była głupia, zdążyła też poznać Candidę, więc zaufała jej niemal od razu. Gdy się uspokoiła, Hiszpanka kontynuowała: – Teraz podciągnij się na linie i powoli zacznij wyciągać jedną nogę. Dopiero gdy oprzesz się na kolanie, zrób to samo z drugą. Ciągle podciągaj się na linie, pójdzie szybciej. – Nie zamierzała informować, że to wymaga ogromnych pokładów energii, bo zapał Lee szybko minie. Mimo drobnych problemów, dziewczyna wreszcie wyczołgała się na brzeg, a Candida kolejnym Chłoszczyć mogła wyczyścić plecak i jego zawartość, a także linę, która mogła się jeszcze przydać. Potem pomogła się podnieść wykończonej Lee. Poczekały jeszcze chwilę – jeszcze sporo osób tkwiło w bagnach, ale żadna nie miała siły im ratować – i dopiero gdy znowu poczuły napływ energii, ruszyły za przewodnikiem. Nagle Candida wybuchneła śmiechem. – Nie mogę. Po prostu nie mogę. To wszystko jest takie abstrakcyjne… – Chichrała się pod nosem, nie wiadomo, czy to ze zdenerwowania czy może rzeczywiście coś ją rozbawiło. Tak naprawdę przytłoczyło ją wszystko i musiała rozładować napięcie. – Myślisz, że teraz będzie czas na skakanie z wodospadu i wykrzykiwanie swoich największych grzechów? Rozmowa kleiła się tak samo jak ich ubranie. Coraz trudniej było wykonywać proste ruchy, ale nie mogły sobie pozwolić na opóźnienia. Na szczęście wkrótce mogli się zatrzymać. Najwyraźniej doszli do kolejnego etapu podróży. – To mi wygląda podejrzanie – mruknęła. – Czy oni patrzą na nas jak na pożywienie? – mruczała dalej, sceptycznie przyglądając się tubylcom. – Oni chyba wiedzą, że nie pójdzie na tu najlepiej. – Rozszerzyła oczy w zdumieniu, gdy zobaczyła najprawdziwszego czarodzieja z dziczy. Czyli miała rację, że w dzieciństwie spotkała jakiś czarnoksiężników w środku lasu i rzeczywiście miała podstawy, aby ratować małą Sagę z ich łap. Gdy odtwarzała w pamięci tamte wydarzenia, starała sobie wmówić, że to tylko jej wyobraźnia, ale teraz miała potwierdzenie, że nigdy nie oszalała. Nie wiedziała, czy powinna się tym odkryciem cieszyć czy wręcz odwrotnie, ale nie myślała długo, bo zaraz została poinstruowana (już po hiszpańsku, tamten język niewiele jej mówił), żeby zajęła miejsce w kajaku razem z Lee. – Umiesz pływać kajakiem? – zagaiła. Weszła do wody, aby wgramolić się do kajaka, a potem złapać za wiosło.
Ruchome bagna Kostka: 6, 3 (fiolka eliksiru Cloningasbead jest moja ) Punkty z zielarstwa i uzdrawiania: 9 Link do losowania: losowanie pierwsze, losowanie drugie
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: 1 Kostka - wypadki: 4 (no, Lee, musisz mieć parzystą przy sterowaniu!) Punkty z run: 3 Link do losowania: losowanie pierwsze, losowanie drugie
(Tak w ogóle to ja mam w kuferku już jeden świetlik, czemu nie mogę go użyć? x:)
Zapraszamy na trzecią część wycieczki w ukrytej wiosce. Możecie jeszcze kończyć część I i II, jednakże zróbcie to w odpowiedniej kolejności przed rozpoczęciem części III.
Wspaniale. No po prostu wspaniale. Ugrzęźli w jakimś bagnie i prawie nikt nie zwracał na nich uwagi. Prawie, bo uwadze Aarona nie uszło soczyste przekleństwo, jakim uraczył go @Mikkel Carlsson. Gdyby tylko błotnista maź nie wessała mu jego ręki pod powierzchnię. Odpłaciłby się pięknym za nadobne! Na szczęście niebawem zjawiła się @Adoria Nymphia Amparo, która wzięła sprawy w swe ręce. Krukon nie chciał narzekać na sposób, w jaki postanowiła ich ocalić, w końcu jako jedyna pochyliła się nad ich losem. Nie zmieniło to faktu, że cały ufajdany wystrzelił na kilka stóp do góry, by wreszcie walnąć czterema literami o ziemię. Zanim jednak sobie je rozmasował, musiał załatwić jedną ważną sprawę. Podniósł się, wyprostował, po czym uniósł do góry pięść. Wymierzył ją w stronę Carlssona, by natychmiast wystrzelił z niej środkowy palec. Kiedy chciał wyściskać swoją wybawicielkę, stało się coś, czego się nie spodziewał. Oto Mikkel, który dopiero co miał do niego pretensje o wciągnięcie do błota swojej towarzyszki, uczynił Aaronowi to samo! Duarte, nie zastanawiając się ani chwili, dobył różdżki, po czym zabrał się do roboty. - Forp fleoge! - wypowiedział zaklęcie, którego do tej pory nie użył ani razu. Był pewien, że kiedyś przyszło mu się go uczyć, jednak zupełnie o nim zapomniał. Na szczęście Adorka miała łeb jak sklep i zawsze potrafiła znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji. Hiszpan pamiętał o dobrych manierach, toteż natychmiast poderwał się do biegu, by złapać zajętą spadaniem z nieba koleżankę. Pochwycił ją w ramiona, po czym - nie mogąc się oprzeć - spojrzał jej głęboko w oczy. - Dziękuję za ratunek - i odstawił ją na ziemię. Pospiesznie oddalili się od niebezpiecznego miejsca, zostawiając ślizgona samemu sobie. Na odchodne Aaron pomachał mu radośnie, z szyderczym uśmiechem na twarzy. Wsiedli do kajaka. Chłopak puścił Anę przodem, sam zajmując miejsce z tyłu. Niestety nigdy wcześniej nie miał z tym do czynienia. Miał nieodparte wrażenie, że choć Adoria robiła kawał dobrej roboty, on wszystko partaczył, dlatego co rusz klął pod nosem. Dopiero po chwili złapał bakcyla i dzięki jej doświadczeniu (lub szczęściu początkującego) i jego sprawności fizycznej szybko wyprzedzili pozostałych, by płynąć tuż za przewodnikiem. Po drodze zatrzymali się dosłownie na momencik, by obejrzeć niesamowite widowisko, jakie urządzili im tubylcy. Zbierali jakieś dziwaczne rośliny, które przypomniały chłopakowi jego zajęcia z magicznego gotowania z czasów Calpiatto. Zaraz jednak, gonieni zewem przygody, pospieszyli naprzód, by czym prędzej zmierzyć się z nową przygodą!
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: 1 Kostka - wypadki: 3 (pędzimy na przedzie - ja i Adoria dostajemy po jednym punkcie do gotowania!) Punkty z run: 0 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p125-kostki#355194
Sophie nie była zdziwiona odpowiedzią Dulce, nigdy nie widziała jej w Hogwarcie, ale chciała się jeszcze uperwnić. Zastanawiało ją teraz skąd jest dziewczyna i co tutaj robi, ale nie zapytała o nic, nie chciała być wścibska czy niegrzeczna. Reina... Sophie uznała to za całkiem ładne imię, sama zapomniała o tym, że sama się nie przedstawiła. Dopiero pytanie nowo poznanej dziewczyny jej to uświadomiło. - Ja jestem Sophie.- Odpowiedziała i odwzajemniła uśmiech, Reina wydawała się być przyjazna. Soph chciała jej zaproponować, aby dalej szły wspólnie, ale trudno było jej przełamać nieśmiałość. Dlatego, kiedy tylko usłyszała, że Reina ma właśnie zamiar z nią dalej iść, w głębi duszy odetchnęła z uglą i szczęśliwa poszła za nią. - Nie, nie musisz, jest już o wiele lepiej. Już prawie nie boli. - Zapewniła ją. - Świetnie ci poszło z moją ręką, chyba znasz się na leczeniu i zielarstwie, prawda? Ja nigdy nie potrafiłam dobrze odróżniać roślin, nie mówiąc już o tym, żebym wiedziała, które mają jakie właściwości. Szły nadal wraz z resztą przez dżunglę i rozmawiały. W pewnej chwili zatrzymali się przy kajakach, które unosiły się lekko w powietrzu. - Myślisz, że będziemy musieli sami nimi płynąć? - Spytała towarzyszki, ale była niemal pewna, że tak właśnie będzie.
Najważniejsze było, że nic im się nie stało! Adoria odetchnęła z ulgą, gdy Aaron wstał i, cóż, pozdrowił Mikkela w mało kulturalny sposób. Oczywiście nie chodziło o to, że ma coś przeciwko chłopakowi - po prostu cieszyła się, że Duarte jest cały i zdrowy. No, może trochę zdenerwowany. - Nie strasz mnie tak więcej, bo... - zaczęła, chcąc go przytulić. Był cały w błocie, to jasne, ale poważnie się zmartwiła. No i wciąż nie mogła wybaczyć sobie, że użyła takiego głupiego zaklęcia. Niestety, zanim udało jej się wtulić w Hiszpana, poczuła dziwne szarpnięcie i kompletnie straciła równowagę. Wylądowała w błocie, ale o tyle niefortunnie, że nijak nie mogła skorzystać z różdżki. Co więcej pierwsze kilkanaście sekund była w takim szoku, że zaczęła się wierzgać - uczepiła się jakiegoś koniuszka nadziei, że zdoła błyskawicznie wydostać się z pułapki. Oczywiście, tak się nie stało. Posłała Mikkelowi pełne irytacji spojrzenie. Zwykle nie denerwowała się na ludzi, poza tym wypadki się zdarzają... Ale on był taki niezadowolony, że jego towarzyszkę spotkała przymusowa kąpiel błotna! A teraz co? Sam narażał ludzi na utonięcie w bagiennych odmętach. - Dzięki. - burknęła jeszcze w jego stronę, uspokajając się nieco. Nie musiała nawet za bardzo się wysilać, bo Aaron zareagował bardzo szybko... Szkoda tylko, że nie wymyślił bezpieczniejszego sposobu na wyciągnięcie jej z błota. Pisnęła z przerażeniem, gdy zaklęcie wyrzuciło ją w powietrze i pomyślała sobie, że to naprawdę durne. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, nie zderzyła się z twardym gruntem, nie wpadła na drzewo, nie wykręciła sobie nogi i nie rozwaliła czaszki o pobliski kamień. Wszystkie te czarne scenariusze natychmiast odleciały w niepamięć, bo Duarte złapał ją z niebywałą nonszalancją. Z lekko uchylonymi ustami i wciąż strachem w oczach patrzyła na niego, gdy tak podziękował jej za ratunek. - To ja dziękuję. - wybełkotała po chwili, stając chwiejnie na własnych nogach. Nie była pewna, czy skonfundował ją tak nieplanowany lot, czy postawa Aarona... Jasne, wiedziała, że chłopak jest kochany. Zdążyła już zauważyć, że umie się zachować. Ale teraz? To było coś. Musiała przyznać, że wyglądał niesamowicie korzystnie i nie była pewna, czy to nie to jego głębokie spojrzenie tyle zdziałało. Zaraz jednak Hiszpan ruszył dalej, zadowolony i wciąż ubłocony. Amparo zawahała się, bo może i Mikkel nieco ją zdenerwował, to nie potrafiła go tak zostawić. Z drugiej strony obawiała się, że jeśli użyje 'Forp fleoge', to Ślizgon nie uzna tego za oznakę przyjaźni. A lepszego pomysłu aktualnie nie miała. Już miała powlec się za Aaronem, gdy dostrzegła długą kłodę leżącą niedaleko. Oparła jeden koniec na suchym brzegu, a drugi podsunęła Mikkelowi, uśmiechając się łagodnie, by nie miał wątpliwości co do jej intencji. Wszystkie bagna natychmiast odeszły w zapomnienie, bo przed uczestnikami wycieczki pojawiło się nowe wyzwanie - kajaki. Dziewczyna ucieszyła się, bo może nie była ekspertem, ale całkiem lubiła tego typu rozrywkę. Naturalnie podróżowała z Aaronem, więc nic dziwnego, że płynęli razem. Chłopak chyba na początku nie mógł załapać rytmu, ale zaraz się nieco poprawił i śmignęli przed siebie jako jedni z pierwszych. Po drodze w ramach drobnej lekcji mogli jeszcze zobaczyć poczynania tubylców, zbierających zieleninę. - Ku przygodzie! - zaśmiała się, zerkając na chwilę na Aarona. Miała dobre przeczucia - teraz mogło być już tylko lepiej. Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: 2 Kostka - wypadki: 3 (+jeden pkt z magicznego gotowania dla Adorki i Aarona) Punkty z run: 0 Link do losowania: Tutaj
Holly była bardzo ożywiona. Z początku gnala do przodu i gdyby nie fakt, ze upadek Devena zatrzymał ja w miejscu, pedzilaby dalej. Tymczasem zatrzymała sie i nie czekajac na powrot do obozu, rzucila zaklecie zasklepiajace jego rane. Tej nocy nie spała nic, mimo staran Devena zeby odpoczeli przed następnym dnie. Dlatego, w kolejnym etapie wycieczki trochę przysypiala, ziewajac co jakis czas, czasami opierając się na ramieniu indianina, zanim znow nagromadzila energii do wesołego przemierzania dzungli. W swojej nieuwadze, zapadajac sie w bagnie, zaczęła się w nim miotac. Wpadła w panike i gdyby nie Deven, najpewniej utknelaby tam na dlugo, albo zanurkowalaby w blocie po czubek głowy. Nie była pewna jakim cudem wylazla na lad, ale uczepiona byla szyi Devena i nie planowala go puszczac. - Nie chce tam isc. To sie rusza. Zatrzymala sie w miejscu, bez butow, doczepiona do niego, bo nawet kiedy sie odsunela, trzymala sie jego lokcia, w swoim naiwnym buncie rezygnując z dalszego spaceru. Sciagnela Devena w tyl, ciągnąc go za koszule. - Nie idz tam... Nie chciala zeby utonal. Sama byla cala umorusana w blocie i zgubila buty. Nie życzyla Quayle tego samego. - Proszę... - mruknela, zaciskajac palce na jego koszuli, patrzac jak ich wycieczka sie od nich oddala.
Ruchome bagna Kostka: 1 Punkty z zielarstwa i uzdrawiania: 5 pkt Zielarstwa, 18 pkt Uzdrawiania Link do losowania: klik
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Ledwie wstały pierwsze promienie słońca, a już musieli wstawać. Clari była rannym ptaszkiem, jednak wstawanie o tak wczesnej porze sprawiło jej nie lada trudność. Jeszcze nigdy nie czuła się tak zmęczona. Ziewając usiadła na swoim hamaku. Rozglądając się dookoła zdała sobie sprawę, że nie tylko ona miała z tym trudności. Większość marudziła coś pod nosem łypiąc z pod byka na sprawcę tego całego zamieszania. Wzdychając ciężko i czując nadal skutki ostatniego upadku podniosła się na równe nogi. Nie było sensu przedłużać tego wszystkiego. Marsz przez podmokłe tereny dżungli obudził ja na dobre. Z całego tego roztargnienia włożyła swoją różdżkę do tylnej kieszeni spodni uznają iż to będzie idealne miejsce. To był jednak błąd. Pomimo ostrzeżeń przewodnika o ostrożności dziewczyna nie była na tyle przytomna jeszcze aby to zarejestrować. Co rusz potykała się o wystające konary czy większe kamienie. Nawet gałęzie z liśćmi utrudniały jej przeprawę. Mimo tego nie narzekała. Brnęła dalej z uśmiechem na ustach. I stało się. Postawiła nogę nie tam gdzie trzeba było. Nim się zorientowała zaczęła się zapadać. Ruchome piaski? Spanikowana nie miała pojęcia co zrobić. Różdżka! Nim jednak ten pomysł przyszedł jej głowy znajdowała się już ona pod piaskiem. Super, teraz na pewno już nie wyjdzie z tego. - Pomocy! - krzyknęła, mając nadzieję, że ktoś pomoże się jej z tego uwolni.
Ruchome bagna Kostka: 2 Punkty z zielarstwa i uzdrawiania: 0pkt Link do losowania: tutaj
Poranek. Najwspanialsza chwila dnia. Wstajesz wypoczęty, pełny energii i skory do działania. Masz tyle energii, że z początku nie wiesz co zrobić. I pewnie i tym razem byłby to poranek pełen wrażeń i niespożytej energii, gdyby nie hałas który wszystko zniszczył. Z grymasem na ustach jak i mrużąc oczy Tosia podniosła się z posłania. Czy ten przewodnik myślał, że ma odczynienia z osobami lubiącymi takie doznania? Był naprawdę idiotą. Mrucząc pod nosem ruszyła wraz z pozostałymi w dalszą drogę. Droga nie była zła. Nawet podobało się jej. Jednak nic o dobre nie trwa wiecznie. Czując coś mokrego w butach spojrzała w dół. Serio, ruchome bagna? Niby skąd one tutaj? A, no tak. Przeież byli w dżungli. wściekła na siebie jak i całe otoczenie zaczęła siłować się z naturą. I wiecie co? Natura wygrała. Na swój sposób. Tosi udało się wyjść, jednak musiała poświęić swoje nowe buty. Zaciskają ręce w pięści ruszyła w dalszą drogę.
Ruchome bagna Kostka: 1 Punkty z zielarstwa i uzdrawiania: 0pkt Link do losowania: tutaj
On również był dość mocno niezadowolony z rozwoju tej wycieczki, ale nie miał najmniejszego powodu by to wyżywać się na Daisy z takiego powodu. Nawet jeśli była wężykiem! - No, no! Znów próbujesz mnie rozebrać? - odpowiedział unosząc brwi trochę wyżej, aż mogły się schować na moment pod kowbojskim kapeluszem. - Ale w razie czego dotrzymasz mi towarzystwa w udawaniu tubylców? Wtedy nawet teraz mogę wyskoczyć z ubrań - dodał unosząc kącik ust z jednej strony. Przez moment świdrował ją spojrzeniem, będąc ciekawy, czy byłaby do tego zdolna. - Możemy się założyć, tylko jeśli ja przegram i faktycznie zostanę w samej przepasce, to nie będziesz miała z czego mnie rozebrać. Bo jeśli ja wygram to ty będziesz musiała pozbyć się ciuszków? - powiedział, nie wiedząc o co mogliby się założyć. Bowiem tutaj samo latanie na golasa przy prawie całej szkole i nie tylko! Wydaje się być już wystarczającą przegraną. Kiedy to oznajmiła, że wie jak tym się porusza, bo znalazła jakąś wskazówkę. Nachylił się do przodu i spojrzał na jakieś znaczki. Nie miał pojęcia co one znaczą, więc podniósł wzrok na dziewczynę. - Rozumiesz ten dziwaczny język? - rzucił nie wiedząc, czy mówi prawdę, czy jedynie robi sobie z niego jaja. No ale postanowił jej zaufać i postępować wedle wskazówek jakie mu podała i faktycznie ruszyli do przodu. Ba! Wystartowali bardzo szybko i płynęli jako pierwsi. Pewnie z tego powodu nawet nie zauważył kiedy to jego przeciwdeszczowa płachta wpadła do wody, a on zanim się zorientował co się stało ta leżała już gdzieś na dnie rzeki. - Kurwa, znowu coś straciłem. Pewnie jeszcze wyjdzie na to, że przybyłem tutaj ubrany i z rzeczami, a wyjadę cały goły i bez niczego. - Mruknął niezadowolony z utraty kolejnej rzeczy, ale jego nawigatorka zwróciła jego uwagę na banany wiszące przed nimi. Przez co zapomniał o dąsaniu się powrócił do czerpania przyjemności z przygody. Pozbierali banany, kilka z nich wciągnął od razu bowiem na wodzie zdążył zrobić się już nieźle głodny.
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: Płynę z Daisy Kostka - wypadki: 1 Punkty z run: całe 0 Link do losowania: tutaj
W gruncie rzeczy dzięki Holly przestał się ciągle rozglądać za Winnie, która przyciągała jego wzrok jak magnes. Był co prawda niewyspany, ale obecność drobniutkiej Amerykanki i fakt, że potrzebowała jego wsparcia. Przez chwilę gapił się na przepięknie upierzone papugi, tracąc czujność... i właśnie ten moment wybrała sobie Holly, żeby zapaść się w bagno. Na szczęście szybko zapanował nad sytuacją i wydobył ją z błocka, które mlasnęło ohydnie i wypuściło dziewczynę w samych skarpetkach, biorąc za nią okup w postaci butów. Całe szczęście, że Holly była taka drobna, a Deven taki silny, bo mimo wszystko wyciągnięcie jej z tarapatów wymagało od niego sporego wysiłku. Równie trudno było uwolnić się z uścisku Holly, która wisiała mu na szyi, zmuszając do zgięcia się w pół. Delikatnie pogłaskał ją po plecach, nie przejmując się faktem, że była cała usmarowana błotem. - Spokojnie, nic nam nie będzie. Zobaczysz - zapewnił ją miękko, a kiedy w końcu puściła jego szyję, uśmiechnął się i starł z jej policzka trochę błota. - Gorzej, że nie masz butów... patrz pod nogi, dobrze? - poprosił, poważniejąc na moment i patrząc na nią z troską. Przez chwilę myślał, że Holly tylko się droczy, ale widząc, że mówi zupełnie serio i naprawdę odmawia zrobienia choćby kroku wgłąb bagna, westchnął głęboko. - Wszystko jest w porządku. Nic się takiego nie dzieje, Holly. Naprawdę. Nie możemy zgubić naszej grupy. Bardziej niebezpiecznie jest tu zostać niż... - urwał, bo zrobiwszy krok naprzód zapadł się nogą w bagno i co gorsza w pierwszym odruchu złapał @Antoinette A. Petru, wciągając ją w trzęsawisko, z którego sama dopiero co się wygrzebała. - Prze... praszam - sapnął, próbując się utrzymać na powierzchni, ale nie mogąc znaleźć oparcia. - Holly! Pomocy! - poprosił ochryple, starając się nie wpadać w panikę, mimo że nie wyglądało to wesoło, a tkwił w bagnie po szyję.
Ruchome bagna Kostka: 4 Punkty z zielarstwa i uzdrawiania: 12 (zielarstwo) i 5 (uzdrawianie) Link do losowania: tutaj
Holly chciała wierzyć Devenowi, ale Holly kiedy rozejrzała się wokół żeby znaleźć im inną drogę, być może naokoło, zgubiła Quayle ze wzroku. Obróciła się wokół własnej osi, żeby znaleźć go szamoczącego się w bagnie. Ugrzązł w nim jeszcze gorzej niż ona, bo wystawała mu stamtąd tylko głowa. Ciężko było jej w tych okolicznościach uznać, że Deven miał rację. Chciałaby, żeby miał, mówiąc, ze nic im tu nie grozi, ale to nie wyglądało jak brak niebezpieczeństwa. Kucnęła, a później siadła na nogach przed bagnem, patrząc bezradnie na to, co się dzieje. — Deven… — mruknęła cicho, wystawiając do niego ręce, ale jak tylko oparła się nimi o glebę, zakopała się w bagnie, znów. Cofnęła więc ręce na uda. Czuła się bardzo bezradna wobec zaistniałej sytuacji. Pierwszy raz jej rozkojarzenie jej pomogło, bo gdzieś tutaj widziała jakieś liany, których teraz szukała spojrzeniem. — Grovesto — mruknęła celując różdżką w rośliny, powodując ich nagły przyrost. Miała nadzieje, ze liany dosięgną Devena i dziewczyny, jaką Quayle zakopał wraz z sobą w bagnie. Zabrakło jej jednak w pierwszym momencie silnej woli, żeby to obserwować. Zasłoniła twarz dłonmi, uchylając palce już w kilka sekund później bo nie mogła tak zostawić przyjaciela, ani obcej dziewczyny, której imienia nie zdążyła poznać. — Przepraszam… — mruczała pod nosem, podsuwając im obojgu liany pod nos, bo nie miala na tyle siły, żeby pomóc im inaczej wyjść. — Naprawdę przepraszam. Powiedzcie, że stąd wyjdziecie? Powinnam kogoś zawołać? Nie była dobra z zaklęć. Była tylko Holly. Deven powiedział, że będzie wszystko dobrze, a nie było. Oczy same zaszły jej mgłą, kiedy przygotowywała się do przywołania kogoś bardziej pomocnego od niej. — Deven…! — powtórzyła jego imię przecierając ubłoconą dłonią łzy z policzka, a kiedy nawet udało mu się wyjść, Holly klęczała na ziemi, wylewając łzy, ze stresu, z zamartwiania się o indianina i z własnej bezsilności. — Prze… praszam — powtórzyła ponownie, pewna, że to jej wina, bo przecież to ona pierwsza wprowadziła ich w te bagna.
Ratuję Devena i Antoinette
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Tej nocy Isolde niemal nie zmrużyła oka, kołysząc się w swoim hamaku i właściwie nie słysząc odgłosów dżungli. Była zbyt pochłonięta przeżywaniem wciąż od początku wszystkich potencjalnie romantycznych scen z Kadenem i nią w roli głównej. Wszystkich niedoszłych pocałunków, spojrzeń tak intensywnych, że Isolde miękły kolana, silnych uścisków, ramion oplatających jej talię, dłoni błądzących po jej plecach, palców muskających jej policzki, wargi, odsłonięte fragmenty skóry. Nadal próbowała zaprzeczać oczywistemu, udawać, że Kaden wcale tak bardzo na nią nie działa, mimo że działał nieznośnie mocno i rozbudzał uśpione namiętności, sprawiając, że Isolde miała ochotę krzyczeć z frustracji. Cały czas myślała o dreszczu, jaki wstrząsnął jej ciałem, kiedy Kaden dotknął opuszką palca nagą skórę jej pleców. Nie mógł go nie zauważyć, podobnie jak niemal bolesnego grymasu pożądania, który wykrzywił jej twarz, zwykle przecież tak spokojną. Miała ogromną ochotę go pocałować i gdyby sam wykonał jakikolwiek gest, zdradzający, że on również ma na to ochotę w tym momencie, zapomniałaby o swoich oporach. Ale przecież był chory, gorączkował, a jej przychodziły do głowy coraz głupsze i bardziej nieprzyzwoite myśli. Leżąc w hamaku, czuła, że nawet w tym stanie dopiął swego. Tak jak zapowiedział, uwiódł ją i przypieczętowanie jego sukcesu jest tylko kwestią czasu, a ona nie ma siły ani chęci się bronić. Kilka razy w nocy wstawała, żeby sprawdzić, czy gorączka nie rośnie i schłodzić mu czoło improwizowanym kompresem. Była zła, że nie zna się na eliksirach, a magia lecznicza nie jest jej konikiem. Mimo wszystko gorączka odrobinę spadła, a Isolde zasnęła nad ranem. I śniła o Kadenie w sposób, do jakiego nikomu nigdy by się nie przyznała. Rano ruszyli w dalszą drogę. Dziewczyna była śpiąca i dosyć milcząca, ale co chwila zerkała na Kadena, chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku. No cóż, pasy na jego twarzy wyglądały dość zabawnie, ale wciąż był tak samo ujmujący i przystojny. Widziała, jak kolejne osoby zapadały się w bagno i postanowiła poradzić sobie inaczej. Przywołała zaklęciem kłodę, zamierzając badać nią teren i przejść w ten sposób przez bagno, przeprowadzając również Kadena. Zadowolona z siebie schowała różdżkę. Był to dobry plan, ale tylko w teorii, bo kłoda okazała się być błotoryjem, który bezlitośnie wbił zęby w delikatną, jasną dłoń Isolde, która krzyknęła przejmująco. Nie wiedziała, kiedy znalazła się na brzegu, czyje ramiona wyciągnęły ją z bagna, skoncentrowana tylko na zakrwawionej prawej dłoni i pulsującym bólu, który odbierał jej jasność myślenia. W jej oczach zalśniły łzy, bo mimo że zwykle była dzielna, to nie potrafiła sobie poradzić z natłokiem emocji i fizycznym cierpieniem, które sprawiało, że nie mogła złapać tchu, a jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie. - Po... potrzebuję pomocy... - szepnęła, łykając łzy i patrząc na Kadena, który najprawdopodobniej wyciągnął ją z bagna. Po chwili rozpłakała się bezradnie, nie bardzo wiedząc, dlaczego reaguje aż tak gwałtownie, skoro potrafiła znosiła ze spokojem nawet dotkliwszy ból. Nagle zupełnie się rozkleiła i jedyne czego pragnęła, to ktoś, kto zna się na zielarstwie albo uzdrawianiu i szybko jej pomoże. Bała się nawet myśleć o paskudnych powikłaniach, które mogłyby ją dotknąć w tym klimacie.
Ruchome bagna Kostka: 5 Punkty z zielarstwa i uzdrawiania: zielarstwo - 8pkt, uzdrawianie - 1pkt Link do losowania: o tu
Poprzysięgła sobie, że już nigdy nie wybierze się na żadną wycieczkę z dzieciakami. Było to ponad jej siły. Brudna, głodna i spragniona. Po całym tym koszmarze przydałoby sie jej kilka dni w spa bądź w zaciszu swojego własnego mieszkania... No tak, już nie było ono tylko jej. W końcu na wakacje wprowadził się do niej Aaron. Niby znali się od dawna jednak nie lubiła, gdy ktoś ingerował w jej przestrzeń osobistą, a mieszkanie takową było. Skarpetki, majtki, koszulki, spodenki. To wszystko leżało po całym mieszkaniu. I jak zaprosić w taki bałagan kogokolwiek? Nie da się. Jednak nie mogła odmówić rodzicom. Sprawa ta była bardziej skomplikowana niż się mogło wydawać. Nieprzyjemne szarpnięcie sprowadziło ją z powrotem do dżungli. Nim jednak zdążyła zareagować znów wylądowała w bagnie. - Ku*** - krzyknęła donośnie szukając winowajcy. I znalazła go. Był tuż koło niej po szyję w błocie. Rzucając błyskawicami z oczu spojrzała na chłopaka. Gdyby bagno jej pozwalało na jakiekolwiek ruchy już dawno chłopak byłby głową pod piskiem. - Nie mogłeś wciągnąć kogoś innego! - pewnie dalej by krzyczała na ducha winnego gryfona, gdyby nie pomoc jednej dziewczyny. Oddychając ciężko spoglądała na jej próby uwolnienia ich. Gdy tylko się jej to udało bez słowa oddaliła się od dzieciaków. Teraz z pewnością będzie musiała zanurzyć się w wodzie.
Wydostała się w końcu z bagna, nie bez pomocy oczywiście i jakoś tak zamiast się złościć, humor jej się poprawił. -Ohoho, nie ma to jak błotna kąpiel! - zaśmiała się cicho, patrząc na swoje brudne, brązowe i przemoknięte ubrania. Chyba wpadła już w ten nastrój, że wmawiała sobie, ze już nic gorszego nie może się przytrafić. Bo tak było, prawda? W końcu doszli do rzeki ii.... do spływu kajakowego? Oh, ah! -Umiem! Umiem i na pewno sobie poradzimy! - odpowiedziała wesoło Candy. I rzeczywiście, gdy weszły do kajaków i zaczęły kolejny etap podróży, przeprawę przez rzekę. Płynęły jakoś tak w pierwszej połowie uczestników, zarówno przed sobą jak i za sobą miały inne kajaki. W pewnym momencie, przed sobą zauważyła wielkie drzewo bananowca, z którego co poniektórzy zrywali kiście owoców. Jedzenie! Ona musi je dostać! -Czekaj. - mruknęła do Candy w pewnym momencie i ostrożnie wstała, nie zważając, ze kajak zaczął się niebezpiecznie kołysać. Gdy byli już pod drzewem, wyciągnęła w stronę jednej z niewielu ostałych kiści bananów ręce, pochwyciła ją i z zadowoleniem ostrożnie usiadła. Niewiele już owoców takich dobrych zostało na drzewie - zapewne Ci za nimi już nie będą mieli takiego szczęścia. Schowała je szybko do plecaka i posłała radosny uśmiech Candy nim kontynuowała podróż.
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: 6 Kostka - wypadki: 2 (płynęłyśmy w pierwszej połowie to chyba trochę bananów się ostało, nie? :D Punkty z run: 0 Link do losowania: KLIK
Kaden stracił zupełnie apetyt. O ile jeszcze wczoraj zdołał w siebie wmusić posiłek, tak dzisiaj nie zjadł śniadania. Na plecach wyskoczyła mu paskudna wysypka, na szczęście przysłonięta przez materiał ubrania. Skóra w tamtym miejscu była sucha i podrażniona. Czerwone plamy odbijały się na śniadej skórze opalonego mężczyzny. Dzisiaj nie zrzucał już z siebie koszuli. Jedynie podwinął rękawy, obserwując jak wszyscy wokół nich topią się w bagnach, ale na szczęście, sami dają sobie radę w wydostaniu się z nich. W czasie, kiedy ludzie operowali czarami, Kaden musiał szukać innych rozwiązań na przedostanie się nad podmokłymi terenami dżungli. Znalazł wzrokiem jakąś lianę, wiszącą w powietrzu. Pociągając za nią, okazało się, że ta nie była zaczepiona o żadne z drzew. Opadła na ziemię obok niego, zwijając się pod jego stopami niczym lasso. W trakcie kiedy on zarzucał swoją zdobycz na jedną z gałęzi, Isolde zajmowała się swoim pomysłem pokonania bagien. Tylko dlatego spuścił z niej wzrok, że sądził, że musiał się upewnić, czy liana jest dość silna by utrzymać ich oboje. Pociągnął za nią w dół. Trzymała się stabilnie, ale postanowił to sprawdzić w praktyce. Nie zdążył, bo usłyszał znajomy krzyk. Isolde tonęła w błotnistej mazi. — O kurwa… — rzucił bardzo instynktownie, zanim okręcił lianę wokół nadgarstka i wychylił się na niej, żeby chwycić zdezorientowaną Isolde w pasie i unieść ponad błoto. Prawdziwy Tarzan, to dopiero taki, który miał swoją Jane u boku. Dlatego z Isolde pod ramieniem, pokonał bagna, odstawiając ją bezpiecznie na stały już ląd. Dyszał ciężko, bo choroba odbierała mu siły, ale bardziej niż jego złe samopoczucie, przejmowało go stan blondynki. Jej łzy dosłownie go bolały. Nienawidził kobiecych łez z całego serca. A fakt, że nie upilnował Isolde sprawiał, że czuł się im winny. Klęknął obok niej, przytrzymując jej twarz w dłoniach. — Ciii… skarbie — mruknął cicho, z ledwością spoglądając w te załzawione oczęta. Pocałował ją w czubek głowy, a później w czoło, odgarniając włosy z umorusanej twarzy. Te piękne, jasne pasma, teraz ubrudzone paskudną, cuchnącą breją, zaczesał do tyłu, zdejmując z nich te wstrętne, bagniste pozostałości. — Isolde, proszę… — był zupełnie bezradny wobec kobiecych łez. Odetchnął, wydzierając suchy kawałek koszuli, żeby przytrzymać ją przy krwawiącej dłoni dziewczyny. Drugą ręką gładził jej włosy. Wolał, kiedy jej oczy lśniły rozbawieniem, powagą, a najbardziej, kiedy świeciły się w skrępowaniu, przy towarzyszącym temu spojrzeniu rumieńcowi na twarzy. Jej policzki były teraz czerwone, ale nie był to ten urokliwy pas nieśmiałego zabarwienia jej jasnej skóry. Nie wiedział jak ulżyć jej bólowi, ale wiedział, że nie chciał patrzeć na nią w tym stanie. Zacisnął jej palcena materiale, który opatulał wnętrze jej poranionej dłoni i uniósł obie ręce do jej policzków, ścierając napływające na jej twarz, coraz gęstsze łzy. — Już wszystko w porządku. Maleńka… Zwykle tak mężczyźni nazywali swoje zdobycze. On wypowiadał to słowo z troską, z ciepłem, jakie miałoby ją rozgrzać, uspokoić. Problem w tym, że Isolde znajdowała się teraz w zbyt zaawansowanym stanie zdenerwowania, żeby to mogło pomóc. — Jesteśmy na stałym gruncie… Isolde. Dlaczego ty mi to robisz, kochana? — przemknęło mu przez myśl kiedy akurat przecierał kolejny raz jej policzek dłonią, zanim ta uciekła mu na jej kark. Pochylił się nad nią szepcząc spokojniej, chociaż serce tłukło mu się w piersi, a krtań zaciskała mu się odmawiając posłuszeństwa. Kobiece nieszczęście… jakiż to był zawód, pozwolić tak delikatnemu stworzeniu na takowe w swoim towarzystwie. — Daj mi się tym zająć. To tylko… ech — nerwy chciał powiedzieć. Ten klimat. Zwykły wypadek. Lekkie zranienie. Zła passa. Nie miała pojęcia, jak wiele nieprzyjemnych wrażeń budziły w nim jej łzy. Nie mogąc im zapobiec, niczym prawdziwie zdesperowany wobec takiego widoku mężczyzna, reagował coraz bardziej instynktownie. Gładząc jej skórę na karku, wplótł dłoń w jej włosy, kciukiem drugiej reki cały czas ścierając spływające po jej policzkach słone krople. Bezradność w końcu pchnęła go do najbardziej egoistycznego kroku. Scałował łzy z jej drugiego policzka, podążając mokrą ścieżką w dół, docierając wargami do jej ust. Wszystko działo się tak szybko. Najpierw nie wiedział co powiedzieć, później co zrobić, więc zrobił to, co chciał zrobić już od dawna, a na co nie mógł znaleźć sobie bardziej nieprzyjających okoliczności niż te. Przywarł wargami do jej ust, dłoń z karku zsuwając na jej krzyż. Kiedy już sięgnął tych, słodkich, mimo słonych łez, warg, chociaż chciał tylko ukoić jej nerwy, pragnienie smakowania tych warg w większym stopniu, przejęło nad nim kontrolę. Miał tylko musnąć jej wargi i musnął, tylko później pocałował bardziej zdecydowanie, odnajdując w tym geście zbyt wielką przyjemność. Był tylko mężczyzną. Podatnym na swoje słabości. Miękkość i ciepłość jej warg, uchylających się pod naporem jego własnych. Wydawało mu się, że odsuwa się, żeby dać jej wolną przestrzeń, ale przyciągnął ją jeszcze bardziej do siebie. Czując znaną już, przebadaną krzywiznę pleców pod palcami, nie potrafił się powstrzymać przed wygięciem się w jej stronę, żeby rękoma wciągnąć ją na swoje nogi. Po drodze bezlitośnie sunąc dłońmi od jej kolan do ud, zanim chwycił ją za biodra, usadawiając ją solidnie na sobie. — Przepraszam — szepnął pomiędzy pocałunkami. I Merlinie, jakże on okrutnie teraz kłamał! Bo wcale nie było mu przykro. Przynajmniej nie z tego powodu. Za płacz, owszem, ale nie za żaden z pocałunków, który złożył teraz na jej ustach, przytrzymując ją pewniej w ramionach w sposób najbardziej niewłaściwy, w okolicznościach bardzo niesprzyjających, w towarzystwie chorobliwie nieproszonym. Wszystko inne, jak jej rozgrzane, długo smakowane i wyczekiwane usta, wydawały się tak bardzo właściwe .
Nie miał zamiaru się awanturować z Antoinette, która miała święte prawo być na niego wściekła. Zresztą za bardzo mu zależało, by nie nałykać się błotnistej mazi i zachować oddech. Próbował zachować spokój, zdawał sobie jednak sprawę, że sytuacja jest więcej niż zła, że nie ma gruntu pod nogami i w każdej chwili może najzwyczajniej w świecie utonąć. Nie miał nawet pomysłu, jakie zaklęcie wyciągnęłoby ich z opresji. Miał tylko nadzieję, że ktoś coś wymyśli, chociaż nie pokładał wielkich nadziei w Holly. Najwyraźniej niesłusznie, bo dziewczyna wykazała się dużą przytomnością umysłu i zostawiła panikowanie na potem. Obserwował liany, które sunęły w ich kierunku, wydłużone przez Holly odpowiednim zaklęciem. Widział, jak bardzo się bała, ale nie mógł na to nic poradzić. Kiedy zakryła oczy dłońmi, stłumił cisnące się na usta przekleństwo, ignorując rozdrażnioną dziewczynę, którą wciągnął za sobą do bagna. Nie mogła się teraz poddać i zostawić ich w takiej chwili! Szczęśliwie szybko wzięła się w garść w ciągu kilku sekund, zanim jeszcze Deven zdążył zareagować, i podsunęła im liany, których zdołali się uczepić. Nie miał teraz siły, by pocieszać przestraszoną Holly. Przede wszystkim musiał wygrzebać się z bagna i znaleźć twardy grunt, dlatego nie odpowiedział na jej pytanie ani przeprosiny, z trudem wydobywając z błota ramiona i wczepiając się z determinacją w lianę. A potem zaczął się podciągać. Było to trudne i mozolne, drętwiały mu ręce, a palce sztywniały, ale centymetr po centymetrze wydobywał się z trzęsawiska. W końcu wyczerpany i cuchnący szlamem położył się na ziemi, oddychając ciężko i starając się uspokoić oszalał serce. Antoinette poradziła sobie sama, dlatego nie zamierzał się o nią martwić. Może potem jeszcze raz spróbuje ją przeprosić, a jeśli nie... trudno. Po chwili dźwignął się do siadu i przytulił do siebie zapłakaną Holly, tak samo brudną i zmęczoną jak on sam. Oparł podbródek o jej czoło, wzdychając cicho. - Ciii... już dobrze. Za co ty mnie przepraszasz? Gdyby nie ty, na pewno bym się utopił, uratowałaś mnie, Holly. Jesteś bardzo dzielna, wiesz? - powiedział miękko, choć w jego głosie słychać było znużenie. Nie przypuszczał, że wyprawa będzie aż tak ciężka i niebezpieczna, nie był na to przygotowany, a przecież nieraz włóczył się po dzikich ostępach. - No już, nie płacz, proszę... - wymruczał, całując ją delikatnie w czubek głowy, po czym wyciągnął różdżkę, której szczęśliwie nie zgubił w tym całym zamieszaniu, i rzucił na nich szybkie "chłoszczyść", dzięki któremu przestali przypominać wyglądem i zapachem górskie trolle. Wziął ją za rękę i uśmiechnął się pokrzepiająco, a widząc, że Holly nadal jest rozdygotana, zaczął delikatnie ścierać palcami cieknące po jej policzkach łzy. Zabawne, przecież zazwyczaj był tak zdystansowany, jakakolwiek bliskość przychodziła mu z wielkim trudem, ale Holly sprawiała, że takie rzeczy wydawały się całkowicie naturalne. Z jakiegoś powodu przy niej prawie zawsze wiedział, jak się zachować. Może dlatego że miała w sobie tak mało z kobiety, a tak wiele z dziecka albo przestraszonego zwierzątka. Dotarcie do dorzecza Amazonki zajęło im tylko chwilę. Właściwie ciągnęli ogony, dlatego Deven nie bardzo zdawał sobie sprawę z obecności tubylczych czarodziejów. Przeprawa kajakiem wydawała się w równym stopniu ekscytująca, co niebezpieczna. Spojrzał z troską na Holly. Gdyby jego kompanem był Enzo, czułby się zupełnie spokojny. Ale drobna, delikatna Holly nie nadawała się do forsownego wiosłowania i walki z nurtem, dlatego Deven poprosił, by usiadła z przodu, tłumacząc, że na pewno ma lepszy wzrok od niego i będzie wypatrywać przeszkód. Wbrew jego obawom Holly radziła sobie naprawdę dobrze. Płynęli jako jedna z pierwszych par, zgrywając swoje tempo wiosłowania i zręcznie manewrując kajakiem. W pewnej chwili Deven wypatrzył bananowiec uginający się od żółtych, dojrzałych owoców. Ostrożnie wstał i starając się utrzymać równowagę w łodzi, sięgnął po całą kiść, która z pewnością mogła starczyć na cały dzień jemu i Holly. - Zobacz, co mam! - powiedział z zadowoleniem, pokazując swoją zdobycz Holly i uśmiechając się szeroko. - Mamy szczęście! No cóż, chyba powiedział to w złą godzinę...
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: 1 (Holly wyrzuciła 6) Kostka - wypadki: 2 Punkty z run: 0 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p225-kostki#355546
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie mogła nawet utrzymać różdżki, nie mogła nawet rzucić głupiej feruli, nie mogła w żaden sposób zatamować krwawienia, a nawet gdyby mogła fizycznie, po prostu nie była w stanie działać racjonalnie. Nagle coś w niej pękło, sprawiając, że stała się całkowicie bezradna, zdana na Kadena. Nie doceniła jego wyczynu, nie miała szansy podziwiać go w roli Tarzana, bo w ogóle do niej nie dotarło, jakim cudem nagle znalazła się na twardym gruncie. Teraz siedziała na ziemi, pochlipując żałośnie, pierwszy raz dając Kadenowi się poznać od tej strony. Nie broniła się w żaden sposób, pozwalając mu się głaskać i dotykać, przyjmując muśnięcia jego warg z pozorną obojętnością, za bardzo skupiona na bólu i krwawiącej dłoni, żeby zareagować. Słyszała jego głos jak przez mgłę i mimo że ciepłe, łagodne słowa sprawiały jej na swój sposób przyjemność, to jednak nie wystarczyły, by ją uspokoić. Pozwoliła mu na założenie prowizorycznego opatrunku, wciąż siąkając cicho nosem i nawet nie próbując ocierać ogromnych łez, które toczyły się bezgłośnie po jej policzkach. - Wcale nie - zaprotestowała żałośnie drżącym głosem, gdy zapewniał ją, że wszystko jest w porządku. Drętwiały jej palce, bała się, że ma uszkodzone ścięgna, że się tu wykrwawi albo złapie jakieś świństwo, zakażenie, że wda się gangrena i skona w tej cholernej dżungli, wysmarowana błotem, spocona i nieszczęśliwa. Jej wyobraźnia nagle zaczęła pracować na najwyższych obrotach i nic nie zostało z dzielnej pani auror. Opłakiwała swoją poranioną dłoń, nieprzespaną noc i wszystko, co ją niepokoiło i dręczyło. Nawet się nie zorientowała, kiedy dłoń Kadena powędrowała na jej kark, kiedy znalazł się jeszcze bliżej, owiewając oddechem jej twarz. Chciała po prostu, żeby to wszystko się nareszcie skończyło, żeby dotrzeć dokądś, żeby mogła znaleźć uzdrowiciela, wziąć długą kąpiel i odespać to wszystko, nie martwiąc się niczym. Mimo że do tej pory była tak bardzo wyczulona na każdy jego gest, każdy uśmiech, każde słowo, nagle zdawała się go nie zauważać. Mógłby być kimkolwiek. Kimkolwiek, kto chciał jej pomóc, obronić i uspokoić. Słyszała jego głos, ale nie słyszała słów, pogrążona w rozpaczliwych myślach i pulsującym bólu, który zupełnie ją rozstrajał. Otrzeźwiła ją dopiero dłoń Kadena, sunąca po karku, by w końcu wpleść się w jej włosy, a potem delikatne pocałunki osuszające jej policzki. Nadal płakała, ale jej świadomość powoli zaczęła się wyłaniać z szoku i bólu, a pocałunek, który złożył na jej wargach, wprawił ją w takie zdumienie, że zapomniała o wszystkim. W pierwszej chwili zamarła, mając wrażenie, że z nadmiaru emocji pęknie jej serce, nie wierząc własnym zmysłom, a jednocześnie roztapiając się w cieple i miękkości jego ust. Nadal nie mogła złapać powietrza, zapłakana i na wpół przytomna, ale pocałunki Kadena zepchnęły wszystko inne na dalszy plan. Rozchyliła wargi, poddając się naporowi jego ust, po czym objęła go za szyję, odpowiadając słonym, ale zachłannym pocałunkiem, który pewnie był dla niego takim samym zaskoczeniem jak dla niej. Przywarła do niego, pozwalając jego dłoniom przesuwać się po jej udach i biodrach, całkowicie ignorując obecność innych uczestników wyprawy, koncentrując się tylko na tym cudownym doznaniu. - Ciiii... nie psuj... - wymruczała tylko, wciąż odrobinę wilgotnym głosem, przeczesując palcami zdrowej dłoni jego włosy, po czym pocałowała go po raz kolejny, długo i chciwie, nie mogąc się nacieszyć ciepłem i miękkością jego warg, które kusiły ją od tak dawna, a których z takim uporem wciąż sobie odmawiała. I nie liczyło się błoto na ich policzkach, liście we włosach, wysypka, gorączka, zakrwawione dłonie ani rzesza świadków tego wybuchu namiętności. Isolde rzadko dawała się ponieść, ale kiedy już do tego dochodziło... cóż, nie bardzo potrafiła wyhamować.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Usłyszawszy komentarz Liama uśmiechnęła się lekko pod nosem, bo jakby nie patrzeć to naprawdę sytuacja była jednocześnie poważna, ale i absurdalna. Bo właśnie dorośli ludzie walczyli z wydostaniem się z bagna w środku jakiejś cholernej dżungli. Przypominało to scenę z jakiegoś kiepskiego filmu czy słabej książki. - Nigdy nie mów nigdy, Liam. - powiedziała tylko Naeris, z ulgą zauważając, że jej serce uspokoiło swój rytm i mogła w końcu się trochę podnieść z ziemi. Skupiła się na Liamie, podobnie jak nieznajoma, bo widziała, że to on jest w gorszym stanie. Słuchając krótkiej ich rozmowy, zorientowała się, że oni się znają. I to chyba dobrze, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Krukonka nie wiedziała jedynie, czy to dobrze czy źle. Nie zamierzała po prostu siedzieć jak kołek, więc z chęcią zabrała się do pomocy uzdrowicielce. Nie mogła zrobić wiele, ale dzięki uważania na lekcjach zielarstwa i krótkich wskazówek z jej strony, zdążyła zebrać rośliny, których później użyła kobieta. - W sumie to jak na błotoryja to i tak potraktował cię lekko. Mógł ci odgryźć kilka palców. - stwierdziła tylko, ale sprawa była załatwiona. Powinien jakoś przeżyć resztę wycieczki, choć jak na gust Naeris i tak ryzykowanie było głupie. Ale decydował o sobie sam, nie miała ochoty namawiać go, żeby jednak zawrócił i udał się do medyka, żeby opatrzono go dokładnie i na spokojnie, a nie w takich warunkach, jak teraz. Ostatecznie mogli ruszyć dalej i kontynuować tę wyprawę... i sprawdzić, co czeka ich dalej. Naeris dreptała na boso, dzielnie znosząc deptanie po niezbyt wygodnym terenie, pełnym mrówek i robali, a także z ulgą chodząc po miejscach porośniętych mięciutkich mchem. Gdyby tylko umiała zrobić sobie buty z np. trzcin czy czegokolwiek, to pewnie byłoby jej lepiej. Wreszcie dotarli do dorzecza Amazonki - rzeka robiła niezwykłe wrażenie na Naeris. Wydawała się piękna, ale i bardzo niebezpieczna. Nie przepadała za pływaniem w takich zbiornikach, gdzie czaić się mogą różne potworki. Dlatego usłyszawszy o tych kajakach, miała nadzieję, że jednak los oszczędzi jej takiej kąpieli. Rozdzielono ją z Liamem, co niezbyt pasowało dziewczynie. Tym bardziej, że nazwisko Miramon kojarzyła tylko z Candy, nie miała pojęcia o tym, że w szkole jest jakaś Miramonówna. Nie wiedziała też, czy to rodzina czy przypadek. Przewodnik jak zwykle miał ich, mówiąc kolokwialnie, w dupie, więc po prostu musieli się sami odszukać. - Później jakoś cię znajdę. - powiedziała z uśmiechem do mężczyzny, bo skoro już ich połączyły takie ekstremalne przygody z pająkami, wężami, nietoperzami i bagnami, to może warto było to ciągnąć dalej. Wbiła się w grupkę osób i podeszła do jakichś dwóch dziewczyn z zamiarem odnalezienia tej jednej. - Znacie może Dulce Miramon? - spytała z grzecznością @Dulce Reina Miramon i @Sophie Polteira, obdarzając je ciepłym uśmiechem.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Na całe szczęście znalazł się ktoś, kto bez problemu pomógł jej wydostać się z tego bagna. Cho strach zdążył zajrzeć już do jej oczu nie dała tego po sobie poznać. Wręcz przeciwnie. Z całkowitym opanowaniem wyjęła swoją różdżkę i za pomocą zaklęcia oczyściła się z błota. Nie chciała wędrować jak fleja. Dopiero wtedy zdobyła się na mały uśmiech i podziękowania dla wybawcy. Miała nadzieję, że nie pomyślał sobie o niej jak o niezdarze, która nie powinna tutaj być. W szczególności iż była w ciąży, jednak o tym jej wybawca nie musiał wiedzieć. Tym bardziej, że na szczęście nie była ona jeszcze tak bardzo widoczna. Tylko i wyłącznie dzięki temu mogła uczestniczyć w tej wycieczce. Nauczyciele, a przynajmniej nie wszyscy, nie wiedzieli o jej stanie. I bardzo dobrze. Jeszze tylko kazania by jej prawili na temat tego jak to jest nieodpowiedzialna. A przecież nic takiego stać się jej nie mogło. A przynajmniej tak myślała. Dotarłszy do rzeki nie miała pojęcia co też może ją czeka. Dopiero widząc łódki na wodzie zdała sobie sprawę z wyprawy jaka ich czeka. Aż gęsia skórka wystąpiła na jej ramionach. Przecież ona nie potrafiła pływać. A co jeśli wpadnie do wody i się utopi?! Nie, na pewno do tego nie dojdzie. W końcu nie będzie płynąć sama. I właśnie w tej chwili, gdy tylko o tym pomyślała usłyszała, jak jeden z nauczycieli dzieli ich w pary. Nie chcąc przegapić swojego nazwiska podeszła bliżej w oczekiwaniu na swoją kolej. I tak też po pięciu minutach doczekała się. Miała płynąć z @Courtney Hill. Nie znała tej dziewczyny. Owszem, widziała ją kilka razy na korytarzu jednak nigdy nie zamieniła z nią nawet słowa. Nie chcąc wyjść na osobę nieuprzejmą odszukała salemkę wzrokiem i bez zastanowienia podeszła do niej. - Cześć. Jestem Clari. Podobno będziemy razem płynąć. - ciepły uśmiech wypłynął na usta rudowłosej.
Przeprawa kajakami z @Courtney Hill Kostka - sterowanie: 3 Kostka - wypadki: 4 Punkty z run: 0pkt Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p200-kostki#355456
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dziewczyna wyglądała na trochę nie zbyt pewną siebie, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać, gdy szła obok. Patrzyła uważnie na to co ma pod swoimi stopami, bo cholera wie co jeszcze wypełznie z liści, może jakieś krokodyle? Słuchała w milczeniu słów dziewczyny oraz odgłosów różnego ptactwa Kolumbii, które było w tej części świata nad wyraz pokaźne. Duża gama różnorodności, zapewne przez tropikalny klimat i mała konkurencja siedliskowa. Dodatkowym atutem, było to, że drapieżniki występowały tu stosunkowo rzadko. Tylko jakieś węże, pająki, mrówki. Ale i na to ptaki znalazły remedium, budowa specyficznych gniazd. -W takim razie, skoro jest już dobrze, to spoko.-nie wiedziała nawet co powiedziała, to pewnie ze zmęczenia. Długo już szli, było parno, duszno, a wilgotność powietrza nie ułatwiała zdecydowanie życia. Czuła jak jej buty przemokły od tego cholernego bagna. Brakowało jeszcze tu smoka. -Nie, to było szczęście, przez chwilę myślałam, ze urwie ci rękę.-uśmiechnęła się, była to poniekąd prawda. Nigdy nie radziła sobie z czarowaniem, ale wolała podjąć ryzyko i pomóc dziewczynie, niż narazić jej zdrowie i życie na uszczerbek lub śmierć. -No przyznam, że to nie jest proste, ale przynosi profity, można hodować własne rośliny do eliksirów, a na tym zależy mi najbardziej.-skwitowała wypowiedź dziewczyny. Roślinność była nieco mniej bujna niż dnia poprzedniego, to dobrze, to pewnie też z powodu tej wody. Skoro jest tu jej tyle, to musi to być strefa powodziowa, a co za tym idzie, kierowali się prostopadle do rzeki. Domyślała się jaki los ją czeka. Nie pomyliła się. -Chyba nie, kajaki zawsze mają dwa miejsca, poza tym, są niestabilne i musi być przeciwwaga.-wysnuła logicznie swój wniosek i spojrzała na sprzęt. Czuła się jak owca prowadzona na rzeź. Nie długo dostaną gwóźdź i będą musieli się przy jej pomocy wspinać po pionowej skale. Znowu ją brzuch rozbolał. Zrobiła skwaszoną minę, kiedy usłyszała swoje imię. -Tak, to ja.-spojrzała na kilka lat starszą dziewczynę od siebie. Miała ona przepiękne jasne włosy, lekko pokręcone, zapewne od wilgoci. Dulce była trochę próżna pod względem oceniania ludzi po wyglądzie. A owa postać wyglądała bardzo zachęcająco, nie odstraszała jej niczym. -Cóż, Sop, muszę się pożegnać, zobaczymy się na końcu tej rzeki, bo chyba to moja para do wiosłowania.-posłała jej ciepły uśmiech i przeszła kilka kroków. -Całe szczęście, że nie zabrali nam jeszcze różdżek.-zażartowała do nieznajomej. Zawsze lubiła żartobliwie ponarzekać na coś co jej nie odpowiadało, bo liczyła, że owa niebieskooka również odczuwa ten sam dyskomfort co ona. A tak przynajmniej mogła zaczepić o jakiś temat do rozmowy. -Jestem Dulce, ale mów mi Reina Miramon, nie lubię pierwszego imienia, więc jakbyś mogła...-spojrzała na nią sugestywnie, podała dłoń. Chyba nie musiała dokańczać tego zdania, bo było to oczywiste. Zwróciła się ku kajakom. Nie sądziła, że potrzebna jest różdżka, łódki były na mieliźnie, wystarczyło je wywodować na głębinę.
Boso przez świat! Tak wyglądał dzisiejszy dzień dla Courtney, bowiem jej butów nie udało się odzyskać. Zaginęły w czeluściach bagien, dlatego miała nadzieję, że kolejne przygody będą obfitowały w przyjemniejsze doświadczenia. Kiedy zorientowała się, że będą płynęli kajakami, jej twarzyczka w końcu rozjaśniła się w promiennym uśmiechu - spróbuje czegoś nowego, ekstra! Zostali dobrani w pary, a Hill miała nadzieję, że jej partnerka, którą okazała się @Clarissa R. Grigori wykaże się chłodnym opanowaniem, jeśli coś złego zadzieje się na wodzie. Nie miała okazji jeszcze poznać jej osobiście, jednak kojarzyła ją z hogwardzkich murów. - Courtney - odwzajemniła uśmiech, podając rękę na przywitanie. - Na to wygląda. Jeśli uda nam się przepłynąć rzekę, to będzie świetnie. Bo widzisz, nie chcę stracić kolejnych części garderoby - wskazała na swoje biedne nóżki, następnie zabierając się za kajakowanie. Podglądnęła jak inne osoby obchodzą się ze swoimi kajakami, jednak najwyraźniej wciąż robiły coś źle, bo szło im dosyć kiepsko. - Chyba coś nam nie wychodzi - mruknęła tylko niezadowolona, próbując nawrócić we właściwym kierunku. Wszystko to było jednak na nic, na szczęście na ratunek przybył przewodnik, by udzielić dziewczynom kilka wskazówek. - Dobra, jakoś damy radę! - powiedziała Courtney, teraz już pewna, że uda im się przepłynąć rzekę. I najwyraźniej się przeliczyła, gdyż przy ponownym ruszeniu kajak niebezpiecznie się poruszył, a w konsekwencji obie wpadły do wody. - No jasna cholera! Co jeszcze mnie dzisiaj spotka? - Amerykanka była wyraźnie wściekła, co zresztą wyglądało dosyć komicznie, zważywszy na płytką acz błotnistą wodę, którą opływała. Dopiero po chwili przypomniała sobie o Clarissie i postanowiła pomóc, dzięki czemu wspólnymi siłami z powrotem dostały się do kajaków, teraz już niestety płynąc na samym końcu. - Patrz! - zawołała, już bardziej radośnie, wskazując na grupkę szamanów. Byli to rdzenni mieszkańcy Kolumbii, przygotowujący magiczny posiłek. Courtney zauważyła, że zbierają pobliskie rośliny i zamieniają je w owoce, dlatego wiele nie myśląc również po nie sięgnęła, zachęcając wzrokiem Clarissę, by zrobiła to samo. Może i dopłynęły na brzeg ostatnie, ale przynajmniej nauczyły się czegoś nowego!
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: 3 Kostka - wypadki: 3 Punkty z run: 0 Link do losowania: tutaj
Czyli jednak jego zmagania z utrzymaniem rany nad błotem się opłaciły. Taka niby drobna pochwała z ust Electry była jak ogromny medal, było więc się czym cieszyć. Mężczyzna spokojnie obserwował poczynania uzdrowicielki, zadowolony że zajmuje się nim profesjonalistka. Była skupiona i mimo, że sobie żartowała, to Liam postanowił zaczekać z docinkami, aż będzie gotowe. Przygryzł nieco mocniej dolną wargę, gdy ostrzegła go o szczypaniu, ale w gruncie rzeczy nie będzie tak źle. - Wcale nie muszę się wysilać, żeby zdobyć twoją uwagę, O'Keeffe. - wyrzucił z siebie w końcu, gdy blondynka owijała dokoła jego ręki bandaże. Swoją drogą ciekawe, zawsze je przy sobie nosiła? - Dziękuję za pocieszenie, Naeris. - zaśmiał się, słysząc jej uwagę. Jasne, miał masę szczęścia. Nawet jeśli nie palce, to błotoryj mógł dziabnąć trochę mocniej, a z głębszą raną Liam pewnie by się już wykrwawił. W każdym razie był niesamowicie wdzięczny, że cała ta akcja skończyła się w ten sposób. - Czekaj, ale liczy się, że teraz boli? - mrugnął wesoło do Electry. Prawdopodobnie utrata krwi kosztowała go takim dziwnym poczuciem humoru, bo nawet nie miał ochoty się na nią denerwować. A miał za co, prawda? W końcu się nie lubili. Postanowił się teraz nad tym nie zastanawiać, bo zaraz ruszyli w dalszą drogę i chwilę później wylądowali na niesamowicie malowniczym dorzeczu Amazonki. - Do zobaczenia! - pomachał lekko Sourwolf. Może i była od niego sporo młodsza, miała zostać jego uczennicą i takie tam... Ale ją polubił. Przecież przyjaźń to nic złego! Z optymistycznym nastawieniem ruszył w poszukiwania swojego kajakowego partnera. Nigdzie jednak nie mógł znaleźć @Antoinette A. Petru, dlatego wsiadł do wolnego kajaka i uznał, że to ona będzie musiała odnaleźć jego. Może jej 'spacer' również był pełen niespodzianek i błota? Drobne opóźnienie naprawdę nie przeszkadzało Liamowi.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naprawdę nie spodziewała się, że pójdzie tak łatwo. Była przygotowana na krótkie kiwnięcie głowami i wzruszenie ramionami, a tutaj niespodzianka. Od razu trafiła na ową dziewczynę, więc trochę się zdziwiła. - Och. - wymsknęło jej się, gdy tak nagle owładnęła nią trochę nieśmiałość. W końcu może przeszkodziła im w rozmowie, a teraz to już całkiem ją przerwała. Rzuciła towarzyszce nieznajomej przepraszające spojrzenie, bo w końcu miała zamiar ukraść Reinę. Ale to nie ona przydzielała poszczególne pary, więc miała nadzieję, że nikt jej nie obwini. Poczekała, aż dziewczyna pożegna się ze swoją znajomą, przyglądając jej się nienachalnie. Była naprawdę młoda, strzelała że niedawno po SUMach, poza tym jej twarz w ogóle z nikim jej się nie kojarzyła, a zazwyczaj potrafiła z widzenia rozpoznawać wielu ludzi. Akcent też zwrócił jej uwagę - identyczny jak u Candy, ale u Reiny troszkę wyraźniejszy. Naeris doszła do wniosku, że to Hiszpanka i zapewne dopiero zamierza zacząć naukę w Hogwarcie. Sama się zdziwiła tym, jak szybko dzisiaj pracował jej mózg. Może ta niedawna adrenalina związana z podwójną kąpielą w błocie trochę ją ożywiła. Przynajmniej w tej chwili skojarzyła szybko kilka faktów. W każdym razie odchrząknęła i przestała analizować, stając się znów sobą. - Dżungla daje i zabiera... jak na przykład moje buty. - odparła z równie ciepłym uśmiechem, bo mimo że jej stan nie był najlepszy - bosa, zmęczona, spragniona i głodna - to umiała dalej zachować dobry humor. - Też miałaś nieprzyjemność taplania się w tych bagnach? - wskazała krótko spojrzeniem na pozostawione w tyle mokradła, choć teraz zasłaniały je bujne drzewa. Wyciągnęła rękę, by uścisnąć dłoń Reiny. - Naeris, ale możesz mi również mówić drugim imieniem. W takim razie Cynthia. Bardzo mi miło, Reino. Zamierzała bez problemów przystać na taki układ. Zawsze odrobina odmiany w tym szarym życiu. Również spojrzała na kajaki, obserwowała zmagania innych, którzy najwidoczniej chcieli być pierwszymi w tym małym wyścigu. Wgramoliła się niezbyt zgrabnie na dziób kajaka, starając się zrozumieć jak to działa. W końcu magicznie lewitowały teraz troszkę nad wodą i nie było tu wioseł, więc nie za bardzo czaiła ten system. - Nigdy nie pływałam kajakiem, nawet takim mugolskim. - przyznała z odrobiną obawy patrząc, jak odbijają od brzegu. Miała tylko nadzieję, że nic złego im się nie stanie i po prostu dopłyną spokojnie na brzeg. Skupiła się na próbie sterowania tym wszystkim, ale i tak szło im raczej niemrawo, w dodatku ciągle się ten kajak chybotał. Naeris wysłuchała słów przewodnika, który się do nich zbliżył i starała dostosować do jego wskazówek. W końcu jeszcze by się tu gdzieś zgubiły i wylądowały w zupełnie innym miejscu. Ewidentnie przyspieszyły, a Krukonka uśmiechnęła się do Reiny. - Więc... jesteś może siostrą Candy? - spytała, poświęcając połowę swojej uwagi kajakowi, a drugą tej dziewczynie.
Przeprawa kajakami Kostka - sterowanie: 3 Kostka - wypadki: 1 Punkty z run: 2 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p150-kostki#355288