Ogromna rzeka, z największym na świecie dorzeczem oraz ilością wód, przez nie przepływającą. Ta nieokiełznana rzeka jest domem dla wielu nie tylko, mugolskich, zwierząt. Choć w świecie magii nie brak śmiałków, którzy udając się w dalekie tereny Ameryki Południowej próbowali zbadać osobniki zamieszkujące te wody - jak dotąd nie udało się określić wszystkich gatunków. Źródła te, nawet przed czarodziejami, mają wiele tajemnic. Ciężko dokładnie określić głębokość Amazonki, jednak wiadomo, iż sięga ona okołu stu metrów, co daje swobodę na rozwój naprawdę dużych okazów zwierząt.
Tak się składa, że Javier od zawsze lubił podróże małe i duże, więc kiedy już znalazł się w Kolumbii, wziął się za zwiedzanie terenu. Początkowo zwiedził okolicę, później wybrał się w nieco dalsze rejony. Szczególnie upodobał sobie plażę - przepadał za pięknymi widokami, więc wschody i zachody słońca na kolumbijskim wybrzeżu były słodyczą dla jego oczu. W ogóle przebywanie w miejscach innych nich na co dzień, sprawiało mu wiele przyjemności. Więc tak sobie często chodził w samotności swoimi ścieżkami, rozmyślając przy tym o sprawach mniej lub bardziej przyziemnych, a szczególnie o pocałunku Adrienne, jaki miał miejsce tuż przed wyjazdem. Już całkiem zdystansował się od tego wydarzenia i potrafił spojrzeć na nie z innej perspektywy, nie panikował na samą myśl. Wciąż jednak nie wiedział, co o tym sądzić. Dziś miał ochotę wyciągnąć kogoś na spacer; wybór padł na Beth. Była chyba najbezpieczniejszą opcją, bo przynajmniej nie będzie myślał o Lorrain, a wiedział też, że krukonce taki spacerek się przyda. Umówił się z nią więc nad Amazonką, niby najdłuższą rzeką świata, mając nadzieję, że trafi. Bo co jak co, ale tereny nie były im znane - sam zgubił się chyba kilkadziesiąt razy, zanim zapamiętał drogę z miasteczka do chatki. I w oczekiwaniu na przyjaciółkę stanął sobie wśród dzikiej roślinności, tuż nad rzeką, czując się w tym otoczeniu jak ryba w wodzie. Lubił Hogwart, ale Kolumbia spodobała mu się tak bardzo, że mógłby nie wracać, heh.
Lizzie od razu się tutaj spodobało. Kolumbia była piękna. Nigdy by nie pomyślała, że tutaj może być tak pięknie. Zawsze uważała, że jest tutaj niebezpiecznie. Ale najwyraźniej myliła się, chociaż kto to wie. Nie chciała się teraz nad tym zastanawiać. Miała wakacje, wolne od nauki. Powinna się rozerwać a nie ciągle siedzieć z nosem w książce. Dlatego też zgodziła się na spacer ze swoim przyjacielem. To zawsze lepsze niż siedzenie w domku i czekanie na cud. Beth ubrała się w krótkie spodenki i białą bokserkę. Mimo tego, że była ubrana w przewiewne ubranie i tak było jej gorąco. Związała swoje grube różowe włosy w koka i wyszła ze swojego domku. Trafienie nad Amazonkę, nie sprawiło jej większego problemu. Potrafiła określić gdzie jest. Przez te parę dni ciągle siedziała i czytała o tym kraju. Więc wiedziała nawet dużo. Teraz powinna zwiedzać a nie czytać. Już po chwili zauważyła swoje przyjaciela. Zawsze wiedziała, że ludzie poznani w bibliotece to ludzie warci jakiejkolwiek uwagi. Tak był i Javier. - Cześć - [/i] uśmiechnęła się do niego. Od jakiegoś czasu, przestała się przejmować tym co ludzie moge powiedzieć i przestała zakrywać swoje tatuaże. Więc i dziś była odkryta. - Co u Ciebie? - zapytała z zainteresowaniem.
Już z oddali dostrzegł idącą z naprzeciwka Beth, więc szeroko się uśmiechnął i oczekiwał, aż w końcu znajdzie się na tyle blisko, by ją przytulić. - Heeej! U mnie jakoś leci, szkoda gadać, bo i w sumie niewiele się dzieje - zawsze był dosyć wylewny, więc wyściskał dziewczynę na przywitanie, a na koniec poczochrał po różowych włoskach. Faktycznie życie płynęło mu ostatnio wyjątkowo spokojnie, aż sam nie mógł się nadziwić. Kiedyś za chwilę luzu oddałby wszystko, co miał (czyli wtedy stosunkowo niewiele), dziś miał go sporo i ponieważ znał brud życia, to doceniał każdą piękną chwilę. Jedynie sprawa Adrienne nie dawała mu spokoju, jednak nie chciał teraz o tym rozmawiać. Zresztą znacznie bardziej wolał słuchać, niż opowiadać o sobie, dlatego też zwrócił się do krukonki: - A co tam u Ciebie? Widzę, że pokazałaś tatuaże, no nieźle. Pochwalił ją, bo choć sam miał kilka tatuaży w miejscach widocznych tylko dla siebie - były dla niego swoistym symbolem - to cieszył się, że Benoit wreszcie się przełamała i zaczęła pokazywać siebie. Doceniał każdy, nawet najmniejszy postęp na jej drodze przez nieśmiałość i zamierzał świetnie bawić się z nią na weselu, choć nie bardzo ogarniał, o co z nim właściwie chodzi. No i kurczę, pasowałoby kupić coś państwu młodym, których co prawda kompletnie nie znał - jednak przyjść z pustymi rękoma tym bardziej nie wypada...
Z uśmiechem również go przytuliła i poklepała po przyjacielsku po plecach. - Na pewno?- zapytała sie swojego przyjaciela. Wszyscy dobrze wiedzieli, że dziewczyna martwiła się bardziej o przyjaciół niż o samą siebie, niż swoje oceny. A to już jest dużo, jak na Kurkonkę. Ale oceny zawsze można poprawić, a przyjaciół cóż. Nie zawsze da sie odzyskać zaufanie, to tak samo jak z zapałką. Nie da się dwa razy zapalić tej samej, tak już jest. Nic tego nie zmieni, żadne czary ani starania się. Choć tutaj też jest inaczej, czasem starania wystarczają. A czasem nie. Dlatego lepiej, nie ranić i dbać o swoich przyjaciół. Tak jak robi to Lizzie, a może nawet i lepiej. Bo jej też sie zdarza zapomnieć i zatracić się w nauce. - U mnie jak to u mnie. Mam nowe współlokatorki i w sumie to wszystko. No tak tatuaże.- uśmiechnęła się i spojrzała się na tego którego miała na przedramieniu. - Przecież nie mogę ciągle ukrywać prawdziwej siebie. To jestem ja. I chce aby ludzie wiedzieli kim jestem i żeby mnie taką akceptowali. Jeśli im to przeszkadza, cóż, niech odwrócą wzrok.- odparła dumnie. Bo w końcu dorosła do tego, aby pokazać prawdziwą siebie. Nie będzie się wiecej ukrywać, ona już po prostu taka jest!