Park, który ułatwia poruszanie się po kolumbijskim lesie. Bez mapy okolicznych terenów ciężko się po nim poruszać. Wiszące Mosty są bardzo kręte, zawijają się w różnych kierunkach, a przestrzeń wokół nich cały czas wygląda ponownie. Należy więc uważać, żeby nie zgubić drogi.
Obowiązkowo rzuć kością w tym temacie: 1, 2 — jeśli nie masz ze sobą mapy Kolumbii, zgubiłeś się, błądzisz po mostach jeszcze przez 3 swoje posty, 3, 4 — podchodzi do Ciebie mała słodka małpka, dając Ci się pogłaskać, jak to zawsze z nimi bywa, kradnie Ci 5 galeonów. 5, 6 — znajdujesz małego, porzuconego kuguchara, który podąża za Tobą krok w krok, wyraźnie Cię polubił. Przygarnij go, albo sprzedaj.
Wszelkich zmian w ekwipunku dokonaj w tym miejscu, a rozliczenia w stanie galeonów odnotuj w odpowiednim temacie.
Electra zawsze lubiła podróże. Będąc w Kolumbii, musiała zatem na własną rękę zapoznać się z jej najciekawszą częścią - dżunglą. Nie było to jednak proste, ponieważ wszystkie miejsca, o których słyszała jako "wartych zobaczenia" były już zajęte przez zwiedzających. A Electra nie lubiła przypadkowego towarzystwa. Poruszanie się po dżungli w samotności byłoby jednak zupełną głupotą, więc Electra zdecydowała się na nieco bezpieczniejszą drogę poprzez Wiszące Mosty. Nie miała okazji zakupić żadnej mapy, dlatego dokładnie pilnowała kierunku, nie pozwalając sobie na zamyślenie. Nie chciała zgubić się pośrodku niczego. Dokładnie w momencie, gdy wychyliła się nieco poza barierkę, by ocenić jak wysoko nad ziemią się znajdowała, coś ciężkiego spadło na nią z góry. Podskoczyła, a z jej gardła wydobył się wysoki pisk. Jej ręka automatycznie powędrowała do różdżki, a przez mózg przeleciały zaklęcia obronne, którymi mogłaby chronić się przed tą... krwiożerczą małpką? - Och - westchnęła zaskoczona, przyklękając. Małpka przyglądała się jej z pewnej odległości, zapewne wystraszona zachowaniem Electry. - No chodź, maleńka. Nie zrobię ci krzywdy. Coś w głosie czarodziejki musiało przekonać stworzenie, bo zrobiło kilka kroków i dało się nawet pogłaskać. Electra uśmiechnęła się wesoło, bo zdecydowanie nie miała ręki do zwierząt, a jednak ta małpka ją polubiła. - Szkoda, że nie mogę cię zatrzymać. - Spuściła z niej wzrok na moment, a wtedy małpka umknęła spod jej ręki i wspięła się po nogach aż do ramion, by zaraz zniknąć. Electra zaśmiała się, wstając i otrzepując ubrania... A zaraz potem zorientowała się, że jej kieszenie są puste. - Cholerna małpa. Nigdy więcej dobroci dla zwierząt. Pokręciła głową i ruszyła w dalszą drogę. Ciekawe, co jeszcze mogła spotkać w dżungli.
Adoria była pełna entuzjazmu wobec zwiedzania. Energia rozpierała ją od wewnątrz, gdy z szerokim uśmiechem mijała te wszystkie magiczne miejsca. Wybrzeże już trochę ją zmęczyło, postanowiła więc pobłąkać się trochę po dżungli. Z mapą bezpiecznie schowaną w torbie i optymistycznym nastawieniem ruszyła na przechadzkę po Parku Wiszących Mostów. Przeszła już spory kawałek, gdy usłyszała obok siebie jakiś dziwny dźwięk. Przypominało to trochę kocie miauknięcie, ale w gruncie rzeczy, Ana nie znała się na zwierzętach. Zachmurzyła się nieco, bo ten dźwięk przypomniał jej o odwiecznym sporze pomiędzy nią, a fauną. Uwielbiała wszelakie żyjące istoty - nie brzydziła się nawet robaków, nie bała się pająków, a szczeniaczki witała z szeroko otwartymi ramionami. Niestety, czy to pszczoła, tarantula, czy labrador, wszystko uciekało od Adorii tak szybko i daleko, jak tylko mogło. Najwyraźniej aura dziewczyny nie wyglądała zbyt zachęcająco. Po kilku kolejnych krokach Amparo znowu musiała się zatrzymać - tym razem dźwięk rozległ się nieco głośniej i zdecydowanie jego źródło było bliżej. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i aż podskoczyła, bo tuż za nią na deskach siedziało małe, puszyste stworzenie. Adoria pochyliła się nieznacznie, nie chcąc wystraszyć malucha jeszcze bardziej, niż już pewnie to zrobiła. Zwierzak miał cętkowaną sierść, nieproporcjonalnie wielkie uszy, lekko spłaszczony pyszczek i pędzelek na końcu majtającego się w tę i z powrotem ogonka. - Kuguchar... - szepnęła, bardziej sama do siebie. Stworzonko wydało z siebie poraz kolejny miauknięcie, po czym zbliżyło się o kilka kroków. Adoria, cóż, cofnęła się odruchowo. Nie była to wcale groźna bestia - raczej porzucone maleństwo. Nie zmieniało to faktu, że jego zainteresowanie osobą Nymphii było zaskakujące do tego stopnia, że nie mieściło się dziewiętnastolatce w głowie. - Idziesz ze mną? - zdziwiła się, głaszcząc delikatnie zwierzaka po głowie. Nic nie wskazywało na to, by się myliła. Ciemnowłosa rozejrzała się uważnie, po czym wzięła kugucharka na ręce i ruszyła z nim w dalszy spacer, szepcząc uspokajające, czułe słówka. Gdy zobaczyła niedaleko przed sobą jasnowłosą postać, bez zawahania do niej podeszła. Może to jej zwierzak? Był tak słodki, że Adoria nie wierzyła, że mógł być bezpański. - Hej, to nie twój pupil? - zagadnęła, w duchu licząc na odpowiedź przeczącą. Chętnie przygarnęłaby tego słodziaka na stałe.
Najwyraźniej opatrzność miała jakieś plany wobec Electry, bo nie dane jej było nacieszyć się samotną wyprawą. Niemal od razu, gdy ochłonęła ze złości, na jej drodze pojawiła się jakaś niska ciemnowłosa dziewczyna ze zwierzakiem w ramionach. - Mój? - zdziwiła się, ale mimo to przyjrzała się stworzeniu. Musiała przyznać, było to uosobienie rozkoszy. Electra poczuła nawet ukłucie zawodu, kiedy zorientowała się, że ta puszysta cętkowata kulka to Kuguchar, a ona musiała odmówić jego przygarnięcia. Oswojenie Kuguchara w końcu było jej marzeniem jeszcze z dzieciństwa. Z trudem odwróciła wzrok od zwierzęcia i posłała dziewczynie lekko kpiący uśmiech. - Gdyby był mój, to zapewne ja nosiłabym go teraz na rękach, nie sądzisz? Electra wzruszyła ramionami, powoli kontynuując spacer. Aspołeczna część jej osobowości donośnie krzyczała, żeby dała sobie spokój z zawieraniem znajomości. Humor jednak już jej powrócił, więc nie miała nic przeciwko jednej małej chwili poświęconej nieznajomej. Lub nawet dwóm, jeśli byłaby wystarczająco ciekawym rozmówcą. - Zatrzymaj go sobie, wszyscy będą ci zazdrościć pupila - poradziła jeszcze, przyglądając się dziewczynie. - Nie jesteś stąd, prawda?
Cóż, Adoria miała ochotę skakać z radości. Znalazła zwierzę, które ją polubiło! A to dopiero niesamowita sprawa. Musiała szybko zainteresować się, czym takie małe potworki się odżywiają, jak się bawią, czego powinna malucha nauczyć? No i imię! - Pomyślałam, że może się zgubił. Wygląda na wystraszonego. - zauważyła na swoją obronę, drapiąc lekko maluszka za uchem. - No cóż, nie zostawię go tu przecież... Zazwyczaj zwierzaki ode mnie trzymają się na dystans. Ten musi być wyjątkowy. - podsumowała z uśmiechem, po czym zerknęła nieco uważniej na blondynkę. Chyba liczyła na chwilę samotności... Nymphia niestety miała dużą potrzebę wymienić się jeszcze kilkoma zdaniami, a nieznajoma wcale nieuprzejma nie była. - Nie, jestem tu na wakacjach... Mieszkam w Anglii. Chociaż tak naprawdę, to jestem z Hiszpanii. - zaśmiała się krótko, rozglądając z zainteresowaniem. - Jestem Adoria. To co, może pomożesz mi nazwać tego brzdąca?
Electrze nie umknął wyraz szczerej radości, który pojawił się na twarzy nieznajomej. Przynajmniej jedna z nich miała zatem szczęście do zwierząt z dżungli. - Może się mylę, ale takie zwierzę raczej samo nie przywędrowało do dżungli. No i kto normalny ciągałby go aż tu, gdyby nie chciał się go pozbyć? - zauważyła niechętnie. Nigdy nie lubiła okrutnych ludzi. - Tym bardziej nie szukałabym więc prawowitego właściciela. A skoro cię lubi to już chyba tylko przeznaczenie. Electra nie chciała, żeby dziewczyna odebrała wrażenie, jakby za wszelką cenę chciała się jej pozbyć. W gruncie rzeczy zawsze lepiej było błądzić wspólnie niż w pojedynkę. Przybrała więc jeden ze swoich najbardziej ujmujących uśmiechów, by wyglądać przyjaźniej. - To tak jak ja. Chociaż ty musisz się czuć tutaj trochę jak w domu. Wszędzie słychać język hiszpański i w ogóle... - Wykonała kolisty ruch ręką, nie bardzo wiedząc jak ubrać myśli w słowa. - A ja jestem El... Clover - zaśmiała się, żeby zamaskować zawahanie. Nie miała pojęcia, dlaczego użyła drugiego imienia. Nawet go nie lubiła... Po prostu w jej umyśle pojawiła się głupia myśl, że to, co dzieje się w Kolumbii, zostaje w Kolumbii... I miała wrażenie, że tak samo powinno być z tą znajomością. - No pewnie... Tak właściwie to on czy ona?
Adoria wzdrygnęła się. Nie chciała nawet myśleć o tym, że ktoś tutaj zostawił tego malucha z premedytacją. Ona sama rozpływała się, patrząc w te wielkie oczka. Nie rozumiała, jak można zachowywać się tak okrutnie wobec małych, bezbronnych stworzonek. - Oj tak, z językiem nie mam problemu. Wiadomo też, że tubylcy inaczej podchodzą do kogoś, kto płynnie mówi w ich języku. - przytaknęła, automatycznie odwzajemniając niesamowity uśmiech Clover. Był tak szczery i ujmujący, że jej serce zabiło kilka razy szybciej.- Samiec. - odparła krótko, zastanawiając się nad imieniem. Chyba nie była w czymś takim najlepsza. Przychodziły jej do głowy same głupoty, a przecież ten kugucharek był taki wyjątkowy... Zasługiwał na coś naprawdę dobrego. - Nie jestem zbyt dobra w takim wymyślaniu... - Mam tylko nadzieję, że nikt z moich współlokatorów nie jest uczulony na koty. - mruknęła cicho. Hm, wtedy prawdopodobnie spałaby z maluchem na zewnątrz. Nie widziała nawet najmniejszych szans, by pozbyć się tej kulki szczęścia.
- Próbowałam się wkraść w łaski tubylców, ale najwyraźniej mój hiszpański zanikł od czasów szkolnych i mogłam przypadkowo obrazić jakąś kobietę - wyznała, śmiejąc się z siebie. Nie wspomniała jednak, że w takim przypadkach radziła sobie inaczej... Co Adoria mogła odczuć już na własnej skórze. Natychmiast się opanowała, rozpoznając wyraz twarzy koleżanki. Widywała go zbyt często, żeby nie wiedzieć, że czar wili zaczął ledwie zauważalnie ją motać. Electra zerwała kontakt wzrokowy i usiadła na skraju mostu. Poklepała miejsce obok siebie w zachęcający sposób, nie używając jednak niczego innego, by przekonać Adorię. W końcu miała być to całkowicie dobrowolna decyzja. - Ja też nie, więc pewnie trochę tu posiedzimy, jeśli tylko nie musisz się spieszyć do zmartwionych przyjaciół. - To faktycznie byłoby niefortunne. Musiałabyś go wyrzucić. Współlokatora oczywiście - sprostowała natychmiast. - Nie można przecież ryzykować zdrowia malucha, wszyscy się zgodzą.
- Nie tam, zupełnie się nie spieszę. - Adoria machnęła lekceważąco ręką i usiadła obok Clover. Było w niej coś niesamowicie intrygującego... Poza faktem, że jej uroda przerastała najśmielsze oczekiwania ciemnowłosej. - Ja tam też lingwistką nie jestem. Angielski i hiszpański, to tyle. - przytrzymała mocniej kociaka, bo chyba coś zafascynowało go w przepaści. Pozwolenie mu teraz spaść byłoby chyba jedną z największych tragedii w życiu Hiszpanki. Przytuliła mocniej futrzaka. Zawsze marzyła o takim pupilu... - Dream? - otworzyła szerzej oczy i popatrzyła na malucha uważnie. - Dream, czy Wish? - niemal zawołała z ekscytacją, zerkając na Clover pytająco. Wspaniale! Właśnie o coś takiego jej chodziło. Oczywiście, teraz jeszcze musiała mieć życiowe rozterki... Gdy już coś wymyśliła, to w liczbie mnogiej. Brawo, Dorka, ofuknęła sama siebie w myślach. Teraz pozostawało chyba tylko czekać na decyzję Clover.
Uważnie przyjrzała się Adorii, gdy ta siadała. Zastanawiała się, czy dziewczyna była dorosła, czy też miała po prostu dosyć dojrzały typ urody. Ona zawsze spotykała się z zaniżaniem jej wieku przez raczej niewinną twarz i była prawie pewna, że Adorię spotykało to w odwrotnym kierunku. - Ja jeszcze próbowałam z francuskim, ale to skończyło się szybciej niż nawet zaczęło. Nie mogłam z siebie wydobyć takich odgłosów - odparła po dłuższej chwili, gdy uświadomiła sobie, że zapadła cisza, którą wypadałoby wypełnić. -Mogę? - zapytała, wyciągając rękę do malucha, którego Adoria mocno tuliła do piersi. Nie czekała jednak na pozwolenie i delikatnie przeczesała palcami mięciutkie futerko. Było w dotyku jak puch. - Dream? Proste, ale urocze. Electra sądziła, że dziewczyna będzie szukał czegoś bardziej efektownego. Ona sama pewnie chciałaby, aby jej pupil z dumą mógł się potem przedstawiać innym zwierzakom jakimś wyjątkowym egzotycznym imieniem. Adorii jednak najwyraźniej wystarczała prawdziwość znaczenia tego imienia, więc kim była, aby to negować? - Tak, jak dla mnie Dream brzmi lepiej niż Wish.
Dora zaśmiała się cicho. - Myślałam kiedyś o nauce francuskiego, ale jakoś nigdy się za to nie zabrałam na poważne. Zaśpiewałam jedną francuską piosenkę i miałam już dość. - wyjaśniła, przysuwając malucha trochę bliżej Clover. Chyba nie przeszkadzał mu fakt, że adorowały go dwie piękne kobiety... - Czasem proste rozwiązania są najlepsze... - uznała, a gdy zwierzak na nią spojrzał, przygryzła dolną wargę z rozbawieniem. - Tak, to zdecydowanie Dream. Zobaczysz, mały, wszyscy w domku cię pokochają... Dziewczyna dopiero po chwili zorientowała się, że zwierzak zaabsorbował ją do tego stopnia, że niemal zapomniała o towarzystwie Clover. Cóż, na nią wystarczyło tylko spojrzeć, by na nowo przekierować całą swoją uwagę na jej osobę. Adoria znajdowała się w towarzystwie dwóch zdecydowanie zbyt pięknych stworzeń. - Ile masz lat? - zagadnęła. Może pytanie o wiek nie należało do tych najbardziej taktownych, ale ciemnowłosa była naprawdę ciekawa odpowiedzi. Kompletnie nie była w stanie określić wieku swojej rozmówczyni.
Electrę w wypowiedzi Adorii bardziej zaciekawiła druga wzmianka. - Och? Naprawdę śpiewasz czy to był domowy występ? - dociekała. Electra sama nie miała wielkich umiejętności wokalnych. Ot, głos idealny do występów prysznicowych i koncertów z udziałem kuchennych przyrządów. Lubiła za to słuchać innych, bardziej zaangażowanych w doskonalenie swojego głosu. - Więc jednak ani nie potrzebowałaś mojej pomocy, ani dużo czasu. To było w pewien sposób urocze, to, jak dla Adorii cały świat na chwilkę przestał istnieć tylko dlatego, że malec na nią spojrzał. Chociaż może chodziło o to, że mogła go nazywać swoim od jakiegoś kwadransa. To może człowieka trochę nakręcić. Nie przeszkadzała jej nawet martwa cisza, która powstała na skutek tego. Electra cierpliwie czekała, aż Adoria przypomni sobie o jej obecności. - Jeszcze do września dwadzieścia cztery. Potem będę już w połowie drogi do pięćdziesiątki - powiedziała rozbawiona. Electra nie przykładała nigdy ogromnej wagi do taktu. Starała się mówić to, co myślała i myśleć to, co mówiła. - A ty?
- Oh, śpiewam. Tak jakby. Teoretycznie. - Dora roześmiała się nerwowo. Nie wiedziała czemu, ale peszyło ją nieco występowanie przed ludźmi. Z jednej strony bardzo to lubiła, z drugiej... była zbyt podatna na krytykę. - Hm, tak. Śpiewam. - uśmiechnęła się nieco przeprosinowo, za zmylenie koleżanki. - Też jestem zaskoczona. Myślałam, że będę musiała pół Hogwartu zaangażować do wymyślania imienia, a tu proszę... Podoba ci się, Dream? - spytała podnosząc kociaka tak, by mieć jego pyszczek tuż przy twarzy. Malec był tak uroczy i przytulaśny... Drgnęła zaskoczona, bo kuguchar liznął ją bezczelnie po policzku. - A ja myślałam, że to psy tak robią... Pewnie powinnam go nakarmić! - spojrzała z przerażeniem na Clover. Zdecydowanie zbyt słabo znała się na zwierzakach! - Może przejdziemy się kawałek? Chyba jednak powinnam z nim niedługo wracać... Nie wiem, ile tu siedział sam. - Jaaa mam dziewiętnaście lat, jestem jeszcze studentką... Czym się zajmujesz? - spytała z zaciekawieniem, podnosząc się i poprawiając wiszącą u boku torbę.
Przez chwilę poczuła się głupio za wprowadzenie nerwowej atmosfery. Najwyraźniej Adoria nie czuła się na tyle pewnie, by dzielić się z innymi swoim talentem, jakikolwiek by on nie był. Electra zbyła więc temat skinięciem i aprobującym uśmiechem. - Powinnaś. Jak dla mnie on właśnie cię spróbował, żeby wiedzieć, czy nadajesz się na przekąskę. Spójrz w te bezlitosne oczy - zażartowała, widząc oczywiste przerażenie koleżanki. Nie próbowała zgrywać znawcy, jej wiedza zapewne była nawet mniejsza niż Adorii. - W porządku, chodźmy. Mogę cię odprowadzić, żebyś na pewno trafiła do domków. Nie chwaląc się, moja orientacja jest bez zarzutu. Podciągnęła się do pozycji stojącej, na co jej kolana zaprotestowały poprzez głośne strzelenie stawów. Electra lubiła ten odgłos, jednak jej rodzeństwo zawsze protestowało, gdy zaczynała nastawiać stawy w palcach. - To jeszcze przed tobą dużo nauki. Ja... pomagam ludziom - rzuciła oględnie. Nie chciała w żaden sposób oceniać Adorii, jednak nie lubiła się chwalić swoim zawodem przed nowo poznanymi ludźmi. W razie wypadków nie chciała, żeby ktoś używał znajomości z nią jako szybszej drogi do pomocy medycznej. Nie lubiła niesprawiedliwości. Poza tym, Electra po prostu już była taką skrytą osobą. Łatwo było z nią porozmawiać... ale do poznania jej droga była zdecydowanie dłuższa.
- Myślisz, że to taka bestia? - Adoria roześmiała się szczerze, tuląc nieco mocniej swojego nowego podpiecznego. Ruszyły niespiesznym krokiem w drogę powrotną, aby wyplątać się z dżungli i wyjrzeć na nowo do cywilizacji. - Moja orientacja w terenie też nie jest najgorsza, ale na wszelki wypadek zainwestowałam w mapę. Jestem trochę zbyt roztargniona, więc zdarza się, że ląduje w kompletnie obcych mi miejscach. - wytłumaczyła. Podczas takiego spaceru nie mogła skoncentrować się na jednej rzeczy. Cały czas ją coś rozpraszało - to zabawne, bo właśnie wspomniała o swojej mało podzielnej uwadze. Nie dość, że od Electry ciężko było odwrócić wzrok, to Dream też jakby hipnotyzował, a oprócz tego te wszystkie widoki... Ah, Kolumbia zdecydowanie zaliczała się do najpiękniejszych miejsc świata, przynajmniej dla mało obeznanej podróżniczki, jaką była Nymphia. - No pewnie, że masa nauki. I jeszcze decyzja, co chcę robić w przyszłości. Wciąż nic nie zdecydowałam... - i tak oto rozpoczął się nieco żmudny i mało składny monolog, wyjaśniający jak to Adoria bardzo lubi eliksiry, a w ogóle to gotowanie też, ale nie wie co z tym zrobić. Ma przecież również pasję artystyczną, ale nie wie kiedy poczuje, że to jest coś, czym faktycznie chce się zajmować. Dlatego teraz stara się próbować wszystkiego, ale niestety ma nieco słomiany zapał i... - Rozgadałam się trochę, przepraszam. - przerwała sama sobie z rozbawieniem. Czasem potrafiła kompletnie się wyłączyć i rozwodzić nad jakimś tematem, a to niestety bardzo często przeszkadzało jej rozmówcom.
- Najgorsze ukrywają się pod ślicznym wyglądem. Spójrz tylko na mnie! - wykrzyknęła, wskazując na swoją twarz. Nie wiedziała czy to sprawka Adorii, czy też tego klimatu kolumbijskiej dżungli, ale była całkowicie rozluźniona i rozbawiona. - Mapę? To zbytek. Czuję się trochę oszukana, Adorio. Co z ciebie za podróżniczka? - udała oburzenie, zaciskając mocno wargi i kręcąc głową. - Zagubiona w wielkiej dżungli, zdana tylko na siebie... Mogłabyś potem napisać o tym książkę. - Schyliła się, ale opadająca gałązka i tak zahaczyła ją o głowę. Przeklęte dwa niepotrzebne centymetry... Electra postanowiła jednak zamilknąć, gdy Adoria zaczęła opowiadać o swoich małych planach, rozterkach i marzeniach. Wsunęła ręce do kieszeni i niemal cały czas wpatrywała się w dziewczynę, której wzrok rozbiegany był we wszystkie strony, jakby nie potrafiła wybrać najbardziej absorbującego obiektu w okolicy. Na szczęście Electra nie miała z tym problemu. Przyjemnie było słuchać jej głosu wtapiającego się w szum liści i świst wiatru pomiędzy drzewami. - Nie szkodzi, i tak jestem raczej typem słuchacza. Ale faktycznie, zostaw sobie coś na następne przypadkowe spotkanie. Electra dopiero zauważyła, że prawie dotarły do krańca dżungli. Wychodziło na to, że wkrótce miała odzyskać swoją samotność.
Dora zerknęła z niedowierzaniem na swoją towarzyszkę. Urodę miała istnie anielską, to fakt... - A co, z ciebie też taka bestia? Podstępnie. - mrugnęła do blondynki porozumiewawczo, stąpając lekko po drewnianych kładkach. Gdzieś niedaleko przemknęła po drzewie jakaś małpka, a Dream miauknął cicho z przestrachem. Jakim cudem to maleństwo wytrzymało tu samo? - A tak, pogubić się miałam w planach jutro. Dzisiaj po prostu bezpiecznie spaceruję. Spokojnie, książka i tak powstanie. - pokręciła głową z rozbawieniem. Było jej miło, bo Clover chyba nie przeszkadzała jej paplanina. Słuchała uważnie, nie przerywała i nie wyglądała na znudzoną! No, takich ludzi, to ze świecą szukać. Albo z kugucharem?... - Właśnie widzę, słuchać to ty umiesz... - dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i rozejrzała. To by było na tyle w temacie spaceru po dżungli... - Hm, chyba nasze drogi się rozejdą. To jak, do zobaczenia? Posłała Clover jeszcze jeden uśmiech, po czym ruszyła nieco bardziej energicznym krokiem do domku numer 20. Miała pewność, że jeszcze spotka się z blondynką. Nie odpuściłaby jej przecież tak łatwo!
- Nie wiem, czy chcesz się przekonać. - Poruszyła zabawnie brwiami. Cóż, chwilami naprawdę bywała bestią. Przynajmniej w chwilach, gdy ktoś wyprowadzał ją z równowagi. - Ale małpy to najgorsze z nas, potworów. Twój Dream zna się na rzeczy - powiedziała, zauważając strach malucha. - Kurcze, spotkałyśmy się zatem w niewłaściwy dzień. Ale pamiętaj, żeby poświęcić rozdział mojej wspaniałej osobie. - Przekomarzanie się z Adorią było miłe. Dziewczyna nie brała na poważnie jej słów i świetnie się rewanżowała. Może Electra w jakimś malutkim stopniu żałowała, że to spotkanie dobiega końca. Może. Gdzieś w głębi duszy. - Myślę, że jakaś okazja jeszcze się nadarzy. Do zobaczenia. Electra przez chwilę stała jeszcze w miejscu, wpatrując się w sylwetkę oddalającej się Adorii. Mimowolnie kącik jej ust zadrgał. Nie miała w planach kolejnych spotkań... ale kto wie? Los potrafi płatać figle i Electra w razie czego nie zamierzała się mu przeciwstawiać. Westchnęła, schodząc z drewnianych kładek i kierując się w stronę miasteczka. Nie spieszyło jej się do domku, równie dobrze mogła sobie jeszcze chwilę pozwiedzać.
/zt
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
W poście jest wszystko wyjaśnione (powiedzmy - w każdym razie tu jest wyjaśnione) - Arch i Irka nie wbijają z resztą na wakacje, bo są outsiderami, ale jako nauczyciele wiedzą gdzie i co, więc przybywają na chwilę, bo czemu nie :v jeśli nie mogą albo w ogóle coś nie tak, czy trzeba opłacić podróż (teleportacja ehehe) to ślijcie pw, ogarniemy to ładnie żeby było ok!
Seria dramatycznych zdarzeń zdawała się mieć otwarte zakończenie. O ile można było w jakikolwiek sposób mówić o zakończeniu czegoś, co wciąż trwało, bo wcale nie wymazywało się tak łatwo. Szczególnie pamiętliwi ludzie mieli problem z zaakceptowaniem niektórych słów i zlepków sytuacji, a Archibald zdecydowanie do takich należał - w swojej ciszy, opanowaniu i dystansie trzymał niezwykle wiele drobnych uraz i zranień, z którymi walczył całe życie, bo tak już miał. W swoim własnym zakątku, bo nie było potrzeby rozprzestrzeniać tego dalej i nawet jeśli myślał, że tym razem coś będzie inaczej - było tak samo. Nie wypuszczało się dram z ośrodka. Implozja kalkulowała się bardziej niż eksplozja. Był roztrzęsiony, ale nie na tyle, aby zaprzepaścić wszystko, tracąc zdolność do swojej typowej gry. Ten sposób zawsze bardziej odpowiadał ludziom, bo był mniej problematyczny. Właściwie tylko czytał książkę, wyszukując kolejnych ochłapów informacji o oklumencji, która ostatnimi czasy była wielką odskocznią - nic nie zajmowało jego myśli tak bardzo, jak myśl, że mógłby się przed myślami obronić. Już nie wiedział, czy ta obsesja wzięła się z wewnętrznej potrzeby oszukania samego siebie, czy obrony przed innymi. Pewnie była wypadkową wielu części. Istotne jest jednak, że coś w lekturze odciągnęło jego uwagę w stronę wycieczki szkolnej, a konkretniej - Ameryki Południowej. Odgarnął wtedy kosmyk wilgotnych włosów z czoła, zmrużył oczy i spojrzał na Irkę, która akurat przypałętała się do salonu, rozprawiając wesoło o jakichś wykopaliskach. Zastanowił się chwilę, czy powinien schować jej różdżkę, czy może lepiej będzie zabrać ją ze sobą na wypadek zgubienia albo zniszczenia jego własnej, co z panią Blythe nie byłoby wielkim zaskoczeniem. Wstał zgrabnie, odrzucając książkę na kanapę, aby podejść do żony, zmierzyć ją badawczym spojrzeniem, bardzo cierpliwym i urokliwym, bo patrzył na nią z góry, spod przymkniętych powiek, musnąć lekko jej talię i usta, w geście sugerującym milczenie, po czym rzucił krótko: - Wiesz co? Mam pomysł - i tyle było całej historii. Odwrócił się, zgarniając przy okazji dwie różdzki, chwycił Irkę za przegub i pociągnął lekko do wyjścia, bo z mieszkania nie mogli się teleportować. Przy lądowaniu dziwnie nimi zachwiało, ale mógł się tego spodziewać, skoro wysłał ich w średnio określone miejsce, licząc na niespodziankę, Wylądowali na środku cholernego mostu, Archibald oparty tyłkiem i dołem pleców o niezbyt wygodne linki, Irka oparta o Archibalda, na co raczej by nie narzekali, gdyby tylko znalezli się na jednym z tych ładnych mostków naokoło - ładnych znaczy stabilnych, a nie na tym najbardziej chwiejnym, starym i niebezpiecznym. Zachwiali się cudnie i równowaga postanowiła przerzucić ich na drugą stronę. Pani Blythe miała jednak tyle szczęścia, że jej mąż złapał ją w talii, drugą ręką chwytającc sznur za sobą. - Idealne miejsce na seks, dokładnie o to mi chodziło - rzucił, niemalże beztrosko. Niemalże, bo byłoby beztrosko, gdyby nie sarkazm. Tkwili na moście zawieszonym nad dżunglą, w której nie wiadomo co się czaiło, huśtali się wesoło i niestabilnie na boki, słuchając skrzypiących belek, gotowych rozpaść się pod ich stopami, tak były staruśkie, odziani w domowe ubranka (Archibald i czarne spodnie ładnie podkreślające tyłek), niektórzy mieli jeszcze mokre włosy. Więc co mogło jeszcze dojść do całego zestawu? Dziki zwierz, który postanowił, nie pytajcie, cholera, jak, wleć na pana Blythe i mruczeć donośnie. Dwa fakty - koty łasiły się do Archibalda jak powalone, to raz. Dwa, że kuguchary były powalone. Dorzućmy jeszcze trzeci - wrócił standardowy temat! - Gapiów nie zamawiałem - burknął tylko, czując, że most postanawia znów przerzucić ich na drugą stronę, na co kot zareagował wbiciem pazurków w jego ramię. - Zapomniałem kapelusza. No proszę was, seks bez kapelusza? Nie, koty nie były zastępstwem dla kapeluszy.
Irka posłusznie dala sobie zamknąć usta pocałunkiem, ale to nie było przeszkodą, żeby kontynuować temat, który właśnie zaczęła. Po tym, jak jego wargi opuściły jej własne, przytrzymywana przez niego w talii, dorzuciła: — Ale i tak wydaje mi się, że Peru jest ładniejsze. Rozumiesz, te niezbadane tereny, te liczne przeplatające się tam narody, te niezbadane tajemnice i… och. Dopiero, kiedy podłoga pod nimi zaczęła się trząść, zwróciła uwagę na to, ze znaleźli się poza domem. Archibald powinien już wiedzieć, ze Irce brakowało koncentracji. Skupiona wcześniej na rozmowie zdawała się nie dosłyszeć ostrzeżenia o dobrym pomyśle swojego męża. Nie, żeby specjalnie nie zaznaczył swoich planów, ona po prostu w bardzo niespecjalny sposób te plany przegapiła. Teraz, chwytając się jedną ręką szyi męża, wygięła się nienaturalnie w tył, rozglądając się wokół. — Jesteśmy w dżungli, Archibaldzie — zaczęła spokojnie. Jak na kogoś, kto właśnie teleportował się bezwiednie w takie miejsce, powinna może zareagować w sposób bardziej odpowiedni. Typu: „Dlaczego jesteśmy w dżungli, Archibaldzie?”. Zamiast tego, uśmiechnęła się pod nosem, poddając się bujaniu mostka. Gnąc się w tył, o mało nie przelatując pomiędzy sznurami. Gdyby nie czujność męża najpewniej właśnie to by się stało. Tymczasem Irina ucieszyła się niczym dziecku, wykrzykując: — W dżungli, Archibaldzie! A wiesz, co robi się w dżungli? Zamilkła dając mu czas na odpowiedź, tylko, ze Archibald wcale nie odpowiadał na jej kwestię. W głowie mu były koty, seksy i kapelusze. Irina spojrzała na niego bardzo poważnie jak na tak bardzo absurdalne okoliczności. Naturalnie, przytrzymując się lepiej jego szyi, odnotowała miauczenie obok nich ale konsekwentnie je zignorowała, zajmując się bardziej istotnymi, z jej punktu widzenia sprawami. Bardziej niż fakt, ze dyndali sobie kilkadziesiąt metrów nad ziemią na bardzo niepewnym, podziurawionym, spróchniałym mostku, a jedyne co trzymało ich w górze to silna wola pana Blythe, który wyraźnie bardzo starał się sobie wmówić, że jeśli mocno o to zadba, będą bezpieczni. Na jego nieszczęście jego żona nie dbała o to wcale. Byli, jak już zdążyła słusznie zauważyć, w dżungli. Tu coś takiego jak bezpieczeństwo miało troszeczkę inny wymiar i dobre chęci męża, choć nie wątpiła w nie wcale, chyba nie miały w tej przestrzeni na nic zbyt wielkiego wpływu. — Nie, nie sądzę, że w dżungli uprawia się seks. Ale też nie wiem, co się tu robi, chociaż chętnie się tego dowiem — zakończyła, dopiero teraz zwracając uwagę na kuguchara, uczepiającego się ramienia jej męża. Czy Blythe był tego świadom, że teleportując ich tutaj, zesłał w trakcie urlopu na siebie celibat? — Cześć, kotku. Ja wiem, że mój mąż Ci się podoba, mi też się podoba, ale ja się nim z nikim nie dzielę — odezwała się zaborcza część Iriny, kiedy odczepiała pazurki kotałka z pięknie wyprasowanej mężowej koszuli. A musicie wiedzieć, że sztukę prasowania Magyar opanowywała od miesięcy i w końcu udało jej się czegoś nie przypalić. — No kotek, chodź do mnie. W końcu chociaż raz to Irka uratowała Archibalda, uwalniając go z pod szponów okrutnej bestii, która teraz mruczała, drapana przez nią za uszami i pod brodą. A mostek bujał się i bujał, a Irina zsuwała się na sznury, ciągnąc za sobą swojego czarnulka. Nie kotka, bo ten był rudy. Tego dużego czarnulka, co bardzo się starał, żeby oboje stąd nie spadli. — Wydaje mi się… kochanie… że kapelusze to słaby środek antykoncepcji. To chyba nic nie szkodzi, że go nie wziąłeś i tak niewiele by Ci pomógł — rzuciła bardzo rzeczową, profesjonalną opinią. — Poza tym, będziemy zwiedzać okolice. Odwróciła się tyłem do Archibalda, mieszcząc się pomiędzy jego ramionami, którymi ją oplatał i spróbowała złapać pion, przytrzymując się jedną ręką huśtającej się przeszkody. Chwiejnym krokiem, postawiła stopę przed sobą. Deska połamała się pod niepełnym ciężarem wychudzonej żony pana Blythe. — Jak tylko naprawisz tą deskę — zdecydowała, że wybrakowany mostek i z tą deską wydawał się dość sporą przeszkodą, a bez niej, stwarzał przestrzeń przed nimi niemożliwą do przeskoczenia.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Mówienie Archibaldowi, że czegoś się nie robi (tudzież nie sądzi, że się robi) mogło być tylko jawną prowokacją. Zwłaszcza, jeśli chodziło o ulubione gierki. Żaden celibat nie wchodził w grę. Tym razem Archibald postanowił bawić się w wakacje, spontanicznie uznając, że chwilowe pozbycie się kontroli (w granicach rozsądku, ktoś musiał kontrolować ten szalony most) może być dobrym pomysłem, ale nikt nie mówił, że ich wakacje, skoro już zdecydowali, że lepiej dla wszystkich będzie odpocząć od wszelkich Hogwarckich spraw, skończą się na dżungli. - Ja też nie wiem - przyznał bez zbędnego zamartwiania się tym faktem. Coś mu się wydawało, że to dżungla narzuca zajęcia, ale nie był pewien, czy na takich dziwnych mostach także. - I tak wyjdzie na moje - uzupełnił przekornie, jakby wcale nie wisieli nad liściastą i dziką przepaścią. Dobre chęci działały bardzo sprawnie i nawet znajdowały swoje ujście w postaci zamiaru rzucenia odpowiednich zaklęć w swoim czasie. Przygotował różdżkę, korzystając z wyswobodzenia się od pazurków dzikiego kota. - Ktoś tu jednak myśli o seksie w dżungli, skoro sprowadza kapelusze do tej roli - podszedł ją, unosząc brew, ale przyglądając się głównie belkom i sznurom, jakby chciał sprawdzić ich konstrukcję. Czegokolwiek by nie kombinował - była słaba. Kiedyś, owszem, na pewno była mocna, ale jej czas przeminął. - A, a, a - mruknął do siebie, kolejny raz starając się utrzymać ich na moście, tym razem sam niebezpiecznie wychylił się za krawędz. - Berek - doburknął tylko, kiedy niechcący zderzył się z Irką czołem, bo niekoniecznie chciał widzieć ją w jeszcze większym wychyleniu. Dla odmiany, bo zazwyczaj chyba nie miał z tym problemu. - Byle nie w locie - skomentował, reflektując odruchowo i uchwycając ją mocno w pasie, a na dzwięk pękającej deski automatycznie cofnął się do tyłu, pociągając żonę. Dobrze czuli swoje perfumy, które w dżungli, wśród reszty zapachów, wydawały się dziwnie nienaturalne. Szkoda, że w swoim odruchu zapomniał, że za sobą ma takie same spróchniałe belki, a most wciąż bujał na boki. Coś trzasnęło pod stopami, ale na szczęście nie pękło. Gorzej, że trzymając Irkę nie mógł sprawnie operować różdżką. - Jak będziesz grzeczna i nie zrobisz nic głupiego, złotko. Chyba że chcesz pozbyć się kota, wtedy jak najbardziej jestem za - zaznaczył, równocześnie, choć dosyć powoli, ustawiając się nieco wygodniej, wciąż trzymając żonę jedną ręką, a drugą, już w kompletnym skupieniu, rzucając czar wzmacniający na deski. Trochę nimi bujnęło, kiedy kończył, więc nie był pewien, czy wyszło całkowicie dobrze, ale w locie też można było wymyślić plan B. Teraz istotniejsze wydało mu się Arresto Momentum, którym spowolnił most. Inaczej nie byliby w stanie się po nim poruszać. - Panie przodem - powiedział niezadowolony, jak na zawołanie jeszcze minimalnie wzmacniając uścisk. Wbijając łokieć w żebra, gdyby ktoś pytał. Niestety warunki nie pozwalały mu przetestować zaklęcia, ale nie robiło to większej różnicy - nawet łatwiej było pilnować Irki idącej przodem. - Możesz dla odmiany postarać się o nagrodę, zamiast kary - dodał, wybierając sobie idealny moment na podgryzienie jej ucha. Nikt nigdy nie mówił, że byli normalni, prawda?
Kostki na most: - 1, 3, 5 - zaklęcie działa, bo Archie jest zdolny, a to trochę utrudnia więc nudy - 2 - zaklęcie działa jak chce, czasem coś trzeszczy pod stopami i może nawet pęka, ale poza kostką w wyrwie i takimi tam, wszystko jest raczej w porządku - 4 - zaklęcie jest mocno kapryśne i most zaczyna falować, podrzucając wędrowców i nie dając im dotrzeć do kładki - 6 - zaklęcie nie działa, im dalej tym gorzej. Jeśli Irka wyrzuci nieparzystą liczbę oczek, udaje im się dotrzeć w bezpieczne miejsce, jeśli wyrzuci 3 lub 5 - udaje im się dzięki niej. Jeśli wyrzuci parzystą, most postanawia dostarczyć dwójce rozrywki i chyba muszą liczyć na liny. Ewentualnie resztki desek. Wszystko zależy od kreatywności twórcy następującego posta, pozdrawiamy.
Kostki na KOTA: - 1,3,6 - kot jest spokojny i daje się trzymać Irce - 2, 4, 5 - kot koniecznie chce do Archibalda. KONIECZNIE, to kwestia życia lub śmierci, przysięgam, on ma coś w sobie i kot musi.
Ira chciała słuchać swojego męża, ale kuguchar chociaż z początku myślał, że to Archibald drapie go pod brodą, teraz niesamowicie syczał na Irinę, która trzymała go teraz na wyciagnięcie rąk, wpatrując się w jego przepełnione negatywna energią, zwężone oczyska. — Ojej, nie bądź zaborczy — mruknęła, wyciągając dłoń, żeby smagnąć kota w zimnego nosa. Ten w tym czasie wbił pazury w ramię węgierki, zmuszając ją do puszczenia go wolno. Wędrując wzdłuż jej ramienia, rozciął część jej koszuli, pozostawiając krwawe szramy na jej ramieniu. Rozdarta koszula nie wyglądałaby jeszcze tak najgorzej, gdyby zaraz nimi nie zachwiało. Irka zaskoczona, spojrzała za siebie na Archibalda. — Kochanie, czy to nie może chwilę poczekać? — przechyliła głowę na bok, wpatrując się w niego intensywnie, jakby to była jego decyzja, że bujali się teraz bardzo mocno, a kot zsunął się po jej koszuli w dół, pazurami wydrążając dziury w materiale. Właśnie dodane krojenie w koszuli rozchełstało ją odsłaniając nagą pierś kobiety i sączącą się z pod świeżej ranie na żebrach krew. Irka nie mając zbyt wielkiego wyboru, westchnęła ciężko, oddając szalonego zwierza swojemu mężowi. — Zajmij się nim tak, żebym nie musiała być o niego zazdrosna — rzuciła zupełnie nie przejmując się wszelkimi okolicznościami i bujaniem. Pozbywając się tej bestii, związała włosy w luźny koczek i ruszyła przed siebie, poprawiając okulary na nosie. Kładka skrzypiała pod nią bardzo niebezpiecznie, raz czy dwa zmuszając ją do cofnięcia się w tył. Przeskakiwała nad niebezpiecznymi wyrwami w deskach, czasami przechodziła bokiem, aż w końcu stanęła w miejscu szukając innego rozwiązania, bo ten spacer zdawał się nie mieć końca. — Oglądałeś kiedyś Indiana Jonesa, Archibaldzie? — spytała, napotykając pewien problem. — Tam jest taka scena, gdzie Indy ucieka przed tubylcami. Zarywa za sobą most, żeby odciąć im drogę. Myślę, ze spotkałam tubylców. Usłużnie zeszła na bok, odsłaniając mu widok wielkich, wściekłych goryli, które widocznie stwierdziły, że państwo Blythe niepokoją ich swoją obecnością na ich terenie. Nawet kuguchar nastroszył się w rękach Archibalda i przestał miauczeć.
1, 6 – małpy was atakują, widocznie nie tylko kuguchar leci na Archibalda, bo one zdają się pędzić wprost na niego, Irkę ignorując 2, 4 – goryle rozbujały wasz most, jeśli 2 – deski zerwały się pod Archibaldem i spada w dół, jeśli 4 – deski zerwały się pod Irką i spada w dół 3, 5 – Irina przypomina sobie, że powinno się klęknąć, odsłaniając wszystkie swoje słabe punkty, małpy podchodzą do was, obwąchują was, aż w końcu któraś z nich wściekła uderza pięściami o wątpliwą kładkę i oboje z Irą spadacie w dół, ale… spokojnie! Przeżyliście konfrontację z królem dżungli!