Piękny i malowniczy. Jeśli akurat nie ma przy nim turystów to z pewnością kręcą się wokół niego przeróżne magiczne stworzenia, czerpiące z niego świeżą wodę. Ten imponujący pomnik przyrody z pewnością jest w stanie cieszyć oko każdego, zarówno czarodzieja jak i mugola, zatem pamiętaj, aby zachować niezbędne środki ostrożności i w tej okolicy nie nadużywać magii. Do tej lokacji możesz dotrzeć jedynie przechodząc przez środek lasu.
Ledwie pozbyłyśmy się jednego ze stworzeń na swojej drodze; ledwie błądziłyśmy - dalej, bezwiednie, po omacku, bez jakiejkolwiek mapy. Ledwie kolejna symfonia stawianych kroków - zdołała zaszeleścić w listowiu, cmentarzysku niegdyś żywozielonych, grubych oraz mięsistych chorągwi, w które to przystrajają swoje korony drzewa - zdołało właśnie zagościć kolejne z naszych zagrożeń. Rozpoznałam przyczajacza - oczywiście - bez żadnych przeszkód (nie na darmo, od dawna studiuję przeróżne kwestie magicznych istot). Koniec końców, pomyślnie pokonałyśmy napastnika. Zdobyłam nawet nieco materiałów - jasnych, długich i cienkich włosów; ojciec mógłby być ze mnie dumny. - Liczę na jakąś przychylność - mówię, kiedy jest już po wszystkim; niby to cicho, niby do siebie samej - choć w tym westchnieniu metaforycznie skrywanym w słowach zawrzeć chcę jakby prośbę, prośbę - adresowaną do Losu. Co będzie czekać nas dalej?
DZIEŃ: 5
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy x6, 115g (bo zarobiłam 50g + 90g = 140g), bransoletka z ayuahascą
Liczyłam? Przeliczyłam się. Obmyłam swoją twarz wodą, modląc się o ustanie bolesnych skurczów żołądka; nie mam zamiaru wyliczać, ile razy słaniałam się już na nogach, ile razy niechlubny odruch - spazmatycznie wyrzucał zawartość moich trzewi na zewnątrz. Czułam się beznadziejnie; odwodniona, słaba, w poczuciu ironicznie krążącej ponad nami żałości - która wcale a wcale nie raczyła ustąpić. Kiedy wyłącznie objawy zdołały ulec choćby nieznacznej remisji - zażyłam eliksir wiggenowy. Na domiar złego, moja różdżka zaczęła źle sobie radzić w obliczu zaburzeń magii - wystarczyło, że w pewnej chwili postanowiłam ją ostatecznie pochwycić. - Co… - ugrzęzło gdzieś w moim gardle. Upadłam. Nie byłam w stanie się ruszyć.
Pech, zrządzenie losu? Najwidoczniej. Ponowne wykorzystywanie eliksirów uzdrawiających zakończyło się pod wpływem nadchodzących ataków jednej z chorób. Winter znała się odrobinę na magii leczniczej - nie wiedziała jednak, jak skutecznie i efektywnie zbić objawy, w wyniku czego wszyscy musieli zastosować zapasy kolejnych mikstur, które przecież były na wagę złota. Jak na złość, potem, okazując swoje pełne pazury, zakłócenia wdały się we znaki; tym samym powodując petryfikację jednego z członków wyprawy. Winter wiedziała, jak należy wówczas udzielić pomocy - niezbyt bała się przodujących wścibsko przeciwności losu, tym samym w pełni pomagając znajomej (mniej lub bardziej znanej) w zakresie przywrócenia jej pełnej sprawności. Krucze włosy posiadały w sobie dość wiele roślinek, kiedy to przemierzała przez tropikalne lasy Kolumbii; wszechobecne robale gryzły zaś wyjątkowo paskudnie. Nie zmienia to faktu, że jakiś tubylec po tym incydencie postanowił rzucić na nią jakąś śmieszną klątwę, o której nie słyszała. Nie zdołała niestety wydobyć różdżki, by się obronić - przeszła zatem do dalszej części wyprawy. Nie zmienia to faktu, że wcześniejsza niezdara również wpakowała się ponownie w tarapaty - odchodząc od grupy, Winter zauważyła wyjątkowo dziwne uczucie mieszające jej myślami, kiedy to jasnozielone tęczówki kierowały się w stronę Ślizgonki; nie bez powodu zatem, czując delikatnie przyspieszone serce, postanowiła jej pomóc - wydobyć się z sideł, użyć zaklęcia niebieskich płomieni, by zażegnać problem. - Wszystko w porządku? - zapytała się jak najbardziej szczerze, kierując zaniepokojone, pełne troski spojrzenie. No tak, zależało jej teraz na Ariadne, więc to oznaczało równocześnie wzmożoną troskę - w przeciwnym przypadku Krukonka byłaby obojętna na jej los. Och ironio.
Pomagam przy petryfikacji: 3, HEHEHEHE Pomagam przy sidłach z kostki domowej: 1
Było słabo. Nadal nie miałyśmy mapy, nie wiedziałyśmy gdzie iść, a złudne poczucie, że przemieszczamy się w dobrym kierunku, dawały nam wyłącznie narastające problemy z magią i znacznie większe tarapaty, w które po kolei wpadałyśmy. Starałam się już nie popełniać żadnych głupich ruchów. Szłam przez las dość głośno, rozglądałam się na boki, w dłoni miałam różdżkę. Uważałam, by nie kierować jej w żadną z idących ze mną dziewczyn - niestety to również mogło się skończyć źle. Obudziłyśmy się tego dnia z okropnym bólem brzucha. Miałam przeczucie, bardzo silne przeczucie, że byłyśmy gdzieś w pobliżu przedmiotu, lecz naglące potrzeby rychłego udania się w krzaki i zwrócenia dopiero co spożytego jedzenia wywoływały podobne uczucie wewnętrznego niepokoju. Ostatecznie nie wiedziałam, czy to intuicja kazała mi szukać przedmiotu akurat tu, czy też mój organizm zwiastował nadejście kolejnej bomby. Było ciężko, ledwo wmusiłam w siebie jeden z moich eliksirów wiggenowych, po których było mi znacznie lepiej. Wędrowanie w kółko zajęło nam sporą część dnia, aż natrafiłyśmy w końcu na kilka chatek z przyjaźnie nastawionymi tubylcami. Zdawali się być przejęci naszym stanem i poczęstowali nas dwoma eliksirami leczniczymi. Gdy odpoczęłyśmy chwilę, powiedziałam do towarzyszek: - Wydaje mi się, że już nic tu nie zdziałamy. O świcie wracamy, okej? Wydawało mi się, że nie powinno być wśród nich sprzeciwu. Każda wyglądała na tak samo zmęczoną i sfrustrowaną ciągłymi niepowodzeniami. A gdy tylko nastał świt, zaczęłyśmy kombinować z powrotem do miejsca, skąd mogłyśmy wziąć świstoklik bliżej domu.
Ten dzień miał być lepszy. W teorii. W praktyce wyszło na to, że nic nie szło tak jak powinno. No bo cóż, nie dość, że żadna z nich nie osiągnęła żadnych spektakularnych efektów na tej wyprawie, to jeszcze, jak to się mówi, jak nie urok, to sraczka. I to dosłownie. W pewnym momencie, a w zasadzie od samego rana, wszystkie czuły się paskudnie. Silvia zastanawiała się, ledwo powłócząc nogami, czy szybciej się zesra, czy porzyga. Jedyną nadzieję jaką jeszcze pokładała w czymkolwiek to taką, że nie pójdzie na raz górą i dołem. Jakby tego było mało, jak na nią przystało, kiedy zobaczyła małe, biedne zwierze, oczywiście zechciała mu pomóc. Dała mu więc wszystkie swoje zapasy, które posiadała i dodatkowo podleczyła go trochę eliksirem. Skończyło się to w taki sposób, że męczyła ją sraczka, głód i jeszcze nienajlepsze samopoczucie. Czyż nie mogło być piękniej? Cóż, nie wywołujmy wilkołaka z lasu... To był jakby gwóźdź do trumny. Wymioty i rozwolnienie wykończyły każdą z nich. Dlatego postanowiły wrócić do domu. Nie było sensu dalej narażać swojego życia, skoro do tej pory nic nie osiągnęły.